Dzieci Soma Seba - Jacek Grzelakowski - ebook

Dzieci Soma Seba ebook

Jacek Grzelakowski

5,0

Opis

Dzieci Soma Seba” Jacka Grzelakowskiego to opowieść psychologiczna. Bohaterem jest Konrad, student prawa, smakujący uroki dorosłego życia, dzięki zamożnym rodzicom. Człowiek szczęśliwy, posiadający wszystko, o czym zamarzy, a do tego bezgranicznie zakochany w Ewie. Jego dotychczasowe i beztroskie życie ulega gwałtownemu przeobrażeniu, kiedy jego ukochana ginie w wypadku, a wierny dotąd przyjaciel knuje perfidną intrygę. Traumatyczne wydarzenia doprowadzają go do przewartościowania swojego dotychczasowego życia. Doznaje przeżyć paranormalnych, które wywierają na nim głębokie wrażenie i wpływają na nowe widzenie świata. Czuje się samotny, wyobcowany z otoczenia, z nikim nie może nawiązać kontaktu emocjonalnego, a wokół siebie widzi tylko wrogo nastawione osoby. Zamyka się w stworzonych przez siebie wyimaginowanych światach, by obronić się przed brutalną rzeczywistością. Stara się walczyć, jednak coraz bardziej pogrąża się w postępującej chorobie psychicznej. Szuka pomocy u starego, tajemniczego nauczyciela Mansweta, u którego jego nieżyjąca ukochana ćwiczyła swoje zdolności paranormalne.

Czy to halucynacje, doznania spowodowane psychicznymi objawami pourazowymi będącymi następstwami wypadku, czy może wpływ doświadczeń pozazmysłowych z pogranicza parapsychologii i mistyki?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 326

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jacek Grzelakowski "Dzieci Soma Seba"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2014 Copyright © by Jacek Grzelakowski, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Jacek Grzelakowski; Wydawnictwo Psychoskok Zdjęcie okładki: © Jacek Grzelakowski Korekta: Paweł Markowski

ISBN: 978-83-7900-269-6

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin

Jacek Grzelakowski
Dzieci Soma Seba
Wydawnictwo

Jeśli pójdziesz za mną,

Zniszczę cię.

Jeśli odejdziesz,

Rozpływając się w mgle purpury,

Cierpieniem odnajdę cię, przytulę.

Rozdział I. Wyjazd

- Wziąłeś ten biały sweter? - matka z troskliwością dopytywała z drugiego pokoju.

- Ależ mamo, przecież jest lato. Jest za gruby. Nie zmieści się już w torbie - odpowiedział z wyraźną irytacją.

- Lepiej się zabezpieczyć. Noce na pewno będą chłodne - nie ustępowała.

- Mamo, nie mogę wziąć przecież więcej pakunków od Ewy. Jakby to wyglądało. Nie obawiaj się. Przecież w razie czego, mogę pożyczyć coś od Marcina. Nie jedziemy na bezludzie.

- Lepiej nosić niż się prosić - zdecydowanie odparła - zresztą jedziesz samochodem, dodatkowy bagaż nie będzie ci przeszkadzał.

- Oj, mamuś! Jestem już dorosły!

- Dla matki, nigdy!- stanowczy głos matki a jednak niezwykle miękki i ciepły usłyszał nagle nad uchem. Pocałowała go czule w policzek.- Dla mnie zawsze będziesz moim małym Kondziem - szybkim ruchem nałożyła mu sweter na głowę.

- Oj, mamo - zajęczał, ściągając go szybko.

- Spakuj, spakuj. Nie dręcz starej matki - odrzekła ze śmiechem.

- Dlaczego nigdy nie potrafię ci odmówić? - zrezygnowanym głosem stwierdził Konrad. Wepchnął jednak, byle jak, sweter do torby. Ledwo się zmieścił.

- Bo jesteś moim najukochańszym synem - doszło go już z kuchni.

- Tak, bo jedynym.

- No, może właśnie dlatego - odrzekła przekornie. Wróciła z wypełnioną reklamówką.

- Mamo!

- Pakuj, pakuj, bo jeszcze coś ci zaraz dorzucę - ponagliła.

- Już wychodzę. Nie da rady - próbował się bronić.

- Jeszcze prowiant na drogę.

- Mamo, Ewa mówiła, że przygotowała całą torbę. Wystarczy nie tylko na drogę, ale i na cały miesiąc.

- To ładnie z jej strony, ale bitkami schabowymi przecież nie pogardzisz. Całą noc je smażyłam. Zobaczysz, przydadzą się na pewno - wepchnęła mu pod pachę wypchaną prowiantem reklamówkę.

- No..., nie pogardzę. Chociaż po drodze jest tyle restauracji, zajazdów. Jest gdzie zjeść przecież. Niepotrzebnie się martwisz. To nie te czasy.

- Tak, wystarczy tylko mieć pieniądze. Ojciec zaopatrzył cię, chociaż w jakieś drobne?

- Dał mi nawet swoją kartę kredytową.

- Co się stało? Mnie nigdy takim zaufaniem nie obdarzył.

- To tak na wypadek, gdyby coś się stało z samochodem.

- Aha, samochód to przecież najważniejsza rzecz pod słońcem.

- Jesteś chyba dla niego trochę niesprawiedliwa.

- Wiesz Kondziu, chciałabym żeby, chociaż jedną setną tego, co wydaje na konserwację swojego pupila przeznaczył na renowację mojej skromnej osoby.

- Mamuś, ty nadal jesteś młoda i nie potrzebujesz żadnych upiększeń a tym bardziej operacji plastycznych.

- Och, wy mężczyźni, solidarni aż do bólu, chociaż ze sobą nie potrafią rozmawiać.

- No idę już, Ewa pewnie z niecierpliwością czeka. Trochę już jestem spóźniony, a ona tego bardzo nie lubi.

Konrad pośpiesznie założył letnią kurtkę i podniósł spakowane torby podróżne. Gotowy do wyjścia, już przy drzwiach, spojrzał jeszcze czule na matkę. Cieszył się z zaplanowanego wyjazdu, a jednak coś go męczyło, jakieś wyrzuty sumienia dręczyły jego duszę. Zostawiał najbliższą sobie osobę, która do tej pory zajmowała jego serce, umysł, dla której całe życie kręciło się wokół jego osoby.

Widział jej zatroskane oczy, kryjące obawę przed czymś niewytłumaczalnie nieznanym. Ta irracjonalna obawa zawsze towarzyszyła jej, kiedy Konrad gdzieś wyjeżdżał na dłużej. Nie lubił tego momentu, ale wiedział, że i tak nie wytłumaczyłby matce, że nie ma żadnych podstaw do niepokoju. Ona przeciwnie, zawsze musiała się martwić. Nieważne czy był ku temu powód, czy też nie.

Matka boleśnie westchnęła. - Tyle czasu będziesz poza domem, jak ja to wytrzymam? Cały miesiąc - próbowała powstrzymać łzy.

- Mamo..., mówisz tak, jakbym pierwszy raz wyjeżdżał na wczasy.

- Uważaj tylko synuś na siebie.

- Tak, tak. Wódki do ust nie wezmę, a bandziorów będę omijał z daleka - grzecznie zapewnił, podnosząc dwa palce do góry, z poważną miną. Po czym roześmiał się widząc niedowierzanie na twarzy matki.

- No właśnie. Na szczęście Ewa będzie z tobą. Mam nadzieję, że lepiej cię przypilnuje niż ja - powiedziała spokojnym i opanowanym głosem, lecz Konrad wyczuł w jej wypowiedzi nutkę zazdrości, a może nawet i ukrytego żalu. Przytuliła go mocno.

- Miło mim że masz o niej dobre zdanie.

