Dysonanse i harmonie - Joanna Kupniewska - ebook + audiobook + książka

Dysonanse i harmonie ebook i audiobook

Joanna Kupniewska

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Dysonanse i harmonie” Joanny Kupniewskiej to pełna humoru i ciętego dowcipu powieść o dążeniu do realizacji marzeń i przemianach, jakie dosięgają każdego z nas pod wpływem życia w zgodzie i obok natury.

Bohaterką książki jest czterdziestodwuletnia Mariola, prowadząca spokojne życie u boku nudnego i przewidywalnego męża oraz dorosłego syna. Nie lubi swojej pracy, męczy ją rutyna dnia codziennego, a zapominając o emocjach i celach lepi hurtowe ilości pierogów i namiętnie układa pasjansa. Ta miastowa kobieta nie ma pojęcia o wiejskim życiu, a jednak splot życiowych wydarzeń przenosi ją do niewielkiej wioski schowanej wśród lasów. Od tej pory zamiast zakupów w supermarkecie prowadzi samowystarczalne gospodarstwo, smaży dżemy, produkuje sery z koziego mleka i eksperymentuje z różnymi napojami wyskokowymi. Przewrotny los podmienia jej męża na ociekającego testosteronem weterynarza, a syna na gnębionego przez ojca alkoholika dziewczynę. Czy ucieczka od cywilizacji i życie w zgodzie z naturą sprawią, że Mariola poczuje się w końcu szczęśliwą i spełnioną kobietą?

Dysonanse i harmonie” to powieść o życiu, o jego dobrych i złych stronach. Porusza trudne tematy, choć napisana jest lekkim językiem. Autorka namawia, by dążyć do realizacji własnych marzeń, chwytać każdą chwilę i przeżywać ją całą mocą oraz cieszyć się drobnymi sukcesami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 327

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 38 min

Lektor: Katarzyna Traczyńska

Oceny
4,6 (5 ocen)
3
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Hellina

Dobrze spędzony czas

rewelacyjna rozrywka
00

Popularność




Joanna Kupniewska "Dysonanse i harmonie"

Copyright © by Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. 2014 Copyright © by Joanna Kupniewska, 2014

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, powielana i udostępniana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy.

Skład: Arkadiusz Woźniak INFOX e-booki Projekt okładki: Joanna Kupniewska; Wydawnictwo Psychoskok Zdjęcie okładki: © Fotolia - cristi180884 Korekta: Paweł Markowski

ISBN: 978-83-7900-282-5

Wydawnictwo Psychoskok Sp. z o.o. ul. Chopina 9, pok. 23, 62-507 Konin tel. (63) 242 02 02, kom. 665-955-131

Joanna Kupniewska
Dysonanse
i
harmonie
Wydawnictwo Psychoskok

Rozdział 1

- Jeśli myślisz, że wyprowadzę się na jakąś śmierdzącą wieś zabitą dechami, to całkiem już ci odbiło! Zapomnij o tym chorym pomyśle! Ruderę trzeba sprzedać, o ile trafi się jakiś dureń, który to kupi.

Jerzy wymownie postukał się w czoło i wrócił do komputera. Mariola westchnęła. W pierwszym momencie, gdy usłyszała wiadomość, myślała, że to jakiś żart. Ciotkę Franciszkę pamiętała jak przez mgłę. Przypominała sobie mały domek, duże podwórko i gęś, która była postrachem całej hałastry dzieciaków przyjeżdżających na wakacje do małej wioseczki, schowanej pośród lasów Puszczy Drawskiej.

Wystarczyło zamknąć oczy, aby poczuć na języku smak świeżego chleba z wodą i cukrem, jagodowych racuchów i kompotu z rabarbaru. A w uchu syk i gęganie tej przeklętej gęsi... Wspominała swoje szalone zabawy z rodzeństwem ciotecznym, ale sama twarz Franciszki gdzieś umykała. Pamiętała tylko spracowane dłonie, które tak często podnosiły ich z ziemi po licznych upadkach. Pamiętała, jak wytrzepywały z ubrań tony kurzu, trawy i innych rzeczy, o których lepiej nie wspominać, aby rodzice nie bulwersowali się za bardzo. - Tak, jako dzieckoczęsto tam bywałam. Dorosłe życie wymusza jednak zmiany. Może nie bałabym się już gęsi wariatki,ale czy z taką samą naiwną dziecięcą radością rzuciłabymsię w wir wydarzeń? I życia w ogóle?  - Zadała sobie retoryczne pytanie.

Mariola wyszła do kuchni. Trzeba zrobić jakieś żarcie. Jerzy jak zwykle mięso, a Dawid jak zwykle kluchy.

- Może pogodzę to razem i naklepię pierogów z mięsem?

W każdy weekend zmieniała swoje miejsce pracy ze szpitala na kuchnię. Pracowała jako pielęgniarka, zatrudniona na trzy czwarte etatu w prywatnej klinice medycyny estetycznej. Czy też może na pięć siódmych? Nie wnikała za bardzo w skomplikowaną, napisaną prawniczym żargonem treść umowy. W każdym razie soboty i niedziele miała wolne. Wyjątkowo zdarzył się jakiś dyżur. Jeśli już nikt inny nie chciał dorobić do pensji dodatkowymi godzinami, ściągali ją na odział, gdzie mierzyła temperaturę, pomagała w toalecie i samoobsłudze oraz rozdawała leki. Głównie jednak słuchała niekończących się opowieści o podłym losie, jaki doświadczył pacjentki doktora Grzegorza Niziny. Biedne kobiety straciły swą urodę i powabną figurę z powodu bezczelnego czasu, który mimo grubych portfeli nie chciał się dla nich zatrzymać. Doprawdy skandal!

Mariola właściwie nie musiała pracować. Jerzy był programistą komputerowym w całkiem sporej firmie z kapitałem zagranicznym i mimo że nie byli krezusami, na chleb powszedni starczało. Nawet na masełko i jakąś zachciankę co jakiś czas. Po studium pielęgniarskim planowała uczyć się dalej, ale pojawił się Dawid i zamiast w książkach zakopała się w pieluchach.

Gdy urodziła, Jerzy był już na czwartym roku ekonomii. Łapał wszelkie fuchy, jakie się trafiały i radzili sobie jak mogli w trzydziesto-cztero metrowym mieszkanku na szóstym piętrze, z wiecznie nieczynną windą. Mariola była zakochana i nie przeszkadzało jej, że cały dom, syn i organizacja rzeczy wszelakich była na jej głowie. Dawid był spokojnym, niekonfliktowym dzieckiem, a Jerzy spokojnym niekonfliktowym mężem. Ale po piętnastu latach, zaczął ją męczyć taki stan rzeczy. Tym bardziej, że Jerzy spokojny do tej pory, potrafił wybuchnąć nagle jak Etna i z całkiem spokojnego faceta robił się prawdziwy furiat.

