Feministki. Własnym głosem o sobie - Opracowanie zbiorowe - ebook

Feministki. Własnym głosem o sobie ebook

4,0

Opis

W książce pt: Feministki. Własnym głosem o sobie, wydanej przez Wydawnictwo eFKa, dziesięć współczesnych polskich feministek opowiada o sobie, o swoim życiu i tym, w jaki sposób w ich życiu pojawił się feminizm. Wśród tych dziesięciu są feministki bardzo znane i mniej znane, pochodzą one z dużych i mniejszych miast, są akademiczkami, publicystkami, działaczkami ruchu kobiecego. Swoje historie opowiedziały m.in.: Małgorzata Tarasiewicz, Anna Lipowska-Teutsch, Inga Iwasiów i Agnieszka Graff. Redaktorką książki i autorką wstępu jest Sławomira Walczewska.
Do książki dołączone zostało kalendarium wydarzeń współczesnego ruchu kobiecego w Polsce oraz bibliografię współczesnego polskiego feminizmu.

Książka ta jest specyficznym dokumentem, przybliżającym pierwsze dwie dekady współczesnego polskiego feminizmu poprzez życiorysy kobiet współtworzących go. Pokazuje ona, jak iluzję harmonijnych relacji pomiędzy mężczyznami a kobietami każda z nich demontowała najpierw na swój własny rachunek i we własnym życiu oraz to, w jaki sposób ta praca nad własną świadomością znalazła wyraz w działaniu społecznym, w publicystyce, pisarstwie czy działalności naukowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 297

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (1 ocena)
0
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Okładka

Karta tytułowa

wstęp i redakcja Sławomira Walczewska

feministki.

własnym głosem o sobie

Wydawnictwo eFKa

dwie dekady feminizmu

Feministka – jeszcze dwadzieścia lat temu to słowo brzmiało jak zaczepka albo wyzwisko. Stwierdzenie: „Ty chyba jesteś feministką” kończyło wszelką dyskusję, bo wiadomo było, że z feministką się nie dyskutuje, tak jak nie dyskutuje się z dzieckiem lub z fanatykiem.

W ciągu tych dwóch dekad bardzo dużo się zmieniło. Najpierw, w połowie lat osiemdziesiątych, było kilkanaście, może kilkadziesiąt kobiet w całej Polsce, które nie bały się nazywać feministkami i które przekonywały, że mają coś ważnego do powiedzenia. Potem, stopniowo, feministek było coraz więcej. Na uczelniach, w różnych organizacjach, w mediach i w polityce. Przełomowy był rok 1989, w którym nie tylko odbyły się pierwsze wolne wybory, ale w którym również zaczął powstawać w Polsce ruch kobiecy.

przed 1989 rokiem

Przed 1989 rokiem feminizm kojarzył się głównie z zagranicą, był z innego kontekstu. Według ideologów komunistycznych nie miał w realnym socjalizmie racji bytu, bo miało tu nie być dyskryminacji kobiet. Czterdzieści lat powtarzania, że w Polsce Ludowej nie ma dyskryminacji kobiet, zrobiło swoje. Feministki swoim podważaniem tego pewnika jedynie śmieszyły lub irytowały. Faktycznie, w okresie powojennym po raz pierwszy w historii Polski równouprawnienie kobiet i mężczyzn uznano za jeden z podstawowych celów polityki państwa. Cel niełatwy do osiągnięcia, ale też można go było realizować z o wiele większym przekonaniem. Zamiast tego odpowiedzialnością za widoczną gołym okiem nieskuteczność ówczesnej polityki anty dyskryminacyjnej obarczano dyskryminowane kobiety. Prawodawca rzekomo zrobił swoje, kobiety były równouprawnione, lecz nie umiały skorzystać z dobrodziejstw tej sytuacji. Dlatego, gdy chodziło na przykład o udział kobiet w życiu publicznym, należało je „aktywizować”. Nie było przy tym działań na rzecz na aktywizowania mężczyzn w sferze domowej, co wydawałoby się logiczne: duże zaangażowanie kobiet w sferę domową skutkuje choćby zwykłym brakiem czasu na aktywność w innych dziedzinach. Pomysły na zmianę podziału pracy w domu były bardzo skromne, mężczyzn nakłaniano jedynie, niezobowiązująco, do pomagania w domu.

Parytet stosowano według doraźnych, arbitralnych ustaleń. W sejmie było zawsze około 20% kobiet, ale już nie w Komitecie Centralnym PZPR, w którym, a nie w sejmie, zapadały decyzje polityczne. KC PZPR był męskim klubem, a w ciągu czterdziestu dwóch lat istnienia PZPR na jego czele stało kolejno siedmiu sekretarzy generalnych, wyłącznie mężczyzn.

W czasach Polski Ludowej nie było swobody zrzeszania się, nie istniały więc organizacje kobiece, które mogłyby wyrażać opinie i potrzeby środowisk kobiecych niezależnie od rządzącej partii. Realizowana odgórnie polityka emancypacji kobiet trwała więc tak długo, jak długo trwał realizujący ją system władzy. Gdy ten system się rozpadł, okazało się, że nie istnieją struktury, które wspierałyby tę politykę. Po 1989 roku nie było zorganizowanych środowisk kobiecych, które byłyby w stanie przeciwstawić się zamykaniu przedszkoli i żłobków czy wprowadzaniu ustawy zabraniającej przerywania ciąży na życzenie kobiety ciężarnej. Jedyna, obok Kół Gospodyń Wiejskich, ogólnopolska organizacja kobieca, która istniała w czasach PRL-u, Liga Kobiet, po latach działania sterowanego odgórnie, na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewiędziesiątych nie była w zdolna do samodzielnych działań.

po 1989 roku

Pierwsze protesty wobec prób zmiany ustawy aborcyjnej, wiosną 1989 roku, wyszły z trzech środowisk. Były to grupy feministek, które zaczęły się organizować w połowie lat osiemdziesiątych, środowiska młodej, niedogmatycznej lewicy oraz kobiet, dla których te protesty były pierwszą formą własnej działalności publicznej. Te trzy środowiska bardzo się różniły między sobą. U lewicowców wyraźne były motywy strategiczne, przeciwstawienie się konserwatystom. Dla kobiet natomiast, które zaczęły wtedy swoją działalność publiczną, początkowo sprawa ustawy aborcyjnej była jedyna, nie miała kontekstu partyjnego ani feministycznego. Do feminizmu kobiety te dochodziły stopniowo. Determinację, z jaką poprzez demonstracje, wiece i listy do parlamentu protestowały wobec prób zmiany ustawy, odzwierciedlały nazwy ich organizacji: Konfederacja Kobiet Polskich czy Ruch Samoobrony Kobiet. Feministki tymczasem sprawę ustawy aborcyjnej od początku traktowały jako wierzchołek góry lodowej, który sygnalizował ogrom dyskryminacji kobiet niewidoczny na co dzień, bo znajdujący się w głębi, poniżej poziomu społecznego przyzwolenia na dyskryminację. Te trzy środowiska, początkowo dość sobie obce, stopniowo zaczęły się do siebie zbliżać, a gdy powstał Ruch na rzecz Referendum, współpracowały ze sobą i współtworzyły ten ruch.

