Dzikie gąszcze - Sara Tukan - ebook

Dzikie gąszcze ebook

Sara Tukan

3,5

Opis

Baśń Dzikie gąszcze powstała w moim ogrodzie. Główni bohaterowie: Julka i tajemniczy Oskar wprowadzają młodego czytelnika w świat baśni, pięknej przyrody i oczywistego zwycięstwa dobra nad złem. 
Nie zabrakło też odrobiny czarów.

Nie chciałabym, aby zabrzmiało to nieskromnie, ale jest to mój ulubiony tekst, bardzo wciągający, niezmiennie ciekawy i wzruszający.

Dodatkową zaletą jest brak przemocy, zero wulgaryzmów i scen nieodpowiednich dla dzieci (6-9 lat).

Bardzo proszę o przeczytanie Baśni do samego końca!

Sara Tukan

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 120

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (2 oceny)
1
0
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




© Copyright by Sara Tukan & e-bookowo

Projekt okładki: e-bookowo

 

 

ISBN 978-83-8166-141-6

Wydawca: Wydawnictwo internetowe e-bookowo

www.e-bookowo.pl

Kontakt: [email protected]

 

 

 

 

 

 

Wszelkie prawa zastrzeżone.

Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości

bez zgody wydawcy zabronione

Wydanie I 2020

Konwersja do epub A3M Agencja Internetowa

Julci, Antosiowi, Martusi

i Marysieńce poświęcam

TOM PIERWSZY

Rozdział 1

Gdy rodzice Juleczki wyjechali do Afryki na całe lato, dziewczynka zamieszkała u babci i dziadka w ich niewielkim domku na wsi.

– Wrócimy po ciebie jesienią. Bądź dzielna, córeczko i pomagaj dziadkowi opiekować się chorą babcią – powiedziała mama w dniu odjazdu.

– Wrócicie jutro? – spytała zaniepokojona dziewczynka. Kochała dziadka i babcię, ale nigdy dotąd nie zostawała z nimi sama.

– Jesień nadejdzie za dwa miesiące. Dzisiaj jest lato i jutro też będzie lato. Latem czas szybko mija, więc wkrótce znów będziemy razem – wyjaśnił tata.

– Aha! – Juleczka ze zrozumieniem pokiwała głową, uściskała rodziców, a gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, usadowiła się na fotelu obok babcinego łóżka.

– Babciu, co to znaczy „dzielna”? Żeby się ze wszystkimi dzielić?

– Nie, skarbie. Dzielna to znaczy odważna. Dzielne dziecko zjada wszystko bez grymaszenia nawet wtedy, gdy mu coś nie smakuje, a kiedy wyjeżdżają rodzice, wcale nie płacze, chociaż jest mu smutno.

– To ja nie będę płakała, bo przecież jestem z wami, ale wolałabym jeść tylko smakołyki.

– Lepiej przyzwyczaić się do jedzenia tego, co zdrowe – wtrącił dziadek. – Gdyby człowiek objadał się samymi smakołykami, nie miałby sił do pracy. Chodź teraz ze mną do ogródka. Sprawdzimy, czy wszystko rośnie tak, jak trzeba.

Juleczka ucałowała chorą babcię i szybko pobiegła za dziadkiem.

Chociaż domek był mały, to ogród rozpościerał się bardzo daleko. Dziewczynka jeszcze nigdy nie dotarła do jego granic. Wokół domu rosły piękne kwiaty, dalej był sad z krzewami owocowymi: czerwonymi i żółtymi malinami, najsłodszymi na świecie; agrestem o wielkich, mięciutkich owocach; ciemnymi borówkami – dużo większymi i lepszymi niż w sklepie oraz z porzeczkami w trzech kolorach – czerwonym, żółtym i czarnym. Najsłodsze były te żółte.

Za krzewami rosły drzewa owocowe. Julka najbardziej lubiła morele, brzoskwinie, czereśnie oraz jasnozielone śliwki.