Dostał ciekawą propozycję pracy i przeprowadzili się do odległego Przemyśla, gdzie mieszkali już od dziewiętnastu lat. Przewidywalność każdego dnia, co jakiś czas urozmaicana kłótnią nie wiadomo o co, była dla Marioli nie do zniesienia. Dawid - student pierwszego roku Finansów i Rachunkowości, był gościem w domu, a największą miłością Jerzego, który w międzyczasie zaocznie ukończył informatykę, był komputer. Drugą miłością był samochód, a trzecią pies. Dopiero na jakimś dalszym miejscu znajdowała się ona. Ich życie nie było zbyt pasjonujące. W ciągu tygodnia, gdy Dawid był w szkole, po powrocie z pracy małżonkowie jedli wspólnie obiad, po czym każde z nich szło do swojego pokoju i zajmowało się tym, czym chciało. A więc Jerzy siedział przy komputerze, czyścił auto lub oglądał po raz setny ukochanego Hansa Klossa, a Mariola cóż... Wegetowała szczerze mówiąc. Sprzątać w domu nie było czego, bo brudzić nie miał kto. Gości nie przyjmowali, bo na samą myśl o obcych w domu Jerzy dostawał szału. Na imprezy chodzili równie sporadycznie, gdyż oderwanie tyłka od krzesła lub sofy było zajęciem zbyt trudnym i nieprzyjemnym, aby to uczynić. Grała w beznadziejne komputerowe gierki, przeglądała internet, pogadała na Facebooku lub GG ze znajomymi, czasem spotykała się z nimi w kawiarni lub pubie i tyle.

Trwał ten marazm od... kiedy? Nie wiadomo. Trudno było określić, kiedy oddalili się od siebie i zaczęli żyć obok. Mariola nie była broń Boże nieszczęśliwa. No cóż - nie była też szczęśliwa. Ich życie miało kolor waniliowej chałwy, a w najbardziej ekscytujących momentach (to znaczy raz w miesiącu) lekko różowawej waty cukrowej.

Matka, żona i... hmmm... kochanka, wsypała do miski mąkę i wstawiła czajnik. Lubiła robić pierogi. Zajęcie mało kłopotliwe. Palce sklejające kawałki ciasta z farszem żyły swoim życiem, a głowa miała wolne i myśli swobodnie przepływały przez eter. Ale tego wczesnego popołudnia nie myślała o pracy ani o najnowszej wyprzedaży kolejnego butiku, który pewnie zaraz zniknie lub zamieni w coś całkiem innego, tylko wróciła myślami do ciotki Franciszki.

- Kiedy widziałam ją ostatnio? Chyba jeszczew podstawówce. Taaak, to było wtedy, jak Anka zakochałasię nieszczęśliwie w Bartku z trzeciej B i wśród krzaków czarnej porzeczki wypłakiwała mi na ramieniu wszystkieżale. Swoją drogą gdzie ten Bartek miał oczy, żeby adorowaćtę kretynkę Martę? No lalunia to ona może była, ale porozmawiać... mission failed.

Uuups, kulka nadzienia spadła na podłogę. Mariola szybko podniosła ją i dmuchnęła na ewentualne brudki.

- No cóż, leżała maksymalnie dwie sekundy, nie umrąw męczarniach od zjedzenia jej... - rozgrzeszyła się szybko. No właśnie, a ciotka umarła. Po prostu... ze starości... Dla niej również czas się nie zatrzymał, ale jakoś ciężko było Marioli wyobrazić sobie Franciszkę, jako pacjentkę doktora Niziny. Mizdrzącej się o podniesienie cycek, wycięcie obwisłej skóry albo zlikwidowanie zmarszczek jakimś czarodziejskim sposobem. I wiecznie narzekającej na los. A jej los nie był wcale taki łaskawy. Wujka nie pamiętała w ogóle. Podobno zmarł zaraz po wojnie, zostawiając młodą żonę w małym domku pośród lasów. Przypomniała sobie ślubne zdjęcie wiszące na ścianie w głównym pokoju. On wysoki, przystojny w mundurze, ona drobna i uśmiechnięta.

 - No ciociu już za nim nie tęsknisz...

Pokrywka zaczęła podskakiwać na garnku z gotującą się wodą. Mariola wróciła do rzeczywistości, posoliła wodę i wrzuciła pierogi.

- Zrobisz jakąś kawę?

Jerzy wstał, zostawiając jak zawsze naczynia na stole.

- Jasne.

Mariola pozbierała talerze i ruszyła do kuchni.

- Idę do Matiego. Nie wiem, kiedy wrócę.

Dawid trzasnął drzwiami.

Włożyła naczynia do zmywarki, umyła w zlewie patelnię po podsmażonej cebuli i wstawiła czajnik z wodą. Po chwili, z filiżankami w ręku weszła do pokoju, gdzie pan i władca rozwalił się w fotelu z pilotem w dłoni.

 - Jerzy co robimy z tym domem po ciotce?

Pan i władca spojrzał na żonę niczym na uprzykrzoną muchę.

- Trzeba to będzie obejrzeć z rzeczoznawcą i dać ogłoszenie. Ale na mnie nie licz. Mam do skończenia ten projekt dla Margulskiego. Sama wiesz co to za typ, czepia się każdego szczegółu, więc na pewno nie będę się wlókł na drugi koniec Polski, żeby oglądać jakieś ruiny. Poza tym ktoś musi zająć się psem. Swoją drogą nie rozumiem, czemu ciotka akurat tobie zwaliła ten kłopot na głowę, bo to będzie tylko kłopot, uwierz mi.

 - No faktycznie...

Mariola spojrzała na męża z przekąsem.

- Franciszka całe życie dumała jakby tu mnie zgnębić i wydumała, że zostawi gospodarstwo. Nie przesadzaj...

Zastanowiła się przez chwilę.

- Choć właściwie możesz mieć trochę racji. Nie mam pojęcia co z tym fantem zrobić. Jechać do Choszczna muszę tak czy siak, choćby zapalić znicz na jej grobie, to przy okazji mogę rzucić okiem na nasz nowy majątek.

- Nie rozśmieszaj mnie... majątek!

Jerzy kpiąco podniósł do góry jedną brew.

- Jak ktoś da nam za to ze sto tysięcy to maks. A połowę z tego stracisz na podatki, opłaty i inne biurokratyczne gówna. Najlepiej olać to i nie przyjmować spadku. Po cholerę ci te wszystkie nerwy.

Mariola rozważała słowa mężczyzny.

- Zadzwonię chyba do Anki. Niech poszuka jakiegoś fach- majstra, który stwierdzi czy to coś warte.

Lekki uśmiech rozjaśnił jej oczy.

- Właściwie z przyjemnością się z nimi wszystkimi zobaczę.

Znikł równie nagle, jak się pojawił, a w głosie kobiety zabrzmiała gorycz.

- Ostatnie parę lat żyjemy w odosobnieniu od wszystkich. Jak borsuki. I to borsuki wybitnie terytorialne...

Jerzy nie odpowiedział, bo w telewizorze zabrzmiała początkowa muzyczka „Stawki większej niż życie” a w związku z tym, że ten odcinek leciał dopiero szesnasty raz, niepodobna było zainteresować męża niczym innym. Skończyła kawę i postanowiła zadzwonić. Anka była młodsza od Marioli o cztery lata. Choć ich matki były rodzonymi siostrami, córki okazały się różne jak woda i ogień. Mariola spokojna i zrównoważona, Anka miała najgłupsze pomysły i najbardziej pozdzierane kolana. Mariola średniego wzrostu, średniej tuszy i w ogóle średnia, a Anka wysoka blondyna o zgrabnych nogach i ciętym języku. W dzieciństwie Mariolka była wyrocznią i opoką dla młodszej siostrzyczki, ale po wkroczeniu w dorosłość to Anka grała w ich teamie pierwsze skrzypce. Choć od dobrych paru lat, team ten istniał wyłącznie w wirtualnych pogawędkach na Facebooku i w SMS- ach. Mariola wyszukała w kontaktach numer kuzynki i nacisnęła zieloną słuchawkę. Anka odezwała się po trzech taktach jakiejś skocznej melodyjki.