- No wiesz - lekko się oburzyła - nigdy nie wtrącałam się w twoje życie prywatne. Ewa w porównaniu z tymi, które wcześniej nas odwiedzały, to jak dzień do nocy. Pomarańczowe włosy, narciarskie buciory, kolczyki niewiadomo gdzie zawieszone. Boże! Ewa to nareszcie normalna dziewczyna. Trochę dziwna, niewyrobiona towarzysko, ale chociaż ma dobrze poukładane w głowie.

- Studiuje wszakże filozofię - powiedział nie bez dumy.

- Fiu... filozofię, ale to chyba niezbyt dobry kierunek dla kobiety?

- Czemu? - zdziwił się. Zatrzymał się na chwilę przy otwartych już drzwiach spoglądając na matkę uważnym wzrokiem. Przypuszczał, że matka prędzej czy później, nie odpuści sobie tej małej przyjemności i zawsze znajdzie jakieś wady w jego przyjaciółkach. Nawet, a może przede wszystkim w Ewie, największej jak do tej pory rywalce.

- Bo... albo nigdy nie będziesz miał racji, nawet w najbardziej błahych sprawach, albo... nie będziesz miał z kim w domu porozmawiać. Nie zechce odezwać się do ciebie, bo... i tak nie będziesz w stanie ją zrozumieć - wyrzuciła z siebie w miarę spokojnym głosem.

- Przesadzasz. Masz mamuś staroświeckie poglądy. A po drugie, chyba mnie nie doceniasz. Naprawdę uważasz, że wychowałaś syna matołka? 

- Jeszcze się przekonasz - powiedziała już tym razem stanowczym tonem.

- Czy zawsze musisz znaleźć coś niedobrego w moich koleżankach? - spytał z nieco udawanym wyrzutem. W zasadzie, nigdy mu nie zależało na akceptacji przez matkę jego znajomych. Inne pokolenie, inna mentalność, poglądy a przede wszystkim jej rola nadopiekuńczej matki, były ku temu największą przeszkodą. Wiedział, że zrobiłaby dla niego wszystko, chociaż nie potrafiła zrozumieć jego systemu wartości.

- Wiesz, że to tylko ze względu na twoje dobro. Chciałabym cię uchronić przed zbytnim rozczarowaniem, delikatnie mówiąc. To chyba normalne? - próbowała niezręcznie usprawiedliwić się.

- Dajesz mi do zrozumienia, że sam nie jestem w stanie stwierdzić, co dla mnie jest dobrem, a czego powinienem unikać.

- Bo... tak jest w istocie. Brak ci wiedzy i doświadczenia.

- Ewa jest idealną dziewczyną. Nie wyobrażam sobie innej, którą mógłbym tak pokochać. 

- No tak, może przyczyna tkwi w tych jej kusych sukieneczkach. Nic dziwnego, że tak szybko cię przekonała do siebie... - odrzekła od razu z przekąsem.

- Ach... mamuś, proszę cię, nie próbuj zbuntować mnie przeciwko Ewie.

- Co ty mówisz? - gwałtownie zaprzeczyła.

- A może zazdrosna jesteś o mnie, albo... ojca? - spytał z podejrzliwością. Nie oczekiwał odpowiedzi. Widząc zawahanie się matki szybko pocałował ją czule w policzek, mimo wszystko zadowolony jednak z jej zazdrosnej postawy.

- No wiesz, jak możesz? Jak mogę być o ciebie zazdrosna?

- Mamuś! - spojrzał na nią z czułością.

- No dobrze. To oczywiste, że cię kocham. Jak mam swego syna nie kochać? Dziwię się, że mogłeś tak pomyśleć. No..., może też troszkę jestem zazdrosna - przyznała się, próbując ukryć zażenowanie.

- To chyba normalne? A... co do ojca, to tylko współczuję mu . Widziałam jak się męczy, aby wzroku nie kierować na jej bezwstydnie gołe nogi. Żenujące widowisko!

- Przyznaję, miał na co..., takie długie, długie i zgrabne - odpowiedział z widoczną dumą i zadowoleniem.

- Stary, zaśliniony kozioł - machnęła lekceważąco ręką.

- Mocne słowa. Chyba przesadzasz. Normalne, męskie i samcze zachowanie o niczym nie świadczące. Wszyscy mężczyźni mamy to w genach zapisane.

- Ech..., - westchnęła - żebyś ty chociaż w połowie był tak solidarny ze mną, jak ze swoim ojcem, byłabym szczęśliwa.

- Ba..., a gdybym ja kochał go w połowie tak jak ciebie, to zapewne on by był szczęśliwy.

- No, jedź już lepiej, bo zupełnie się rozkleję.- Przytuliła go mocno na pożegnanie.

- Pa, mamuś.

- Pa, synuś. Zadzwoń koniecznie jak dojedziecie już na miejsce i pozdrów ode mnie Marcina.

- Oczywista. Acha..., gdyby ojciec się o mnie pytał, choć nie przypuszczam, powiedz mu że jestem niezmiernie wdzięczny za samochód i ... za kartę kredytową. To był jednak królewski gest jak na niego - powiedział cały zadowolony, zamykając drzwi za sobą.

Konrad zbiegł ze schodów. Luksusowa willa, w której mieszkał była jednopiętrowa. Wybudowana jeszcze przed wojną odróżniała się spośród okolicznych jednorodzinnych domków swoją solidnością, grubymi murami tak, że stwarzała wrażenie bardziej bunkra niż mieszkalnego budynku. Jedynie dwa duże tarasy, jeden na piętrze, drugi na parterze, bogato ozdobione kolorowymi kwiatami, nieco łagodziły to wrażenie. Starannie wypielęgnowany ogródek przed frontem dopełniał estetycznego i starannie zaplanowanego wyglądu posesji. Dowodził upodobanie do schludności i uporządkowania oraz niezwykłej troski mieszkańców o wygląd całości. Ogrodzenie od strony budynku obsadzone było blisko zasadzonymi w równym szeregu wysokimi tujami, stwarzając wrażenie solidnej obronnej konstrukcji. Mur, który, jak mawiał Konrad, nie był możliwym do zdobycia. Dla Konrada willa była jak zamek, za którego murami czuł się bezpiecznie. 

Przy samej furtce obrócił się i spojrzał z czułością  na budynek. - Wrócę, na pewno wrócę.- powiedział do siebie, nie wiedząc czemu.

Musiał się śpieszyć. Ewa na pewno już na niego czekała z niecierpliwością. Umówili się o siódmej przed jej domem. Nigdy nie lubiła jak się spóźniał, a to często mu się zdarzało, oczywiście jak zwykle nigdy nie z jego winy. Uważała, że to bardzo nie etycznie, a nawet nie honorowo.

Zawsze mu wtedy mówiła. <<Życie jest zbyt krótkie, by kraść komuś czas niepotrzebnym oczekiwaniem. Przyjdź wcześniej, wtedy samemu odbierasz sobie minuty z życia, a nie komuś>>.

Zgadzał się z nią gorliwie, ale często zdarzało mu się spóźniać Nie dużo, kilka minut, ale zawsze

- Cholera! - zaklął głośno - Pewnie czeka zdenerwowana? No nic, trochę się podąsa, ale jakoś ją ułagodzę. Ma się tę wprawę - powiedział do siebie zadowolony, szybko wrzucając pakunki do bagażnika. Było już piętnaście po siódmej. Jeszcze tylko dojazd pod jej dom, na ulicę Śląską. Niedługo, bo dobrą, szybką trasą, mimo że przejazd przebiegał przez miasto.

- Dobrze, że o tak rannej porze, nie ma jeszcze korków na ulicach., ale z dziesięć, piętnaście minut mi to zajmie - pomyślał zdenerwowany.