Od 1989 do 1993 roku, cztery lata, trwały zmagania o liberalne prawodawstwo aborcyjne. Zakończył ją jesienią 1992 roku największy od czasu „Solidarności” ruch obywatelski, Ruch na rzecz Referendum. Jego społeczne komitety zebrały ponad milion podpisów pod petycją do Sejmu o ogłoszenie ogólnonarodowego referendum w sprawie ustawy aborcyjnej. Niestety, do referendum nie doszło, a Sejm w 1993 roku przyjął jedną z najbardziej restrykcyjnych ustaw antyaborcyjnych na świecie, która obowiązuje w Polsce do dziś. W ciągu tych czterech lat zmagań o liberalne prawodawstwo aborcyjne tworzył się ruch feministyczny w Polsce. Gdy wprowadzono zakaz aborcji, nie trzeba było tłumaczyć, że kobiety w Polsce traktowane są inaczej niż mężczyźni. Dla wielu był to i jest jaskrawy wyraz dyskryminowania kobiet, forma dominacji mężczyzn nad kobietami przez odmawianie kobietom prawa do decydowania o własnym macierzyństwie i o własnym życiu. Dla innych jednak jest to tylko usankcjonowanie niepisanych zasad kultury relacji pomiędzy mężczyznami a kobietami, kultury tworzonej przez pokolenia, wpisanej mocno w polską tradycję i od wieków zachowującej swoją trwałość.

patriarchat po polsku

Szlachecko-rycerski kontrakt płci, najpełniej wyrażający specyficznie polską formułę patriarchatu, o dwa stulecia przetrwał upadek Rzeczpospolitej szlacheckiej. Pomimo to, a może właśnie na przekór kolejnym zawirowaniom dziejowym, rozbiorom, powstaniom i wojnom trwa do dziś. Oparł się również procesom egalitaryzacji okresu Polski Ludowej i odżył po zwycięstwie „Solidarności”, po 1989 roku. Wtedy rozpoczęła się transformacja struktur politycznych i gospodarczych, przebudowa państwa i gospodarki. Gwałtownie zmieniały się reguły życia społecznego, nawet te, które dotyczyły podstaw egzystencji. Zaczęła się szalona jazda bez trzymanki i jednocześnie nabrało znaczenia to wszystko, czego w jakiś sposób można się było uchwycić, co było znane i bezpieczne. Wysoko na liście takich „pewniaków” znajduje się w Polsce związek mężczyzny i kobiety, w którym role obu stron i ich wzajemny stosunek do siebie są tradycyjnie określone, według starego, dobrze znanego szlachecko-rycerskiego kontraktu płci.

Gdy nie było wiadomo, jakimi zmianami cen zaskoczy rynek już wolny, ani czy przedłużą umowę o pracę, ani w podatku od czego znowu rząd będzie szukał rezerw budżetowych, potrzebna była kojąca pewność, że obiad ugotuje matka lub żona, a samochód do mechanika odwiezie mąż. Wiadomo przecież, czym się zajmuje mężczyzna, a czym kobieta, jakie zajęcia narażają mężczyznę na śmieszność, a za jakie kobiety nie powinny się brać, bo się do tego po prostu nie nadają. Chodzi oczywiście o „prawdziwą kobietę” i o „prawdziwego mężczyznę”. „Zachował się jak mężczyzna”, „kobieta musi być kobietą” te tautologie niosą w sobie ogromny ładunek emocjonalny i wiedzę/wzorce zachowań zasadniczo niezmienne od pokoleń. Mężczyzna, który przepuści kobietę w drzwiach, nie jest już zwykłym facetem. Choćby był najniżej notowany w męskich zapasach o prestiż i władzę, ten drobny, szarmancki gest czyni z niego kogoś więcej, mężczyznę „prawdziwego”, rycerskiego, pozwala mu poczuć się dobrze, przynosi aprobatę otoczenia. Dziewczyna, która ubierze na siebie delikatne, niewygodne, kolorowe ciuszki i zgodnie z regułami patriarchalnej estetyki pomaluje sobie twarz różnymi kolorowymi mazidłami, wygląda jak „prawdziwa” kobieta. Do tego dochodzi „odpowiednie” zachowanie wobec mężczyzn i ze zwykłej dziewczyny czy kobiety mamy damę.

Szarmancki, rycerski mężczyzna i pełna godności, elegancka kobieta to w Polsce spektakl najczęściej grany i najchętniej oglądany. Jest on nadal brany za wartościową, godną relację między płciami oraz formułę na bycie kobietą i bycie mężczyzną. Lubimy tę iluzję harmonijnej relacji pomiędzy mężczyzną-rycerzem a kobietą-damą. Feministki ją burzą, starają się budzić ze snu, który, zwłaszcza dla kobiet, bywa koszmarem. Starają się budzić nie dlatego, że są destrukcyjne i nie dlatego, że chcą zniszczyć wypracowaną przez pokolenia i od wieków trwającą kulturę szlacheckiego kontraktu płci. Jego kulturotwórcza rola jest oczywista, lepiej mieć do czynienia z mężczyzną o manierach dżentelmena niż jaskiniowca i to samo dotyczy kobiet. Co jednak kiedyś było uszlachetniające, dziś jest sztuczne i papierowe. Co kiedyś było uwalniające, dziś ogranicza i tłamsi. Możliwa jest inna kultura relacji pomiędzy płciami, wolna od wpisanego w rolę udawania i oszukiwania się nawzajem. Możliwe jest inne, nie tak monumentalne, rozumienie i odczuwanie męskości i kobiecości. Można podnieść wyżej poprzeczkę i uwolnić relacje męsko-damskie od sztucznych gestów, powierzchownych zachowań, odgrywania wobec siebie i przed sobą nawzajem spektaklu płci, który przesłania autentyczne uczucia i potrzeby.