Ale to jeszcze nie był koniec ogrodu. Dziadek i babcia ostrzegali wielokrotnie, że dalej są niebezpieczne dzikie gąszcze, więc lepiej tam nie chodzić, bo można spotkać nie wiadomo co. Juleczka nie wiedziała, co to są gąszcze, ale wyobrażała sobie, że muszą to być jakieś stwory podobne do gąsienic, z długimi, parzącymi włoskami. Oczywiście są one ogromne i baaardzo groźne.

„Nie wiadomo co” też było dla Julki ciekawe, lecz tego wcale się nie bała. Na pewno jest to coś małego i zupełnie bezpiecznego. W każdym razie będąc u dziadków razem z rodzicami, nigdy nie miała okazji dotrzeć do tych wszystkich tajemniczych istot, a dziadek za nic nie chciał jej tam zaprowadzić.

Może właśnie teraz będzie miała okazję pójść dalej, na sam koniec ogrodu?

Rozdział 2

– Babciu! Dziadku! Już się obudziłam! Mogę przed śniadaniem sprawdzić, czy w ogródku wszystko rośnie jak trzeba?

Babcia nie była zadowolona z tego pomysłu.

– Najpierw mycie, śniadanie i dopiero wyjdziesz na dwór.

– Przecież byłam bardzo dzielna, wcale nie płakałam za rodzicami…

– Jesteś, skarbie, wyjątkowo dzielna jak na tak maleńką dziewczynkę, jednak wszystko należy robić po kolei.

– A jakbym poszła tylko po poziomki dla babci na śniadanie?

– Na poziomki poczekam do drugiego śniadania, ale widzę, że nie możesz się doczekać świeżego, wiejskiego powietrza. Wyjdź w takim razie przed dom i sprawdź, czy już śpiewają skowronki.

Uściskawszy babcię, dziewczynka wybiegła na dwór. Usiadła w altance oplecionej winnymi krzewami i zaczęła nasłuchiwać. Ze wszystkich stron dochodziły głosy ptaków, owadów, szczekających psów, a także dużych zwierząt, takich jak: krowy, konie czy kozy. Cała wieś tętniła życiem.

Słońce już mocno świeciło, gdy maleńka Julka poczuła, że dzisiaj jest jeszcze odważniejsza niż wczoraj wieczorem, gdy bez rodziców kładła się spać. Poczuła również głód, więc szybko wróciła do domku.

Dziadek kręcił się właśnie po kuchni, szykując śniadanie.

– Słyszałam dużo różnych ptaków, ale rozpoznałam tylko kury i koguta. Jestem już bardzo głodna. Nie wiem, jak śpiewają skowronki.

– Jedynie śpiew słowika może się równać ze śpiewem skowronka – odparł dziadek. – Na razie naszykowałem dla babci kleik i lekarstwa, a dopiero teraz będę przygotowywał coś dobrego dla nas.

– Mogę zanieść? Mama prosiła, żebym ci pomagała opiekować się chorą babcią.

– Tak! Babci na pewno będzie bardziej smakowało, gdy ty jej podasz śniadanie. Zanieś talerz z kleikiem, tylko uważaj, żebyś się nie przewróciła! Ja zaniosę lekarstwa.

– O, jakie pyszne jest dzisiejsze śniadanie! To chyba dzięki naszej Juleczce. – Cieszyła się staruszka.

– Ale to dziadek ugotował. Ja tylko przyniosłam. – Zdziwiła się maleńka Julka.

– Może kleik napełnił się po drodze dobrocią z twojego serduszka i dlatego jest taki smaczny?

Zadowolona dziewczynka serdecznie ucałowała babcię, po czym zabrała się za własne śniadanie. Gdy zjadła wszystko do ostatniego okruszka, zaniosła do kuchni naczynia i pomogła dziadkowi zmywać.

– Czy człowiek odważny to taki, który się niczego nie boi? – spytała w pewnej chwili.

