Elvis. Wszystkie płyty króla 1956-1966 - Mariusz Ogiegło - ebook

Elvis. Wszystkie płyty króla 1956-1966 ebook

Ogiegło Mariusz

4,3

Opis

Książka "Wszystkie płyty Króla" nie jest kolejną dyskografią, wypełnioną analizami porównawczymi poszczególnych wydań czy też nadmierną ilością dat i liczb, lecz publikacją pełną wspomnień osób zaangażowanych w powstawanie kolejnych albumów, anegdot z sesji nagraniowych, jak również opinii i recenzji.
Podążając za każdym kolejnym dźwiękiem ze swojej ulubionej płyty, wielu z nas zapewne nie zastanawia się i nie analizuje kulisów jej powstawania. A przecież każda płyta, podobnie jak zdjęcie, ma swoją historię. Nierzadko szalenie bogatą i niezwykle interesującą. Historię, która rodzi się już wraz z pierwszymi pomysłami na utwory, na ich późniejsze aranżacje, miejsca i okoliczności, w których zostaną zarejestrowane, aż po końcowe zdjęcia na okładkę.
Za każdą z tych historii stoją ludzie. Nie tylko ci, których podziwiamy – nasi idole. Ale przede wszystkim ludzie, których nazwisk wielu z nas nikt nie pamięta lub zupełnie nie kojarzy. Kompozytorzy, muzycy, soliści i chórzyści zapewniający akompaniament wokalny a także producenci, technicy, dźwiękowcy i fotografowie. Słowem, cały sztab osób, który dla wielu jest tylko tłem, a bez których tak naprawdę płyta naszego ulubionego artysty nigdy nie brzmiałaby ani nie wyglądała w sposób, za który ją szanujemy i podziwiamy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 446

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (6 ocen)
4
1
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JK2023

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna publikacja, zawiera kompletny zbiór płyt Elvisa Presleya z wybranego okresu. Doskonałe kompendium wiedzy dla każdego oddanego fana, tego wyjątkowego artysty, który zrewolucjonizował znaczenie muzyki na całym świecie. Skutki tego oddziaływania odczuwamy do dzisiaj. Szczerze polecam, została wykonana świetna praca.
10

Popularność




Mariusz Ogiegło
Elvis. Wszystkie płyty króla 1956-1966
© Copyright by Mariusz Ogiegło 2020Projekt okładki: Maciej Nowak
ISBN 978-83-7564-617-7
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Od autora

Ilekroć bierzemy do ręki swoją ulubioną płytę, tylekroć widzimy w niej jedynie nazwisko swojego idola, kolorową okładkę i listę piosenek, których słuchanie sprawia nam frajdę i pozwala na moment zapomnieć o troskach codziennego dnia.

Podążając za każdym kolejnym płynącym z niej dźwiękiem, wielu z nas zapewne nie zastanawia się i nie analizuje jednak kulisów jej powstawania. A przecież każda płyta, podobnie jak zdjęcie, ma swoją historię. Nierzadko szalenie bogatą i niezwykle interesującą. Historię, która rodzi się już wraz z pierwszymi pomysłami na utwory, na ich późniejsze aranżacje, miejsca i okoliczności, w których zostaną zarejestrowane, aż po końcowe zdjęcia na okładkę.

A za każdą z tych historii stoją ludzie. Nie tylko ci, których podziwiamy – nasi idole. Ale przede wszystkim ludzie, których nazwisk wielu z nas nikt nie pamięta lub zupełnie nie kojarzy. Kompozytorzy, muzycy, soliści i chórzyści zapewniający akompaniament wokalny a także producenci, technicy, dźwiękowcy i fotografowie. Słowem, cały sztab osób, który dla wielu jest tylko tłem, a bez których tak naprawdę płyta naszego ulubionego artysty nigdy nie brzmiałaby ani nie wyglądała w sposób, za który ją szanujemy i podziwiamy.

I stąd też „Wszystkie płyty króla”, Elvisa Presleya, które same w sobie są dzisiaj historią. Jego pierwsze longplaye dały bowiem początek serii przemian w przemyśle muzycznym, zapoczątkowały rewolucję społeczno-kulturową na niespotykaną wówczas skalę, a jednocześnie stały się obiektem niezliczonej ilości ataków ze strony obrońców moralności. Dla młodych ludzi były inspiracją, powiewem świeżości i oddechem wolności. Dla ich rodziców czymś, co wymagało największego potępienia. Chwilową modą, która usilnie tępiona, miała wkrótce zaniknąć.

Pojawienie się Elvisa Presleya przewróciło cały ówczesny rynek muzyczny do góry nogami. Wytwórnie płytowe musiały nie tylko sprostać wielotysięcznym zamówieniom na płyty idola z Memphis, lecz także dopasować swoją dotychczasową politykę wydawniczą do nowych trendów. Z czym w mniejszym lub większym stopniu sobie radziły.

Ponadto wypadałoby dodać, że premierom poszczególnych albumów Presleya niejednokrotnie towarzyszyły ważne wydarzenia społeczne i kulturowe, które rozgrywały się zarówno na arenie amerykańskiej, jak i światowej.

W latach pięćdziesiątych, na które przypadał moment szczytowy popularności Elvisa, Stany Zjednoczone pozostawały pod silnym wpływem podziałów na tle rasowym, dotykającym nie tylko sfery muzycznej i kulturowej lecz także szeroko pojętego życia codziennego. A upodobanie Elvisa do śpiewania przebojów czarnych wykonawców było czymś absolutnie nie do przyjęcia.

Kolejna dekada to z kolei napływ do USA Brytyjskiej Inwazji, która rozkwitła wraz z pierwszymi spektakularnymi sukcesami grupy The Beatles. To także wysyp nowych zespołów i pojawienie się nowych trendów w muzyce rozrywkowej.

Każde z tych wydarzeń niemal za każdym razem rodziło pytanie – jak w tym wszystkim odnajdował się jeden z najważniejszych artystów XX wieku? Jak przyjmowane były wówczas jego kolejne propozycje wydawnicze? Co on sam sądził o zachodzących zmianach w muzyce i jak się do nich ustosunkowywał?

O tym wszystkim chciałem Wam opowiedzieć na kartach swojej nowej książki, którą właśnie mam zaszczyt oddać w Wasze ręce.

Książki, która mam nadzieję, Was nie zmęczy i nie zanudzi, lecz zabierze w fascynującą, pełną dźwięków, podróż do czasów, w których powstawały jedne z najważniejszych i najpiękniejszych utworów w dziejach światowej muzyki rozrywkowej.

Książki, która (mam nadzieję) nie będzie typową publikacją dla kolekcjonerów płyt Elvisa, wypełnioną analizami porównawczymi poszczególnych wydań czy też nadmierną ilością dat i liczb, lecz publikacją dla każdego, pełną wspomnień osób zaangażowanych w powstawanie kolejnych albumów, anegdot z sesji nagraniowych, jak również opinii i recenzji.

Książki, po przeczytaniu której (czego jako autor życzyłbym sobie najbardziej) choć kilku z Was sięgnie z przyjemnością (lub ciekawością) po opisane w niej płyty i pozwoli oczarować się magii wielkiego idola. Gdyby tak było, pod koniec każdego rozdziału publikuję listę kilku wznowień i reedycji, których warto posłuchać.

W końcu książki, która nigdy nie stałaby się książką, gdyby nie olbrzymie wsparcie, pomoc i zaangażowanie wielu bliskich mi osób.

Przede wszystkim Macieja Nowakowskiego Woźniaka (*D.J.- Maćka!*), który o tym projekcie usłyszał ode mnie po raz pierwszy podczas naszej pogawędki na ławce przed wadowicką biblioteką, na kilka dni przed spotkaniem autorskim promującym moją pierwszą książkę „Elvis. Człowiek, którego nigdy nie zapomnisz”. Wówczas „Wszystkie płyty króla” były jedynie luźnym pomysłem, który wymagał jeszcze wielu miesięcy ciężkiej pracy. Mimo to Maciek ani na moment nie zwątpił ani we mnie, ani w mój pomysł.

Nie zwątpiła również moja narzeczona, Klaudia Adamczyk, za co jestem jej dzisiaj szalenie wdzięczny. Tym bardziej że mam pełną świadomość tego, że kiedy poświęcam się pracy nad jakimś projektem, wszystko wokół przestaje być ważne i czasami przestaję dostrzegać to, co w życiu istotne. I co gorsza, potrafię być przy tym czasami bardzo nieznośny. Mimo to każdego dnia czułem jej wsparcie i zrozumienie, mogłem liczyć na jej dobrą radę a jak było trzeba to i na sprowadzenie mnie z obłoków na ziemię.

Za co dzisiaj tak bardzo dziękuję.

Swoje podziękowania pragnę skierować także do Piotra Ścibora, człowieka który zawsze znajduje dla mnie czas (nawet wtedy, kiedy go fizycznie nie ma) i zawsze pomoże mi w tłumaczeniach skomplikowanych tekstów czy wywiadów.

Dziękuję również wszystkim swoim wspaniałym rozmówcom, których wspomnienia stały się bezcenną częścią tej publikacji. To Wy wraz z Elvisem tworzyliście historię muzyki rozrywkowej, a ja dzięki Wam miałem olbrzymi zaszczyt być bliżej niej.