Jesteśmy okropne, jak dziewczyny z bilboardów pokazywanych przez Galerię Zewnętrzną AMS. Gdyby nie my, feministki, być może spektakl płci trwałby w najlepsze. Obowiązująca wizja kultury, w której mężczyźni są szarmanccy, a kobiety subtelne i marzące tylko o tym, żeby swoje życie spędzić u boku jednego z nich, skazywałaby na niebyt tych wszystkich, którzy i które chcą żyć po swojemu, niezależnie od wymogów stawianych obu płciom. Ściągamy damom z nóg błyszczące czółenka i pokazujemy odciski na ich stopach. Podnosimy obrus, żeby było widać, jak one same zdejmują pod stołem te swoje niby eleganckie, ale przede wszystkim niewygodne buty, sprawiające ból. Psujemy zabawę, demaskujemy obłudę i złudzenia.

Misją dyskursu feministycznego jest redeliniowanie ról płciowych i negocjowanie nowego kontraktu płci. Gdy głos feministek stał się doniosły, strażnicy szlachecko-rycerskiego kontraktu płci oraz te wszystkie osoby, które z niego profitują, przestali się ograniczać do wyśmiewania i obrażania. Pojawiła się złość. Osoby publiczne dawały jej wyraz, nawet biskup katolicki pozwolił sobie na słowną napaść na pełnomocniczkę rządu do spraw równego statusu kobiet i mężczyzn, mówiąc o niej dziennikarzom, że to „feministyczny beton”, na który nawet kwas solny nie pomoże. Z wypowiedzią biskupa, jeśli chodzi o jej napastliwość, śmiało może konkurować plakacista, który namalował feministki swoich wyobrażeń, a raczej swoich obsesji, podpisał „wredne, brzydkie, leniwe” i zawiesił na ulicach Krakowa i Warszawy. Te „wredne” feministki usiłują podważyć układ damsko-męski, który trwa od pokoleń, jest jednym z istotnych elementów polskiej kultury i stanowi residuum w gwałtownych przemianach z końca zeszłego stulecia.

Tymczasem jest wiele powodów do tego. Dyskurs feministyczny w ostatnich dwóch dekadach koncentrował się na wielu społecznie ważnych tematach. Odsłaniał tabu, demaskował hipokryzję, skłaniał kolejne rządy do podjęcia tematów z pozoru marginalnych, które jednak dotyczyły połowy obywateli. Tematem niemal stale obecnym w tym czasie była ustawa aborcyjna.

aborcja

Ustawowy zakaz aborcji sankcjonował niepisane zasady szlachecko-rycerskiego kontraktu płci. Taką zasadą jest, że nie ma niechcianych ciąż, nie ma też wymuszania i przemocy w stosunkach męsko-damskich, bo nie może być. Taka wizja relacji męsko-damskich radykalnie mija się z rzeczywistością. Według scenariusza szlachecko-rycerskiego spektaklu relacji pomiędzy płciami, partner nigdy nie zmusza do niczego swojej damy, najwyżej jest bardziej zdecydowany niż ona i bardziej wyrazisty w realizowaniu swoich potrzeb. Do roli damy należy natomiast, by nie inicjowała sytuacji intymnych, lecz aby oddawała inicjatywę w tej dziedzinie swojemu rycerzowi. Jeśli ewentualnie wynikają z tego jakieś nieporozumienia, to tylko dlatego, że wiadomo przecież, jeśli kobieta mówi „nie”, znaczy to „być może”, jeśli mówi „być może”, to znaczy „tak”. Prawdziwa kobieta ma być skromna, czyli pruderyjna w sytuacjach intymnych. Jak widać, nie przewiduje się również, żeby prawdziwa dama mogła powiedzieć swojemu rycerzowi „nie”, które znaczy po prostu „nie”.

Dowodów na to, że są ciąże niechciane przez kobiety, dostarczało życie. Już po wprowadzeniu zakazu aborcji gazety zamieszczały ogłoszenia o „zabiegach ginekologicznych wszystkich” i o możliwości dokonania aborcji za granicą. Później pojawiały się informacje o dzieciobójczyniach. Wyznawców szlachecko-rycerskiego kontraktu płci mogło to nie przekonać. Kobiety przecież bywają takie niekonkretne i niezdecydowane, nie zabezpieczyły się, nie zadbały o środek antykoncepcyjny i chcą aborcji, a przecież tylko trzeba było wcześniej pomyśleć.

Feministki w uruchomionych przez siebie Telefonach Zaufania dla Kobiet otrzymywały informacje o dramatach kobiet pozbawionych dostępu do legalnej i bezpiecznej aborcji. Nagłaśniały to w swoich publikacjach i na takich imprezach publicznych, jak konferencje, trybunały czy wystawy. Ustawa aborcyjna zobowiązuje rząd do składania raportów dotyczących społecznych skutków jej obowiązywania. Już w pierwszym raporcie, po roku obowiązywania ustawy aborcyjnej, widać było, że ta ustawa nie działa. W raporcie podano, że w Polsce odbyło się jedynie kilka aborcji, podczas, gdy w poprzednich latach było ich około 300 tysięcy rocznie. Tak duża dysproporcja pomiędzy tymi danymi mogła być spowodowana wyłącznie zatajeniem i to na skalę masową. Zaakceptowanie takiego raportu oznaczało pójście na łatwiznę i brak woli skonfrontowania się z realiami społecznymi, z faktem istnienia podziemia aborcyjnego i z problemami kobiet i małżeństw.

przemoc domowa

Trochę inaczej wyglądała sprawa przemocy domowej, tabu, którego odsłonięcie mocno potrząsnęło szlacheckim kontraktem płci. Według niego kobiet się nie bije. Mężczyźni mogą, czasem wręcz powinni, bić się pomiędzy sobą fizycznie lub werbalnie. Kobiet natomiast nie wolno im bić. Mówi o tym znane powiedzenie, że „nawet kwiatkiem nie można kobiety uderzyć”. Tymczasem feministki zaczęły badać i nagłaśniać problem przemocy domowej. Nie udało się sprowadzić jej do zjawiska marginalnego, dotyczącego rodzin patologicznych, lub związanego z alkoholizmem. Feministyczne prawniczki, psycholożki, socjolożki i działaczki organizacji kobiecych wykazywały, że coś, co według zasad kontraktu szlachecko-rycerskiego w ogóle nie powinno się zdarzyć, jest zjawiskiem powszechnym, niezależnym ani od wykształcenia, ani od stanu majątkowego, ani od statusu społecznego partnerów. Co piąta dorosła kobieta sama doświadczyła przemocy w rodzinie, a połowa zna kobiety, które jej doświadczają.

