Ezaw i Jakub. The Adventure of the Priory School - Arthur Conon Doyle - ebook

Ezaw i Jakub. The Adventure of the Priory School ebook

Arthur Conon Doyle

0,0

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.

Z elitarnej szkoły ucieka syn księcia Holdernesse. Wiadomo, że chłopiec tęskni za matką (książę i jego żona są w separacji), zaś w przeddzień ucieczki otrzymał od ojca list, który zabrał ze sobą. Równocześnie zaginął jeden z wykładowców nazwiskiem Heidegger. Sądząc po tym co znaleziono w ich pokojach, mały lord wyszedł całkowicie ubrany, natomiast nauczyciel tylko częściowo, zabrał też rower. Brak danych by coś ich łączyło, poza tym, że opuścili budynek tej samej nocy. Książę zapewnia, że w liście nie było niczego, co mogłoby sprowokować ucieczkę. Holmes ustala, że kierunki na wschód, zachód i południe od szkoły można wykluczyć, pozostaje wrzosowisko, za którym jest zamek księcia. Na wrzosowisku detektyw z doktorem natrafiają na dwa różne ślady opon rowerowych... (za Wikipedią). Inny tytuł opowiadania to „Zniknięcie młodego lorda”.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 114

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Podobne


 

 

Arthur Conan Doyle

 

Ezaw i Jakub 

The Adventure of the Priory School

 

 

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej.

A dual Polish-English language edition.

 

przekład anonimowy 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Sidney Edward Paget (1860-1908), Ilustracja opowiadania A.C.Doyle’a Ezaw i Jakub (1903), licencjapublic domain, źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/File:The_Adventure_of_the_Priory_School_05.jpg

 

Tekst polski według edycji z roku 1911.

Tekst angielski z roku 1904.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-613-2 

 

 

 

Ezaw i Jakub

Na małej scenie naszego mieszkania przy Backer Street rozegrało się sporo nadzwyczajnych wypadków; ludzie dramatycznie wchodzili i schodzili ze sceny. Ale nie mogę sobie przypomnieć bardziej gwałtownego i budzącego wprost przestrach wejścia, jak wówczas, gdy przybył do nas po raz pierwszy pan dr. Thorneycroft Huxtabie, M. A. G. h. D. etc. Jego kartę wizytową, która wydawała się za małą, aby pomieścić całą godność i ciężar piastowanych przez niego dostojeństw akademickich, doręczono nam kilka sekund pierwej; niebawem wszedł i on sam we własnej osobie tak dumny, tak pompatyczny, tak pełen godności, że wydawał się ucieleśnieniem świadomej siebie wielkości i powagi. Ale skoro tylko wszedł, ledwie drzwi się za nim zamknęły, zachwiał się w stronę stojącego opodal stołu, usiłował oprzeć się na nim, lecz wnet runął jak długi na ziemię. I oto na niedźwiedziej skórze przed naszym kominkiem leżała ta majestatyczna postać bez przytomności i bez czucia. Zerwaliśmy się z miejsc, przez kilka chwil przypatrywaliśmy się z milczącem zdziwieniem w tę potężną nawę ludzką, która opowiadała o jakichś gwałtownych i niosących zagładę burzach, tam daleko na szerokim oceanie życia.

Potem Holmes podłożył mu poduszkę pod głowę, ja zaś zbliżyłem kieliszek brandy do jego ust. Miałem przy tem sposobność przypatrzeć mu się bliżej. Ciężkie, wybladłe oblicze jego było całe pofałdowane zmarszczkami troski, obwisłe powieki, zamykające oczy nie miały w sobie kropli krwi, szerokie usta zaciskały się w kątach boleśnie, broda była nieogolona. Kołnierz i koszulę pokrywał pył, pochodzący widocznie z długiej podróży, włosy były zmierzwione, w nieładzie oblepione na pięknej głowie.

Patrząc na niego, nie można było wątpić, że człowieka tego dotknął cios ciężki.

– No, co się dzieje z naszym gościem, Watsonie? – pytał Holmes.

Dotknąłem ręką jego pulsu, który drgnął tylko nieznacznie, niby wątła nitka pod skórą.

– Zupełne wyczerpanie – odpowiedziałem – a może to być także głód i zmęczenie.