Po chwili był już na ulicy, przy której mieszkała. Z daleka zobaczył już jej zgrabną sylwetkę. Króciutka, biała, plisowana spódniczka w ledwo widoczne niebieskie wzorki, nieznacznie osłaniała jej zgrabne, długie nogi. Lśniący bielą T-shirt opinał jej tors, doskonale podkreślając linię piersi, zaś na ramiona zarzucony miała biały sweterek, który nie zasłaniał jej wąskiej talii. Ona też dojrzała jego samochód, ale specjalnie odwróciła się, jakby chciała mu pokazać, że nie czeka na niego.

Konrad podjechał do krawężnika, zahamował ostro. Wysiadł szybko z samochodu, nie zamykając nawet drzwi i podbiegł do czekającej dziewczyny. Złożył ręce w błagalnym geście, prosząc o wybaczenie.

- Jeszcze jeden szpaner, na dodatek lichy aktorzyna - przywitała go chłodno, z udawaną obojętnością. Zawsze przy tym pociesznie wykrzywiała usta, tworząc rozkoszny dzióbek. Konrad uwielbiał ten jej gest, taki dziecinny, ale w jej wykonaniu wbrew zamierzeniu tak naturalnie kokieteryjny.

- Jak to, jeszcze jeden? - zdziwił się widząc jej beznamiętne, obojętne zachowanie.

- Tylu kierowców, w o wiele lepszych samochodzikach próbowało mnie zabrać, że aż dziwię sama sobie, że nie uległam im gorącym namowom - odpowiedziała jakby od niechcenia.

- W takiej przykrótkiej sukieneczce, to mnie nawet nie dziwi - odciął się.

- Coś nie tak? Mam ubierać się jak cyganka? Może jeszcze czarczaf na twarz?

- Nie, nie - zaprzeczył gorąco - dla mnie w sam raz, może tylko dla innych za dużo, to znaczy za krótko, hm... rzekłbym prowokująco.

- To, do widzenia panu - ofuknęła gniewnie - poczekam jeszcze pół godziny i może przyjedzie jakiś bardziej kulturalny chłoptaś. Może być nawet i na skuterze. albo nawet i na rowerze. Już mi wszystko jedno, byleby był słowny, honorowy i mniej zazdrosny.

- No już kotku, wybacz proszę. Nie mogłem. Wiesz, jaka jest moja matka. Ciągle jakieś ważne sprawy... .

- A ja tu marznę i się martwię, czy coś ci się nie stało - wybuchnęła, prawie że z płaczem.

- No, już kotku - przytulił ją mocno próbując ją uspokoić - zaraz cię ogrzeję.

- W nosie mam twoje rozgrzewanie, rozpieszczony dzieciaku. Nie potrafisz zadbać o swoją dziewczynę a przede wszystkich uszanować - nie próbowała jednak uwolnić się z jego objęć.

- Chciałem, ale uwierz nie dałem rady.

- Mogłeś - gniewnie ofuknęła - mogłeś, chociaż zadzwonić. Nie masz komórki?

- Z tej emocji i pośpiechu zapomniałem, a później ręce miałem zajęte, prowadziłem przecież samochód. Kierowca w trakcie jazdy, nie może korzystać z komórki. Wiesz, że jako przyszły prawnik, jestem szczególnie zobowiązany do przestrzegania prawa - jak zwykle próbował nieprzyjemną dla siebie sytuację obrócić w żart.

- Nicpoń jesteś a nie przyszły prawnik! - wdzięcznie powiedziała udając, że jednak jeszcze gniewa się na niego.

- Przekonasz się, że nie. Obiecuję.

- W nosie mam twoje obiecanki. Chcę chociażby drobnych dowodów, a nie przecież bezgranicznego poświęcenia, tak jak każda głupio zakochana dziewczyna w takim niewdzięczniku, jakim ty jesteś. Czy dużo wymagam od ciebie?

- Będziesz je mieć ile tylko zapragniesz. Jeśli chcesz, zasypię cię dowodami mojej bezgranicznej miłości. Dzisiaj, jutro i przez całe życie.

- Wiesz, co to znaczy jak chłopak spóźnia się na spotkanie z ukochaną?

- No..., że nie mógł - odpowiedział szybko, bez zastanowienia.

- Nie. Właśnie, że ma to wszystko w nosie i lekceważy sobie mną... i tyle - powiedziała w miarę stanowczym głosem.

- Ewcia, jak możesz mnie posądzać o coś takiego.

- Mogę, mogę - tupnęła noga z udawaną złością.

- Przebaczysz? - spytał z rezygnacją.

- Zastanowię się - odpowiedziała dumnie, ale tym razem z rozkosznym, skrywanym uśmiechem na ustach. Nigdy nie potrafiła się długo dąsać na Konrada, chociaż on dawał jej ku temu tyle powodów. Najgorsze, że i Konrad o tym wiedział i skwapliwie z tego korzystał.

Wyczuł, że jej zagniewanie więcej ma kokieterii niż rzeczywistego oburzenia. Ma przecież prawo trochę się podąsać. Znał dobrze swoją dziewczynę. Szybko jej przechodzi, wszystko mu przecież wybaczy.

- Jedziemy? - spytał potulnie.

- A co, chcesz tu stać do nocy? Pakuj moje graty. Szybciutko! I tak przez ciebie tyle czasu straciliśmy.

- Już się robi, jaśnie pani - ochoczo odkrzyknął. Otworzył jej drzwiczki do samochodu. Ręką zaprosił do zajęcia miejsca, zginając się w usłużnym ukłonie.

- Nicpoń - powtórzyła, ale już całkowicie uśmiechnięta, wsiadając do samochodu.

- Ale kochany - dodał z przymilnym uśmiechem.

- Narcyz!

- Raczej zakochany do szaleństwa nie w sobie, ale w najpiękniejszej kobiecie na ziemi.

- Owszem zakochany, ale w sobie samym. A... innych ma w nosie.

- Ewunia, przecież życie za ciebie jestem gotów poświęcić.

- Ha...ha, ty! Roześmiała się wdzięcznie. - Jestem pewna, że nawet swojego małego paluszka - powiedziała wyciągając ku niemu prawą dłoń z wyprostowanym małym palcem - nie stać by cię było za mnie oddać, a co dopiero życie.

- Jeszcze się przekonasz!

- Bzdury, bzdury, bzdury - przekomarzała się z dziecinną manierą.

- Myślisz, że mężczyznę nie stać na takie poświęcenie?

- Prawdziwego mężczyznę tak, ale nie rozkapryszonego dzieciaka.

- Mówiłaś, że się nie gniewasz, a cały czas mi dogryzasz.

- A któż ci to powiedział, że się już nie gniewam?

- Twoje ponętne ciało, twoje roziskrzone żarem miłości do mnie czarujące oczy. Przekręcił kluczyk rozrusznika. Silnik od razu zaskoczył, za pierwszym razem. Ruszył gwałtownie, ostro z piskiem opon. Nagłe przyśpieszenie wgniotło ich w lekko w fotele.

- Widzisz jak to się robi, sam Kubica będzie cię wiózł. To jest dopiero bryka - powiedział z dziecinną przechwałką.

- A ja widzę tylko zakompleksiałego szpanera, niedojrzałego psychicznie dzieciaka, który nie wie, co ma czynić, by wyglądać na jeszcze większego palanta niż jest w istocie. Robisz coś, co wydaje ci się korzystne dla twojego wizerunku, a... efekt jest zupełnie odmienny. Żałosny widok.

- Nie przesadzasz?

- Nie. Chyba, że tylko przy mnie zachowujesz się tak idiotycznie.

- Boże, Ewa! - wykrzyknął - czy naprawdę jestem taki beznadziejny, jak starasz mi się to cały czas udowodnić. Nic we mnie nie widzisz dobrego?

- Nie widzę.

- To, czemu mnie kochasz?

- Czy myślisz, że można kochać tylko ideał? Właśnie przez twoją niedoskonałość wzbudzasz we mnie litość, żałość. Dla kobiety już jest to wystarczające, aby kogoś pokochać.