– Tak, skarbie! Ale ty jesteś jeszcze za mała, by być całkiem odważnym człowiekiem. Dzieci nie są tak silne, jak dorośli, więc dużo łatwiej można im zrobić krzywdę.

Julka o nic więcej już nie pytała, gdyż od rana myślała tylko o tym, co znajdowało się za sadem. Jeśli nawet spotkałaby tam niebezpieczne gąszcze, to przecież może je napełnić swoją dobrocią tak, jak napełniła babciny kleik. Wówczas gąszcze staną się dobre, a ona nareszcie pozna wszystkie tajemnice ogrodu.

Dziadek jej to ułatwił.

– Bardzo grzecznie zjadłaś śniadanie, więc może w nagrodę pójdziesz teraz pobawić się do ogródka? Ja pomogę babci się umyć, a potem poczytam gazety. Gdybyś czegoś potrzebowała, szybciutko do nas przybiegnij!

– Dobrze, dziadku!

Nie tracąc czasu i okazji, dziewczynka błyskawicznie wybiegła z domu.

Rozdział 3

Mijając krzewy owocowe, nazbierała garstkę malin.

„Poczęstuję nimi gąszcze, wtedy na pewno nie zrobią mi krzywdy” – pomyślała.

Idąc przez sad, napełniła sobie kieszenie wielkimi, pięknymi czereśniami.

„Czeresienki będą dla nie wiadomo czego oraz dla mnie, gdybym bardzo zgłodniała, zanim wrócę do domu” – postanowiła Juleczka.

Na końcu sadu rosły jabłonie i grusze. Ich owoce były jeszcze zupełnie niedojrzałe, więc Julka poszła dalej. Zatrzymała się przed gęsto rosnącymi, nieznanymi jej krzewami.

– Przepuśćcie mnie, krzaczki! – poprosiła i oto wysokie, pokryte dużymi liśćmi krzewy rozsunęły swe gałęzie, ukazując niewielką polankę.

– Dziękuję wam, krzaczki! Powiem dziadkowi i babci, że byłyście bardzo grzeczne – powiedziała dziewczynka z wdzięcznością.

Stanęła na środku polany, zastanawiając się, w którą stronę teraz pójść. Niczego się nie bała – wydawała się sobie całkiem dorosła, gdyż niedawno skończyła sześć lat, a poza tym bardzo mocno świeciło słońce.

Nagle tuż obok niej przebiegł szary zajączek. Szybko kicał po trawie, a potem zniknął z prawej strony łączki. Właśnie tam Julka zauważyła wąską ścieżkę, prowadzącą między grubymi pniami dębów oraz gęstymi krzewami jaśminu. Dziewczynka wiedziała, że to on, gdyż rósł także koło furtki prowadzącej do domu dziadków i pięknie pachniał.

Odważnie ruszyła naprzód. Przedzierając się między białymi kwiatkami i wdychając ich cudny zapach, poczuła się nagle wyjątkowo dzielna i mądra, a jej serduszko przepełniała niezwykła dobroć.

– Tak bardzo chciałabym sprawić komuś radość… – Westchnęła.

Wtem w krzakach coś zaszeleściło, a po chwili na cienkiej gałęzi bujała się wiewiórka.

– Chyba widzę tu kogoś chętnego do pomocy? – zapytało zwierzątko.

– Ty umiesz mówić? – Zdziwiła się dziewczynka.

– Wcale nie umiem, ale potrafię myśleć, a swoje myśli przesyłam wprost do twojej głowy. Nie traćmy czasu na wyjaśnienia, potrzebna mi pomoc i to jak najszybciej!

– Z chęcią ci pomogę, chociaż nie wiem, czy mi się to uda. Jestem tylko maleńką Juleczką.

– Nieważny jest twój wzrost, ale dobre chęci. Dwójka moich dzieci, małych wiewióreczek, ucząc się skoków z gałęzi na gałąź, wpadła do siedziby złych głosów. W żaden sposób nie mogę ich stamtąd wydostać. Pomóż mi, maleńka Juleczko!

