Dwa światy Ireny - Henryk Karol Skiba - ebook

Dwa światy Ireny ebook

Henryk Karol Skiba

5,0

Opis

Rok 1935. Irena poznaje Waltera

– berlińczyka, służącego w wojsku w Züllichau. Ten, niechętny faszyzmowi, usiłuje uciec do Szwecji. Zostaje jednak pojmany w Międzyzdrojach i osadzony w obozie o zaostrzonym reżimie. Zwolniony po kilkunastu miesiącach, wraca i pomimo wielu przeciwności, pobierają się z Ireną. Na ich osobiste szczęście wciąż jednak rzuca ponury cień przerażająca ekspansja faszyzmu i pogrom Żydów.
Wybucha wojna. Waltera biorą na front, a wkrótce przepada bez wieści w Rosji. Irena z dziećmi powraca do rodziców na dolnośląską wieś, która wkrótce staje się wsią polską. Zaborcza matka, od początku niechętna małżeństwu córki, przyczynia się do jej rozwodu z mężem, który powrócił z niewoli. Irena musi zapomnieć o swoim dawnym berlińskim życiu. Wrasta w nowe środowisko, staje się Polką. Ustawicznie zderzają się ze sobą dwa światy, ten dawny niemiecki i ten aktualny – polski.
Kiedy ustabilizowane życie bohaterki zdaje się już być wolne od niespodzianek, nadchodzą zmiany. Irena znowu jest z Walterem i staje się świadkiem upadku NRD i zjednoczenia Niemiec.
Przedstawiona historia jest w przeważającej części prawdziwa. Zamierzeniem autora był opis życia bohaterki na tle zdarzeń historycznych XX wieku, przy możliwie realistycznym przedstawieniu czasów, w których działa się akcja. Przewodnim motywem jest odwieczny problem polsko-niemiecki, widziany oczyma zwykłych ludzi, dowodząc, że losy Polaków i Niemców nie zawsze zaznaczone są wojną i antagonizmem, że splatają się ze sobą znacznie silniej niż wzajemna niechęć, nierzadko podsycana przez politykę.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 399

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Henryk Karol Skiba
Dwa światy Ireny
© Copyright by Henryk Karol Skiba 2015Projekt okładki: Ewa Grocholska
ISBN 978-83-7564-494-4
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Nic nie jest bardziej niewiarygodne niż prawda.

Fiodor M. Dostojewski

Prolog

Przedstawiona historia jest prawdziwa. Przynajmniej w przeważającej części. Przyjaciele znający losy rodziny zachęcali: „Opisz wszystko. Jest to świetny scenariusz napisany przez samo życie” – mawiali truistycznie. Za autorem chodziło to latami, tylko jakoś trudno było się za pisanie zabrać, bo onieśmielała świadomość niedoskonałości warsztatu. W końcu jednak powstała zbeletryzowana opowieść, z założenia niebędąca ani biografią, ani też pamiętnikiem. Zamierzeniem autora był opis życia bohaterki na tle zdarzeń historycznych XX wieku, przy możliwie realistycznym przedstawieniu czasów, w których działa się akcja. Przewodnim motywem jest odwieczny problem polsko-niemiecki, widziany oczyma zwykłych ludzi, dowodząc, że losy Polaków i Niemców nie zawsze zaznaczone są wojną i antagonizmem, że splatają się ze sobą znacznie silniej niż wzajemna niechęć, nierzadko podsycana przez politykę. W ogólności chodziło też o pokazanie przenikania się kultur i mentalności.

Bohaterka powieści Irena, będąc na pół Francuzką i na pół Niemką, najpierw żyła w Niemczech w okresie, kiedy faszyzm dochodził do szczytu bezeceństw, sprowadzając na świat i na samych Niemców nieszczęścia i śmierć. Żyła wśród ludzi, którzy faszyzmu nie akceptowali. Sama w jakimś sensie także stała się ofiarą systemu, z którym się nigdy nie utożsamiała. Związała się z człowiekiem, którego matka była z pochodzenia Polką i który odsiedział swoje w faszystowskich Niemczech. Przeżyła naloty Berlina i pozorny spokój niemieckiej wsi na ówczesnym Dolnym Śląsku, a potem Rosjan – tych kilku dobrych i te zdziczałe hordy okrutników i gwałcicieli. Wreszcie znalazła się w innym, drugim świecie – w Polsce, która przyszła do jej rodzinnej wsi. Przyjęła to jako skutek wojny. Nauczyła się języka i poddała się integracji. Widziała niedole wysiedlanych Niemców i mizerię nowych osiedleńców – Zabużan. Rozdarta pomiędzy dwoma światami, niemiecką przeszłością i polską rzeczywistością, musiała na nowo uczyć się żyć. Należało stać się Polką. Ustawicznie zderzały się ze sobą dwa światy, ten dawny niemiecki i ten aktualny – polski. Trzeba było się przebijać, wychować syna i wierzyć, że Opatrzność znowu jej pozwoli połączyć się z wielką miłością swojego życia – Walterem, z którym rozłączyła ją wojna, granica i matka dzierżąca uparcie swoją ojcowiznę. Ciosy losu i niespełniona nadzieja jej nie złamały.

