Dzielnica - Robert Wega - ebook

Dzielnica ebook

Robert Wega

4,3

Opis

Dzielnica” Roberta Wegi to polska powieść sensacyjno – kryminalna. Głównym bohaterem jest Robert Bondowski, z zamiłowania informatyk, mieszkający na jednym z polskich blokowisk. Miejsce to należy do jednych z najniebezpieczniejszych w mieście, również za sprawą pubu Rudolfa Nowotnego – handlarza narkotyków i sutenera. Na osiedlu grasują gangi pseudokibiców, utrudniających życie mieszkańców.

Pewnej nocy w obrębie blokowisk zamordowana zostaje studentka. Okazuje się, że dziewczyna była prostytutką zmuszaną do nierządu przez lokalny gang. Robert przez przypadek znajduje torbę kobiety, wplątując się tym samym w wir niebezpiecznych zdarzeń z przestępcami. Poznaje też piękną Ukrainkę – Irinę, uwalniając ją z domu publicznego, w którym miała stać się luksusową kurtyzaną. W ratowaniu dziewczyny pomaga mu kolega z pracy, haker i specjalista od nowoczesnych technologii – Piter, dla którego porachunki z bandytami mają osobisty charakter. Sprawa staje się coraz bardziej poważna. Robert, tocząc zaciętą konfrontację z przestępcami, sam przekracza granice prawa, odkrywając coraz większe powiązania właściciela pubu z lokalną policją oraz z pewnym politykiem, który nie słynie z uczciwości.

Dzielnica” to mocno usadowiona w polskiej współczesności historia, w której czytelnik znajduje w zasadzie wszystko, co powinno być w tego typu literaturze. Gangsterskie porachunki, śmierć, krew, narkotyki, pościgi samochodowe, ale w tym brudnym i przerażającym świecie jest również miejsce na miłość...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 403

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (3 oceny)
2
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ToxiuBDG

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dynamiczna akcja, nieoczekiwany zwrot na koniec, zdecydowanie godne polecenia
00

Popularność




Robert Wega "Dzielnica"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok sp. z o.o. 2014 Copyright © by Robert Wega, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Wydawnictwo Psychoskok Zdjęcie okładki: © Fotolia – pressmaster; Fotolia – Nick Martucci Korekta: Paweł Markowski

ISBN: 978-83-7900-272-6

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242 02 02, kom. 665-955-131

Robert Wega
Dzielnica
Wydawnictwo

Wydarzenia i miejsca przedstawione w niniejszej książce są fikcyjne.

Wszelka

Rozdział I

Sięgnąłem ręką pod siedzenie i wyjąłem torbę. Otworzyłem pudełko z Glockiem. Byłem w wojsku jakieś dwadzieścia lat temu, ale nie zapomniałem jak się obchodzić z bronią. Otworzyłem pudełko z nabojami i załadowałem magazynek w taki sposób, aby nie pozostawiać odcisków palców na łuskach. Przeładowałem broń i usłyszałem głuchy odgłos. Pocisk został wprowadzony do lufy. Zabezpieczyłem broń i położyłem obok na siedzeniu. Uruchomiłem ponownie silnik i podjechałem wprost pod drzwi wejściowe. Obróciłem samochód tak, aby łatwo mi było wyjechać, kluczyki zostawiłem w stacyjce. Wyjąłem z torby skaner nasłuchowy i sprawdziłem czy działa, ustawiłem na służby i na razie wyciszyłem. Przy ucieczce mógł mi się przydać. Schowałem pistolet za pasek spodni, zapiąłem kurtkę, aby nie było go widać. Założyłem czapkę z daszkiem. Przeżegnałem się i poszedłem w stronę pubu.

Kilka dni wcześniej…

Początek listopada w tym roku był naprawdę paskudny. Kilka dni temu przyszło spore ochłodzenie i cały czas padał deszcz ze śniegiem. Siedziałem w fotelu przed telewizorem i popijałem kolejnego drinka owinięty w koc. Na zewnątrz była straszna zawierucha, myślałem, że okna wyfruną z framugami. W taką pogodę nic się człowiekowi nie chce, a szczególnie wstawać z łóżka. W takich chwilach chciałoby się wygrzewać pod kocem z ukochaną osobą. Niestety, żona odchodząc dwa lata temu zostawiła mi tylko kota, który teraz spał i wygrzewał moje kolana. Zastanawiałem się czy wstać i iść się umyć, czy wyłączyć telewizor i zasnąć w fotelu. Moje rozważania przerwał telefon, który leżał na stole więc i tak musiałem po niego wstać. Dzwoniła mama z informacją, że w okolicy grasuje jakiś bandyta i żebym włączył telewizor, bo znaleziono ciało młodej kobiety w pobliżu pubu, który znajduję się kilka przecznic od mojego bloku. Zaciekawiło mnie to. Takimi informacjami karmią nas codziennie media, jednak nigdy nie działo się coś takiego blisko mojego miejsca zamieszkania. Po przekazaniu standardowych rad, na koniec dodała:  „synku nie wychodź już z domu i nie pij za dużo, wiesz, że jutro musisz wstać do pracy”. Nie wiedziała jednak że, właśnie rozpocząłem mój dwutygodniowy urlop, który wywalczyłem u szefa. Wróciłem na fotel, dopiłem drinka i zacząłem przerzucać kanały, szukając informacji o rzekomym morderstwie. Podobno wszędzie o tym mówią, jednak nie znalazłem żadnych informacji na ten temat. Ciekawość zwyciężyła, więc chociaż było mroczno i zimno postanowiłem to sprawdzić. Dwie przecznice to niedaleko, szybko obrócę - pomyślałem. Podszedłem do szafy, włożyłem ciepłe, dżinsowe spodnie, grubą bluzę i kurtkę przeciwdeszczową z kapturem. Włożyłem buty i już miałem wychodzić, kiedy się zawahałem. A jeśli tam krąży zabójca? A jak mnie zatrzyma policja? W takim stroju wyglądałem podejrzanie i byłem na lekkim rauszu. Do tego dzielnica nie była zbyt bezpieczna, szczególnie wieczorami. Przynajmniej raz w tygodniu podawali w lokalnych mediach informacje o kradzieżach i pobiciach w tej okolicy. Tydzień temu sam musiałem uciekać przed osiedlowymi chuliganami, którym nie spodobało się, jak na nich popatrzyłem. Wyjąłem z szuflady pałkę teleskopową, którą kupiłem parę lat temu sam nie wiem, po co. Pewnie na takie okazje jak ta. W duchu się ucieszyłem, że może wreszcie się na coś przyda i wsunąłem ją do rękawa. Tak uzbrojony poczułem się pewniej i wyszedłem. Dochodziła godzina 22:00, na klatce było cicho i ciemno, postanowiłem nie zapalać światła i lekko zamknąłem drzwi, żeby ciekawscy sąsiedzi nie zainteresowali się zbytnio moim późnym wyjściem. Zamówiłem windę i czekałem około minuty, ponieważ jak zwykle była na parterze. Ogarnął mnie strach, sam nie wiem dlaczego, chyba się jakoś nakręciłem tą całą sytuacją, a może to ta winda, która wydawała dźwięki, jakby zaraz miała spaść. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka, spojrzałem w lustro w windzie i stwierdziłem, że nie wyglądam najgorzej, poczułem się pewniej, przecież nie raz tak wychodziłem, głównie do pobliskiego całodobowego sklepu monopolowego po wódkę dębową, która najlepiej mnie rozgrzewała. Na zewnątrz było naprawdę paskudnie, jesienna plucha zaczęła się wyjątkowo wcześnie. Wiatr kołysał drzewami, deszcz padał intensywnie, chmury całkowicie zasłoniły niebo i było wyjątkowo ciemno jak na tę porę roku. Na ulicach panowała cisza, żadnego auta, żadnych ludzi uciekających do domów przed deszczem. W oddali było słychać tylko wycie syren i jakieś skowyczenie. A może to koty miauczały? W okolicy było ich trochę. Jeden z nich znalazł dom u mnie parę lat temu. Lubiłem to zwierzę, bo chodziło swoimi ścieżkami zupełnie tak, jak ja. Przeszło mnie zimno, które poczułem we wszystkich kościach, chyba się za lekko ubrałem na taką pogodę, jednak założyłem kaptur i ruszyłem w stronę pubu, gdzie podobno znaleziono dziewczynę.

Mieszkałem na typowym dużym osiedlu miejskim, blok obok bloku, wąskie uliczki, gdzie z trudem można znaleźć miejsce do parkowania, trochę zieleni, po parę drzew między blokami i co przecznica plac zabaw z piaskownicą, gdzie wieczorami uwielbiają przesiadywać osiedlowe lumpy. Przez lata nauczyłem się omijać te miejsca. Wieczorami chodziłem tylko głównymi chodnikami. Droga do monopolowego była wtedy dłuższa, ale nie słyszałem „hej stary masz szluga? albo „daj piątaka na browara”.

