Farma Heidy. Owce, islandzka wieś i naprawianie świata - Sigurðardóttir Steinunn - ebook

Farma Heidy. Owce, islandzka wieś i naprawianie świata ebook

Sigurðardóttir Steinunn

4,0

Opis

Superbohaterka z Islandii – historia kobiety, która swoją walką o dobra naturalne nakreśla przepiękny obraz otaczającego ją świata.

Wizja kariery modelki na wybiegach Nowego Jorku okazała się mało atrakcyjna dla Heidy Ásgeirsdottír. Dziewczyna postanowiła powrócić w rodzinne strony – i to nie do modnego Reykjaviku, ale do odległej farmy u stóp islandzkich wyżyn. Odtąd swój czas poświęcała na wyczerpujące prace gospodarskie, w tym uprawę ziemi i hodowlę stada pięciuset owiec. To właśnie tu, w miejscowości sąsiadującej z wulkanem Katla, nieśmiała i skromna dziewczyna zmieniła się w silną i pewną siebie kobietę, która podjęła heroiczną walkę o ochronę dóbr naturalnych Islandii.

Teraz całą swoją energię poświęca temu, aby przekonywać polityków i mieszkańców do bojkotowania pomysłów koncernów energetycznych i innych firm, które zagrażają tamtejszym ekosystemom. Idąc pod prąd i narażając się na potworną krytykę, Heida skutecznie przeciwstawia się finansowym potentatom, dzięki czemu została uznana za lokalną superbohaterkę.

__

„Urzekła mnie i sama książka, która literacko oddaje piękno Islandii i Heida, superwoman na islandzkiej farmie. Kobieta pewna siebie, bezkompromisowa, która ponad swoją karierę stawia ochronę dóbr naturalnych swego kraju. Jak dla mnie – niezwykła i inspirująca”.

– Karolina Gruszka

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 258

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (33 oceny)
14
10
5
4
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
dorotakarman

Nie oderwiesz się od lektury

Pokazane życie i praca w kraju o ciężkich warunkach. Dobrze się czyta, dużo wiadomości i historii z życia .
10
natalaxxx

Dobrze spędzony czas

Z książki: "(...) Nie lubię słuchać, że jestem ładna. Męczy mnie to. Myślę sobie tylko… aj, znów się zaczyna! Wygląd to nie moja zasługa, to geny. Pochwal lepiej coś, czego dokonałam, a wtedy się rozpłynę jak czekolada w słońcu!".
11
olapiatekyahoopl

Z braku laku…

Byłam zawiedziona. Opisane przez ja, mnie, moje zmagania autorki. Prostym językiem, ale nie dodaje to książce uroku.
00

Popularność




Okładka

Karta tytułowa

Wiosną 2015 roku, kiedy pracowałam nad powieścią w moim domku w południowo-wschodniej Islandii, odwiedziła mnie przyjaciółka i kategorycznie stwierdziła: „Musisz poznać Heiðę!”. Wytłumaczyła, że Heiða jest bohaterką, walczy z prywatnym koncernem energetycznym w obronie swego gospodarstwa i ziemi. I że ta skromna osoba została zmuszona do udziału w życiu publicznym, w lokalnej polityce, założyła nawet partię ekologiczną, aby sprostać tej walce.

Bardzo zaintrygowana ruszyłam w odwiedziny do Heiðy, do jej gospodarstwa położonego niecałą godzinę drogi od mojego domu.

***

Już z pewnej odległości prezentowała się wyniośle na wysokim siodełku traktora ‒ 181 centymetrów wzrostu, szczupła, blond włosy. Mieszanka wyciągniętego elfa i walkirii. Następnie przywitała mnie z grzeczną rezerwą, znaną mi z czasów letnich wakacji spędzanych w gospodarstwie dziadka i babci w tym regionie, i usiadłyśmy w kuchni. Gadałyśmy i gadałyśmy.