- Kobieto! To jakaś telepatia! Właśnie miałam do ciebie dzwonić. Kiedy przyjeżdżacie? Niezły numerek cioteczka wywinęła z tym domem co? Tak się cieszę, że cię zobaczę. Dawida to już chyba na ulicy bym nie poznała. Nie zmajstrował ci jeszcze żadnego wnusia?

- Wypluj ty to przez lewe ramię i odpukaj w swoją pustą głowę!

Roześmiała się z paplaniny Anki, ale profilaktycznie odsunęła serwetę i postukała w drewniany stolik, przy którym siedziała.

- Mari, żebyś ty wiedziała, jak ja za tobą tęsknię! Nie ma kto mnie przystopować, nikt się na mnie nie drze I nie wyzywa od głupich wariatek. Tylko ty miałaś na to odwagę.

- No trudno się dziwić, że do pani policjant nikt nie podskakuje. Chyba że pan policjant z lepszymi naszywkami na pagonach.

- Taaa. Ale Marek, mój szef, jest mądry i wie, że ja i tak zrobię po swojemu, więc na wszelki duch przymyka oczęta i w ten sposób na komendzie nie ma większego mordobicia. No ale ja tak gadam, jak nakręcona i nie daję ci dojść do słowa. No więc kiedy będziecie?

- Po pierwsze będę, bo Jerzy pracuje, a Dawid studiuje, a po drugie chcę się właśnie z tobą umówić. Jak zadzwonił mecenas Franas i powiedział mi, w czym rzecz, to mało nie padłam. Wiadomość o śmierci Frani była oczywiście smutna, no ale nikt nie żyje przecież wiecznie, ale ten jej zapis w testamencie powalił mnie na kolana. Dlaczego ja? A nie ty czy Piotrek?

W słuchawce zaległa chwila ciszy. Po jakimś czasie Anna podjęła temat.

- Nie wiem, choć się domyślam.

- Gadaj.

- Wiesz jaka była ciocia... Byłaby najszczęśliwsza, gdybyśmy wszyscy mieszkali w jednym domu, jedli z jednej miski i wycierali się w ten sam ręcznik. My wszyscy mieszkamy w odległości maksymalnie dwudziestu kilometrów od siebie, tylko ciebie wywiało prawie pod ukraińską granicę. Dla biednej Frani, traktującej komputer jako wymysł szatański i gardzącej telefonem, to koniec świata. Myślę, że ona chciała, żebyś wróciła na kochające łono.

- Bzdura. Chyba nie myślała, że rzucę wszystko i zamieszkam w jej domu. Z jej drzewami owocowymi i zwierzyńcem. O matko! Ty pamiętasz tę psychopatyczną gęś?

- Pamiętam, pamiętam...

Anka zachichotała wrednym głosikiem.

- Ciociu, ciociu ta gęś się na mnie uwzięła, raaatuuunkuuu!

Mariola również uśmiechnęła się pod nosem, choć to akurat wspomnienie nie należało do jej ulubionych.

- Poza tym ja mam tu dom i pracę, Jurek firmę a Dawid szkołę.

Kontynuowała wypowiedź, udowadniając kuzynce bezsens jej przypuszczeń. Czy też ewentualnych marzeń zmarłej.

- Wiem, że ciotka miała ze sto lat, ale była całkiem bystra o ile pamiętam. No, chyba że na starość przypałętał się jakiś dziadek Alzheimer albo babcia demencja.

- Skąd!

Anna zdecydowanie wyprowadziła Mariolę z błędu.

- Frania była do ostatnich chwil świadoma i sprawna. No i pewnie mądrzejsza od ciebie. A ode mnie to już zdecydowanie.

W jej głosie zabrzmiał nagły smutek.

- Nic nie zapowiadało śmierci. Kilka dni wcześniej byłam u niej na pogaduchach, umyłam okna, coś tam poprasowałam, a ona nawijała o polityce i smażyła racuchy. A nawijała całkiem logicznie. Dostało się i lewicy i prawicy. Wróciłam na chatę z torbą pełną placków i drugą z przetworami, a tydzień później taki szok...

Mariola przełknęła ślinę, nie wiedząc co odpowiedzieć. Ją również ta wiadomość bardzo zasmuciła, ale przecież Anna była z ciotką dużo bliżej niż ona, więc z automatu śmierć Frani bardziej ją zabolała.

- No więc kiedy mam się spodziewać odwiedzin kuzyneczki?

Anna niespodziewanie zmieniła ton i wróciła do poprzedniego tematu.

- Zresztą powiem ci, że to przegięcie, że Jurek ma to w dupie i zwala wszystko na twoje barki. Jak zwykle zresztą.

Dodała z gniewem.

- No nie przesadzaj. Wiesz, że ma odpowiedzialną pracę.

Mariola poczuła się lekko urażona słowami zbyt szczerej kuzynki.

- A ty to niby nie?

- Moja praca to osobny temat, pogadamy jak przyjadę. Wezmę zaległy urlop i postaram się być za trzy dni. A właśnie. Skombinuj jakiegoś rzeczoznawcę od nieruchomości, żeby wiadomo było za jaką cenę sprzedać gospodarstwo.

- Sprzedać?

W głosie Anny zdziwienie walczyło z oburzeniem.

- No a co? Da się ogłoszenie na Allegro czy OLX i już. Chyba że ty albo Piotrek chcecie się przeprowadzić, to nie ma sprawy.

- Chcieć to może i byśmy chcieli, ale niby jak? Ja mam robotę w świątek, piątek i niedzielę, a Piotrek swoją firmę. Więc niestety nie ma opcji. Dobra starucho. Czekam na ciebie w środę. Daj jeszcze dokładnie znać co i jak. Buziaczki.

Za oknem zaczął zapadać zmierzch. Hans Kloss wyzywał Brunnera od świń, a Saba spoglądała znaczącym wzrokiem to na panią, to na smycz. Mariola zarzuciła sweter na ramiona i wyszła na podblokowy skwerek. Stara suka zajęła się obwąchiwaniem wizytówek zostawionych przez kolegów pod krzaczkami, a Mariola zapaliła miętowego L&M, po które sięgała czasem w stanie większego wzburzenia.

- Z urlopem nie powinno być problemu. Tydzieńwystarczy. Po powrocie ze spaceru sprawdzi się połączeniapociągowe i heja. Do domu, do Anki i Piotrka. Do widokówz dzieciństwa, prawie już zapomnianych.

Rozdział 2

Koła wagonu turkotały usypiająco. Była zabójcza godzina, trzecia czterdzieści pięć. Mariola siedziała w przedziale pociągu relacji Przemyśl - Szczecin i usiłowała nie zasnąć. Nie to, że jej się nie chciało. Nie to również, że poprzedniego wieczoru nasłuchała się od Jerzego o chuligańskiej młodzieży, cwanych złodziejaszkach czy zboczonych staruchach. Byli jeszcze chamscy konduktorzy i wścibscy współpasażerowie. Nie wspominając o fatalnym stanie wagonów, lokomotyw, torów i w ogóle kondycji PKP. Jerzy był naprawdę bardzo przewidujący i z wielkim rozmachem naświetlił jej, co może wydarzyć się w podróży. Naprawdę, ze świecą szukać drugiego takiego optymisty.

Doktor Nizina, po lekkim marudzeniu zgodził się łaskawie na dziesięć dni absencji w pracy. W zamrażarce dziesięć gołąbków i ze dwadzieścia mielonych oczekiwało na skonsumowanie, drugie tyle pojechało do akademika w Rzeszowie. Worek psiej karmy stał w szafce pod oknem, a Mariola z niewielką torbą i olbrzymim plecakiem zmierzała na północny zachód. Faktycznie nie mogła trafić dalej od domu. Dokładnie po przekątnej znalazła swoje miejsce na ziemi. Przynajmniej do tej pory. A że potrafiła zgubić się praktycznie na jednej ulicy, że o większej przestrzeni nie ma co wspominać, nie było pewne czy to miejsce na ziemi na pewno było właściwe.