Mit rycerskiego Polaka zaczął się mocno chwiać. Okazało się, że o wiele łatwiej przychodzą mężczyźnie teatralne gesty na pokaz, szarmancki pocałunek w rękę czy przepuszczenie w drzwiach niż okazywanie szacunku w sytuacjach domowych. W połowie lat dziewięćdziesiątych feministki zaczął przełamywać tabu. Kobiety przestały się wstydzić, że są ofiarami przemocy domowej, i zaczęły o tym mówić publicznie. W 1997 roku doszła do tego rządowa kampania przeciw przemocy i w całej Polsce pojawiły się bilboardy z twarzami pobitych kobiet i pseudo-wyjaśnieniami sprawców, że na przykład „zupa była za słona”. Nastąpił szok. Konserwatyści oburzali się, że plakaty deprecjonują rolę ojca w rodzinie. Mimo to stało się: na głos, dobitnie zostało powiedziane, że „rycerz” bije swoją „damę”, choć bardzo się nie chce do tego przyznać i choć oboje starają się ukryć tę wstydliwą i kłopotliwą dla wszystkich sprawę. Pozostawaliśmy w błogim przeświadczeniu, że w Polsce mężczyźni są rycerscy wobec kobiet, a kobiety, o ile zachowują się odpowiednio, jak damy, mogą liczyć na ich opiekę i ochronę. Tymczasem okazało się, że o tym, czy kobieta jest damą, której należy się respekt i dżentelmeński pocałunek w dłoń, czy nie jest lub akurat przestała nią być, w ostateczności decyduje mężczyzna i to całkiem jednoosobowo.

polityka

Innym tematem, stale obecnym w polskim feminizmie po 1989 roku, była kwestia uczestnictwa kobiet w życiu politycznym. Po przegranej batalii o liberalną ustawę aborcyjną rozpoczęła się feministyczna debata dotycząca udziału kobiet w polityce. Skoro ustawa dotycząca w pierwszym rządzie kobiet zapadła w gronie, w którym kobiety są dramatycznie niedoreprezentowane, czyli w parlamencie, trzeba to zmienić. Kobiety muszą być tam, gdzie podejmuje się decyzje istotne dla nich.

Znów okazało się, jak działa szlachecki kontrakt płci. Ten kontrakt, nigdzie porządnie nie spisany i nigdy dobrze nie zawarty, choć obowiązujący, kłóci się z konstytucyjnym zapisem o nie dyskryminowaniu ze względu na płeć. Według konstytucyjnego prawa kobiety mają taką jak i mężczyźni możliwość uczestniczenia w życiu politycznym, według reguł szlachecko-rycerskiego kontraktu płci natomiast sfera polityki należy wyłącznie do mężczyzn. To ich domena i jeśli nieliczne kobiety zabrną w nią, jest to efektem ustaleń pomiędzy mężczyznami i jest możliwe dotąd, dopóki działają te ustalenia. To nie kobiety nie chcą, nie umieją czy nie potrafią korzystać ze swych praw wyborczych, lecz nie pozwala im na to tradycyjna, feudalna kultura relacji pomiędzy mężczyznami a kobietami, wyznaczająca kobiecie miejsce w domu, nie na sejmowej mównicy.

Polityka to męska sprawa. Podstawowe ustalenia zapadają pomiędzy mężczyznami, tylko oni wiedzą, co jest ważne, tylko oni potrafią być serio, tylko oni umieją się o swoje racje bić. Kobiety wraz ze starcami i dziećmi, jak na feudalnej wojnie, muszą zostać w domu. Mają tam prząść i czekać na swoich wojowników. Słynne „Kobiety, nie przeszkadzajcie nam, my walczymy o Polskę” z murów strajkującej w 1980 roku stoczni gdańskiej doczekało się licznych komentarzy feministycznych. Jeśli kobieta ma do powiedzenia coś, co dotyczy spraw społecznych, lub tak jej się przynajmniej wydaje, powinna postarać się przekazać to swojemu mężczyźnie. Oczywiście musi się postarać, żeby to dosłyszał, nie może go znudzić ani zniechęcić. Jeśli on uzna to coś za ważne, już on się tą sprawą zajmie. Miejsce kobiety jest na zapleczu mężczyzny.

Feministki zaczęły wskazywać na dowody tej „męskiej zmowy” w polityce. W historii Polski widać, że gdy sytuacja była naprawdę trudna, udział kobiet w polityce był znaczny, pozwalano im na to. Długa jest tradycja angażowania się kobiet w politykę, począwszy od mitycznej Grażyny z wiersza Mickiewicza, przez kobiety walczące w powstaniach, po kobiety działające w „Solidarności”. Feministki pokazały ciemną stronę tej tradycji, czyli odsuwanie kobiet, które walczyły o niepodległość, i przemilczanie ich zasług. Amerykańska feministka, Shana Penn, dzięki swojej pozycji outsiderki, zebrała opowieści kobiet z opozycji, które, opublikowane po polsku, sprowokowały dyskusję na łamach „Gazety Wyborczej” pomiędzy feministkami a działaczkami opozycji solidarnościowej.

praca

Obecność kobiet na rynku pracy stała się również problemem dyskursu feministycznego. Bezrobocie kobiet szybciej rosło niż bezrobocie mężczyzn. Kobiety dłużej niż mężczyźni wychodziły z bezrobocia. Okazało się, że kobieta jest pracownikiem bardziej kłopotliwym niż mężczyzna. Tylko kobietom zadawano pytania o osobiste plany życiowe.

Współcześnie, w XXI wieku, gdy kobiety już prawie od półtora wieku korzystają z dostępu do wyższego wykształcenia i do pracy zawodowej, w której znajdują satysfakcję i która daje im własne pieniądze, pojawiają się pomysły prawicowych polityków, by ponownie zamknąć kobiety w domu. Poglądy takie głosi na przykład jeden z prawicowych kandydatów na prezydenta, jednocześnie poseł do parlamentu europejskiego. Miałoby to, według niego, być świetne antidotum na bezrobocie, kobiety zwolniłyby mnóstwo miejsc pracy, które mogliby zająć bezrobotni mężczyźni. Poza obszarem zainteresowań szanownego kandydata na prezydenta RP pozostaje, jak mają się utrzymać na przykład samotne matki z dziećmi.