Byłam tak urzeczona jej opowieścią, że w ciągu dziesięciu minut postanowiłam, iż to będzie moja następna książka. Chociaż tak sobie zaplanowałam, nie wprowadziłam w to Heiðy, dopóki nie zadzwoniłam do niej tydzień później. Onieśmieliło mnie nieco, że natychmiast się zgodziła, ponieważ wyczuwałam u niej głęboką rezerwę i rozumiałam, jak bardzo rozmowa o sobie jest wbrew jej naturze. Wyjaśniła, że motywuje ją potrzeba, by usłyszano o jej samotnej walce.

Taka była też moja motywacja. W tygodniu, który upłynął od spotkania w kuchni Heiðy do naszej rozmowy telefonicznej, długo i intensywnie myślałam, jak najlepiej skonstruować tę książkę. W końcu powieściopisarka potrzebuje czegoś więcej niż tylko fascynującego tematu, aby z dnia na dzień zmienić się w autorkę non-fiction.

Być może nie stałoby mi odwagi, gdyby nie przepiękne opowieści ustne Swietłany Aleksijewicz. Ludzie muszą usłyszeć także głos tej kobiety. Jednym z największych wyzwań było zachowanie unikalnego stylu wysławiania się Heiðy (mieszanina języka współczesnego ze staromodnym) i uwiarygodnienie go na papierze. Tak się dobrze złożyło, że swoją przygodę z pisaniem zaczęłam jako dziennikarka w gazecie codziennej w Reykjavíku i doświadczenie w prowadzeniu niezliczonych wywiadów dla stołecznych gazet, radia i telewizji (od kiedy skończyłam siedemnaście lat) ustawiło mnie w uprzywilejowanej pozycji. Research i pisanie odbywały się poprzez nasze rozmowy, ale w końcu uznałam, że powinnam zrobić tak, by autor, czyli ja, był niewidzialny, a czytelnik odnosił wrażenie, że słucha Heiðy. Z początku miałam kłopot ze znalezieniem właściwej formy dla książki, ale kiedy wpadł mi do głowy pomysł, by podzielić ją na pory roku, wreszcie zaskoczyło.

Nie chodziło wyłącznie o to, że musiałam odłożyć powieść i stać się niewidzialna w swojej nowej książce, musiałam także wyrzec się swoich nawyków. Jestem raczej skowronkiem niż sową, a ona często dysponowała czasem jedynie późnym wieczorem. Heiða była tak zajęta, że musiałam albo się dostosować, albo zrezygnować z projektu, lecz ta książka warta była roku przesiadywania po nocach.

***

Heiða i ja bardzo się niepokoiłyśmy, jak książka zostanie przyjęta. Czułam wielką odpowiedzialność, w końcu pisałam o osobie z krwi i kości, zwłaszcza że wciąż jeszcze żywe były animozje wokół budowy elektrowni Búlandsvirkjun. Jakimże upokorzeniem byłoby dla niej, jak cudownym prezentem dla jej wrogów, gdyby książka się nie udała!

Udała się jednak. Heiða natychmiast zdobyła rozgłos, a jeśli chodzi o mnie, moi czytelnicy i krytycy byli zadziwieni przemianą powieściopisarki w piewczynię prawdy. Nasza książka znalazła się na trzecim miejscu listy bestsellerów 2016 roku w Islandii i zdobyła dwie nagrody. A najbardziej uderzyło mnie w jej odbiorze, że trafiła do tak różnych ludzi. Młode kobiety – od studentek po gospodynie wiejskie – widziały w niej inspirację, podziwiały Heiðę za to, że bierze sprawy w swoje ręce. Mężczyźni widzieli w niej swoją utalentowaną córkę i byli z niej dumni. Rolnicy z lubością czytali o swoim życiu. Mieszczuchów zainteresowało życie w odludnym gospodarstwie. A teraz mam nadzieję, że książka ta pokaże ludziom na całym świecie z dala od Islandii, jak wygląda islandzki temperament i jak tu się żyje…

***

Życie Heiðy już nigdy nie będzie takie samo. Ona nie poprzestała na lokalnej polityce w Islandii. Wygłosiła już swoją pierwszą mowę w parlamencie jako rezerwowy poseł z ramienia Partii Zielonych, reprezentując swój południowo-wschodni okręg. Według niej główną zaletą książki jest to, że ludziom w jej położeniu dodaje odwagi, by wstać i zaprotestować.