W tym miejscu nie sposób pominąć także tych z Was, którzy pomogli mi w przeprowadzeniu wielu z tych wyjątkowych rozmów – Arjan Deelen, Lisa Lauren, Tamar Springer, Ted Hutchens, Marcin Życzyński. Bez Was wiele rzeczy byłoby zwyczajnie niemożliwe. Dziękuję.

Mówi się, że okładka książki jest ważnym elementem promocji książki i w dużej mierze odpowiada za jej sukces komercyjny. Stąd też moje wielkie podziękowania chciałbym w tym miejscu złożyć na ręce Macieja Nowaka, autora projektu okładki książki, którą właśnie trzymacie w ręce. Mam nadzieję, że Jego pracę będziemy mogli podziwiać również przy okazji kolejnych publikacji…

Elvis Presley prawie nigdy nie mówił o sobie. Zawsze wypowiadał się w liczbie mnogiej, podkreślając tym samym wagę osób, z którymi współpracował w studiu, na scenie czy podczas kręcenia filmu. Idąc niejako w jego ślady, chciałbym teraz objąć swoimi myślami wszystkich tych, których nie wymieniłem z imienia, a którzy choćby w najmniejszym stopniu przyczynili się do powstania tej publikacji, i dodać – ZROBILIŚMY TĘ KSIĄŻKĘ!

Z pozdrowieniami,

Mariusz Ogiegło

WPROWADZENIEPrzed Elvisem wszystko było czarno-białe

Przed Elvisem wszystko było czarno-białe. Od chwili nagrania przez niego rewolucyjnego utworu „That’s All Right (Mama)” w 1954 roku upłynęło już sześćdziesiąt sześć lat. Przez cały ten czas muzyka ewoluowała. Zmieniały się trendy. Zmieniało się jej brzmienie, forma przekazu, technika jej nagrywania, instrumenty używane do jej tworzenia a nawet sposoby jej wydawania. Słowem wszystko.

I być może to wszystko razem właśnie sprawiło, że dzisiaj ludziom, w szczególności młodym, uzbrojonym w różnej maści telefony i smartfony, czerpiących muzykę z wirtualnej „chmury”, którzy słuchają wczesnych nagrań Elvisa, trudno w pełni pojąć jego fenomen, a także zrozumieć, jak niezwykłą, historyczną wręcz wartość posiadały nagrywane przez niego utwory.

By właściwie uzmysłowić sobie, w czym tkwił ich fenomen, a także znaleźć odpowiedź na pytanie, na czym właściwie polegała zapoczątkowana przez Presleya w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych rewolucja (nie tylko w muzyce, lecz także na całej płaszczyźnie społeczno-kulturowej), należałoby przenieść się do czasów, ludzi i miejsc, w których wszystko wydawało się być czarno-białe. Do czasów, w których wszystko się zaczęło – cały niespotykany dotąd przewrót kulturowy. Do miejsca, kolebki rock’n’rolla i do człowieka, który to wszystko zapoczątkował…

SUN Studio, bo to o nim mowa, zostało otwarte 3 stycznia 1954 roku przez Samuela Corneliusa Phillipsa – znanego bardziej jako Sam Phillips.

Urodzony 5 stycznia 1923 roku Phillips pochodził z bardzo ubogiej rodziny, mieszkającej w pobliżu liczącego obecnie nieco ponad trzydzieści tysięcy mieszkańców miasta Florence w Alabamie. Pracował ciężko już od najmłodszych lat. Jego rodzice i ośmioro rodzeństwa utrzymywali się głównie ze zbioru bawełny. W codziennej pracy wspierali ich czarnoskórzy pracownicy, których śpiewy wywarły olbrzymi wpływ na przyszłego producenta.

Pod koniec lat trzydziestych Sam rozpoczął edukację w szkole średniej Coffe High School w rodzinnym Florence. Już wtedy wykazywał duże zainteresowanie muzyką. W liceum nauczył się grać na perkusji i suzafonie (rodzaj instrumentu dętego), a nawet założył swój własny zespół muzyczny. Naukę musiał jednak przerwać po tym, jak jego ojciec zbankrutował (padł ofiarą szalejącego w Stanach Zjednoczonych Wielkiego Kryzysu) i kilka miesięcy później, w roku 1941, zmarł. Phillips musiał zaopiekować się matką…

Jednym z jego niespełnionych młodzieńczych marzeń, o którym często wspominał w wywiadach, było zostanie prawnikiem. Jak sam twierdził, do podjęcia takiej decyzji skłonił go widok innych prawników, bezlitośnie wykorzystujących biedne rodziny (takie jak jego) dotknięte kryzysem ekonomicznym. Moja mama była szczęśliwa,kiedy powiedziałem jej, że chcę iść na prawo, wspominał w rozmowie z dziennikarzem Associated Newspapers w 2000 roku. Była ze mnietaka dumna.

Jednak zamiast prawem, niedługo po przeprowadzce do Memphis w 1939 roku, Sam Phillips profesjonalnie zajął się muzyką.

Zaraz po przyjeździe do miasta Sam i jego brat Judd rozpoczęli pracę w lokalnych studiach radiowych (Sam pracował m.in. dla Muscle Shoals i radia WREC. Obie te stacje, co podkreśla wielu biografów Phillipsa, cechowała otwartość na różnorodne gatunki muzyczne i brak uprzedzeń na tle rasowym, co w późniejszym okresie działalności słynnego producenta miało się przełożyć na sposób jego pracy). Wtedy też zaczęły się pojawiać pierwsze pomysły otwarcia własnego studia. Wszystko zaczęło się niedługo po II wojnie światowej,kiedy Sam i ja zdecydowaliśmy się założyć nasze własne studionagraniowe w Memphis […] podczas gdy ja byłem spikerem w radiu, wspominał na łamach książki „Prywatne życie Elvisa” Judd Phillips. Mieliśmy bardzo mało pieniędzy, ale za to mnóstwopomysłów!

Jednym z głównych założeń, które bracia Phillips sobie postawili, było otwarcie takiego studia, w którym mogliby nagrywać zarówno biali, jak i czarni wykonawcy (domu dla czarnych artystów, jak można było przeczytać w jednym z artykułów poświęconych Samowi Phillipsowi).

I choć dzisiaj może się komuś wydawać, że to nic nadzwyczajnego, to warto w tym miejscu zaznaczyć, że był to rok 1950, a w Stanach Zjednoczonych wciąż panowała wszechobecna segregacja rasowa (a podział był tak głęboki, że czarni mieli swoje osobne kościoły, kluby nocne, do których nie wpuszczano białych, a nawet… wydzielane ławki w parkach). Był rok 1950. Mieliśmy segregację, opowiadał właściciel SUN Studio w rozmowie z dziennikarzem brytyjskiej gazety Associated Newspapers. Pamiętam, że odwiedzałem wszystkich swoichsąsiadów, żeby ostrzec ich, że czarny mężczyzna może chciećzaparkować swój samochód przed ich domem.

Pora na realizację śmiałych pomysłów przyszła na początku stycznia 1950 roku. Sam wynajął małe pomieszczenie w budynku położonym przy 706 Avenue w Memphis, które wkrótce potem zaaranżował na wielofunkcyjne, profesjonalne studio nagraniowe (większość sprzętu stanowiącego wyposażenie studia zostało wyprodukowana przez firmę Presto Recording Corporation. Na wyposażeniu studia znajdował się m.in. mikser z czterema wejściami na mikrofon i piątym tzw. multi selektor – wejście/wyjście, magnetofon Ampex 350 oraz kilka mikrofonów). W realizacji tego projektu Phillipsa wspierała jego wieloletnia przyjaciółka, dziennikarka radiowa i była Miss Radia Memphis, Marion Keisker (ta sama, o której kilka lat później Elvis powiedział: nie byłoby tu mnie, ani tejkonferencji, gdyby nie ta pani).

Nowo otwarta placówka została nazwana pierwotnie SUN Recording Service. Według informacji przedstawionych na oficjalnej stronie SUN Records, nazwa ta (SUN) miała odzwierciedlać „wieczny optymizm” Phillipsa i symbolizować „Nowy dzień. Nowy początek”.

Chcąc przez kilka pierwszych miesięcy utrzymać się na rynku, przedsiębiorczy Sam Phillips nagrywał początkowo dosłownie wszystko (w myśl hasła promującego jego nowe studio: „Nagrywamy wszystko, wszędzie i kiedykolwiek”), wliczając w to m.in. śluby, pogrzeby, ważne wystąpienia czy występy lokalnych chórów. Przez cały czas dbał także o to, by studio było otwarte dla młodych miejscowych talentów. Pośród pierwszych ludzi, którychnagraliśmy, było kilku Murzynów z Memphis, wspominał Judd Phillips. Wielu z nich miało prawdziwy talent, wykorzystywałooryginalne pomysły.

Jedną z pierwszych prawdziwych gwiazd SUN Recording Service był Jackie Brenston, czarnoskóry muzyk i wokalista rythm’n’bluesowy, który w marcu 1951 roku w towarzystwie grupy Turner’s Kings Of Rhythm Ike’a Turnera zarejestrował w studiu Sama Phillipsa swoją kompozycję „Rocket 88” (przez niektórych uważaną dzisiaj nawet za pierwszy utwór rock’n’rollowy). Grupę miał polecić Phillipsowi sam B.B. King.