Myślenie o kobietach pracujących zawodowo jako o tych, które coś zabierają mężczyznom, ma znów źródło w szlacheckim kontrakcie płci. Kobieta jest panią domu. Jej rolą jest wspieranie kariery męża, a nie realizowanie własnych zainteresowań zawodowych czy zajmowanie się własną karierą. Rozwój zawodowy, w przypadku mężczyzny słuszny i potrzebny, w przypadku kobiety jest zbyteczną fanaberią, a jeśli dzieje się kosztem czasu, który kobieta powinna poświęcić na zajmowanie się domem, jest w dodatku szkodliwym egoizmem. Kobieta-dama powinna w pierwszym rzędzie zapewnić mężczyźnie-rycerzowi zaplecze społeczne i emocjonalne, ma mu zapewnić dom. Kobieta, która decyduje się na taki wariant, ekonomicznie uzależnia się więc od partnera.

Do prowadzenia domu potrzebna jest damie służba. Współcześnie większość kobiet nie ma żadnej służby, która by pod jej nadzorem wykonywała wszystkie prace domowe. Ponieważ jednak jesteśmy w teatrze płci, dama rozwiązuje problem we własnym zakresie, a pan domu wielkodusznie nie wnika w takie detale, że jego Izolda jest jednocześnie ich wspólną kucharką i pokojówką. Ponieważ dzieje się to w ramach kontraktu małżeńskiego i nie ma osobnej ceny na prace domowe wykonywane przez żonę, jest to również rozwiązanie ekonomicznie korzystne dla pana domu. Przemęczenie i frustracja kobiet, od których obyczaj egzekwuje znacznie większe zaangażowanie pracy, czasu i sił w utrzymanie wspólnego domu, to skutek przywiązania do nie odpowiadającego już współczesności wzorca relacji męsko-damskich.

handel kobietami

Kolejnym tabu, które odsłoniły feministki, był handel kobietami. W połowie lat dziewięćdziesiątych był to temat dobry jedynie dla prasy brukowej, szanujące się media nie zajmowały się tak podrzędnym tematem. To feministki pokazały dramat kobiet wywożonych za granicę, oszukiwanych i przekazywanych za pieniądze do domów publicznych. Sprawa traktowana wcześniej jako sensacje dobre dla prasy brukowej, jak się okazało dotyczy tak dużej ilości kobiet i związana jest z tak dużymi dochodami przestępców, że zaczęto mówić o nielegalnym biznesie seksualnym. Jego zwalczaniem zajmuje się policja.

Fakt istnienia handlu kobietami i sutenerstwa pokazuje, że kultura i społeczeństwo polskie nie jest wyjątkiem pod tym względem. Tu się szanuje kobiety, ale nie wszystkie, lecz tylko te, które uzna się za zasługujące na szacunek. Patriarchat dzieli kobiety na „dobre”, w Polsce - damy, i na te złe, z którymi można zrobić wszystko, które można skrajnie uprzedmiotowić. Status jednych i drugich jest biegunowo różny, ale granica pomiędzy nimi jest bardzo łatwa do przekroczenia. W gruncie rzeczy damy, czyli te porządne kobiety, są zakładniczkami systemu. Dopóki będą się starały zasłużyć na miano dam, mają szanse, że nie spotka ich los kobiet, które wypadły z roli i z którymi można zrobić wszystko.

tożsamość polskiego feminizmu

Stałym motywem dyskursu feministycznego ostatniego dwudziestolecia była również własna tożsamość. Skąd właściwie wzięłyśmy się? Czy jesteśmy amerykańskim towarem eksportowym? Książki feministycznych starszych sióstr z Zachodu były ważne, ale też ważna była historia tutejszych emancypantek, entuzjastek, sufrażystek i feministek sprzed dwóch wieków. Z jednej strony wystarczyło na nowo przeczytać lektury szkolne, Martę Orzeszkowej czy Pogankę Żmichowskiej, ale z drugiej trzeba było odszukać zakurzone książki i przypomnieć dawne działaczki ruchu kobiecego, jak Paulina Kuczalska-Reinschmit, Kazimiera Bujwidowa czy Maria Turzyma. Te odkrycia upewniały w tym, że trzymamy dobry kurs i że już dawno pojawiły się tu kobiety, które czuły i myślały podobnie. Oczywiście strategie działania na dziś trzeba wymyślać samym, ani feministki z Zachodu, ani emancypantki sprzed wieku nie zrobią tego za nas.

Jakie powinno być nasze własne środowisko? Chcemy zmienić kulturę, zerwać z patriarchalnymi receptami na życie, ale czy we własnym gronie, w środowisku samych kobiet, nie powtarzamy patriarchalnego tworzenia struktur dominacji i seksualizowania władzy? Z drugiej strony, czy my, feministki, mamy swoje wzorce osobowe oraz czy mamy i chcemy mieć swoje idolki? Czy jesteśmy gotowe na to? Czy mając dość siły, żeby obalać najbardziej hołubione patriarchalne autorytety, chcemy mieć autorytety własne, feministyczne? Czy to w ogóle wchodzi w grę? Czy każde pokolenie feministek chce, względnie musi, zaczynać wszystko od nowa, bazując na swojej wrażliwości, na swoich problemach i wychodząc od swojego, pokoleniowego kontekstu problemów, za każdym razem innego? Czy możliwa jest międzypokoleniowa ciągłość i współpraca, czy też każde kolejne pokolenie feministek musi zerwać z poprzednim, jak to się dzieje w klasycznych rodzinach patriarchalnych, w których nastolatki przechodzą fazę młodzieńczego buntu? Czy musi nastąpić konflikt, żeby każde następne pokolenie feministek mogło budować własną, odrębną tożsamość, trzecio–, czwarto– czy iluśtam falową?

Ta lista pytań, które polskie feministki zadawały samym sobie w ciągu ostatniego dwudziestolecia, bynajmniej nie jest zamknięta. Pytań jest więcej, a też jednoznacznych odpowiedzi na nie brak. I tak jest dobrze, feminizm nie jest zamkniętą teorią, lecz żywą formacją myślową, w której ciągle jest miejsce na nowe pytania.

* * *

Książka ta jest specyficznym dokumentem, przybliżającym pierwsze dwie dekady współczesnego polskiego feminizmu poprzez życiorysy kobiet współtworzących go. Pokazuje ona, jak iluzję harmonijnych relacji pomiędzy mężczyznami a kobietami każda z nich demontowała najpierw na swój własny rachunek i we własnym życiu oraz to, w jaki sposób ta praca nad własną świadomością znalazła wyraz w działaniu społecznym, w publicystyce, pisarstwie czy działalności naukowej.