Choć nie da się zaprzeczyć, że jej temperament w każdym calu przypomina nasz pokryty lawą kraj, to jednak podczas pracy nad książką udało nam się zaprzyjaźnić i do tej pory jesteśmy sobie bliskie. A moje zainteresowanie Heiðą, jej pracą, życiem i czasami jest dziś tak samo żywe jak w dniu, kiedy podjęłam decyzję przy stole kuchennym w jej gospodarstwie Ljótarstaðir.

Steinunn Sigurðardóttir

luty 2019 roku

Jeśli wierzyć warstwom popiołów i wykopaliskom, to na terenie mojego gospodarstwa Ljótarstaðir ludzie mieszkają od dwunastego wieku. Jeszcze jedno gospodarstwo w Islandii nosi tę nazwę, Ljótarstaðir w okręgu Landeyjar.

Na temat nazwy istnieje kilka teorii. Jedna zakłada, że gospodarstwo nazwano na cześć osadnika Ljótura, który miał zostać pogrzebany na tutejszym wzgórzu. Inna mówi, że nazwa pochodzi od żeńskiego imienia Ljótunn.

Ale najpiękniejsza teoria to ta, której będę się trzymać… Słyszałam ją stosunkowo niedawno w muzeum regionalnym na północy. Tamtejszy kustosz łączył nazwę Ljótarstaðir ze starym porzekadłem, którego wcześniej nie znałam, a które ma związek ze światłem. Po staroislandzku brzmi ono tak: Birtunni ljótar yfir. Co we współczesnym języku oznacza: Birtan leggst yfir. Jasność się ścieli.

To logiczne, ponieważ ziemia wokół mojej farmy stanowi otwarty krąg i słońce wstaje wcześnie. W Snæbýli, zagrodzie śnieżnej po drugiej stronie doliny, na północy pod górskim stokiem, słońce pojawia się później.

A zatem Ljótarstaðir znaczy: gospodarstwo, w którym panuje jasność. To moje gospodarstwo.

***

Wracając do domu, czuję się dobrze, kiedy wjeżdżam na wzgórze Fitarholt. Zatrzymuję się tam czasem i patrzę na zabudowania mojego gospodarstwa, na dachy mojego siedliska w kolorze królewskiego błękitu, na dolinę o nazwie Krókur, Kąt. Mam stamtąd widok na góry, na rzekę Tungufljót. Widać także lodowiec Mýrdalsjökull górujący nad wiankiem gór na zachód i na północ od gospodarstwa. Najwyżej wznoszą się Kvalningshnúkur i Fjalldalsbrún. Nad nimi rozciągają się pasma górskie ze wspólnymi pastwiskami dla mieszkańców okręgów Skaftártunga i Álftaver.

Gospodarstwo Ljótarstaðir postawiono na wysokości niecałych dwustu metrów, a za zabudowaniami teren gwałtownie się wznosi. Dlatego moje ziemie, ogromne w skali kraju, to w główniej mierze nieużytki leżące powyżej pasma zieleni. Ciężko tu bywa od śniegu, jak sugerują nazwy własne: śnieżny parów Snjóagil w okolicach farmy Ljótarstaðir czy wąwóz Snjódalargljúfur… Na wiosnę roślinność późno się budzi. Mieszkanie na tej surowej ziemi trudno więc uznać za coś atrakcyjnego, że nie wspomnę o samotnym gospodarowaniu. Przeczytałam na jakimś blogu, że moja farma znajduje się na „granicy nadającego się do zamieszkania świata”. Z pewnością wcześniej nieraz to słyszano i zwykle dodawano, że to miejsce powinno być zamieszkane jedynie przez lisy i kruki.