– Bilet jazdy tam i z powrotem z Mackleton w Anglii północnej – rzekł Holmes, wyjmując z kieszeni kamizelki naszego gościa bilet kolejowy. – Niema jeszcze dwunastej godziny, niewątpliwie wczas rano wyruszył w drogę.

Pomarszczone powieki zaczęły drżeć, para szarych, wygasłych oczu, spojrzała na nas zdziwionym wzrokiem.

W chwilę później leżący zerwał się, stanął na nogach, rumieniec wstydu oblał jego twarz.

– Przebacz mi pan tę moją słabość, mr. Holmes; jestem trochę przemęczony. Dziękuję panom bardzo za starania i opiekę nademną. Śmiem jeszcze prosić o szklankę mleka i o kawałek bułki, jestem przekonany, że siły natychmiast mi powrócą. Przybyłem tu osobiście, mr. Holmes, aby się zapewnić, że pan pojedziesz ze mną; obawiałem się, że telegram, chociażby najrozpaczliwiej zredagowany, nie przekona pana o absolutnej nagłości sprawy. Chwili zwlekać nie można!

– Skoro czujesz pan już, że ci siły wracają...

– Jestem już zupełnie zdrowy i pokrzepiony. I wprost zrozumieć nie mogę, jakim sposobem osłabienie mogło mną tak bardzo owładnąć. Ale do rzeczy. Chciałbym mr. Holmes, abyś pojechał pan ze mną do Mackleton, najpierwszym pociągiem, jaki odchodzi w tamtą stronę.

Mój przyjaciel potrząsnął przecząco głową, ku niezmiernemu niezadowoleniu naszego gościa.

– Towarzysz mój, dr. Watson, może potwierdzić, że jestem teraz ogromnie zajęty. Tylko jakiś wypadek nadzwyczajnie ważny mógłby mnie nakłonić do opuszczenia Londynu w obecnej chwili.

Gość nasz porwał się z miejsca i wyciągnął ręce do góry.

– Pan się pyta o ważny wypadek? Jak to? Czyżbyś pan nie słyszał nic jeszcze o uprowadzeniu jedynego syna księcia Holdernesse?

– Co? Księcia Holdernesse? Byłego ministra? Więc uprowadzono mu syna?

– Tak jest, mr. Holmes. Usiłowaliśmy ukryć ten wypadek, aby się nie dostał do wiadomości prasy, ale wczoraj “Globe” pomieścił już pogłoskę. Sądziłem, że miałeś pan już w ręku ten dziennik.

Holmes wyciągnął długie szczupłe ramię wyszukał w bibliotece tom podręcznej encykłopedyi.

– Holdernesse, szósty książę, K. G. P. C. – poprostu pół alfebetu! Baron Beverley, Earl of Carlston – mój Boże, pokaźna lista. Lord-porucznik of Hallamshire od roku 1900, zaślubił Edytę, córkę Sir Karola Appledore 1888. Spadkobierca i jedyny syn lorda Saltire. Posiada około 250.000 akrów roli, kopalnie w Lancashire i Wallii. Adresy: Carlston-House Terrace. Holdernesse, Hall, Hallamshire; Carlston Castle, Bangor, Wallia. Lord admiralicyi od r. 1872; pierwszy sekretarz – no, no, niema co mówić, bez wątpienia jeden z najznamienitszych poddanych Korony.

– Z najznamienitszych, a może i najbogatszych. Już z tego, co słyszałem o panu, wiem, że jesteś pan biegły w prowadzeniu interesów. Spodziewam się też, że pracujesz pan głównie z powodu zamiłowania do spraw tego rodzaju. Bądź co bądź jednak niech pan przyjmie do wiadomości, że książę Holdernesse oświadczył już, iż ofiaruje temu czek na 5.000 funtów szterlingów, kto mu wskaże, gdzie się jego syn znajduje, a dalszy tysiąc funtów szterlingów, temu, kto wykryje człowieka, czy ludzi, którzy uprowadzili młodego księcia.

– Istotnie książęca propozycya – odparł Holmes. – Zdaje mi się kochany Watsonie, że nie odmówimy naszego towarzystwa doktorowi Huxtable w jego podróży do Anglii północnej. A teraz, doktorze Huxtable, skoro pokrzepiłeś się szklanką mleka, może zechcesz łaskawie przedstawić nam, co się stało, kiedy się stało, jak się stało, a wreszcie co dr. Thorneycroft Huxtable, kierownik zakładu wychowawczego w Mackleton ma wspólnego z tą sprawą i dlaczego dopiero we trzy dni po wypadku – wnoszę to ze stanu pańskiej brody – przybywa tutaj, aby skorzystać z moich skromnych usług.