W taką pogodę nie było szans, żeby lumpy tam siedziały i piły. - Pewnie się zamelinowały gdzieś na klatce w bloku i tam piją – pomyślałem. Poszedłem na skróty. W momencie, kiedy przechodziłem obok placu zabaw, moją uwagę przykuła torba leżąca na trawie obok piaskownicy. Jaskrawa, damska torebka lub torba, jak kto woli. Była dosyć spora. - Co tutaj robi? – Pomyślałem. Przez chwilę zastanawiałem się, co z nią zrobić, czy zaglądać do środka, czy nie. Może zanieść na pobliską stację, pewnie jutro się ktoś po nią zgłosi. Zajrzałem do środka w poszukiwaniu jakichś dokumentów, może telefonu komórkowego, w którym znalazłbym jakiś kontakt do właścicielki. Jak jest ładna, to może będzie szansa na jakąś nagrodę. Od dłuższego czasu nie miałem żadnej kobiety, a koleżanka, przez którą się rozwiodłem, przestała mnie odwiedzać. Poznała jakiegoś faceta, który zapewnił jej stabilizację, jak mówiła. Luźny związek już jej nie interesował, bo chciała mieć rodzinę i dzieci. Ja też chciałem, tylko jakoś mi to nie wychodziło. Praca o różnych porach, zamiłowanie do trunków nie sprzyjały zawieraniu nowych znajomości. - Może to będzie okazja do zmian? – Pomyślałem. Zaprezentuję się jako dobry samarytanin, uczciwy, sam się zaśmiałem do siebie na tę myśl. - Pewnie jest gruba, brzydka, ma dwójkę dzieci, które się bawiły w piaskownicy. Zerwał się wiatr, zaczęło padać i w pośpiechu, dbając o dzieci, aby się nie przeziębiły, zapomniała torebki.

Tylko, że każdy normalny człowiek gdy zapomni najważniejszej rzeczy to biegnie i szuka tam, gdzie był, pyta w okolicy czy ktoś nie widział, nie znalazł. Wtedy przeszedł mnie dreszcz. Przyjrzałem się bliżej torebce, na której dostrzegłem czerwone plamy wyglądające na krew. - A może to torebka tej zamordowanej dziewczyny? – Pomyślałem. Obym się mylił. Stanąłem pod latarnią, deszcz trochę zelżał, jednak dalej silnie wiało. Przejrzałem ją pobieżnie. W środku znalazłem paczkę papierosów, zapalniczkę, klucze, pewnie od mieszkania, kluczyki do samochodu z logo Fiat Seicento, portfel, kilka sztuk różnych damskich kosmetyków, pończochy samonośne oraz chyba z dziesięć sztuk prezerwatyw. Perfumy pachniały ładnie, rześko, od razu pomyślałem, że to musi być jakaś młoda dziewczyna. Telefonu komórkowego nie było. Otworzyłem portfel i zobaczyłem klika banknotów, razem było pewnie ze cztery stówy. Odetchnąłem, motyw rabunkowy odpada, złodziej razem z telefonem ukradłby również kasę z portfela. Przejrzałem dokumenty, dowód osobisty na nazwisko Dziedzic Judyta, prawo jazdy, dwie karty bankomatowe, kartę zniżkową do jednego sklepu sieciowego w Centrum, parę karteczek z różnymi zapiskami, w tym lista zakupów. W dowodzie był adres. Okazało się, że mieszka  kilka przecznic od mojego bloku, niedaleko pubu, gdzie popełniono morderstwo. Wtedy zdałem sobie sprawę, że torebka może należeć do zabitej dziewczyny. Chwilę wcześniej szedłem zobaczyć miejsce zdarzenia, o którym mówiła mi mama przez telefon, a teraz z dużym prawdopodobieństwem, że to jej torebka, znałem jej personalia i adres zamieszkania. Wiedziałem, jakim samochodem jeździła, a nawet wiedziałem, co zamierzała kupić lub już kupiła z listy zakupów. Kiedy przejrzałem wszystkie rzeczy, zdałem sobie sprawę, że moja prawa dłoń i kurtka były pobrudzone krwią. W środku torebki również były ślady krwi. Na wszystkich rzeczach, które przeglądałem, zostawiłem odciski palców odbite krwią prawdopodobnie zabitej dziewczyny. To mogło mnie czynić pierwszym podejrzanym w sprawie o zabójstwo. Czy policja uwierzy, że wybrałem się w nocy na spacer? Ta droga prowadziła prosto do pubu, gdzie prawdopodobnie zabito dziewczynę, której torebkę trzymałem w rękach. Na podstawie daty urodzenia obliczyłem szybko w myślach ile miała lat. - Rany boskie! – Pomyślałem. Ona miała tylko dwadzieścia pięć lat… Zawirowało mi w głowie, chyba już całkowicie wytrzeźwiałem, jednak dalej nie potrafiłem się skupić i myśleć racjonalnie. Zrobiłem chyba najgłupszą rzecz, jaką mogłem zrobić. Postanowiłem, że wrócę do domu zabierając torebkę ze sobą, a jutro pójdę na policję i poinformuję, że znalazłem ją rano kiedy byłem pobiegać. Kompletna bzdura, ponieważ nigdy nie biegałem, miałem lekką nadwagę i ogólny wstręt do ćwiczeń fizycznych. Ostatni raz biegałem na wuefie na studiach i to dlatego, że musiałem. Jeżeli miałbym wybrać jakiekolwiek ćwiczenia fizyczne lub aktywne spędzanie czasu, to byłoby to pływanie. Raz na jakiś czas odwiedzałem pobliski basen, jednak więcej czasu spędzałem w saunie, którą po prostu uwielbiałem. Schowałem torebkę pod kurtkę nie myśląc racjonalnie. Wydawało mi się, że to najlepsza opcja i nie podejrzewałem, że ta decyzja zmieni moje życie.

Rozdział II

Wracałem do domu prawie biegiem, cały czas oglądając się za siebie. Nie patrzyłem pod nogi i co chwilę wpadałem w jakąś kałużę lub błoto. Po paruset metrach byłem już cały mokry. Na zewnątrz od deszczu i wewnątrz, od potu. Nagle zza bloku wyjechał radiowóz policyjny, Volkswagen Transporter, bez włączonych świateł. Zatrzymał się na pobliskim parkingu osiedlowym. Schowałem się w krzaki i zastanawiałem, co zrobić. Z radiowozu pierwszy wyskoczył pies, a za nim wyszło czterech policjantów ubranych w czarne kurtki przeciwdeszczowe. Każdy miał na głowie czapkę z daszkiem i kaptur. Włączyli latarki. Dwóch poszło wzdłuż bloków, a dwóch z psem ruszyło w moją stronę. Przecież mogłem wyjść, przekazać znalezioną torebkę i z głowy. Tylko jak bym uzasadnił nocne wyjście, mój wygląd, stan lekkiego upojenia i chowanie się w krzakach z zakrwawioną damską torebką. Nie miałem również alibi, chyba, że jakimś cudem wyciągnęliby zeznania z mojego kota, ale i tak byłby marnym świadkiem tego, że w chwili morderstwa siedziałem w domu, a on leżał na moich kolanach. Coraz bardziej się pogrążałem. Byli jakieś 300 metrów ode mnie. Oświetlali wszystkie krzaki „szperaczem”. Wiedziałem, że pies mnie wyczuje. Mimo rzęsistego deszczu i ciemności, która mnie otaczała, miałem jednego największego wroga. Moje ciało, które tak się pociło, że czułem się jak w saunie. Pies na pewno mnie wyczuje. Nagle zatrzymali się. Dostali jakąś komendę przez krótkofalówkę. Usłyszałem tylko „…na razie nie…idziem…pubu…Nowot… strasznie pada”. Mówił coś jeszcze przez kilka sekund, ale schował głowę z krótkofalówką pod kurtkę, aby nie zamokła i nic więcej nie usłyszałem. Na koniec krzyknął do kolegi „wracamy, w wozie ci powiem, o co chodzi”. Pociągnął psa, który patrzył w moją stronę tak, że aż zaskowytał, po czym zaczęli się oddalać. Poczekałem, aż odjadą i pobiegłem w stronę domu. Kiedy dobiegałem do bloku, zwolniłem. Serce waliło mi jak młot. Popatrzyłem w górę bloku na okna. W kilku świeciło się światło, w tym oczywiście u najbardziej wścibskiej sąsiadki, ale to dobrze. Jak ma zapalone światło to nie widzi, co się dzieje na zewnątrz. Gdyby mnie ktoś teraz zobaczył na pewno wydałoby mu się to podejrzane. Facet poruszający się jakby go ktoś gonił, ledwo zipiący, cały w błocie, ze śladami krwi, trzymający pod kurtką jakiś podejrzany przedmiot. Szczęście mi sprzyjało, o ile można to nazwać szczęściem. Nikogo nie spotkałem. W pobliżu jeden samochód parkował, drugi wyjeżdżał, jednak nie było szans, aby mnie widzieli. Nawet jeżeli zobaczyli jakąś postać, to trudno by im było później określić, do którego bloku skręciła i do jakiej klatki. Otworzyłem delikatnie drzwi wejściowe używając klucza, a nie standardowo kodu do domofonu, co powodowało, że przy otwieraniu piszczał i mrugał. Na półpiętrze było ciemno, a to oznaczało, że winda musiała być gdzieś u góry. Jak na złość. Mógłbym iść po schodach, jednak mieszkałem na ostatnim piętrze i nie miałem już siły po tym nocnym maratonie w błocie. Nie zdążyłem wcisnąć guzika, kiedy winda ruszyła. Zamurowało mnie. Musiała być dość wysoko sądząc po pogłosie. Schowałem się piętro wyżej. Przez okno klatki obserwowałem, kto będzie wychodził. Winda się zatrzymała, drzwi otworzyły i usłyszałem szczekanie oraz słowa „cicho, nie szczekaj, bo założę ci kaganiec”, „do nogi, gdzie idziesz”. Sąsiad z ósmego piętra. Fajny facet, jednak ma bzika na punkcie swojego psa. Wychodzi z nim co godzinę na spacer. Zupełnie o nim zapomniałem. Pies jakby wyczuł, że stałem piętro wyżej. Na szczęście jego pan nie był taki czujny. Poczekałem aż wyszedł i szybko wszedłem do windy, wcisnąłem dziesiąte piętro i modliłem się, aby się po drodze nie zatrzymała. Na samej górze wcisnąłem w windzie z powrotem parter. Niech sąsiad nie myśli, że ktoś wchodził po nim. Pewnie stał pod dachem klatki i czekał, aż się pies wysika. Wsunąłem się do mieszkania niemal bezszelestnie, po czym nasłuchiwałam przez parę minut. Winda znowu się włączyła. W taką pogodę nawet pies chciał szybko wracać do domu.