Około szesnastej powinna znaleźć się w Szczecinie, a stamtąd jeszcze godzina do rodzinnego Choszczna. Już nie mogła się doczekać. Naprawdę zaniedbała relacje rodzinne. Co prawda rodzice już nie żyli, z Anką kontaktowała się raz na jakiś czas, ale z Piotrkiem widziała się ostatnio... Hmm... na jego ślubie. Nawet na weselu nie zostali, bo Jerzy chciał wracać do Przemyśla nocą z powodu małego ruchu. Nieźle ją wtedy zdenerwował, ale argument o bezpieczeństwie i spokojnej podróży, logicznie przedstawiony przez męża musiał ją przekonać. Szczególnie gdy wyobraziła sobie dziesięcioletniego wówczas Dawida, zamkniętego przez jedenaście godzin w samochodzie w godzinach szczytu, marudzącego i wymęczonego. No i siłą rzeczy wyobraziła sobie kto będzie się nim w trakcie podróży zajmować. Nie - zdecydowanie wizja śpiącego słodko i milczącego syna bardziej ją pociągała.

Tak więc po ślubie, życzeniach i szybkim obiedzie, wpakowali się do wysłużonego opla astry i pojechali do domu. No i nie wyjechali z niego kolejnych dziesięć lat. Oczywiście rozmawiały z Anią o jej bracie - bliźniaku, całkiem zresztą nie podobnym. Mariola wiedziała, że otworzył i rozwinął firmę budowlaną, że ma dwie córeczki, siedmioletnią Hanię i dwuletnią Michalinę. Razem z żoną Aleksandrą mieszkał w niewielkim, wybudowanym przez siebie domku na peryferiach Choszczna. Fajny był z niego kuzyn, choć nigdy nie byli ze sobą tak naprawdę zaprzyjaźnieni. Pomijając oczywiście najdawniejsze czasy.

Rodzice Marioli zginęli tragicznie w wypadku samochodowym, gdy jakiś pieprzony Ukrainiec zasnął za kierownicą i czołowo zderzył się z fiatem 125p., prowadzonym przez ojca. Oboje zginęli na miejscu. Ukrainiec na szczęście też. Mariola uczyła się wówczas w studium pielęgniarskim w Szczecinie. Poznała Jerzego i tak naprawdę nie wróciła już do domu. Przyjeżdżała naturalnie co jakiś czas, ale przerwy stawały się coraz dłuższe, pobyty krótsze, aż wsiąkła na dobre w miejscu po przekątnej.

Myśląc o Piotrku, widziała raczej małego chłopca, który wiecznie coś budował. A to szałas w ogrodzie u Frani, a to domki dla ptaków czy poidła dla licznego Franinego drobiu, a nie dorosłego, żonatego i dzieciatego faceta. O Aleksandrze nie wiedziała kompletnie nic, pomijając to, że Anka ją lubiła, miała więc nadzieję, że ona polubi ją również.

Około czwartej trzydzieści Mariola przegrała walkę z Morfeuszem. Po przebudzeniu stwierdziła, że pewnie przegrały ją również wszelkie oprychy, gdyż tak bagaż, jak i ona sama były w stanie niewskazującym na wszelkie niecne czyny.

- Jerzy będzie rozczarowany - pomyślała trochę złośliwie. Resztę drogi przebyła przeglądając kolorowa prasę, usiłując poczytać najnowszy thriller Cobena i po prostu patrząc przez okno na migające pnie drzew, stojące przed szlabanami auta i smutne tyły domów, łatane od frontów wszelkimi sposobami, ale rozwalającymi się podwórkami obnażające wszechobecną biedę.

W Szczecinie wypiła kawę w dworcowej kawiarence i zadzwoniła do Anki.

- No cześć kochana. Jestem już prawie w domu. Za kwadrans mam pociąg, więc za godzinkę z hakiem możesz rozkładać czerwony dywan i szykować orkiestrę powitalną.

- Masz to jak w banku. Akurat przez przypadek nie mam dziś służby, więc podjadę po ciebie. Wkładam winko do lodówki! Albo skoczę do sklepu i kupie jeszcze ze dwa. Nie masz pojęcia jak się cieszę, że w końcu zobaczę twój ryjek. Szkoda, że nie mogłaś zabrać młodego. Pewnie przystojniak z niego. Pod warunkiem oczywiście, że otrzymał geny po ciociuni Ani.

- No pewnie, że przystojniak, choć na razie żadnej potencjalnej synowej ani widu, ani słychu. Zresztą wysyłałam ci przecież jego aktualne foty. Masz racje, tak wyrósł, że sama nie wiem kiedy. Chyba cichaczem szpinak wciągał. Do miłego, pa. A z winem nie przesadzaj, sama wiozę martiniaka, choć pewnie przyda mu się lodówka. Zresztą jestem taka zryta, że wystarczy lekko sfermentowany kompot i zacznę bełkotać.

- Dobra, dobra. Od nadmiaru główka nie boli. Choć w sumie to baaardzo kretyńskie przysłowie. Pa.

Z uśmiechem na twarzy zadzwoniła jeszcze do Jerzego.

- No cześć kochanie. Jestem już w Szczecinie. Anka odbierze mnie z dworca i pojedziemy do niej. Dziś już nic nie załatwię, ale od jutra działam.

- A jak tam droga?

- Spoko. Męcząca, ale nikt mnie nie okradł, ani nie zgwałcił, więc możesz być spokojny. Wciąż jesteś ojcem jedynaka.

Zażartowała, może trochę nie na poziomie, ale Jerzy się zbulwersował.

- Ale mógł. Ty jak zawsze robisz sobie jaja. Wydoroślej w końcu kobieto! Pomyślałby kto - czterdzieści dwa lata, to coś w głowie powinno być. A tu cisza... Wspomnisz kiedyś moje słowa, ale będzie już za późno. Skończysz bosa i z poderżniętym gardłem w jakimś rowie, jak nie zmądrzejesz wreszcie. Jesteś bardziej naiwna niż Dawid w wieku piętnastu lat. A w ogóle to nie chce mi się z tobą gadać, tak mnie wkurzyłaś. Pa.

Uśmiech spełzł z ust Marioli niczym zaskroniec, który nagle dostał po żółtych uszach.

- Świetnie. I po co ja w ogóle dzwoniłam? Czyżbyw tleleciała melodyjka z Hansa? Jasna cholera! Przegrywamnacałej linii z dwoma podstarzałymi facetami w niemieckichmundurach. Świetnie. Heil Hitler!

Droga do Choszczna minęła w mgnieniu oka. Tłocząc się w przejściu do drzwi, wypatrzyła na peronie Ankę, kręcącą głową niczym sroka, w poszukiwaniu znajomej twarzy. Zły humor Marioli odszedł w siną dal. Oby bezpowrotnie. Dziewczyny rzuciły się sobie na szyję. Jedna wysoka blondyna na niebotycznych szpilkach, druga średniego wzrostu szatynka w adidasach i lekko zmiętoszonych ciuchach.

- Mari, wyglądasz jak z krzyża zdjęta.

Powiedziała Anka po długawej i głośnej scenie powitania.

- Dawaj toboły i jedziemy do domu. Tam długa ciepła kąpiel z kieliszkiem zimnego szampana, a dopiero później ploteczki wszelakie.