Nasz gość spożył tymczasem mleko i bułkę i niebawem powrócił blask jego oczu, policzki zaróżowiły się, a barwa twarzy stała się jeszcze żywsza, kiedy zaczął mówić i przedstawiać nam sytuacyę z wielką jasnością i plastyką.

– Przedewszystkiem muszę wam powiedzieć, moi panowie, że mój zakład jest szkołą przygotowawczą. Jestem jej założycielem i kierownikiem. Może moje nazwisko nie jest panom zupełnie obce, może któryś z panów przypomina sobie dzieło Huxtable’a “Komentarze do Horacego“? Otóż zakład mój jest, bez przesady, najlepszą i najbardziej polecaną szkołą przygotowawczą w Anglii. Lord Leverstoke, Earl of Blackwater, Sir Cathcart Soames, wszyscy powierzali mi swoich synów. Ale wydawało mi się, że moja szkoła doszła do punktu największego rozkwitu, kiedy przed trzema tygodniami książę Holdernesse przysłał do mnie swego sekretarza Mr. Jamesa Wildera z zawiadomieniem, że zamierza oddać pod moją pieczę młodego lorda Saltire, dziesięcioletniego chłopca, swego jedynaka i spadkobiercę. Nie przypuszczałem wówczas, że będzie to prolog do nieszczęścia, druzgoczącego moje życie.

– Dnia 1-go maja – ciągnął dalej dr. Huxtable – na początku kursu letniego przybył chłopiec do zakładu. Był to zachwycający młody człowiek; niebawem czuł się u nas zupełnie jak we własnym domu. Mogę jeszcze dodać – a sądzę, że nie popełnię przez to niedyskrecyi, zwłaszcza, że częściowe zwierzenia w podobnych wypadkach są absurdem – mogę więc dodać, że chłopiec nie był szczęśliwy w rodzicielskim zamku. Jest to publiczną tajemnicą, że pożycie dostojnej pary książęcej było bardzo niezgodne i że cała sprawa zakończyła się wreszcie rozwodem na podstawie obopólnej umowy, poczem księżna zamieszkała w południowej Francyi. Stało się to na krótki czas przedtem, a wszyscy wiedzą, że chłopiec było ogromnie przywiązany do matki. To też po jej odjeździe z Holdernesse Hall popadł w melancholię i to było głównym powodem dla którego ojciec postanowił umieścić go w moim zakładzie. Po czternastu dniach młody lord zaprzyjaźnił się ze wszystkimi, zdawało się, że jest zupełnie szczęśliwy.

– Po raz ostatni widziano go dnia 13-go maja, w nocy ubiegłego poniedziałku. Pokój jego znajdował się na drugiem piętrze, wchodziło się do niego przez inną większą salę, gdzie spali dwaj uczniowie. Chłopcy ci ani nic nie widzieli, ani nie słyszeli, tak więc wydaje się wykluczonem, aby młody Saltire tą drogą wymknął się z zakładu. Okno pokoju było otwarte, tuż pod niem znajduje się silna krata, porośnięta bluszczem i sięgająca aż do ziemi. Nie znaleźliśmy wprawdzie przy ścianie śladów jego nóg, ale jest to niewątpliwie jedyne możliwe wyjście w tym wypadku. Nieobecność chłopca odkryto we wtorek o godzinie 7-ej rano. Wychodząc, wdział zwykłe ubranie szkolne, czarny tużurek i ciemno-szare spodnie. Oczywiście nie może być mowy o tem, by ktoś obcy wszedł do pokoju, jest też absolutnie pewnem, że nie słyszano ani krzyków, ani odgłosów jakiejś walki; Caunter, starszy z chłopców, sypiających w pokoju obok, ma sen ogromnie lekki i byłby się był natychmiast zbudził.