            Siedziałem na podłodze jeszcze dobre kilka minut i zastanawiałem się, co dalej. Kot przybiegł, zaczął mruczeć i ocierać się o mnie. Nie dałem mu jeść, ale to był mój najmniejszy problem. Pod bluzą miałem torebkę, prawdopodobnie zabitej dziewczyny, której personaliów próbowała się prawdopodobnie dowiedzieć policja w całym mieście. Zapaliłem światło i poszedłem do łazienki się przebrać. Byłem cały mokry, od stóp do głowy. Przebrałem się w dresy i poszedłem szybko do kuchni zrobić sobie drinka na rozgrzanie. Czułem, że inaczej będę jutro chory. Nalałem dębowej do połowy szklanki, uzupełniłem colą i syropem korzennym. Po kilku łykach wróciłem do siebie. Znowu włączyłem telewizor. Zbliżała się dwudziesta trzecia, więc zaraz będą widomości. Włączyłem Wiadomości Regionalne. Jak coś będą mówić, to tylko tam, ale ani tam, ani na żadnym innym kanale nic nie mówili. Już miałem sięgnąć po telefon i dzwonić do mamy z pytaniem, na jakim kanale słyszała o tym morderstwie, kiedy zdałem sobie sprawę, jak jest już późno. O tej godzinie w telewizji nie podają newsów, a same pierdoły. Spojrzałem na stół, na którym położyłem torebkę. W świetle żarówek wyglądała trochę inaczej niż tam, gdzie ją znalazłem, w blasku latarni. Była skórzana, koloru ciemnej wiśni. W tym świetle nie była taka jaskrawa, a wręcz wydawała się lekko matowa. Zastanowiło mnie czy złodziej zabił dziewczynę za tę torebkę i dlaczego nie zabrał pieniędzy. W zaciszu mojego mieszkania mogłem ją dokładnie przeszukać, tylko po co. Po co to robię? Znowu zadałem sobie pytanie. Dopiłem drinka i odkryłem odpowiedź na nurtujące mnie pytanie. Musiałem się dowiedzieć prawdy. Przeze mnie policja straciła być może najważniejszy trop i dowód w sprawie o morderstwo.        

W tygodniu normalnie chodziłem spać około godziny 22:00, byłem jednak tak zmęczony, że oczy same mi się zamykały. Położyłem się w łóżku, którego nigdy nie ścieliłem i zasnąłem niemal natychmiast.

Obudził mnie budzik o piątej trzydzieści, jakbym miał iść do pracy. Oczywiście zapomniałem go wyłączyć. Dawno nie śniły mi się jakieś kryminały, a ten sen był niemal tak realny jak „lucid dream”. Szumiało mi w głowie. Za krótko spałem, aby się wyspać. Zagrzebałem się w cieplutkiej kołdrze i zamknąłem oczy. Chciałem kontynuować sen, z którego wybudził mnie budzik. Jednak gdzieś wewnątrz zrozumiałem, że to nie był sen. Zerwałem się i spojrzałem na stół. Leżała tam piękna wiśniowa torebka. Na jej widok moje oczy otworzyły się całkowicie.

            Dochodziłem chwilę do siebie. Wydarzenia poprzedniego wieczoru powróciły jak bumerang. Czyli to działo się naprawdę, na stole miałem torebkę zamordowanej dziewczyny. Poszedłem do kuchni i zaparzyłem sobie kawę. Dolałem mleka, które podgrzałem w mikrofali i posłodziłem łyżeczką brązowego cukru z trzciny cukrowej. Dodawał kawie lekko karmelowego posmaku. Nic na mnie nie działało tak pobudzająco, jak poranna kawa. Nawet gdy byłem na lekkim kacu, działała cuda. Spojrzałem przez okno. Było jeszcze ciemno i kłębiła się spora mgła. Tajemniczy klimat na tajemnicze wydarzenia, które mnie spotkały. Po wypiciu całego kubka kawy poczułem jak wraca mi racjonalne myślenie. Czas się zmierzyć z problemem, który sam sobie stworzyłem. Tylko jak…? Nawet jak wypiję jeszcze dwie kawy, nie znajdę odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Pomyślałem, że trzeba zacząć od początku, czyli udać się na miejsce przestępstwa i zebrać jak najwięcej informacji. Sprawdzić jeszcze raz torebkę czy nic mi nie umknęło. W ostateczności mógłbym ją gdzieś podrzucić tak, aby jakiś przechodzień ją znalazł. Tylko czy postąpi jak przystało na uczciwego znalazcę i zawiadomi policję? A jak zabierze pieniądze, do tego pójdzie pod adres z dowodu i mając klucze okradnie jeszcze mieszkanie? Na koniec może odjechać kradnąc samochód, który jest zaparkowany pewnie gdzieś pod blokiem. Na osiedlu było pełno lumpów, którzy tylko czekali na taką okazję. Mam chyba jakąś paranoję…Te rozważania doprowadziły mnie do myśli, że sam mogę to zrobić. To znaczy nie okraść, a sprawdzić gdzie mieszka, wejść do mieszkania i zobaczyć, czy nie ma tam jakiegoś śladu przestępstwa. Tylko, aby to zrobić musiałbym wypić chyba flaszkę wódki na odwagę, a wtedy moja świadomość ograniczałaby się tylko do tego, aby przejrzeć wszystkie szafki w poszukiwaniu dodatkowego alkoholu. Usiadłem na sofie, którą kupiłem niedawno w Ikei. Właściwie większość mebli miałem z Ikei. Ustawione były po kątach w moim czterdziestometrowym  mieszkanku, na które składały się duży pokój, osobna kuchnia, łazienka z WC i mały balkonik. Mieszkałem od strony północnej. Miało to swoje dobre i złe strony. W lecie było przyjemnie i przewiewnie.  Zimą chłodno i wietrznie. Za to miałem piękny widok na pobliski park.

Otworzyłem laptopa i połączyłem się z Internetem, aby przejrzeć lokalne wiadomości. Gdzieś musi być jakaś informacja, przecież sobie tego nie uroiłem. Znalazłem nawet kilka. W większości krótkie informacje bez podawania szczegółów, takie jak ta:

„Wczoraj, na jednym z osiedli znaleziono ciało młodej kobiety. Jak ustaliła policja kobieta mogła mieć około trzydziestu lat, nie znaleziono przy niej żadnych dokumentów. Według świadków była wcześniej w pobliskim pubie w towarzystwie dwóch mężczyzn. Policja apeluje do wszystkich, którzy byli w pobliżu miejsca przestępstwa o pilny kontakt pod krajowy numer 997 lub zgłaszanie się osobiście.”

Minie kilka miesięcy i zamkną sprawę z powodu niewykrycia sprawców. Żaden świadek się nie zgłosi. Szczególnie ten, który zna tych bandytów. Jedynie może się zdarzyć to, że ktoś złoży obywatelski donos, ale znając życie bandyci już sobie zapewnili alibi.