- To nie brzmi zachęcająco i miło. To raczej podstawa pod przyjaźń niż miłość, na dodatek już w podeszłym wieku. Nie w naszym, kiedy hormony rządzą naszymi namiętnościami.

- Po pierwsze, mów za siebie. A... po drugie, czy to ma znaczyć, że powinnam cię podziwiać, widzieć w tobie nastoletniego idola, aby się w tobie zakochać? Tak, to widzisz? - spytała ze drwiną w głosie.

- Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale tym stwierdzeniem obrażasz moją męską godność.

- Nie twoją godność tylko twoje napuszone ego i samczą próżność. W niczym cię przecież nie uraziłam. Wprost przeciwnie.

- Uraziłaś moja duszę!

-  A... masz takową? Jesteś przecież ateistą, nie wierzysz w boga. Dusza bez niego nie istnieje. Termin ściśle związany z religią. Jaki jest sens używania tego pojęcia w twoim przypadku?

- To nie ma nic do rzeczy.

- Jak to nie ma?

- Bo... czuję tak jak każdy inny człowiek. Nie jestem z kamienia.

- Czujesz przez pryzmat snobistycznego posiadania. Twoją pozycję a przede wszystkim wartość mają określać drogie i luksusowe przedmioty, którymi możesz zaszpanować. Infantylizm. W rzeczywistości to, co masz najlepszego chowasz w głębi duszy, jakbyś się tego wstydził. Doceń to, że tylko ja potrafiłam te uśpione cechy w tobie dostrzec i prawidłowo ocenić.

- Nieoszlifowany, ale jednak diament.... - stwierdził z dumną miną. Spojrzał na nią, szukając potwierdzenia swego pochlebstwa.

- Uważaj, jak jedziesz! - Ewa krzyknęła nagle.

Konrad gwałtownie zahamował, przepuszczając wystraszonego pieszego, który nerwowo wykrzyknął coś w jego stronę.

- O mały włos przejechałbyś człowieka!

- Nie martw się. Kubica kieruje - spokojnie odrzekł.

- Patrz uważniej na drogę. Nie musisz na mnie tak czule zerkać. Nic tym nie wskórasz.

- Nie dam rady. Muszę, chociaż popatrzeć na moje cudowności.

- Nie zmieniaj tematu. Dobrze? Tanie komplementy dla siusiumajtek z dyskoteki.

- A..., o czym mówiliśmy? - uśmiechnął się.

- O twojej nieodpowiedzialności, lekceważącym stosunku do ludzi, a do mnie w szczególności.

- Ty znowuż swoje - parsknął z niezadowoleniem.

- Ba..., nie lubisz, gdy wykazuje się twoje wady.

- Jakie wady? Skąd ty to wszystko wiesz? Tak potrafisz perfekcyjnie ocenić człowieka, nie masz żadnych wątpliwości, że możesz się czasem mylić?

- Nie jestem zarozumiała. Sam się o to prosiłeś.

- Nie mówię, że jesteś zarozumiała tylko zadziwiasz mnie coraz bardziej.

- Czemu?

- No..., nie znałem cię z tej strony. Myślałem, że jesteś bardziej tolerancyjna.

- Wolałbyś głupiutką, zgrabną blondyneczkę z dużymi piersiami, wpatrzoną w ciebie jak w bóstwo, zadowoloną z każdego twojego czynu, słowa a przede wszystkim z pieniędzy twoich rodziców?

- Nie, wiesz dobrze, że nie. Właśnie ta inność w tobie mnie zachwyciła.

- Na zasadzie, przeciwieństwa się uzupełniają - odrzekła z przekąsem.

- Możesz to nazwać jak chcesz, ale nie zarzucaj mi, że uroczyłaś mnie tylko swoim ciałem. Widzę znacznie szerzej.

- Uroczyłam, jak czarownica! Ciekawych rzeczy się dowiaduję - obruszyła się, odwracając głowę w przeciwną stronę.

- Nie przekomarzaj się. Wiesz dobrze, co chciałem powiedzieć.

- A mianowicie?

- Nie jestem taki pustak, jak ci się wydaje. Co w tym złego, że korzystam z tego co mi świat oferuje. Mam super furę, w niej cudowną dziewczynę, kartę kredytową....

- Ojca - dorzuciła skwapliwie.

- Tak, ojca. To, nie ma znaczenia. Nie czuję się tym faktem upokorzony. Jadę spędzić wakacje z tobą do mojego starego przyjaciela Marcina, który niedawno wybudował czy przebudował sobie mały domek prawie nad samym brzegu morza. Straciłem z nim kontakt od chwili jego przeprowadzki na Pomorze. Tyle lat się nie widzieliśmy. Zapraszał nas od dawna, byśmy go odwiedzili. Nic mi więcej do szczęścia nie potrzeba.

- Nas? - spytała z niedowierzaniem.

- Tak. Chyba nie masz mi za złe, że pochwaliłem się swoim największym skarbem?

- No, nie.

- Jest okazja, aby nadrobić zaległości. Na dodatek podobno mieszka w cudownym miejscu. W lesie nad samym morzem. Wyobrażasz sobie,? Nocne spacery plażą, później ognisko, wykwintne winko, piwko, świeże rybki prosto od rybaka. Myślę, że przyjemnie spędzimy czas, niezapomniane chwile tylko we dwoje.

- I... z Marcinem - dorzuciła.

- Tak. Z nim i z jego żoną. Oni nie będą z pewnością nam przeszkadzali. Cieszę się z tego i czuję się szczęśliwy. Czy ty nie czujesz tego samego? Skąd te twoje malkontenctwo?

- Nie wiem. Może przeczuwam coś złego? Coś, co nie mogę zdefiniować, jakby mnie ostrzegało, powstrzymywało. Nawet twoje spóźnienie potraktowałam jako potwierdzenie moich obaw, prawie jak ostrzeżenie.

- Jakich obaw, jakie ostrzeżenie? 

- Wynikających z niepokojących snów, drobnych faktów, dziwnych zdarzeń. Przeczucie? Kobieca intuicja? Nie wiem. Obawy, niezrozumiały dla mnie strach przed czymś, co może się zdarzyć, nastąpić. Nie wiem - szczerze przyznała.

- Jakie obawy? Jakich niepokojących snów? - spytał, spoglądając na nią z uwagą.

- Nie wiem. Coś może się wydarzyć, co może odmienić nasze życie.

- Ewuś, masz strach przed nieznanym, nie oswoiłaś się z tym jeszcze. Przyzwyczajona jesteś do stabilizacji w swoim świecie i każda zmiana budzi w tobie obawy. Czasami się tak zdarza. Nowe miejsce, nowi ludzie... Nie masz natury podróżnika szukającego przygody.

- Nie. To nie to. To zupełnie inne uczucie.

- Jakie?

- Trudno powiedzieć. Zresztą i tak byś nie zrozumiał. Ty idziesz zawsze na skróty.

- I słusznie. Akcja i natychmiastowa reakcja. Jestem przecież mężczyzną.

- Tak, bez refleksji, bez namysłu...  - dodała z lekką ironią.

- Nie. Ja tylko szybko myślę i szybko podejmuję decyzję.

- I nigdy nie masz wątpliwości?

- Nigdy. Było minęło, nie ma sensu  rozmyślać nad tym przez resztę życia. Każdy dzień przynosi inne wyzwania. Koniec żałosnego filozofowania - zdecydowanie odparł.

- Nie uważasz , że to nieco prostackie?

- Nie. Wprost przeciwnie. Świadczy o zdecydowanym charakterze, męskiej silnej osobowości. Masz we mnie stabilne oparcie jak na stabilnej skale, czyli to co kobieta może wymagać od mężczyzny.

- Dzieciak jesteś, nie mężczyzna - powiedziała zrezygnowanym głosem.

