Dzień Ojca - Ewelina Woźniak - ebook + audiobook + książka

Dzień Ojca ebook i audiobook

Ewelina Woźniak

4,8

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Najlepszy jest ten czas, jaki mamy przed sobą- M.H. Erickson

Jankę łączy z matką specyficzna więź, odbierająca obu kobietom prywatność i niezależność. Maja, mimo wspierającego męża i cudownych córek, nie czuje się szczęśliwa.. Hanka ma kłopoty z nastoletnim synem, od chwili gdy nieoczekiwanie pojawił się nieobecny do tej pory w jego życiu ojciec.. Ela walczy z przeszłością i próbuje poradzić sobie ze złymi wspomnieniami z dzieciństwa. Weronika traci grunt pod nogami, gdy dowiaduje się o chorobie syna...
Bohaterowie Dnia Ojca borykają się z problemami, jakie mogą zdarzyć się w życiu każdego z nas. Zdrada, traumy z dzieciństwa, brak zdrowych relacji z najbliższymi, żałoba, utrata nienarodzonego dziecka... Jak poradzić sobie z toksycznymi emocjami, które zatruwają codzienność? Ta pełna wzruszeń opowieść o życiu i o tym, co w nim piękne, trudne i bolesne daje nam wiarę, że w każdej chwili wszystko można zmienić i wyjść szczęściu naprzeciw. Ono jest tuż za zakrętem...

Majka czuła, że tkwi w jakimś zawieszeniu, szuka, ciągle szuka, sama nie wie czego. Kocha swoją rodzinę – dzieci i męża. Hm, męża… no chyba kocha, chociaż odsunęli się od siebie dość mocno. On tylko ciągle o domu i o rodzinie, a ona chce czegoś więcej, chce być kimś. Artystką! Wielka sprawa, bycie matką czy ojcem – to żadna filozofia. Daje dzieciom przecież bardzo dużo. Mają komfortowe warunki, chodzą na dodatkowe zajęcia, niczego im nie brakuje. Jej mamy też ciągle nie było – wyjechała, a ojciec dobrze wychował córkę. Zmarł, gdy była na studiach. Mama mieszkała za granicą, rzadko przyjeżdżała, ale pomagała córce finansowo podczas studiów, dzwoniła do niej. Majka zawsze miała, czego potrzebowała… najmniej matki.

Ewelina Woźniak - ur. w 1977 roku w Iławie. Z wykształcenia psycholog, psychoterapeutka. Prywatnie żona oraz matka trzech synów. Dzień Ojca to jej debiut literacki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 433

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 54 min

Lektor: Monika Chrzanowska

Oceny
4,8 (15 ocen)
12
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

 

 

-

 

Dźwięk budzika. Janka przetarła oczy. Nie patrząc na zegarek, wyłączyła sygnał. Była szósta trzydzieści, wstaje tak codziennie, bo o ósmej zaczyna lekcje. Wstała po cichutku, żeby nie obudzić matki. Zofia Nowak też była nauczycielką, dzisiaj już na emeryturze. Janka zawsze chodzi na paluszkach, żeby nie drażnić mamy. A dziś jeszcze, w Dniu Matki, tym bardziej chciała dać jej pospać dłużej – może tym razem będzie miała lepszy dzień.

Janka już pod prysznicem obmyślała, co na siebie włożyć. Zawsze schludna, elegancka, zaplanowała, że dziś wybierze białą koszulę i czarną spódniczkę. Na paluszkach poszła do kuchni, żeby zrobić sobie małą kawę. O nie, hola, hola, jeszcze się mamusia obudzi, jak włączę ekspres – pomyślała. Zjadła jogurt – to wystarczy, przecież stara się dbać o siebie, chce się podobać, może wreszcie znajdzie swojego księcia z bajki. Zdjęła marynarkę z wieszaka, zerknęła w lustro. Jest dobrze, chyba dobrze – zwątpiła.

Delikatnym, bardzo dokładnym makijażem podkreśliła swoje rysy twarzy, włosy średniej długości, świeżo umyte i ułożone, założyła za ucho. W rękę wzięła czółenka i na palcach wyszła z domu. Ubrała się je dopiero za drzwiami. Odetchnęła. Całe szczęście matka się nie obudziła. Janka nie miała dla niej prezentu w tak ważnym dniu, na śmierć zapomniała. Znowu nasłuchałaby się, ile rodzicielka dla niej przez całe życie zrobiła, jak jej pomagała, sama wychowywała. Ach, szkoda gadać – pomyślała. Mimo to czuła napięcie. Zawsze się tak czuła przy matce, niezadowolonej, gderającej, stale nieszczęśliwej, ale Matce Polce.

Zbiegła na dół. Po drodze weszła do kafejki po kawę na wynos, sałatkę i bułkę grahamkę. Gdy stała w kolejce, miała wrażenie, że ktoś się jej przygląda. Spojrzała w bok. Przy stoliku siedział facet, na oko w jej wieku, przystojny, elegancki. Może biznesmen? – pomyślała, ale zaraz zorientowała się, że wgapia się w niego, snując plany na przyszłość. Zaczerwieniła się i szybko się odwróciła. Zabierając zakupy, opuściła głowę i pośpiesznie wyszła. Bała się, że mógłby zauważyć jej zawstydzenie.

Wpadła do autobusu w ostatniej chwili. Przyglądała się ludziom – jedni byli wpatrzeni w telefony, inni w książki, jeszcze inni wyglądali przez okno zadumani, jacyś tacy smutni. Niewielu ze sobą rozmawiało. Jak to teraz jest, że ludzie tak mało ze sobą rozmawiają? Pomyślała o swojej rodzinie. Matka też niewiele z nią rozmawiała, tylko żądała, wymagała, ciągle było za słabo, za mało, niedobrze, w oczach matki wciąż widziała niezadowolenie, chociaż miała wrażenie, że kiedy ona chodziła do przedszkola, mama była inna, weselsza. Nie pamięta, czy tak było, czy tak jej się tylko zdaje.

Westchnęła. No cóż, może dzięki wymagającej matce jestem teraz porządną kobietą, ułożoną, odpowiedzialną, mam pracę, uczę młodzież. – Wzdrygnęła się. Co to znaczy: porządną kobietą? Skąd jej się to wzięło? No tak, mama zawsze mówiła, że musi być porządna, dobrze się prowadzić, szanować. Jak zwykle jej posłuchała, a w efekcie jest przecież starą panną.

Drzwi autobusu otworzyły się, weszła młoda mama z córką. Kobieta miała korale z makaronu. Muszelki, rureczki pomalowane różnymi kolorami, śmieszne, piękne. Janka posmutniała. Pewnie to prezent od córki. To musi być niesamowite uczucie dostawać takie prezenty od swoich dzieci. Janka zawsze uwielbiała brzdące, te malutkie i te trochę większe, mogłaby być dobrą matką. Nigdy w sumie nie myślała o dzieciach, bardziej o księciu z bajki. Ten jednak nie chciał przyjechać. Szlag by trafił tych facetów. Co z nimi nie tak? Spotykała się z różnymi mężczyznami, wcześniej z chłopakami, ale to nigdy nie przerodziło się w nic poważnego. Jak to się działo, że każda znajomość, w którą zaczynała się angażować, tak szybko się kończyła? Każdy facet nagle uciekał. Może z nią jest coś nie tak? Ale czym mogłaby ich płoszyć?

Wpadła do szkoły. Miała tyle myśli w głowie, że nie była w stanie prowadzić lekcji.

– Dzień dobry, wyjmijcie proszę karteczki.

– Nie, proszę pani! – zawołała klasa.

Trochę jej było szkoda uczniów – koniec maja i kartkówka – ale nie potrafiła skupić się na tłumaczeniu kolejnych zadań z algebry. Hmm, zadania z jedną, dwiema, a może i trzema niewiadomymi. Żeby w życiu było tak łatwo… U niej są same niewiadome. Jedyne, co pewne, to stale niezadowolona matka.

– To usiądźcie w grupach po cztery osoby, każda grupa dostanie kilka zadań do obliczenia.

Rozdała przygotowane dużo wcześniej zadania. Zawsze miała wszystko przygotowane. Mogła pomyśleć. Stanęła przy oknie, słońce oświeciło jej twarz, zamknęła oczy. Zobaczyła w wyobraźni matkę i córeczkę, te z autobusu. Jakie one były szczęśliwe. Kobieta cały czas podziwiała swoje korale z makaronu, dziękując córeczce za prezent z okazji Dnia Matki. Przypomniało jej się, że zawsze usiłowała zadowolić swoją mamę. Laurki, kwiaty zerwane z łąki… Cholera, zawsze coś było nie tak, czemu mama nie potrafiła się cieszyć z tego, co dostawała? Janka często myślała, że jest złą córką. Ile by dała, żeby jej mama była zadowolona, żeby doceniała starania własnego dziecka.

Łza popłynęła jej z oka. Otarła ją i rozejrzała się nerwowo, czy nikt nie widział. Klasa pracowała jak należy, nikt nie zwrócił uwagi na nauczycielkę.

Spojrzała w dół, za okno. Zobaczyła przed szkołą mężczyznę. O kurczę, to ten z kafejki. Co on tutaj robi? Śledziła go wzrokiem. Chodził w tę i z powrotem, przysiadał na ławeczce, jakiś taki nerwowy, chyba czekał na kogoś. Zadzwonił dzwonek, a on zniknął jej z oczu w tłumie wybiegającej przed szkołę młodzieży.

