Epizod - Wojciech T. Pyszkowski - ebook

Epizod ebook

Wojciech T. Pyszkowski

0,0

Opis

Książka ta to Epizod z życia kilkunastoletniego chłopaka, jego przyśpieszony kurs życia i dojrzewania. Historia, która zainteresuje wszystkich - młodzież i dorosłych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 195

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Wojciech T. Pyszkowski

Epizod

© Copyright by

Wojciech T. Pyszkowski & e-bookowo

Projekt okładki: Anna Bugaj Janczarska

ISBN 978-83-7859-674-5

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie II 2016

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

I

– Sylwek, oderwij się wreszcie od tego komputera!

Głos Mamy nie wróżył niczego dobrego. Wołała już kilka razy, ale ja, zajęty SWOIMI SPRAWAMI, nie zwracałem na nią uwagi. Nie mogła przecież wiedzieć, że właśnie od dobrych kilkunastu minut nawiązałem na czacie bardzo interesujący kontakt...

– Wszystko wystygnie!

Czy ci starzy zawsze będą uważać, że człowiek żyje tylko po to, żeby jeść? Ja mogę w ogóle nie jeść. No, może tylko trochę... Jakiś snikers, hot-dog czy czipsy. No i to imię! Kto to wymyślił?! Mama? A może TEN WIELKI, KTÓREGO NIE MA...

Chwileczkę, zawsze, kiedy Go wspominam, w oczach pojawiają mi się te, wiecie... Wstyd mi o tym mówić, bo przecież chłopaki nie płaczą.

...Być może On wpadł na taki pomysł. Jeśli tak, to gotów jestem Mu wybaczyć. Widocznie miał swoje powody. Ale Mama? To nawet trudno wymówić: Syl-wek. Język się łamie, a to właśnie Ona najczęściej używa mojego imienia. Syl-wek. Po „L” zaraz „W”... „LW”.

W szkole używają sobie z tego powodu na mnie, ile wlezie. Jedni wołają na mnie „Siwek”, inni, co bardziej oblatani w sprawach kuchennych, „wek”, a jeszcze inni: „Śliwek”. Kiedy któregoś razu w końcu postawiłem się i powiedziałem takiemu wysokiemu grubasowi: „Jestem Sylwester!”, to myślałem, że umrze ze śmiechu. Razem z nim śmiało się pół klasy, a drugie pół spojrzało na mnie z politowaniem, kiedy tamten wyciągnął ku mnie rękę z tłustym paluchem i wrzasnął:

– Ty, Sylwester?! A może Stallone?

No, Stallone to ja rzeczywiście nie jestem. Mam chudą klatkę piersiową, a o mięśniach szkoda gadać. Jakoś nie mogę wziąć się za ćwiczenia czy coś innego, co poprawiłoby mój wygląd. Może gdyby TEN WIELKI, KTÓREGO NIE MA zaproponował mi... Kiedyś nawet byłem już o krok od decyzji, żeby poprosić Mamę, aby kupiła mi hantle do gimnastyki, ale w końcu zrezygnowałem z tego. Mama zawsze narzeka, że mamy za mało pieniędzy, a ja mogę nie patrzeć na siebie i przed nikim się nie rozbierać. Nawet przed Jadźką, jeśli przyjdzie do nas i zaproponuje opalanie się w ogrodzie...

– Sylwek, jak długo mam cię wołać? – Mama nie wytrzymała i stanęła w drzwiach mojego pokoju. – Bez przerwy ślęczysz przed tym komputerem! A jak nie przed komputerem, to przed telewizorem. Wzrok sobie popsujesz. – I niewiele myśląc, wyłączyła zasilanie. Nie dość, że przerwała mi czat, to jeszcze zostawiła w ten sposób wszystkie pliki otwarte.

– Mamo, tak się nie robi!

– Robi, czy nie robi, wszystko mi jedno. Marsz do kuchni!

Niefrasobliwość dorosłych poraża mnie. Robią czasem takie rzeczy, które by mi nigdy nie wpadły do głowy. Chciałem odważnie rzucić pod jej adresem jakąś uwagę, ale uprzedziła mnie:

– Tylko znowu nie wygłaszaj tych swoich, pożal się Boże, uwag! Kto cię tego nauczył? Wiesz, czasem myślę, że pozjadałeś wszystkie rozumy. Ja w twoim wieku...

