Dziki ogień. Kwartet szetlandzki. Tom 8 (ostatni) - Ann Cleeves - ebook + książka
BESTSELLER

Dziki ogień. Kwartet szetlandzki. Tom 8 (ostatni) ebook

Ann Cleeves

4,3

Opis

Elektryzujący finał serii szetlandzkiej!

 

Angielska rodzina – Helena i Daniel Flemingowie – postanawia przenieść się na Szetlandy. Mają nadzieję, że przeprowadzka będzie nowym początkiem ich małżeństwa. Chcą również zapewnić lepsze życie autystycznemu synowi. Wkrótce po ich wprowadzeniu się do nowego domu, dotychczasowy właściciel posesji popełnia samobójstwo.

 

Na Flemingów pada cień podejrzeń. Otrzymują groźby, ktoś wysyła im rysunki szubienicy. Gdy w ich domu zostaje odnalezione ciało młodej opiekunki do dzieci, plotki o tej rodzinie rozprzestrzeniają się jak dziki ogień.

 

Jimmy Perez staje przed kolejnym trudnym wyzwaniem. Tylko czy jest na nie gotowy?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 453

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (655 ocen)
322
242
83
5
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ciejkamm

Nie oderwiesz się od lektury

kocham cały cykl, uwielbiam klimat tych książek
00
monikapobiega

Dobrze spędzony czas

Sporo nieścisłości.
00
AniaPietruczuk

Nie oderwiesz się od lektury

polubiłam ten cykl. szkoda, że to już ostatni tom
00
Noizer

Dobrze spędzony czas

Spokojny milczek - Perez, jedyny w swoim rodzaju. Jak zwykle rozwiązuje zagadkę na swój niepowtarzalny sposób. Zaskakujące zakończenie. Kto by pomyślał, że zabójcą jest .......? Niestety to już ostatnia książka z serii, wielka szkoda.
00

Popularność




Tytuł oryginału: Wild Fire

Copyright © Ann Cleeves, 2018

Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo Poznańskie, 2020

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. Z o.o., 2020

Redaktor prowadzący: Szymon Langowski

Marketing I promocja: Greta Kaczmarek

Redakcja: Karolina Borowiec-Pieniak

Korekta: Marta Akuszewska, Joanna Pawłowska

Projekt typograficzny, skład I łamanie: Stanisław Tuchołka | panbook.pl

Projekt okładki I stron tytułowych: Pola I Daniel Rusiłowiczowie

Fotografie na okładce:

Arvid Knutsen © pexels.com

Matt Flores © unsplash.com

BERNATSKAIA OKSANA, Krasovski Dmitri,

KongNoi, xpixel © Shutterstock

Fotografia autorki na skrzydełku: Micha Theiner

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

eISBN 978-83-66517-51-6

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Poświęcam pamięci Tima Cleevesa,

męża i przyjaciela

ROZDZIAŁ 1

Emma siedziała na wale usypanym z otoczaków i obserwowała młodzież przygotowującą ognisko na plaży. Układali stos z przyciągniętych tu kawałków drewna wyrzucanych przez morze – przynajmniej w taki sposób mogli zabić nudę. W Deltaness niewiele się działo. Znajdowało się zbyt daleko od Lerwick, by bezproblemowo urządzić wieczorny wypad do miasta, a autobusy przestawały kursować na długo przed zamknięciem barów. Noc była pogodna, bezwietrzna, a światło powoli przygasało. W następnym miesiącu będzie już środek lata. Emma zjawiła się tutaj, ponieważ także się nudziła. W dzieciństwie marzyła, żeby móc się nudzić, o spokojnych, normalnych dniach wolnych od napięć. O szkole i pracach domowych, i posiłkach w rodzinnym gronie, które nie kończyłyby się wybuchami gniewu, wrzaskami i jeszcze gorzej. A teraz, pomyślała, pojawiło się pragnienie emocji, możliwości wypełnienia dni działaniem i wyzwaniami, prowokowaniem reakcji u ludzi obecnych w jej życiu. Potrzebą sprawiania, żeby coś się działo.

Spoglądała w stronę horyzontu, gdzie morze i niebo zlewały się w jedną całość, i zastanawiała się, dlaczego w takim razie nadal tkwi w Deltaness i pracuje jako opiekunka do dzieci. Jakiś głos w głowie wyjaśniał jej, że nadal znajduje się na Szetlandach, bo przeraża ją świat poza wyspami. Tutaj czuła się bezpieczna, w blisko powiązanej ze sobą społeczności, w której zna swoje miejsce. Gdyby się tak nie bała, nadal byłaby z Danielem Flemingiem, uciekłaby z nim na południe, zostałaby artystką, modelką, a może projektantką. Uciszyła ten głos w swojej głowie. Nie lubiła myśleć, że się boi. Życie tu nie było takie złe. Miało swoje pozytywne strony. Wyjęła butelkę z torebki. Nie była to jej cudowna, nowa torebka, która stała przy łóżku, przypominając o tych pozytywnych stronach, ale zrobiona z resztek materiału. Wypiła łyk wódki i podała butelkę siedzącemu obok niej mężczyźnie.

MagnieRiddell zwrócił jej flaszkę i objął dziewczynę ramieniem. Wkrótce zacznie próbować wsunąć język do jej ust. Na myśl o tym Emma poczuła lekkie mdłości. Lubiła mężczyzn, ale na swoich warunkach, i czasami dochodziła do wniosku, że seks jest bardzo przereklamowany. Magnie był miły i różnił się od jej ojca pod każdym względem, wciąż jednak trudno jej było pozwolić sobie z nim na fizyczną bliskość.

Zapalono ognisko. Nawet z tej odległości czuła bijący od niego żar, a iskry wirowały, ulatując w górę. W dole młodzi podawali sobie puszki z piwem i cydrem. Śpiewali piosenkę, której nie mogła rozpoznać, może o sporcie albo zapamiętaną z festiwalu ognia Up Helly Aa. Potem usłyszała za sobą szelest oraz grzechot przesuwających się kamyków i na szczycie wału pojawił się mały chłopiec. Wpatrywał się w ognisko, najwyraźniej zahipnotyzowany płomieniami. Natychmiast go rozpoznała. To był Christopher, dziwny dzieciak Daniela Fleminga.

Grupa w dole także go dostrzegła i też zaczęła się w niego wpatrywać. A potem młodzi ludzie zaczęli się śmiać i pokrzykiwać. Magnie cofnął ramię i odwrócił się w jej stronę. Najwyraźniej spodziewał się, że Emma zareaguje, że zaopiekuje się dzieckiem. Ale miała teraz wolne i była znudzona. Z uśmiechem na twarzy obserwowała rozgrywającą się w dole scenę.

ROZDZIAŁ 2

Magnie Riddell czuł się stary. Nie powinien znajdować się tu z tymi dzieciakami. A jego matka z pewnością się o tym dowie, ponieważ plotki kursują po Deltaness jeszcze szybciej niż w czasach, kiedy był chłopcem. Wtedy mógł mieć jakąś szansę, że popełniona czasem psota ujdzie mu na sucho. Teraz jednak jego matka wciąż siedziała na Facebooku i wystarczyłoby jakieś zdjęcie, jak Magnie z twarzą zaczerwienioną od płomieni siedzi obok Emmy trzymającej w ręku butelkę, a znowu usłyszałby stare kazanie. O tym, że Magnie jest wszystkim, co jej zostało po tym, jak jego ojciec porzucił ich dla jakiejś zagranicznej dziwki w Lerwick, i jak już przyniósł hańbę jej rodzinie. Nikt z nas nie miał wcześniej kłopotów z policją. Przez miesiąc nie mogłam pokazać się w sklepie. Musisz dorosnąć, Magnie. Ustatkować się, ożenić z miłą, miejscową dziewczyną i sprawić, bym została babcią.

Magnie odwrócił się w stronę Emmy, która siedziała schludna niczym syjamski kot jego matki i mająca pełną kontrolę nad własnym zachowaniem, chociaż wypiła tyle samo, co on. To właśnie odróżniało ją od miejscowych dziewczyn, które wrzeszczały i klęły tak samo jak chłopaki. Nigdy nie traciła kontroli nad sobą. Teraz siedziała z Magniem na wale z otoczaków, wspierając się na łokciach, w pewnej odległości od ogniska, i patrzyła na nie. To także była cała Emma, zawsze nieco na dystans.

– Może stąd pójdziemy? – Pomyślał, że być może pozwoli mu wejść do swojego wydzielonego mieszkanka w wielkim domu doktora. Pewnego razu wpuściła go i leżeli oboje na wąskim łóżku. Pozwoliła mu się dotykać i całować. Zaczął jej dziko pożądać. Później wymknął się kuchennymi schodami i zniknął w ciemności, niedostrzeżony przez nikogo. Przestraszony, sfrustrowany i podniecony, wszystko naraz. Miał nadzieję, że może będzie to początek czegoś, co sprawi, że zostanie jej chłopakiem, nawet kimś więcej. Ale z Emmą nigdy nie można było być niczego pewnym. Nawet kiedy się całowali, kiedy rozpiął jej bluzkę i czuł jej ciało przy swoim, miał wrażenie, że myślami była wtedy daleko. Jakby była kimś obcym, przyglądającym się, co robią. Może nie oceniającym jego dokonania, ale i nie zaangażowanym. Wciąż nie do końca wiedział, co o nim myśli, ale jednocześnie obawiał się ją spytać. Czasami miał ochotę na nią wrzasnąć, zmusić ją, żeby potraktowała go poważnie.