Poszedłem do stołu po torebkę i pomyślałem, że musiałem zostawić na niej mnóstwo odcisków palców. Gdyby teraz weszła policja do mojego domu, zakuliby mnie w kajdanki, wsadzili na trzy miesiące do aresztu i żadne tłumaczenia by nie pomogły. Dwadzieścia pięć lat jak nic, albo dożywocie. W co ja się wpakowałem, a miałem miło spędzić urlop, wyjechać na parę dni za miasto, pooddychać świeżym powietrzem. Wyjścia jednak nie było. Otworzyłem torebkę i przejrzałem jeszcze raz dokładnie, co jest w środku. Zacząłem od portfela, w którym było dokładnie 390zł i trochę drobnych. W środku była również lista zakupów: pomidory, mozzarella, musli, jogurt naturalny, sok, bułki i tyle, nic szczególnego. Pewnie była na jakiejś diecie. W końcu miała dwadzieścia pięć lat. W tym wieku większość dziewczyn ma jakąś dietę albo się odchudza. Dowód osobisty, prawo jazdy, dowód rejestracyjny. Na zdjęciach z tych dokumentów wyglądała na starszą niż w rzeczywistości. Pewnie dlatego policja podała, że mogła mieć około 30 lat. Miała krótkie, jasne, kręcone włosy, wystające kości policzkowe, lekko szpiczasty długi nos, duże oczy oraz grube brwi. W skali od jeden do dziesięciu dałbym jej nie więcej niż pięć, czyli nie była zbyt urodziwa i do tego paliła cienkie papierosy. Zostało jeszcze pół paczki. Z nowych rzeczy znalazłem długopis, szminkę, pusty notes i woreczek strunowy z białym proszkiem ukryty w wewnętrznej kieszeni. Nawet nie musiałem do niego zaglądać, aby się domyśleć, że to amfetamina. Sądząc po znaleziskach była chyba prostytutką. Jaka normalna dziewczyna trzyma tyle kondomów w torebce i do tego ćpa? Dowiedziałem się trochę więcej, jednak żadnych szczegółów, dalej nie wiedziałem jak zginęła, dla kogo pracowała i dlaczego zabiło ją jakichś dwóch zbirów. A może to ktoś inny ją zabił, zupełnie przypadkowo, albo te cholerne osiedlowe lumpy, bo potrzebowali na wino, a dziwka była łatwym celem. Ukradli jej telefon, który później sprzedali za jakąś drobną kwotę i przy okazji ją zabili.

Postanowiłem udać się do najlepszego źródła informacji, czyli do sklepiku osiedlowego. Pani Basia, która była zarówno właścicielką jak i sprzedawczynią, znała chyba każdego mieszkańca tego osiedla. O każdym potrafiła powiedzieć parę zdań oraz wymienić z imienia i nazwiska. Jej sklepik był, miejscem plotek i narzekań głównie pań w starszym wieku, które nie miały nic innego do roboty. Umyłem się szybko, ubrałem i zrobiłem jajecznicę na kiełbasie. Część dałem kotu, a resztę zjadłem z bułką pszenną, popijając kawą zbożową. Ubrałem ciepłą kurtkę, bo nadal było chłodno, zabrałem parasol na wszelki wypadek, chociaż teraz nie padało i udałem się do sklepiku.

Miałem szczęście, akurat trafiłem na najlepsze. Przede mną weszła druga największa plotkara, dozorczyni z pobliskiego wieżowca. Jak się razem dorwały, to mogły godzinami gadać, nie zważając na zniecierpliwionych klientów, którzy często wychodzili, bo nie mogli już słuchać tej paplaniny.

- Pani Basiu, słyszała pani co się stało przy pubie? Wracałam wczoraj z kościoła przed dwudziestą, a tam pełno policji, chyba ze trzy radiowozy stały. Rany boskie, co się stało, zabili jakąś dziewczynę – lamentowała dozorczyni.

- Słyszałam pani Aniu, od samego rana wszyscy o tym mówią, straszna tragedia. Młoda dziewczyna, podobno studiowała – od razu podchwyciła temat pani Basia.

- Gdzie tam studiowała, to jakaś ladacznica była. Sąsiedzi już jej dość mieli, bo co chwila jakiś klient przyjeżdżał, a sama tak stękała, że ją pół bloku słyszało. Mówię pani, obok niej mieszka Aniela z kółka różańcowego. Zna ją pani. W kościele siedzi zawsze w pierwszym rzędzie.

- Pewnie, że znam Anielę. Jak tak mówiła, to na pewno prawda. Ona nigdy nie kłamie, ani nie wymyśla. Kolejna dziwka, a ja słyszałam, że studiowała. Pewnie sobie dorabiała wieczorami. Rany boskie, te dziewuchy to Boga w sercu nie mają. Co za czasy pani Basiu.

- Proszę dwie bułki i pasztetową,… i jeszcze jakieś pomidory, ładne by mi pani dała, hmmm…, a ta sałata, to świeża jest?

- Świeżutka, pan Heniu rano przywiózł. Dam pani taką największą.

Wybierała i wybierała, końca nie było. Niedaleko jest market, tam mogłaby sobie wybrać największą, najładniejszą, najsmaczniejszą. Ileż można kupować w takim małym spożywczaku. Już się za mną uzbierało kilka osób i też się kręcili nerwowo. Po dziesięciu minutach zapłaciła, całe trzydzieści pięć złotych, a ile się nagadała jak to jest jej ciężko, oczywiście tak, żeby wszyscy słyszeli i jej współczuli. Wyszła marudząc jeszcze coś pod nosem.

- A pan co się tak nerwowo kręci? - Zwróciła się do mnie. – Suszy? Pewnie coś do picia jak zwykle. Mineralna? – Zapytała

- Może być i jakiś sok, najlepiej pomidorowy i puszkę dla kota, tę, co zwykle. - Poczekałem, aż przyniesie, co zamówiłem i zagadałem. - Pani Basiu, a ta dziewczyna, o której mówiłyście, to jak miała na imię?

Popatrzyła na mnie zdziwiona. Prawie nigdy z nią nie rozmawiałem.

- Nie pamiętam panie Robercie, chyba Julia… albo inaczej. Na „j” chyba. Wie pan, to taka dziewczyna…

Urwała, bo do sklepu weszło dwóch policjantów. Rozejrzeli się, jeden po chwili wyszedł, a drugi podszedł prosto do lady i stanął obok mnie.

- Dzień dobry. Komisarz Jan Bartosz, dzielnicowy. Czy pani zna tę kobietę? - Wyciągnął zdjęcie, podobne do tego z dokumentów dziewczyny.

- Dzień dobry. Panie Janku, co pan taki oficjalny? Pewnie chodzi o tę dziewczynę, co ją zabili? Od rana klienci o tym mówią. To podobno jakaś lafirynda była i jakiś klient ją zasztyletował. Nic więcej nie wiem. Może pan coś więcej powie?

Rozejrzał się po sklepie. Zostałem tylko ja i sprzedawczyni. Wszyscy wyszli, nie mogąc się doczekać obsługi. Popatrzył na mnie podejrzliwie i zapytał.

- A Pan ją znał? - Podsunął mi zdjęcie. Przyjrzałem mu się dokładnie, wyglądało faktycznie podobnie do tego z dokumentów, które znalazłem, ale dziewczyna miała inną bluzkę oraz fryzurę. Udałem zaskoczonego.

- Nie, niestety, nie znam. Pani Basia mówiła, że to jakaś Julia i, że mieszkała w okolicy. Nie wiem nic poza tym.

- Nie Julia, a Judyta.. urwał, a zresztą, nie mogę nic więcej powiedzieć.

Wtrąciła się pani Basia.

- Pani Aniela może coś widziała. Wracała wtedy z kościoła.  To znaczy jak już policja przyjechała, ale może coś widziała.

Dzielnicowy zapisał w notesie dane, poprosił o adres, który Pani Basia podała bez zmrużenia oka. Nie była pewna tylko numeru mieszkania. Chyba go to zadowoliło, bo podziękował i wyszedł. Zapłaciłem za zakupy i nie wdając się w dalszą dyskusję wyszedłem. Czułem się jak kryminalista, mogłem pomóc w tej sprawie, wskazując, którędy uciekał bandyta lub bandyci. Dowody z torebki mogły mieć inną wartość dla doświadczonego detektywa zajmującego się kryminalistyką. Miałem wracać do domu, ale ciekawość była silniejsza ode mnie, skierowałem się prosto na miejsce przestępstwa. Minąłem plac zabaw, gdzie znalazłem torebkę, skręciłem na chodnik za blokiem i zobaczyłem woddali pub osiedlowy Lukrecja. Otworzyli go jakieś dwa lata temu. Straszna awantura o to była. Okoliczne dewotki protestowały i chodziły do samego proboszcza z prośbą o wsparcie. Ten oczywiście nie pomógł, ale na ambonie nie raz wygłaszał, że z tego nic dobrego nie będzie. Na osiedlu nie potrzeba pijackich pubów, a parafianie zamiast na piwo i wino powinni na tacę dawać. Bał się, że po sobotnich libacjach mniej ludzi do kościoła przyjdzie i datki będą niższe. Pewnie tak było, bo później zbierał podpisy, żeby przenieśli ten pub. Właściciel miał podobno wtyki w Urzędzie Miasta i pub pozostał. Po roku zrobili dobudówkę i zrobiła się z tego mała osiedlowa dyskoteka. Byłem tam kilka razy z kolegą, bo kręciły się tam ładne dziewczyny z osiedla, ale jak dwa razy usłyszałem od jakichś małolat, że jestem „starym chujem”, a ochroniarz mnie pytał, czy przypadkiem nie jestem „dobry wujek”, to ochota na takie wyjścia mi odeszła.

Z daleka było widać duży różowy neon z napisem „Pub Lukrecja – tu się zabawisz!!!” Z boku budynku znowu robili jakąś dobudówkę. - Niedługo to będzie największa speluna w okolicy. Przeszedłem obok i skierowałem się w stronę pasa zielni zaraz za budynkiem, gdzie rzekomo znaleźli dziewczynę. Stał tam policyjny radiowóz, miedzy drzewami była rozwinięta specjalna taśma ochronna. Dwóch techników policyjnych, ubranych w kurtki przeciwdeszczowe, dyskutowało, mocno gestykulując, ale nie słyszałem, o czym mówili.