Ciekawe zatem i w istocie ironiczne, że to tutaj od początku musiałam walczyć o swoje prawo do życia. Ostatnia walka, najtwardsza, z koncernem energetycznym Suðurorka o budowę elektrowni wodnej Búlandsvirkjun zaczęła się w 2010 roku i sprawiła, że musiałam się zająć lokalną polityką. Obronić wieś, obronić własną ziemię… i coś więcej. Skutki planowanych inwestycji miały poszatkować cały region Skaftártunga, od centrum turystycznego Hólaskjól na północy po drogę krajową na południu, zahaczając lekko o Ljótarstaðir, mój wąwóz, gdzie planowano postawić sześćdziesięciometrową tamę. Tamę wysokości wieży kościoła Hallgrímskirkja. Jakieś cztery kilometry w linii prostej od drzwi pralni w moim gospodarstwie planowano wybudować zalew o powierzchni dziesięciu kilometrów kwadratowych. Na moich najżyźniejszych pastwiskach… tam gdzie wiosną pojawiają się pierwsze rośliny.

Branie sobie na grzbiet czasochłonnych i niemal całkiem niepłatnych odpowiedzialnych zajęć, takich jak polityka lokalna, nie jest czymś, o czym marzy samotny farmer. Bo momentami hodowla owiec pochłania sto procent czasu.

Ta robota jest nieludzko wymagająca.

LATO

Sama się mogę winić o brak męża.

Szkoda zachodu, po co się wytężać.

Mama dba o sprzątanie,

gary oraz pranie.

A ja, agronom, na polu się sprężam.

TRAKTOR

Lato to intensywna pora roku, roślinność, jasność. Ale nie mam czasu rozkoszować się rosą, bo nocą śpię i byłabym na to zbyt zmęczona. Zresztą latem dużo przebywam w zamkniętym pomieszczeniu, czyli w szoferce traktora.

Na traktorze się wychowałam. Marki Massey Ferguson, bez hamulców. Był, rzecz jasna, bez budy, tak że siedziałam pod gołym niebem… Słońce rozgrzewało mi żyły, pięknie się opalałam. W traktorze z szoferką brakuje mi tego.

Lubię prowadzić ciągnik. Przydaje się nie tylko do grabienia i koszenia… Na przykład lubię za kierownicą układać wiersze.

My, siostry, wszystkie piszemy wiersze. Arndís, która zmarła, mając siedemnaście lat, również układała ostre, inteligentne rymy. Ásta, Fanney i ja często uczestniczyłyśmy w konkursach poetyckich. I bawiłyśmy się, mówiąc wierszem.

Mama i tata metodycznie uczyli nas wierszy i poematów. Kadencja weszła mi w krew.

Czaruje natura rumaka każdego.

Dudnią kopyta coraz mocniej o spód.

Wieś cichnie, słuchając tętentu końskiego.

Szyje z gracją spinają się w przód.

Dym bucha z nozdrzy, chrapy falują.

Mkną coraz szybciej, pęciny pracują.

Spójrz, jaki piękny wierzchowiec ma chód.

Do skoku podchodzą, ich grzywy falują.

– KONIE, EINAR BENEDIKTSSON

Czy da się wymyślić piękniejszy rytm niż ten? Piękne to, zaczyna się spokojnie, a potem lekko przyspiesza.

Naszym pradziadkiem ze strony matki był Bjarni z Vogur. Ze strony ojca także układali wiersze, tata szczycił się wyjątkowo ciętą ripostą i był przezabawny. A mama to wielka miłośniczka języka islandzkiego i mól książkowy. Też bawiło ją układanie wierszy, ale twierdzi, że przestała to robić, kiedy my, siostry, podrosłyśmy nieco.