„Rocket 88” zostało zrealizowane przez wydawnictwo Chess Records, z którym – obok Modern Records – Sam Phillips współpracował w tamtym czasie. Nagranie odniosło olbrzymi sukces, docierając w krótkim czasie do pierwszego miejsca w amerykańskim zestawieniu najlepszych utworów rythm’n’bluesowych tygodnika Billboard i utrzymując się na tej pozycji przez blisko cztery tygodnie.

Po Brenstonie do studia zaczęli pukać kolejni, wybitni muzycy – Little Junior Parker (jako pierwszy wylansował późniejszy przebój Presleya „Mystery Train”), Bobby Bland czy Chester „Howlin Wolf” Burnett. Nasz pomysł rozpoczął nowe szaleństwo, stwierdził Judd Phillips na kartach książki „Prywatne życie Elvisa”. Nazywali to rock’n’rollem. Lecz w rzeczywistości wszystko ruszyło siędopiero wtedy gdy znaleźliśmy odpowiedniego piosenkarza – Elvisa, dodał.

Zanim jednak Presley przekroczył progi SUN Recording Service, Sam Phillips zdecydował się na kolejny ważny krok w swojej karierze. 27 marca 1952 roku z pomocą Jima Bulleta z Bullet Records (Phillips współpracował z tym przedsiębiorstwem płytowym przed rokiem 1952) otwarł swoją własną wytwórnię płytową, SUN Records, w której produkował i sprzedawał single nagrywanych przez siebie artystów o prędkości 78 obrotów na minutę. Na dziesięciocalowych płytach naklejał charakterystyczną (by nie powiedzieć – legendarną już dzisiaj) żółtą etykietę z nazwą wytwórni i okalającą ją pięciolinią z nutami.

Początkowo nowy interes Phillipsa nie dawał dużych pieniędzy. Z czasem jednak albumy wydawane przez SUN Records zaczęły zyskiwać coraz większą popularność. …nasze płyty R’n’B byłysprzedawane na całym Południu, skwitował brat właściciela wytwórni.

Część I1956-1959

1 ELVIS PRESLEY(1956)

Byłem bardzo zdenerwowany, kiedy ukazała się moja pierwsza płyta, powiedział w jednym z wywiadów Elvis Presley. Myślałem, że wszyscybędą się śmiać.

Jednak jak się wkrótce okazało, jego obawy związane z premierą debiutanckiego singla dla SUN Records były zupełnie bezpodstawne.

Od pierwszych dni działalności SUN Recording Service Sam Phillips i jego brat Judd poszukiwali nowego brzmienia. Poszukiwaliśmybiałych piosenkarzy z odpowiednimi możliwościami i stylem zbliżonymdo południowych kolorowych muzyków, deklarował Judd Phillips. Z kolei Sam stawiał sprawę jeszcze jaśniej: wiedziałem, że jedyną drogądo zdobycia szerszej publiczności było znalezienie białego, którypotrafiłby grać czarną muzykę.

W tym celu od samego początku właściciele memphijskiego studia nagraniowego prowadzili politykę otwartych drzwi. Każdy (bez względu na kolor skóry, wyznanie etc), kto miał w portfelu cztery dolary, mógł wejść do SUN Recording Service i nagrać na płytę swoją ulubioną piosenkę.

Teorii na temat tego, w jakich okolicznościach Elvis Presley po raz pierwszy odwiedził studio Sama Phillipsa, jest kilka. Najbardziej prawdopodobna wydaje się ta, że osiemnastoletni wówczas kierowca ciężarówki w firmie Crown Electric Company, należącej do Jamesa i Gladys Tiplerów, wiedział o możliwości, jaką daje artystom amatorom nowo otwarte studio (wielu ówczesnych przyjaciół piosenkarza wspominało później, że młody Presley bardzo często opowiadał im o studiu Sama Phillipsa) i postanowił zwyczajnie spróbować w nim swoich sił (w jednym z późniejszych wywiadów twierdził nawet, że był zwyczajnie ciekaw, jak brzmi jego głos). Jedna z wielu legend, które narosły wokół jego pierwszej sesji dla SUN Studio, głosi nawet, że Elvis poprosił swojego szefa o wcześniejsze wypłacenie pensji, by starczyło mu na nagrania.

Sam Elvis zdawał się mieć zresztą świadomość ilości mitów krążących na temat jego pierwszych nagrań, dlatego też podczas jednego z koncertów w Las Vegas w 1969 roku opowiadając zasłuchanej publiczności zgromadzonej w hotelu International o swojej karierze, przypomniał także jej początki: Chciałbymopowiedzieć trochę, jak to wszystko się zaczęło. Jak, gdzie i dlaczego.Bo jest tyle nieprawdziwych wersji. Mało kto wie, jak było naprawdę.A było tak. Skończyłem szkołę, jeździłem ciężarówką i cały czasuczyłem się fachu elektryka (trochę pobłądziłem, śmiech). No więcpewnego dnia jeżdżę sobie ciężarówką i podczas przerwy na lunchwszedłem do sklepu płytowego i nagrałem płytę demo…

Płyta miała być prezentem dla matki1. Chcąc sprawić Gladys przyjemność, Elvis na swoim pierwszym krążku nagrał jej dwie ulubione piosenki. O tym, że chce zrobić swojej mamie upominek, miał powiedzieć m.in. Juddowi Phillipsowi na krótko przed wejściem studia.

Szedłem sobie Aleją Zjednoczenia na swoją poranną kawę,kiedy pierwszy raz zobaczyłem go wałęsającego się przy aptece narogu, wspominał swoje pierwsze spotkanie z przyszłą gwiazdą rock’n’rolla Judd Phillips. Niechlujnie wyglądający, wiejski chłopako ciemnych włosach i z długimi bokobrodami. Niemniej jednakkiedy wracałem z kawy, on dalej tam był, ciągnął swoją opowieść producent. Dlatego też zapytałem go, czy mogę mu w czymśpomóc. Powiedział, że chce nagrać płytę na swój koszt jako prezentdla matki. Wyglądał na bardzo nieśmiałego. Myślę, że gdybymsam do niego nie podszedł, mógłby nigdy nie wejść do naszegostudia.

Pierwszą wizytę Elvisa Presleya w studiu należącym do Sama Phillipsa datuje się na lato 1953 roku (w różnych opracowaniach można się także spotkać z bardziej szczegółowymi terminami, takimi jak np. 18 lipca 1953). Marion Keisker, która była tego dnia w studiu zamiast Phillipsa, zapamiętała, że piosenkarz pojawił się w SUN w sobotnie popołudnie i był jednym z wielu chłopaków oczekujących na nagranie, które miało otworzyć im drogę do lepszego życia… do sławy. Na krótko przed rozpoczęciem przez Elvisa pierwszej piosenki asystentka Sama Phillipsa zadała młodemu wokaliście kilka pytań. Dzisiaj ta rozmowa stała się częścią historii muzyki. Jeśli znasz kogoś kto potrzebuje piosenkarza…, rozpoczął Elvis. Co możesz zaśpiewać?, zapytała Keisker. Wszystko, odparł Presley. A czyje masz brzmienie?, pytała dalej asystentka. Ja nie brzmię jak nikt. Zaintrygowana Marion drążyła dalej: „Śpiewasz hilbilly?” „Mogę śpiewać hilbilly”. „A w hilbilly brzmiszjak kto?”. „Ja nie brzmię jak nikt”, po raz kolejny stwierdził osiemnastoletni Presley i po tych słowach i uiszczeniu opłaty w wysokości 3,98$ (plus podatek) wszedł do studia i nagrał na płytę dwie piosenki – „My Happiness” i „That’s When Your Hearaches Begin”. Pierwsza z nich była popularnym standardem wylansowanym w grudniu 1947 przez grupę Marlin Sisters. Prawdziwym przebojem stała się jednak dopiero rok później, gdy Jon and Sondra Steele umieścili ją na trzeciej pozycji listy przebojów. Po nich po utwór ten sięgali m.in. The Pied Pipers oraz Ella Fitzgerald.

„That’s When Your Heartaches Begin” z kolei po raz pierwszy został nagrany w czerwcu 1937 roku przez Boba Godaya i orkiestrę Shepa Fieldsa i zamieszczony na stronie B singla „The Merry-Go-Round Broke Down” (ta ostatnia melodia często wykorzystywana była w serii kreskówek Looney Tunes – w Polsce znanych jako „Zwariowane Melodie”).

Elvis, akompaniując sobie jedynie na gitarze (kilka lat później sam stwierdził, że jego gra przypominała walenie w pokrywę od kubła), swoje wykonanie oparł jednak na popularnej w tamtym czasie wersji czarnego kwartetu The Ink Spots.

Mój Boże! To nagranie! Okazało się, że Elvis nie kłamał, mówiąc,że śpiewa wszystko, wyznała w jednym z wywiadów Marion Keisker i przyznała, że jedyny kłopot sprawiało mi utrzymanie odpowiedniegopoziomu nagrania. W jednej chwili jego głos z wysokiego tenoruprzechodził w głęboki bas. Złapanie odpowiedniego poziomu byłoprawdziwą loterią.