Książka zawiera wypowiedzi dziesięciu kobiet, które w różny sposób uczestniczyły w tworzeniu dyskursu feministycznego. Wybór nie miał być reprezentatywny, choć jednocześnie chodziło o to, żeby pokazać ten dyskurs w jego różnorodności. Kobiety, feministki, opowiadają o sobie i o tym, w jaki sposób feminizm pojawił się w ich życiu oraz jakie ma w nim miejsce. Są to kobiety bardzo znane i mało znane, pochodzą z dużych miast lub małych ośrodków, są intelektualistkami, działaczkami, nauczycielkami akademickimi lub studentkami. Łączy je to, że wszystkie brały udział w projekcie „Feminizmy na świecie”, który Fundacja Kobieca eFKa realizowała z Centrum Studiów Kobiecych przy Uniwersytecie Michigan. Ideą projektu było pokazanie, co znaczy bycie feministką oraz w jaki sposób pojawia się świadomość feministyczna w przypadku kobiet z takich czterech krajów, jak Polska, Stany Zjednoczone, Indie i Chiny. Wypowiedzi były nagrywane na wideokasetach, transkrybowane, tłumaczone na trzy języki projektu: angielski, polski i chiński, oraz archiwizowane w bibliotekach czterech ośrodków uczestniczących w projekcie.

Ingerencja osób nagrywających wypowiedzi ograniczała się do zadania wstępnego pytania, czy raczej przedstawienia pola wypowiedzi, zakreślonego jak najszerzej. Zazwyczaj sprowadzało się to do poproszenia osoby, której wypowiedź była nagrywana, do opowiedzenia o sobie, o swoim życiu i o tym, w jaki sposób pojawił się w nim feminizm. Wypowiedź ograniczona była czasowo do jednej, najwyżej do dwóch godzin. Osoba nagrywana sama strukturyzowała swoją wypowiedź. Ewentualne pytania pomocnicze pojawiały się bardzo rzadko i jedynie po to, by podtrzymać monolog. Nie wprowadzały nowych tematów, lecz nawiązywały do wcześniejszej fazy wypowiedzi, względnie do etapu biografii, który miał następować po już omówionym.

Teksty wypowiedzi zamieszczone w tej książce są nieznacznie tylko zredagowanymi transkrypcjami. Redakcja ich ograniczyła się do wygładzenia surowości transkrypcji dla ułatwienia jej lektury, bez zmieniania struktury wypowiedzi i bez korygowania specyficznego dla każdej z uczestniczek projektu stylu wypowiedzi. Teksty są autoryzowane, w przypadku niektórych autoryzacja wiązała się ze znacznymi zmianami pierwotnego tekstu. Mimo to wszystkie teksty zachowały, mam nadzieję, cechy wypowiedzi mówionej i poprzez czytanie ich na głos pozwalają wejść w bardziej bezpośredni kontakt z wszystkimi dziesięcioma kobietami, których wypowiedzi zamieszczone są w tej książce.

Nagrywałam je w większości ja, Sławomira Walczewska, oraz Beata Kozak, Aleksandra Piela, Joanna Wydrych i Małgorzata Tomaszewska. Oprócz dziesięciu kobiet, których wypowiedzi znalazły się w tej książce, w projekcie wzięły udział również inne kobiety, których wypowiedzi były jednak zbyt krótkie. Projekt bardzo wyraźnie pokazał, że dla wielu kobiet, nawet, jeśli są świadomymi feministkami, ogromnie trudne jest mówienie tylko o sobie i zajmowanie innych wyłącznie swoją osobą dłużej niż przez kwadrans. Były też takie kobiety, feministki, które uważały, że ich własna opowieść jest już zapisana w instytucjach, które stworzyły, lub w książkach, które piszą, i że nie mają poza tym nic innego do powiedzenia o swoim feminizmie. Można te kobiety odnaleźć w opowieściach innych kobiet. Wszystkie, nawet te najkrótsze wypowiedzi, znajdą się we fragmentach na przygotowywanym obecnie filmie, podsumowującym projekt.

Do książki dołączone zostało kalendarium wydarzeń, którego pierwszą wersję przygotowała Magdalena Grabowska, a uzupełnienia przesłali: Agnieszka Gajewska, Bartosz Dąbrowski, Małgorzata Tarasiewicz, Monika Pomirska i Ewa Graczyk.

Bibliografię współczesnego polskiego feminizmu przygotowała Natalia Sarata. Teksty autorek zbiorowych prac o tematyce feministycznej nie są w niej wyszczególnione osobno, lecz podana jest zawsze tylko jedna pozycja, praca zbiorowa.

Wypowiedzi z wideokaset przepisywały wolontariuszki i praktykantki Fundacji Kobiecej eFKa: Emilia Brzozowska, Karolina Gujda, Magdalena Kunz, Justyna Struzik, Ewa Kapica i Maja Szylberg.

Bardzo dziękuję kobietom, które zdecydowały się opowiedzieć swoją historię i zgodziły się na opublikowanie jej w tej książce. Ogromne dzięki tym wszystkim kobietom, które uczestniczyły w przygotowaniu tej książki.

Specjalne podziękowania należą się sponsorkom. Dzięki inicjatywie profesor Abigail Stewart, koordynatorce międzynarodowego projektu „Feminizmy na świecie” z Uniwersytetu Michigan, powstały nagrania. Natomiast wydanie tej książki w wersji papierowej umożliwiła dotacja, którą przekazała profesor Ann Snitow z New School for Social Research z Nowego Jorku, ze środków projektu „Książki i czasopisma” Network of East-West Women.

