Dziwna posada. The Adventure of the Stockbroker’s Clerk - Arthur Conan Doyle - ebook

Dziwna posada. The Adventure of the Stockbroker’s Clerk ebook

Arthur Conan Doyle

0,0

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.

Bezrobotny urzędnik Hall Pycroft otrzymuje ofertę pracy w dużym biurze maklerskim. Kilka dni przed podjęciem pracy odwiedza go zagadkowy osobnik, przedstawiający się jako Artur Pinner, proponując zatrudnienie w swojej firmie ze znacznie wyższą płacą pod warunkiem, iż Pycroft zrezygnuje z poprzedniej oferty nie informując o tym pracodawcy. Zdziwiony Pycroft zgadza się znęcony obietnicą wyższych zarobków. W nowej pracy zaangażowany zostaje do zbędnych czynności i mimo dobrej płacy podejrzewa podstęp… (za Wikipedią)

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 65

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Arthur Conan Doyle

 

Dziwna posada

The Adventure of the Stockbroker’s Clerk

 

 

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej.

A dual Polish-English language edition.

 

przekład anonimowy 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Sidney Edward Paget (1860-1908), Ilustracja opowiadania A.C.Doyle’a Dziwna posada (1892),

licencjapublic domain, źródło: https://en.wikipedia.org/wiki/File:The_Adventure_of_the_Stockbroker's_Clerk_05.jpg

 

Tekst polski według edycji z roku 1907.

Tekst angielski z roku 1892.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-612-5 

 

 

 

Dziwna posada

Niedługo po moim ślubie odkupiłem od starego doktora Farguhara jego praktykę lekarską w dzielnicy Paddington. Poprzednik mój był niegdyś lekarzem bardzo cenionym, ale podeszły jego wiek i cierpienie nerwowe, któremu od pewnego czasu coraz częściej podlegał — był to rodzaj tańca św. Wita — uniemożliwiały mu dalszą praktykę. Publiczność, jak wiadomo, sądzi lekarzy podług tej zasady, że kto chce kurować innych powinien być przedewszystkiem sam zdrów — i nie odnosi się z zaufaniem do tych doktorów, którzy nie mogą na własne cierpienia znaleźć skutecznego środka.

To też dochody mego poprzednika malały z czasem tak, że w chwili kiedy przyjąłem jego klientelę, wynosiły rocznie nie więcej nad 300 funtów szterlingów. Nie wątpiłem jednak, że przy moich staraniach potrafię podnieść je do dawnej normy 1200 funtów i z całą energią wziąłem się do pracy.

Podczas pierwszych trzech miesięcy po przyjęciu tej praktyki byłem tak przejęty, że nie mogłem wcale widywać się z moim przyjacielem, Szerlokiem Holmesem. Nie miałem zgoła czasu, by go odwiedzić w jego mieszkaniu przy Bakerstreet, on zaś bardzo znów rzadko wychodził z domu gdzieindziej, jak tylko za interesami zawodowymi.

Pewnego lipcowego ranka siedziałem jeszcze przy śniadaniu w mojej pracowni, zaczytany w jakiejś lekarskiej gazecie, kiedy zabrzęczał dzwonek i ku wielkiej mojej niespodziance usłyszałem nagle ostry nieco głos mego dawnego towarzysza.

— Kochany mój Watsonie — rzekł, wchodząc — cieszę się bardzo, widząc cię znowu! Mam nadzieję, że i żona twoja ma się zupełnie dobrze?

— Dziękuję ci — obydwoje mamy się doskonale! rzekłem, ściskając serdecznie podaną mi dłoń.

— Tak, to dobrze — rzekł, siadając w biegunowym fotelu — ale mam także nadzieję, że przy zajęciach zawodowych nie zapomniałeś też zupełnie o różnych ciekawych zagadnieniach psychologicznych, które rozwiązywaliśmy nieraz wspólnie?