Nie chciałem już tego słuchać. Po prostu wyłączyłem się. Byłem jak ten komputer z odciętym zasilaniem, ale z otwartymi niektórymi plikami. Kręciłem się po pokoju, mając nadzieję, że jakimś cudem zdążę jeszcze na moment otworzyć czat, ale Mama była czujna:

– Mam zaraz cię widzieć przy stole! – I na szczęście poszła.

Zyskałem więc jeszcze trochę czasu, żeby szybko poupychać pewne rzeczy, które nie powinny pozostawać na widoku. Smutne doświadczenie nauczyło mnie bowiem, że Mama, wpadając czasem do mojego pokoju, szpera w tym, co leżąc na wierzchu, kłuje w oczy. Rzuciłem jeszcze okiem na plakat na drzwiach. Zgadnijcie, kto był na nim? Oczywiście STALLONE z filmu Rocky 2. Mama do dzisiaj nie wie, że obejrzałem ten film po kryjomu, u kolegi na DVD. Ona nie znosi przemocy i scen, które ją przedstawiają. Uważa, że zatruwają psychikę i spaczają charakter nie tylko chłopcom w moim wieku, ale dosłownie wszystkim. Z trudem pozwoliła mi zawiesić ten plakat. Rozumiem ją, bo to kobieta. Nie sądzę jednak, żebym JA się spaczył. Od tego czasu minęło już kilka miesięcy i nic specjalnego nie stało się z moją psychiką. Wręcz przeciwnie, poczułem się pewniej i postanowiłem, że kiedyś zostanę bokserem.

Mama nie zauważyła mnie, kiedy wszedłem do kuchni. Stała przy zlewie i zmywała naczynia. Zauważyła mnie jednak Magda.

– Mamo, ON narescie psysed! – obwieściła z triumfem. Kiedy ona w końcu nauczy się wymawiać „zet”? Pomijam połknięcie tego „eł” na końcu...

Magda to osobna historia. Wdarła się w moje życie jakieś cztery lata temu i przewróciła je do góry nogami. Chodziłem sobie spokojne po tym świecie już dziewięć lat, kiedy któregoś wieczoru Mama przytuliła mnie i powiedziała:

– Synku, co byś powiedział na to, gdybyś miał rodzeństwo?

Zatkało mnie. Myślałem kiedyś o tym, że może fajnie byłoby mieć brata. Oczywiście młodszego. Odkąd jednak Tata odszedł, nauczyłem się żyć sam. Nie smuciłem się długo. Po przeczytaniu Ostatniego Mohikanina nazwałem Go, wzorem Indian, TEN WIELKI, KTÓREGO NIE MA i założyłem, że na pewno dobrze jest Mu u Manitou. Byłem już na tyle dorosły, że zdawałem sobie sprawę, że dzieci nie znajduje się w kapuście. Nie było Taty, toteż nie było możliwości, żeby pojawiło się jakieś rodzeństwo.

– A co? – spytałem więc głupawo. Mama spojrzała na mnie z troską. Przez chwilę zastanawiała się, jak mi to wytłumaczyć i w końcu powiedziała odważnie:

– Jestem w ciąży... – I zawiesiła głos.

Byłem wdzięczny jej za to, że odważyła się nazwać sprawę po imieniu. Mama w ogóle starała się rozmawiać ze mną jak z dorosłym. Oczywiście wtedy, kiedy miała na to czas, a z tym czasem to różnie bywało... Poczułem się jednak nieprzyjemnie zaskoczony.

– A kto...? – Zdecydowałem się drążyć temat.

– Z kim mam to dziecko? – pomogła mi Mama.

– No, tak...

– Wujek... Wujek Janek... – Zaczerwieniła się i nerwowo wytarła nos. – Chciałam ci już dawno powiedzieć, że wujek Janek stał się dla mnie kimś więcej.

Aha, a więc takie buty... Od pewnego czasu zauważyłem, że wujek Janek zbyt często przesiaduje u nas. Wytłumaczyłem sobie jednak, że to właściwie jest normalne. W końcu był bratem TEGO WIELKIEGO, KTÓREGO NIE MA. Zaopiekował się nami, odkąd On odszedł. Mama początkowo traktowała go bardzo chłodno, ale w końcu przyzwyczaiła się do jego obecności. Ja do pewnego stopnia też... Chociaż byłem pewien, że gdyby go nie było, to ja mógłbym Mamie zapewnić opiekę. Powiedziałem jej to nawet któregoś dnia. „Mój ty opiekunie”, uśmiechnęła się do mnie i pogładziła po głowie.