– Nie mogę – odparła. – Są tu Martha i Charlie; muszę mieć ich na oku i odprowadzić z powrotem do domu – mówiła spokojnie. W jej powolnej, typowej dla Orkadów wymowie było coś, co go podniecało, doprowadzało do szaleństwa. W tym momencie zrobiłby wszystko, żeby ją mieć.

– Rozumiem. Oczywiście. – Bo co innego mógłby powiedzieć? Od lat pracowała w rodzinie doktora jako opiekunka do dzieci i chociaż dwoje najstarszych było już nastolatkami, wciąż czuła się za nie odpowiedzialna w sposób, jaki uważał za godny podziwu. Chociaż dziś wieczorem było to frustrujące. Pomyślał, że Emma jest bardziej odpowiedzialna niż doktor i jego żona, którzy chyba nigdy nie wiedzieli albo nie dbali o to, co robi czwórka ich dzieci. Bez Emmy pozwoliliby im rozpuścić się jak dziadowski bicz.

Spojrzał w dół na grupę przy ognisku, usiłując dostrzec dzieciaki Moncrieffów. Jedynym oświetleniem były płomienie ogniska i początkowo nie zdołał ich rozpoznać. Najpierw zobaczył Marthę. Miała szesnaście lat i ciemne włosy. Od kiedy zaczęła chodzić do liceum Andersona, nigdy nie widział jej ubranej inaczej niż na czarno. Siedziała po turecku na piasku, pogrążona w myślach. Według plotek w Deltaness była dziwna i usiłowała zwracać na siebie uwagę. Jego matka, mówiąc o niej, cmokała z dezaprobatą: „Z tej dziewczyny nie wyrośnie nic dobrego. I po co te piercingi i fryzura, jakby wpadła pod kosiarkę? Byłaby zupełnie ładna, gdyby coś ze sobą zrobiła”. Magnie był już nieco pijany i zastanawiał się, dlaczego przypomina sobie słowa matki w najmniej oczekiwanym momencie. Bardzo chciał pozbyć się i ich, i jej.

Charlie był o rok młodszym od siostry, piętnastoletnim, atletycznie zbudowanym blondynem. Teraz obejmował ramieniem przyjaciółkę i śpiewali. Może futbolowe przyśpiewki. W każdym razie nic harmonijnego. Z miejsca, w którym Magnie siedział, nie mógł dosłyszeć niczego, co choć trochę przypominałoby melodię. Tylko rytm. Charlie wymachiwał w powietrzu puszką mocnego piwa. Wkrótce puści pawia. Magnie rozpoznawał oznaki. On sam także zaczął pić, kiedy był jeszcze szczeniakiem.

Za Emmą i Magniem przesunęły się otoczaki. Mężczyzna usłyszał grzechot drobnych kamyków i poczuł, jak kłują go w odsłonięte ramiona. Odwrócił się. Miał nadzieję, że to nie któryś z miejscowych dziadków, który będzie chciał, żeby przestali hałasować albo żeby zgasili ognisko. Wtedy jego matka na pewno usłyszy, że pojawił się na plaży z Emmą. Ostatnio nie był całkiem szczery, kiedy wypytywała go o opiekunkę. W końcu to przecież nie jej interes.

Ale za nimi stał chłopak. Młody chłopiec. Miał na sobie biały podkoszulek, białe szorty i wyglądał jak w bieliźnie, jakby lunatykował we śnie. Magnie zorientował się, kto to. Pewnego ranka, kiedy wracał z matką ze sklepu, pokazała mu go. „To ten głupek, który mieszka w dawnym domu Dennisa Geara. Mówią, że podpalił szkołę i pewnego dnia podpali nas wszystkich”. Magnie nic jej nie odpowiedział. Wiedział, że jego matka miała słabość do Dennisa Geara – krążyły plotki, że swego czasu mieli ze sobą romans – i nienawidziła myśli, że dom tak bardzo się zmienił. I być może dręczyło ją pewne poczucie winy, bo pamiętała, w jaki sposób staruszek zmarł.

Teraz Riddellowi żal było chłopaka, który wyglądał na zagubionego. Skandowanie przy ognisku, które zaczęło się jako kpiny z konkurencyjnych drużyn sportowych, zmieniło się, stało się zjadliwsze. Wreszcie rozróżnił słowa i nie mógł uwierzyć własnym uszom. „Debil, debil, debil”. Magnie spojrzał na Emmę. Pracowała z dziećmi. Z całą pewnością powinna coś zrobić, przytulić chłopaka i go pocieszyć. A potem odprowadzić do jego rodziny. Ale Emma nawet się nie poruszyła. Wciąż obserwowała, co się dzieje na dole. Magnie pomyślał, że może sprawdza, co robią Charlie i Martha. Nawet nie spojrzała na chłopaka stojącego nad nimi. Magnie wstał i wrzasnął do grupy, aby przestali, ale jego głos zniknął we wrzawie. Teraz skandowali już coś innego. Wołali: „Kat, kat, kat”.

Chłopak stał z zamkniętymi oczami, zakrywając uszy dłońmi, żeby nie dopuścić do siebie dźwięków i widoków. Magnie nie mógł uwierzyć, że ludzie mogą być tacy okrutni. Wiedział, że wcale tacy nie są. To alkohol i efekt tego, że stanowili anonimowe części tłumu przeobrażonego w tym migotliwym świetle w jedną potworną, ryczącą całość.

Magnie szybko wspiął się na wał, podszedł do dziecka i wziął je na ręce. Chłopiec nie stawiał oporu. Był bardzo lekki, jak ptak. Sama skóra i kości. Za wałem, skąd nie było już widać ogniska i nastolatków, Riddell postawił chłopca na ziemi. Skandowanie ustało, jakby niewidoczne szczeniaki nagle zawstydziły się tym, co robią. Magnie wziął dziecko za rękę.

– Jesteś Christopher, prawda? No to chodźmy stąd, Christopherze, mama i tata pewnie zastanawiają się, gdzie jesteś. Pójdziemy do nich do domu.

Dopiero kiedy odwrócił się znowu, zobaczył cień. Rozpoznał patrzącą na niego postać.

ROZDZIAŁ 3

Stali na boisku, czekając na wyjście dzieci – głównie matki, ale także dwóch ojców, trzy babcie i młoda kobieta pracująca u doktora jako opiekunka. Najczęściej popołudniami zbierali się w małe zaprzyjaźnione grupki i prowadzili chaotyczne, beztroskie rozmowy. Po dziewięciu miesiącach Helena Fleming wiedziała, czego się spodziewać. Lekkiej, niezobowiązującej pogawędki, anegdotek o wygłupach innych dzieci i osiągnięciach własnych. Na dobrą sprawę nigdy nie czuła się częścią grupy i rzadko kiedy mówiła o swoich pociechach, ale zawsze była gotowa stać się chętną słuchaczką.

Dzisiaj jednak obecni na boisku byli bardziej skupieni i zaangażowani w rozmowę, zanim więc weszła, zawahała się przez chwilę. Brama zazgrzytała, kiedy Helena ją otwierała, i cała grupa odwróciła się w jej stronę. Wiedziała,że rozmawiali o niej, czekali na jej przyjście. Nagle wydało jej się, że nastąpiła przemiana jak z filmu grozy, a sąsiedzi, o których myślała, że dobrze ich zna, przekształcili się w stado psów myśliwskich. Byli żądni nowinek i przez chwilę miała wrażenie, że z wysuniętymi do przodu głowami i śliną cieknącą z ust rzucają się, aby je z niej wyszarpać. Miała ochotę uciec, zdumiona, jak bardzo przeraził ją ten obraz. Była silną, niezależną kobietą, która samodzielnie odniosła ogromny sukces, i nie powinna się tak czuć: otępiała, bezmyślna, roztrzęsiona. Szok i resztki dumy sprawiły, że nie ruszyła się z miejsca. Przecież na dobrą sprawę, tłumaczyła sobie, co mogliby jej zrobić? Na pewno niechętnie urządziliby jakąś scenę. Szetlandczycy byli uprzejmymi ludźmi, przynajmniej z pozoru. Odwróciła się, pochyliła i aby na nich nie patrzeć, udawała, że zawiązuje sznurowadło.

W tej samej chwili wypuszczono na boisko pierwszą klasę. Dzieci Heleny były starsze, ale oczekujący opiekuni rozproszyli się, aby zgarnąć swoich podopiecznych, i natychmiast przestali być tacy groźni. Ręce mieli zajęte tornistrami i kurtkami. Tego popołudnia nikt nie potrzebował wierzchniego okrycia. Był maj. Ciepły jak na Szetlandy. Chwila napięcia minęła, przynajmniej tego dnia, i Helena rozluźniła się, tłumacząc sobie, że jej reakcja – porównanie do psów myśliwskich – była absurdalna. Należało stawić czoła grupie, podejść do niej, nawiązać rozmowę. Ależ była żałosna! Co za tchórz!