Dzień minął szybko, miała tylko pięć lekcji. Gdy zbierała się do wyjścia, w pokoju nauczycielskim zadzwonił telefon. Nikogo innego nie było, więc odebrała.

– Witam, pani Janeczko, cieszę się, że jeszcze panią złapałam. Proszę podejść do pani dyrektor przed wyjściem ze szkoły. – Głos sekretarki i polecenie spotkania z dyrektorką przyprawiły ją o dreszcze.

– Dzień dobry, za chwilkę podejdę.

Czego ona znowu chce? – pomyślała.

Poszła do gabinetu. Czuła napięcie i zdenerwowanie – prawie jak przy matce.

– Dzień dobry – przywitała się, wchodząc do sekretariatu. Pani Adela, sekretarka od chyba stu lat, czekająca z niecierpliwością na emeryturę, poważna, często napuszona, swoje obowiązki wykonywała rzetelnie i skrupulatnie. Spojrzała na nauczycielkę spod okularów.

– Dzień dobry, pani dyrektor rozmawia teraz z rodzicem, proszę poczekać.

– Dobrze.

Janka usiadła na krzesełku obok wejścia. Czuła się jak uczennica, jak mała dziewczynka. Cholera, co ze mną jest? – pomyślała. Cały czas rozważała, czego może od niej chcieć przełożona, analizowała, czy wszystko dobrze zrobiła, czy wszystko na czas. Zerkała na zegar wiszący na ścianie przy biurku sekretarki. Minuty mijały jakoś tak wolno. Sekretarka grzebała w papierach, zerkając na nią co chwila. Janka nie miała ochoty z nią rozmawiać, więc nie zaczynała dialogu.

– Ładną mamy pogodę, prawda? – zagadała tamta.

– To prawda, zapowiada się ciepłe lato.

– Wakacje już zaplanowane? A jak pani Zofia się czuje? – Pani Adela już od dawna pracowała w szkole, więc znała matkę Janki.

– Dziękuję, dobrze.

– Proszę pozdrowić ode mnie mamę – powiedziała z wymuszonym uśmiechem.

– Dziękuję, przekażę pozdrowienia.

Po tej wymianie uprzejmości sekretarka wróciła do papierów. Janka spojrzała na zegar. Minęło już pół godziny, myślała, że wybuchnie ze złości. Miała już zaplanowane popołudnie. Za chwilę przestaną wydawać obiad w stołówce szkolnej. Jeśli ona nie zje, to pół biedy, ale zawsze bierze obiad dla matki.

Rozmyślania przerwały otwierające się drzwi gabinetu dyrektorki. Janka spojrzała na zegar. Czekała pięćdziesiąt minut.

– Proszę wejść. – Dyrektorka z uśmiechem zaprosiła ją do gabinetu.

– Dzień dobry – odpowiedziała i weszła.

– Pani Jasiu…

Nie lubiła, gdy ktoś obcy tak do niej mówił.

– Kuratorium zleciło nam zrobienie ewaluacji z dodatkowych zajęć, które prowadzimy na terenie szkoły. Nauczycielki prowadzące zajęcia przygotowały swoje ankiety ewaluacyjne.

Zbladła, gdy zobaczyła, że dyrektorka bierze do ręki stertę papierów.

– Proszę opracować z tych ankiet raport dla kuratorium, do poniedziałku bardzo proszę. Na nikim nie mogę polegać jak na pani, zawsze wszystko na czas, dokładnie, wręcz perfekcyjnie.

Chciało jej się wyć. Siedziała z toną papierów na kolanach i nie mogła się ruszyć.

– To wszystko, może pani odejść.

Coś ją zamurowało, jakiś wewnętrzny głos krzyczał: nie dawaj się znów wykorzystać, czemu zawsze ty do czarnej roboty, bo co, bo nie masz dzieci, męża, siedzisz i się nudzisz w weekend? Poczuła się znów jak uczennica. Zupełny brak asertywności.

– To wszystko – powtórzyła dyrektorka.

Janka wzięła dokumenty i wyszła. Czuła łzy napływające do oczu. Zapakowała papiery do siatki i skierowała się do szkolnej stołówki. Usiadła przy stole. Nie zwróciła nawet uwagi, jak smakował obiad, zjadła go jak robot. Odebrała porcję dla mamy, podziękowała i wyszła.

– Janka, Janka! – Z zamyślenia, z wewnętrznej rozpaczy nad swoją nieudolnością w odmawianiu i dbaniu o siebie wybiło ją wołanie. – Poczekaj! Co jesteś taka zawalona siatami? – zapytała z radością Majka.

Uwielbiała ją, kochała jak siostrę. Chodziły razem do średniej szkoły, a znały się od przedszkola. Majka, wieczna artystka. Szalona, zdecydowana, wiedząca, czego chce. No i potrafiąca o siebie zadbać. Jej nikt nic nie wciśnie. Wyglądała pięknie, jak zwykle. Doskonały makijaż, czerwone usta, pewnie już skończyła lekcje, skoro tak wyraźnie je podkreśliła. Jeansy i koszula w kwiaty. Włosy długie, kręcone, jasnobrązowe, zebrane w koka na czubku głowy. Bransoletki od nadgarstka prawie do łokcia. Majka zawsze była spontaniczna, miała szalone pomysły, w szkole średniej jej fantazjom nie było końca. Wyciągała Jankę na różne imprezy, tyle że to ona głównie się bawiła, Janka zaś w napięciu pilnowała szalonej przyjaciółki. Wszystkie pomysły wagarów oczywiście wychodziły od Majki, potrafiła nawet napisać Jance usprawiedliwienie, doskonale podrabiała pismo pani Zofii. Janka nie chciała chodzić na wagary czy urywać się z ostatniej lekcji, była przecież wzorową uczennicą, ale jednocześnie oczywiście nie potrafiła odmówić Majce. Pomagała przyjaciółce w matematyce, pisała za nią prace z polskiego – i to nie dlatego, że szalona dziewczyna nie umiała, tylko miała zawsze ciekawsze rzeczy do zrobienia. Miała też ten plus, że nie była pilnowana przez mamę, a gdy chodziły do ogólniaka, matka Majki po prostu wyjechała. Tłumaczyła mężowi, że to dla niej szansa, że za granicą się ustawi i ściągnie męża z córką.

Janka patrzyła, jak Majka biegnie w jej stronę, potykając się o sznurki swoich sandałów rzemykowych.

– O cholera, ale bym orła wywinęła! – krzyknęła. – Gdzie idziesz taka załadowana?

– Do domu, a po drodze po prezent dla mamy.

– Poczekaj, podwiozę cię, pojedziemy razem do galerii, pomogę ci coś wybrać.

Janka nie zastanawiała się długo. Na samą myśl, że z tymi tobołami będzie musiała jechać autobusem, ciarki ją przechodziły. A jeszcze dzisiaj tak ciepło.

Po drodze opowiedziała przyjaciółce o spotkaniu z dyrektorką, o pracy, którą dostała na weekend. Była zrozpaczona, chciała, żeby ktoś ją przytulił, pocieszył.

– Nie martw się, szybko się z tym uporasz. Przecież robisz takie rzeczy najlepiej. A wiesz, dziewczynki przygotowują dzisiaj dla mnie imprezę. – Szybko zmieniła temat.

Majka Zalewska ma dwie córki, Kasię i Antosię, oraz wspaniałego męża, Macieja. Maciej jest architektem, pracuje w domu. I pewnie przez to też tym domem się często zajmuje, gdy zwariowana Majka nie ma na nic czasu. Mężczyzna ma świetny kontakt z córkami. Spędza z nimi zdecydowanie więcej czasu niż Majka, która nieustannie chce rozwijać swój talent malarski. Dziewczynki są dla Janki jak córki. Nieraz złości się na przyjaciółkę, że tak mało siebie daje swoim córkom. Majka ma w piwnicy swój pokoik artystyczny, tam się zamyka i tworzy. Jance najbardziej podobają się grafiki. Majka lubuje się też w sztuce kolażowej i uwielbia malować pejzaże, chociaż uważa, że to jej najsłabsza strona. Zdaniem Janki przyjaciółka ma talent, ale boi się go pokazać światu. Kiedyś wyciągnęła od Mai trzy nieduże grafiki i powiesiła u siebie w pokoju. Śmieje się, że za parę lat sprzeda je za setki tysięcy i będzie bogata. Maja chowa wszystkie prace w piwnicy, mimo że Maciej ją motywuje, żeby pokazała je komuś. Jednak obawa przed oceną, a może krytyką, powstrzymuje ją przed wyciągnięciem swojego dorobku na światło dzienne.

Zalewscy mieszkają na obrzeżach Warszawy w niedużym, nowocześnie urządzonym domku z dużymi oknami i jasnymi ścianami. Dom jest otoczony ogrodem z zadbaną trawą i rabatkami kwiatów. Cudowne miejsce na wypoczynek. Dziewczynki mają swój drewniany domek z różowymi okiennicami, który malowały razem z mamą, poza tym ich kącik składa się z piaskownicy, hamaka i trampoliny.

– Wiesz – zaczęła Majka – może przyjdziesz do nas w weekend? Dziewczynki się ucieszą, pytały o ciebie.

– Dziękuję, ale może innym razem, w ten weekend mam dużo pracy.

Dojechały do galerii. Mimo wielkich chęci, Janka nie potrafiła znaleźć dla matki prezentu, więc kupiła tylko kwiaty i bombonierkę. Majka zawiozła ją do domu.