- Jeszcze się przekonasz, że miałem rację. Ideały są potrzebne dla dzieci, lecz samo życie narzuca nam dorosłym inny sposób postępowania. Odpowiedzialny i konkretny.

- Przestań, przerażasz mnie.

- Ewuś, przeciwieństwa się przyciągają. Teraz mówisz o mnie negatywnie, ale przecież kochasz mnie? Co? - prosząco spytał.

- Retoryczne pytanie.

- Wymigująca odpowiedź.

- Wolałabym, byś takie pytania zostawił na odpowiednią chwilę.

- A czy teraz jest zła? - natarczywie się dopytywał.

- Patrz na drogę. Zbliżamy się skrzyżowania - zwróciła mu uwagę. Pozwoliło jej to na zmianę tematu a przede wszystkim na uniknięcie odpowiedzi na tak zadawane natarczywie pytanie. Nie lubiła, gdy Konrad przymuszał ją do tego zachowań, by natychmiast odpowiadać, jak dziecko przed wymagającym rodzicem. I to jeszcze w tak subtelnej kwestii.

- Nie bój się uważam. Mam podzielność uwagi jak Napoleon.

- Tak, ty przecież jesteś zawsze naj... .

Skręcili na trasę prowadząca na Gdańsk. Konrad rzeczywiście musiał przez chwilę skupić się na prowadzeniu samochodu. O tej porze ruch jakby się wzmógł, pojawiły się też i wielkie ciężarówki, tiry pędzące prawie na oślep w miejsce swojego przeznaczenia. Konrad musiał znaleźć między nimi swoje miejsce.

- Ewuś - zaczął Konrad po chwili, gdy sytuacja na drodze się poprawiła, a przede wszystkim uspokoiła.

- Tak.

- Nie dokończyłaś mi... .

- O czym?

- O swoim śnie, który takie wywarł na ciebie niekorzystne wrażenie.

- Przestań. Nie wierzę, że interesują cię moje sny. Przecież... to takie kobiece. Nie dla takich super samców, jak ty - nadal była nadąsana. Konrad wyczuł, że więcej było w tym udawania niż rzeczywistej emocji. Już przebaczyła, ale jeszcze gra. Zabawa w słowne potyczki? 

Ewa również zdawał sobie sprawę, że to tylko słowa, chociaż  Konrad rzeczywiście ją zaskoczył. Nie znała go z tej strony. Wydawał się jej zawsze dość wrażliwym, inteligentnym, dobrze wychowanym młodzieńcem. Teraz, pokazał jej inne, swoje oblicze. A może tylko zabawia się z nią? Gra słów mająca w jej oczach podwyższyć jego zakompleksione ego? Kim to diabła jest? Kochała go przecież z całego serca., ale czy jego? A może tylko jego obraz, jaki wykształciła w swoim umyśle?

- Interesują. Wszystko, co z tobą jest związane interesuje mnie ogromnie. Opowiedz, proszę.

- Uciekasz od nieprzyjemnej rozmowy?

- Nie, zainteresowało mnie, co w tobie drzemie. Sen to przecież drugie ja, tworzone bez żadnych etycznych zahamowań. To prawdziwe, nie zakłamane uzewnętrznienie prawdziwego ego - przekonywał spokojnie. Wiedział, że Ewa chwyci przynętę i przynajmniej na chwilę odwlecze się dalszy etap jej pretensji w stosunku do jego osoby.

Zastanowiła się przez chwilę, zdawała sobie sprawę z taktyki jaką zastosował wobec niej Konrad, lecz nie wytrzymała. Musiała się z nim podzielić, tym co tak skutecznie potrafiło wzbudzić w niej nieuzasadnione obawy. 

- No..., dobrze. Ostatnio miałam taki nieprzyjemny sen, może związany z naszym wyjazdem. Ostrzegawczy. Sama boję się nawet go wspominać.

- Pomogę ci go zinterpretować. Znam się troszkę na tym.

- Z sennika egipskiego?

- Nie. Nie wierzę w te bzdury. Klucz do interpretacji snów leży w poznaniu własnej osobowości.

- To znaczy, że znasz mnie na tyle dobrze, że możesz interpretować moje sny?

- To znaczy, że ty sama powinnaś najlepiej wiedzieć, co w tobie drzemie. Jaka jesteś bez maski, sztucznej zasłony, która służy ci za dobrze dopasowaną zbroję. Jakie są twoje rzeczywiste pragnienia i marzenia, fobie i tęsknoty. Sen, z pozoru nielogiczny ciąg wydarzeń pokazuje tylko zaszyfrowana prawdę o samym sobie.

- I ty jesteś w stanie go rozszyfrować?

- Mogę tak powiedzieć - spojrzał na nią z dumą.

- Zarozumialec!

- Opowiadaj! - odpowiedział tylko, prawie że nakazującym tonem.

Ewa przez chwilę jakby się wzbraniała, jednak po chwili zaczęła opowiadać głosem, w którym aż nadto można było wyczuć emocje, jakie ją męczyły.

- Śniło mi się, ze jestem nad wielką wodą. Morze, ocean, coś wielkiego przerażającego w swej wielkości, nieskończonej tajemniczej przestrzeni. Czułam tę obawę, lecz zachowywałam się beztrosko i swobodnie. Biegłam wzdłuż wybrzeża, prawie nie dotykając stopami piasku. Wiatr rozwiewał mi białą, luźną szatę, a może koszulę nocną? Delikatna materia prawie przezroczysta, czasami wydłużała się w długie ciągnące się za mną łagodnie wijące się pasma. Owijała się wokół mnie a potem rozwiewała na wietrze, jakby ożywiona swoją własną tajemniczą żyjącą energią. Naraz zobaczyłam wielką, kilkumetrowa falę tworząca się daleko na horyzoncie. Jej biały grzbiet sięgnął wkrótce samego nieba. Nie było już morza. Była tylko ta ogromna, przerażająca fala. Zbliżała się powoli, lecz z wyczuwaną przez mnie zapowiedzią nadchodzącej katastrofy, nieszczęścia. Przerażające i paraliżujące uczucie. Ja to czułam, rozumiesz Konrad? Każdą cząstką swojego ciała.

- Tak. Mów dalej.

- Chciałam uciec przed nią. Nie mogłam. Nie wiem, dlaczego? Coś mnie wstrzymywało. Upadłam na kolana, skulona z twarzą skrytą w dłoniach. Bezwolna. Bezsilna. Wyczekująca na straszny finał. Nie chciałam tego widzieć.

Z bijącym sercem czekałam na uderzenie, na zalanie mnie i porwanie gdzieś daleko, głęboko w odmęty. Nagle ujrzałam ciebie. Biegłeś do mnie jak szalony. Bardzo wyraźnie widziałam twoją twarz, na której widać było nieludzkie przerażenie. Krzyczałeś coś. Nie wiem, co? Biegłeś, cały czas biegłeś jak szaleniec. Czułam, że do mnie, lecz twoja postać jakby się oddalała. Tak jakbym ja sama przed tobą szybko uciekała, chociaż nadal leżałam na piasku. Ten stan niepokoju, niewytłumaczalnego strachu był jak najgorsze tortury. Pierwszy raz przeżyłam tak silne emocje we śnie. To było coś niesamowitego! Obudziłam się cała roztrzęsiona, zdenerwowana. Przez dłuższy czas nie mogłam się uspokoić. Koszmar, to mało powiedziane. Może jak opowiadam, to tak trudno sobie wyobrazić, nie jestem w stanie ci tego przekazać..., lecz w przeżywaniu..., to było straszne. Do tej pory nie mogę tego zapomnieć. Rozumiesz? Potrafisz to racjonalnie wytłumaczyć?

- Mówiłem ci, że najlepszym tłumaczem snów jest osoba, która sama to przeżywa, pod warunkiem, że zna siebie doskonale.