Wkrótce potem wybiegła Ellie, błyskając łokciami i kolanami, ze skarpetkami zwiniętymi wokół kostek, umazana kredą lub farbą na czole i na przodzie sweterka. I trajkotała. Czasami Helena miała wrażenie, że dziewczynka urodziła się, mówiąc. A w każdym razie wymagając, aby zwracać na nią uwagę. Helena przywykła, by słuchać jej piąte przez dziesiąte, kiwając od czasu do czasu głową. Nagle z koszmarnym poczuciem winy uświadomiła sobie, że stosowała dokładnie tę samą metodę wobec matki, kiedy ta znajdowała się w ostatnim stadium alzheimera. Pochyliła się w stronę córki i usiłowała się skupić, ale przegapiła początek jej opowieści i dlatego to, co dziewczynka teraz mówiła, nie miało dla niej sensu. Poza tym Ellie nie potrafiła ustać w miejscu dłużej niż chwilę i już odbiegała od niej w podskokach.

Christopher pojawił się jako ostatni, razem z klasową pomocą pedagogiczną. Jak zawsze ostatni, jak zawsze z towarzyszącą mu osobą. Helena pomyślała, że zrobiłoby mu dobrze, gdyby przebywał trochę wśród innych dzieci – bo niby w jaki sposób ma poznać zasady współżycia w grupie, jeżeli nie daje mu takiej szansy? Wciąż jednak nie mogła zebrać się na odwagę, by poruszyć ten problem. Rozumiała, dlaczego szkoła wolała się zabezpieczyć, ale denerwowała ją myśl, że przez to jej syn czuł się odmienny. Miał jedenaście lat, był wysoki, ciemnowłosy i ciemnooki. Śliczny. Pomoc klasowa zawsze się upierała, aby informować ją o wszystkim, co wydarzyło się w czasie dnia. Szkoła w Londynie nie miała możliwości zapewnienia czegoś takiego. Było w niej zbyt wiele dzieci z problemami. Wtedy Helena byłaby wdzięczna za wiadomości o tym, jak Christopher radzi sobie w klasie. Pragnęła takich informacji, świadomości, że jej dziecko otaczane jest opieką, która jej zdaniem mu się należała. A teraz codzienny rytuał ją przygnębiał. Nie chciała wiedzieć, że Christopher wymyślał jakiemuś dziecku albo któreś ugryzł. Cudze współczucie i wyrozumiałość ją męczyły. Chyba wolała przejawiany przez rodziców na boisku głód informacji o jej dziwacznym synu podpalaczu i melancholijnym mężu.

– No cóż, mieliśmy całkiem miły dzień. – Pomoc klasowa była Szetlandką, zawsze radosną, nawet wtedy, kiedy przekazywała bardzo kłopotliwe wiadomości. – Prawda, Christopherze? – Przynajmniej nauczyła się, że uczeń nie cierpi, gdy mówi się o nim „Chris”.

Chłopak spojrzał na matkę i przewrócił oczami. Helena pomyślała, że to jego arogancja wywołuje taką wrogość w innych. Był bardzo inteligentny – w każdym razie miał świetną pamięć i myślał bardzo logicznie, dzięki czemu rozwiązywał trudne problemy matematyczne. Ale ponieważ uważał, że jest pępkiem świata, niekiedy traktował otaczających go dorosłych, w tym własną matkę, jak służbę domową.

– Drobny napad złości w czasie lunchu, ale daliśmy sobie radę. – Becky, pomoc klasowa, uśmiechnęła się. – Dziś nie było żadnych zabaw zapałkami. Do widzenia, do jutra, Christopherze.

Miał na sobie szorty i podkoszulek. Sandały. Żadnego sweterka czy skarpet. Jego ulubiony strój nawet zimą. Zdawał się nie czuć chłodu, ale nienawidził, gdy materiał dotyka jego skóry, nawet wykonany z naturalnych włókien, takich jak bawełna czy wełna. Nigdy nie nosił piżamy i jeżeli tylko mu się to udawało, wałęsał się po domu całkiem nagi. W szkole przyzwyczajono się już do jego skąpego stroju, ale początkowo codziennie do Heleny dzwoniła dyrektorka, pytając, czemu chłopiec przyszedł bez wierzchniej odzieży. Jego matka usiłowała wytłumaczyć: „Nie mamy nic przeciwko temu, żeby się hartował, nawet kiedy jest chłodno”. A potem wysyłała Christophera do szkoły z płaszczem i swetrem w tornistrze, mrucząc pod nosem: „I jeżeli uda się wam go namówić, żeby je włożył, zdradźcie mi, jak tego dokonaliście”.Oczywiście miała nadzieję, że nic z tego nie wyjdzie i okaże się, że to ona miała rację. Tak też się stało i telefony się skończyły.

Podczas gdy matka rozmawiała z Becky, Christopher stał i czekał. Nie wiercił się jak Ellie. Czasami wzdrygał się albo obgryzał paznokcie, czy też drapał się aż do krwi. Wymiana informacji między szkołą a domem była częścią obowiązkowej rutyny, którą należało odbębnić, a Christopher rozumiał znaczenie rutyny. Kiedy rozmowa dobiegła końca, boisko już opustoszało. Helena zawołała do Ellie, która wisiała na drabinkach głową w dół, zaczepiona kolanami, żeby zeszła, bo idą do domu.

Mieszkali w odległości ponad mili od szkoły, ale jeśli pogoda nie była koszmarna, zawsze szli na piechotę. Christopher uskarżał się, że po nich nie przyjechała, ale podobnie jak rozmowa z Becky narzekania też stały się rytuałem. Nie lubił przebywać na dworze, a ponieważ bardzo chciał już wrócić do domu, do swojego pokoju i komputera, szedł szybko, dziwnym krokiem, prawie nie zginając nóg w kolanach. W rezultacie wyglądał jak robot. Droga prowadziła wzdłuż plaży z paroma przewróconymi do góry dnem starymi łodziami, leżącymi wśród wodorostów na linii zasięgu przypływu. Drogę oddzielał od plaży wał z otoczaków i Ellie odbiegła od matki i brata, aby pomaszerować po jego szczycie z rękami rozłożonymi na boki dla zachowania równowagi. Po całym dniu przymusowego bezruchu była jak pies, który musi się wybiegać. Na końcu plaży widniała ścieżka prowadząca przez niski, błotnisty przylądek. O tej porze roku był bardzo kolorowy. Pokrywały go żółte dzikie irysy, kaczeńce, lepnice białe i czerwone, a także rośliny i kwiaty nieznane Helenie. Kiedy się tu sprowadzili, postanowiła, że wszystkiego się o nich dowie, ale inne wydarzenia odsunęły to na dalszy plan. Z tego miejsca widzieli budynek, który stał się ich domem. Od zawsze nazywany był Hesti. Stał na wzgórzu opadającym stromo w stronę płaskiego mokradła i z jego frontowych okien widać było przylądek, plażę, a dalej wioskę Deltaness, szkołę, sklep oraz dom kultury.

Ellie pobiegła przodem. Widzieli, jak pędzi drogą w kierunku domu i mimo stromizny prawie nie zmniejsza tempa. Helena obserwowała córkę z zazdrością i przypomniała sobie, że kiedyś ją samą tak rozsadzała energia. Potrafiła tańczyć całą noc i mimo to być rano zdolna do pracy, wciąż twórcza i tryskająca pomysłami. Dlaczego to wszystko przepadło? Nie z powodu małżeństwa. Daniel zainspirował niektóre z jej najlepszych prac. Poznali się w szkole plastycznej i zdaniem wszystkich jej przyjaciół, a także jej liberalnych rodziców, pobrali zdecydowanie za wcześnie. „Po co wam małżeństwo, kochanie? Po co się wiązać, kiedy wciąż jeszcze jesteście studentami?” Ale spodobał im się ten pomysł. Dramatyczny gest. Może za późno zdecydowali się na dzieci. Christopher urodził się, gdy miała trzydzieści pięć lat, a Ellie, gdy skończyła czterdzieści.

Kiedy dotarli do domu, wciąż jeszcze niczego nie postanowiła. Christopher nadal maszerował niezmiennym krokiem energicznego robota, ale ona trochę się zadyszała i zatrzymała na chwilę, aby spojrzeć na rozległą dolinę wyrzeźbioną wieki temu przez lodowiec. Powtarzała sobie, że w Londynie może i są fajne bary, wystawy i teatry, ale nie ma tego.

Kiedy weszła do środka, Christopher już zniknął w swojej sypialni. Pewnie do tej pory zrzucił prawie całe ubranie i siedział przed komputerem w samych majtkach. Najwyraźniej zafascynowany oglądał całkowicie nieodpowiedni dla niego amerykański serial policyjny. Miał obsesję na punkcie kryminologicznych szczegółów i często trzeba było niemal siłą odrywać go od ekranu. W najlepszym razie powodowało to dąsanie się w milczeniu, a w najgorszym ataki wściekłości. Wrzaski, które pewnego razu w Londynie spowodowały, że sąsiedzi wezwali policję. Czasami Helena ustępowała i pozwalała mu zjeść kanapkę samotnie w pokoju, chociaż wiedziała, że stwarza niebezpieczny precedens i następnego dnia będzie jeszcze trudniej namówić go, żeby spędził trochę czasu z rodziną. Robiła tak, gdy była zbyt zmęczona, aby wdawać się w sprzeczkę.