– Nie przejmuj się, szybko zrobisz te raporty. Wiesz, gdyby nie to, że mam trochę pracy, pomogłabym ci, ale jak już nie będziesz ogarniała, to daj znać, rzucę wszystko i przyjadę ze wsparciem. – Zaśmiała się i pomachała na pożegnanie.

Gdy Janka wchodziła po schodach, załadowana pakunkami, marzyła, żeby wreszcie odpocząć.

– Wszystkiego najlepszego, mamusiu! – Podała matce kwiaty i słodkości, a potem ją uściskała.

– O! To dla mnie? Dziękuję ci, córeczko, myślałam, że zapomniałaś.

– Nigdy nie zapominam, mamo. – Janka posmutniała.

– Tak, wiem, tak tylko powiedziałam, bo siedzę tu sama i czekam na ciebie. Może wypijemy kawę? Chciałam iść kupić jakieś ciasto, ale jakoś nie mogłam się zebrać.

– Dobrze by było, żebyś jednak czasem wyszła, już nie pamiętam, kiedy byłaś na spacerze.

– A, nie mam siły za bardzo chodzić, jestem chora i słaba już – powiedziała cierpiętniczym głosem.

– Mamo, proszę cię, ty nie jesteś chora, jesteś jeszcze w sile wieku. Przestań sobie wmawiać choroby, chorzy ludzie leżą w szpitalu, a ty masz wyniki jak nastolatka.

– Oj, nie rozmawiajmy już o tym, najważniejsze, że jesteś, od razu czuję się lepiej.

Janka zrobiła kawę i otworzyła bombonierkę. Piły w ciszy, matce chyba wystarczała obecność córki. Janka patrzyła na nią i widziała smutek. Od kiedy pamięta, mama była albo smutna, albo zła nie wiadomo na co. Gdzieś w strzępkach wspomnień widzi zadowolonych rodziców, uśmiechniętą mamę, ale tak do końca nie wie, czy naprawdę pamięta, czy to tylko opowiadania taty.

 

 

 

 

 

 

 

To był wyczerpujący dyżur. Hania dopijała zimną kawę i się przebierała. Dwunastogodzinny dyżur dobiegł końca. Jest pielęgniarką w szpitalu na oddziale pediatrii. Kocha swoją pracę. Od kiedy pamięta, chciała pomagać chorym dzieciom. Cieszy się, kiedy zdrowieją, ale równie mocno przeżywa, gdy nie zawsze można im pomóc. Pamięta wiele poważnych diagnoz i przypadków koniecznego kierowania dzieci do specjalistycznej opieki. Nigdy nie mogła zrozumieć, dlaczego tak małe istotki muszą tak bardzo cierpieć. Robiła wszystko, aby im ulżyć w tym cierpieniu, a do swojej pracy podchodziła z ogromnym zaangażowaniem.

Gdy była młoda, planowała wyjechać na misję do Afryki i tam pomagać chorym dzieciom. Jednak życie miało dla niej inny scenariusz. Hania Sikora bardzo szybko zakochała się po uszy w swoim pierwszym mężu, to była szalona miłość. Nie widziała poza nim świata i nie chciała słuchać ostrzeżeń mamy. Teraz już wie, dlaczego mamie nie podobał się Zbyszek, po czasie to zrozumiała. Ale wtedy Hanka była dumna, że właśnie na nią zwrócił uwagę, bo przecież szalały za nim wszystkie dziewczyny. Ona, skromna, trochę niepewna siebie, zawstydzona, ciągle unikała mężczyzn. Czuła się po prostu brzydka, była przecież ruda i piegowata – nigdy by nie pomyślała, że taki chłopak jak Zbysiu zwróci na nią uwagę. Zwrócił i to tak mocno, że po roku znajomości zaszła w ciążę. A potem szybki ślub, chociaż do końca nie wie, czyja to była decyzja. Dzisiaj myśli, że chyba trochę na nim ten ślub wymusiła. Mimo to była najszczęśliwszą kobietą na świecie i nie rozumiała niezadowolenia matki z zięcia.

Jednak bardzo szybko zrozumiała, gdyż krótko po ślubie okazało się, że Zbigniew Sadowski zwracał uwagę nie tylko na swoją żonę, ale i na inne kobiety. Jak to jest, że matki widzą takie rzeczy, a ona nie chciała jej słuchać, złościła się, płakała, nie chciała widzieć, jak jej wybranek uśmiecha się do wszystkich dziewcząt dookoła? Ciągle wychodził z domu, nieustannie miał coś do załatwienia. Spotkania z kolegami były koniecznością – nie wypadało mu odmawiać. Już rok po ślubie, gdy wyszła z trzymiesięcznym Adasiem na spacer, zobaczyła męża w objęciach i połączonego w gorącym pocałunku z inną kobietą. To niewiarygodne, cholerny babiarz. Nie mogła uwierzyć w to, co zobaczyła, nawet się nie tłumaczył, nie zaprzeczał, a gdy usłyszała od niego: „Ale co mogę poradzić, że kobiety tak mnie pragną?”, wiedziała, że to małżeństwo nie ma i chyba nigdy nie miało sensu.

Rozwód był szybki, można by rzec: bezbolesny, bez kłótni, bez walki o dziecko. Nie interesowało go nic poza wolnością. Hanka długo płakała, cierpiała, nie wyobrażała sobie w najgorszych snach, że to tak może boleć. Jej wymarzony, jedyny, a ona była dla niego nikim. Miała dopiero dziewiętnaście lat, zdaną maturę i trzymiesięczne dziecko. Najlepszym wsparciem okazali się rodzice, którzy pocieszali, tłumaczyli, no i jak zwykle mieli rację.

Pewnego dnia, gdy mama nie była w stanie już znieść płaczu córki, po prostu zapytała co dalej, co chce zrobić ze swoim życiem. Przepłakać je? Oczywiście, że Hanka nie chciała, ale nie wiedziała, co dalej. Jedyne, co wiedziała, to że chce być pielęgniarką, pracować z dziećmi, jechać na misję do Afryki, ratować innych, pomagać im. Jasne było, że już nigdzie nie wyjedzie, nie wyobrażała sobie życia bez tej małej istotki, którą niedawno urodziła. Zdecydowała o zapisaniu się do szkoły pielęgniarskiej, rodzice pomagali jej przy dziecku. Miała świetne wyniki w nauce, ten zawód to było jej powołanie, więc szybko dostała pracę w szpitalu, gdzie do dziś pracuje. Zbyszek zniknął z jej życia jak kamfora, nie pytał o syna, nie interesował się niczym, alimenty płacił, jak miał, a jak nie miał, to nie płacił. Jedyna walka była o pieniądze. Z czasem znalazł lepszą pracę i zaczął wywiązywać się z zobowiązań.

Gdy Adaś miał pięć lat, Hanka wyprowadziła się od rodziców. Była im zawsze wdzięczna, chyba najbardziej mamie, że nigdy nie powiedziała „a nie mówiłam?”. Rodzice pomogli jej urządzić dwupokojowe mieszkanko. Dużo radości sprawiało jej malowanie ścian wspólnie z ojcem, skręcanie mebli i wykańczanie swojego gniazdka. Tu też mama była świetnym doradcą. To niesamowite – nigdy niczego nie narzucała, tylko proponowała, pokazywała inną perspektywę. Hanka pamięta, że gdy spadła z krzesła, kiedy wieszała firanki, mama podbiegła jej pomóc. Uścisnęła wtedy matkę mocno i podziękowała za to, że jest, że zawsze może na nią liczyć. I wtedy usłyszała słowa, których nigdy nie zapomni: jak bardzo matka jest z niej dumna, jak kocha ją i swojego wnuka i jak wierzy, że córka będzie w życiu szczęśliwa.

Rodzice są cudowni. Wychowali ją i jej starszą siostrę w miłości i wzajemnym szacunku. Zawsze ich podziwiała, kochali się mocno, szanowali się mimo sprzeczek, które nigdy tak naprawdę nie zaburzały jej poczucia bezpieczeństwa. Wiedziała, że po każdej ostrzejszej wymianie zdań, będą dalej się kochać i szanować. Kłótnie? To raczej była zawsze wymiana argumentów, znajdowanie kompromisu, a potem wszystko wracało do normy. Rodzice byli konsekwentni, uczyli ją, że będzie musiała wypić piwo, którego nawarzyła. I piła, a oni ją w tym wspierali. Jeśli istnieją idealni rodzice, to oni właśnie tacy byli, zawsze razem, zawsze uśmiechnięci, no, może nie zawsze, ale w trudnych momentach się wspierali.

Hanka marzyła o stworzeniu właśnie takiej rodziny. Pamięta, że gdy inne argumenty do niej nie trafiały, mama mówiła: „Z ładnej miski się nie najesz”. To był oczywiście przytyk do jej męża, ale wtedy brała to za złośliwość. Jakoś tak sobie zakodowała to powiedzenie, że już przestała zwracać uwagę na przystojniaczków podrywających kolejne dziewczyny. Zresztą brakowało na to czasu – dziecko, nauka, praca… Miała swoje cele i chciała je zrealizować. To mama nauczyła ją wytrwałości, cierpliwości i empatii. No właśnie, dzisiaj Dzień Matki – pomyślała. – Muszę zadzwonić i złożyć życzenia. Rodzice byli w sanatorium nad morzem.

Wybrała numer do mamy.

– Witaj, kochanie. Pewnie pracowałaś do popołudnia i jesteś zmęczona? – powiedziała starsza pani.

– Cześć, mamo. Nie, nic mi nie jest. Życzę ci wszystkiego najlepszego w dniu twojego święta! Zdrówka przede wszystkim ci życzę i całuję mocno.