Debiutujący Elvis na tyle zaintrygował pracownicę SUN Studio, że zdecydowała się nagrać go na taśmę, by później móc podzielić się swoim odkryciem z Samem Phillipsem (… to ona odkryła cośspecjalnego, coś niezwykłego w głosie Elvisa, pisał o Marion Keisker w swojej książce „The Elvis Archives” Todd Slaughter, szef brytyjskiego fanklubu piosenkarza. Zrobiła notatkę i zdołała uchwycićElvisa na taśmie, by później odtworzyć go swojemu szefowi). Magnetofon włączyła mniej więcej w połowie pierwszej piosenki. Przed Elvisem ani ona, ani Phillips nigdy wcześniej tego nie robili. Każdy z amatorów po uiszczeniu opłaty nagrywał swoje płyty bezpośrednio na dziesięciocalowy acetat, który następnie otrzymywał na własność…

Wprost ze studia Elvis pojechał do domu, by zaprezentować Gladys (swojej matce) płytę. Jak głosi jedna z legend, pierwszy acetat odtworzono na adapterze należącym do wujka wokalisty, Vestera Presleya. Rodzina, a w szczególności matka Elvisa byli zachwyceni.

Swoje pierwsze demo Elvis podarował (lub jak chce jedna z teorii – zostawił w jego domu) Edwinowi Leekowi, przyjacielowi z lat szkolnych. Zresztą przez długi okres czasu to właśnie Leek utrzymywał, że to on dał młodemu Presleyowi pieniądze na pierwsze nagrania w SUN Records i namówił go na wizytę w studiu Sama Phillipsa. Dałem Elvisowi 4$, żeby mógł zrobić swój pierwszy Dubw SUN Records Sama Phillipsa. Zebranie się na odwagę i zrobienietego zajęło mu aż dwa miesiące. Mój pomysł był taki, żeby zrobić płytęi pukać do drzwi stacji radiowych, żeby ją zagrali, mając nadzieję, żeznajdzie pracę jako wokalista, wspominał.

Tymczasem w SUN Records po pierwszej wizycie Elvisa pozostała taśma z zapisem fragmentu „My Happiness” i całym utworem „That’s When Your Heartaches Begin” oraz odręcznie sporządzona przez Marion Keisker notatka z adresem debiutanta (ul. Alabama 462) i dopiskiem: Elvis Pressley2. Dobry wykonawca ballad.Zachować.

Asystentka przedstawiła Phillipsowi nagrania na krótko po jego powrocie do studia. Materiał zrobił na producencie dobre wrażenie ale… nie zachwycił (w jednym z późniejszych wywiadów Phillips miał wręcz nawet stwierdzić, iż była to raczej słaba próba). Sam co prawda wyczuł drzemiący w Presleyu potencjał, ale miał także świadomość tego, że Elvis musi jeszcze wiele nad sobą popracować, jeżeli chce myśleć o profesjonalnej karierze piosenkarskiej…

Elvis, którego marzeniem w tamtym okresie było śpiewanie w kwartecie gospel (i niemal mu się to udało, gdy w popularnej grupie The Songfellows zwolniło się miejsce), wrócił do studia na krótko przed swoimi dziewiętnastymi urodzinami, w piątkowe popołudnie 4 stycznia 1954 roku. Zdaniem Collina Escotta, biografa piosenkarza: jego powrót był niemal na pewno częścią strategii, byprzypomnieć szefowi SUN, Samowi Phillipsowi, o swoim istnieniu. Słowa te potwierdzają zresztą nieliczne relacje z tej wizyty. Peter Guralnick pisał nawet na łamach swojej książki „Last Train To Memphis”, że Presley starał się być obojętny na milczący przez blisko pół roku telefon, ale zwyciężyła w nim potrzeba pokazania się. Na krótko po przekroczeniu progów wytwórni piosenkarz miał przywitać się z pracującym tego dnia Samem Phillipsem i zapytać go, czy Marion Keisker opowiadała mu o jego poprzedniej wizycie. Następnie po krótkiej wymianie zdań z producentem Elvis ponownie stanął przed mikrofonem i raz jeszcze akompaniując sobie na gitarze akustycznej, nagrał na płytę (raz jeszcze na własny koszt. Tym razem acetat kosztował 8,25$) dwie piosenki. Po raz kolejny były to ballady.

Pierwsza z nich, „I’ll Never Stand In Your Way”, była przebojem popularnej w latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych wokalistki Joni James. W jej wykonaniu kompozycja Freda Rose i Hy Heatha w roku 1953 dotarła do dwudziestej drugiej pozycji w amerykańskim zestawieniu Cash Box (w kategorii najlepiej sprzedających się singli).

„It Wouldn’t Be The Same Without You”, druga zarejestrowana tego dnia piosenka była jeszcze jedną kompozycją Freda Rose (napisaną we współpracy z amerykańskim gitarzystą, piosenkarzem i aktorem – Jimmym Wakely). Jednym z jej pierwszych wykonawców był Al Rogers, który nagrał ją w kwietniu 1950 roku a następnie zamieścił na drugiej stronie swojego singla „Shuffle Boogie Bellhop”.

Styczniowa sesja nagraniowa trwała około pół godziny i zakończyła się podobnie jak poprzednia – deklaracją kontaktu ze strony Phillipsa. [Elvis – przyp. autor] wydawał się bardziej gwałtowny, bardziejniebezpieczny niż za pierwszym razem, podsumował drugą wizytę w studiu Sama Phillipsa historyk Peter Guralnick.

Mimo to właściciel wytwórni płytowej przy 706 Union Avenue zwlekał bardzo długo, nim zaprosił Presleya ponownie na nagrania. Właściwie zrobił to dopiero w czerwcu (mówi się też o maju) 1954 roku, kiedy z zaprzyjaźnionego wydawnictwa Peer Records otrzymał taśmę demo z utworem „Without You”. Piosenkę przy akompaniamencie gitary akustycznej prawdopodobnie wykonywał czarnoskóry wokalista. Phillipsowi bardzo zależało na jego odnalezieniu, ponieważ piosenka spodobała mu się na tyle, że za wszelką cenę chciał ją nagrać (jeżeli nie z samym kompozytorem, to potrzebował choć jego zgody, by to zrobić). Kiedy jednak odnalezienie piosenkarza okazało się niemożliwe, Marion Keisker zasugerowała, by zadzwonić po Elvisa…

Presley mniej więcej w tym czasie miał już na swoim koncie m.in. występy w kwartecie The Songfellows oraz jak twierdzą świadkowie, próbował swoich sił w popularnym programie radiowym Saturday Night Jamboree, nadawanym na falach radia KWEM Radio Station.

Veta Arnold, siostrzenica Lloyda Arnolda, którego zespół występował co tydzień w nagrywanej w każdą sobotę pomiędzy 1953 a 1954 rokiem w budynku Instytutu Goodwin audycji, zapamiętała, że gdy pierwszy raz zobaczyła Elvisa, miał na sobie szokująco różowy sportowy płaszcz. Kiedy z kolei korespondowałem z Dalem Franklinem z Radia KWEM, wyznał, że Elvis nie wypadł zbyt dobrzena Jamboree, a następnie wyjaśnił, że było to rodzinne widowiskoz muzyką country (Johnny Cash wykonywał tam tylko pieśnigospel). Elvis do niego nie pasował. Zauważono, że nie brzmiał zbytdobrze w muzyce country, a i ruszał się zbyt dużo jak dla osóbstarszych, które siedziały na widowni. Nie miał także zespołu,który gwarantowałby jego udział. Franklin zapamiętał, że jedenz utworów, który Elvis zaśpiewał, został wykonany z jego przyjaciółmiz Lauderdale Courts, Johnnym & Dorsey Burnette, którzy także gralina Jamboree. Jedna z piosenek na pewno była o„torcie urodzinowym”. Niestety z występu nie zachowały się żadne nagrania, ponieważ zdaniem pracownika KWEM Radio Station, nie ma żadnych taśmz tamtych show… te występy były prawdopodobnie nagrywane naacetaty.

Elvis wystąpił na falach radia KWEM dwukrotnie. Jego pierwszy występ trwał około piętnastu minut. Miał miejsce w sobotni poranek na J&S Cars przy Lamar Aveneue w Memphis. Na scenie towarzyszyli mu wówczas wspomniani wyżej Johnny i Dorsey Burnette oraz ich przyjaciel, gitarzysta, Paul Burlison. Audycję tego dnia prowadzili Keneth Herman i Ronald Smith.

Sam Phillips przystał na propozycję swojej asystentki i zgodził się, by spróbować, jak „Without You” będzie brzmiało w wykonaniu Elvisa. Czarni mieli to coś, czego nie było w większości konwencjonalnejmuzyki, tłumaczył po latach w wywiadach. Do tej pory nie zwracałemwiększej uwagi na białych chłopaków nagrywających country music.Dopiero gdy jeszcze raz przesłuchałem taśmę Presleya, zorientowałemsię, że on ma ten nerw, którego poszukuję. Nagle pojąłem, że muszęspróbować tej ballady z Elvisem.

26 czerwca 1954 roku Marion zadzwoniła więc pod numer telefonu pozostawiony przez Elvisa – należał do jego przyjaciela, który mieszkał po sąsiedzku – i zaprosiła młodego piosenkarza na sesję. Zanim zdążyła odłożyć słuchawkę, Elvis był już w studiu z gitarą w ręce gotów do nagrań.