– Kiedy dowiedziałem się o zniknięciu lorda Saltire, przeczytałem natychmiast spis nazwisk członków całego zakładu: uczniów, nauczycieli i służby. Otóż stwierdziliśmy, że lord Saltire nie uciekł sam jeden. Równocześnie z nim zniknął niemiecki nauczyciel, Heidegger. Jego pokój znajdował się również na drugiem piętrze, ale na najdalszym końcu domu, chociaż po tej samej stronie, co pokój młodego lorda. I on widocznie położył się do łóżka, bo pościel była zgnieciona; okazało się też, że wyszedł z domu nie zupełnie ubrany, koszula i skarpetki leżały na ziemi przy łóżku. Nie ulega wątpliwości, że spuścił się na dół po kracie z bluszczem, można było dokładnie rozróżnić ślady jego stóp na murawie przed domem. Rower, umieszczony w drewnianej budce obok trawnika, zabrał ze sobą.

– Profesor Heidegger – kończył dr. Huxtable – był w moim zakładzie już od dwóch lat, miał jak najlepsze świadectwa. Ale był to człowiek milczący, zamknięty w sobie i dlatego nie cieszył się sympatyą ani w kole innych nauczycieli, ani wśród uczniów. Nie udało nam się odnaleźć żadnego śladu zbiegów i dzisiaj, we czwartek, wiemy o nich tak samo niewiele, jak wiedzieliśmy we wtorek. Oczywiście pojechałem natychmiast do Holdernesse Hall, oddalonego tylko o kilka mil, sądziłem bowiem, że chłopiec w skutek nagłego uczucia tęsknoty za domem rodzinnym powrócił do ojca. Ale tam nie wiedziano o niczem. Książę jest strasznie oburzony; co się mnie tyczy, widziałeś pan, sam przed chwilą ten stan nerwowego wyczerpania, którego powodem stało się poczucie niepewności i ciążącej na mnie odpowiedzialności. O, Mr. Holmes, jeżeli kiedykolwiek nie wahałeś się wytężyć wszystkich sił dla wykrycia prawdy, to błagam cię, abyś to teraz uczynił. Bo w ciągu całego życia nie spotkasz wypadku, któryby bardziej na to zasługiwał.

Sherlock Holmes słuchał z nadzwyczajnem zajęciem sprawozdania tego nieszczęśliwego dyrektora. Ściągnięte brwi, głęboka zmarszczka między niemi wskazywały wyraźnie, że nie potrzebował wezwania i zachęty, aby skoncentrować całą swą uwagę na ten problem, który pomijając już związane z nim ogromne zyski finansowe, tak silnie działać musiał na jego miłość do spraw skomplikowanych i niezwykłych. W ciągu opowiadania wyjął z kieszeni notatnik i zapisał jedną czy dwie uwagi.

– Jest to wielka opieszałość ze strony pana, że wcześniej nie zwróciłeś się do mnie o pomoc – rzekł bardzo surowo. – W skutek tego będę miał wiele trudności do zwalczania zaraz przy rozpoczęciu śledztwa. Bo naprzykład wydaje mi się całkiem niemożliwem, aby z tej kraty bluszczowej i z tego podeptanego trawnika doświadczony znawca i obserwator nie mógł nic wyczytać. – Oczywiście dzisiaj zapóźno już na to.

– Przyjmuję naganę, mr. Holmes, chociaż nie poczuwam się do winy. Jego wysokość chciała za każdą cenę uniknąć skandalu. Książę obawiał się, że jego nieszczęście rodzinne stanie się dla świata tematem plotek i domysłów, a zawsze żywił do tego głęboki wstręt.

– A przecież odbyło się już śledztwo, prowadzone przez urzędników policyjnych?

– Tak jest, mr. Holmes. I dało nawet zrazu bardzo pocieszające rezultaty. Punkt wyjścia znalazł się natychmiast, ponieważ doniesiono nam, że widziano jakiegoś chłopca w towarzystwie starszego mężczyzny, którzy bardzo wczesnym porannym pociągiem odjechali z poblizkiej stacyi. Ale wczoraj otrzymaliśmy wiadomość, że odszukano tych nieznajomych w Liwerpolu i że z naszą sprawą nie pozostają w żadnym związku. Są to ludzie zupełnie obcy. Zrozpaczony niepowodzeniem, cierpiąc strasznie wskutek tej nieszczęśliwej tajemnicy, postanowiłem po nieprzespanej nocy najpierwszym pociągiem udać się wprost do pana i błagać, abyś zechciał dopomódz nieszczęśliwemu człowiekowi.

– Domyślałem się, że badania na miejscu zarzucono zupełnie, kiedy policya wpadła raz na trop fałszywy.