Po latach, kiedy ustabilizowane życie bohaterki – osadzonej w nowych polskich realiach – zdawało się już być wolne od niespodzianek, nadeszły nieoczekiwane zmiany. Irena stała się naocznym świadkiem upadku reżimu w NRD i przeżyła zjednoczenie Niemiec z jego dwoma obliczami: satysfakcjonującą radością i polepszeniem życia oraz bezwzględnym rządem pieniądza. Ostatni okres swojego życia znowu jako Niemka przeżyła w Berlinie, ale ponad czterdzieści lat polskości pozostało w niej na zawsze.

Autor

Część I

Irena i jej żołnierz

Lato owego roku było piękne. Z pól zebrano już zboża, a powoli dojrzewające kartofle czekały w ziemi na swoją kolej. Prace polowe nie były już tak pilne i uciążliwe. Irena, która skończyła właśnie osiemnaście lat, mogła wreszcie, bez oporu rodziców, rozpocząć półroczną praktykę dla absolwentek Haushaltsschule1. Miejsce znalazła w plebanii katolickiej parafii w Züllichau2, gdzie gospodyni, Frau Hoffmann, serdecznie ją przyjęła, a proboszcz okazał się przemiłym człowiekiem. Irenie przyzwyczajanej do pracy, codzienne obowiązki nie sprawiały kłopotów, zaś niektóre niedziele były wolne. Ale i te niedziele, podczas których pełniła rolę pomocy domowej, nie były specjalnie uciążliwe. Inaczej z obowiązkowym nabożeństwem, które, gdyby nie można było pośpiewać, byłoby nudnawe. Jej to wprawdzie nie bardzo wychodziło, ale jak to w takim przypadku zwykle bywa, śpiewała bardzo chętnie… i głośno.

Nie wiadomo, czy ich kościół spełniał rolę kościoła garnizonowego, ale nierzadko właśnie tu uczestniczyli w nabożeństwach żołnierze.

Którejś niedzieli podczas sumy Irena nie znalazłszy miejsca w ławkach, stała w tłumie śpiewających, angażując swój dość wysoki „wkład wokalny”. Obok niej też ktoś głośno śpiewał, acz niekoniecznie dobrze. Zwróciło to jej uwagę. Popatrzyła na stojącego obok żołnierza, a on na nią. Spodobała mu się ta drobna, ładna dziewczyna, ale najważniejsze – ona na niego także popatrzyła, jakoś tak inaczej, cieplej.

Następnej niedzieli Irena nawet nie szukała miejsca w ławkach. Obok niej znowu stał ten żołnierz. Tym razem dyskretnie przyjrzała mu się bliżej. Jego łagodne rysy i te ładne, inteligentne, niebieskie oczy podobały jej się. Nie był wysoki, a mundur podkreślał zgrabną sylwetkę. Podobali się sobie. Długo by tak stali obok siebie i śpiewali, lecz zamilkły już organy i pieśń się skończyła. Coraz częściej teraz dyskretne patrzyli na siebie, ale żadne nie miało odwagi odezwać się do drugiego.

Za tydzień musiała pojechać do domu, jak to robiła to w co trzecią niedzielę. Żołnierz nadaremnie jej wypatrywał. W tę niedzielę śpiewał jakoś ciszej. Było mu smutno, bo ta dziewczyna naprawdę mu się podobała, a tym razem obiecał sobie do niej zagadać. Trzeba będzie czekać cały długi tydzień. Może następnej niedzieli spotka ją jeszcze w tym kościele?

Zobaczył ją z daleka. Stała w tym samym miejscu i rozglądała się niepewnie. Musiał się przepychać, by znowu stanąć obok niej. Ktoś go popchnął i zamiast dyskretnie stanąć obok, wpadł na nią.