Za plecami usłyszałem kroki. Odwróciłem się i zobaczyłem dzielnicowego.

- A Pan nie wraca do domu z zakupami? – Zapytał, patrząc na mnie jakbym był zamieszany w to morderstwo.

- Tak, ale byłem ciekaw gdzie to się stało i pomyślałem, że przyjdę i zobaczę. Dawno tu nie byłem – odpowiedziałem.

- A to ciekawe…

Rozejrzał się dookoła.

- A wie pan, że przestępcy przeważnie wracają na miejsce zbrodni? Z ciekawości, tak, jak pan. Czują się wtedy bezpieczni, że mogą obserwować z daleka to, co zrobili i są anonimowi. Pewnie to ich jeszcze nakręca… Daleko pan mieszka, panie….? Zapytał, oczekując odpowiedzi.

- Nazywam się Robert Bondowski, mieszkam niedaleko… obok parku -  odpowiedziałem.

- A gdzie dokładnie? - Wyciągnął ten sam notes, co w warzywniaku i zapisał w nim, co mu później podałem.

- Niech pan wraca do domu i się tu nie kręci. To jest miejsce przestępstwa i nie potrzebujemy tu gapiów. – Powiedział podnosząc głos.

Słyszałem, że nasz dzielnicowy to niezły wrzód na dupie, ale pierwszy raz doświadczyłem tego na własnej skórze. Jak zacznie mnie podejrzewać i przyjdzie do mnie do mieszkania z nakazem rewizji, to po mnie.

Jak zwykle miałem paranoję, przecież on nic nie wie. Tak mi się wtedy wydawało.

Rozdział III

Dalsza dyskusja nie miała sensu i chciałem ją szybko zakończyć. Powiedziałem „do widzenia” i poszedłem w stronę domu. Kiedy dochodziłem do bloków, usłyszałem jak ktoś wjeżdża z piskiem opon pod pub. Schowałem się za drzewami. Podjechało czarne BMW z przyciemnianymi szybami. Otworzyły się drzwi i słychać było głośną muzykę. Ze środka wysiadło dwóch ochroniarzy, osiłków potocznie zwanych karkami, ubranych w dresy i skórzane kurtki, oraz jakiś wysoki facet ubrany w eleganckie buty, spodnie zaprasowane w kant, sportowy golf i wełnianą kurtkę. Znałem go z widzenia. To był właściciel pubu Lukrecja. Skierowali się w stronę wejścia, gdzie czekał na nich dzielnicowy. Ku mojemu zaskoczeniu, elegancik przywitał się z Bartoszem, jak stary kumpel. Rozmowa chyba od razu stanęła na zabitej dziewczynie, bo zaczęli gestykulować i wskazywać w stronę lasku. Elegancik zaczął rozkładać ręce w geście, że nie wie, co się stało, powiedział coś do swoich karków, którzy również kręcili głowami. W końcu prawie objął dzielnicowego i zaprosił go do środka. Ten spojrzał na zegarek, coś powiedział i weszli do środka. Za nimi weszło dwóch ochroniarzy, którzy zamknęli drzwi. Wyglądało to podejrzanie, jakby się znali od lat. Po osiedlu chodziła plotka, że właściciel ma jakieś powiązania mafijne i kilka osób na sumieniu, w tym jednego radnego, który był przeciwny rozbudowie pubu, a nagle zginął potrącony przez samochód, którego kierowcy oczywiście nie znaleziono. W różne plotki mogłem wierzyć, ale w układy z policją? Poczekałem jeszcze chwilę, jednak nic się nie działo. Zmarzłem już trochę, bo miałem wyjść tylko do sklepu i nie ubrałem się zbyt ciepło. Skierowałem się w stronę domu. Kiedy mijałem znajomy plac zabaw, już ją okupowały osiedlowe lumpy. Wystarczyło, że zrobiło się trochę zimniej i na placu nie było matek z dziećmi. Jeszcze nie doszedłem, a już wiedziałem, że mnie zaczepią. Wyskoczył jeden rudy i zaszedł mi drogę.

- Stary, zbieramy na wino, poratuj chociaż złotóweczką. – Zabełkotał pijacko.

- Nie mam drobnych, w ogóle nie mam kasy. – Próbowałem się jakoś ratować przed natrętem.

- Stary, nie rób jaj, na wino zbieramy. Bądź człowiekiem, zimno jest, rozgrzać się trzeba. – Nie odpuszczał.

Cholerne lumpy. Znałem ich wszystkich z widzenia. Czy ciepło, czy zimno to i tak pili. Otworzyłem portfel i poszukałem drobnych. Miałem tylko 5 zł i trochę drobnych. - Może za 5 zł dowiem się jakichś plotek o zamordowanej dziewczynie. – Pomyślałem.

- Dam wam piątkę, ale pod jednym warunkiem, opowiecie, czy coś słyszeliście o zabójstwie pod pubem. – Podałem warunek.

Rudemu zaświeciły się oczy na widok pięciu złotych.

- Stary, wszystko ci opowiemy. – Niemal krzyknął, wyrywając mi z rąk monetę.

Zaczął bełkotać coś do swoich kumpli, po czym złapał mnie za rękę i pociągnął w ich stronę. Na ławce siedziało jeszcze dwóch, a właściwie jeden, bo drugi leżał na boku i chyba spał pijany.

- Juruś, napijemy się jednak, patrz, co załatwiłem. - Pokazał monetę.

- Opowiedz panu, co widziałeś wczoraj pod pubem, no tę dziewczynę, co mówiłeś, że taka zakrwawiona była. A później się naaapijemy… - Triumfował.

Cieszył się jak dziecko. Ten drugi spoważniał, popatrzył na mnie podejrzliwie, ale zaczął opowiadać.

- Kręciłem się po osiedlu, bo puszki zbierałem. Pod pubem zawsze jest dużo, bo młodzi wolą z puszeczki wypić i dopiero wejść się pobawić. Wiesz jak to jest, pracę straciłem, to jakoś trzeba sobie radzić. Raz na jakiś czas się coś znajdzie grubszego i wpadnie parę złotych. – Opowiadał

- Byłeś pod barem, kiedy zabito dziewczynę? - Spytałem z niedowierzeniem.

- Nieee!, chyba później, bo policja już stała pod pubem. Ale widziałem dziewczynę. Z daleka, ale jeszcze wzrok mam dobry. Młoda była, ładne kasztanowe włosy, zupełnie jak mój Ryży. - Spojrzał na rudego kolegę.

- Nie gadaj bzdur, mówiłeś, że blondynka. - Odezwał się kolega.

- Nie! Mówię wam, dobrze widziałem, ruda była. Ubrana w krótką spódnicę i taką kurteczkę włochatą. Bluzkę miała potarganą, pończochy rozdarte, a jej twarz… Dziewczyna miała twarz całą siną, pokaleczoną, we krwi. Straszny widok. Jak to zobaczyłem, to wypiłem duszkiem chyba z pół kartonu wina. Później mnie dzielnicowy wypatrzył i kazał mi spieprzać. Zaraz po tym mnie zatrzymał i zaczął wypytywać, czy coś widziałem. W końcu dał mi dwie dychy i powiedział „spadaj stąd, nie było cię tutaj”. Poszedłem, bo co tak miałem stać. Dostałem dwie dychy, to poszedłem po Ryżego, bo kolega dobry jestem. – Zakończył.

Coś jeszcze zaczął bełkotać, ale już nie na temat. Podziękowałem chłopakom. Powiedziałem, że muszę lecieć i skierowałem się w stronę domu. Kiedy obejrzałem się za siebie, to dobudzali trzeciego kolegę, który był nieświadomy całej rozmowy, ale pewnie wina się napije.

Wracając do domu zacząłem się zastanawiać nad dzielnicowym. Znowu się podejrzanie zachowywał. Dał lumpowi dwie dychy? Niby za co? Żeby sobie nie przypomniał, co widział? Normalny policjant zabrałby go na posterunek i przesłuchał w charakterze świadka. No, może nie po tym, jak wypił pół kartonu wina, ale może facet coś widział i na trzeźwo mógłby zeznawać. Musiałem na niego uważać. Postanowiłem, że jak wrócę do domu, to poszukam jakichś informacji o nim w internecie. Wracając zahaczyłem o sklep i kupiłem wódkę dębową. Po takich przeżyciach zasłużyłem na drinka.

Rozdział IV

Usiadłem przy oknie i spojrzałem na park z góry, unosiła się lekka mgła i dalej była mżawka. W oddali było widać kilka kręcących się osób. Dałbym sobie głowę uciąć, że to Ryży z kompanami szli w stronę parku. Pewnie kupili kolejne wino w kartonie i postanowi zmienić klimaty. Poczułem, że sam muszę się napić. Otworzyłem dębową i standardowo zrobiłem drinka z colą oraz syropem korzennym. Po dwóch kolejnych usnąłem w fotelu i spałem chyba ze trzy godziny. Kiedy się obudziłem, dochodziła 15:00. Zjadłem odgrzewane w mikrofali spaghetti i zacząłem zastanawiać się co dalej. Podszedłem do stołu, gdzie leżała torebka, już sam jej widok tak mnie drażnił, że postanowiłem się jej ostatecznie pozbyć. Najgorsze, że było na niej pełno moich odcisków palców. Teraz nikt by nie uwierzył w moją wersję, szczególnie po spotkaniu z dzielnicowym.