Zarzuciła sobie plecak, mimo sprzeciwu Marioli, której została tylko niewielka torba z dokumentami i portfelem i pociągnęła ją w stronę parkingu. Mariola zachichotała.

- Czego rżysz?

- Jakbyś zobaczyła siebie w tych szpilach i z plecakiem też byś rżała

- Racja! Przebieraj szybko nogami, żeby nikt ze znajomych mnie nie zobaczył.

Wpakowały plecak do bagażnika małej niebieskiej corsy i Anka przydusiła pedał gazu.

- Czekaj, nie leć tak. Daj się przyjrzeć dawno niewidzianym widokom. O matko, jak tu się zmieniło. Dworzec odnowiony... na chodnikach równiutki polbruk... No w końcu coś stałego - ta choinka przy cmentarzu identyczna jak zawsze. Nie pamiętam żadnego z tych sklepów...

- Nie zapamiętuj. Wczoraj spożywczy, dziś lumpeks, jutro coś innego. Najprawdopodobniej monopolowy, bo tylko te utrzymują się jako tako.

- Nie gadaj?

Anna pewnie prowadziła samochód znanymi sobie uliczkami.

- Serio. Mamy za to z sześć marketów, które oferują ci jedzonko najwyższej jakości. Lekko w nocy fosforyzuje, ale nie ma się czym przejmować. No i pracę dla wielu ludzi. Najczęściej magistrów wszelkiej maści, bo wiadomo, że na kasę magister najlepszy. Postudiował taki parę latek i przydało się jak znalazł. Napędzają też pracę biurową.

- To znaczy?

- No wiesz. Jak masz kupić jajko za osiemdziesiąt groszy albo za czterdzieści, to idziesz tam gdzie taniej prawda? Nie wnikasz czy ta kura jadła robaczki i grzebała na podwórku, czy jadła mączkę z kukurydzy modyfikowanej i grzebała najwyżej w tyłku. I to raczej koleżanki niż swoim, bo do własnego, w ciasnej klatce, raczej by nie dostała. Więc małe sklepiki plajtują i ludzie idą do biura pracy. Hodowcom się nie opłaca i idą do biura pracy. Mówię przykładowo o jajkach, a ile towaru jest w marketach? Więc pomyśl sobie, jaki ruch jest w pośredniaku! Same korzyści mówię ci.

Zakręt w prawo wzięła wyjątkowo ostro.

- A co ty taka cięta na te markety? Jakaś kontrola tam chyba obowiązuje. Sanepidy czy coś. W końcu one istnieją, bo mają klientów. I to całkiem sporo. Wystarczy iść do któregoś w sobotę. Zresztą nie tylko w sobotę. Sama chodzę.

- A myślisz, że ja nie chodzę? I to mnie wnerwia. Ludzie są jak muły. Lezie jeden za drugim i nie myśli wcale, że truje siebie i swoją rodzinę.

Na zakręcie w lewo, Mariola omal nie zaryła głową w szybę.

- Strułaś się czymś, czy co?

- Ja nie. Ale Olka kupiła niedawno jakieś super jogurty w super promocji i Michalina wylądowała w szpitalu, a Hanka rzygała ze dwie godziny. A wszystko oczywiście w terminie, zdrowiutkie, ekologiczne i hermetycznie zamykane.

Mariola zerknęła na prędkościomierz.

- Ty się tak nie emocjonuj, bo zaraz jakiś koleś po fachu mandat ci wlepi.

- Phi...

Ania prychnęła pogardliwie. Nie wiadomo czy pod adresem kolegów, czy marketów, ale ściągnęła nogę z gazu. Mimo to bardzo szybko znalazły się w niewielkiej, ale gustownie urządzonej kawalerce.

- Ale co z dziewczynkami, już ok?

Zawołała Mariolka dolewając do wanny pachnącego płynu.

- Zapewne z marketu - pomyślała, uśmiechając się pod nosem.

- Na szczęście ok, ale co się biedulki namęczyły to masakra. A Olka od tej pory ma wstręt do wszelkiego nabiału. Nawet tego z małych osiedlowych sklepików, które się jeszcze cudem uchowały.

Po kąpieli i butelce martini Mariola poczuła, że nawet zapałki nie pomogą na opadające ze zmęczenia powieki. Jednym tylko uchem słuchała wciąż nadającej Anki, która na szczęście zorientowała się w sytuacji i zaproponowała łóżko.

- Nawet nie dyskutuj. Ja się prześpię na fotelu, a ty do wyrka. Spałam na nim już nie raz. Jak się rozłoży jest całkiem spory i wygodny. Co prawda do łazienki trzeba się wtedy przepychać bokiem, ale to nieistotny szczegół. Nie masz zapalenia pęcherza albo czegoś w tym stylu prawda?

Zapytała, nie wiadomo serio czy na żarty.

- Kładź się już, bo wyglądasz jak naćpana, a uwierz mi, to dla mnie codzienny widok niestety.

Ostatnim przebłyskiem świadomości Mariolki była myśl, że mimo zmęczenia dawno nie przeżyła tak miłego wieczoru. I że jutro raczej nie będzie już tak miło.

Rozdział 3

Obudziła się po siódmej. Anna ubrana już w mundur kończyła kawę.

- Aaa... ja też chcę.

Mariola ziewnęła szeroko.

- Nalej sobie, jest pół dzbanka. Dobrze, że się obudziłaś. Proszę, to zapasowe klucze od domu.

Anna rzuciła na łóżko pęk żelastwa.

- O dziewiątej jesteś umówiona z Franasem. Piotrek zerwie się z roboty około trzynastej i zawiezie cię do Rapsodii.

- Do czego?

- No mówię przecież. Tak nazywamy chatkę Frani. Tam po prostu muzyka wciska ci się na chama do uszu. Nawet jeśli jesteś głucha jak pień. Muszę lecieć. Dziś mam dwunastkę, to będę w domu dopiero po dwudziestej pierwszej. Czuj się jak u siebie, zresztą nie muszę chyba tego mówić nie? No to pa.

I już jej nie było. Mariola wzięła szybki prysznic, wypiła kawę - jak to jest, że kawa przygotowana przez kogoś smakuje lepiej? - zjadła tosta i ruszyła na spotkanie.

- Pani Mariolu, tu są wszystkie dokumenty. Akt urodzenia i zgonu, akt własności nieruchomości i testament pani Franciszki. Proszę tylko podpisać upoważnienie dla mnie, a w try miga wszystko zrobimy. Już jestem umówiony w urzędzie skarbowym, więc najpóźniej do jutra wszystkie formalności zostaną załatwione.

Mariola lekko spanikowana spojrzała spod byka na mecenasa Franasa. Starszy pan, cały w skowronkach energicznie potrząsał spoconą dłonią szczęśliwej spadkobierczyni.

- Ale panie mecenasie, po co ten pośpiech. Ja muszę najpierw zobaczyć ... zorientować się...

- Oczywiście, oczywiście. Pojedziemy, obejrzymy, ale dokumenciki można już przecież złożyć w urzędach. Taka piękna posiadłość musi mieć wszystkie papiery w porządku.

- Piękna posiadłość? Przecież to prawie stuletni domek i trochę podwórka, nie dajmy się zwariować. Mąż i ja myślimy, żeby to sprzedać...

Patrzyła na dziwnie podnieconego mecenasa, z coraz większym zaniepokojeniem.