Ellie była w kuchni i szukała czegoś do zjedzenia. Już obrała sobie mandarynkę i jej skórka leżała na blacie stołu. Przeszła obok Heleny i wreszcie spokojna skuliła się na sofie w dużym pokoju, żeby oglądać dziecięcy kanał BBC. Nie było żadnego śladu Daniela, chociaż samochód stał tam, gdzie zwykle, za domem. Być może poszedł na spacer – bądź co bądź dzień był uroczy, a dziś rano Daniel robił wrażenie o wiele bardziej pogodnego. Helena poczuła ulgę. Depresja jak morze ogarniała go falami i niekiedy zatapiała go całkowicie, pochłaniała człowieka, którego znała i kochała, pozostawiając zamiast niego rozgoryczonego, rozzłoszczonego nieznajomego. Byłoby dobrze pobyć przez jakiś czas w domu bez niego.

Na stole leżał „The Shetland Times”. Daniel musiał wziąć egzemplarz ze sklepu w Deltaness wcześniej, kiedy jeszcze pracowała. Helena otworzyła gazetę, po raz kolejny uświadamiając sobie, jak różni się od lokalnego pisma wydawanego w londyńskiej dzielnicy, w której mieszkali. Tam pierwsza strona miała dość gotycki charakter, pełna była upiornych doniesień o nożownikach, napaściach, podpaleniach i strzelaninach. Tu znajdowały się informacje o rekordowych połowach firmy Shetland Catch, o sprzedaży owiec i dziecięcym festiwalu muzycznym. Teraz jej panika przeżyta na boisku wydawała się czymś absurdalnym. Przecież mieszkają tu dobrzy ludzie. Poczuła, jak stres ustępuje. Wstała, żeby włączyć czajnik i zrobić sobie kubek herbaty, a potem wróciła do lektury.

Pomiędzy drugą a trzecią kartką znajdował się skrawek papieru milimetrowego. Precyzyjnie wycięty, zapewne na gilotynie. Był mały, miał równo pięć na pięć centymetrów. Zaznaczono na nim wzór. Punkty w małych kwadracikach tworzyły ludzika. Mogła być to pozostałość po dziecięcej grze, ponieważ obok postaci kropki tworzyły prymitywną szubienicę. Ludzik już na niej wisiał. Wisielec. Gra skończona. Ale nie było żadnych liter, żadnych kresek w miejscach, gdzie ich brakowało. A Helena już wcześniej otrzymywała takie obrazki.

ROZDZIAŁ 4

Była sobota rano i Jimmy Perez siedział przed domem – domem Fran – patrząc, jak Cassie bawi się nad małym strumykiem oddzielającym ich dom od zagrody, w której mieszkał kiedyś Magnus Tait. Mówiono, że została sprzedana jakiemuś człowiekowi z Lerwick. Perez zastanawiał się, czy ma on rodzinę. Byłoby cudownie, gdyby wprowadziło się tam dziecko, które mogłoby zaprzyjaźnić się z Cassie i powiększyć grono uczniów szkoły w Ravenswick. Słońce przygrzewało, pozwolił więc myślom błądzić. Cassie była samodzielną dziewięciolatką. Nie mógł uwierzyć, że czas tak szybko przeleciał. Kiedy zetknął się z nią po raz pierwszy, miała cztery lata i właśnie zaczynała chodzić do szkoły, a sześć, kiedy zginęła Fran. Od czasu do czasu odwracała się, sprawdzając, czy wciąż tam jest, a potem wracała do swoich zajęć. Prowadziła poważne prace inżynieryjne – budowała tamy i zbiorniki, aby spowolnić nurt strumyka. W okolicy wiele mówiono o eksperymentalnym wprowadzeniu podobnych rozwiązań, aby zapobiec kolejnemu osunięciu ziemi. Przed trzema miesiącami potężne osuwisko spowodowało chaos na wyspie. Cassie realizowała własny projekt. Fran byłaby dumna z jej pracy.

W dole przebiegała główna szosa z Lerwick do portu lotniczego Sumburgh, dziś jednak wydawało mu się, że ruch na niej odbywa się daleko w tle, a jego dźwięk przypominał odległe brzęczenie owadów w czasie lata. Patrzył, jak nieznana mu czerwona furgonetka zjeżdża z szosy i sunie wąską dróżką w kierunku domów. Pomyślał, że może to nowy właściciel Hilhead, zagrody Taita, co stanowiłoby wspaniałą okazję, aby go poznać. Ale samochód zatrzymał się przed jego domem i wysiadła z niego kobieta. Perez usiłował określić jej wiek. Mogła mieć niecałe pięćdziesiąt lat, włosy zaczynały jej siwieć. Były sztywne, bardzo kędzierzawe. Nieposłuszne. Miała na sobie dżinsy, czerwone skórzane buty i robiony na drutach czerwono-niebieski kardigan. Coś w jej sposobie ubierania się przypominało mu Fran.

– Inspektor Perez? – Była Angielką. Dość poważną.

– To ja. – Zorientował się, że wizyta pewnie związana jest z jego pracą, nachodzenie go w domu nie było niczym niezwykłym, więc zareagował szybko. Lata praktyki podsunęły mu właściwą odpowiedź: – Ale jak pani widzi, nie jestem na służbie. Jeżeli to jakaś policyjna sprawa, powinna się pani udać na posterunek w Lerwick.

– Tak. – Nie zaprzeczała. – Oczywiście. Nie powinnam tu przychodzić i być może to nic ważnego. Prawdopodobnie w ogóle nie leży to w gestii policji.

Pomachała ręką do Cassie, która wciąż budowała swoją tamę, i odwróciła się w stronę furgonetki.

Być może ten gest w kierunku dziecka zmienił jego nastawienie. To oraz fakt, że kobieta sprawiała wrażenie bardzo smutnej. Sarah, jego była żona, nazywała Pereza „niepowściągliwym emocjonalnie”, a Willow, jego szefowa i od czasu do czasu kochanka, potwierdzała słuszność tej opinii. „Za bardzo szafujesz swoim współczuciem i życzliwością, Jimmy. Czasem nie pozostaje nic dla ludzi, którym na tobie zależy”.

– Właśnie miałem przygotować kawę – oświadczył nieznajomej. – Może miałaby pani ochotę? Porozmawiamy nieoficjalnie. Skoro już tu pani jest…

– Jeżeli jest pan pewien. Wydaje mi się to strasznie niestosowne z mojej strony. – Ale uśmiechnęła się nieśmiało i zorientował się, że poczuła ulgę.

Kiedy wrócił z kawą, bawiła się z Cassie z taką samą powagą jak ona, pomagając jej usypywać plastikową łopatką piaszczysty wał. Kiedy zobaczyła Pereza, odłożyła łopatkę i podeszła do niego. Z wyprostowanymi nogami usiedli oboje na białej desce służącej jako ławka.

– Może powiedziałaby mi pani, jak się nazywa? – Wypił łyk kawy i spojrzał w kierunku Raven’s Head. – I jakie ma pani zmartwienie?

– Jestem Helena – przedstawiła się. – Helena Fleming.

– Słyszałem o pani! – Przyjechała na wyspy niedawno, prawie trzy lata po śmierci Fran, ale paru jej przyjaciół, artystów, zapraszało go od czasu do czasu na obiady i przyjęcia, w czasie których słuchał plotek. Był niegdyś zaręczony z Fran Hunter, malarką i matką Cassie, ale zamordowano ją i Jimmy wciąż był przekonany, że mógł temu zapobiec. Poczucie winy dręczyło go nieustannie.

Poza tym znał nazwisko tej kobiety także dlatego, że pisywała do „The Shetland Times” oraz „The Shetlander” i stała się kimś w rodzaju miejscowej celebrytki. Helena była projektantką i tworzyła z szetlandzkiej wełny ubiory, które prezentowano na pokazach mody w czasie London Fashion Week. Ludzie przyjeżdżali z całego świata, aby zamówić jej prace. Pojawiła się też plotka, że księżna Cambridge kupiła jeden z jej kardiganów w eleganckim londyńskim butiku.

– Mieszkamy w Deltaness.

Kiwnął głową. O tym także wiedział. Informacje o mieszkańcach wyspy w jakiś sposób przenikały do jego świadomości. Flemingowie kupili dawny dom Dennisa Geara, a sam Dennis popełnił samobójstwo wkrótce po tym, jak się wprowadzili. Dla miejscowej społeczności był to szok i w jakiś sposób negatywnie rzutował na rodzinę. Współczucie Jimmy’ego dla tej kobiety wzrosło.

– Słyszał pan, że jakiś mężczyzna powiesił się w naszej stodole?

Perez kiwnął głową i kobieta zaczęła mówić dalej:

– To było samobójstwo. Wasi ludzie przeprowadzili dochodzenie. Zrobiono sekcję. Ale wygląda na to, że mimo wszystko według miejscowych to my jesteśmy temu winni – powiedziała z goryczą w głosie. – Zmieniają nasze życie w piekło.

– Przykro mi – stwierdził Perez. – To musi być trudne. – Doskonale wiedział, jaką moc mają pogłoski i plotki. – Ale nie jestem pewien, czy to sprawa dla policji. Jeżeli jest pani w stanie wytrzymać, ludzie wkrótce zajmą się gadaniem o jakichś innych sprawach.

Helena Fleming mówiła nadal, jakby w ogóle go nie słyszała.