Dziewczynka była teraz tak odważna, że nie bała się żadnych głosów, nawet złych.

– Prowadź mnie, ruda wiewiórko! Zwyciężę złe głosy i ocalę twoje dzieci! – zawołała dziarsko.

– Chodźmy więc! – odparło zwierzątko.

Rozdział 4

Wiewiórka pewnie rozmawiała swoim sposobem również z roślinami, gdyż wszystkie krzewy, młode drzewka, nawet zwykłe pokrzywy rozchylały się przed nimi, tworząc wygodną ścieżkę. Szły i szły, mimo to Julka wcale nie była zmęczona. Wręcz przeciwnie – serduszko miała przepełnione współczuciem dla wiewiórczej mamy oraz dwójki małych dzieci, a to dodawało jej coraz więcej sił.

Nagle na ścieżce pojawił się duży otwór w ziemi.

– Właśnie tutaj mieszkają złe głosy – oznajmiła wiewiórka. – Zresztą sama posłuchaj!

Dziewczynka kucnęła przed jamą i wówczas usłyszała dziwne wrzaski:

– Uuuu! Oooo! Eeee! Aaaa!

Chociaż nie miały żadnego sensu, Julka od razu wyczuła w nich gniew i złośliwość. Mimo to ani trochę się nie przestraszyła.

– Hej, hej! Oddajcie natychmiast obie wiewióreczki! – zawołała w głąb czeluści.

– Ha, ha, ha! A któż to nam rozkazuje? Miałybyśmy słuchać takiej małej dziewczynki? Ha, ha, ha!

– Tak, właśnie mnie musicie słuchać, bo zaraz się z wami rozprawię! – odpowiedziała Julka. Nie wiedziała jednak, w jaki sposób zabrać się za to rozprawianie. Myślała i myślała, aż przypomniała sobie niebezpieczne gąszcze.

– Jeśli natychmiast nie uwolnicie wiewióreczek, sprowadzę na was niebezpieczne gąszcze i już one sobie z wami poradzą!

Głosy rozpoczęły naradę. Nigdy dotąd nie widziały gąszczy, lecz jeśli są one groźniejsze nawet od złych głosów, to lepiej z nimi nie zadzierać. Najbardziej obawiały się zasypania jamy, w której od dawna mieszkały. Jeżeli przez otwór w ziemi nie będą mogły wszystkich straszyć, to co się z nimi stanie?

Złe głosy pochodziły od pewnego chłopca: złośliwego, wiecznie zagniewanego, o kamiennym sercu. Poczuł się on pewnego dnia bardzo zmęczony swoim zachowaniem. Nie miał kolegów, ponieważ wszystkim dokuczał. Rodzice także przestali się do niego odzywać, bowiem na każde ich dobre słowo odpowiadał gniewnie:

– Nic mnie to nie obchodzi! Nie mam zamiaru nikogo słuchać! Nie chce mi się odpowiadać na wasze głupie pytania!

Nawet babcia i dziadek go unikali, odkąd nazwał ich głupimi staruchami.

Pewnego dnia chłopiec postanowił pozbyć się wszystkich złych myśli, które same przychodziły mu do głowy. Po długim namyśle zdecydował wyrzucić je z siebie, gdyż to one kazały mu wypowiadać różne przykre słowa. Tuż za płotem jednego z ogrodów chłopiec zauważył gęste zarośla. Jednym susem przeskoczy przez ogrodzenie i przedzierał się między kłującymi i szarpiącymi go krzewami i drzewami, aż znalazł dół odpowiedniej wielkości, by zdołał pomieścić wszystkie niedobre słowa wypowiedziane przez niego do dziadków, rodziców i kolegów.

Już po chwili klęczał nad dołem i na cały głos wykrzykiwał zdania, słowa oraz pojękiwania, które według niego musiały płynąć prosto z kamiennego serca.