Sławomira Walczewska

solidarność kobiet

Małgorzata Tarasiewicz

Małgorzata Tarasiewicz

ur. 11 sierpnia 1960 r. w Sopocie

1987 – skończyła anglistykę i politologię w Gdańsku

1986–89 – działała w Ruchu „Wolność i Pokój”

1989–92 – pracowała w Związku Zawodowym „Solidarność”

1987–99 – pracowała w Amnesty International, w latach 1991-95 jako prezeska

1996–97 – pracowała w Network of East-West Women w Nowym Jorku

Od 1999 – jest prezeską NEWW-Polska

ma 7-letniego syna

Moja rodzina tragicznie ucierpiała na skutek drugiej wojny światowej. Ja się wprawdzie urodziłam grubo po wojnie, tym niemniej boleśnie odczuwałam skutki tego, co wtedy się stało. Otóż drugą wojnę światową przeżyły tylko kobiety ze strony mojej matki, a wszyscy męscy członkowie rodziny zostali zabici. Moja prababcia, babcia i moja matka przyjechały z Warszawy do Sopotu, na tak zwane Ziemie Odzyskane czyli ziemie, gdzie trwało po drugiej wojnie światowej osadnictwo ludzi, którzy albo przemieszczali się ze Wschodu, skąd zostali wypędzeni, albo właśnie przybywali tutaj, na nieznane im tereny, ponieważ nie chcieli już żyć w miejscach, gdzie spędzili wojnę. To był właśnie przypadek kobiet z mojej rodziny. Warszawa, skąd pochodziły, wiązała się dla nich z tak dramatycznymi przeżyciami, że nie chciały tam mieszkać. Z tego powodu właśnie trzy kobiety, czyli moja prababcia, babcia i moja matka, znalazły się w zupełnie nowym świecie, gdzie musiały na nowo zorganizować sobie życie. Od kiedy pamiętam, żaden mężczyzna nie znalazł się w życiu mojej babci i prababci, natomiast moja matka przeżyła krótki związek z moim ojcem. Owocem tego związku jestem ja, a mój ojciec wyjechał z Polski i nie widziałam go przez ponad 10 lat. Wychowywały mnie te trzy kobiety, które miały za sobą dramatyczne przeżycia, wielką samotność i dla których powojenna rzeczywistość była bardzo trudna i straszna. Mimo to sobie poradziły w zupełnie nowym miejscu, gdzie musiały od początku wszystko organizować.

Dorastałam w takim otoczeniu, w takim środowisku i sądzę, że wywarło to na mnie ogromny wpływ. Właściwie nie znałam mężczyzn w swoim bezpośrednim otoczeniu. Nawet podczas krótkiego związku moich rodziców ojciec studiował w innym mieście, a ja byłam cały czas z kobietami. Być może też nie odczuwałam tego, że mężczyzna jest niezbędny do tego, żeby na przykład zapewnić egzystencję rodzinie. W mojej sytuacji nawet to się nie sprawdzało, bo ojciec nie płacił alimentów na mnie i w pełni utrzymywała mnie matka. Jeśli chodzi o mój rozwój duchowy czy intelektualny, też nie było przy tym żadnego mężczyzny, jedynie romantyczna wizja mojego ojca, który odpłynął jako bohater. Przepłynął Atlantyk na łodzi ratunkowej ze statku Batory z moim ojcem chrzestnym i dopłynął do Ameryki. I tak właściwie postrzegałam mężczyzn, jako romantycznych bohaterów, ale zupełnie oderwanych od rzeczywistości, z którymi nie mam bezpośredniej relacji. Potem przez wiele lat mojego życia przychodziły pocztówki z różnych egzotycznych miejsc na świecie, typu Ameryka Południowa czy Karaiby, i były to miejsca, w których oczywiście sama chciałabym się znaleźć. To mnie utwierdzało w przekonaniu, że ojciec całkowicie mnie odrzucił, ponieważ nie było nigdy propozycji z jego strony, żebym ja też z nim mogła jechać w któreś z tych miejsc. Żyłam sobie więc w komunistycznej Polsce i co jakiś czas oglądałam pocztówki z egzotycznych miejsc na świecie, a także „National Geographic”, który ojciec mi zaprenumerował. Były to jedyne jego wizytówki, jego obecność tylko w ten sposób zaznaczała się w moim życiu. Jedyny rodzaj wpływu, jaki na mnie wywarł, to pragnienie podróżowania i świadomość, że komunistyczna Polska nie jest światem, w którym wszystko się zamyka, lecz że istnieje inny, ciekawy świat. Pewnie dlatego później studiowałam anglistykę, żeby poznać język, który będzie mi niezbędny do poznania świata. Gdy ojciec wyjechał, byłam małym dzieckiem. Potem, gdy miałam 19 lat, pojechałam do Ameryki i odwiedziłam go w Miami. To też jest bardzo zabawne, że ze wszystkich miejsc na świecie ojciec mieszka w takim wczasowisku, które kojarzy się z Aniołkami Charliego i tak dalej, czyli w Miami na Florydzie. Było to dla mnie wielkie rozczarowanie, mit mojego ojca całkowicie wtedy upadł, ponieważ okazało się, że jest tyranem, który krzyczy na swoją żonę i woła z pięterka, żeby mu podała jakieś elementy jego garderoby, podczas, gdy ona, biedna, biega po mieszkaniu, szuka i mu zanosi. Było to dla mnie nie do zaakceptowania. Po drugie, ojciec usiłował mi narzucić, co powinnam studiować. Chciał, żebym studiowała elektronikę i powiedział, że jeśli intelektualnie nie podołam studiowaniu elektroniki, powinnam zostać spawaczką i na Alasce spawać rury, którymi płynie ropa, dlatego że to jest bardzo intratne zajęcie, więc przynajmniej będę miała zapewniony byt. Taki całkowity brak akceptacji dla moich zainteresowań i wyborów był dla mnie tak straszny, że wróciłam do Polski. Zresztą wróciłam w bardzo interesującym okresie, bo akurat wkrótce potem zaczęła się „Solidarność” i miałam możliwość uczestniczenia w wielu sprawach o wiele bardziej interesujących niż to, co mogłabym robić w Ameryce, nie wspominając już o tym, żebym rzeczywiście miała spawać te rury.

Teraz jestem nadal w kontakcie z ojcem, ale jest to bardziej podyktowane rozsądkiem, chęcią poznania go po to, żeby poznać siebie w jakimś sensie. Chodzi też o to, żeby mój syn miał kontakt z dziadkiem, ale z mojej strony nie jest to jakiś rzeczywiście bliski związek.

Rodzeństwa żadnego nie mam, nawet przyrodniego, natomiast zawsze fascynowało mnie poznanie dalszych krewnych, żeby zobaczyć, jaka była ta moja rodzina z Warszawy, która zginęła, kim są ludzie w tej rodzinie, którzy wywodzą się z Wilna, skąd są korzenie mojej rodziny. Dokonuję bardzo ciekawych odkryć. Ostatnio odnalazłam kobietę, która ma 94 lata i mieszka w Warszawie. Opowiedziała mi losy tej części rodziny, która zginęła. Były tam dwie kobiety, jedna z nich działała w konspiracji antyniemieckiej i zginęła męczeńsko na Pawiaku, a druga, która była w ciąży, została zastrzelona na ulicy w Warszawie... Straszne jest to, co się z nimi stało, ale wiedza o tym, że były takie dzielne i że w mojej rodzinie mam oparcie właśnie w kobietach, dała mi siłę. Dzielne były i te kobiety, które walczyły w czasie wojny, i te, które zdołały jakoś przeczekać, przetrwać, gdzieś w jakiejś piwnicy i potem tutaj, na Ziemiach Odzyskanych, w potwornie trudnych warunkach, stworzyły swoje życie na nowo. Bardzo ważne jest dla mnie to odszukiwanie kobiet z mojej rodziny i wiedza o tym, co robiły. Natomiast mój ojciec na ich tle wydaje się rozczarowujący.