Rozmawiały chwilę o tym, co tam nad morzem, jak spędzają czas rodzice. Uwielbiała słuchać głosu matki, pamięta czytane przez nią bajki, zresztą na zmianę z tatą. Gdy się rozłączyły, dojeżdżała już do domu. Spojrzała na deskę rozdzielczą, jakiś trójkącik mrugał. Jej średniej klasy samochód czasem strajkował, ale nie martwiła się tym, przecież ma dobrego mechanika.

Weszła do domu. Poczuła cudowny zapach obiadu. Rozejrzała się, ale nie było nikogo. W kuchni zobaczyła jednak karteczkę. „Kochanie, obiad gotowy, zjedz, odpocznij, ja niedługo będę, jestem w warsztacie.

PS Nie dodzwoniłem się do Adasia”.

 

Tak, to jej wymarzony książę z bajki. Leszka poznała, gdy Adaś chodził do zerówki. Jechała swoim ledwo dyszącym maluchem, który po prostu odmówił posłuszeństwa i to w środku miasta. Wszyscy trąbili, machali do niej, coś krzyczeli, a ona siedziała ze łzami w oczach i błagała, aby staruszek odpalił. Nie odpalił, za to ktoś zapukał do okna.

– Otwórz. Co się stało? – zapytał jakiś chłopak. Był od niej może rok, może ze dwa starszy, przeciętny, ale również miły. Miał w oczach coś niesamowitego, hipnotyzującego. – Nie płacz, pomogę ci.

Zadzwonił po kogoś, przyjechała laweta, wciągnęli maluszka i odjechali, a Hanka stała jak wmurowana.

– Wsiadaj. – Wskazał na swój samochód. – Jedziemy do warsztatu.

Wsiadła. Czuła się zagubiona, nie wiedziała, jak ma się zachować.

– Dziękuję – wydusiła.

– Nie ma za co. Jestem Leszek.

– Hanna – odpowiedziała nieśmiało, podając mu rękę. – Gdzie jedziemy?

– Do warsztatu mojego ojca, spróbujemy go reanimować. Nie, nie ojca, twój samochód – dodał, widząc jej zdziwienie.

Jechali około pół godziny, co chwila zatrzymywali się z powodu dużego ruchu. Miała wrażenie, że zna tego chłopaka od zawsze, jak dobrego kumpla. Już po chwili nieśmiałość gdzieś zniknęła. Rozmawiali, śmiali się, to było niesamowite. Jeszcze nigdy nie czuła się tak swobodnie przy mężczyźnie.

Rok później zamieszkali razem. Leszek był dla Adama jak ojciec. Bawił się z małym, grał w piłkę, zabierał do warsztatu, na ryby. Wspólnie wbijali w domu gwoździe w ściany, gdy chciała powiesić nowe obrazki, majsterkowali, między nimi narodziło się coś niesamowitego. Mój syn będzie miał prawdziwego ojca. – Hanka niczego więcej nie potrzebowała do życia. Adam wolał mówić do Leszka po imieniu, tak było dobrze dla obu. Mimo że świetnie się dogadywali, Adaś co jakiś czas pytał matkę o biologicznego ojca. Nigdy źle o nim nie mówiła, wiedziała, że mogłoby to być trudne dla chłopca, ale teraz trochę tego żałowała. Może gdyby Adam wiedział, jaki naprawdę jest jego ojciec, teraz wszystko wyglądałoby inaczej…

 

Zjadła obiad, był smaczny. Ktoś wszedł do domu.

– Cześć, mamo. – Adam stał z bukietem stokrotek. Uwielbiała je.

– Cześć, syneczku.

Ucałowała go, podziękowała za życzenia i kwiaty. Chwilę porozmawiali, a potem Adam poszedł do swojego pokoju. Znowu był przygnębiony, ale widziała, że nie chce nic mówić. Położyła się, żeby odpocząć. Zdążyła poczuć objęcia Morfeusza, gdy zadzwonił telefon.

Zerwała się, spojrzała na wyświetlacz. Elżbieta Wolińska, lekarz pediatra z jej oddziału.

– Cześć, Hanka, wiem, że niedawno skończyłaś, ale potrzebuję cię, możesz przyjechać?

– Pewnie, zaraz będę.

Nie musiała pytać po co, było dla niej jasne, że to coś ważnego. Ela nigdy nie nadużywała ich bardzo dobrej znajomości, mogłaby i rzec: przyjaźni. Poznały się w szpitalu, gdy obie zaczynały pracę. Obie stażystki, uczyły się zawodu i tu zostały. Była między nimi jakaś niesamowita więź, rozumiały się bez słów, nadawały na tych samych falach. Dużo rozmawiały, gdy był spokojniejszy dyżur. Spotykały się też poza pracą, wspólnie z rodzinami, ich mężowie również się lubili, a chłopcy bardzo dobrze się dogadywali. Elka była świetnym doradcą, potrafiła słuchać, wesprzeć. Po rozmowie z nią widziało się swoje problemy z innej perspektywy. I pewnie odwrotnie też tak było, bo i Ela chętnie zwierzała się ze swoich problemów i zawsze mogła liczyć na Hanię.

Elżbieta była zawsze twarda, pewna siebie, wiedziała, czego chce, i głośno mówiła o swoich oczekiwaniach. Wysoka brunetka, z krótkimi włosami, zawsze zadbana, elegancka. Chyba nawet w domu chodziła w obcasach. Miała w sobie coś dziwnego, co trudno zrozumieć. Z jednej strony była ciepła, rozumiała innych, mali pacjenci ją uwielbiali, czuli się przy niej spokojnie, ufali jej. Z drugiej jednak czasem się usztywniała, trzymała dystans, stawała się poważna i czepiała się wszystkiego wkoło. Szczególnie w domu. Tam to już była kierowniczką na całego. Hanka bardzo ją lubiła, ale czasem nie mogła zrozumieć, jak Paweł to wytrzymuje.

Paweł Woliński pracował w dużej firmie jako informatyk. Dobrze sobie radził, nigdy nie narzekał. Był konkretnym facetem, wiedział, czego chce. A jednak po przekroczeniu progu domu chyba niewiele miał do powiedzenia. Na pewno z czasem coraz mniej. Hania nie potrafiła zrozumieć, jak to jest, że taki silny facet tak się daje tej swojej babie. Ela od zawsze była waleczna, wychowała się w domu dziecka, więc od małego była nauczona walczyć o swoje. Nic dziwnego w sumie, chociaż chyba tak naprawdę najbardziej walczyła sama ze sobą. Ta jej siła musiała być pozorna, bo w głębi duszy Ela była małą, zagubioną dziewczynką. Im bardziej potrzebowała wsparcia, pomocy, tym grubszą zakładała na siebie stalową zbroję, próbując pokazać siłę i niezależność.

Hance trudno było sobie wyobrazić, co musiała przeżywać Ela, mierząca się z tak trudną przeszłością. Nie znała swoich rodziców, był moment, gdy chciała ich odnaleźć, ale szybko zrezygnowała, pewnie się bała. Była zawsze wzorową uczennicą, we wszystkim perfekcyjna, jakby ciągle chciała zasłużyć na miłość i uznanie innych. Szybko się usamodzielniła, poszła na studia medyczne, egzaminy zdała śpiewająco. Na studiach oczywiście była jedną z najlepszych. Ciągle czuła ogromną potrzebę bycia zauważoną, docenioną, ciągle czekała na jakąkolwiek pochwałę – to budowało jej samoocenę, tak przynajmniej myślała, ale chyba nie do końca tak było. Trudno być pewnym siebie, dobrze czuć się z samym sobą, gdy jest to zależne tylko od opinii innych. Mimo że znała swoje zalety i wiedziała, że wiele potrafi, wciąż było jej mało, wciąż chciała coś osiągać, udowadniać. Nie wiedziała, że tak się nie da, nie wiedziała, że dopóki sama siebie nie zaakceptuje, nie pokocha, nikt ani nic nie będzie w stanie jej pomóc.

Jej cechy były zarówno zaletami, jak i wadami. Nie potrafiła ich ujarzmić tak, aby jej służyły, raczej często ją zamęczały. Potrzeba kontrolowania wszystkiego wokół musiała być jej największą zmorą, jednak robiła to, coś jej to dawało – poczucie bezpieczeństwa, wrażenie, że nad wszystkim panuje. W pracy było to dość korzystne, szczególnie dla współpracowników, bo sumiennie wykonywała wszystkie swoje obowiązki, wszystkiego doglądała. Chyba tak naprawdę nie miała zaufania do innych albo bała się, że nie zrobią czegoś tak dobrze jak ona. W domu jednak było już gorzej. Musiała panować nad wszystkim, o wszystkim wiedzieć, wszystkimi kierować. Gdy tylko coś nie szło po jej myśli, wściekała się. Kiedy patrzyło się z boku, można było pomyśleć: wariatka, ale niemożność wpływania na otoczenie wywoływała w niej potworny strach i napięcie. Nie była w stanie sobie z tym poradzić, miała wrażenie, że traci grunt pod nogami, jakby miała za chwilę wpaść w przepaść. Ten strach ją paraliżował i jeszcze bardziej nakręcał do kontrolowania wszystkiego i wszystkich.