Wkrótce poczuł, jak serce mu mięknie i zaczyna radośnie bić. Poczuł, jak tęskni do mamy, taty, babci i dziadka, jak bardzo chciałby bawić się z kolegami.

W obawie, żeby złe głosy nie wydostały się na powierzchnię, przykrył dół gałęziami, liśćmi i mchem. Z lekkim sercem, szczęśliwy jak nigdy, wrócił do domu.

Rozdział 5

Po pierwszej ulewie nad dołem powstał otwór i od tej pory każdy, kto obok niego przechodził, słyszał złośliwe uwagi na swój temat, groźne porykiwania i niegrzeczne zwroty. Gdy czasem jakieś małe, nieuważne zwierzątko wpadło do owego dołu, dopóty było wyśmiewane i straszone przez złe głosy, dopóki nie trafił się wybawiciel, mogący sięgnąć na tyle głęboko, żeby wyciągnąć biedaka.

Na szczęście mieszkańcy dzikiej części ogrodu szybko poznali to miejsce, więc takie przypadki były bardzo rzadkie.

Maleńka Juleczka jeszcze o tym wszystkim nie wiedziała. Nie wiedziała też, że głosy potrafią tylko gadać, ale nie mogą wyrządzić jej żadnej krzywdy. Mimo to, ponieważ była teraz wyjątkowo dzielna, zawołała:

– Po raz ostatni wam rozkazuję: oddajcie małe wiewióreczki! – Włożyła do dziury długi patyk, mówiąc do mamy wiewiórki: – Wytłumacz swoim dzieciom, w jaki sposób mają wydostać się po tym patyku z głębokiego dołu.

Wiewiórcza mama natychmiast wypełniła polecenie i już po chwili obie wiewióreczki tuliły się do jej miękkiego futerka. Julka wyjęła z kieszeni dwie czereśnie. Podała je drżącym jeszcze ze strachu maluchom.

– Poczęstujcie się, proszę! Następnym razem bardziej uważajcie na ten dół. Powiedz mi, wiewiórko – zwróciła się do ich mamy – gdzie mogłabym się spotkać z gąszczami? Czy zechciałabyś mnie do nich zaprowadzić?

– Z miłą chęcią, odważna dziewczynko, lecz ich nie znam, zupełnie nie wiem, jak wyglądają…

– Ja także nigdy ich nie widziałam, ale myślę, że muszą być podobne do brązowych gąsienic z długimi włoskami, tylko są taaakie ogromne! – Julka mocno rozłożyła ręce, by lepiej pokazać wielkość gąszczy.

– Niestety, nigdy nie widziałam tutaj czegoś takiego. Może, podobnie jak złe głosy, one również ukrywają się pod ziemią?

– Aha! Będę w taki razie patrzyła pod nogi, żeby do nich nie wpaść.

Wiewiórka powróciła ze swymi dziećmi do dziupli, dziewczynka zaś ruszyła dalej. Gdy zobaczyła przewrócone drzewo, usiadła na jego grubym pniu, żeby zjeść kilka czereśni. Wyjęła wszystkie owoce z kieszonki, wybrała największy, najbardziej czerwony owoc i włożyła go do buzi. Czereśnia była wyjątkowo smaczna, więc Julka starała się, by jak najdłużej utrzymać ją w ustach.

„Niektóre owoce są tak pyszne, że zamieniają nas w lepszych i weselszych ludzi. Gdybym teraz spotkała gąszcze, poczęstowałabym je czereśniami, a wtedy te niebezpieczne stwory stałyby się dobre i miłe” – rozmyślała, machając z zapałem nogami, gdy nagle pień drzewa, na którym siedziała, zaczął się turlać. Julka tak gwałtownie podskoczyła, że omal nie zadławiła się pestką.