– Mam nadzieję, że to nie będzie dziewczyna – westchnąłem z rezygnacją.

Mama wyszła za wujka Janka i niestety Magda wkrótce stała się faktem. Do dziś pamiętam to rozwrzeszczane zawiniątko z purpurową buzią...

– Mamo, on psysed! – powtórzyła Magda. Jadła budyń i szło jej to niezbyt sprawnie. Podszedłem i przełożyłem jej łyżkę z lewej ręki do prawej. Rozpłakała się... nie, rozszlochała się, tak jakbym zrobił jej nie wiem co złego.

Mama natychmiast znalazła się przy nas:

– Zostaw ją! Przecież wiesz, że ona wszystko robi lewą ręką!

Wiem, wiem... Ale to przecież nienormalne. Wyobrażam sobie, co by to było, gdybym to ja nagle zaczął wszystko robić lewą ręką. A ona? Taki lewus...

Mama ucałowała mokre policzki Magdy, wytarła jej nos i karmiąc, wpakowała w nią budyń do reszty.

– Sylwek, zjedz w końcu to drugie śniadanie. Zaraz przyjdzie wujek.

– Jaki wujek? – spytała Magda.

– Tata, Madziu, tata – poprawiła się Mama.

II

Wujek przyszedł oczywiście nie zaraz, tylko po dobrej godzinie. Pocałował Mamę i Magdę, ale ja odsunąłem się na bezpieczną odległość.

– Co ciebie ugryzło? – spytał i słusznie nie oczekując odpowiedzi, rozsiadł się wygodnie przy stole. – A jak moje najdroższe dziewczyny?

Jedna z nich wpakowała mu się na kolana. Miała umiejętność osiągania wszystkiego, co tylko chciała. Mama nie zawsze dawała się na to nabierać, ale wujek...

– Tato – zapiszczała – psyniosłeś mi Pokamona?

– Mówi się, Pokemona – poprawiłem ją zimno.

– Nie szkodzi, ona tylko tak mówi. Prawda, Madziu?

– Plawda – odpowiedziała, nie wymawiając „r”, co było niespodziewaną nowością. Ta podstępna hipokrytka wie, co robi. Skąd ona się tego nauczyła?

– Nie przyniosłem Pokemona, ale mam co innego...

– Cio?

Znowu coś nowego. Ostatnio mówiła tak jak normalni ludzie: „co”.

– Przytulankę. – Wujek triumfalnie wyciągnął z kieszeni niemiłosiernie wygniecioną żabę i wetknął w wyciągnięte łapki.

– Psytulanka – zasepleniła uszczęśliwiona Magda.

– Rozpuszczasz ją – stwierdziła druga dziewczyna wujka Janka. – Ona ma tych zabawek całe stosy. Nawet chyba ma taką samą żabę.

– Nie mam!

– Masz, masz.

– Nie mam. – Oczy Magdy napełniły się łzami. Ta żmijka płacze na zawołanie...

– Ależ, oczywiście, nie masz. – Mama pogładziła ją po głowie. Nie wytrzymałem:

– Ona tyle tego ma, że można się przewrócić! W jej pokoju jest taki bałagan i nikt jej nie mówi, że musi posprzątać! A mnie się goni o byle co! To niesprawiedliwe. To dyskryminacja!

– O, popatrzcie, skąd on zna takie słowa? – Wujek pokiwał głową. Nie byłem pewien, czy zrobił to z uznaniem, czy z ironią.

– Dużo czyta – stanęła w mojej obronie Mama. Byłem zdumiony, bo zawsze podkreślała, że ciągle tkwię albo przed telewizorem, albo przy komputerze.

– To niemożliwe. Dzieci w jego wieku teraz w ogóle nie czytają. Podejrzewam, że przegląda różne strony internetowe i tam się edukuje. Kto wie, co on przegląda? Nie mamy nad tym kontroli. – Wujek, mówiąc to, patrzył na mnie zimnym wzrokiem, w którym czaiła się prowokacja.

Nigdy za bardzo nie lubiłem wujka, ale w tym momencie nie znosiłem go. Przyjąłem go pod swój dach tylko ze względu na Mamę. A on... taki, taki koń!