– Bardzo przepraszam, nie chciałem – szepnął speszony.

– Ależ nic się nie stało – odpowiedziała cicho.

– Pozwoli się pani za to zaprosić na lody? Będę czekał przed kościołem.

Przyszła. A potem były lody… i wiele, wiele randek. On na imię miał Walter i pochodził z Berlina. Tu, w Züllichau, przyszło mu odbywać służbę wojskową. W Berlinie żyła jego mama, z pochodzenia Polka, urodzona w Górze – pod Jarocinem. Miał więcej rodzeństwa, ale żyły tylko dwie siostry, Elizabeth i Luzie. Ojciec zginął w 1918 pod Verdun.

Spotykali się, kiedy to tylko było możliwe. Pokochali się. Mieli wspaniałe plany. Na drugi dzień Bożego Narodzenia Irena zaprosiła Waltera do Kleinitz, gdzie rodzice mieli gospodarkę. Przyjechał porannym pociągiem. Wyszła po niego na dworzec. Kiedy szli te dwa kilometry z dworca do domu, usiłowała go przygotować na pewnie niezbyt miłe przyjęcie przez jej mamę – Marię, ładną kobietę około czterdziestki, pracowitą i… apodyktyczną. Nie poznała jeszcze jej Waltera, a już jej się nie podobał. Oczekiwała gospodarskiego syna, a tu taki chłopaczek z Berlina. Marudziła: jak to, przyprowadzasz nam chłopaka z Berlina! A kim on jest, co on umie? Czy będzie przydatny na gospodarce?

Irenka miała nadzieję, że Walter nie zobaczy śladów płaczu na jej twarzy. Ale jak mu to powiedzieć? Napomknęła tylko, by się nie przejmował, bo mama nie ma dzisiaj humoru, ale pozostali członkowie rodziny, ojciec Franz Birkner, dziadek August Walde i młodsza siostra Gretel są mili. Matka faktycznie przywitała go dość chłodno, ale u pozostałych członków rodziny odczuł życzliwe zaciekawienie. Zwłaszcza dziadek Walde i ta trzpiotka Greta przypadli mu do gustu. Dziadek natychmiast nawiązał do swojego lotu samolotem nad Berlinem, który zafundował mu rok temu jego starszy syn Herman, będący naczelnikiem poczty w Berlinie. Walter, chociaż berlińczyk, nigdy nie oglądał Berlina z góry, a dziadek nie bardzo orientował się na dole, ale dogadywali się znakomicie. Greta miała czternaście lat i wszystkiego była ciekawa, a budząca się w niej kobieta nastrajała ją kokieteryjnie. Polubiła tego niewiele wyższego od niej żołnierzyka. Miało tak zostać aż do jej śmierci w 1944 r. Ojciec Ireny, Franz sprawiał wrażenie dobrego człowieka i rozważnego, inteligentnego mężczyzny, nieco stłamszonego przez dominującą żonę – zwłaszcza że to on był wżeniony w tę gospodarkę. Niechętna Walterowi mama Maria nieco się udobruchała, kiedy się okazało, że jest on katolikiem i chętnie pójdzie na mszę razem ze wszystkimi. Potem był świąteczny obiad, głównie przygotowany przez Irenę i jej siostrę. Po kawie Walter musiał się pożegnać, aby zdążyć na popołudniowy pociąg do Züllichau. O szóstej wieczorem kończyła się przepustka, a mający dzisiaj służbę Feldwebel3 Nowack nie znał się na żartach, nawet w ten świąteczny dzień. Pożegnanie wypadło prawie tak, jak przywitanie. Mama nadal była chłodna. Greta uparła się towarzyszyć im w drodze na dworzec. Irenie to zupełnie nie odpowiadało, gdyż chciała ukochanemu jeszcze to i owo wyjaśnić. Wyczuła przecież, że Walter nie zaliczył tej wizyty do najmilszych. Trudno, trzeba będzie kiedy indziej do tego powrócić.

W zimie spotykali się najczęściej w kinie. Czasami w kawiarni hotelu König von Preußen. W kinie leciały filmy z Heinzem Rühmannem, Zarah Leander, Mariką Rökk i nieco napuszone filmy Leni Riefenstahl4. Na wiosnę zapowiadano Die Dschungelprinzessin5.