– To dotyka nas wszystkich. Mam dwójkę dzieci, dziewczynkę i chłopca. Ellie jest trochę za młoda, żeby zwracać uwagę na to, co mówią ludzie, ale jestem pewna, że słyszy w szkole różne rzeczy. Ale mój syn, Christopher, jest autystykiem. Bardzo sprawnym, wciąż jednak potrzebującym pomocy. Niekiedy zachowuje się dość niezwykle, ale nie jest głupi. Wyczuwa wrogość. Chce wiedzieć, dlaczego nas nienawidzą.

– Naprawdę was nienawidzą? – Perez pomyślał, że to chyba przesada. Szetlandczycy nie byli skłonni do nienawiści.

– Oczywiście nie wszyscy. Mamy przyjaciół. Ale uważa się nas za dziwnych, trochę niebezpiecznych. A Christopher nie ułatwia sprawy. – Umilkła na chwilę. – Ma różne obsesje. Obecnie jest zafascynowany ogniem. Raz przyniósł do szkoły zapałki i podpalił na boisku jakąś makulaturę. A Daniel, mój mąż, nie jest zbyt towarzyskim człowiekiem. – Znowu umilkła. Miał już poprosić, aby kontynuowała, ale sama podjęła temat: – Właśnie on znalazł tego martwego mężczyznę. Wciąż ma związane z tym koszmary.

– Bardzo mi przykro – oznajmił ponownie Perez – ale wciąż nie wiem, w jaki sposób mógłbym pomóc.

Wpatrywała się w Raven’s Head.

– Ktoś wchodzi na naszą nieruchomość. Według mnie to sprawa dla policji.

– Czy coś ukradziono?

Pokręciła głową.

– Nic nie skradziono, ale coś zostawiono.

Miała ze sobą skórzaną zieloną aktówkę. Wyjęła z niej plastikową teczkę. Otworzyła ją, wzięła trzy małe kwadraciki papieru mililitrowego i położyła starannie na ławce między nimi.

Na pierwszym była narysowana szubienica, na drugim dodano do niej pętlę, a na trzecim wisielca. Wskazała ostatnią karteczkę.

– Tę znalazłam wczoraj, włożoną do „The Shetland Times”.

– A pozostałe?

– Pierwsza pojawiła się miesiąc temu, kilka dni po tym, jak Daniel znalazł Dennisa Geara. Druga w ubiegłym tygodniu. Była w tornistrze z pracami domowymi mojego syna. Na szczęście znalazłam ją przed nim.

– Czy mógł je narysować pani syn? – Perez poruszał się po omacku. Wiedział, jak sam by się czuł, gdyby ktoś oskarżył Cassie o sporządzenie dziwacznych rysunków z wisielcami, i nie chciał zdenerwować rozmówczyni. Albo mógł to być element jakiejś gry. Całkiem nieszkodliwej. Być może kobieta przesadnie reagowała.

– Początkowo pomyślałam, że to musiał być on. Używam papieru milimetrowego do rysowania moich projektów. W pracowni leżą tego całe stosy i przecież mógł zabrać stamtąd parę arkuszy. Ale Christopher powiedział, że tego nie narysował, a on nie kłamie.

Perez się nie odezwał. Nigdy nie spotkał nikogo, kto by nie skłamał. Nawet Fran, która była najuczciwszą kobietą na świecie, potrafiła skłamać, gdy było to jej na rękę.

– Poza tym – mówiła dalej Helena – mój syn nie miał szansy włożyć tego do „The Shetland Times”. Mąż kupił gazetę w sklepie, kiedy syn był jeszcze w szkole, a gdy wróciliśmy do domu, Christopher poszedł od razu na górę. Naprawdę, sama o tym myślałam i to nie mógł być on. – Spojrzała na Pereza, wyraźnie chcąc, żeby jej uwierzył.

Zapadła cisza. Być może Cassie wyczuła napięcie między nimi, ponieważ przerwała pracę i na nich spojrzała.

– Czy ma pani jakiś pomysł, kto może za tym stać? – Perez uznał, że ktoś, kto postępuje w ten sposób, musi być tchórzem. Było mu wstyd, że Szetlandczyk mógł być tak podstępny i okrutny. Dobrze znał historię Dennisa Geara. Został zmuszony do opuszczenia domu w konsekwencji pecha i własnych działań. Zagroda należała do jego rodziny od pokoleń. Ale nigdy nie był dobrym rolnikiem. Wyprzedał po kawałku prawie całą ziemię i w rezultacie zostały mu tylko dom, budynki gospodarcze oraz odrobina gruntu. Kiedy zmarła jego żona, pozwolił, żeby wszystko podupadło, i w końcu został zwolniony z zakładów przeróbki odpadów na energię w Lerwick. Był zadłużony na całej wyspie i ostatecznie dom został zlicytowany. Nie miało to żadnego związku z Flemingami z Londynu, którzy kupili nieruchomość i w niej zamieszkali. Perez, który zapoznał się z tą sprawą, uważał, że ostatni gest Geara – samobójstwo w obejściu, w którym znajdowały się dzieci, gdzie jedno z nich mogło znaleźć jego zwłoki – robił wrażenie egoistycznego i podłego czynu.

– Kiedy kupowaliśmy tę nieruchomość, nie znaliśmy historii Geara – wyjaśniła Helena. – A poza tym w żaden sposób nie byliśmy odpowiedzialni za jego problemy. Dom zostałby mu odebrany, czy tego chcieliśmy, czy nie.

– Był tu popularny. – Perez zapamiętał Geara z jakiejś charytatywnej zbiórki w domu kultury Deltaness. Na scenie grał na akordeonie w jednej z najlepszych kapeli tanecznych na wyspach i Fran wyciągnęła Jimmy’ego na parkiet. Gear był sympatycznym jegomościem o czerwonej twarzy świadczącej, że albo ostro pije, albo jest kimś czekającym na atak serca. – Należał do załogi łodzi ratowniczej. Lubił imprezować.

– A wtedy pojawiliśmy się my – stwierdziła Helena. – Przybysze. Inaczej mówiący, inaczej się zachowujący. Z dziwnym synem, który ma obsesję na punkcie ognia.

Perez miał wrażenie, że kobieta ma zamiar coś jeszcze dodać, ale kiedy umilkła, wypełnił ciszę pytaniem:

– Od jak dawna Christopher fascynuje się ogniem?

Helena odstawiła kubek z kawą na trawę.

– Przypuszczam, że zaczęło się od Up Helly Aa. Dramatyzm, płonące pochodnie. W ubiegłym tygodniu pewnego wieczoru wyszedł z domu i dołączył do grupy nastolatków palących ognisko na plaży. Odprowadzono go do domu w koszmarnym stanie. – Znowu zapadła cisza, którą przerwał warkot przelatującego w górze małego samolotu kursującego między wyspami. – Chcę mieć tu swoje miejsce. Próbuję.

– Rzeczywiście uważa pani, że przesyłają to… – Perez skinął głową w stronę kawałków papieru – …w nadziei, że was przestraszą i zmuszą do wyjazdu?

– Nie wiem – odparła. – Nie jestem w stanie wymyślić żadnego innego powodu. Wystrzegają się Christophera, uważają mnie za arogancką krowę z południa, a Daniela za zarozumiałego palanta. – Ponownie przerwała, a kiedy znowu zaczęła mówić, była bliska utraty panowania nad sobą. – Jest coraz gorzej. Zupełnie jakby ktoś prowokował kłopoty i wymyślał o nas nowe historie. Wczoraj na boisku szkolnym czułam, że sytuacja się zmieniła. – Wzruszyła lekko ramionami. – Przepraszam, wiem, że wszystko brzmi idiotycznie.

– Nie jestem pewien, co pani zdaniem powinienem zrobić. Sam nie mam pomysłu, skoro nie popełniono żadnego przestępstwa. Jeżeli drzwi do domu były otwarte, nie może być mowy o włamaniu i nielegalnym wejściu…

– Wiem – przytaknęła. – Powinnam zacząć zamykać drzwi na klucz. Ale to był jeden z powodów naszej przeprowadzki na Szetlandy. Żebyśmy nie musieli żyć w czymś w rodzaju twierdzy. – Zapatrzyła się w dal, na morze. – Chyba miałam nadzieję, że znajdzie pan tego, kto robi te rzeczy, porozmawia z nim i wytłumaczy, iż tylko pragniemy być częścią tej społeczności. Nie chciałabym, żeby ktoś został oskarżony. Tylko pogorszyłoby to sytuację. Oczywiście ma pan rację. To zupełnie nie jest sprawa dla policji. I pewnie zaczynam wpadać w paranoję. Może to po prostu robota dzieciaków.

Perez nie był pewien, jak ma odpowiedzieć, wrócił więc do swojej roli detektywa.

– Widziała pani kogoś kręcącego się w pobliżu domu?

– Czasami miałam wrażenie, że ktoś jest w pobliżu, obserwuje nas. Ale zapewne jestem przeczulona.

Perez pomyślał, że zwłoki w stodole i pojawiające się w domu karteczki z dziwnymi rysunkami każdego by zaniepokoiły.

– A pani mąż? Widział coś niezwykłego?

Tym razem cisza trwała dłużej i kiedy kobieta odpowiedziała, odwróciła się, aby spojrzeć mu w oczy.