Dla Pawła jej funkcjonowanie na początku było korzystne – nie miał nic na głowie, bo żona zajmowała się wszystkim. Nawet gdy chciał jej w czymś pomóc, zrobić cokolwiek, ona i tak musiała poprawić, dopytać, upewnić się, czy jest tak, jak ona uważa, że powinno być. Paweł z czasem rezygnował z różnych aktywności. Ożywił się jednak, gdy urodziło im się pierwsze dziecko. Mirek był dla młodego ojca spełnieniem marzeń. Paweł bardzo chciał pomagać żonie, ale znowu wszystko było nie tak, więc powoli usuwał się w cień, słysząc jednocześnie pretensje, że w niczym nie pomaga.

Trzy lata później urodził się Piotruś. Supermama ogarniała wszystko, a wieczorami płakała w poduszkę, jaka jest nieszczęśliwa, samotna, bez wsparcia, złościła się na męża, a on nie rozumiał, o co chodzi. Paweł więcej czasu spędzał z dorastającym Mirkiem, bo Piotruś dla mamy był ciągle mały, mimo że czas leciał, a ona nieustannie go wyręczała i traktowała jak malutkiego chłopca. Trójka facetów Wolińskich najlepiej bawiła się wtedy, gdy pani doktor szła na dyżur. Spędzali czas po swojemu, po męsku, a Paweł miał szansę pokazać młodszemu synowi, że nie jest już malutkim Piotrusiem, tylko dorastającym nastolatkiem. Kochali Elę, ale jej inwazyjność doprowadzała ich do obłędu. To niesamowite, jak można z przekonaniem o słuszności swojego postępowania robić pod górę bliskim. Ela wierzyła, że jej podejście pozwoli wychować chłopców na dobrych ludzi.

 

Hanka weszła na oddział. Rzeczywiście, było duże zamieszanie, wypadła pielęgniarka, no cóż, czasem i pielęgniarka może załapać rotawirusa od małego pacjenta. Hanka zastąpiła koleżankę. Zadzwoniła do Leszka, że będzie późnym wieczorem. Pod koniec dyżuru zrobiło się spokojniej. Zauważyła, że Ela ma dziś wyjątkowo dobry humor. Nic dziwnego, była podekscytowana poranną organizacją chłopców, przygotowanym dla niej prezentem. Tak idealnie prawie, jakby sama to zaplanowała.

 

 

 

 

 

 

 

Majka otworzyła drzwi domu. Dziewczynki rzuciły się jej na szyję.

– Wszystkiego najlepszego, mamusiu!

Kasia, od roku nastolatka, śliczna, długowłosa dziewczynka bardzo podobna do mamy z wyglądu, jednak w zachowaniu taka jak tata – spokojna, rozważna mimo wieku – poważnie przyjęła rolę starszej siostry. Troszkę matkowała młodszej Antosi – ośmiolatce, dzikiej i szalonej jak mama, z wyglądu zupełnie jak tata. Dziewczynki dużo czasu spędzały z tatą na zabawach, jeździe na rowerze, czytaniu książek. Były jego królewnami, lecz mimo szaleństwa na punkcie swoich córek Maciej był rozsądnym tatą, jasno określającym zasady i konsekwentnym w wychowaniu. Wychowywał córki w miłości, wspierając w trudnościach i pokazując, jak wytrwale pokonywać przeszkody.

Majka miała więcej luzu, często była niekonsekwentna, czasem sprawiała wrażenie, jakby lgnące do niej córki przeszkadzały jej w ciągłej zadumie artystycznej. Zdarzało się, że gdy malowała, przeganiała dziewczynki jak namolne muchy. Nie pozwalała im używać swoich farb i pędzli, praktycznie nie miały wstępu do jej pracowni. Macieja bardzo to złościło, widział, że dziewczynki chcą być blisko mamy. Chciały być takie jak ona, pragnęły malować, uwielbiały to robić. Majka nie rozumiała, o co chodzi mężowi, przecież starała się spędzać z nimi czas. Ale to nie był tylko czas dla mamy i dziewczynek – to Maciej organizował wspólne wyjazdy, zabawy. Majka często chodziła z głową w chmurach, obmyślając kolejne projekty. Ciągle się doszkalała, chciała być coraz lepsza, stać się sławną malarką. Jednak brakowało jej odwagi, aby pokazać światu prace. Czasem dawała je w prezencie, gdy szli do kogoś na jakąś uroczystość, a obdarzony zawsze był zachwycony.

– Dziękuję, dziewczynki, kochane moje! – zawołała Majka. – Co to? Co dla mnie macie? Ooo, kwiaty i laurki. Piękne! Prawdziwe arcydzieła – chwaliła córki.

– Mamo, zobacz moją, zobacz te kolory, dobrze dobrane? – domagała się uwagi Tośka, chcąc zaimponować matce.

– Pięknie, córeczko, masz zadatki na prawdziwą malarkę. – Uśmiechnęła się do dziewczynki.

Kasia stała spokojnie, czekając na swoją kolej. Jej laurka była przepiękna, widać, że dziecko włożyło bardzo dużo pracy w przygotowanie. Majka pochwaliła drugą córkę.

– To co, teraz lody i babeczki dla moich aniołków!

Tosia z radości zaczęła klaskać w rączki.

– Tak, tak! – wołały na zmianę.

Majka wzięła laurki i schowała je w szufladzie komody. Poszła do kuchni przygotować deser dla całej rodziny. Podszedł do niej Maciej. Nie krył oburzenia.

– I co, przy następnym sprzątaniu je wyrzucisz? Widziałaś, ile pracy w to włożyły, może mogłabyś bardziej docenić ich wysiłek – powiedział kąśliwie.

– Czego ty chcesz ode mnie? – odburknęła, jednak zrozumiała, o co mu chodziło.

Wniosła na taras deser, soki dla córek i kawę dla siebie i męża. Wróciła do kuchni po cukier. Zatrzymała się przy komodzie. Otworzyła szufladę i wyjęła laurki.

Gdy podeszła do stołu, przy którym rodzina już opychała się lodami, powiedziała:

– Dziewczynki, te laurki są tak piękne, że nie mogą leżeć w szufladzie. Pomyślałam, że włożymy je w ramki i powiesimy na ścianie.

Dziewczynki podbiegły do matki i rzuciły się jej na szyję.

– Naprawdę myślisz, że są tak ładne, że mogą być dekoracją w naszym domu? – zapytały z niedowierzaniem.

– Myślę, że to prawdziwe dzieła sztuki. – Zerknęła na męża. Uśmiechnął się, widziała, że był szczęśliwy. Poczuła zadowolenie, ale jednocześnie żal do siebie, że nie zawsze potrafi doceniać swoje dzieci. Widziała przecież, że pragną każdej jej pochwały, docenienia, wsparcia.

To było cudowne popołudnie, które uzupełniała piękna pogoda. Zapach bzów unosił się w powietrzu, a słońce grzało coraz mocniej.

 

Majka zabrała uczniów w plener. Pogoda sprzyjała, a lekcje na dworze zawsze były dla młodzieży atrakcją. Uczniowie malowali węglem na białym papierze. Podchodziła do każdego i dawała cenne wskazówki. Była dumna z zaangażowania swoich podopiecznych. Nauczyła ich, jak można wyrazić siebie przez sztukę i mówiła, że nieważne, czy ktoś ma talent, czy nie – każdy może malować. Po lekcjach popędziła do pokoju nauczycielskiego z nadzieją, że Janka już tam jest.

– Cześć! Wiesz, znalazłam świetne warsztaty w Bieszczadach, prowadzi je dwóch doskonałych wykładowców z ASP w Warszawie. Kiedyś już byłam na zajęciach u jednego, było wspaniale. A tego drugiego nie kojarzę, ale mówią, że jest świetny. Już wszystko załatwiłam z Maciejem, zaklepałam sobie miejsce i jadę w ten czwartek! – piszczała prawie jak nastolatka

– Świetnie – burknęła Janka. – Ja też miałam rewelacyjny weekend, przygotowałam perfekcyjny raport z ewaluacji. Nawet dyrektorka mnie pochwaliła, no i cóż ci mogę jeszcze powiedzieć. Wierzę, że będziesz dobrze się bawić, to znaczy ciężko pracować, żeby rozwijać swój talent.

Kiedy Janka wychodziła z pokoju nauczycielskiego, Majka z kaprysem niezrozumianej dziewczynki wzruszyła ramionami.

Oczywiście, że zamierzam rozwijać swój talent – pomyślała i poszła na lekcje.

Janka wychodziła już ze szkoły, gdy w drzwiach zobaczyła mężczyznę. To ten z kafejki! Poczuła się jak nastolatka, podobał jej się i przestraszyła się trochę swoich emocji. Uśmiechnął się do niej.

– Dzień dobry. W którą stronę do gabinetu pani dyrektor? – zapytał szarmancko.

Zatkało ją, ale szybko się zreflektowała i wskazała kierunek. Podziękował, grzecznie się pożegnał i poszedł dalej. Stała przez chwilę jak wryta, ale po chwili ruszyła dalej. Cały dzień myślała o nieznajomym. Nie przeszkadzało jej nawet ciągłe gadanie matki.

 

 

 

 

 

 

 

Gdy zadzwonił budzik, Janka spojrzała za okno. Ujrzała błękitne niebo. To będzie piękny dzień. Rok szkolny zbliżał się ku końcowi. Zaczęła zastanawiać się, jak spędzi wakacje, jednak zupełnie nie miała na nie pomysłu. Pewnie nigdzie nie wyjedzie, bo nie będzie chciała zostawić mamy samej, a z nią też niełatwo gdziekolwiek wyjechać – nie chce się ruszać z domu na krok. Nawet do sklepu nie wychodzi, przewietrzy się na balkonie i to jej wystarcza.