Włączyłem laptopa, aby zobaczyć w internecie, czy są jakieś nowe informacje na temat zabójstwa dziewczyny oraz, żeby sprawdzić naszego dzielnicowego, co to dokładnie za typ. Pracowałem w dużej firmie informatycznej, która dostarczała usługi telekomunikacyjne, w tym internet, między innymi do mojej dzielnicy. Nie byłem z wykształcenia informatykiem, ale znałem się na komputerach, a przede wszystkim wiedziałem jak znaleźć interesujące mnie dane, informacje oraz jak rozwiązywać szybko problemy sieciowe. Z tego powodu zatrudnił mnie mój obecny szef. Już po paru tygodniach mojej pracy wiedział, że jestem w stanie naprawić każdą usterkę, często na odległość. 

W internecie na pewno były jakieś informacje o dzielnicowym Bartoszu. Można powiedzieć, że jak już ktoś raz zostawił w sieci swój ślad, to choćby nie wiem, co robił, informacje o nim będą zapisane na jakimś serwerze i da się do nich dotrzeć. Ta wiedza nie czyniła mnie jakimś hakerem, nigdy nie włamywałem się na czyjś komputer, chociaż pewnie bym potrafił.  Wiele osób wie, że najlepszym narzędziem do szukania informacji jest przeglądarka Google, jednak niewiele osób zna jej prawdziwe możliwości. Można nią wyszukać praktycznie każdą informację, tylko trzeba wiedzieć jak z niej korzystać. Otworzyłem przeglądarkę Firefox, włączyłem wyszukiwarkę i przy pomocy kilku komend przeszukałem Internet. Wyskoczyło około 150 wyników. Zawęziłem je do ostatnich 24 godzin i już otrzymałem ich tylko 12. Przejrzałem wszystkie. Wiadomości głównie w lokalnych portalach internetowych, krótkie wzmianki tak, jak ostatnio. W większości było napisane, że sprawcy nie zostali zatrzymani. Dalej podawali, że dziewczyna była prawdopodobnie prostytutką oraz, że zginęła z powodu wielonarządowych urazów na skutek pobicia. Policja nie podaje czy została również zgwałcona oraz jaki był prawdopodobny motyw zabójstwa. Dodatkowo wrzucili dwie bardzo ważne dla mnie informacje. Nie znali jej tożsamości oraz miejsca zamieszkania. W większości wiadomości był cytowany sam dzielnicowy Bartosz. Uwierzyć nie mogłem w to, co czytałem. Przecież byłem w warzywniaku i słyszałem jak mówił, że to Judyta. Właścicielka sklepu podała mu też namiar na kobietę, która wiedziała gdzie dokładnie mieszka dziewczyna. Może policja specjalnie podawała mylne informacje z powodu toczącego się śledztwa, jednak nie podobał mi się ten Bartosz. Czułem, że coś ukrywa i może w jakiś sposób kryć przestępców, do tego ewidentnie miał jakieś powiązania z właścicielem pubu, obok którego popełniono przestępstwo. No, to czas sprawdzić, co to za ptaszek. - Pomyślałem. Włączyłem wyszukiwarkę informacji o osobach, aby wstępnie przeszukać portale internetowe, na których były dane osób o imieniu i nazwisku Jan Bartosz. Trochę tego było, ale tylko jedno zdjęcie pasowało do osoby, której szukałem. W dokumentach znalazłem kilka informacji na jego temat. Zapisałem najważniejsze hasła oraz serwisy internetowe, na których były informacje i wróciłem do Google. Przeszukałem internet używając haseł znalezionych wcześniej, otrzymywałem konkretne informacje na temat mojego Bartosza. Tak, jak się spodziewałem, najwięcej informacji było przy użyciu kombinacji z „policja” oraz „dochodzenie”. Najstarsze były niemal sprzed 5lat, kiedy według informacji rzecznika Komendy Głównej Policji, niejaki Bartosz został zawieszony w obowiązkach po odkryciu jego kontaktów z „biznesmenem” o pseudonimie „Ojciec”, który od dłuższego czasu był pod obserwacją policji. Człowiek ten miał sieć dobrze prosperujących hoteli, w których gościli głównie politycy rządzącej partii oraz ich rodziny. W tym samym hotelu chętnie gościli znajomi „biznesmena” z półświatka. W kuluarach hotelowego SPA wchodzili ze skorumpowanymi politykami w układy polityczne oraz ustawiali przetargi publiczne. Bartosz był wtedy grubą rybą. Kierował grupą dochodzeniową. Zawiesili go po kolejnej nieudanej akcji prowokacyjnej. Okazało się, że główny podejrzany dostał cynk i skutecznie wykręcał się od zadawanych mu pytań, które miały go pogrążyć. CBŚ, które przejęło po tym śledztwo, odtwarzając nagrania z monitoringu hotelu odkryło, że dwie godziny przed umówionym spotkaniem, Bartosz rozmawiał z „biznesmenem” w restauracji hotelowej, rozmowa trwała około minuty. Wtedy miał mu przekazać informację, że jest akcja i żeby się nie dał sprowokować. Szukałem dalej informacji, które pojawiły się niemal rok później.

Grupa przestępcza została rozbita, a politycy skompromitowani. Bartosz został uniewinniony z postawionych mu zarzutów i przywrócony do służby. „Ojciec” zeznał, że rok wcześniej faktycznie spotkał się w restauracji hotelowej, ale przypadkiem oraz, że nie pamięta, o czym rozmawiał z Bartoszem, ale chyba pomylił go z jakimś politykiem i zamienili parę zdań. Wersja zgadzała się mniej więcej z zeznaniami Bartosza. Niestety, zarzuty jakie na nim ciążyły, odbiły się mocno na jego reputacji oraz spadku zaufania kolegów z Komendy Głównej. Poprosił o przeniesienie i trafił do mojej dzielnicy, gdzie po roku został dzielnicowym.

Szukałem dalej. Było sporo informacji z ostatnich dwóch lat. Nowy dzielnicowy został nawet odznaczony orderem zasłużonych za rozbicie gangu złodziei samochodów, które rozbierali w dwóch dziuplach na pobliskich osiedlach, po czym sprzedawali na części na giełdzie samochodowej oraz w internecie. Nie znalazłem złego słowa o nim, tylko same pochwały. Najnowsza informacja, jaką o nim znalazłem w lokalnej gazecie, brzmiała:

„Poziom bezpieczeństwa na osiedlach wzrasta. W dzielnicy zostało utworzone całodobowe Centrum Interwencyjne Policji, które gwarantuje dojazd do każdego zgłoszenia w ciągu 5 minut. Pomysłodawcą przedsięwzięcia był dzielnicowy Jan Bartosz, który w ten sposób odpowiedział na prośby mieszkańców o polepszenie bezpieczeństwa. Dodatkowo, w godzinach wieczornych policja wysyła patrole w miejsca, gdzie najczęściej dochodziło do rozbojów i kradzieży. Już od pierwszych dni działania systemu, policja zauważyła wzmożoną aktywność anonimowych zgłoszeń mieszkańców, która to przyczyniła się do kilku zatrzymań.

Dzięki wzmożonej kontroli na osiedlach zauważono spadek aktywności pseudokibiców, co przyczyniło się do wzrostu poziomu zadowolenia mieszkańców oraz…”

Dalej podawali już mniej istotne informacje. Według ostatnich depesz dzielnicowy był niemal bohaterem. Pytanie tylko, czy był wcześniej winny, czy nie. Przeczucie mówiło mi, że był i przeszedł mnie dreszcz na myśl, że ma zapisane moje nazwisko w swoim notesie. Jak widać, mógł to być człowiek o dwóch twarzach, który bardzo szybko odnalazł się w nowej rzeczywistości i powielał stare doświadczenia w nowym otoczeniu. Miałem nadzieję, że szybko go nie spotkam. Niestety, los bywa złośliwy.