- Wycofujesz się.

- Nie. Proszę bardzo. Strach przed siłami natury, lub przed czymś, co nie jest od ciebie zależne, tylko od..., hm... nazwijmy to... siły wyższej. Zaskakujący, nieprzewidywalny tragiczny wypadek. Element morza, w tej układance... bo akurat wybieramy się nad wielką wodę. Był wcześniej zaszufladkowany w twoim umyśle, bo wiedziałaś, że wyjeżdżamy właśnie nad morze. Wywarł na ciebie wrażenie. Moja skromna osoba to symbol czegoś, co nie chcesz stracić a jest dla ciebie wartością nadrzędną. Obawiasz się, że coś nas może rozdzielić, ale nie z naszej przyczyny. Tak, jak byśmy nie sami tworzyli nas los. Nie wierzę w przeznaczenie. Usprawiedliwienie dla nieudaczników.

- Jesteś pewien, że starasz się być obiektywny?

- Oczywiście.

- A... przekładasz według swoich subiektywnych zamysłów.

- Mogę skomentować niczym sam Freud. Wolałabyś?

- Nie.

- To co, chcesz bym uznał twój sen za prekognicję?

- Może?

- Nie wierzysz przecież w takie bzdury. Ewuś wybacz, ale chyba nie jesteś jakąś prorokinią?

- Naprawdę podziwiam twoje proste zwoje mózgowe. Poukładane równo w kosteczkę, na kancik.

- Ha, ha. Śmieszne - spojrzał na nią z dezaprobatą.

- Bo... wszystko dla ciebie jest takie proste i wytłumaczalne.

- Bo, tak jest w istocie - odparł pewnym głosem.

- To jesteś szczęściarzem.

- W pewnym sensie tak. Nie miotam się jak opętany w ciasnej klatce. Nic mnie nie uwiera i nie potrzebuję udawać kogoś, kim nie jestem w istocie. Wiem, po co żyję na tym świecie. Chcę wykorzystać tę szansę daną mi przez życie. Czy naprawdę uważasz, że jest w tym coś złego?

- Niech żyje konsumpcja, nowy bóg panów kondziowatych. Panem et circenses. Chleba i igrzysk,... i pan Kondzio cały w skowronkach - zaśmiała się spoglądając na Konrada z pobłażliwością.

- To, co! Mam założyć zgrzebną włosiennicę, umartwiać się całymi tygodniami i spożywać wodnistą zupkę z torebki?

- Uważaj! - krzyknęła widząc jak Konrad niebezpiecznie wyprzedzał jadący przed nimi samochód.

- Uważam, uważam. Nie bój się - spokojnym głosem odpowiedział. Zręcznym manewrem wyprzedził samochód, który od dłuższego czasu, jak na złość, skutecznie blokował mu drogę. Wyjechali już za granice miasta. Szeroka, dwupasmowa droga wreszcie pozwalała Konradowi wykorzystać atuty szybkiego samochodu jak i możliwość popisania się przed Ewą swoimi umiejętnościami w prowadzeniu pojazdu. Przynajmniej tak myślał. Ewa jednak jakby nie zwracała na to uwagi.

Włączył radio i naciskając przycisk na panelu wyszukał pierwszą lepszą stację nadającą utwory muzyczne.

- Może być. Chris de Burgh - Lady in red. Lubię ten utwór, chociaż to już leciwa klasyka.

Rytmiczne dźwięki gwałtownie wypełniły wnętrze samochodu z jednakową dynamiką i natężeniem.

- Kwadrofonia - powiedział dobitnie, popatrując na Ewę z dumą. - Nie każdy ma taki sprzęt w domu, a co dopiero w samochodzie. Wiesz Ewuś, słuchając takiej jakości nawet najgorsza chałtura wydaje się wtedy arcydziełem. Ba... nawet pojedyncze dźwięki swą jakością wywołują dreszcze. 

- Tak - przytaknęła bez przekonania. - Dlatego nich żyje chałtura. Tylko, żeby ją docenić potrzebny jest sprzęt pana Konrada. Znakomita przynęta dla nastolatek. Im wszystko jedno, co słuchają. Oprawa jest najważniejsza.

- No właśnie. Dobry pomysł - prowokacyjnie potwierdził. Zaczął podśpiewywać, zerkając z zadowoloną miną na Ewę. Niezbyt dobrze mu to wychodziło. Fałszował niemiłosiernie. Robił to troszkę celowo, aby rozbawić towarzyszkę podróży.

Bardzo pragnął zmienić jej nastrój a zarazem nastawienie do swojej osoby. Ewa nadal była emocjonalnie spięta. Wspomnienie koszmarnego snu zamiast uspokoić, pobudziło ją na nowo. Może tylko udawała? Przecież wyglądała tak prześlicznie, tak wdzięcznie, jakby nic złego się nie wydarzyło. Kochał tę cechę jej natury. Była taka pogodna, czarująca wrodzonym wdziękiem. Nigdy nie widział, żeby okazywała wyrazów złości, żadnych przejawów pretensjonalnych dąsów, pokazywania sztuczną miną swego stanu emocjonalnego, mimo że w środku wszystko w niej wrzało. On by tak nie potrafił. Ale jednak coś było nie tak. I to na samym początku tak pożądanego przez niego wyjazdu na upragnione wczasy. Wreszcie razem. Wspólnie. Tylko ona i on. Niedobrze. Musiał zmienić jej nastrój. Starał się jak mógł, lecz skutek był jednak odwrotny. Myślał gorączkowo jaka obrać taktykę, by ją łagodnie uspokoić.

- Możesz mu nie pomagać? - Ewa w końcu nie wytrzymała.

- Źle mi idzie? - spytał naiwnie.

- Słabo powiedziane.

- Wolisz jego pianie?

- Zdecydowanie.

- Nie znasz się.

- I co z tego. Może byłoby lepiej, gdyby ktoś bardziej kompetentny ocenił twój talent. Najlepiej sam wykonawca - wzruszyła lekceważąco ramionami. - A najlepiej..., możesz ściszyć radio?

- Dlaczego?

- Przeszkadza w rozmowie.

Posłusznie wyłączył radio, chociaż głośne westchnięcie świadczyło o jego nieskrywanym niezadowoleniu. Próba przerwania niewygodnej rozmowy nie udała się.

- Znasz tylko skrajności. Albo czarne albo białe - rozpoczęła po chwili. 

- Tę miarę stosuję tylko w stosunku do ciebie i reszty kobiet.

- Tanie pochlebstwo - stwierdziła z sztucznym uśmiechem.

- Możliwe, ale szczere. Resztę widzę w odcieniach. Nie jestem przecież aż takim głupcem jak ci się wydaje.

- To zastanawiające, że masz takie dobre o sobie zdanie - krótko stwierdziła.

- Oczywiście. Lata pracy nad sobą, złotko.

- No, a jaka konkluzja?

- A musi być?.

- Powinna, na zakończenie.

- Po prostu. Jestem szczęśliwy.

- To znaczy? Co masz na myśli?

- Nie wiem - przyznał szczerze. - Nad pojęciem szczęścia i sensu życia od wieków męczą się najtęższe głowy i nikt nie wymyślił zadawalającej odpowiedzi, a ty ode mnie żądasz, żebym od razu dał ci gotową definicję?

- Przynajmniej spróbuj.

- Nie wiem. Nie jestem filozofem, jak ty. Zresztą już ci powiedziałem, co mi daje szczęście.

- To twój wykręt. Proszę, chciałabym wiedzieć jak to czujesz - poprosiła z kokieteryjnym uśmiechem.- Sam mówiłeś wcześniej coś o autorytecie mężczyzny.

- Podpuszczasz mnie.

- Nie, jestem po prostu ciekawa.

- Ciekawość to pierwszy stopień.... .