Szybciutko ogarnęła się i wybiegła z domu. Poszła do kafejki nie tylko z zamiarem kupna sałatki i kawy, ale i z nadzieją, że spotka nieznajomego. Rozejrzała się, nie było go, więc stanęła w kolejce. Gdy zapłaciła za śniadanie, usłyszała za sobą ten czarowny głos.

– Dzień dobry. Dobra ta sałatka? Chyba zawsze pani ją kupuje.

O Boże, on widział nie raz, co zamawiam! – pomyślała.

– Tak, dobra, polecam – odpowiedziała, rumieniąc się.

– Pewnie jedzie pani do szkoły?

– Tak, zaczynam lekcje o ósmej. Miło było pana spotkać, do widzenia. – Ruszyła w stronę wyjścia.

– Możemy pojechać razem? – zapytał. – Ja też tam się wybieram.

– Możemy – zgodziła się trochę z przerażeniem.

Jechali autobusem. Bała się, że nie będzie potrafiła z nim rozmawiać, nie miała wielkiego doświadczenia z facetami, szczególnie poznanymi przypadkowo. Ma na imię Wojtek, jest z wykształcenia programistą i spędzi miesiąc w jej szkole, bo ma coś tam zmienić w oprogramowaniu, wspominał o serwerze, systemie, internecie. Nie do końca potrafiła się skupić na tym, co mówił. Czuła radość, a jednocześnie niepokój. Podobał się jej. Wolałaby jednak najpierw dowiedzieć się, czy nie ma czasem żony. Ale gdyby miał, pewnie nie zaczepiłby jej. Chociaż… kto wie.

– A ty czego uczysz w szkole? – zapytał nagle.

Poczuła się jak uczennica wywołana niespodziewanie do odpowiedzi.

Zejdź na ziemię! – strofowała sama siebie.

– Matematyki. To królowa nauk. – Uśmiechnęła się.

– Skąd taki pomysł? Bardziej chciałaś być matematykiem czy nauczycielką?

Zamyśliła się.

– Wiesz, zawsze lubiłam dzieci, młodzież, a jak byłam dzieckiem, lubiłam bawić się w szkołę. Chyba chciałam być nauczycielką już jako dziecko.

– I właśnie matematyki?

– Miłość do matematyki zaszczepił we mnie tata – wytłumaczyła i posmutniała. Nie pamięta, kiedy go widziała ostatnio, to już tyle lat.

Autobus się zatrzymał. Wysiedli i ruszyli w stronę szkoły.

– Może jutro też pojedziemy razem? Miło mi się z tobą rozmawia. A, jestem Wojtek Ciesielski. – Wyciągnął rękę, a ona podała mu swoją.

– Janka Nowak.

– To co, jutro rano w kafejce?

Przytaknęła. Ucieszyła się, ale w głowie został jej tata.

 

Rodzice rozwiedli się, gdy miała szesnaście lat. Ojciec pił coraz więcej, matka nie była w stanie tego znieść. Janka nie wiedziała, jak to było – czy matka zaczęła gderać, bo pił, czy on zaczął pić, bo ona stale gderała. Wyrzuciła go po prostu z domu, a on zaszył się w mieszkaniu po swoich rodzicach i coraz rzadziej się spotykali. Czuła do niego złość, obwiniała go za rozpad rodziny, a jednocześnie tęskniła za nim i kochała go. Matka zawsze źle mówiła o ojcu, uważała, że nieudane małżeństwo to wynik alkoholizmu ojca. Janka bardzo przeżywała, gdy słyszała kolejne kłótnie. Picie taty nigdy nie stanowiło dla niej problemu, bo po prostu szedł spać. Nie było jak w innych rodzinach, gdzie dzieci bały się pijanego ojca. On był nawet czasem wesoły, wygłupiał się z nią, a matka tego nie znosiła. Krzyczała, że jest pijany i ma odejść od córki. Z czasem przestał się już z nią kłócić, szedł do swojego pokoju i zasypiał. Janka czasem po cichu, żeby matka nie widziała, wchodziła tam i przykrywała ojca.

Pewnego dnia, gdy wróciła ze szkoły, zobaczyła spakowane walizki. Tata siedział na wersalce, czekał na nią. Przytulił ją mocno, miał łzy w oczach.

– Bardzo cię kocham, Jasiu. – Tylko on mógł do niej tak mówić. – Ale nie mogę tu zostać, przepraszam. Przychodź do mnie, kiedy tylko będziesz chciała.

Kiedy wyszedł, długo płakała. Spotykała się z nim przez jakiś czas, ale kiedy wracała do domu, mama zaczynała gadać. Ciągle powtarzała, że zniszczył jej życie, że jest złym człowiekiem, że nie myśli o nikim i o niczym, tylko o piciu. Podkreślała przy tym swoją wspaniałość, jak się starała, jak dbała, podczas gdy on był taki niewdzięczny. Z czasem i Janka usłyszała, jaka jest niewdzięczna. Zawsze gdy wracała od ojca, czuła się winna. Ta wina urosła do tak ogromnych rozmiarów, że zaczęła ją przytłaczać.

Przestała chodzić do ojca, żeby matka dała jej spokój. I tak naprawdę nie widziała go już wiele lat.

 

Wzruszyła się. Przez te lata w głowie miała cały czas słowa matki. Uwierzyła, że ojciec zniszczył ich rodzinę.

 

 

 

 

 

 

 

Gdy Hanka wróciła do domu, Leszek i Adam spali.

Poranek był kiepski, coraz trudniej było jej sobie radzić z sytuacją w domu. Od chwili, kiedy zadzwonił Zbyszek i oznajmił, że chce się spotkać z Adamem, czuła, że pojawią się problemy. Adam był szczęśliwy, że wreszcie ma kontakt z ojcem, ale też bardziej się buntował na wszystkie uwagi Leszka.

– Nie czekajcie na mnie z obiadem, zjem z tatą! – krzyknął, wychodząc do szkoły.

– Boję się o niego – zwierzyła się Hanka mężowi. – Nie wierzę, że Zbyszek nagle pokochał syna. Boję się, że znów nagle zniknie, Adam może sobie z tym nie poradzić.

Zbyszek wrócił do Polski trzy miesiące temu. Od razu skontaktował się z Hanką, chciał poznać syna. Przez szesnaście lat nic go nie interesowało, a teraz nagle się obudził. Nie mogła zabronić im spotkania, chociaż bardzo tego chciała. Bała się, że ono może źle wpłynąć na Adama, który do tej pory praktycznie nie stwarzał problemów, dobrze się uczył, miał w planach studia ekonomiczne. Od kiedy zaczął spotykać się z ojcem, bardzo się zmienił. Ojciec mu imponował, szczególnie gdy opowiadał o swoich podbojach, zwiedzaniu świata i podrywaniu kobiet. Do tej pory nie ułożył sobie życia, ale wszystko wskazywało na to, że był z siebie dumny. Opowiadał o życiu w Holandii i tłumaczył synowi, że tam się żyje zdecydowanie lepiej niż w Polsce. Gdy Adam wrócił z jednego ze spotkań i poinformował, że po ukończeniu szkoły średniej wyjedzie do ojca do Holandii i nie zamierza studiować, Hanka wpadła w szał.

Rozmowa ze Zbyszkiem to był dla niej jakiś kosmos. Miała wrażenie, że trzylatek lepiej by ją zrozumiał. Nie trafiały do niego żadne argumenty, był zupełnie bezkrytyczny, nie rozumiał, jakie zamieszanie robi w głowie chłopca.

– Przecież nie musi studiować, jeśli nie chce! – wykrzyczał.

– Oczywiście, że nie musi, ale do tej pory chciał, a teraz jest gotów nawet nie iść do szkoły średniej. Uwierzył w jakieś nierealne wizje, które mu przedstawiasz…

– Ja też mam prawo go wychowywać!

– Ty go nie wychowujesz, ty go demoralizujesz!

Zbyszek się rozłączył.

Do Adama też niewiele trafiało. Był oczarowany luzackim stylem ojca, dla którego najważniejsze było tu i teraz i który nie myślał o konsekwencjach swoich zachowań. Pokazywał synowi świat, którego chłopiec wcześniej nie znał. Adamowi podobały się: luz ojca, brak zasad, niemartwienie się jutrem. Miał wrażenie, że takie życie jest lepsze. Był przez ojca traktowany jak kolega, podobało mu się to. Czuł się jak dorosły.

– Matka trochę przesadza – mówił do syna. – Ty musisz się więcej bawić. Masz jakichś kumpli?

– Mam, spotykamy się, chodzimy do kina, gramy w piłkę, mam też dziewczynę.

– No, no, moja krew. Ale pamiętaj, synu: na jednej życie się nie kończy, nie angażuj się za bardzo, żebyś sobie przez jedną babę życia nie zmarnował.

– Masz rację – odpowiedział, ale się zamyślił. Zrobiło mu się przykro, bo bardzo lubił Ankę.

– Co tam jeszcze porabiasz? Co lubisz robić? – dopytywał ojciec.

– Pływam w klubie „Delfiny”, mam bardzo dobre wyniki, w ostatnich zawodach zająłem drugie miejsce.

– W ogólnopolskich?

– Nie, wojewódzkich.

– Aaa, to jeszcze musisz trochę powiosłować tymi łapkami, to jeszcze nie wyniki. Wiesz, jak byłem w twoim wieku, to wszystko, za co się brałem, robiłem najlepiej. Byłem najlepszy w naszej drużynie siatkarskiej. To ważne być najlepszym, bo wtedy dziewczyny zwracają na ciebie uwagę. No wiesz, jak to mówi młodzież, masz wtedy branie. – Zaśmiał się.