– Nie powiedziałam Danielowi o żadnej z tych rzeczy. Nie radzi sobie dobrze ze stresem, a znalezienie Dennisa Geara zupełnie wyprowadziło go z równowagi. W tym momencie czuje się chyba lepiej, niemal normalnie. Nie mogę znieść myśli, że mogłabym go wpędzić w chorobę. – Druga, krótsza pauza. – Poza tym Daniel nie mógł niczego zobaczyć. Wczoraj po południu był poza domem.

Perez zastanawiał się, jak może czuć się mężczyzna, którego żona traktuje jak dziecko i decyduje, co jest dla niego najlepsze.

– Musi mnie pani natychmiast powiadomić, gdyby dostała pani więcej takich liścików – oświadczył. Pomyślał, że mógłby trochę popytać. Deltaness znajdowało się w północno-wschodniej części Szetlandów, na półwyspie Northmavine. To była niewielka osada i jeżeli pojawiły się jakieś niesnaski i ktoś, kto chciałby wypłoszyć tę przyjezdną rodzinę, byłby w stanie się tego dowiedzieć. Już się zastanawiał, z kim mógłby porozmawiać. Ale nie chciał robić Helenie Fleming nadziei.

– Przepraszam – odezwała się. – Nie powinnam była przychodzić i zawracać panu głowy. Zrobiłam to bez zastanowienia. Nie przemyślałam swojej decyzji.

– Dlaczego przyszła pani do mnie? Czemu nie na posterunek policji, żeby zawiadomić o tych paskudztwach?

– Z powodu pana związku z Fran.

– Znała pani Fran? – Imię nie wywoływało już tak bolesnej reakcji, ale wciąż tkwiło w nim poczucie winy, absurdalne pragnienie, by cofnąć wskazówki zegara, napisać na nowo scenę, która rozegrała się trzy lata temu na Fair Isle. Usunąć z niej nóż, który zalśnił w świetle księżyca jak błękitna błyskawica. Gdybym nie zabrał cię ze sobą na wyspę…

– Właśnie z jej powodu przyjechaliśmy na Szetlandy. Spotkałam się z nią kilka razy. Oczywiście wiele lat temu. Na przyjęciu zorganizowanym w Londynie przez wspólnego znajomego, w galerii, gdzie miała swoją pierwszą wystawę. Była trochę ode mnie młodsza. Ale kochałam jej prace i obserwowałam, jak się rozwija artystycznie po zamieszkaniu tutaj. Daniel także. Właśnie dlatego przyjechaliśmy właśnie tu.

Perez ruchem głowy wskazał dziewczynkę bawiącą się w wodzie, przegradzającą strumyk, by powstało jeziorko.

– To jej córka, Cassie. Opiekuję się nią, chociaż nie jestem jej biologicznym ojcem. – Umilkł na chwilę i poczuł, że powinien wyjaśnić to dokładniej. – Jej tato, Duncan, jest trochę ekscentryczny, a Fran przed śmiercią to mnie ją powierzyła.

– Wiem – oświadczyła Helena. – Słyszałam o tym. – Uśmiechnęła się do niego przelotnie. – Szetlandy są miejscem, gdzie trudno mieć tajemnice, prawda?

– Och, zdziwiłaby się pani.

– Pójdę już – powiedziała. – Obiecałam, że szybko wrócę. Daniel wspaniale opiekuje się dziećmi, ale one nie są pod tym względem najłatwiejsze.

– Powinna pani kiedyś z nimi przyjechać. Cassie lubi mieć nowe towarzystwo, z którym może się bawić.

Znowu uśmiechnęła się lekko i już rozumiał, dlaczego ona i Fran mogły się zaprzyjaźnić.

– Oboje są trochę szajbnięci. Niezbyt przyzwyczajeni do porządku.

Perez znowu skinął głową w stronę Cassie, której ręce aż po łokcie umazane były błotem.

– Nie jestem pewien, czy my sami tacy nie jesteśmy.

Wyjął z kieszeni kurtki kawałek papieru oraz ołówek i zapisał numer swojej komórki.

– Jeżeli zdarzy się coś niezwykłego, cokolwiek, proszę dać mi znać.

Patrzył, jak Helena idzie w dół zbocza do furgonetki. Po drodze zatrzymała się, by porozmawiać z Cassie, która podniosła się z klęczek. Nie słyszał, co mówią, ale rozmowa sprawiała wrażenie ożywionej i przyjacielskiej. Po raz kolejny Perez poczuł sympatię do tej obcej kobiety. Nie miał do niej pretensji, że pojawiła się na jego progu.

ROZDZIAŁ 5

Helena nie chodziła w niedziele do swojej pracowni. Kiedy sprowadzili się do Deltaness, pracowała w każdej wolnej chwili, ze wszystkich sił starając się rozkręcić firmę i umocnić kontakty, które już nawiązała ze sprzedawcami detalicznymi w Londynie i Europie. Oczywiście to głównie ona zarabiała i chociaż mieli jakieś oszczędności, wiedziała, że nie wystarczą na wieczność. Daniel został osobą, która przyprowadzała dzieci ze szkoły, robiła im herbatę. Dla Heleny praca stała się formą ucieczki i obsesją. Nigdy nie zajmowała się wieloma rzeczami naraz. Tylko jeden projekt uruchamiał jej wyobraźnię, pochłaniał myśli. Nawet nie zauważyła, że Daniel czuje się aż tak sfrustrowany, aż do chwili, kiedy rozpłakał się pewnego wieczoru, gdy przygotowywali się do spotkania z przyjaciółmi; byli wówczas umówieni na obiad. Wyszła spod prysznica i znalazła go łkającego w sypialni. Drzwi były otwarte i dzieci stały, patrząc na niego, gdy woda skapywała z Heleny na podłogę.

– Co się stało? – Ellie sprawiała wrażenie najbardziej przejętej. – Co się stało tatusiowi?

Helena łagodnie poprosiła dzieci, aby poszły do kuchni, i poprosiła, żeby poczęstowały się ciasteczkami oraz zazwyczaj zakazanymi napojami gazowanymi, a potem objęła Daniela. Ręcznik spadł na podłogę i jeszcze teraz pamiętała, jak szorstka wełna jego swetra ocierała się o jej skórę. Składała mu obietnice, choć nie była pewna, czy zdoła ich dotrzymać – że będzie mniej pracować, spędzać więcej czasu z dziećmi i z nim. Nadal nalegała, że powinni w ten wieczór jednak pójść na obiad z Robertem i Belle. Nastawiła się na to spotkanie, na ożywioną rozmowę, możliwość wyjścia z domu. Na to, żeby znowu się śmiać. Pomyślała, że zwariuje, jeżeli nie będzie mogła z kimś pogawędzić.

– To ci dobrze zrobi – tłumaczyła Danielowi, sama nie bardzo wierząc w te słowa, a nawet czując, że zachowuje się samolubnie.

Jednak dotrzymała większości obietnic. Starała się wykonywać większość prac, kiedy dzieci były w szkole. Odbierała je przynajmniej parę razy w tygodniu. Zachęcała Daniela, aby realizował swoje zainteresowania. I niedziele były czasem dla rodziny.

Dziś postanowili, że rankiem pójdą na długi spacer. Poprzedniego dnia wieczorem Belle Moncrieff zadzwoniła z pytaniem, czy Helena pomoże jej przy niedzielnej herbatce, miejscowej imprezie dobroczynnej, ale dla Heleny była to ostatnia rzecz, na jaką miałaby ochotę.

– Bardzo mi przykro, ale zaplanowaliśmy wycieczkę z dziećmi. Żeby oderwać je od komputerów i wyciągnąć na świeże powietrze.

Pakując rzeczy na piknik, pomyślała o ciemnowłosym, trochę nieporządnym Jimmym Perezie. Postanowiła, że przyjmie jego propozycję i ponownie odwiedzi go w Ravenswick.

Wędrowali na północ, nie zwracając uwagi na Christophera uskarżającego się na długi marsz. Daniel pokazał dzieciom wydry w Suksetter, Helena puszczała kaczki na wodzie i pilnowała Ellie bawiącej się w piasku na skraju plaży. Przypomniała jej Cassie Hunter oraz detektywa o hiszpańskim nazwisku i mrocznej urodzie. Przez chwilę poczuła pożądanie i zastanawiała się, jak ułożyłyby się sprawy, gdyby była singielką. Doszła jednak do wniosku, że bez żadnych obowiązków nie wiedziałaby, kim jest. Odpowiedzialność, podobnie jak troska o Daniela i dzieci, określała jej rolę w życiu. Nie była dość odważna, aby zbudować własną, niezależną tożsamość. Praca, projekty były nieistotne w porównaniu z dbaniem o najbliższych.

Po powrocie do domu dzieci były zmęczone i Christopher jak zwykle zniknął w swoim pokoju. Ellie jęczała, prosząc, żeby poszły we dwie na niedzielną herbatkę do domu kultury, ale Helena nadal nie mogła się na to zdobyć. Miała ważniejsze sprawy na głowie. Troskę o rodzinę. Daniel zamknął się w gabinecie. Pewnie przerzucał zdjęcia przyrody do swojego komputera. We wschodniej części domu wstawili wielkie okna, słońce wypełniało więc kuchnię światłem i ciepłem. Ellie powędrowała do ogrodu, żeby się bawić. Helena, siedząc w bujanym fotelu, czuła, że zaczyna drzemać. Mimo wszystko mogła sobie na to pozwolić. Przecież była niedziela, ich dzień odpoczynku. Ale wbrew obietnicom złożonym Danielowi miała pracę do wykonania i wyszła na zewnątrz.