Zeskoczyłem z krzesła, wpiłem się w jego ramię i wykrztusiłem przez zaciśnięte gardło:

– Ty… ty Koniu Trojański!

Dostrzegłem, że Mama z trudem powstrzymywała śmiech, że oczy wujka robiły się okrągłe ze zdumienia, a Magda chyba po raz pierwszy nie wiedziała, co robić. Tylko czekałem na pytanie: „Skąd on zna takie słowa?” Mogłem oczywiście im powiedzieć, że niedawno oglądałem w telewizji film o Wojnie Trojańskiej, ale nie miałem zamiaru niepotrzebnie strzępić języka... Nic takiego jednak nie nastąpiło. Wujek opanował się i wycedził w kierunku Mamy:

– Twój syn, Marysiu, powinien startować w „Dzieciakach z klasą” albo w „Burzy mózgów”.

Tego było już za wiele. Odskoczyłem, wpadając na pojemnik ze śmieciami, i wybiegłem z kuchni. Usłyszałem jeszcze za sobą głos Mamy: „Sylwek, a co z waszym wyjazdem po babcię?”, ale nie zareagowałem. W tym momencie nie lubiłem nikogo! Ani Mamy, ani Magdy, ani oczywiście wujka. Mamy dlatego, że nie traktowała mnie poważnie i że zawsze trzymała stronę wujka, Magdy, bo nigdy nie była bezinteresowna, no a wujka... wiadomo dlaczego.

Wziąłem ze swojego pokoju zdjęcie, na którym byłem ja razem z TYM WIELKIM, KTÓREGO NIE MA i wyszedłem na podwórko.

Dobrze, że w dalszym ciągu mieliśmy własny dom. To jedyna rzecz, którą tak naprawdę zawdzięczamy wujkowi. Zrozumiałem to nawet ja, chociaż na miejscu Mamy uniósłbym się honorem i przeprowadził do jakiegoś mieszkania w bloku. Kiedy mój Tata odszedł od nas... no, powiem otwarcie: umarł, chociaż unikam tego określenia, było u nas krucho z pieniędzmi. Skończyły się kieszonkowe, nowe gry do komputera, DVD i mnóstwo innych rzeczy, do których byłem przyzwyczajony. Mama poświęciła bardzo dużo czasu na wytłumaczenie mi, dlaczego tak się dzieje. Z początku buntowałem się i miałem nawet za złe Tacie, że zostawił nas w takiej sytuacji. Przecież mógł pomyśleć o tym, że może umrzeć i odpowiednio nas zabezpieczyć. Powiedziałem to Mamie. Mama zamilkła, osunęła się na krzesło i podniosła do oczu ścierkę, którą akurat wycierała talerze. Zrobiło mi się głupio. Podszedłem do niej i objąłem ją mocno.

– Płaczesz? – spytałem, żeby przerwać ciszę.

– Tak, synku. Jesteś niedobry. Ranisz mi serce. Myślałam, że jesteś już na tyle dorosły, żeby zrozumieć pewne rzeczy. Tata robił, co mógł, żeby zapewnić nam spokojne życie. Nie mógł przewidzieć, że pewnego dnia stanie się coś tak strasznego... – Mama westchnęła głęboko i z takim bólem, że i mnie stanęły łzy w oczach. – Niestety, stało się tak, jak się stało. Tyle razy ci tłumaczyłam, że odszkodowanie, jakie dostaliśmy, nie było duże...

Nie wiedziałem, jak wysokie było odszkodowanie. Prawdę mówiąc, nie interesowało mnie to, bo nie miałem pojęcia, że w ogóle istnieją jakieś odszkodowania. To były problemy dorosłych, a ja przecież byłem dzieckiem (chociaż niechętnie przyznawałem się do tego). Teraz jednak, kiedy sprawa mnie bezpośrednio dotknęła, poczułem się w obowiązku jakoś temu zapobiec.

– Pójdę do pracy, mamo – powiedziałem dzielnie.

Mama pogłaskała mnie po głowie:

– Ty musisz się uczyć, synku. Masz dopiero osiem lat i powinieneś myśleć tylko o tym, żeby jak najlepiej zdawać z klasy do klasy. Jeszcze napracujesz się w życiu.

– Mam już prawie dziewięć – oburzyłem się.

– No tak, za pół roku kończysz dziewięć – przyznała Mama.