Pomimo olbrzymich nadziei, jakie producent SUN wiązał z kompozycją nieznanego wykonawcy z Peer Records, „Without You” okazało się jednak totalną porażką. Prawdopodobnie pomimo kilkunastu prób Elvis nigdy nie nagrał wersji master. Podobnie zresztą jak i kolejnej zaproponowanej tego popołudnia piosenki – „Rag Mop”. Oba nagrania trafiły do kosza (bądź, jak często się zdarzało w tamtych latach, z oszczędności nagrano na nich inne piosenki). Nie chcąc jednak spisywać sesji całkowicie na straty, Sam Phillips poprosił Elvisa, by ten zaśpiewał mu kilka swoich ulubionych piosenek. W odpowiedzi usłyszał ich… kilkadziesiąt. Musiałem siedzieć tam przezco najmniej trzy godziny, opowiadał jednemu z dziennikarzy Elvis. Śpiewałem wszystko, co znałem, pop, spirituals, cokolwiek pamiętałem. Większość z zaprezentowanego materiału stanowiły przeboje ulubionego piosenkarza Presleya – Deana Martina. Być może dlatego też w niektórych opracowaniach można znaleźć wzmiankę mówiącą o tym, że trzecią piosenką nagraną podczas tej czerwcowej sesji było „That’s Amore”, wylansowane przez Martina zaledwie dwa lata wcześniej.

W trakcie przerwy zarządzonej podczas czerwcowej sesji nagraniowej w SUN Studio Elvis zwierzył się Samowi Phillipsowi, że szuka zespołu, z którym mógłby występować. Producent, który tego dnia, jak pisze Todd Slaughter, usłyszał w głosie młodego, ambitnego wokalisty „to coś”, zaoferował swoją pomoc.

Po wyjściu Presleya ze studia zatelefonował do Scotty’ego Moora z grupy The Starlight Wranglers. Umówili się na spotkanie. Według słów gitarzysty, doszło do niego, tradycyjnie, w restauracji pani Taylor (lokal mieścił się tuż za ścianą studia). Phillips i dwudziestojednoletni Moore często spotykali się w tym miejscu popołudniami, by przy kawie omawiać nowe płyty demo lub artystów nagrywających w SUN. Tego dnia była z nimi także Marion Keisker. Czy rozmawiałeś kiedyś z tym chłopakiem, który byłtu rok temu, żeby zrobić demo dla swojej matki?, zagadnęła asystentka Sama Phillipsa. Nie, odparł Scotty Moore. Następnie Keisker przybliżyła nagrywającemu dla SUN gitarzyście historię Presleya.

Kilka dni później (mówi się nawet, że był to okres dwóch tygodni), podczas kolejnego spotkania u pani Taylor, Marion Keisker wróciła do tematu, ale tym razem zaproponowała, by Scotty wziął numer telefonu Presleya i zaprosił go na spotkanie (Phillips za każdym razem odmawiał, bo jak twierdzi Jerry Hopkins w książce „Elvis: Król Rock’n’Rolla”, nie chciał z tego robić dużejsprawy). Odwróciła się do mnie i powiedziała: „zadzwoń do niego,zaproś go do siebie do domu i zobaczysz, co o nim sądzisz”, wspominał w jednym z wywiadów Scotty Moore. Po czym Marionodeszła na chwilę i wróciła z kawałkiem papieru z jego numerem, ciągnął swoją opowieść założyciel Starlight Wranglers. Spojrzałemna nią i powiedziałem: „Ma na imię Elvis Presley? Co to zaimię?”. To naprawdę było wszystko, co powiedziałem, zanim siępożegnałem.

Scotty Moore skontaktował się z Presleyem jeszcze tego samego popołudnia. Według jego wspomnień, była to sobota, 3 lipca 1954 roku. Telefon odebrała matka piosenkarza, Gladys. Elvis był w tym czasie w kinie. Oddzwonił do Scotty’ego po powrocie i umówili się na spotkanie popołudniu następnego dnia. Oddzwonił kilka godzin później.Powiedziałem mu, że pracuję dla Sama Phillipsa i szukamy materiału,szukamy artystów i takie tam i zapytałem go, czy nie byłbyzainteresowany przesłuchaniem, opowiadał Moore w jednym z późniejszych wywiadów. Powiedział: „oczywiście”. Poprosiłem gowięc, by przyszedł do mnie do domu, który mieścił się przy Bill’sAvenue, następnego dnia.

Elvis stawił się pod wskazanym adresem punktualnie, ubrany w jasnoróżową koszulę, skórzane (także różowe) spodnie i białe buty. Usiadł obok mnie i grał i śpiewał wszystko, zapamiętał Scotty. Wyglądało, jakby znał każdą piosenkę na świecie. Muzyk wspominał także, że w piosenkach, do których Presley nie znał chwytów, starał się improwizować.

Niedzielne spotkanie w domu Moora trwało kilka godzin. W tym czasie, jak pisze kilku biografów, Elvis i Scotty przećwiczyli piosenki z repertuaru m.in. Eddy’ego Arnolda, Hanka Snowa oraz Billy’ego Ekstine.

Po kilkunastu minutach dołączył do nich Bill Black, kontrabasista The Sarlight Wranglers, mieszkający w tamtym okresie zaledwie kilka domów dalej od Scotty’ego. Przysłuchiwał się temu niecodziennemu jam session tylko przez kilka minut. Jak podkreślają biografowie Presleya, początkujący wokalista nie zrobił wówczas na nim dobrego wrażenia. Za cholerę mnie do siebie nie przekonał. Ot,zarozumiały dzieciak wystrojony w te wariackie ciuchy, miał stwierdzić w rozmowie z przyjacielem z zespołu, gdy Elvis wyszedł już z domu Scotty’ego.

Kilka minut później Scotty Moore zdał telefoniczną relację ze spotkania z Elvisem Samowi Phillipsowi. Podkreślił w niej, że Elvis ma dobry głos, ale piosenki, które wykonał, brzmiały niewiele lepiej od oryginalnych. Słysząc to, właściciel SUN Studio poprosił Moora, by raz jeszcze skontaktował się z Elvisem i tym razem zaprosił go na sesję nagraniową do studia. Następnie zaproponował zaprzyjaźnionemu muzykowi, by wraz z Billem Blackiem zapewnili mu „małe tło” instrumentalne (Ty i Bill też przyjdźcie. Będzieciemusieli znaleźć odpowiednią muzykę dla niego, miał się wyrazić producent).

W poniedziałek wieczorem, 5 lipca 1954 roku, po skończonej pracy, Elvis Presley, Bill Black i Scotty Moore przyszli do studia Sama Phillipsa. Sesja rozpoczęła się około godziny dziesiątej wieczorem (a przynajmniej taką godzinę zapamiętał gitarzysta Presleya – Scotty Moore).

Pierwszą piosenką, którą tego wieczora zarejestrowano, była stara ballada country (szukając odpowiedniego materiału, Elvis ponownieprzebiegł przez praktycznie wszystkie ballady, które znał z wykonaniawokalistów i zespołów, którzy od dłuższego czasu byli jego idolami:Binga Crosby’ego, The Inkspots, Billyego Eckstine, Eddy’ego Arnolda,Teresy Brewer, Hanka Snowa i Deana Martina, pisał Ernst Jorgensen) „I Love You Because” z repertuaru Leona Payne. W 1950 roku kompozycja ta w wykonaniu jej autora przez dwa tygodnie utrzymywała się na szczycie zestawienia Country Jockey Chart. Wersja Presleya, nagrana po co najmniej pięciu próbach, w ocenie Scottyego Moora wypadła nieźle.

Potem przerzuciliśmy się na kilka kawałków typowej muzykicountry, wspominał na kartach książki „Prywatne życie Elvisa” założyciel grupy The Starlight Wranglers. Pierwszym z nich był brytyjski przebój napisany przez Johna Wayne’a i Wilhelma Grosza, „Harbour Lights”. wykonywany m.in. przez Roy Fox Orchestra oraz Sammy’ego Kaye’a (na tym ostatnim wykonaniu prawdopodobnie swoją wersję oparł Elvis). Z zachowanych taśm wynika, że tego wieczoru Elvis wraz ze swoim nowym zespołem zarejestrował około ośmiu prób tego utworu (druga została opisana jako master).

Oto, co zabrzmiało na pół godziny przed tym, zanim zostałowynalezione rockabilly…, zauważył Collin Escott w książce „Today, Tomorrow & Forever”, opisując jedną z alternatywnych wersji „Harbor Lights”.

Obie nagrane ballady brzmiały co prawda poprawnie, jednak nie spełniały oczekiwań ani producenta, ani samego Elvisa (Żadnego z nasto nie usatysfakcjonowało, podsumował Scotty Moore). Nasza sesjaokazała się bardzo frustrującym interesem, opowiadał Judd Phillips. [Elvis, przyp. autor] nie był zadowolony z żadnej piosenki, którą muzaproponowaliśmy. Wyglądało na to, że nic nie pasuje do jego stylu. Przełom nastąpił dopiero podczas przerwy.

Muzycy siedzieli w rogu studia, rozmawiali i popijali coca-colę. Elvis był, jak twierdzili członkowie zespołu, zdenerwowany i zaniepokojony tym, że sesja nie przebiega w taki sposób, w jaki oczekiwano. Po kilku minutach wstał, podszedł do mikrofonu i zaczął nerwowo uderzać w swoją gitarę. Podjąłem akordy, a potem Bill zaczął namakompaniować na kontrabasie, opowiadał Scotty Moore autorowi książki „Prywatne życie Elvisa”. Nagle Elvis zaczął skakać po całymstudiu jak jakiś głupiec, ale my włączyliśmy się z melodią „That’s AllRight (Mama)”.

„That’s All Right (Mama)” było przebojem czarnoskórego bluesmana Arthura „Big Boy” Crudupa, nagranym w Chicago we wrześniu 1946 roku i zrealizowanym przez wytwórnię RCA Victor3.