W miejscu leżącego jeszcze przed chwilą drzewa ukazała się długa jama, z której powoli wyłaniały się jakieś zupełnie nieznane jej stworzonka. Najpierw ujrzała ich główki, przypominające głowy maleńkich cielątek, lecz z długim, delikatnie poskręcanym, błękitnym futerkiem, a następnie tak samo błękitne, futrzane łapki. Stworzonka rozejrzały się dookoła, przetarły łapkami duże, brunatne oczy, a gdy zobaczyły wpatrującą się w nie dziewczynkę, zapytały chórem:

– Czy ty jesteś tą czarodziejką, która przyszła nas oswobodzić?

Rozdział 6

Maleńka Juleczka stała przed dziwnymi istotami, nie mogąc wymówić ani słowa. Nie ze strachu, o nie! Wręcz przeciwnie – błękitne stworki od razy wydały się jej bardzo sympatyczne, a ona przecież tego dnia niczego się nie bała. Dziwiła się jednak bardzo, gdyż do tej pory zupełnie inaczej wyobrażała sobie gąszcze. W końcu postanowiła po prostu o wszystko zapytać.

– Czy to wy jesteście tymi niebezpiecznymi gąszczami, przed którymi ostrzegał mnie dziadek?

– My? – Tym razem zdziwiły się stworki. – Przecież gąszcz to tylko kłębowisko rosnących blisko siebie drzew, krzewów i innych dużych roślin. Twój dziadek mówił o niebezpieczeństwie, bo idąc przez gąszcze można się zadrapać, a przy tym łatwo w nich zabłądzić.

Gdy dziewczynka zrozumiała swoją pomyłkę, roześmiała się.

– Jaka ja byłam niemądra! Ha, ha, ha! Ale ze mnie głuptas! Ha, ha, ha!

Pewnie śmiałaby się jeszcze długo, gdyby nie zauważyła, że przecież w dalszym ciągu nie wie, kim są cztery wystające z jamy stworzonka.

– W takim razie, kim wy właściwie jesteście i dlaczego ja miałbym być czarodziejką? Babcia kiedyś mówiła, że czarodziejów nie ma na świecie, a wszystko można zdobyć bez czarowania, dzięki pracy i dobroci. A dzisiaj powiedziała, że zaczarowałam jej kleik na śniadanie, więc w końcu już nie wiem, czy czary istnieją, czy nie...

– Jesteśmy Mogusiami z gęstwin. W dawnych czasach, gdy jeszcze nie byłyśmy uwięzione w tej jamie pod wielkim pniem, pilnowałyśmy bezpieczeństwa we wszystkich okolicznych gąszczach. Jeśli któremuś z mieszkańców stała się krzywda, natychmiast słyszałyśmy jego prośbę o pomoc i co sił biegłyśmy na ratunek. Mogłyśmy wydostać każdego z najgorszych nawet tarapatów i właśnie dlatego nazwano nas Mogusiami.

– Dlaczego nie wychodzicie z tej nory, skoro już nie jesteście przygniecione drzewem?

– Ktoś musi nam w tym pomóc. Tak długo tu siedziałyśmy, że nasze nóżki obrosły korzeniami okolicznych krzewów. Same nie potrafimy się z tego wyplątać. Pewnego dnia przechodził tędy jeż. Gdy poprosiłyśmy go o ratunek, powiedział, że tylko czarodziejska siła może nas stąd uwolnić. Więc jeśli jesteś czarodziejką, uwolnij nas, prosimy!

Julka odważnie zbliżyła się do Mogusiów i spojrzała w dół: błękitne nóżki były naprawdę mocno oplecione przez różnej grubości korzonki i korzenie. Strapiona dziewczynka rozglądała się dookoła w poszukiwaniu czegoś, czym mogłaby je porozcinać. Jednak w pobliżu niczego takiego nie było. W końcu zrezygnowana usiadła na miękkim mchu.