Na przedwiośniu spotykali się rzadziej. Przepustki nie były już tak częste. Kiedy się ostatnio widzieli, Walter wspomniał tylko, że ćwiczą przekraczanie granicy i późno powracają do koszar. Mocno się ostatnio zmienił. Zniknęła zwykła beztroska i humor. Nie wiadomo, czy to dlatego, że nie mogli się już tak często spotykać, czy z innych powodów? Wkrótce miało się to wyjaśnić.

Praktyka formalnie powinna już być zakończona w lutym. Zapewniono jej świetne świadectwo. Irena jednak chętnie zgodziła się przedłużyć pracę na plebanii do końca kwietnia. Powodów nawet nie ukrywała. Zarówno pani Hoffmann, jak i proboszcz znali Waltera i sprzyjali mu, a i z jej pracy byli zadowoleni.

W domu jeszcze jej nie potrzebowano. Ona zresztą do rodzinnego domu nie wracała ze zwykłą w takim przypadku radością. W pierwszych dniach maja powróciła jednak do Kleinitz. Roboty w polu były już w pełnym toku i gospodarstwu potrzebne były teraz młode ręce. Zrobiło się ciepło. Wiosny nic już nie mogło powstrzymać. We wszystkie niedziele postanowiła jeździć do Züllichau – na spotkania z Walterem. Nie musiała już mamy prosić o pieniądze. Miała oszczędności. Tym razem także się spotkali. Walter był nie do poznania. Zamyślony jakiś i markotny. Próbowała się dowiedzieć, co go trapi, ale wszelkie pytania zbywał milczeniem albo szybko zmieniał temat rozmowy. Kiedy się rozstawali, długo i czule ją ściskał, a kiedy go zapytała, czy w następną niedzielę będzie wolny, przytaknął tylko – bez przekonania.

Poszukiwany

Właśnie plewiły na polu buraki. Zobaczyły go już z daleka. Na polnej drodze w ich kierunku jechał wojskowy Kübelwagen6 z siedzącymi w nim dwoma żołnierzami w hełmach i zawieszonymi na piersiach tarczami. Pojazd szybko się zbliżał. Byli to żandarmi wojskowi, o czym świadczyły z bliska już widoczne napisy na tarczach: Feldjägerkorps.

Irena była jedyną młodą osobą pracującą na polu. Dlatego jeden z żandarmów zwrócił się bezpośrednio do niej:

– Czy to pani nazywa się Irena Katarzyna Birkner?

– Tak, to ja. O co chodzi?

– Zna pani gefrejtra7 Waltera Bielefeldta?

– Tak, znam – to mój narzeczony.

– Gdzie obecnie jest ten pani narzeczony?

– Nie wiem, pewnie tam, gdzie zawsze.

– Proszę się nie wymądrzać. Kiedy go pani ostatni raz widziała?

– Widzieliśmy się w przedostatnią niedzielę, co się stało?

Żandarm nie odpowiedział na pytanie. Rozejrzał się po polu, nakazał temu drugiemu przejść się nad pobliskimi rowami melioracyjnymi i powrócił do wypytywania Ireny.

– Czy mieliście się jeszcze nadal spotykać i kiedy by to miało być?

– Tak, umówiliśmy się na następną niedzielę

– A gdzie mieliście się spotkać?

– Walter, jak zwykle, miał wyjść po mnie w Züllichau na dworzec.

– Kiedy?

– Już mówiłam, w niedzielę

– Wiem, że w niedzielę – ale o której godzinie?

– Zwykle przyjeżdżam pociągiem o ósmej czterdzieści.

– A ostatniej niedzieli też się spotkaliście?

– Ja przyjechałam, ale jego nie było. Pomyślałam więc, że nie dostał przepustki. To się już wcześniej zdarzało. Wróciłam najbliższym pociągiem do domu.

– Pani pójdzie z nami.

Mama, która doszła już do siebie po doznanym szoku, miała tego dość. Natarła na żandarma i ze złością wysyczała:

– Jakim prawem? Najpierw chcielibyśmy wiedzieć, o co tutaj chodzi? Moja córka nie zrobiła nic takiego, za co mielibyście ją aresztować. Natychmiast proszę o wyjaśnienie.

– Proszę pani, my tu jesteśmy służbowo i proszę grzeczniej, bo panią również zabierzemy. Pani córka pojedzie z nami, gdyż musimy ją formalnie przesłuchać w związku z tym dezerterem – Walterem B. Po przesłuchaniu będzie mogła powrócić do domu.