— Wcale nie. Nie dawniej nawet jak wczoraj przeglądałem różne moje dawne notatki i dopisywałem z pamięci różne uwagi i wspomnienia.

— Nie uważasz jednak chyba swego zbioru za zamknięty już zupełnie?

— Naturalnie że nie i pragnę go niejednem nowem wspomnieniem dopełnić, niejedną jeszcze przeżyć z tobą przygodę!

— Możeby tak naprzykład dzisiaj?

— Choćby i dziś, jeżeli zechcesz!

— Choćby nawet wypadło jechać do Birmingham?

— Wszędzie, gdzie zechcesz!

— A twoja praktyka?

— Przejmuję zawsze chorych mego kolegi, ile razy on zmuszony bywa wyjechać, on znów jest zawsze gotów wyświadczyć mi tę samą usługę!

— To się wybornie składa! zawołał Holmes, poczem, przymknąwszy oczy i zagłębiwszy się w fotelu, zaczął mnie swoim zwyczajem pilnie obserwować.

— Zdaje mi się rzekł iż niedawno byłeś trochę chory? W lecie zaziębienie bywa zawsze dość dokuczliwem.

— Musiałem w zeszłym tygodniu przez trzy dni pozostawać w domu z powodu silnego kataru, sądziłem jednak, że niema już ani śladu po nim!

— Istotnie! wyglądasz wybornie!

— Zkądże więc dowiedziałeś się o tem?

— Znasz przecież moją metodę, kochany przyjacielu!

— A zatem przez dedukcyę? wnioskowałeś?

— Naturalnie.

— Ale z czegóż wyciągałeś te wnioski?

— Ze stanu twoich trzewików.

Spojrzałem uważnie na moje płytkie lakierowane trzewiki.

— Cóż u licha.

Ale Holmes dał mi odpowiedź, nim sformułowałem pytanie.

— Masz nowe pantofle — rzekł — ale podeszwy, które mi tak uprzejmie właśnie prezentujesz, są lekko przypalone. Początkowo myślałem, że zamoczyłeś je chodząc i że przypalono to przy suszeniu, ale w ostatnich dniach była pogoda, a nadto widzę, że jeszcze jest na podeszwie papierowa marka pracowni, z której wziąłeś to obuwie. Gdybyś był zamoczył pantofle, byłaby się odkleiła — przypaliłeś więc podeszwy, siedząc poprostu przy ogniu i grzejąc nogi, czego człowiek rozsądny nie robi w lipcu, chyba że jest chory.

Dowodzenie mego przyjaciela wydawało się dziecinnie prostem, jak zawsze kiedy je już wyjaśnił. Wrażenie to dostrzegł on odrazu w wyrazie mej twarzy i uśmiechnął się z odcieniem pewnej goryczy.

— Tak, tak! rzekł — wiem dobrze, że obniżam się w opinii ludzkiej, ile razy wyjaśniam sposoby mego dochodzenia do pewnych konkluzyi.

Oświadczenie nieumotywowane wywiera zawsze silniejsze wrażenie! Pojedziesz więc ze mną do Birmingham?

— Bardzo chętnie. Powiesz mi, co to za przygoda?

— Dowiesz się o tem w wagonie. Klient mój czeka na ulicy w dorożce przed twem mieszkaniem. Możesz się prędko zebrać?

— W pięć minut!

Napisałem kilka słów do mego kolegi, pobiegłem na piętro pożegnać się z żoną i spotkałem się z Holmesem już przy wyjściu na ulicę.

— Twój sąsiad jest także lekarzem? zapytał, wskazując mosiężną tabliczkę, zawieszoną obok.

— Tak, rozpoczęliśmy nawet zupełnie równocześnie naszą praktykę.

— Przejął czyjąś dawną klientelę?

— Tak jak ja, ale nie liczniejszą. Obydwaj konsultujemy od chwili wybudowania tego domu.

— W takim razie ty masz lepszą praktykę, niż on.

— Jestem tego samego zdania, ale zkądże wiesz o tem?