W Stanach byłam przez pół roku. Wyjechałam w czasie komunizmu, w czasach Gierka, a wtedy sytuacja w Polsce była oczywiście nieciekawa. Wszyscy moi znajomi z anglistyki myśleli, że już zostanę w Ameryce na stałe i że będę pracować na przykład w jakiejś firmie produkującej sprzęt komputerowy, lub inną „wspaniałą” karierę będę mogła robić gdzieś w Ameryce. Dla mnie Ameryka, pomijając już mojego ojca, była takim plastikowym światem. Może to była kwestia tego Miami i środowiska, w jakim się znalazłam, ale nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca. Zawsze dla mnie ważna byla aktywność społeczna i tam nie mogłam znaleźć swojego środowiska. Pewnie gdybym studiowała czy podróżowała, czy pojechała do Nowego Jorku, byłoby to łatwiejsze i może mój pobyt zakończyłby się inaczej. Ogólnie jednak rozczarowanie ojcem i niemożność znalezienia swojego środowiska spowodowały, że wróciłam. Byłam z tego powodu szczęśliwa i nigdy tego nie żałowałam, mimo że wszyscy, którzy mnie widzieli po powrocie, byli wstrząśnięci, że ktoś mógł tak głupio postąpić i ze wspaniałej Ameryki, gdzie miał możliwość zaczepienia się, wrócił do strasznej Polski.

Wróciłam tuż po sierpniu 1980 roku i potem na uczelni uczestniczyłam w strajkach. Wtedy rozpoczął się najciekawszy okres mojego życia. Od momentu, kiedy wróciłam, poprzez stan wojenny, aż do 1989 roku, był to taki etap życia, w którym najbardziej kształtowała się moja osobowość i moje wizje społeczne. Wiele rzeczy działo się wtedy bardzo szybko, każdy dzień przynosił coś nowego, jakiś intensywny kontakt z ludźmi. Myślę, że w takim stabilnym kraju, jak Ameryka, to niemożliwe, o ile nie jest się oczywiście może działaczem Czarnych Panter, albo w wyjątkowych sytuacjach. Tutaj uczestnictwo w przełomie było dostępne dla szerokich kręgów i ja się w tych kręgach szczęśliwie znalazłam. Zaczęłam współpracować z Ruchem „Wolność i Pokój”, gdzie jeszcze się zintensyfikował mój rozwój, działalność społeczna i polityczna. Kiedy zaczął się Okrągły Stół, a może nawet wcześniej, przeżyłam ogromne rozczarowanie, w jak niedoskonały sposób, odbiegający od moich wyobrażeń, zakończyła się walka z komunizmem. Generał Jaruzelski dla niektórych stał się niemalże wyznacznikiem norm moralnych, a liberalni politycy otwarcie mówili o tym, że pierwszy milion trzeba ukraść.

Zaczął się okres spadania klapek z oczu i końca fascynacji możliwościami, które stwarza obalenie komunizmu. To był okres pragmatyczny, realistyczny, może bardziej przykry, mniej twórczy, ale jednocześnie ważny i interesujący, ponieważ wtedy zaczęłam się bezpośrednio zajmować prawami kobiet. Zupełnie wstępnie się to zaczęło już w czasie Ruchu „Wolność i Pokój”, ponieważ zachodnie organizacje, również kobiece, były bardzo zainteresowane tym, co u nas się dzieje, jak wygląda ten oddolny ruch i czy uczestniczą w nim kobiety. Na początku mojej działalności w Ruchu „Wolność i Pokój” odbyła się słynna konferencja na Żytniej w Warszawie, gdzie działacze Ruchu spotkali się z przedstawicielami różnych organizacji oddolnych, lewicowych, z Europy Zachodniej. Na tę konferencję przyjechały też feministki i to było moje pierwsze spotkanie z bardzo ważnymi dla mnie później osobami. Były to feministki znane i mniej znane, na przykład Myrna Kostash, pisarka z Kanady, Vibeke z Holandii, pielęgniarka, która uczyła nas, jak tworzyć grupy wsparcia. Kobieta z War Resisters International uczyła nas, na czym polega nieposłuszeństwo obywatelskie i w jaki sposób stawiać opór nie stosując przemocy. To było bardzo ciekawe doświadczenie. Wszystkie one były feministkami, bardzo podobało mi się, o czym mówiły. Miałam wrażenie, że nazywają rzeczy, o których ja wiem, ale jakby nie zdawałam sobie z nich sprawy. Na przykład dyskryminacja wewnątrz Ruchu „Wolność i Pokój” i dominacja mężczyzn miałam poczucie, że to znam, ale nie wydawało mi się, że można się temu przeciwstawić. Czułam, że jedyne wyjście to być taką, jak ci mężczyźni, i wtedy można było zaistnieć czy być równie ważną liderką, jak oni. Natomiast bycie kobietą z systemem wartości czy sposobem zachowania typowym dla kobiet było czymś, co nie dawało możliwości bycia liderką. Te kobiety uświadomiły mi, że tak nie musi być, że podobnie czuły kobiety na Zachodzie i w Stanach i że aktywnie się temu przeciwstawiły. Zgromadziły one wokół siebie kilka kobiet z Ruchu „Wolność i Pokój”, które myślały podobnie i uważały, że można będzie coś zmienić, słuchając kobiet z Zachodu. One nam potem przysyłały wiele publikacji, przyjeżdżały jeszcze wielokrotnie i były to niekończące się rozmowy, które bardzo wiele mi dały. Było to w 1986 roku. W tych naszych rozmowach uczestniczyły kobiety, które teraz odgrywają ważną rolę w ruchu kobiecym w Polsce i na Węgrzech. Jedną z osób, które były na Żytniej, była Urszula Nowakowska z Centrum Praw Kobiet. Inna to czołowa feministka węgierska, Judith Acsady.

Takie