– No widzisz. Mogę posprzątać sąsiadom podwórko albo umyć okna. Mogę też spytać, czy nie potrzebują kogoś w Supermarkecie albo w McDonaldzie...

– Dobrze – ucięła Mama. – Zwrócę się do ciebie, jeśli będę potrzebowała pomocy. Jednak póki co, musimy skorzystać z oferty wujka. Bez niego nie poradzimy sobie. I bardzo cię proszę , żebyś był dla niego miły.

Ta rozmowa miała miejsce cztery lata temu. Wkrótce urodziła się Magda, a wujek na dobre zagnieździł się w naszym domu...

III

Usiadłem na ławce w kącie podwórka, tak żeby widzieć wyjście z domu. To podwórko to właściwie mały ogródek z tyłu budynku. Tata bardzo dbał o ten skraweczek ziemi. Zasadził kwiaty, parę drzewek i wysoki żywopłot, który zarósł całe ogrodzenie. No a trawnik! To dopiero coś! Gruby zieloniutki kobierzec, po którym chodziło się jak po mięciutkim dywanie. Wyglądał rzeczywiście pięknie, ale podziwianie go burzyło wspomnienie warczącej kosiarki. Tata wyciągał ją z komórki przynajmniej raz w tygodniu. I byłoby to jeszcze do wytrzymania, gdyby przy okazji nie zaganiał do pomocy i mnie. Buntowałem się, bo prawie zawsze miałem coś innego do roboty. Tata jednak był nieubłagany. „Najpierw obowiązek, a dopiero potem przyjemność” - mówił. Zawsze po takim „obowiązku” bolały mnie nogi i kręgosłup, a pęcherze na dłoniach twardniały dopiero po jakimś czasie.

Wyjąłem z kieszeni fotografię i przyjrzałem się jej po raz tysięczny. TEN WIELKI, KTÓREGO NIE MA stał ze mną na tle starego odrzutowca w muzeum Wojska Polskiego. Ubrany w galowy mundur pilota wyglądał tak, jak ja wtedy chciałem wyglądać, kiedy dorosnę. Był moim idolem. Dopiero kiedy przebolałem jego śmierć, powiesiłem w swoim pokoju plakat z Sylwestrem Stallone. Mam nadzieję, że mi to wybaczy.

To zdjęcie zrobiła nam Mama, kiedy Tata zaciągnął nas do tego muzeum po akademii, na której odznaczono go medalem „Za zasługi dla obronności kraju”. Udawał, że nie przywiązuje do niego żadnej wagi, ale widać było, że sprawił mu przyjemność. Nie było to pierwsze odznaczenie, jakie dostał. Na jego mundurze przyszyte już były dwa rzędy baretek. Za każdym razem, kiedy przybywała nowa, mówił ze śmiechem, że wolałby, aby to było na przykład parę złotych. Zgadzałem się z nim, właściwie nie wiedząc, co o tym myśleć. Najważniejsze dla mnie było, że Tata miał dobry humor i mogłem stać przy nim, trzymając go za rękę. Miałem nadzieję, że będzie tak zawsze: Mama, Tata i ja. Ale stało się inaczej...

Poczułem, że mam mokre policzki. I właśnie wtedy, kiedy wycierałem je rękawem, pojawiła się Jadźka.

– Co ci jest? – spytała.

Myślałem, że ją zamorduję. Zawsze przychodziła w najgorszych momentach.

– Nic – odburknąłem.

– Jak to nic? Przecież widzę. – Wyglądała jak ta dziewczyna z reklamy serków Hochland. Było w niej jednak coś, co od pewnego czasu mnie niepokoiło. Dlatego nie odesłałem jej od razu do diabła, tylko spytałem:

– A co widzisz?

– Płaczesz!

– Wydaje ci się.

– Akurat! Stałam tu trochę, zanim do ciebie podeszłam.

Spojrzałem na nią, wiedząc, że mam czerwone oczy. Z pewnością wyglądałem głupio i dużo dałbym za to, żeby zjawiła się tu znacznie później, zwłaszcza że znowu było w niej coś niepokojącego.

– Trochę mi pokapało – skapitulowałem w końcu. – Oglądałem takie zdjęcie...

– Jakie? – Jadźka usiadła obok mnie, wciskając się pomiędzy poręcz a moje biodro. Odsunąłem się na tyle, na ile mogłem.

– To są moje prywatne sprawy, nic ci do tego.