— Widzę wyraźne dowody na progach mieszkań — twój jest wydeptany daleko więcej niż jego. Otóż widzisz tego pana w powozie? to mój klient. Pan Hall Pyczoft. Pozwól, że was zapoznam — a teraz jedźmy! Mamy akurat tyle czasu, ile trzeba, by zdążyć na pociąg!

Człowiek, naprzeciwko którego siedziałem, był młodym, wysokim, dobrze zbudowanym, przystojnym mężczyzną o twarzy otwartej i uczciwej, dosyć rumianej, zdobnej jasnym kręcącym się trochę zarostem. Jego dobrze wyprasowany, lśniący cylinder i staranne czarne ubranie wskazywały wyraźnie, że należy on do tej klasy londyńskich obywateli, pracujących w City, która dostarcza najtęższych ochotników do jednorocznej służby wojskowej i najdzielniejszych gimnastyków. Twarz jego była widocznie wesołą z usposobienia, ale w tej chwili kąty ust obwisły mu jak gdyby pod wpływem przykrego jakiegoś zwątpienia, co nadawało mu pewien komiczny wyraz. Nie dowiedziałem się jednak, co za bieda przypędziła go do Szerloka Holmesa, póki nie zasiedliśmy wygodnie w przedziale pierwszej klasy pociągu pośpiesznego, pędzącego do Birmingham.

— Przez całe siedemdziesiąt minut nikt nam teraz nie przeszkodzi — rzekł Holmes — proszę więc pana, panie Pyczoft, niech pan zechce opowiedzieć memu przyjacielowi swe interesujące przygody, tak samo jak mnie, ale o ile można jeszcze dokładniej. Przyda się to i mnie, jeżeli jeszcze raz wysłucham kolejnego opisu tych zdarzeń. Przygoda ta może być więcej lub mniej ważną, Watsonie, ale ma w sobie coś niezwykłego, oryginalnego, co niewątpliwie zajmie cię w tym samym stopniu jak mnie zajęło. A zatem zaczynaj pan, panie Pyczoft słuchamy?

Młody nasz towarzysz spojrzał na mnie wzrokiem nieco zakłopotanym i zaczął opowiadać:

— Najgorsze w tej całej historyi jest to, że pozwoliłem się wykierować na dudka. Wszystko to może się jeszcze naturalnie obrócić na dobre i nie wiem doprawdy, czy mogłem był inaczej postąpić w danym wypadku, chociaż jeżeli dla cienia jakiegoś opuściłem prawdziwy ślad i jeżeli stracę posadę, to naturalnie byłem skończonym głupcem. Nie mam przytem daru opowiadania, panie doktorze, zechce pan przeto wybaczyć, że będę mówił poprostu tak jak było.

Byłem urzędnikiem firmy Coxon et Woodhouse na Drapers Gardens, ale firma ta z wiosną pozwoliła się wciągnąć w pożyczkę wenezuelską i — jak pan to sobie może przypomni — doszła do bankructwa. Pracowałem u nich przez pięć lat i kiedy przyszedł ten krach otrzymałem od starego Coxona wyborne świadectwo, zwolniono nas jednak wszystkich dwudziestu siedmiu urzędników. Starałem się znaleźć wówczas inną posadę, ale było w Londynie w tej właśnie chwili takie mnóstwo młodych ludzi w tem samem co moje położeniu, że przez dłuższy czas starania moje były bez rezultatu. U Coxona zarabiałem trzy funty tygodniowo i uskładałem sobie siedemdziesiąt funtów szterlingów, ale skarb ten mój wkrótce zaczął się wyczerpywać. Ostatecznie brakło mi zupełnie pieniędzy, i nie wiedziałem już, zkąd wziąć na papier listowy i marki, by odpowiadać na różne anonse w pismach. Zdarłem już buty, biegając po różnych biurach, i nie miałem żadnych widoków na otrzymanie posady.

Nareszcie