Rozdział V

Robiło się już ciemno, postanowiłem, że dzisiaj ostatecznie pozbędę się torebki. Nie chciałem wyrzucać jej na ulicy, aby nie została przypadkowo znaleziona, musiałem wymyślić inny sposób. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to wcześniejsza myśl. Podrzucić torebkę do domu gdzie mieszkała dziewczyna. Części przedmiotów pozbyłem się od razu. Prezerwatywy i tanie kosmetyki były mało istotne. Wyrzuciłem je do kosza. Pozbyłem się też prawie całej reszty. Zostawiłem samą torebkę, dokumenty oraz klucze do mieszkania i samochodu. Na wszelki wypadek założyłem rękawiczki i wszystkie wyrzucane przedmioty wytarłem szmatą, aby, jak mi się wydawało, pozbyć się odcisków palców. Zapakowałem wszystko do worka i wrzuciłem do zsypu na śmieci na półpiętrze. Przez chwilę słyszałem jak spadały na dół do kontenera. Rano przyjedzie śmieciarka i wywiezie śmieci na wysypisko. Tam wymieszane z innymi nie będą wzbudzały niczyjego zainteresowania, oprócz ptaków szukających pożywienia. Przetarłem również to, co zostało, tak dokładnie na ile się dało. Oglądając liczne seriale kryminalne wiedziałem, że są techniki, przed którymi wytarcie przedmiotu szmatą nie pomoże. Zapewne zostawiłem wiele innych mikroskopijnych śladów, jak włókna i inne dowody, których się łatwo nie pozbędę. Po tych rozważaniach postanowiłem pozbyć się również samej torebki. Aby nie została ponownie użyta przez potencjalnego znalazcę przedziurawiłem ją nożyczkami w dwóch miejscach tak, aby sprawiała wrażenie rozdartej, co mogło być powodem jej wyrzucenia. Zapakowałem ją w osobny worek na śmieci i wyrzuciłem do zsypu. To, co zostało po wyczyszczeniu, nie powinno zawierać żadnych śladów. Wyciągnąłem jeszcze raz dowód osobisty i sprawdziłem adres zamieszkania. Wiedziałem dokładnie gdzie mieszkała. Tak się złożyło, że w tym samym bloku mieszkał mój bardzo dobry kolega z pracy. Raz na jakiś czas spotykaliśmy się na wieczorne piwko, albo u niego, albo u mnie. Miał kompletnego fioła na punkcie programowania i tylko by o tym gadał. Każdą wolną chwilę poświęcał pisaniu przeróżnych programów. W firmie chodziły słuchy, że jest członkiem grupy hakerów o pseudonimie „Nemezis”. Podobno ktoś z firmy go nakrył jak logował się przez IRC na ich zamkniętą grupę dyskusyjną. Zapytałem go kiedyś o to po pijaku, ale nie powiedział za dużo, coś w stylu „stary, proszę cię nie męcz mnie o to. Przecież gdybym był znanym hakerem, to nie pracowałbym w takiej gównianej firmie, a pewnie w Microsofcie. Otwórz mi proszę jeszcze jedno.” I zmienił temat.  Ogólnie był strasznie skryty, ale to mogła być prawda. Nieraz widziałem jego możliwości. Każdy problem rozwiązywał szybko i sprawnie, często ingerując w kod źródłowy oprogramowania. Miałem nadzieję, że go nie spotkam tego wieczoru, zresztą było to mało prawdopodobne. Z tego, co wiedziałem, rzadko wychodził z domu. Nawet gdy się ze mną spotykał, to prosił, żebym mu kupił po drodze parę rzeczy w sklepie u pani Basi. Bardzo go lubiłem, mieliśmy wspólne tematy, imponował mi wiedzą informatyczną, poza tym, tak jak ja lubił się napić.

Spojrzałem za okno. Zrobiło się już ciemno. Wyszedłem na balkon, aby sprawdzić, jaka jest pogoda. Było nawet ciepło w porównaniu do ostatnich kilku dni. 9 stopni Celsjusza i lekki deszczyk. To dobrze, pomyślałem. W taką pogodę niewiele osób będzie się kręcić w okolicy. Włożyłem kurtkę przeciwdeszczową, założyłem kaptur na głowę i wyszedłem z domu. Tym razem winda była piętro niżej, pewnie sąsiad dopiero wrócił z psem ze spaceru. Skierowałem się prosto w stronę bloku, w którym  mieszkała dziewczyna. Zajęło mi to jakieś 10 minut idąc głównymi chodnikami. Po drodze minąłem kilka osób, jednak nikogo znajomego. Wszyscy szli pod parasolami nie zważając nawet, kogo mijają, chcąc szybko dojść do domu albo na przystanek autobusowy. Dziewczyna mieszkała w wieżowcu, podobnie jak ja. Przeszedłem wszystkie klatki, aby zorientować się, w której mieszkała. Mieszkała w środkowej. Blok był praktycznie taki sam jak mój. Odtworzyłem w myślach układ mieszkań i obliczyłem, na którym piętrze mieszkała. Według tych obliczeń było to 5 piętro, czyli w samym środku bloku. Cofnąłem się kawałek i popatrzyłem w górę. W mieszkaniu, które prawdopodobnie było jej, nie paliło się światło. Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie wziąłem latarki. Obszedłem blok naokoło i sprawdziłem jak wygląda sytuacja z drugiej strony. Też było ciemno. Spojrzałem na okna kolegi Pitera, gdzie lekko się jarzyło światło, mieszkał trzy piętra wyżej. Pewnie ekran monitora komputerowego dawał lekkie światło. Zaraz przy bloku był mały parking. Samochodów stało tak dużo, że cześć parkowała przy samym bloku. Szukałem wzrokiem jakiegoś Fiata Seicento. W okolicy naliczyłem ich trzy, ale tylko jeden pasował do dowodu rejestracyjnego z portfela. Również stał przy bloku. Podszedłem bliżej. Samochód nie był za bardzo zadbany, biorąc pod uwagę fakt, że właścicielem była kobieta. Miał liczne ślady rdzy oraz pomalowaną na inny kolor przednią maskę. W środku było brudno, pełno jakichś papierów i zużytych opakowań po jedzeniu typu fast food. Obejrzałem się do dookoła, żeby sprawdzić, czy nikogo nie ma w pobliżu. Kręciło się parę osób. Jakaś para szła w moją stronę oraz facet wyprowadzał psa, boksera, na spacer. Zrobiłem jeszcze jedno kółko wokół bloku i poczekałem, aż nikogo nie będzie w pobliżu. Zaczęło znowu padać. Podszedłem do samochodu. W środku migała czerwona dioda, co oznaczało, że samochód miał włączony alarm. Wyciągnąłem z kieszeni kluczyki i wcisnąłem guzik na pilocie od alarmu. Auto zamrugało oraz wydało charakterystyczny sygnał dźwiękowy. Znowu ktoś się zbliżał. Schowałem się pod klatkę i udawałem, że szukam nazwiska na spisie przy domofonie. Kiedy usłyszałem, że kroki się oddalają, wróciłem do samochodu i wsiadłem do środka od strony pasażera. W środku było gorzej niż myślałem. Straszyny syf. Zupełnie nie pasował do obrazu dziewczyny, który sobie wykreowałem w głowie. Nawet nie wiedziałem, czego dokładnie szukam. Zastanawiałem się, czy tu nie zostawić znalezionych rzeczy i wracać do domu. Ale wtedy musiałbym zostawić otwarty samochód. Zresztą strasznie ciekawiło mnie, co znajdę w jej mieszkaniu. W tym samochodzie nie było żadnych schowków do przeszukania. Jedynie półka od strony pasażera oraz półki przy drzwiach. Było tam pełno papierów, podobnych do tych, które znalazłem w torebce. Zapaliłem lampkę, wziąłem cały stos różnych kartek na kolana i zacząłem je przeglądać. Nic szczególnego. Kiedy dochodziłem już do końca, znalazłem kawałek papieru, na którym były napisane daty, godziny oraz kwoty. Według dat, było to jakiś tydzień przed morderstwem. Robiła sobie chyba podsumowanie zarobków. Prześledziłem dokładnie dane. Od poniedziałku do niedzieli miała około 50 klientów. Średnio wychodziło 7 klientów na dobę, gdzie zarabiała, jak było napisane, od 500 do 1000 złotych, pewnie w zależności od usług. Na podsumowaniu tygodnia miała wpisane 5000, z czego dostała chyba 1000złotych, bo taka kwota była podkreślona dwa razy. Wychodziło z tego, że prostytuując się na pełny etat była w stanie wyciągnąć około 4000, a jej oprawcy zarabiali na niej cztery razy więcej. Niezły interes. Ciekawe ile mieli takich panienek. Poukładałem wszystko jak było, zgasiłem światełko, rozejrzałem się, żeby sprawdzić czy nikt nie idzie, zamknąłem samochód i ruszyłem w stronę klatki. Wyciągnąłem znalezione klucze. Tylko jeden mógł pasować do drzwi wejściowych, był standardowy, jak we wszystkich klatkach na osiedlu. Otworzyłem drzwi bez problemu. Nie zapalałem światła. Skierowałem się od razu na górę schodami. Nie chciałem jechać windą, bo akurat mogłem się na kogoś natknąć. Zatrzymałem się na półpiętrze i nasłuchiwałem przez chwilę. Na każdym piętrze były dwa mieszkania. Podszedłem do drzwi sąsiada zabitej dziewczyny i stanąłem z boku. Słychać było włączony telewizor oraz płaczące dziecko. Miałem nadzieję, że nie mają psa, który by mnie na pewno wyczuł. Następnie przemieściłem się w stronę mieszkania zamordowanej kobiety. Przyłożyłem ucho do drzwi i nasłuchiwałem przez minutę. Cisza. Spojrzałem na drzwi, był tylko jeden zamek. Wyciągnąłem klucz, włożyłem go do zamka i delikatnie przekręciłem. Wewnętrzny mechanizm wydał stłumiony dźwięk i drzwi zostały otwarte. Nacisnąłem klamkę, otworzyłem delikatnie drzwi i wsunąłem się do środka. Zamknąłem je za sobą równie delikatnie. Stałem w przedpokoju, z boku była szafka na ubrania oraz buty. Z drugiej strony duże lustro. Oczy po chwili przyzwyczaiły się do ciemności, jednak w mieszkaniu było tak ciemno, że ledwo co widziałem. Zrobiłem kilka kroków do przodu. Stanąłem na wprost drzwi, które musiały prowadzić do łazienki. Podobnie jak u mnie, w górnej części było kwadratowe okienko. Poszukałem ręką włącznika światła i nacisnąłem. Zapalone światło wystarczyło, aby rozjaśnić cały przedpokój oraz dawało trochę światła na pokój z aneksem kuchennym oraz sypialnię. Mieszkanko było spore, tak na oko około 60 m2. Nie chciałem wchodzić do łazienki, bo pełne światło oślepiłoby mnie, a z oczywistych względów nie chciałem włączać świateł w pozostałych pomieszczeniach. Moim celem było podrzucenie dokumentów i kluczy oraz rozejrzenie się w celu poszukania motywu zabójstwa. Nie oczekiwałem, że coś znajdę, ale warto było spróbować. Otworzyłem szerzej drzwi do łazienki i skierowałem się do sypialni. Na środku stało duże łóżko z materacem. Pościel była zmięta i zwinięta w kłębek. Nie musiałem podchodzić bliżej, żeby wiedzieć, że to w nim odchodziły orgie. Śmierdziało potem i spermą. Wkoło walały się puste opakowania po kondomach oraz puste butelki po piwach i winach. Zasłony nie były zasunięte. W oddali było widać palące się światła w mieszkaniach sąsiedniego bloku. Z boku znajdowała się duża szafa wnękowa. Otworzyłem suwane drzwi, ale w środku były tylko ubrania. Niektóre skórzane, takie jak sprzedają w sex-shopach. Otworzyłem pierwszą szufladę. Były w niej same kondomy w przeróżnych kolorach. W drugiej pełno erotycznych zabawek, a w trzeciej pełno rajstop i majtek. Typowa sypialnia prostytutki. Wszystko, co było jej potrzebne do pracy, miała pod ręką. Wyszedłem z sypialni i przeniosłem się do pokoju z aneksem kuchennym. Również tam okna nie były zasłonięte. Ponieważ zamierzałem przyjrzeć się bliżej temu pomieszczeniu, zasłoniłem je. Przy kanapie stała lampka nocna. Zapaliłem ją. Dawała wystarczająco światła, aby rozświetlić cały pokój z kuchnią.