Po powrocie do kuchni odniosła wrażenie, że całkowicie utraciła poczucie czasu. Słońce nadal świeciło w okna i w pomieszczeniu było ciepło. Ellie podskakiwała na trampolinie stojącej na trawniku i ten widok uspokoił Helenę, która była trochę zdezorientowana i oszołomiona. Nie nosiła zegarka, a w zegarze nad kuchenką należało wymienić baterię. Włączyła czajnik, wyszła do korytarza i zawołała Daniela, pytając, czy napiłby się herbaty. Drzwi jego gabinetu nadal były zamknięte i nic nie odpowiedział. Miała właśnie wrócić do kuchni, kiedy usłyszała dźwięk dobiegający spoza domu, dziwny skowyt, który natychmiast rozpoznała. Christopher reagował w taki sposób, kiedy coś go zdenerwowało lub rozemocjonowało. Uznała, że pewnie Ellie przekonała go, aby wyszedł na dwór i dołączył do zabawy.

Otworzyła drzwi i wyjrzała na dziedziniec znajdujący się pomiędzy domem a jej warsztatem, zaadaptowanym z jednego z dawnych budynków gospodarczych zagrody. Christopher stał na nim rozdygotany, najwyraźniej czymś zaniepokojony. Podeszła do niego.

– Co się stało? – Nie odpowiedział, ale dostrzegła panikę w jego oczach. Podeszła do niego i mocno, bardzo mocno go przytuliła. Christopher nie cierpiał lekkich muśnięć, obejmowania za ramiona, głaskania po włosach, mimo to niekiedy reagował na zdecydowany uścisk. Tym razem jednak to nie zadziałało. Wciąż był spięty i odsunął ją od siebie.

– Możesz mi powiedzieć, co się stało? – zapytała spokojnie. Christopher źle znosił wszelkiego rodzaju emocje.

Pokręcił głową, ale złapał ją za rękę i pociągnął w kierunku stodoły. Był to jedyny budynek w gospodarstwie, którego nie wyremontowali. Kiedy się tu sprowadzili, Helena pomyślała, że pewnego dnia może przerobią go na dom dla Christophera, gdyby okazało się, że nie zdoła poradzić sobie samodzielnie w wielkim świecie i nawet jako dorosły nadal będzie potrzebował ich pomocy. Stodoła stała nieco dalej, za jej warsztatem. Właśnie w niej Daniel znalazł Dennisa Geara.

Podwójne drzwi spróchniały, spadły z zawiasów i stały oparte o ścianę, tylko częściowo zasłaniając wejście. Światło do środka wpadało tylko i wyłącznie przez okno umieszczone wysoko w ścianie.

Na jednej z belek, na pętli z nylonowego sznura, wisiał człowiek. Helena nie wpadła w panikę. Wręcz przeciwnie, zaskoczyło ją, że jest tak spokojna, że tak dobrze panuje nad sobą. Scena przypominała jeden z tych małych anonimowych rysunków, ale nie była rekonstrukcją śmierci Dennisa Geara. Tym razem ofiarą była młoda kobieta ubrana w sukienkę. Miała gołe nogi, bez butów. Helena odsunęła Christophera.

– Nie patrz. Zostań na dworze.

Kiedy odszedł, zbliżyła się do ciała i dotknęła kostki. Była zimna, pozbawiona życia. Ściąganie zwłok nie miałoby sensu, nawet gdyby było to fizycznie możliwe, gdyby Helena potrafiła sobie z tym poradzić.

Przeszła trochę w bok i spojrzała w górę. Teraz mogła zobaczyć twarz kobiety. Na chwilę żołądek podszedł jej do gardła i pomyślała, że zaraz zwymiotuje. To była Emma Shearer, która opiekowała się dziećmi Belle i Roberta Moncrieffów. Była jedną z członkiń rozplotkowanej grupy, która ruszyła w kierunku Heleny, gdy w ubiegły piątek przyszła odebrać dzieci. Belle wychwalała ją pod niebiosa, ale na Helenie nie wywarła dobrego wrażenia już w trakcie pierwszego spotkania. Była uprzejma w czasie drobnych rozmów i nawet dość uczynna, ponieważ czasem odbierała Ellie, jeżeli Helena się spóźniała. Było w niej jednak coś wyniosłego, zarozumiałego, krytycznego. Nie lubiłam jej, a teraz jest martwa. Jakby jej brak sympatii mógł stać się powodem śmierci kobiety. Jakby wystarczył, by ją zabić.

Usłyszała za sobą hałas i odwróciła się, przypuszczając, że wrócił Christopher i będzie musiała znowu go odgonić. W drzwiach stał jednak Daniel. Padające od tyłu mocne światło sprawiło, że widziała tylko jego sylwetkę, ale usłyszała, jak gwałtownie westchnął, i uświadomiła sobie, jaki musi to być dla niego szok. Znalazł zwłoki Dennisa Geara dokładnie w tym samym miejscu. Co się z nami dzieje? Czemu nasze życie tutaj rozpada się w gruzy?

Podeszła do niego i wypchnęła na słońce.

– Gdzie jest Christopher?

– Nie wiem. – Spojrzał znowu na stodołę. – Czy nie powinniśmy spróbować jej zdjąć?

– Nie miałoby to sensu. Nie żyje. Policja wolałaby, żebyśmy ją tak zostawili. – Helena wiedziała o tym dzięki grzesznemu upodobaniu do oglądania późno w nocy, gdy wszyscy już spali, programów o prawdziwych zbrodniach. Dokładnie tak, jak to robił jej syn.

Już wpisała do telefonu numer Jimmy’ego Pereza. Teraz nacisnęła klawisz i zaczęła czekać, aż się odezwie.

ROZDZIAŁ 6

Perez postanowił pojechać na niedzielną herbatkę dobroczynną do Deltaness. Dzięki temu zajmie czymś Cassie. Pogoda była dobra, a jemu może uda się zdobyć jakieś informacje o rodzinie Flemingów, coś, co pozwoli mu zrozumieć powody napięć w społeczności. Cassie często spędzała niedziele z ojcem, Duncanem Hunterem, ale w tym tygodniu udał się w jedną ze swoich tajemniczych podróży biznesowych na południe i dziewczynka była naburmuszona, kapryśna, a za powstałą sytuację obwiniała Pereza, nie Duncana. Ojciec rozpuszczał ją, pozwalał jej siedzieć do późna w nocy, a teraz ją zawiódł. Jego zagraniczne wyjazdy stawały się coraz częstsze. Perez doszedł do wniosku, że nielimitowany dostęp do ciast i możliwość spotkania z innym dziećmi może poprawić Cassie humor. Uznał, że obecność Flemingów na herbatce jest mało prawdopodobna. Na takich spotkaniach plotkowano na całego, podejrzewał więc, że Helena zadba, aby trzymać się od tej imprezy z daleka.

Kiedy jechali na północ, Cassie prawie się nie odzywała. Musiał stoczyć bitwę, żeby przekonać ją, by jednak mu towarzyszyła. Ona sama wolałaby spędzić leniwe popołudnie skulona na sofie, oglądając DVD. W samochodzie włączyła audiobooka i kiedy zadawał jej jakieś pytanie, tylko odburkiwała w odpowiedzi. Zastanawiał się, jak będzie, kiedy stanie się nastolatką. Pogoda wciąż była dobra, słoneczna, a południowo-wschodni wiatr nie pozwalał na tworzenie się mgły. Gdy przyjechali na miejsce, parking przed domem kultury już był zatłoczony. Po drodze do budynku Perez ukłonił się kilku osobom, które znał – kobiecie, z którą chodził do szkoły, i Robertowi Moncrieffowi, lekarzowi rodzinnemu, którego praktyka obejmowała Northmavine. W środku było więcej znajomych twarzy. Wrzucił pieniądze do kubełka na stole przy drzwiach i ustawił się z Cassie w kolejce do domowych wypieków. Znaleźli miejsce przy nakrytym białym obrusem stole na krzyżakach i natychmiast jakby znikąd pojawiła się kobieta z wielkim dzbankiem, żeby nalać mu herbaty do kubka. Na niskiej scenie para nastolatków grała na skrzypcach. Cassie dostrzegła najmłodszą córkę Moncrieffów, którą znała z klubu gimnastycznego, i pobiegła do niej. Perez siedział i wsłuchiwał się w toczone obok niego rozmowy.

Naprzeciwko Jimmy’ego siedziały dwie kobiety. Uznał, że muszą być siostrami. Obie miały ponad sześćdziesiąt lat i kwadratowe szczęki. Jedna była krępa, grubokoścista, druga, o drobnej budowie ciała, miała cienkie, siwe włosy. Pomyślał, że szczuplejsza siostra musi mieć problemy ze słuchem, bo gawędziły głośno, niemal zagłuszając inne rozmowy. A może po prostu lubiły, aby ich słuchano. Nie znał ich, ale miał wrażenie, że tę większą już widział. Pracowała w banku w Lerwick. Początkowo wydawało mu się, że mówią o jakimś sędziwym krewnym.

– Uważam, że lepiej byłoby, gdyby siedział w domu, prawda, Lottie? – I po chwili dodała: – Ten chłopak Flemingów.

Siostra miała usta pełne ciasta i mogła jedynie kiwnąć głową.