– Nikt ani nie pomyślał o dalszem prowadzeniu śledztwa, wszyscy byli najmocniej przekonani, że sprawa jest na dobrej drodze.

– Oczywiście. I w ten sposób zmarnowano trzy dni. Prawdę mówiąc, nie można było bardziej powikłać wszystkiego i gorzej sprawy poprowadzić.

– Rozumiem to i przyznaję. Niestety zbyt późno doszedłem do tego przekonania.

– Ale nie trzeba jeszcze tracić nadziei; rozwiązanie problemu nie jest niemożliwe. I bardzo się cieszę, że będę się mógł zająć wyjaśnieniem. Czy nie stwierdziłeś pan przypadkiem, aby między niemieckim nauczycielem, a zaginionym chłopcem istniał jaki stosunek przyjaźni lub zaufania?

– Absolutnie żaden.

– Czy nauczyciel udzielał lekcyi w klasie, do której chodził młody lord?

– Nie. O ile wiem, zdaje mi się, że się nie mylę, chłopiec nie mówił nigdy z tym nauczycielem.

– To bardzo ciekawe. A czy lord Saltire posiadał także rower?

– Nie.

– Więc może brakuje w zakładzie jakiegoś innego roweru?

– Nie.

– Czy jesteś pan tego pewien?

– Najzupełniej.

– Zadziwiające. Nie przypuszczasz pan chyba na seryo, aby ten nauczyciel niemiecki odjechał w nocy na swoim rowerze, trzymając chłopca na ramionach?

– Ani nie pomyślałem o tem.

– Więc jakąż utworzyłeś pan sobie teoryę, która mogłaby wytłómaczyć to zniknięcie?

– Sądzę, że zabranie roweru mogło mieć tylko na celu wprowadzenie pościgu na trop fałszywy. Można było rower ukryć gdzieśkolwiek, a obaj uciekający poszli pieszo.

– Zapewne, tak możnaby to tłómaczyć, ale byłby to z ich strony bardzo niedorzeczny pomysł; jak pan sądzi? Wszak w szopie było jeszcze więcej rowerów?

– O tak, było ich kilkanaście.

– Więc czy pan nie sądzi, że gdyby nauczyciel chciał był obudzić podejrzenia, iż uciekli na rowerach, byłby zabrał jeszcze jeden rower, a potem ukrył oba?

– Zdaje mi się, że byłby chyba tak postąpił, a nie inaczej.

– Niewątpliwie; tu dwu zdań mieć nie można. Ale wobec tego niem a też mowy o teoryi wprowadzenia na fałszywy trop. Mimo to jednak ta historya z rowerem jest nieocenionym punktem wyjścia naszego śledztwa. Prócz tego ma i inne dobre strony: roweru nie można tak łatwo ukryć, ani zniszczyć, jakby się mogło wydawać. Ale jeszcze jedno pytanie: czy w przeddzień ucieczki odwiedzał kto młodego lorda?

– Nie.

– Czy otrzymał jaki list?

– Tak jest, mr. Holmes.

– Czy wiadomo panu, od kogo ten list pochodził?

– Od Jego Książęcej Mości.

– Czy otwierasz pan listy przychodzące do uczniów zakładu?

– Nie.

– Więc jakże możesz pan wiedzieć, że list ten pochodził od ojca młodego księcia?

– Na pieczęci był wyryty herb książęcy, adres był napisany dobrze mi znanem, charakterystycznem pismem księcia. Oprócz tego książę przypomina sobie dokładnie, że właśnie w ten dzień wysłał list do syna.

– Czy poprzednich dni chłopiec odbierał jakie listy?

– Żadnych, o ile sobie przypominam.

– A czy otrzymywał kiedy listy z Francyi? To bardzo ważne.

– Nie, nigdy.

– Oczywiście pojmujesz pan do czego zdążają wszystkie moje zapytania. Albo chłopca uprowadzono przemocą, albo też uciekł dobrowolnie. Ale jeżeli uciekł dobrowolnie, musiał mieć do tego jakąś podnietę, inaczej nie zdecydowałby się na to, nie uczyniłby tego bez powodu. To przecież zupełnie zrozumiałe. Skoro zaś nikt go nie odwiedzał, więc zachęta do ucieczki, namowa musiała nadejść listownie. I dlatego tak mi zależy na tem, aby się dowiedzieć, kto korespondował z chłopcem w ostatnim czasie.

– Obawiam