Od początku byłam w stanie szeregować słowa, prawidłowo układać strofy. Zaczęłam jeszcze jako dziecko i od razu słyszałam, czy dobór słów jest właściwy, czy nie. Albo człowiek to ma, albo tego nie ma.

Na traktorze nie tylko układam wiersze. Taka miłośniczka tańca jak ja również tam tańczy. To oczywiste. Tylko traktor mógłby być większy. Mój sąsiad ma wielki ciągnik, który raz mi pożyczył – tańczyło się na nim luksusowo.

Pracując na traktorze, muszę wykonywać dwie czynności naraz, kiedy to możliwe. Dużo wiszę na telefonie i wysyłam maile, a jednocześnie zbieram, przewracam czy koszę. Robię to oczywiście jedynie na łące, nie na drogach. Polityka samorządowa wymaga ciągłego używania telefonu, cała walka z tamą Búlandsvirkjun również. Obciążenie telefonu nie zmniejszyło się po tym, jak poproszono mnie, żebym zajęła miejsce na liście VG, Zielonej Lewicy, w Okręgu Południowym w wyborach do Alþingu, parlamentu, w październiku 2016 roku.

Nauczyłam się snapować na traktorze. Jem po drodze owoce i wyrzucam skórki od bananów i pomarańczy oraz ogryzki przez okno… To oczywiście wzbogaca siano.

Jeżdżę traktorem valtra A 95 rocznik 2007. Mój Gráni, Siwek, to solidny ciągnik i jak widać po modelu, jeden z wielu takich w kraju. To mój główny traktor, używam go do wszystkiego poza odwracaniem siana. Do tego wykorzystuję staruszka masseya fergusona 165 model z 1974 roku. Chodzi pod ksywką Grímur i jest jednym z tych traktorów, które pamiętam z dzieciństwa. Inne zostały sprzedane. Ostatni oddałam za całościowy face lifting Grímura, który był już w opłakanym stanie.

Dbam o Grániego. Przeważnie jest czysty, wypolerowany i sprawny, ale to oczywiście już leciwy traktor, dziewięcioletni, z dużym przebiegiem. Najważniejsze, żeby był schludny, przecież całymi godzinami, dobami jest moim miejscem pracy. To taki traktor do harlem shake’ów, tani i prosty, toporny, pozbawiony jakiegokolwiek luksusu, niemniej solidny, działający sprawnie i niewymagający zbyt wiele serwisowania. Wystarczy mi, działa i to mnie zadowala, choć nie miałabym nic przeciwko wygodniejszej i doskonalszej maszynie. Na przykład nowej i większej valtrze. Mógłby to również być jakiś nowszy nieawaryjny sprzęt z hydrauliką. Bezstopniowa skrzynia to szczyt marzeń, buda na resorach, siedzenie pneumatyczne. Wygodne dla kobiety niebawem w średnim wieku. Audio z łączem USB i trochę więcej miejsca dla psa, mojego kochanego Fífilla, byłoby mile widzianym dodatkiem.

Według tachometru w Gránim w ciągu ostatnich dziewięciu lat chodził on średnio przez pięćset siedemnaście godzin rocznie. To około dwudziestu jeden dób albo czterdzieści dwa dwunastogodzinne dni pracy. Oczywiście w zależności od pory roku… Ale lato w większości spędzam na traktorze.

Na każdej islandzkiej wsi kobiety wykorzystują maszyny w różnym stopniu, ale tu, w Skaftártundze, dziewczyny zawsze zwykły powozić traktorem. W mojej okolicy po prostu nie ma podziału na prace męskie i damskie. W ogóle taki podział nie był mi znany, dopóki nie usłyszałam o nim w Hvanneyri. Myślałam, że to żart. Ale nikt poza mną się nie śmiał.