Spontaniczne jam session zainicjowane przez Presleya zdaniem jego gitarzysty nie zapowiadało jeszcze (a przynajmniej nikt z biorących w nim udział nawet o tym wówczas nie myślał) nadchodzącej rewolucji w muzyce rozrywkowej – w tym czasie wydawało nam się, żerobimy tylko kupę hałasu, mówił. Odmiennego zdania był jednak Sam Phillips, który słysząc to, co dzieje się w studiu, wypadł ze swojej reżyserki, krzycząc: „co wy u diabła robicie?” „Nie wiemy” usłyszał w odpowiedzi. „No to lepiej się dowiedzcie i nie zapomnijcie tego”, wykrzykiwał podekscytowany. „Zagrajcie to jeszcze raz i nagramy tona taśmę”.

Po tych słowach pośpiesznie wrócił do tzw. control room i włączył magnetofon. A oszołomieni muzycy raz jeszcze zagrali „That’s All Right (Mama)” w taki sam sposób jak przed chwilą (Elvis skakał taksamo, relacjonował Scotty Moore). Według wspomnień Scotty’ego Moora piosenkę powtórzono dwu- lub trzykrotnie, zanim nagrano jej właściwą wersję (jego słowa potwierdzają zachowane do dzisiaj fragmenty tamtej historycznej sesji).

Co jeszcze (i czy w ogóle) nagrano tamtego wieczora – nie wiadomo. W kilku źródłach padają na przemian tytuły „Tennessee Saturday Night” oraz „Tiger Man”. Ten ostatni utwór jest o tyle intrygujący, że w trakcie swoich występów w hotelu International w Las Vegas w roku 1970 Elvis zapowiadał go jako moje drugienagranie. Niestety w dokumentacji sesji nie istnieje nawet wzmianka na temat wspomnianej kompozycji, a na taśmach nie ma śladu po jakimkolwiek innym nagraniu niż te wyżej wymienione.

Jedno pozostaje pewne. Mając na taśmie „That’s All Right Mama”, Sam Phillips próbował znaleźć utwór dokładnie w tym samym, porywającym stylu. Udało się to dopiero następnego dnia4.

Próbując w studiu różne piosenki, Bill Black zaczął wygłupiać się ze starą bluegrassową kompozycją Billa Monroe’a, „Blue Moon Of Kentucky”5. Po chwili dołączyli do niego przysłuchujący się tej radosnej interpretacji Elvis i Scotty Moore. Po kilku próbach nastrojowy utwór prekursora stylu bluegrass, który ponoć nie lubił gdy zmieniano jego kompozycje, został zamieniony na dynamicznego rockabilly. Phillips był zachwycony – to jest to! Mamy przebój, wykrzykiwał podekscytowany zza stołu mikserskiego. Teraz brzmi tojak piosenka pop.

Nigdy nie zapomnę nocy, której mój ojciec, Sam Phillips, przyniósłdo domu pierwszą płytę Elvisa, wspominał Knox Phillips, syn legendarnego założyciela SUN Studio na łamach broszury dołączonej do płyty „Elvis At Sun”. To był singiel 45 obrotów na minutęz piosenkami „That’s All Right” i„Blue Moon Of Kentucky”. Był takpodekscytowany, że chciał by moja mama Becky, mój młodszy bratJerry i ja posłuchali jej natychmiast. Zdaniem Knoxa, emocjewypisane na twarzy ojca w trakcie odtwarzania płyty były niczym podsumowanie wszystkiego, nad czym pracował przez tak długiczas.

Kiedy jednak minęła chwilowa ekscytacja, Sam Phillips szybko zdał sobie sprawę, że ma w ręku nie tylko potencjalny hit. Ma też spory problem. To nie jest country, to nie jest pop, miał stwierdzić. Nikt nie robi płyt tylko z gitarą i basem od lat trzydziestych. Niesprzedam tego. Obawy producenta były tym bardziej uzasadnione, że na singlu znalazły się dwie piosenki, które w czasie, gdy w Stanach Zjednoczonych panowały olbrzymie podziały na tle rasowym, nigdy nie powinny znaleźć się obok siebie – czarny blues „That’s All Right (Mama)” i utwór białego kompozytora, „Blue Moon Of Kentucky”. Wypromowanie singla w jakiejkolwiek stacji radiowej wiązało się więc z falą protestów i krytyki. „Kolorowa”piosenka, biały piosenkarz i amerykańskie Południe. Ogromnawiększość białych prezenterów nie chciała dotykać „czarnej”muzyki, a czarni nie chcieli mieć nic wspólnego z„białą”, opisywał tę trudną sytuację Leszek C. Strzeszewski na kartach książki „ELVIS” z 1986 roku. Do tego dochodziło jeszcze pytanie – w której z tych kategorii mieścił się dziewiętnastoletni wówczas Elvis?

Sytuacja wydawała się bardzo trudna – ale nie beznadziejna. Phillips szybko znalazł sposób na wypromowanie swojej nowej gwiazdy. Zaledwie kilka dni po skończonej sesji, 8 lipca 1954 roku, zaniósł świeżo nagrane demo do siedziby radia WHBQ mieszczącej się w Hotelu Chisca przy ulicy S.Main Street, w której pracował Devey Phillips – jeden z najbardziej popularnych w tamtym okresie didżejów radiowych, który w prowadzonej przez siebie audycji „Red, Hot And Blue” prezentował płyty czarnych wokalistów i zespołów.

Po zapoznaniu się z materiałem przyniesionym przez właściciela SUN Records prezenter zgodził się puścić piosenki Presleya na antenie. 10 lipca 1954 roku o godzinie 21.30 „That’s All Right (Mama)” w wykonaniu Elvisa Presleya po raz pierwszy popłynęło w eter. To, co wydarzyło się później, przeszło najśmielsze oczekiwania wszystkich. Po zaledwie kilku minutach po emisji w mieście i w studiu rozpoczęłosię lokalne trzęsienie ziemi. W redakcji rozdzwoniły się telefony od zachwyconych słuchaczy, domagających się powtórzenia piosenki. Chcąc sprostać ich oczekiwaniom, w trakcie całej audycji Phillips nadał „That’s All Right (Mama)” aż czternaście razy! Ludzie dzwoniący do redakcji, a z czasem gromadzący się też pod hotelem (białe dzieciaki słuchały czarnej muzyki, czarne słuchały białej – niebyło żadnej segregacji rasowej podczas „Red, Hot & Blue” Deve’a, napisano na jednej ze stron internetowych) chcieli wiedzieć, kim jest Elvis Presley… Czy jest biały czy czarny? Ile ma lat? I w końcu najważniejsze pytanie – jak nazywa się rodzaj muzyki, który wykonuje?

Jedyną osobą, która mogła udzielić odpowiedzi na te wszystkie pytania, był sam Elvis, który z obawy przed tym, jak wypadnie w radiu… poszedł do kina. Na prośbę Sama Phillipsa zabrali go stamtąd rodzice i zaprowadzili do siedziby radia, w której Devey Phillips oczekiwał na niego z niecierpliwością, by przeprowadzić z nim wywiad.

Siadaj, zrobię z tobą wywiad, zwrócił się prezenter do zdyszanego wokalisty, który pokonał drogę z kina do hotelu biegiem. PaniePhillips, ale ja nic nie wiem o udzielaniu wywiadów, odparł Elvis. Byłem wystraszony na śmierć, opowiadał po latach piosenkarz. Cały się trząsłem kiedy usłyszałem o tym, co się dzieje (o wciążdzwoniących telefonach). Po prostu nie mogłem uwierzyć w towszystko, ale Dewey powiedział mi, że to jest „cool”. To się dziejenaprawdę. Chwilę później dziennikarz wyjaśnił młodemu wokaliście, by nie używał wulgarnych słów i odpowiadał na pytania. Przy włączonych płytach Phillips i Presley rozmawiali m.in. o szkole (prowadzący chciał uzyskać od Elvisa informację na temat nazwy szkoły, do której uczęszczał, by słuchacze mogli przekonać się, że jest biały. Wielu z nich sądziło, że Elvis jest kolejnym zdolnym czarnym wokalistą) i muzyce. Po skończonej rozmowie wciąż oczekujący na znak, który DJ miał mu dać, gdy wejdą antenę, Elvis zapytał: to coz tym wywiadem? Właśnie go udzieliłeś. Mikrofony były cały czaswłączone, odparł doświadczony dziennikarz. Po tych słowach Elvis zbladł.

Kilka dni po debiucie singla „That’s All Right (Mama)” na antenie radia WHBQ do studia SUN wpłynęło pięć tysięcy zamówień na płytę nieznanego dotąd kierowcy ciężarówki z Crown Electric Company. Singiel nie był wówczas jeszcze nawet wytłoczony!

Do sprzedaży trafił dopiero 19 lipca 1954 roku. Według gazety The Commercial Appeal, pierwsza płyta Elvisa sprzedała się w Memphisw ilości co najmniej 6300 krążków w niespełna trzy tygodnie. Na całym Południu sprzedano jej łącznie ponad dwadzieścia tysięcy egzemplarzy!

Pod koniec października utwór „That’s All Right (Mama)” uplasował się na trzecim miejscu zestawienia Country Music Chart.