- Tak, tak! - przerwała mu - Wiem, ale pojęcie a nawet dotknięcie tajemnicy jest podstawą prawdziwej sztuki i nauki.

- Jakiej tajemnicy? Jakiej nauki?

- Tajemnicy swojej osobowości, zrozumienia siebie.

- Ha, ha... - roześmiał się Konrad. - Przecież przed chwilą zrobiłaś mi wiwisekcję, jakbym był doświadczalnym królikiem. Myślałem, że wiesz o mnie więcej niż ja sam.

- Wiem i nie wiem.

- Pokrętna odpowiedź.

- Tak jak i twoja.... więc, jak mi odpowiesz? - nie ustępowała.

- No cóż...., skoro nalegasz, niech tak będzie. Nie wiem tylko, czy moje poglądy cię usatysfakcjonują.

- Na pewno nie, ale chce je znać

- Oj Ewa! Żądasz samokrytyki? - wykrzyknął z rozpaczą, gorączkowo rozmyślając jakby wybrnąć z odpowiedzi na niewygodne pytanie.

Ewa cały czas miała nad nim kontrolę a on nie potrafił tego zmienić. Po raz pierwszy od czasów ich znajomości, potrafiła nie wypuścić inicjatywy z swoich rąk. Nadal grzecznym tonem, spokojnie atakowała. On tylko się bronił. On, Konrad. Poczuł się jak skarcone dziecko stojące przed wymagającym ojcem, czekające potulnie na karę. On, Konrad! Mężczyzna!

- Żądasz samokrytyki? - powtórzył nerwowo.

- Nie, to mały sprawdzian.

- Czego znowuż sprawdzian?

- Szczerości.

- Raczej ekshibicjonizmu.

- Czyżbyś się mnie wstydził? Znam każdy centymetr kwadratowy twego ciała.

- Ale nie duszy. Czy nic, chociażby odrobinę, nie mogę dla siebie, tylko dla siebie zatrzymać?

- Mówiłeś, że nie masz przede mną żadnych tajemnic.

- Bo..., to prawda.

- To, czemu teraz się krygujesz?

- Wolę, żebyś sama mnie oceniała, a nie ja sam i tym bardziej przed tobą.

- Mogę być przecież niesprawiedliwa w ocenie, jak mi to wcześniej zarzucałeś.

- Ale... widzisz Ewuś, dla mnie, przed samym sobą trudniej znaleźć usprawiedliwienie niż przed drugą osobą, a tym bardziej przed tobą.

- Oczywiście, bo sam sobą nie lekceważysz, a inni... dla ciebie się nie liczą, dlatego zależy mi żebyś sam mi powiedział, co sądzisz o samym sobie.

- Ty męczywołku. Zamęczysz mnie na śmierć. Chyba w przeszłym życiu byłaś bezdusznym inkwizytorem - próbował zażartować. Nie udało się.

- Może tak było w istocie, ale teraz wygonię z ciebie mniej drastycznymi metodami diabelskie nasienie - odpowiedziała z tajemniczym uśmieszkiem.

- No dobrze. Jak chcesz, to mogę spróbować. Nigdy nad tym się nie zastanawiałem. Po co sobie komplikować życie? Oczywiście mogę się zdefiniować, ale oprócz zwykłych banałów, które ciebie i tak by nie usatysfakcjonowały, nic więcej nie mogę powiedzieć. Zresztą, to byłaby przecież subiektywna ocena, dla ciebie nic nie warta.

- Oczywiście, że nie - zdecydowanie potwierdziła.

- To, po co mnie męczysz?

- Dla twojego dobra.

- Co? - zdziwił się - jak dla mojego dobra?

- Chcę ci pomóc.

- Nie potrzebuję tego typu pomocy.

- To zrozumiałe. Im prostsza natura tym mniejsze wymagania.

- Nie rozumiem?

- Roślinka do szczęścia potrzebuje tylko dobrej gleby, wody i słońca.

- Nie jestem, do jasnej cholery, jakąś pieprzoną roślinką. Co ty mówisz? - prawie że wykrzyknął.

- Nie wyrażaj się przy mnie! Nie zasługuję na to! Przyznaję, stoisz w rozwoju znacznie wyżej, mimo że masz pierwotne, elementarne postrzeganie. Ty potrzebujesz jeszcze do szczęścia..., zaraz...., jak to sam określiłeś..., doskonałego samochodu, zgrabnej, seksownej dziewczyny i oczywiście karty kredytowej swojego ojca - dodała złośliwie.

- Nic takiego nie mówiłem! Ewuś, dobrze poddaje się. - Nerwowo oderwał obydwie ręce od kierownicy i uderzył w nią z siłą. - Dobrze! Masz we wszystkim rację. Jestem wybrykiem natury, zmodyfikowaną, zmutowaną roślinką z prostackim umysłem, której dużo do szczęścia nie potrzeba.

- No, właśnie - odrzekła z zadowoleniem. - Wyższe wartości trzeba w sobie ciągle kształtować i rozwijać, bo z nimi człowiek się nie rodzi.

- Tak, masz rację - potwierdził potulnie, zrezygnowanym głosem

- Nie denerwuj się. Chodzi mi o twoje dobro.

- Oczywiście, bez względu czy tego potrzebuję, czy nie.

- Potrzebujesz, potrzebujesz, tylko oczywiście nie zdajesz sobie z tego sprawy. Nieświadomy jesteś jak niemowlak - powiedziała z przekonaniem.

- Zaczynam się ciebie bać - z rezygnacją pokiwał głową.

- Mylisz strach z poznaniem czegoś, co cię przerasta. To normalna reakcja prostych konstrukcji myślowych. Masz to w genach. Kształtowane w pradziadkach przez wieki. Strach przed prawdą, cokolwiek by ona nie znaczyła. Wychodzi na wierzch wiekowa indoktrynacja pokoleń.

- Ewuś, wiesz co mówisz? Chyba za bardzo się rozpędziłaś - spojrzał na nią z niedowierzaniem.

- Widzisz, podstawową rolą magicznych pojęć i każdej religii było to, by wszystko co nieznane, w naiwny sposób tłumaczyć swoim wyznawcom, a przede wszystkim tajemnicę bytu. Wyimaginowaną prawdę o sobie samym i otaczającym złowrogim świecie. Ustalić, co jest dobre a co złe. Skanalizować życie prywatne i społeczne. Fałszywe pojęcia, że można kontrolować a nawet wpływać na świat za pomocą zabiegów magicznych, ofiar, modlitw, dawało pojęcie władzy nad światem a jak nie, to przynajmniej częściową nad tymi siłami kontrolę. Chociaż..., co prawda przyznaję, dość skutecznie ochraniało ich przed niezrozumiałą i tajemniczą rzeczywistością. W rzeczywistości prawda nie miała żadnego praktycznego znaczenia, bo myślenie naukowe dopiero się rozwijało. Liczył się rezultat. Najważniejsze, aby za dużo nie myśleć. Tak w konsekwencji powstaje pan Kondzio i tysiące jemu podobnych.

- Myślę, że spłycasz problem. Poruszasz tylko jeden aspekt sprawy. Weź pod uwagę, że nie każdy ma tak silną osobowość jak ty. Wykształcona, wyzwolona. Rozbudzona intelektualnie na tyle, aby samemu poszukiwać ciągle wiedzy, rozszerzać swoje poglądy, światopogląd. Nie wszyscy tacy są. Chciałabyś, aby wszyscy byli tacy jak ty? Bzdura - wzruszył ramionami.

- Nie jestem zarozumiała. Wiem, że nie jestem wzorem.