Siedzenia w traktorach nie są najwygodniejsze. Człowiek jest w stanie wytrzymać połowę doby, ale jeśli dzień pracy przekracza dwanaście godzin, już się to poważnie czuje. Przy zbieraniu siana panuje taki pośpiech, że człowiek bez potrzeby nie wysiada z ciągnika, chyba tylko po to, żeby zatankować albo na posiłek. Mama przyjeżdża dżipem i przywozi mi na łąkę jedzenie. Przy sianie pracuję w tandemie z moim sąsiadem z Hvammuru. On też samotnie zajmuje się sianem, jak ja. Kiedy pracujemy na jego łąkach, a jego żona akurat jest w pracy, karmią nas jego rodzice.

Takie długie sesje na twardym ciągniku nadwyrężają kręgosłup. Rada na to jest taka, żeby przewiesić się przez belkę poprzeczną. Jak pranie.

W słońcu na traktorze może być nieprzyjemnie gorąco. Brak tu klimatyzacji jak w nowoczesnych ciągnikach. Okien też nie mogę cały czas mieć otwartych, bo straszny hałas, zwłaszcza na wysokich obrotach, kiedy ciągnę cięższe sprzęty. Droższe maszyny mają lepsze maski wygłuszające silnik, taki harlem shaker jak mój głośniej dudni. Ale ja lubię ten silnik, mimo że tak wyje. Jest niezawodny i ma moc. Fajnie, dopóki odpala i wykonuje swoją robotę.

Fífill, mój owczarek niemiecki, którego mam od roku, od maleńkości towarzyszy mi na traktorze. Teraz jest już tak duży, że właściwie zajmuje całą podłogę. Ale już od dawna umie tak się umościć, żeby się zmieścić. Z tym że któregoś dnia był tak zmęczony, że położył mi swoje cielsko na nodze od gazu. Ciężki jest, musiałam więc uprawiać podnoszenie ciężarów stopą. Ale to nic groźnego, traktor jest powolny, czas reakcji długi, a ja mam wieloletnie doświadczenie w powożeniu.

Co jakiś czas wypuszczam psa z szoferki, wtedy sobie biega i poznaje świat. Sam wyskakuje i oczywiście sam byłby w stanie również wskoczyć, ale chcę mieć pewność, że nic mu się nie stanie. Dlatego tak się to odbywa, że kładzie przednie łapy na schodku, ja go podnoszę i wtedy wsiada. Ma dokładnie tyle miejsca, żeby się odwrócić. Ja wsiadam do budy, a on wchodzi mi pod nogi i zwraca się łbem w stronę drzwi, po czym kładzie ogon na gazie.

Jeszcze nabierze ciała i masy, a już zbliża się do granicy czterdziestu kilogramów. Karmię go dwa razy dziennie, pochłania kilogram podrobów, dwa razy więcej niż poprzedni pies. Jak dorośnie, będzie żarł mniej. Moja przyjaciółka Adda z farmy Herjólfsstaðir twierdzi, że ta rasa rośnie aż do drugiego roku życia.

Ten piękny pies pochodzi z hodowli z tradycjami. Chodzi o to, by był doskonały. Kobieta, od której go kupiłam, właścicielka hodowli w Gunnarsholcie, hoduje tę rasę od dwudziestu lat.

Mój Fífill to wyjątkowe zwierzę, czułe i pogodne, jest znakomitym towarzyszem. Ma już za sobą wiosenny spadek apetytu i utratę wagi. Przebywam oczywiście dużo na zewnątrz i odbieram porody u owiec, a on nie lubi, jak go ze mną nie ma, tak że ostatnio niewiele spał, męczył się i schudł. Teraz znów nabrał ciała i jest szampańsko piękny.

Fífill nie przeszkadza mi, kiedy tańczę, bo na traktorze i tak mogę to robić jedynie ręcznie. A kiedy głośno śpiewam, dobrze na to reaguje. Lubię śpiewać, a na ciągniku fajnie się śpiewa.