– W tym momencie jest zagrożeniem dla siebie i innych. Kto wie, co zrobi następnym razem? Nie panują nad nim. Pozwalają, żeby się włóczył. Może nas spalić w naszych własnych domach. – Mówiła ze świętym oburzeniem, ale Perez doszedł do wniosku, że gdyby ktoś zginął z powodu zachowania Christophera, przynajmniej dostarczyłoby to tematów do rozmowy na całe lata.

Siostra wreszcie przełknęła.

– Matka wydaje się dość miła.

– A moim zdaniem nas wykorzystuje. Przyjeżdża na wyspy, bierze naszą wełnę, używa naszych wzorów, żeby zbijać fortunę. – Krępa siostra umilkła na chwilę, by upić łyk herbaty. – I nie szanuje prawdziwych tradycji. Moim zdaniem jest po prostu pijawką.

Perez wyobraził sobie Helenę Fleming, zaciekłą i zdeterminowaną, by walczyć o swoją rodzinę. Miał ochotę się wtrącić i powiedzieć kobiecie, że jest niesprawiedliwa, ale doszedł do wniosku, że tylko pogorszyłby sytuację Flemingów. Nie mógł dłużej słuchać tych pełnych żółci złośliwości. Wstał i zaczął szukać sobie innego miejsca.

Chodził do szkoły z Robertem Moncrieffem i zapamiętał go jako wysportowanego, trochę trzymającego się na dystans chłopaka. Kiedy Perez przeniósł się z małej szkoły na Fair Isle do internatu przy liceum Andersona, był w nim osamotniony. Trochę go tam tyranizowano i tęsknił za domem. Ojciec Roberta był lekarzem i pracował w Szpitalu Gilberta Baina, a w tym czasie większość chłopców pochodziła z rodzin rolniczych i rybackich. Perez pomyślał sobie, że młodemu Moncrieffowi też trudno było się dopasować. Inspektor podszedł do niego, a ten przesunął krzesło, aby zrobić mu miejsce. Lekarz spoglądał na drugi koniec sali, gdzie Cassie i jej przyjaciółka stawały na rękach przy ścianie.

– Tylko popatrz na te dwie małpki. – Najmłodsza córka Moncrieffa, Kate, była trochę młodsza od Cassie. – Zdaje się, że świetnie się dogadują, a przecież spotykały się dotąd tylko w klubie gimnastycznym.

– Może łatwiej się przyjaźnić z kimś, kogo widuje się tylko raz na jakiś czas.

– No tak, może. – Lekarz milczał chwilę. – Małe dziewczynki potrafią być strasznie wredne.

– Nie tylko małe dziewczynki.

– Aha – stwierdził Moncrieff. – Widzę, że właśnie uciekłeś przed wiedźmami z Deltaness. – Ruchem głowy wskazał obie siostry. – Lottie nie jest taka zła, jeżeli rozmawia się z nią sam na sam, ale Margaret Riddell żywi się złośliwością, plotkami i obgadywaniem bliźnich. Mąż ją rzucił, bo nie mógł już tego znieść, i związał się z o połowę od niego młodszą łotewską kelnerką, która pracuje w mieście w Kveldsro Hotel.

– I sama stała się tematem plotek? – Perez się uśmiechnął. Mimo wszystko nie mógł wzbudzić w sobie współczucia dla tej kobiety.

– W rzeczy samej.

– Rozmawiały o chłopcu Flemingów.

– Zajmujesz się tą sprawą? – Moncrieff sprawiał wrażenie zaskoczonego. – Z igły widły, wielkie mi rzeczy, podpalił stertę makulatury na szkolnym podwórku. Nie było żadnych szkód.

– Nie – odpowiedział Perez. Dopiero teraz przypomniał sobie, że Helena mówiła mu, iż chłopiec bawił się zapałkami w szkole. – Nie jesteśmy w to zaangażowani. – Nastoletni skrzypkowie skończyli grać i rozległy się brawa. Perez odwrócił się w stronę Moncrieffa. – Znasz tę rodzinę?

– Nasze młodsze dzieci chodzą z ich dziećmi do szkoły i parę razy zaprosiliśmy Daniela i Helenę na obiad. Wcześniej tego roku wpadliśmy do nich na drinka i rodzinnego grilla. Sam wiesz, Jimmy, jak to jest w miejscowości takiej jak Deltaness. Każdy nowy przybysz jest źródłem zainteresowania i nowym członkiem życia towarzyskiego. Belle była zachwycona, kiedy się sprowadzili. Uznała, że pewnie czytają „The Guardian” i będziemy mogli prowadzić inteligentne dyskusje o sztuce i literaturze.

– A ty? – Żona Roberta, Belle, wychowała się w Anglii. Perez nie mógł sobie przypomnieć, czym dokładnie zajmowała się przed przyjazdem na Szetlandy. Chyba promocją? Teraz była siedzącą w domu matką czwórki dzieci oraz aktywną członkinią większej liczby organizacji charytatywnych, niż Perez byłby w stanie wymienić. Dzisiaj w kuchni ośrodka smarowała masłem placki kukurydziane. Zauważył ją, wchodząc do domu kultury.

– Dogadujemy się z Heleną. Daniel jest dość trudny. Trochę zasadniczy i skłonny do długich, introspektywnych okresów milczenia.

– Znalazł zwłoki Dennisa Geara – zauważył Perez, chociaż był pewien, że Moncrieff musiał o tym wiedzieć. – Najwidoczniej przeżył wstrząs i jeszcze nie jest sobie w stanie z nim poradzić.

– Oczywiście, biedny facet. To może wszystko tłumaczyć. – Moncrieff pomachał kubkiem w stronę młodej kobiety przechodzącej obok z dzbankiem herbaty. – Powinienem odnosić się do niego bardziej życzliwie.

– Nie jesteś ich lekarzem rodzinnym?

– Nie. Mam wrażenie, że Flemingowie zapisali się do ośrodka zdrowia w Brae. I oczywiście gdybym był jego lekarzem, Jimmy, nie mógłbym rozmawiać z tobą o stanie zdrowia Daniela.

– A jak odnosi się do nich reszta Deltaness?

Moncrieff milczał przez chwilę.

– Większość naszych sąsiadów jest bardzo tolerancyjna. Przywykliśmy do witania obcych. Najeźdźcy pojawiają się na wyspach od czasów wikingów.

– Daniela i Helenę Flemingów trudno uważać za najeźdźców. – Kate i Cassie wyszły na zewnątrz i ćwiczyły salta do tyłu. Perez przyglądał się im i zastanawiał, jak by się czuł, gdyby to Cassie była obiektem złośliwych plotek. Pomyślał, że miałby ochotę mordować.

– Oczywiście. A dom Dennisa Geara był w fatalnym stanie, kiedy go kupowali, ale niełatwo im było się zaadaptować. Nikt z miejscowych nie chciał przejąć tego miejsca, za dużo było tam do zrobienia. Ale teraz, kiedy remont został ukończony, nie przeszkadza im to mamrotać o obcych, którzy przyjeżdżają i wykupują wszystkie najlepsze miejsca.

– A może czują się też trochę winni z powodu tego, jak Dennis Gear się zabił? Łatwiej obwiniać o to angielską rodzinę niż uznać, że mogliby lepiej się postarać i pomóc mu, kiedy jeszcze żył.

Perez zastanawiał się, czy powrót Geara do Deltaness i jego samobójstwo nie było oskarżeniem wycelowanym raczej w miejscową społeczność, nie zaś w rodzinę Flemingów. Prawdopodobnie denat nigdy nawet ich nie poznał.

– Może masz rację. Wszyscy wiedzieliśmy, że Dennisma problemy finansowe, ale nikt nie przewidział takiego zakończenia. A teraz wspaniała nowa budowla na wzgórzu patrzy na nas jak wyrzut sumienia. Daniel był architektem w Londynie i odnawiając dom, wykonał wspaniałą robotę.

– A więc teraz doszło jeszcze coś w rodzaju zazdrości? – Roześmiane dziewczynki upadły na trawie jedna na drugą. Naburmuszona poranna Cassie zniknęła bez śladu.

– Tak na pewno jest w przypadku wyrobów Heleny. Jej prace stały się znane, bo jest wspaniałą projektantką, a nie dlatego, że podwędziła parę dawnych wzorów z Fair Isle. – Moncrieff umilkł na chwilę. – Oczywiście pomaga też fakt, że moja utalentowana żona pracuje nad jej popularnością.

– Belle pracuje teraz dla Heleny?

– Hmm, zaczęła robić to i owo w lokalnych mediach, ale nadal ma dawne kontakty z prasą w Londynie i teraz promuje produkty Heleny. Uwielbia to. – Milczał chwilę. – Za kilka tygodni jedzie z nią do Londynu na specjalny pokaz. Bóg raczy wiedzieć, jak sam dam sobie radę z dzieciakami.

– Myślałem, że macie do nich opiekunkę! Nie będziesz miał wszystkiego na swojej głowie.

– No cóż, tak. – Moncrieff sprawiał wrażenie nieco zażenowanego. – Emma zaczęła u nas pracować, kiedy Sam był jeszcze niemowlęciem, a Belle dopiero co urodziła Kate. Świetnie zajmuje się małymi, ale nie za bardzo daje sobie radę z humorami nastolatków. Wiesz, że Martha ma już szesnaście lat? – Rozpoczął opowieść o