- Spokojnie, pomalutku. Decyzję podejmie pani po obejrzeniu domku, proszę nie działać pochopnie. Pani ciocia miała nadzieję, że to pani tam zamieszka, a nie jakiś przygodny kupiec, a już na pewno Boże broń, nie Niemiec, który za niedługo będzie mógł bezkarnie wykupywać polskie tereny. Bardzo się tym bulwersowała. Proszę, obejrzeć, pomyśleć, posłuchać własnego serca, a dopiero później podjąć decyzję, bardzo panią proszę.

- A jaki pan ma w tym interes, żebym przyjęła ten spadek? O co właściwie panu chodzi?

Postanowiła pokazać, że nie jest pierwszą naiwną.

- Kompletnie o nic.

Pan mecenas lekko się obruszył.

- Doskonale znałem panią Franciszkę i często bywałem u niej na herbatce z konfiturami. Żal by było nie znaleźć się tam więcej, ale to oczywiście tylko i wyłącznie pani decyzja. No więc dobrze. Dziś niech pani pojedzie, rozejrzy się, a papierkami zajmiemy się jutro. O dziewiątej pasuje?

Po wyjściu z kancelarii otumaniona Mariola wybrała się na cmentarz. W przycmentarnym kiosku kupiła kilka zniczy i dwie donice pięknych herbacianych chryzantem.

- Mój Boże, ten cmentarz jest ze dwa razy większyniż za moim ostatnim pobytem - pomyślała ze zdziwieniem.

Najpierw poszła na grób rodziców. Postawiła kwiaty i zapaliła dwa znicze.

- Cześć mamo, cześć tato. Co tam u was? U mnie jakoś leci pomalutku. Wasz wnuk ma już dwadzieścia lat, dacie wiarę? Ciocia Frania zostawiła mi swój domek. No ale przecież wiecie, pewnie siedzi tam, na chmurce razemz wami i się ze mnie nabijacie, że moje spokojne życie dostałokopa na rozpęd.

Starła pomnik i wyzbierała leżące dookoła liście. Dobre pół godziny po prostu stała, pozwalając myślom wspominać, a oczom płakać...

Znaleźć grób Cioci Franciszki nie było wcale tak łatwo. Świeżych mogił, obłożonych wieńcami i bukietami lekko już przywiędłych kwiatów było całkiem sporo. Udało jej się po jakimś kwadransie.

- Ciociu, tak mi przykro, że nie byłam na twoimpogrzebie. Zawiadomili mnie dopiero po otwarciu twojegotestamentu. Oczywiście, że przyjechałabym nawet z końcaświata... Oczywiście, że tak. Ciociu, ucałuj moich rodzicówi powiedz im że bardzo ich kocham. Ciebie też.

Zapaliła resztę zniczy i pomału skierowała się do bramy wyjściowej.

Trochę zdenerwowana czekała na placu pod fontanną na mogącego przybyć w każdej chwili Piotrka. Co o niej pomyśli? Nie widzieli się dziesięć długich lat. Dla mężczyzny to pikuś, ale jej kobieca duma może zostać urażona, jeśli zobaczy na twarzy kuzyna zdziwienie, albo jeszcze gorzej litość. Co prawda to tylko kuzyn, ale zawsze facet.

Była średnio zadbaną ryczącą czterdziestką. Brązowe włosy rozjaśnione lekko niby naturalnym słońcem, sięgały za podbródek. Klasyczne obcięcie na pazia pozwalało jej albo grzecznie ulizać fryzurę, albo zaszaleć i natapirować się na wampa, z czego zresztą nigdy nie skorzystała. Nie uważała się za piękność, według własnej opinii miała za duży nos i za małe usta, ale niebieskim oczom nie mogła niczego zarzucić. Nie za bardzo zwracała też uwagę na strój. W końcu gdzie się miała stroić? W pracy obowiązywał fartuch medyczny, a w domu kuchenny. Na spacer z psem najlepszy był dres, a na wielkie gale jakoś nikt jej nie zapraszał. Zresztą nawet jakby zapraszał, to i tak Jerzy miałby to gdzieś, a najgorsze co może być to samotna czterdziestka w towarzystwie samych par.

Na spotkanie z mecenasem ubrała się w jedyną garsonkę, jaką posiadała, a na wyjazd do leśnej głuszy założyła zwykle dżinsy i buraczkowy T-shirt. Całości dopełniał lekki, fiołkowy sweter. Mimo połowy października, była piękna złota jesień. W każdej chwili mogła jednak zmienić się w paskudną pluchę, więc należało korzystać z pogody, póki była.

- Mari, siostrzyczko nic się nie zmieniłaś!

Podskoczyła ze strachu jak głupia gąska, a nie stateczna łabędzica, co spowodowało u Piotra kolejny wybuch śmiechu.

- No może jednak trochę. Tamta Mari, którą znałem, nie dawała się tak łatwo podejść.

Piotr się za to zmienił. I to sporo. Nadal uśmiechał się szeroko, pokazując wszystkie zęby. No może już nie wszystkie, ale w ubranym w grafitowy garnitur mężczyźnie, nie mogła  dopatrzyć się małego Boba Budowniczego. No owszem zbudował sobie niezły mięsień piwny, ale dodawał mu on tylko dostojeństwa i powagi.

- Spasłem się jak świnia, wiem.

Skomentował Piotr jej niewypowiedziane uwagi.

- Ale to wszystko wina Aleksandry. Jakbyś spróbowała jej gulaszu z kluskami albo pieczeni z karkówki, też nie dałabyś rady zachować swojej mizernej, chuderlawej sylwetki. Założę się, że Jurek też jest przystojnym facetem tak jak ja. Bo wy baby ciągle się odchudzacie, a że natura próżni nie lubi, więc my tyjemy, żeby utrzymać tę równowagę.

Całą tyradę Piotrek wygłosił tak poważnym tonem, że Mariola zwątpiła.

- Wydurnia się, czy taki buc? - Po chwili jednak Piotr błysnął dziurą po górnej lewej trójce i oboje zaśmiewali się jak dzieciaki sprzed lat.

- Siadaj Mari.

Otworzył przed nią drzwi wypasionego merca.

- No wow braciszku. Widzę ze się powodzi nie najgorzej.

- Nie narzekam. Choć jeśli mówisz o aucie, to wzięte niedawno w leasing. Jeszcze miesiąc temu jeździłem zwykłą corollą, ale Ola się wygłupia, że jako szef, powinienem trzymać fason. No nie powiem, ten jej wygłup całkiem mi się spodobał. Zresztą na co dzień i tak poruszam się rodzinnym vanem, bo nie chcę zejść na serce.

Mina Marioli musiała dać Piotrkowi do zrozumienia, że nie nadąża ona za jego tokiem myślenia, bo zaśmiawszy się wyjaśnił.

- Mam dwie córki, które ciągle jedzą. A im więcej czekolady i im więcej się kruszy, tym lepsze.

- No, teraz wszystko jasne.

Piotrek uśmiechnął się przepraszająco do dawno niewidzianej kuzynki.

- Wybacz, że nie zapraszam cię na kawkę czy coś, ale mam mało czasu. O siedemnastej muszę wpaść jeszcze do firmy, więc jeśli jesteś gotowa, to jedziemy ok?

- Jedziemy.

Droga nie była długa, a Piotrek był doskonałym kompanem. Mariola w myślach śmiała się ze swoich wcześniejszych obaw. Wszelki potencjalny dystans, jaki sobie wyobrażała, zniknął bez śladu. No ale przecież z Anią czuła się tak, jakby rozmawiały codziennie twarzą w twarz, a nie raz w miesiącu wymieniając maile i SMS-y. Więc niby czemu z jej bratem bliźniakiem miałoby być inaczej?