Kiedy byłam mała, dużo się śpiewało. Śpiewało się, śpiewało, śpiewało, w domu i w samochodzie. Tata mógł się pochwalić niezwykle pięknym tenorem. Wyciągał tony wysokie i niskie. Gdyby zajął się śpiewem, daleko by zaszedł. Genialnie układał też rymy, dlatego był bardzo pożądanym gościem na rozmaitych spotkaniach. No i mama ma bardzo dźwięczny sopran. Zawsze śpiewała w chórach kościelnych i nadal to robi. Żadna z nas, sióstr, nie ma równie pięknego głosu, jak ona.

Słucham dużo muzyki, różnej, chórów męskich, czegokolwiek. Od AmabAdamA po Pálla Óskara. A już absolutny top to starzy heavymetalowcy: Guns N’ Roses, Metallica, AC/DC.

Mama zna wszystkie teksty rewiowe i inne. Ja, moje siostry i cały wianuszek siostrzenic mamy syndrom szafy grającej, jak to nazywa ciocia Birna. Kiedy tylko usłyszę jakąś nazwę, od razu zaczynam nucić piosenkę związaną z tą nazwą. Rytm, na przykład uderzenia młotka albo stukot kopyt, też uruchamia melodię. Szczególnie działają na mnie kolędy. Z jakiegoś powodu nawiedzają mnie często w okresie kotnym owiec!

Głowę mam pełną tekstów piosenek, rewii, wierszy. Za to numeru filtra oleju do traktora nie pamiętam.

HEIĐA NA KONFERENCJI

Gdziekolwiek przyjadę, wszędzie mi się podoba i nie waham się tego okazywać. Każde miejsce ma swój urok, a mój górski krajobraz jest mi szalenie drogi. Ale kiedy byłam dzieckiem, rolnicy nie byli skłonni się wzruszać z powodu kropel rosy na źdźbłach trawy czy skalistych zboczy albo jakoś bardziej zależało im na tym, by to ukryć. Dawniej, gdy przyjeżdżali do nas goście i niemal wykręcali sobie karki, podziwiając wianuszek gór i błękit naszej rzeki, i zaczynali się zachwycać urodą miejsca, stary tata czuł się zakłopotany, zmieniał temat i gonił ludzi na kawę, żeby tylko przerwać ten wylewający się z nich potok bzdur.

ÁSGEIR I DZIEWCZYNY

Wszystkie prace wykonywaliśmy razem, nasi rodzice i my, siostry. Tata umiejętnie rozdzielał zadania i zawsze zabierał nas ze sobą. Kiedyśmy były małe, zabierał nas na przykład na plastikowych sankach do owczarni, dopóki nie zaczęłyśmy same chodzić. Mówiono na nas „Ásgeir i dziewczyny”, nie tylko w domu wykonywaliśmy razem prace. Wszyscy braliśmy także udział we wspólnych pracach we wsi.

Moje starsze siostry były absolutnymi wikingami. Kiedy Ásta była nastolatką, tata zabierał ją na wspólne odległe hale. Ona i Habba ze Snæbýli były pierwszymi kobietami w Skaftártundze, które poszły na górski spęd owiec w roku 1977. Teraz kobiety często tam bywają, ja z moją przyjaciółka Ellą z Úthlíð zapuściłyśmy się najdalej. Minęło już blisko ćwierć wieku, odkąd po raz pierwszy wzięłyśmy w nim udział. Wtedy pojechałyśmy na koniach, teraz obie jeździmy quadami.

Zauważyłam, że tu, w Skaftártundze, to bardziej niż gdzie indziej zwyczaj, że kobiety wykonują prace na równi z mężczyznami. W każdym razie ja i Oddný Steina, siostra Elli z Úthlíð, uznałyśmy za żart, gdy w szkole rolniczej w Hvanneyri usłyszałyśmy po raz pierwszy o „pracach męskich”. Nikt poza nami się nie śmiał.