-  No właśnie. Przeciętny człowiek szuka opieki, nawet tej wyimaginowanej. Tak jak dziecko w ramionach rodziców. A... co mu pozostaje, jaką ma alternatywę? Siedzi w sieci, z której nigdy się nie wydostanie. Zostaje nadzieja, ułuda. Do szczęścia nie potrzebne jest mu poszukiwanie prawdy. Czy to źle, że w jakimś bycie transcedentalnym, ba... w wszechpotężnym, na dodatek wiecznym, gwarantującym niezmienność i stałość praw i norm etyczno-społecznych, znajduje urojoną ochronę, skoro nie doznaje tego w realnym świecie? Nadzieja czasami jest jedynym lekarstwem na dolegliwości, kłopoty, zmartwienia.

- Nie rozumiesz mnie.

- Dobrze - zgodził się. - Napisz traktat filozoficzny. Co ja mam do tego? Po co mi to wszystko mówisz? Mnie to przecież nie dotyczy - wzruszył ramionami. Znak bezradności czy lekceważenia? Ewa udała, że nie zauważyła jego zachowania. 

- Chcę ci otworzyć furtkę w twoim umyśle, byś zobaczył inne, prawdziwe światy.

- Jakie znowuż światy? - spojrzał na nią z drwiącym uśmiechem.

- Chociażby mentalny, astralny, eteryczny i najwyższy nie definiowalny, transcendentny.

- Chyba żartujesz sobie ze mnie?

- Nie zamierzam - odpowiedziała poważnie.

- Ewuś znam tylko jeden. Wystarczy. Dość mam z nim kłopotów. Po co chcesz mi innych przysporzyć?

- Nie przysporzyć, tylko przygotować.

- Do czego?

- Prędzej czy później zetkniesz się z nimi. Nie będziesz mógł wtedy liczyć na pomoc, bo wszystko będzie zależeć tylko od ciebie samego. A może i nie? Najważniejszy krok na drodze życia to ten, który teraz wykonujesz. Pierwszy i ostatni nie podlega twojej woli.

- Bzdura zupełna. Zaręczam ci, że z nimi się nie zapoznam. Najwyżej, z tym tworzonym we śnie. Inne to halucynacje, marzenia senne. Bańki mydlane. Lekki podmuch wiatru, dotkniecie i pękają na niewidoczne cząsteczki. Nic nie zostaje oprócz wspomnienia. Na tej podstawie natchnieni prorocy, mistycy tworzą z palca wyssane teorie. I o dziwo..., łapią w swoje sieci nawet inteligentnych uczniów. Nie będę pokazywał palcem - zaśmiał się z swego dowcipu.

- Jesteś tego pewien?

- Absolutnie. Jestem zwolennikiem naukowego światopoglądu a nie jakiś nawet zgrabnie skonstruowanych intelektualnie bajdurzeń nawiedzonych, znudzonych życiem stetryczałych malkontentów. Nawet, jeśli ich poglądy powtarzane są bezmyślnie przez całe wieki.

- Ale to prawda, tylko okryta zasłoną tajemnicy, którą nie każdy może zerwać i zobaczyć, dotknąć, poznać. Dopiero po wtajemniczeniu... .

- Ewuś - przerwał jej - piękne, tajemniczo brzmiące zdania, mogą porywać najbardziej szlachetne serca, niezaspokojone umysły. Rozumiem to, ale prawda jest tym, co uznane jest za obiektywne, zarówno u nas jak i w każdym innym kraju. Dwa plus dwa to cztery. To jest wzór prawdy, bo obowiązuje wszędzie, nawet w całym wszechświecie. Nie jakieś lokalne nieweryfikowalne poglądy, które zaspakajają twój głód potrzeby magicznego myślenia.

- Twój obiektywizm jest oparty na kryterium intersubiektywnej zgody - nie dawała za wygraną..

- Nieprawda. Na weryfikacji. Woda wszędzie wrze w temperaturze stu stopni Celsjusza. Możesz to sprawdzić w każdym zakątku ziemi.

- Mylisz się. W górach też? Na innych planetach też? Ta twoja obiektywna prawda dotyczy tylko małego wycinka rzeczywistości i to na dodatek w warunkach ziemskich. Wymaga szeregu kwantyfikatorów. Nie obejmuje prawdy ogólnej dla całego wszechświata w tym i naszego ziemskiego.

- I dobrze. Tylko dureń zna odpowiedź na wszystkie pytania. Nauka, chociaż potrafi się przyznać, że nie jest wstanie przy ówczesnym stanie wiedzy dać na wszystko odpowiedź.

- No widzisz! - wykrzyknęła z ożywieniem.

- Ale to jest przecież jej niewątpliwą zaletą. Nie idzie łatwą, prymitywną drogą, aby tylko zadowolić ludzki egocentryzm. Nie musi odwoływać się do boga, który wszystko potrafił uczynić, zorganizować. Pstryknąć palcami, powiedzieć słowo i stało się. Od atomu po cały wszechświat. Wszyscy są zadowoleni a przede wszystkim bezpieczni, że poznali tajemnice i sens bytu. Resztę w pocie czoła dopiszą pracowicie natchnieni jego duchem teolodzy. Sprawa zamknięta, pracowity ludek może wrócić do bardziej przyziemnych zajęć. Z nauką jest odwrotnie. Nie rezygnuje wszakże, nie idzie na skróty. Jest to proces, który nigdy się nie zakończy. Proces, w którym nie raz pewnie będą zmieniane przyjęte wcześniej jako pewnik teorie, poglądy, metody badawcze, aby dostosować je do aktualnych osiągnięć. Powinnaś to wiedzieć jako przyszły filozof, bo jest to zasługą zapoczątkowaną już przez filozofię grecką. My ten wzór i strukturę tylko kontynuujemy.

-  Zmieniasz temat. Nie o to mi chodziło... - odparła jakby z niechęcią.

Nie przypuszczała, że Konrad będzie się tak zażarcie bronił. Nie przyznał jej racji. Troszkę ubodło to jej ambicję. Chciała tylko dobrze, zdjąć klapki z jego oczu. Nie wyszło. Może rzeczywiście uważa ją jako ogłupiałą nowymi poglądami prozelitkę, chodzącą w chmurach nawiedzoną sekciarkę? Czy jest sens rozmawiać z nim na te tematy? - pomyślała.

- A..., o co? - Spojrzał na nią, nie słysząc przez dłuższy czas dalszej wypowiedzi.

- O twoje szczęście - nieśmiało powiedziała.

- Mam ciebie. Nie potrzeba mi nic więcej do szczęścia - uśmiechnął się do niej.

Położył delikatnie dłoń na jej udzie. Odtrąciła ją gwałtownym ruchem ręki. Przyjęła, jego gest jako przejaw zlekceważenia i chęci zakończenia rozmowy, pomimo komplementu, jaki usłyszała.

- Tylko prawdziwe poznanie daje poczucia szczęścia. Wszelkie wcześniejsze próby poszukiwania i jego zdefiniowania, to zakłamywanie siebie i innych. Nie chodzi mi tylko o ten świat, w którym teraz żyjesz. Istnieje nie tylko ten jeden. Obłudny, zakłamany, zbrukany materią. W tym świecie nie odnajdziesz siebie, nie znajdziesz drogi do szczęścia.

- Zaprzeczasz sama sobie - wzruszył lekceważąco ramionami.

- Czemu?

- Bo mimo negatywnej opinii o religiach, nadal jesteś z nimi związana. Jest na dnie twojej duszy magiczne, mistyczne myślenie, bo wyssałaś je mlekiem matki. Szukasz tylko innej drogi, aby je wyzwolić. Cierniem jest ci w nodze, ale mimo buńczucznych zapowiedzi nie jesteś w stanie go wyrwać. Szukasz lekarstwa, antidotum. Miotasz się. Nie potrafisz znaleźć swego miejsca. Stare wierzenia intelektualnie ci nie odpowiadają. Rozumiem, są zbyt infantylne. Nie twój poziom. Szukasz nowych. Może spełnią twe aspiracje?

- Nie szukam nowej wiary - gwałtownie zaprzeczyła.

- Negujesz