Jechali przez piękne złoto-bordowe tunele, jakie utworzyły drzewa wzdłuż szosy. Co niektóre straszyły już co prawda nagimi gałęziami, ale większość pyszniła się niesamowitymi jesiennymi barwami.

- O matko... Zapomniałam już jak tu pięknie.

- Czekaj, zaraz zjedziemy z głównej drogi. Wtedy dopiero będzie pięknie.

Po kilku minutach Piotrek skręcił kierownicą mocno w prawo i wjechali w wąską asfaltową dróżkę gminną. Zwolnił do trzydziestu na godzinę.

- Otwórz okno i oddychaj.

Mariola zaczerpnęła haust jesiennego, wilgotnego powietrza. Zapach liści, wiatru i Bóg wie jeszcze czego, całkiem ją oszołomił.

Piotrek uśmiechnął się pod nosem.

- Założę się, że w tym powietrzu jest co najmniej dziewięćdziesiąt procent czystego tlenu. Powinniśmy pakować je we flaszki i wysyłać na Śląsk, dopiero zrobilibyśmy interes. Albo weź parę litrów do swojego Przemyśla, Jerzy od razu zmieni plany co do Rapsodii.

- A ty skąd wiesz?

- Anka mówiła, że zamierzasz ją sprzedać.

W jego głosie Mariola wyczuła cień urazy.

- No co ty. Jeszcze nie podjęłam żadnej decyzji.

Nie wiadomo czemu, poczuła się winna.

- Dobra. Skup się teraz i nie gadaj. Za chwilę będziemy na miejscu.

Zwolnił jeszcze trochę, a Mariola zaczęła główkować.

- O co im wszystkim chodzi? O co tyle hałasu? Najpierwmecenas, teraz Piotr. Ania też się nabuczyła przez chwilę podczas ich telefonicznej rozmowy. Sentyment chyba. Bo raczej nie wielkie skarby ukryte w skrytce pod podłogą.

 Skończył się asfalt i wjechali na urokliwą brukowaną uliczkę. Minęli drogowskaz z napisem Jagodzice - 1 km. Jeszcze chwila. Jeszcze moment i znów będzie można poczuć się jak za starych dobrych czasów, gdy mała Andzia z trochę większą Mari podkradały kurom jajka, a Piotruś vel Bob Budowniczy budował dla kur saunę z opałowego drewna cioci Frani.

Rozdział 4

- Kochanie jak tam jest cudnie!

Już z progu, rzucając na podłogą płaszcz i torby, zawołała Mariola do męża. Kręcąc szaleńczo ogonem i popiskując z radości, Saba rzuciła się witać panią. Z dworca przyjechała taksówką, bo lało jak z cebra, a do domu miała spory kawałek.

- Biały domek, z jednej strony porośnięty bluszczem, drewniany płot, zza którego wystają malowniczo badyle po przekwitniętych słonecznikach, a za płotem łąka i las. I wiesz, że wiatr w gałęziach naprawdę wygrywał prawdziwą muzykę? Wystarczyło się wsłuchać, a wśród złotych i czerwonych liści brzmiały i rapsodie i sonaty i walce... A gdy do chóru włączył się jakiś dzięcioł to nawet marsze.

Wzięła z rąk męża kubek z herbatą, wypiła kilka łyków i z obłędem w oczach opowiadała dalej.

- Uwierz mi, gdybyśmy pojechali tam razem i postałbyś tam przez chwilę, poczułbyś to samo. Ja wręcz słyszałam gdaczące kury i popiskujące kaczątka. Ba, słyszałam syk mojej zmory z dzieciństwa. Podwórko nie za wielkie i trochę zaniedbane, ale przecież ciotka nie żyje od paru tygodni, a poza tym miała już swoje lata, więc siłą rzeczy nie mogła dbać o wszystko tak jak kiedyś. Na tyłach stoi stodółka i jakieś szopki. Obok jest sad a w nim z piętnaście drzew otoczonych krzewami porzeczek, agrestu i malin. Po drugiej stronie ogródek, w którym Frania hodowała marchewki i jakieś tam inne pietruszki. Za płotem jest hektar łąki, którą kupił dla niej Piotrek, ona go oczywiście nie przyjęła, ale Piotrek mówi, że to doskonała inwestycja i mam z niej korzystać jak ze swojej. Choć niby po co nam łąka nie? Piotrek mówił, że...

- Opanuj się dziewczyno!

Zaśmiał się Jerzy.

- Piłaś coś w tym pociągu czy jak? No i na ile wycenił to cudo rzeczoznawca?

Mariola usiadła na fotelu.

- Nie wiem, nie rozmawiałam z żadnym.

- Cooo?! To co ty tam robiłaś tyle czasu? Matko, najprostszej sprawy nie potrafisz beze mnie załatwić.

Jerzy wywrócił oczami

- Załatwiłam więcej, niż myślisz.

- Co niby?

- Podpisałam papiery i przyjęłam spadek.

- Bez porozumienia ze mną?! No dobra, nieważne. To kiedy wystawiamy? I za ile?

Mariola wzięła męża za rękę.

- Wiem, że mieliśmy inne plany, ale plany są po to, żeby je zmieniać. Sam tak mówisz. Gdybyś pojechał ze mną i zobaczył to wszystko, zapomniałbyś od razu o pozbyciu się tego domu.

- Ale nie pojechałem, bo zaufałem rozsądkowi swojej żony. I ja zwykle się rozczarowałem. Posłuchaj, co ty gadasz! Jakieś rapsodie, walce, gdaczące kury... Całkiem padło ci na łeb.

Mariola wciąż jeszcze wierzyła w swoją siłę przekonywania.

- Jerzy, proszę cię... Nie kłóćmy się. Pojedź tam ze mną. Zobaczysz jak tam pięknie, jak spokojnie... Dosłownie inny świat. Zatrzymamy się u Piotrka, bo Anka ma malutkie mieszkanko, albo w jakimś hoteliku, jeśli wolisz. Pooglądasz wszystko i na spokojnie zastanowimy się co z tym zrobić. Zobaczysz, że zakochasz się w tym miejscu od pierwszego wrażenia, jak ja.

- Jasne, rzucam wszystko i jadę, bo ty masz takie widzimisię. Od jutra wracasz do pracy, zapomniałaś? Ja również mam zobowiązania względem klientów. Wróć na ziemię kobieto. Jak ty to sobie wyobrażasz? Wyjazd do wiejskiej głuszy i mieszkanie w rozpadającej się chałupie?

Jerzy okazywał się bardzo odporny, ale Mariola nie zamierzała się poddawać.

- To jest całkiem porządna chałupa. Poza tym Piotrek już dawno chciał dobudować pięterko, ale ciotka się nie zgadzała. On ma firmę budowlaną, wiesz, mówiłam ci. On i Anka traktują ten domek bardzo sentymentalnie. Często bywali u Frani i uważają to miejsce trochę jak swoje. Jakby taki wiesz... drugi dom. Piotrek powiedział, że zrobi remont po kosztach, bo to trochę tak jakby robił go dla siebie.

Jerzy oderwał plecy od oparcia fotela i z gniewem spojrzał na żonę.

- No coraz lepiej. Nie dosyć, że chcesz zamieszkać w jakiejś dziurze to jeszcze razem z połową Choszczna...

- Nie przesadzaj. Są bardzo zajęci i nie będą przecież u nas wciąż. Czasami jakiś grill czy kilka nocek. Zresztą oboje są świetni. Bardzo się mną opiekowali i pomagali...