– Chociaż mam już sześć lat, jestem jeszcze za mała, żeby wam pomóc. Gdybym miała więcej siły, porozrywałabym te korzenie rękami. Mój dziadek na pewno by sobie poradził, ale on nawet nie chce wejść do tej części ogrodu… Ale gdybym mu o was powiedziała, to chyba przyszedłby tutaj ze mną?

– Oj, nie! My jesteśmy widzialne jedynie dla mieszkańców gęstwin oraz dla takich małych dzieci jak ty. Twój dziadek nawet nas nie zobaczy.

Maleńkiej Juleczce już zbierało się na płacz, gdy zauważyła leżący tuż obok niej orzeszek. Podsunął jej wspaniały pomysł:

– Już wiem! Zawołam wiewiórkę. Ona przegryzie nawet najgrubsze korzenie i was uwolni.

Dziewczynka stanęła na palcach, żeby jej głos niósł się jak najdalej i zawołała:

– Wiewiórko! Wiewióreczko! Przybiegnij do nas na pomoc!

Rozdział 7

Po chwili wszyscy usłyszeli szelest liści, a na zwalonym pniu ujrzeli wiewiórkę.

– W czym mogłabym ci pomóc, dobra Juleczko? – zapytało zwierzątko.

– Uwolnij Mogusie od oplatujących je korzeni. Masz takie ostre ząbki, chyba sobie poradzisz?

Wiewiórka jednym susem znalazła się w jamie, a kilka minut później przyglądała się razem z Julką, jak cztery błękitne, brunatnookie Mogusie rozprostowują swoje obolałe nóżki. Gdy stworzonka mogły się już sprawnie poruszać, podbiegły do dziewczynki.

– Dziękujemy ci, mała czarodziejko! Uratowałaś nie tylko nas, lecz także wszystkie zwierzęta, którym od tej pory będziemy mogły pomagać.

– Ja przecież wcale nie jestem czarodziejką – sprostowała Julka.

– Właśnie, że jesteś! Każdy, kto ma w sercu tyle dobroci, co ty, jest czarodziejem. – Mogusie tak długo upierały się przy swoim, aż w końcu maleńka dziewczynka uwierzyła w swe niezwykłe zdolności.

Tym bardziej, że przypomniała sobie o zaczarowanym kleiku dla babci. Przypomniała sobie też, iż chyba już czas na drugie śniadanie, więc musi szybko wracać do domu i pomóc dziadkowi w jego przygotowaniu. Pożegnała się z Mogusiami i wiewiórką, obiecała im następne spotkanie, po czym pobiegła w stronę ścieżki, która ją tutaj przywiodła.

Julka wpadła do domu jak burza, wołając od progu:

– Babciu! Dziadku! Już wiem, co to są gąszcze i wcale się ich nie boję!

– Czyżbyś chodziła w głąb ogrodu? – krzyknęła wystraszona babcia, podnosząc się z poduszek.

– Przecież nic mi się nie stało. Gdybym tam nie poszła, nie mogłabym pomóc małym wiewióreczkom, które wpadły do jamy złych głosów… – tłumaczyła dziewczynka, podczas gdy babcia i dziadek wydawali się coraz bardziej przerażeni.

– Rzeczywiście, nic jej się nie stało – przyznał w końcu dziadek, obejrzawszy wnuczkę dokładnie ze wszystkich stron. – O jakich to złych głosach mówisz? Czyżby ktoś cię tam straszył?

– Ja się ich wcale nie bałam, bo mieszkają w głębokiej norze i chyba nie potrafią się z niej wydostać. Poznałam też najmilsze stworzenia na świecie. Nazywają się Mogusie, bo mogą wszystkich uratować.

– Mów dziecko trochę wolniej, gdyż nic z tego nie rozumiem. Jakie Mogusie? Chodź no tu do mnie! Sprawdzę, czy przypadkiem nie dostałaś gorączki od słońca. – Babcia położyła dłoń na czole dziewczynki, ale nie wyczuła podwyższonej temperatury. – Pokaż język! – I tu nie było żadnych niepokojących objawów. – Opowiedz w takim razie, po kolei, co robiłaś w gęstwinie i kogo tam spotkałaś?