Adam poczuł żal. Chciał zabłysnąć przed ojcem, ten jednak ciągle opowiadał o swoich sukcesach.

– No, no, super, a co robiłeś w ostatnie wakacje? Wiesz, ja byłem tu i tam, trochę pozwiedzałem.

– Byłem na obozie pływackim, a potem tu, na miejscu, spędzałem czas z kumplami, często też pomagałem Leszkowi i dziadkowi w warsztacie…

– To nie jest twój dziadek! – oburzył się Zbyszek. – A poza tym dajesz się tak wkręcać w robotę, płacą ci coś w ogóle czy chcą mieć tanią siłę roboczą? Nie możesz tak, synu, dawać się wykorzystywać, bądź mężczyzną. Musisz się szanować.

– Ale mogę się też czegoś nauczyć. – Starał się wytłumaczyć.

– Czego? Wlewać płyn do spryskiwacza? – zadrwił Zbyszek. – Będziesz bogaty, to tobie będą zmieniać płyn, wiesz, nawet naprawiać nie będziesz musiał, jak będziesz jeździł super furą. Trzeba kombinować, wiesz, jakieś interesy, żeby mieć kasę, wiesz, jak się ma kasę, to ma się wszystko i dziewczyny lepiej się przyciąga…

– A co ty, tato, tak w ogóle robisz w tej Holandii? – Adam starał się zmienić temat.

Zapadła niezręczna cisza.

– No wiesz, trochę pracuję, wiesz, kasę zarabiam, no ale to ci opowiem innym razem. Życie w Holandii jest super, tam to się inaczej żyje niż tu. Kiedyś przyjedziesz do mnie, to zobaczysz, to jest życie! Praca normalnie na każdym kroku, o nic się nie musisz martwić. Wszystko tam można mieć.

Adam słuchał zadumany. Z jednej strony kręciło go to, co mówił ojciec. Jakie to niesamowite, że można tak łatwo żyć, mieć wszystko, czego się chce, jeździć, gdzie się chce. Próbował dopytywać ojca, co dokładnie robi, jaką ma pracę, ale niczego konkretnego się nie dowiedział. Z drugiej strony czuł dziwny dyskomfort. Przekonania i prawdy ojca zderzały się z tym, czego Adam był uczony w domu. Nie wiedział już, co jest właściwe. Nie wiedział tak do końca, kto chce dla niego lepiej. Spragniony był jednak obecności swojego ojca, więc słuchał wszystkiego. Zbyszek mówił wprawdzie bardzo dużo, ale nic konkretnego. Adam czuł niesamowite przyciąganie do niego, a jednak coś tajemniczego go odpychało.

 

Leszek niewiele mówił, starał się stać z boku, ale cierpiał. Adam był dla niego jak syn, czuł, że go traci, też się bał. Uspakajał jednak Hanię, powtarzając: „Daj mu czas, poczekaj, wszystko będzie dobrze”. Martwiła się mimo to.

– Cześć – przywitał się Adam, wchodząc do domu.

Trzasnął drzwiami, znikając w swoim pokoju. Hanka poszła za nim zmartwiona. Chłopak siedział już przed komputerem.

– Coś się stało, synku? Mam wrażenie, że jesteś zdenerwowany.

– Nic mi nie jest – burknął.

Chciała jeszcze coś powiedzieć.

– Zostaw mnie, mamo, chcę sam posiedzieć.

– Dobrze, ale pamiętaj, że jestem, jak będziesz potrzebował pogadać.

Wyszła z pokoju.

 

 

 

 

 

 

 

Majka wpadła do domu z nową koncepcją zmian. Zaraz po tym, jak przywitała się z dziewczynkami, pobiegła do męża.

– Tak sobie dzisiaj pomyślałam, że w tym naszym ogrodzie trzeba wprowadzić trochę zmian. Ja wprawdzie trochę się na tym znam, ale wiesz, co fachowiec to fachowiec. Znalazłam dobrą firmę od projektowania ogrodów, już rozmawiałam z właścicielką, panią Weroniką, i może przyjść jutro do nas. Tak sobie pomyślałam, że zanim wyjadę, to wszystko jej powiem, co i jak, jak to widzę…

– Skoro widzisz, jak to ma być, to może zrobisz to sama? My ci chętnie pomożemy – zaproponował Maciej.

– Oj, ty jak zwykle, byle koszty ciąć. Przecież możemy sobie na to pozwolić, a w takim pięknym ogrodzie to i mi się będzie lepiej pracowało. Przecież tu jest tylko trawa i kilka kwiatków, tak nie może być – trajkotała jak nakręcona.

– Mamo, chodź, zobacz, jaki zamek zbudowałyśmy z piasku! – zawołała Antosia.

– Już idę!

Pobiegła do ogrodu.

– No pięknie! Trochę brudne jesteście, moje panny, a ten piasek to już chyba nie zabawa dla was. Aaa, w sumie pobawcie się jeszcze, bo niedługo nie będzie tej piaskownicy i tego domku, strasznie zawalają ten nasz ogród, i tak się prawie tu nie bawicie.

Wróciła do salonu. Sprawdziła, czy przyszły na maila potwierdzenie i szczegółowe informacje dotyczące warsztatów.

Kasia pobiegła do ojca.

– Tato, czy to prawda?

– Co, córeczko?

– Mama powiedziała, że już nie będzie piaskownicy i domku, a my czasem lubimy się tam pobawić, szczególnie Tośka. – Dziewczynka miała smutne oczka.

– Spokojnie, kochanie, zobaczymy, porozmawiam z mamą, wiesz, że ona ma różne pomysły, może zmieni zdanie – odpowiedział opanowany, ale był wściekły na żonę.

Nie rozmawiali do końca dnia. Ona była zajęta organizacją swojego wyjazdu, on był tak wzburzony, że nie chciał zaczynać rozmowy, bo skończyłaby się kłótnią. Gdy dziewczynki poszły spać, zamknął jej laptopa i odłożył na stolik.

– Co ty robisz? – zapytała oburzona.

– Nie podoba mi się, że wracasz do domu i zajmujesz się tylko sobą, nie masz czasu ani dla mnie, ani dla dziewczynek. Tylko twoja twórczość, twój rozwój, tylko ty i nic więcej się nie liczy. One ciągle o ciebie dopytują, nie mogą się doczekać, aż wrócisz, a ty ich w ogóle nie zauważasz albo tylko na chwilę. O sobie to już nie wspomnę. Czy ty pamiętasz, że masz męża?…

Nie dokończył. Majka wstała i wyszła.

Rano, wychodząc do pracy, zabrała dziewczynki, żeby zawieźć je do szkoły. No i niech się nie czepia, że wszystko na jego głowie – pomyślała.

– Po południu będzie pani Weronika, ta od ogrodów, pamiętaj – powiedziała do Macieja i wyszła.

 

 

 

 

 

 

 

Weronika Złotowska jest właścicielką małej firmy projektującej ogrody. Rozpoczęła studia na Akademii Sztuk Pięknych, jednak po dwóch latach je przerwała. Nie miała wyjścia, tak jej się wtedy wydawało. Jakuba urodziła po dwudziestce. Przez pierwszy rok pomagali jej rodzice, ale ambitna dziewczyna szybko się usamodzielniła, poszła do pracy i zaczęła studiować zaocznie. Projektowanie ogrodów stało się jej pasją. Świetnie sobie radziła z pogodzeniem pracy i nauki z wychowywaniem syna. Starała się zastąpić mu ojca, ale różnie to wychodziło. Zbawienne działanie miał dziadek, który starał się wspierać ją tam, gdzie powinien być ojciec. Weronika nie chciała mówić o ojcu swojego dziecka. Dla niego to była przygoda, a dla niej – rozczarowanie i żal, tak ogromny, że mimo iż Kuba miał już dziesięć lat, z nikim się nie związała. Czasem spotykała się z mężczyznami, ale gdy tylko poczuła, że mógłby to być związek, coś poważniejszego, uciekała. Poświęcała się synkowi bez reszty.

Jakub był bystrym chłopcem. Uwielbiał sport, biegał na treningi tak często, jak tylko mógł. Nie miał problemów z nauką, więc całe popołudnia mógł trenować ulubioną piłkę nożną. Weronika lubiła chodzić na treningi i kibicować synowi. Gdy nie mogła iść, wysyłała dziadka, który bardzo kochał swojego wnuka, a ponieważ miał tylko córki, mógł wreszcie cieszyć się z sukcesów chłopaka – jego chłopaka. Tak mówił o Jakubie: „mój chłopak, moja krew”, wtedy głaskał go po czuprynie, a Kuba czuł się doceniany i wyróżniany. Może i dobrze, że Weronika miała tyle na głowie, że praca wymagała od niej tak wiele zaangażowania, dzięki temu nie zatruwała życia swojemu dziecku. Miała skłonności do otaczania go nadmierną opieką i wyręczania.

– Daj mu to zrobić samemu – mówił dziadek.

– On sobie poradzi! – wołała babcia, gdy matka biegła zawiązać buty synkowi.

– Jesteś wspaniałą mamą, to, że będziesz wszystko za niego robić, nie uczyni z ciebie lepszej matki, a może spowodować, że on przestanie w siebie wierzyć – mówili rodzice. – Pamiętasz, jak zawsze mówiliśmy ci, że dasz radę, że sobie poradzisz? Złościłaś się na nas, gdy nie chcieliśmy cię wyręczać, a dało ci to takie poczucie wiary w siebie, że nie ma dla ciebie rzeczy niemożliwych. Naucz go tego samego. Ptak zamknięty nawet w złotej klatce cierpi, nie chowaj go pod kloszem, masz mądrego i zdolnego syna, poradzi sobie, jeśli tylko twoje wymagania będą stosowne do jego wieku.