- Bo chcą cię wykorzystać durna babo! Nie widzisz tego? Ty zrobisz remont, będziesz utrzymywać i obrabiać gospodarstwo, płacić podatki, a oni będą mieli daczę za darmo i służącą, która będzie koło nich skakać. Przecież byle głupek by to zrozumiał. Mariolka, zastanów się, co ty w ogóle bredzisz!? Obudź się ze swojego snu i wróć na ziemię. Dom sprzedamy, a kasę przeznaczy się remont kuchni, dawno już mówiłaś, że trzeba zrobić, albo zmienimy auto. Resztę zdeponuje się na lokacie i będzie na czarną godzinę lub dla Dawida. Jesteś zmęczona. Idź spać, a jutro sama przyznasz mi rację.

Jurek odwrócił się w stronę telewizora, a Mariolka jak zbity pies poszła do kuchni. Dochodziła osiemnasta i za oknami był już zmierzch. Krótki jesienny dzień dobiegł końca, podobnie jak i dobry humor Marioli. Zrobiła sobie herbatę i zjadła kanapkę, potem wzięła smycz i zagwizdała na psa. Saba truchtała od drzewka do drzewka, a Mariola wyciągnęła komórkę.

- To nie ma sensu. Jerzy ma rację. Tutaj utkwiłam i tutaj umrę.

W słuchawce zaległa cisza.

- Anka, jesteś tam?

- Jestem, ale nie mogę uwierzyć własnym uszom. Co się stało? Wyjeżdżając byłaś taka szczęśliwa, tyle miałaś planów i marzeń...

- No właśnie, marzeń. Ale to się nie może udać. Tutaj mam pracę, mieszkanie, Dawid uczy się w Rzeszowie...

- Przecież rozmawiałyśmy o tym godzinami. Dawid jest dorosły, a jeśli będzie chciał, może studiować w Szczecinie. Pracy swojej nienawidzisz, Jerzy i tak pracuje większość czasu w domu, więc co za różnica skąd będzie wysyłał te swoje projekty... No tak, Jerzy. Co ci nagadał ten buc, twój mąż?

- Prawdę mi nagadał. To był sen. Cudowny, nie powiem, ale trzeba się obudzić. Zostawię Rapsodię tobie i Piotrkowi. Nie mogłabym jej już teraz sprzedać.

- Przecież tłumaczyłam ci, że żadne z nas nie może tam zamieszkać. Ja muszę być w każdej chwili gotowa na wezwanie, a Piotrek pracuje dwanaście godzin na dobę i nie zostawi Olki z małymi dziećmi bez samochodu taki kawał od miasta. A Olka się zaparła, że do jazdy samochodem się nie nadaje i już. Zresztą ma rację, ona rowerem ledwo jedzie. Więc bierz dupsko w troki i realizuj plany, o których gadałyśmy. A co do Jerzego, to małymi kroczkami. Powiedz mu, że za wyremontowany dom dostaniecie więcej kasy, a co będzie później, to się zobaczy.

- No przestań, przecież ja nie mogę go okłamywać, to nie fair, nie dam rady. Zresztą to nie w moim stylu.

- A on jest wobec ciebie zawsze fair? Zastanów się, dlaczego to ty masz zawsze ustępować, dlaczego jego zawsze musi być na wierzchu? Nie po to od ponad pięćdziesięciu lat walczyłyśmy o równouprawnienie, żebyś ty się teraz tak poddawała bez walki.

- No ty to chyba już w pieluchach walczyłaś.

Zaśmiała się gorzko Mariola.

- Mari, obiecaj mi, że jeszcze raz to przemyślisz. Nie słuchaj Jurka ani mnie. Posłuchaj siebie samej. Zastanów się, co chcesz ty.

Mocno zaakcentowała ostatnie słowo.

- Nie Jerzy, Dawid, ja czy doktorek Nizina. Co chcesz ty, sama dla siebie.

Pochodziła jeszcze z pół godziny, analizując i porównując słowa męża i kuzynki. Na dworze zrobiło się już całkiem ciemno. W domu Hans przytulał jakąś blondynę, a Jerzy leżał na kanapie ze wzrokiem utkwionym w telewizor.

- Pada?

- Już nie, nawet jakby trochę zaświeciło słonko

- O tej godzinie? Zwariowałaś?

Nie zaszczycając męża odpowiedzią, poszła do łazienki i puściła wodę do wanny.

- Dzień dobry panie doktorze. Przepraszam, że przeszkadzam, ale chciałam powiedzieć, że rezygnuję z pracy.

Doktor Grzegorz Nizina siedział za swoim biurkiem i przeglądał jakieś papiery. Na widok Marioli, uniósł głowę i spojrzał niemile zaskoczony.

- Słucham? Pani Mariolu nie mówi pani poważnie. Co się stało?

- Mówiłam panu, że dostałam w spadku mały domek na wsi...

- No tak... tak... Pamiętam, gdzieś na drugim końcu Polski.

- No właśnie.

- Spotkałem któregoś dnia pana Jerzego i mówił, że chcecie to sprzedać. Rozumiem, że takiej transakcji trzeba dopilnować osobiście, ale po co zaraz się zwalniać. Wiem, że może niezbyt chętnie dałem pani ten urlop, ale rozumie pani...

- Rozumiem, oczywiście, ale...

- Trzy miesiące wystarczą? Naturalnie będzie to urlop bezpłatny, ale chyba nie może pani oczekiwać...

- Nie chcę urlopu doktorze. Proszę przyjąć moje wymówienie.

- Ależ nie może mnie pani zostawić na lodzie. Proszę przynajmniej poczekać, dopóki nie znajdę kogoś na pani miejsce. No naprawdę szkoda, tyle się pani tu przecież nauczyła, pacjentki panią lubią... Proszę się jeszcze zastanowić.

- Przykro mi, to decyzja nieodwołalna. Na pewno nie będzie pan miał problemów ze znalezieniem bezrobotnej pielęgniarki na moje miejsce.

- No tak, ale wszystkie chcą pracować na pełen etat, a to...

Doktor przerwał swą wypowiedź, ale Mariola z łatwością dośpiewała sobie jej ciąg dalszy. Nizina nie słynął z rozrzutności, a wręcz przeciwnie. Przeprosiwszy jeszcze raz, poszła na obchód sal.

- Dzień dobry pani Mariolciu.

Przywitała ją pani Gienia, bogata wdowa, po raz kolejny odsysająca sobie nadmiar tłuszczu z ud i brzucha.

- Może pralinkę? Mówię pani, jaki ten świat niesprawiedliwy. Jeden je od rana do wieczora, a chudy jak szkapa, a ja jabłko ugryzę i mam kilo więcej. Odkąd umarł mój świętej pamięci Boguś, ta przemiana materii to mi tak jakoś na złość robi czy co. No prawda, ruchu też mam jakby trochę mniej...

Zachichotała, wkładając tłustą upierścienioną rękę do pudełka z czekoladkami.

- Siostrzyczko, słyszałyśmy, że spadek pani dostała.

Odezwała się z sąsiedniego łóżka pani Jagna.

- I co pani zrobi? Ja bym proponowała piersi podnieść, bo jakby obwisły trochę. No i usta straciły ostrość konturów. Nasz Nizinka wstrzyknie troszkę kolageniku i będą jak nowe. Lifting twarzy w sumie tez może pani zrobić, ja swój pierwszy wspominam bardzo miło. Te sześć następnych nie było już takich spektakularnych...

Zasępiła się, patrząc w lusterko i poprawiając bandaże.

- A ja bym radziła do sanatorium pojechać.

Odezwała się trzecia i na szczęście ostatnia na tej sali pacjentka.

- Ostatnio