– Tak, wszystko po kolei – dorzucił dziadek.

– No dobrze, spróbuję. Najpierw poszłam do sadu i nazbierałam trochę malin oraz czereśni, ale maliny zaraz zjadłam, żeby się nie rozgniotły. Potem poprosiłam krzewy, żeby puściły mnie dalej. One bardzo grzecznie rozchyliły swoje gałęzie, a za nimi zobaczyłam polanę. Chciałam wreszcie zobaczyć niebezpieczne gąszcze i nie wiadomo co, bo od zapachu jaśminu niczego się nie bałam, więc chciałam je poczęstować czereśniami, żeby stały się dobre, ale wiewiórka poprosiła mnie o pomoc. Jak uratowałam maleńkie wiewióreczki od złych głosów, to zobaczyłam błękitne Mogusie, które powiedziały, że gąszcze to tylko gęste krzaki i teraz już nie wiem, czemu miały być takie niebezpieczne. – Dziewczynka przerwała na chwilę opowiadanie, żeby zaczerpnąć powietrza.

Babcia i dziadek wymienili spojrzenia. Czy ich maleńka ukochana wnuczka tak bardzo tęskni za rodzicami, że coś jej się poplątało w główce? Jakie gąszcze? Jakie głosy? Co za Mogusie? I jeszcze ta rozmowa z wiewiórką…

Julka chciała kontynuować opowieść, lecz dziadek mocno ją przytulił, pogłaskał po głowie, a następnie rzekł:

– Już dobrze, maleńka Julciu! Nie musisz niczego mówić. Odtąd będę wszędzie z tobą chodził.

– Dziadek ma rację! – dodała babcia. – Od rana czuję się znacznie zdrowsza. Nie potrzebuję takiej opieki jak jeszcze wczoraj. Dzisiejszy kleik dosłownie postawił mnie na nogi. Wkrótce może i ja wybiorę się z wami do ogrodu.

Julka zupełnie nie wiedziała, jak na te propozycje zareagować.

Rozdział 8

– Mogę zjeść drugie śniadanie? – Dziewczynka przypomniała sobie pewną cechę dorosłych: zawsze się cieszą, gdy prosi o jedzenie.

Było jej przykro, słysząc, jak bardzo dziadkowie zdenerwowali się z powodu jej porannego spaceru. Zastanawiała się, czy może była niegrzeczna, lecz niczego takiego nie mogła sobie przypomnieć. Przecież dziadek nigdy jej nie zabraniał pójść samej w głąb ogrodu. To on bał się wszystkiego, co mógłby tam spotkać. Tym razem sam ją poprosił, żeby poszła się bawić.

A gdyby nie poszła? Co stałoby się z małymi wiewióreczkami? Przecież one jeszcze piją mleko od swojej mamy. Gdyby im nie pomogła, mogłyby umrzeć z głodu. Na samą myśl o takim nieszczęściu, dziewczynce aż serce się ścisnęło.

Może dziadkowie nie uwierzyli ani w istnienie Mogusiów, ani złych głosów? Tylko jak Julka miała im to wszystko pokazać, jeśli Mogusie są dla dorosłych niewidzialne, a głosów przecież nikt nie może zobaczyć. Dziewczynka nie wiedziała nawet, skąd one się tam wzięły. No właśnie! Koniecznie musi jeszcze raz iść w gęstwinę i kogoś o to zapytać. Poza tym jest bardzo, ale to bardzo ciekawa, komu teraz pomagają Mogusie!

Lepiej udawać, że wszystko sobie zmyśliła, żeby tylko nikt nie zabronił jej penetrować dzikich gąszczy.

– Ta bułeczka była pyszna! – powiedziała Juleczka, po czym wstała od stołu, ucałowała babcię i dziadka. –