Tak to wyglądało przez cały rok szkolny. Zebrały się zdrowe, zaradne dziewuchy wiejskie, które nigdy nie prowadziły traktora, nie zmieniały filtra oleju, nie rozrzucały znaczących ilości obornika. Ciągle słyszałyśmy: Męskie prace! Męskie obowiązki! Obie byłyśmy zdumione. Ona została wychowana tak jak ja, choć w naszych domach panowały różne warunki. Oddný Steina wychowywała się z dwoma braćmi, a u mnie były same dziewczyny. Ale obie setki razy przybijałyśmy blachę do ścian, zmieniałyśmy opony, prowadziłyśmy oczywiście traktor i wykonywałyśmy wszelkie prace na równi z mężczyznami. Nie było w tym nic szczególnego, nikt się nie dziwił.

Nie mogłabym tego wszystkiego robić, gdyby mi nie ufano. Nigdy nie usłyszałam, żebym się nie pałętała pod nogami, bo jestem kobietą. Sąsiedzi bez wahania zapraszali mnie do betonowania czy jakiejkolwiek innej pracy, i to od początku mojego gospodarowania. A ja służę pomocą i sprzętem we wszystkich robotach społecznych.

Lubię każdy rodzaj pracy, jeśli idzie gładko. Zwłaszcza ciesielkę. Cieszę się, jak jest dużo roboty. A jeśli są to zadania trudne, wymagające wielkich rozwiązań, wtedy czuję się świetnie. Kompletnie nie radzę sobie z gotowaniem. Chociaż piec potrafię, ale jak już się do tego zabieram, to w wielkim stylu.

W dzieciństwie mówiono mi, że będę mogła zacząć gospodarować, gdy wyjdę za mąż. Ale nigdy tego nie rozumiałam i zadawałam sobie pytanie: Dlaczego człowiek musi mieć męża, żeby gospodarować? Najwyraźniej do dziś tego nie zrozumiałam. Przez tyle lat!

Nie lubię też określenia „gospodyni domowa”, nigdy go nie używam. Bo niesie znaczenie, że kobieta nie jest gospodarzem, lecz żoną gospodarza. A zatem żeby było jasne: jestem gospodarzem Heiðą, tak jak inne kobiety farmerzy.

Z Ellą z Úthlíð, farmy w Skaftártundze nieopodal mojej, łączy mnie to, że obie jesteśmy niezamężne i bezdzietne i kierujemy gospodarstwami. Przyjaźniłyśmy się od dzieciństwa, zaczęłyśmy gospodarować w tym samym mniej więcej czasie, w wieku dwudziestu trzech lat. U mnie bezdzietność to świadoma decyzja. Czy u niej jest tak samo, czy też może zmierza w kierunku rodziny statystycznej, nie wiem. O ile pamiętam, nigdy nie było to przedmiotem naszych rozmów. Zawsze miałyśmy wiele ciekawszych tematów.

Dalsza część rozdziału dostępna w pełnej wersji

JESIEŃ

Rozdział dostępny w pełnej wersji

ZIMA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

WIOSNA

Rozdział dostępny w pełnej wersji

TYTUŁ ORYGINAŁU:

Heiđa – fjalldalabóndinn

Redaktor prowadząca: Ewelina Sokalska

Redakcja: Bożena Sęk

Korekta: Zyszczak.pl Paulina Zyszczak

Opracowanie graficzne okładki: Łukasz Werpachowski

Zdjęcie na okładce: © Edward Bishop

Zdjęcia w książce: lato: © Þormar Vignir Gunnarsson; jesień: © Birna Gisladottir; zima: © Majka Srocka; wiosna: © Steinunn Sigurðardóttir

Niniejsza książka została przetłumaczona przy finansowym wsparciu:

Heiđa – fjalldalabóndinn

© Steinunn Sigurđardóttir og Heiđa Ásgeirsdóttir 2016

Copyright © 2019 for the Polish edition by Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Copyright © for the Polish translation by Jacek Godek, 2019

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2019

ISBN 978-83-66436-76-3

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:www.facebook.com/kobiece

www.wydawnictwokobiece.pl

Wydawnictwo Kobiece E-mail: [email protected] Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stroniewww.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Angelika Duchnik