Marię zamurowało. Teraz już sama nie wiedziała, co myśleć o tym chłopaku. Zdezerterował? Dlaczego? Czyżby z powodów politycznych? A może ten miastowy mięczak nie wytrzymał wojskowej dyscypliny, z dala od mamusi? Nie znała jego poglądów. Podczas kilku odwiedzin nigdy nie rozmawiali na tematy polityczne. Ona takich rozmów zresztą unikała, gdyż sama już podpadła partii, gdy Ortsgruppenleiterowi8 NSDAP Weimannowi, mającemu pretensję o to, że nie widzi u nich portretu Führera palnęła: „W moim domu będę wieszać obrazki według własnego wyboru”.

Zdezerterował – przeto będą kłopoty. Teraz rzeczywiście lepiej zamilknąć. Na szczęście żandarmi nie musieli kontaktować się z miejscowymi nazistami.

Irenę posadzili z tyłu i pojechali. Kiedy Maria wróciła do domu, ojciec August opowiedział, jak to żandarmi przeszukali mieszkanie i zabudowania pomimo jego protestów. Machnęli mu przed nosem jakimś świstkiem i robili swoje. Wypytywali o Waltera i Irenę. To on im wskazał drogę na pole. Zdenerwowana rodzina wyczekiwała powrotu Ireny. Greta pochlipywała, a dziadek August pocieszał ją, jak mógł. Maria i Franciszek, jak każdego dnia, zajęli się oporządzaniem i porządkowaniem obejścia. Dzisiaj robota im nie szła.

Wiadomość o „wizycie” żandarmów w domu Marii szybko się rozniosła. Sąsiad Steller przyszedł, gdyż koniecznie chciał pożyczyć ośnik. Ośnik dziadek mu dał, ale Steller i tak się niczego nie dowiedział.

Z Züllichau Irena powróciła ostatnim pociągiem. Bilet dali jej żandarmi. Była zapłakana. Prawie przez dwie godziny ją przesłuchiwali. Pytali o wszystko. Odpowiadała, jak mogła, a na pytania dotyczące stosunku Waltera do Wehrmachtu, NSDAP i jego przekonań odpowiadała niezmiennie, że nigdy o tym nie rozmawiali i nic na ten temat nie wie. Poza tym przecież ona nie zna się na polityce, a Walter to dobry i miły chłopak. On na pewno nie zrobił nic złego.

Dezerterzy

Bruno Dimke pochodził z Frankfurtu nad Odrą. Z Walterem poznali się w pierwszych dniach służby. Podobnie jak on nie znosił bezmyślnej i upokarzającej dyscypliny. Często rozmawiali ze sobą. Początkowo ostrożnie i nieufnie, poruszając neutralne tematy. Po kilku tygodniach ich rozmowy były już o wiele bardziej szczere, szczególnie zaś po kolejnych nocnych ćwiczeniach granicznych9. Zadawali sobie wtedy pytanie, dlaczego to robią? Przecież Führer zapewnia10, że nikt tak jak on nie chce pokoju, ale te nocne prowokacje chyba nie służą pokojowi. Wojny bali się obaj. Na wojnie zginęli ich ojcowie. Coraz częściej rozmawiali o Szwecji, kraju neutralnym i jak sądzili, wolnym od faszystów. Któregoś dnia, po tym jak Feldwebel Nowack zarzucił im brak zaangażowania podczas ćwiczeń, podjęli decyzję. Uciekamy do Szwecji. Teraz ich rozmowy koncentrowały się na obmyślaniu planu ucieczki. Zdawali sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji w razie niepowodzenia. Doszli do wniosku, że właściwie potrzebne są tylko pieniądze na bilet do którejś nadmorskiej miejscowości.

Podczas odbywania służby zasadniczej otrzymywali za każdy dzień po 0,75 marek11 żołdu. Obaj wydawali niewiele, toteż mieli trochę oszczędności. Na bilet kolejowy powinno starczyć. Postanowili w najbliższą niedzielę wziąć przepustkę i… nie wracać już do koszar. Żołnierz w niedzielę, w mundurze wyjściowym, to nic nadzwyczajnego. Nawet w pociągu.

