Epipsychidion - Percy Bysshe Shelley - ebook

Epipsychidion ebook

Percy Bysshe Shelley

0,0
3,41 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.

Epipsychidion” to wiersze poświęcone szlachetnej, a nieszczęśliwej Emilii Viviani, zamkniętej w klasztorze św. Anny w Pizie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 47

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Percy Bysshe Shelley

EPIPSYCHIDION ______________

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej A dual Polish-English language edition

Na język polski przełożył Jan Kasprowicz From English into Polish translated byJan Kasprowicz

Armoryka Sandomierz

Projekt okładki: Juliusz Susak    

Na okładce: Wiosenne kwiaty (2010), Fot. Elżbieta Sarwa (1949-2014), Archiwum Wydawnictwa Armoryka. Fotografia chroniona prawem autorskim    

Copyright © 2018 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

tel +48 15 833 21 41

e-mail:[email protected]

http://www.armoryka.pl/

Epipsychidion

Wiersze poświęcone szlachetnej, a nieszczęśliwej Emilii Viviani,

zamkniętej obecnie w klasztorze św. Anny w Pizie.

L’anima amate si slancia fuori del creato, e si crea nel

infinito un Mondo tutto per essa,      

diverso assai da questo oscuro e pauroso baratro.

Własne jej słowa.

Niewielu pewno, o moja ty pieśni.

Przyjmie dziś ciebie i myśl tę zrozumie.

Która w swej głębi chowa słów twych fala;

Jeśli przypadkiem zobaczysz się w tłumie —

Tak się wydarza — ludzi owej cieśni,

Co treści twojej pojąć nie pozwala,

Niech się twe słowo w pociechę skrysztala

Dla niej; im powiedz: Jestem nazbyt trudną,

Wy nazbyt płytcy — lecz mówcie, żem cudną!

UWAGA: Piewca następnych wierszy umarł w Florencyi, gotując się do podróży na jedną z najdzikszych wysp Sporadzkich, którą sobie był kupił, ażeby zamieszkać na niej śród ruin starego gmachu; tam to pragnął urzeczywistnić plan życia, co, stosowne może dla szczęśliwszego i lepszego świata, aniżeli ten, którego obecnie jest mieszkańcem, niemożliwem staje się na tym padole. Dziwne było jego życie: mniej dla romantycznych przygód, odróżniających to życie od innych, aniżeli z powodu idealnego zabarwienia, które mu nadawał jego charakter i sposób odczuwania. Poemat niniejszy, podobnie jak Dantego Vita Nuova, będzie dostatecznie zrozumiałym dla pewnej warstwy czytelników bez historycznego wyjaśnienia okoliczności, do których się odnosi; dla pewnej zaś innej klasy pozostanie zawsze niepojętym — właśnie dla braku odpowiedniego organu, potrzebnego do zrozumienia idei, któremi się zajmuje. Nieinaczej — «gran vergogna sarebbe a colui che rimasse cosa sotto veste di figura, o di colore rettorico: e domandato non sapesse denudare le sue parole da cotal veste, in guisa che avessero verace intendimento».

Poemat niniejszy, zdaje się, miał być przeznaczony przez autora na dedykacyę do jakiegoś dłuższego. Stanca, położona na czele, jest prawie dosłownem tłómaczeniem sławnej canzony Dantego:

Voi ch’intendendo, il terzo ciel movete etc.

Zarozumiałe zastosowanie ostatnich jej wierszy do własnego utworu wywoła uśmiech na koszt mego nieszczęśliwego przyjaciela: oby to był uśmiech nie pogardy, lecz współczucia.

Shelley.

O duchu, ducha-sieroty siostrzyco!

Na jego imię łzy ci w oczach świécą —

Oto dziś w serca mojego kościele

W cześć ci powiędłe składam wspomnień ziele.

* * *

Ptaszę więzione, co taką w swej cieśni

Oddychasz nutą, że na głos tej pieśni

Zmiękłyby serca, co cię w więzy skuły,

Gdyby dźwięk jaki gdykolwiek uczuły —

Hymn ten niech będzie twą różą: jej kwiecie

Wyblakłe wprawdzie, słowiku, me dziecię,      

Lecz jeszcze miękkie, pełne wonnej siły,

I nie ma kolców, by ci w pierś się wryły.

Podniosłe serce, co nie znasz spokoju,

Bijąc o kraty nieczułe, aż w boju

Ulegniesz płonnym z złamanemi pióry,

Które cię rwały nad ten świat ponury,

Aż z ranionego popłynie ci łona

W gniazdo macosze krew nieokupiona:

Próżno mi płakać, raczej w twej obronie

Krwi sobie gorzkiej z rozkoszą uronię.