Singiel podpalił lont prowadzący do wybuchu prawdziwego przewrotu w dziejach ówczesnej muzyki rozrywkowej. Rewolucji, która początkowo obejmowała tylko Memphis i okolice, lecz z czasem swoim zasięgiem zaczęła wykraczać także daleko poza Południe Stanów Zjednoczonych, a nawet poza granice całego kontynentu.

Sam zaś Elvis z nieśmiałego chłopaka pochodzącego z biednej części miasta zaczął wyrastać nie tylko na uosobienie „amerykańskiego snu”, lecz przede wszystkim na głos młodego pokolenia. Pokolenia, które jak nigdy wcześniej potrzebowało swojego przedstawiciela w ówczesnym świecie rozrywki. Pokolenia, które miało już dosyć słuchania w radiu poprawnie śpiewających ulubieńców swoich rodziców i przestrzegania ich konserwatywnych zasad.

Młodych ludzi, którzy w końcu odważyli się wykrzyczeć światu swoje pragnienia i obawy. Ludzi, którzy zapragnęli mieć własną muzykę, przy której nie tylko mogliby się bawić, ale poprzez którą mogliby wyrażać także swój bunt i niezadowolenie, jak również przeżywać przy jej dźwiękach przełomowe chwile swojego życia (pierwsze miłości, rozczarowania i rozstania).

A muzyka Presleya, który w wieku zaledwie dziewiętnastu lat wykształcił swój własny charakterystyczny styl, to właśnie im gwarantowała – swobodę w wyrażaniu swoich uczuć.

I co najważniejsze – bez względu na status społeczny czy przynależność etniczną.

Z uwagi na swój zróżnicowany repertuar (na każdym z pięciu wydanych przez SUN singli Elvis równie umiejętnie łączył ze sobą przeboje czarnych bluesmanów, takich jak Roy Brown czy Arthur Gunter z kompozycjami białych artystów) i pochodzenie Elvis zdawał się należeć do wszystkich. Zarówno do białych, jak i czarnych. Biednych i bogatych.

I choć część obserwatorów wróżyła mu rychły koniec, moda na Presleya przybierała na sile wraz z każdą kolejną nagraną przez niego piosenką czy każdym zagranym koncertem (które zresztą same w sobie, z uwagi na ich przebieg, rodzaj wykonywanej muzyki, a także reakcję publiczności również były zupełnie nowym zjawiskiem w ówczesnym świecie). Pierwszy raz zobaczyłemElvisa w połowie lat pięćdziesiątych w Gladewater w Teksasie, wspominał mi Michael Jarrett (kompozytor dwóch późniejszych przebojów Presleya). Pojechałem odwiedzić swojego przyjacielai tam dowiedzieliśmy się o zespole grającym jakąś niezwykłąmuzykę, który miał wystąpić w Bell Park. Kiedy przybyliśmy namiejsce, zobaczyliśmy tego faceta ubranego w purpurowe spodniei dwukolorowe buty, tańczącego i śpiewającego na platformieciężarówki w sposób, którego nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Niemogliśmy uwierzyć, że dziewczyny próbowały się do niego wedrzeć.Widzieliśmy też miny ich chłopaków, którzy nie byli zbyt szczęśliwiz tego powodu. Nie znaliśmy nikogo, kto na krótko przed Elvisempotrafiłby w ten sposób rozbawić publiczność. Możesz to sobiewyobrazić?

Nic więc dziwnego, że w krótkim czasie Presleyem zaczęli interesować się również spece od lokalnego show biznesu. Jednym z nich, który skutecznie przekonał do siebie młodą gwiazdę (i jej rodziców, ponieważ w myśl amerykańskiego prawa Elvis nie był wówczas jeszcze osobą pełnoletnią), był urodzony w Holandii, Thomas Andrew Parker (właściwie Andreas Cornelis van Kuijk), w środowisku artystycznym znany jako Pułkownik Tom Parker.

Menedżer znany dotąd ze współpracy z takimi gwiazdami jak Gene Austin czy Eddy Arnold zwrócił uwagę na nastoletniego wokalistę z Memphis podczas jego występu w ramach programu Louisiana Hayride w Shreveport w stanie Luizjana, 15 stycznia 1955. Promotor miał przybyć na niego w towarzystwie swojego późniejszego asystenta, Toma Diskina.

Widząc drzemiący w Presleyu potencjał, promotor zaproponował mu swoje usługi. A kilka miesięcy później, 18 sierpnia, oficjalnie został jego menedżerem.

O tym, w jaki sposób będzie zarządzał karierą artysty zarówno sam Elvis, jak i producent Sam Phillips mieli przekonać się już w niedługim czasie. Parker uznał bowiem, że wydawnictwo z tak niewielkimi możliwościami jak SUN Records było wystarczające na początku muzycznej drogi Elvisa. Teraz, gdy jego kariera rozwijała się w zawrotnym tempie, potrzebował on już dużej, ogólnokrajowej wytwórni, która byłaby w stanie zapewnić mu dalszy rozwój.

Podobnie uważał zresztą Phillips, któremu przez lata zarzucano, że sprzedając Elvisa innej marce, zrobił „najgorszy interes swojego życia”. Producent miał jednak świadomość tego, że nabierająca na sile kariera Elvisa wymaga czegoś więcej, niż on sam mógł zaoferować – dużego studia i profesjonalnej promocji, a co za tym idzie, dużych środków finansowych, którymi jego lokalne studio nagraniowe zwyczajnie nie dysponowało. Dalsze trzymanie Elvisa w SUN byłoby więc nie tylko niesprawiedliwe, ale i krzywdzące dla tak dobrze rokującego artysty.

Nieoficjalnie mówiło się jednak, że cała sytuacja miała też swoje drugie dno. Osoby wtajemniczone w ówczesną sytuację wydawnictwa wyjawiły po latach, że producent potrzebował wręcz solidnego zastrzyku gotówki, by zapewnić swojemu studiu płynność finansową, a tym samym jego dalsze normalne funkcjonowanie.

Na mocy kontraktu z 15 listopada 1955 roku (podpisanego tydzień później, 21 listopada, w SUN Studio w Memphis) Elvis Presley oficjalnie zakończył więc swoją krótką współpracę z SUN Studio, a rozpoczął trwającą ponad dwadzieścia lat współpracę z potentatem na rynku wydawniczym – firmą RCA Victor, która jako jedyna była w stanie sprostać postawionym przez Phillipsa i Parkera warunkom, trzydziestu pięciu tysięcy dolarów dla wytwórni i dodatkowych pięciu tysięcy jako premii dla Elvisa. Była to suma niebotyczna jak na ówczesne czasy!

Wraz z Elvisem szefowie RCA nabyli jednak również prawa do wszystkich nagranych przez niego w latach 1953–1955 utworów. A to z kolei teoretycznie dawało możliwość szybkiego wypuszczenia na rynek pierwszej płyty długogrającej młodego artysty. W praktyce jednak obawiano się, że nie wszystkie przejęte od poprzedniej wytwórni piosenki będą nadawały się do tzw. komercyjnego użytku.

Na początku stycznia 1956 roku zorganizowano więc sesję nagraniową, której nadrzędnym celem było pozyskanie kilku nowych piosenek na single oraz materiału na debiutancki album Elvisa.

Nagrania odbyły się 10 i 11 stycznia w należącym do RCA studiu w Nashville. Wybór studia nie był przypadkowy. Producent Steve Sholes był bowiem zdania, że dźwięk uzyskany w Nashville będzie najbliższy temu znanemu z dotychczasowych singli Presleya.

Do udziału w sesji oprócz wszystkich członków zespołu Elvisa (tj. gitarzysty Scotty Moora, basisty Billa Blacka oraz perkusisty D.J. Fontany) zaangażowano również klawiszowca Floyda Cramera oraz dodatkowego gitarzystę, Cheta Atkinsa (wówczas prawdziwą legendę w środowisku muzycznym).

Dla uzyskania pełniejszego brzmienia nagrania wzbogacono natomiast o dodatkowy akompaniament wokalny, który zapewniło trzech wokalistów, Gordon Stoker z kwartetu The Jordanaires oraz Ben Speer i Brock Speer z formacji Speer Family.

Sesję rozpoczęto wczesnym popołudniem (około godziny czternastej) nową, dynamiczną wersją rythm’n’bluesowego przeboju Raya Charlesa z 1954 roku, „I Got A Woman”.

Chwilę później natomiast rozpoczęto pracę nad opartą na autentycznym liście pożegnalnym, kompozycją Mae Boren Axton i Thomasa Durdena, „Heartbreak Hotel”.

Jedną z rzeczy, które zachwyciły mnie podczas sesji, był moment,w którym [Bob, przyp. autor] Ferris [inżynier dźwięku, przyp. autor]i [Chet, przyp. autor] Atkins próbowali skopiować efekt echa, którySam [Phillips, przyp. autor] uzyskiwał w Memphis, zapamiętał gitarzysta Scotty Moore. W„Heartbreak Hotel” do wokalu Elvisadodano slapback lub jakby to powiedziano dzisiaj, opóźnienie,a następnie nagrano piosenkę w przedpokoju studia. Mieli głośnikustawiony na jednym końcu tego długiego korytarza i mikrofon nadrugim. Na drzwiach natomiast wywiesili kartkę z informacją: „nieotwierać drzwi, kiedy pali się czerwone światło”.

Wówczas jednak nikt z obecnych w studiu nie zdawał sobie nawet sprawy z faktu, że w tych właśnie okolicznościach nagrano pierwszy ogólnoświatowy przebój Elvisa Presleya, który nie tylko zachwyci wciąż powiększające się grono jego wielbicieli, lecz także zainspiruje całe pokolenia wybitnych muzyków.