Na środku stała ława, na której stało kilka pustych puszek po piwie oraz popielniczka pełna kipów. Kuchnia była zaniedbana, w zlewie leżało mnóstwo brudnych naczyń. Strasznie śmierdziało w tym pomieszczeniu, zresztą jak w całym mieszkaniu. Pozamykane okna powodowały, że nie było żadnej wentylacji. Nie było też w mieszkaniu śladów obecności policji. To wydało mi się najbardziej podejrzane, przecież Bartosz wiedział, gdzie szukać. Ze swoim doświadczeniem, nie sądzę żeby to mógł pominąć. On musiał mieć jakieś powiązania z tą dziewczyną. Postanowiłem przeszukać również główny pokój. W aneksie kuchennym, standardowo, jak w większości kuchni, nic szczególnego. Dodatkowo było pełno pustych opakowań po pizzach i wydawało się, że były to główne posiłki Judyty jak i jej alfonsów. Szukałem dalej. Podszedłem do komody przy ścianie i otworzyłem pierwszą szufladę. Od razu rzucił mi się w oczy telefon komórkowy. Stara Nokia, dawno już takiej cegły nie widziałem. Wziąłem ją do ręki i przycisnąłem główny guzik. Wyświetlacz się zaświecił. Poziom baterii wskazywał jedną kreskę, czyli była na wyczerpaniu. Wyświetlało się 10 nieodebranych połączeń.

Już miałem przejrzeć numery osób, które dzwoniły, kiedy usłyszałem dźwięk podjeżdżającego przed klatkę samochodu. Zgasiłem szybko światło i spojrzałem dyskretnie przez okno. Na dole stał policyjny radiowóz. Nie zastanawiając się długo, włożyłem telefon za pasek z tyłu spodni. Portfel, klucze i resztę przedmiotów z torebki włożyłem do tej samej szuflady, z której wyjąłem telefon i ruszyłem w stronę drzwi wyjściowych. Zerknąłem przez wizjer, światło na klatce już się paliło. Nie miałem wyjścia musiałem zaryzykować. Liczyłem, że sąsiad po przeciwnej stronie mnie nie usłyszy, ani nie zauważy. Wyszedłem zatrzaskując lekko za sobą drzwi i ruszyłem po schodach w dół. Już po chwili usłyszałem jak ktoś wychodzi tymi samymi schodami na górę. Ruszyłem do góry. Kiedy mijałem piętro, na którym mieszkała dziewczyna, otworzyły się drzwi windy. Wysiadł z niej sam dzielnicowy Bartosz, rozejrzał się dookoła i zobaczył mnie stojącego na półpiętrze. Wyglądał chyba na równie zaskoczonego, jak ja. Po chwili doszło po schodach jeszcze dwóch policjantów.

- Proszę, proszę Pan Bondowski. Co Pan tu robi? - Zapytał takim tonem, jakby nie oczekiwał odpowiedzi.

- Szefie, zatrzymujemy go? - Zapytał jeden z policjantów.

- Nie, spokojnie. Poczekajmy, aż szanowny pan Bondowski złoży wyjaśnienia. - Ruszył w moją stronę.

- Ja… wykrztusiłem z siebie....idę do kolegi. Mieszka trzy piętra wyżej. Pracujemy razem. – Odpowiedziałem.

- Tak? Zapytał zdziwiony. A zawsze wchodzi pan do kolegi po schodach na 8 piętro?

- Od kiedy przytyłem 10 kilogramów to zawsze. - Skłamałem. - O co chodzi? - Udałem zdziwionego tą sytuacją.

Powiedział coś po cichu do swoich kolegów, po czym podeszli do mnie i zaczęli mnie przeszukiwać.

- Proszę opróżnić kieszenie i wyłożyć wszystko przed siebie. – Rozkazał jeden z policjantów.

Wyciągnąłem wszystko zgodnie z prośbą… nie wszystko. Telefon zostawiłem schowany. Przeszukał mnie jeszcze raz i nie wiem jak mógł go przeoczyć.  Był dosyć spory. Ta policja, to naprawdę partacze.

- Czysty. - Przekazał do Bartosza.

Spojrzał na mnie i na drzwi mieszkania dziewczyny.

- Naprawdę mieszka tutaj pana kolega z pracy? – Zapytał z niedowierzeniem.

- Naprawdę, odpowiedziałem. Często się spotykamy wieczorami. W tym tygodniu mam urlop i umówiliśmy się, żeby pogadać, co słychać, bo się już nie widzieliśmy kilka dni.

- A jak kolega się nazywa? – Nie odpuszczał.

- Andrzej Piotrowski, pracujemy razem.

- Tak, tak… już pan o tym wspomniał. No to chodźmy do tego kolegi. Zobaczymy czy potwierdzi pana wersję.

Zrobiło mi się gorąco. Przecież nie umawiałem się z nim na dzisiaj i mnie nie oczekiwał. Nie wiedziałem nawet, czy jest w domu. Mógł zostawić światło włączone dla niepoznaki, że niby ktoś jest w mieszkaniu. Też miał lekką paranoję, jednak za bardzo nie miałem wyjścia. Poszliśmy na górę.

- Proszę bardzo, mieszka trzy piętra wyżej. Improwizowałem i modliłem się żeby był w domu i nie udał zdziwionego, że mnie widzi.

Stanąłem przed drzwiami Pitera i zadzwoniłem dzwonkiem. W rogu framugi znajdowała się mała kamerka podłączona do systemu monitoringu, jaki stworzył mój kolega z obawy przed kradzieżami i lumpami. Wiedziałem, że jak jest w domu, to mnie widzi, jak również policję. Zrobiłem najbardziej błagalna minę, jaką mogłem i zadzwoniłem jeszcze raz.

Bartosz się odezwał.

- Coś ten kolega nie czeka na pana, a może on tu wcale nie mieszka. - Powiedział wyraźnie zirytowany.

Już miałem się odezwać, kiedy otworzyły się drzwi. Piter wyglądał na zdziwionego widokiem policji.

- Cześć stary, co jest grane? – Zapytał spoglądając na policjantów.

- Możesz potwierdzić, że..

W tym momencie przerwał mi Bartosz.

- Panie Piotrowski, czy umawiał się pan z tym obywatelem? Proszę nie kłamać, pan Bondowski może być zamieszany w morderstwo. To poważna sprawa.

Widziałem, że się waha. Jak powie, że się nie umawialiśmy, to mnie pogrąży.

- Tak, umawialiśmy się. Już zamierzałem dzwonić do ciebie. Miałeś być godzinę temu. – Blefował.

- Musiałem coś, zjeść i tak mi zeszło. Byłbym trochę wcześniej, ale policja mnie zatrzymała, sam nie wiem dlaczego.

- Panie władzo, zwróciłem się do dzielnicowego. Chyba wszystko już wyjaśniliśmy. Czy mogę wejść do kolegi?

Długo myślał, w końcu odpowiedział. - Tak, ale jutro o 09:00 widzę pana na komendzie. Złoży pan zeznania.

Poczułem się jak w bohater „Procesu” Franza Kafki. Jakie zeznania? Przecież nic nie zrobiłem. No, prawie nic, ale o tym wiedziałem tylko ja…

Rozdział VI