Rodzice oczywiście mieli rację, wiedziała o tym, pamiętała, że gdy uczyła się nowych rzeczy, czuła się pewniejsza siebie, czuła, jak rośnie w siłę. Rzeczywiście, trochę próbowała synowi zabrać tej jego siły. Winiła się, że Kuba wychowuje się bez ojca, więc chciała dać mu wszystko, zrobić za niego wszystko, żeby czasem się nie przemęczył, żeby nie poniósł porażki, żeby mu było łatwo. To jednak nie jest miłość – z takiej miłości to można kota na śmierć zagłaskać. Jak dobrze, że rodzice ją przystopowali.

A co ciekawe, Kuba im więcej mógł robić, tym bardziej był szczęśliwy, chłonął wszystko jak gąbka. Tylko słyszała od najmłodszych lat: „ja siam, ja siam”, śmiała się wtedy i mówiła: „dobrze, ty siam zrobisz”. Patrzyła, jak uczył się „siam” szorować zęby, myć włosy, ubierać się, rozbierać. Sprzątanie zabawek nie było oczywiście już tak ciekawe, ale wtedy mówiła do niego: „Kubuś, ty siam albo ci troszkę pomogę”. Pękała z dumy, gdy widziała, jaki jest zaradny w porównaniu z niektórymi rówieśnikami, którym mamy nosiły plecaki do szkoły, które rozbierały i ubierały, a one stały z rozłożonymi na boki rączkami jak wieszaki i tylko wykonywały polecenia rodziców. Była wdzięczna rodzicom, że tak szybko nią wstrząsnęli. Kuba sam wracał ze szkoły, miał niedaleko. Kiedy Weronika wiedziała, że będzie musiała dłużej posiedzieć w pracy, chłopiec szedł do dziadków na ciepły posiłek, a potem biegł na trening lub na spotkanie z kolegami, oczywiście po to, żeby też grać w piłkę.

Weronika od niedawna czuła niepokój, obserwując zmiany w funkcjonowaniu syna. Chłopiec w ostatnim czasie często mówił, że jest zmęczony. Telefon od mamy, która powiedziała jej o swoich obawach, zmartwił Weronikę bardziej.

– Wiesz, jakiś taki blady jest, ma mniejszy apetyt, zrób mu badania.

Weronika zgodziła się z matką, ale teraz miała inne rzeczy na głowie. Dobrze, że zatrudniła kogoś, bo sama już nie nadążała. Mirka była pracowitą dziewczyną, szybko się uczyła, była już praktycznie samodzielnym pracownikiem. Rozterki Weroniki się nasiliły, gdy zauważyła siniaki na ciele syna. Przeraziła się, że ktoś go bije.

– Kuba, co ci się stało?

– Nic, to po treningu, jak się uderzę gdzieś, to od razu mam siniaka.

– Synku, czy ty coś jesz? Czy jesz w szkole kanapki, które ci robię, i obiady? Mam wrażenie, że jesteś coraz chudszy.

– Tak, mamo, jem. Chyba za dużo trenuję, bo jakoś mam mniej siły. Tak trener powiedział, bo po treningu leciała mi krew z nosa. Nie będę chodził w wakacje, odpocznę sobie, tylko zagram jeszcze ten ostatni mecz.

Cieszyła się, że podjął taką decyzję. Widziała, że jest przemęczony, ale koniecznie chciał trenować. Nie mogła go przekonać, żeby odpuścił. Dobrze, że trener postawił go do pionu. Muszę do niego zadzwonić i podziękować mu.

 

Weronika wpadła do firmy. Miała do wykonania wiele telefonów, kilka poprawek projektów. Powiedziała Mirce, co ma robić. Czas mijał bardzo szybko. Ani się obejrzała, a musiała zbierać się na spotkanie z nowym klientem.

 

Podjechała pod nieduży domek. Majka już czekała w ogrodzie. Pobiegła do bramki, żeby wpuścić gościa.

– Dzień dobry, pani Weroniko. Oprowadzę panią po ogrodzie i powiem, jakie chciałabym zmiany.

– Witam. Widzę, że to ogród z dużymi możliwościami – odpowiedziała zadowolona.

– Wiedziałam, mówiłam mężowi, że tu można cuda zrobić.

Rozgadała się, a jej gadaniu nie było końca. Weronika miała już trochę dość słuchania, mierzyła, zapisywała, robiła szkice, zdjęcia. Była zachwycona tym miejscem, wiedziała, że ma duże pole do popisu. Kochała swoją pracę, kiedy ją wykonywała, czuła się jak ryba w wodzie. Gdy skończyła, pożegnała się i umówiła na kolejny tydzień z gotowym projektem.

– Cudownie! – Majka była zachwycona. Pożegnała projektantkę i wróciła do domu.

Niezadowolony Maciej nie krył zdenerwowania. Ach, jak on jej nie rozumiał. Całe szczęście poszedł na trening, będzie miała spokój. Ogarnęła dziewczynki, a gdy jadły kolację na tarasie, Antosia zapytała:

– Mamusiu, czy musimy likwidować nasz domek?

Majka zobaczyła smutne oczy córeczki. Coś w niej drgnęło, ale szybko pozbyła się przykrego uczucia i zaczęła wesoło opowiadać, jak teraz będzie wyglądał nowy ogród. Dziewczynkom to nie poprawiło nastrojów. Majka pogoniła córeczki do łazienki, przeczytała im fragment książki i gdy zasnęły, poszła poleżeć w wannie.

 

 

 

 

 

 

 

Dyżur nocny był wyjątkowo męczący. Ela przyjęła kilkoro dzieci. Jak nie rotawirusy, to mononukleozy i inne pioruństwa z wysokimi gorączkami. Cały dyżur kursowała pomiędzy dziećmi, sprawdzając, czy wszystko jest w porządku.

Gdy wróciła do domu, chłopaków już nie było. Wykąpała się i położyła spać. Zasnęła głębokim snem, ale zaraz zerwała się przerażona. To ten jej koszmar, najgorszy sen, jaki może się zdarzyć… Śniło jej się, że ktoś ją goni, a ona nie może uciec, jej ruchy są spowolnione jak na filmie. Nie wie, kto ją goni, czuje czyjąś obecność i chce uciec, tak bardzo chce uciec, ale nie ma siły. W momencie, kiedy czuje, że to już koniec, zawsze się wybudza. Siedziała na łóżku. Po twarzy płynęły jej łzy. Nienawidzi tego, boi się. Ten sen zaczął się pojawiać chyba od nastoletnich czasów. Nie miała pojęcia, co mógłby znaczyć, ale wiedziała, że to najgorszy jej koszmar. Położyła się, ale nie mogła już zasnąć. Zresztą tyle miała przecież na głowie. Trzeba ogarnąć dom, ugotować obiad. Spojrzała na zegarek – tak, to już czas wstawać. Pani doktor tak naprawdę nie wiedziała, co to odpoczynek, nie potrafiła odpoczywać. Gdy tylko na chwilę siadała, jakaś nieznana siła kazała jej coś robić. Pawła strasznie to złościło, mówił, że jest pracoholiczką. Gdy proponował jakikolwiek sposób na wspólny odpoczynek, zawsze miała coś do roboty. I w te „cudowne” soboty, gdy nie szła na dyżur, od wczesnego ranka sprzątała. Żeby jeszcze sama się tym zajęła, ale ona goniła wszystkich. Chłopcy na hasło „jutro sobota” głęboko wzdychali.

Paweł kochał swoją żonę, doceniał jej pracę i zaangażowanie, ale czasem, gdy jej się przyglądał, miał wrażenie, że męczy się sama ze sobą. Potrafiła być uśmiechnięta, czuła i dobra, ale widział gdzieś głęboko w niej smutek, a może złość. Często była niezadowolona, co pokazywała bliskim, schodzili jej wtedy z drogi, nie chcąc się narażać.

– Część, kochanie. – Paweł wszedł do domu. – Jak tu pięknie pachnie! Ale jestem głodny.

– Za chwilę będzie obiad, umyj ręce. A chłopcy za ile będą?

Tak, mamusiu – pomyślał i poczuł uchodzące z niego siły. Nie cierpiał, kiedy traktowała go jak dziecko.

– Za pół godziny.

– Dobrze, to możesz nakryć do stołu, ja już tu kończę.

Wykonał polecenia żony bez mrugnięcia okiem.

– Tato, mamo, dostałem z historii piątkę! – Do domu wpadł szczęśliwy Piotrek.

– Świetnie, synku. Widzisz? Jak chcesz, to potrafisz – powiedziała, nie mając świadomości, że podcina dziecku skrzydła.

Piotrek usiadł ze spuszczoną głową.

– Super, jestem z ciebie dumny – pochwalił ojciec, pokazując kciuka w górę.

Mirek wszedł za bratem.

– Cześć – burknął i rzucił plecak w kąt, udając się do łazienki.

– Tylko umyjcie ręce, chłopcy, zanim usiądziemy do stołu! – zawołała Ela.

To niestety podniosło ciśnienie Mirkowi.

– Wiem – rzucił pod nosem, wkurzony.

– Smaczny obiad – odezwał się Piotruś do mamy.

– Dziękuję. A co tam