Pierwszy dzień nagrań w Nashville zwieńczyło „Money Honey” z repertuaru cenionej przez Elvisa grupy The Drifters. Nagrana przez zespół Clyde McPhattera w 1953 roku piosenka od dłuższego czasu zresztą gościła już w jego koncertowym repertuarze.

Elvis nagrywał dla RCA w taki sam sposób w jaki nagrywał dlaSUN, pisał w jednym ze swoich opracowań Collin Escott. Próbowałtego. Próbował tamtego. Grał swoje ulubione rzeczy. W rezultacie wynikiem jego pierwszej sesji nagraniowej dla nowej wytwórni była niezwykła kombinacja gatunków muzycznych – począwszy od czarnego bluesa poprzez standardy muzyki pop, a na przebojach country, takich jak nagrane następnego dnia „I’m Counting On You”, skończywszy.

W myśl obowiązującej w latach pięćdziesiątej polityki wydawniczej, piosenki, które miały większy od reszty nagranego materiału potencjał komercyjny, wydawano na singlu, lecz nie umieszczano ich już następnie na płycie. Ta sytuacja miała ulec zmianie dopiero w następnej dekadzie.

Z tego też powodu ani bezsprzecznie najlepszy z całej styczniowej sesji „Heartbreak Hotel”, ani urokliwa ballada „I Was The One” nie weszły w skład debiutanckiego albumu Elvisa. Zostały natomiast wykorzystane do jego promocji.

Singiel z obydwoma utworami trafił do sklepów 27 stycznia 1956 roku, na dzień przed debiutem Presleya w ogólnokrajowej telewizji.

Od samego początku zdania na jego temat były mocno podzielone. Ogólnonarodowemu zachwytowi młodzieży zdawał się przyklaskiwać branżowy magazyn Billboard, pisząc, że „Heartbreak Hotel” jest mocną bluesową rzeczą pełną klasycznego stylu i świetnego beatu. O wiele chłodniej natomiast piosenkę przyjęto za Oceanem. W brytyjskim New Musical Express krytycy nie zostawili na przeboju Presleya suchej nitki. W recenzji singla napisano wprost, że jeślicenisz sobie dobry śpiew, nie sądzę, byś dotrwał do końca tejpłyty.

Najbardziej emocjonalną i osobistą opinię na temat „Heartbreak Hotel” wyraził jednak wiele lat później, bo w roku 1975, John Lennon. W wywiadzie dla tej samej gazety, która kilka lat wcześniej tak niepochlebnie wyraziła się na temat piosenki, powiedział: kiedypierwszy raz usłyszałem „Heartbreak Hotel”, nie potrafiłem sobie nawetwyobrazić, o czym on opowiadał. To było tylko doświadczeniesłuchania i obserwowanie moich włosów stających na baczność. Nigdydotąd nie słyszeliśmy takich amerykańskich głosów. Dotąd wszyscyśpiewali jak Sinatra i bardzo dobrze się wypowiadali. Nagle na taśmiepojawia się echo i rozgrywają się wszystkie te bluesowe rzeczy. Niewiedzieliśmy, o czym śpiewa Elvis… Praca nad tym, co tam się dzieje,zajęła nam wiele czasu. Dla nas brzmiało to jak hałas, który byłwspaniały.

Niedługo po premierze płyty „hałas”, o którym mówił Lennon, zawojował najważniejsze listy przebojów, stając się pierwszym ogólnoświatowym przebojem Elvisa. W samych tylko Stanach Zjednoczonych utwór „Heartbreak Hotel” dotarł do szczytu trzech najważniejszych rankingów sporządzanych przez magazyn Billboard – Pop, Rythm’n’bluesa a także Country & Western.

Pomimo nie najlepszej prasy także i Wielkiej Brytanii singiel z utworami „Heartbreak Hotel” i „I Was The One” ostatecznie uplasował się na tamtejszej Oficjalnej Liście Przebojów na wysokiej drugiej pozycji i spędził w zestawieniu aż dwadzieścia dwa tygodnie!

Po zaledwie trzech miesiącach sprzedaży, w kwietniu 1956 roku, singiel osiągnął rekordową liczbę miliona sprzedanych egzemplarzy i został nagrodzony przez Zrzeszenie Amerykańskich Wydawców Muzyki (RIAA) Złotą Płytą – pierwszą w karierze Elvisa.

W czasie gdy nowy singiel Presleya podbijał światowe rynki muzyczne, on sam zadebiutował w telewizji (28 stycznia 1956 roku), w programie „The Dorsey Brothers Stage Show”, emitowanym przez stację CBS. Na ekranie wykonał dwie kompozycje – medley utworów „Shake Rattle And Roll” i „Flip, Flop And Fly” oraz nagraną kilka tygodni wcześniej „I Got A Woman”.

Dwa dni później natomiast wziął udział w kolejnej sesji nagraniowej. Ta odbyła się w nocy z 30 na 31 stycznia 1956 roku w nowojorskim studiu RCA Victor. Tym razem do nagrań oprócz członków zespołu Elvisa zatrudniono pianistę Shorty Longa.

W tym składzie zarejestrowano aż sześć nowych piosenek, z których aż cztery, tj. „Blue Suede Shoes”, „One-Sided Love Affair”, „I’m Gonna Sit Right Down And Cry (Over You)” oraz „Tutti Frutti”, wykorzystano na pierwszym studyjnym albumie Elvisa. To była ciężka praca ponieważ on, Elvis, śpiewał z całegoswojego wnętrza, podsumował na łamach wydanego w 1956 roku magazynu „Amazing Elvis Presley” jeden z inżynierów dźwięku.

23 marca 1956 roku długo wyczekiwany longplay, będący niebezpieczną i niepoprawną jak na drugą połowę lat pięćdziesiątych dwudziestego wieku mieszanką czarnego rythm’n’bluesa, rockabilly, białego country i popu, trafił do sprzedaży. Płyta ukazała się pod numerem katalogowym LPM-1254.

Na ikonicznej dzisiaj frontowej okładce zamieszczono zdjęcie z koncertu Elvisa w Fort Homer Hesterly Armory w Tampie na Florydzie. Na czarno-białej fotografii natomiast różową i zieloną czcionką wypisano tytuł płyty: „Elvis Presley”. Po prostu.

Na odwrocie z kolei wydawca umieścił listę dwunastu piosenek, będących kombinacją pięciu niepublikowanych wcześniej utworów z okresu współpracy z SUN Studio oraz siedmiu nagranych już dla RCA, serię czarno-białych zdjęć Elvisa wykonanych 1 grudnia 1955 roku w studiu RCA Victor (czasami błędnie opisywanych dzisiaj jako zdjęcia z pierwszej sesji nagraniowej) oraz krótką notatkę, w której oprócz przypomnienia pokrótce historii i przebiegu dotychczasowej kariery młodego artysty można było przeczytać także takie zdanie: Elvis jest na dzisiejszej scenie najbardziej oryginalnym artystą,wykonującym popularne piosenki rytmiczne. Jego sposób śpiewaniazdecydowanie wyróżnia się nie tylko na płytach, ale jest takżewidoczny w jego wyglądzie osobistym, co z kolei przekłada sięna jego powszechną popularność, szczególnie wśród nastoletniejpubliczności.

Oryginalność Elvisa dostrzegł także magazyn Billboard, pisząc w przedpremierowej recenzji płyty (opublikowanej 14 marca 1956 roku), że w tej kolekcji Presley prezentuje materiał będący mieszankąhillbilly i rock’n’rolla, począwszy od takich współczesnych klasyków jak„Tutti Frutti” aż po starsze „Blue Moon” Rodgersa i Harta, w którymefekt echa i niektóre zaśpiewy falsetem czynią piosenkę niemalnierozpoznawalną.

Jeszcze tego samego miesiąca (31 marca 1956) Billboard poświęcił Elvisowi (i jego nowej płycie) całą stronę. Pierwszą w dotychczasowej karierze artysty. Artykuł zatytułowany „A Red Hot Star Is Born On RCA Victor Records” zawierał m.in. duże zdjęcie okładki albumu oraz formularz zamówieniowy. Pierwsza płyta przyszłego króla rock’n’rolla kosztowała wówczas 3,98$

„Elvis Presley” w błyskawicznym tempie poszybował na szczyt zestawienia najlepiej sprzedających się płyt według cytowanego wyżej pisma. Na pierwszym miejscu płyta utrzymywała się przez kolejnych dziesięć tygodni, zapoczątkowując tym samym długą listę rekordów, które artysta ustanawiał na przestrzeni całej swojej późniejszej kariery! Tym samym longplay stał się pierwszym w historii wytwórni RCA Victor, którego pierwsza edycja sprzedała się w rekordowym nakładzie trzystu tysięcy egzemplarzy.

O udanym debiucie Elvis mógł mówić również w konserwatywnej Wielkiej Brytanii. Pomimo początkowo nieprzychylnej prasy jego pierwszy album spędził w tamtejszym zestawieniu aż szesnaście tygodni, docierając na początku listopada (notowanie z 10 listopada) do miejsca pierwszego.

ELVIS PRESLEY (LPM-1254)[Wyd. 23 marca 1956. MONO]Czas trwania: 28:03 min

STRONA A:

STRONA B:

1. Blue Suede Shoes

1. Tutti Frutti