– Jak chcesz. – Wzruszyła ramionami i też spróbowała się odsunąć. Ukradkiem rzuciłem na nią okiem. Miała obrażoną minę, ale wyglądała ładnie. Byłem trochę tym zdumiony, bo dotychczas uważałem ją za zwykłą dziewczynę, z którą można od biedy czasem się kolegować, ale która poza tym nie nadawała się do niczego. Znałem ją chyba od stu lat. ZAWSZE mieszkała w sąsiednim domu i miała tyle samo lat co ja. Nie chodziliśmy jednak do tej samej szkoły. Jej ojciec był koszmarnie bogaty (tak mówiła Mama) i załatwił jej prywatną podstawówkę. Zazdrościłem jej nawet przez jakiś czas, ale w końcu ująłem się honorem. Ja też nie jestem gorszy...

Było bardzo ciepło. Za tydzień rozpoczynały się wakacje, a ja jeszcze nie wiedziałem, gdzie pojedziemy. Mama wspominała coś o Borowym Lesie, ale nie była pewna, czy wujek nie wymyśli czegoś innego. Ciekawe, gdzie wybiera się taka Jadźka...

Siedziała obok mnie i machała nogami.

– Gdzie jedziesz na wakacje? – spytałem, żeby coś powiedzieć.

– Już myślałam, że w ogóle się nie odezwiesz. – Spojrzała na mnie z wyrzutem tymi swoimi ciemnymi oczami. Tysiące razy widziałem jej oczy, ale nigdy nie zastanawiałem się, jakiego są koloru.

– To ty się nie odzywałaś. Obraziłaś się czy co?

– Ja się nie obrażam.

– No to o co ci chodzi?

– Mógłbyś być dla mnie... – Przerwała na moment i zaczerwieniła się. – Chciałabym, żebyś był dla mnie przyjemniejszy.

To niebywałe! Słyszeć od niej coś takiego! Co tu jest grane? Zawsze rozmawialiśmy ze sobą jak, powiedzmy, koledzy, z odrobiną przyjaznego lekceważenia. Czasem rzeczywiście byłem dla niej zbyt obcesowy, ale tylko wtedy, kiedy denerwowała mnie swoim wścibstwem. Nawet Mama niedawno zwróciła mi z tego powodu uwagę: „Bądź dla Jadzi miły. Ona już staje się panienką.” Natomiast wujek poklepał mnie po ramieniu i powiedział: „Uważaj, Sylwek, z babami nigdy nic nie wiadomo” i zaśmiał się zbyt głośno, nie zwracając uwagi na niezadowoloną minę Mamy.

Nie bardzo wiedziałem, jak to jest, kiedy ktoś staje się panienką, ale nie obchodziło mnie to wtedy. A teraz? Może to właśnie...

– Ja? – spytałem Jadźkę na wszelki wypadek.

– A kto? Jest tu jeszcze ktoś inny?

Na moje nieszczęście nie było nikogo. Dużo bym dał, żeby pojawiła się tutaj nawet... nawet Magda.

– Jak chcesz, mogę być... – wydukałem.

– Jaki? – spytała nieustępliwie Jadźka. Zachowywała się jak co najmniej nasza pani z klasy. Nawet wzrok miała podobny.

– No, będę w porządku – zakończyłem, żeby wyjść z twarzą. Jadźka początkowo nie wiedziała, jak zareagować. Chciała przecież usłyszeć ode mnie coś innego, ale w końcu dała za wygraną.

– Jesteś kochany – zaszczebiotała i niespodziewanie cmoknęła mnie w policzek. Nie uwierzycie, pocałowała mnie! Świat przewraca się do góry nogami. Ona chyba rzeczywiście staje się panienką.

– Co ci strzeliło do głowy? – burknąłem.

– Co powiedziałeś?

– Nic takiego... Jak chcesz, mogę pokazać ci to zdjęcie – zaproponowałem wbrew swojej woli.

– Jeśli to jest jakaś tajemnica, to nie pokazuj.

– Nie, żadna tajemnica. To ja i mój Tata.

Jadźka przyglądała się fotografii dość długo.

– Prawie nie pamiętam twojego taty – westchnęła – Byłam bardzo mała, kiedy on... Co się właściwie z nim stało?

– Zginął w katastrofie lotniczej.

– Bardzo mi przykro. – Jadźka dotknęła mojej ręki. – Tęsknisz za nim?

– Tęsknię – przyznałem niechętnie.