Serafie z nieba, ponadmiar szlachetny!

Ty pod kształtami kobiecej, prześwietnej

Chowasz piękności wszystkiej duszy dzielność,

Jej blask i miłość i jej nieśmiertelność.

Błogosławieństwo po Klątwie wieczystej!

Światło, co Wszechświat opromieniasz mglisty!

Gwiazdo wśród Burzy! Miesiącu w obłoku!

Jedyne Życie śród Śmierci! Uroku!

Cudzie i Dreszczu! Harmonio Przyrody!

Jasne Zwierciadło, w którem wszystkie płody,

Gdy na nie spojrzysz promienną źrenicą,

Widzę znów siebie i jak w słońcu świécą —

Wszak nawet pieśń ta, co cię smutkiem darzy,

Snać się płomieniem błyskawicznym żarzy!

O, zmyj-że ślady ziemskich wad i kału

Z tego żałoby pełnego hejnału,

Zmyj łzą błękitną, co ci świętą rosą

Płynie ze źrenic, podobnych niebiosom;

Płacz, aż ta boleść w zachwyt się przemieni,

A ten uśmiechem zbaw od śmierci cieni.

Nigdym nie myślał, że mój sen młodzieńczy

W taki się skutek, nim umrę, uwieńczy:

Ja ciebie kocham, choć szyderstwo świata,

Emilio! z hańbą tę miłość pobrata!

Przecz my z jednego nie wyszliśmy ciała?

I przecz to mię, które innej dała

Ta moja dusza, zmienić się nie może

W węzeł siostrzany ażeby dwa boże

Promienie jednej wieczności na zawsze

Złączyć ze sobą! Życie coraz krwawsze:

Gdy jedno prawem złączone dziś ze mną,

A drugie prawdy potęgą wzajemną,

Oba, choć są mi taką właścią drogą,

Jak jestem twoim, wyrazić nie mogą!

O biada! biada! Niech cię ból mój wzruszy —

Jam nie jest twoim! Jam cząstką twej duszy!

* * *

Rozkoszna świeco! Gdyby nie spaliła

Motylich skrzydeł mej Muzy twa siła,

Wówczas, jak łabędź, co nad łany świata

W godzinie śmierci śpiewający wzlata,

Młodaby miłość wpisała do księgi

Starczego czasu urok twej potęgi...

Nie na toż duch twój zeszedł na te niwy,

By uszczęśliwiał i sam był szczęśliwy?

Zaliś nie wolna od fałszu? Azali

Nie jesteś nakształt tajemniczej fali,

Która melodyą błękitnych rozkoszy

Wszelki dyssonans, wszelki pomrok płoszy?

Zaliś nie gwiazdą, co w ruchomych gronie

Gwiazd sama jedna nieruchomo płonie?

Zali nie jesteś łagodnym uśmiechem

Między gniewnymi? Dźwięcznych tonów echem

Śród głosów szorstkich? Światłością? Zbawieniem?

Szczęściem? Samotnią? Gęślą, słodkiem brzmieniem

Do snu tulącą w strasznych dniach żywota

Ponure troski ludzi, których złota

Miłość uczyła grać na strunie twojej?

Zali nie jesteś gniazdem, gdzie się roi

Bezskrzydłych jeszcze myśli tłum młodzieńczy?

Mogiła bolu, którą kwiecie wieńczy?

Śród świata zjawisk goniłem za jasną,

Jak ty, postacią, i mam — słabość własną!

Obca, śród życia spotkawszy mnie drogi,

Wnet w uścisk śmierci zwabiła przebłogi:

Tak do spokoju, światła i żywota

Dzień noc prowadzi, zimę wiosna złota,

Troskę nadzieja. Antylopa, w pędzie

Sunąca lekkim ponad skał krawędzie,

Nie jest tak lotna. Przez tkankę jej ciała

Blask się boskości przebija i pała:

Tak przez wilgotne obłoki na niebie

Cichem, czerwcowem, naokoło siebie

Mając gwiazd krocie, srebrny krąg księżyca

Swoją niezgasłą pięknością zachwyca.

By z hyacyntu wonnego kielicha,

Z ust jej poszeptów płynie rosa cicha,

Upaja zmysły, jak przesłodkie pieśnie

Tych arf sferycznych, posłyszanych we śnie.

Skrami promieni płoną jej źrenice,

Odbiciem blasków, które błyskawice

Jej duszy w głębiach zbyt wielkich zawarły,

By