Walter i Bruno postanowili do pociągu wsiąść dopiero w Schwiebus, gdyż w Züllichau na dworcu częściej pojawiały się patrole żandarmów, co samo w sobie niebezpieczne nie było, ale kiedy zacznie się poszukiwanie zbiegów, ci mogliby kojarzyć ich z zamiarem ucieczki koleją. Do Schwiebus dojechali okazją. Na skraju miasta starali się nie rzucać w oczy. Kierowca starego vomaga, ciężarówki załadowanej jakimiś workami, zabrał ich obydwu do kabiny. Powiedzieli mu, że jadą do Schwiebus, do swoich narzeczonych. Zapytali, czy będzie wracał, gdyż późnym popołudniem chcieliby się z nim zabrać z powrotem. Wysiedli niedaleko dworca. Tu czuli się dość bezpiecznie. W tym mieście nie było jednostki wojskowej, ale na dworcu kręciło się sporo żołnierzy będących w podróży. Nie rzucali się zatem w oczy.

Było około jedenastej przed południem. Najlepiej byłoby w nocy już siedzieć w pociągu do Stettin, aby rano tam dotrzeć. Bezpośredniego połączenia niestety nie mieli. Należało przesiadać się w Küstrin12. Tu pojawił się jednak problem, gdyż było to miasto garnizonowe i dlatego tam mogło być więcej patroli żandarmerii. Zaryzykowali jazdę do Frankfurtu nad Odrą, zwłaszcza że ten pociąg stał już na peronie. Za około osiem marek kupili bilety drugiej klasy i wsiedli do pociągu, który za chwilę ruszył w kierunku Frankfurtu. Bruno z jednej strony był dość niespokojny, bo mógłby się natknąć na kogoś znajomego. Z drugiej strony jednak miał w tych okolicach doskonałe rozeznanie.

O drugiej po południu siedzieli już w pociągu do Stettin. Postanowili podróżować oddzielnie, więc każdy z nich jechał w innym wagonie. Walter, wtulony w powieszony obok płaszcz współpasażera, udawał, że śpi. Jak się później okazało, obydwu udało się uniknąć zainteresowania przechodzących korytarzem żandarmów, którzy chyba niezbyt sumiennie wykonywali swoje obowiązki.

Walter w końcu rzeczywiście się zdrzemnął. Obudził się, kiedy pociąg już stał na stacji, a sąsiad zabierał swój płaszcz. Uśmiechnęli się do siebie. Było po czwartej. Szybko wybiegł z wagonu, by spotkać się z przyjacielem na dworcu przy toaletach, jak to zaplanowali we Frankfurcie. Bruno już tam był. A więc i jemu się udało. Nie zastanawiając, się poszli do otwartej kasy i kupili bilety na pierwszy dzisiaj pociąg do Swinemünde13, który odjeżdżał o piątej sześć.

Chłopcy wiedzieli, że ich zniknięcie było już ogłoszone we wszystkich jednostkach Feldjägerkorps i Schupo14. Pościg ruszył. Mieli jednak nadzieję, że jeszcze się nie rozkręcił i nikt nie wie, w którym kierunku uciekali. Około ósmej wysiedli w nadmorskim Misdroy15, rezygnując z pierwotnego celu. Najpierw poszli w kierunku morza, aby potem idąc brzegiem, dojść do rybackiego portu. Od początku zakładali, że uda im się na jakimś rybackim kutrze opuścić Niemcy i dotrzeć wreszcie do wymarzonej Szwecji.

W porcie był tylko jeden kuter. Stał na kozłach, a jakiś gość zeskrobywał z burt starą farbę. Silnik i śruba były zdemontowane. Jasne, że w ten piękny dzień z samego rana wszystkie sprawne kutry poszły w morze. Skrobiący zauważył ich i przyglądał się im zdziwiony, zobaczywszy nagle dwóch żołnierzy. Pozdrowili go i zagadali, nawiązując do pięknej pogody, pytając o połowy. Gość nadal przyglądał im się uważnie. Był małomówny. Wreszcie zapytał:

– A wy co tu robicie?

– Jesteśmy na urlopie, chcielibyśmy popływać na kutrze.

– Popływać chcecie. A za ile chcielibyście popływać?

– Myśleliśmy, że moglibyśmy to odpracować podczas połowów.

– To chyba niemożliwe, ale poczekajcie, aż rybacy wrócą z morza. Może ktoś pójdzie na to.

Wkrótce powróciły kutry z połowem. Dzień był słoneczny, a od morza wiała lekka bryza. Dezerterzy zdjąwszy kurtki mundurowe, oczekiwali na brzegu sosnowego lasu. Rozładowano i zabezpieczono kutry. Połów został przewieziony wózkami do chłodni. Rybacy zaczynali się rozchodzić. Dopiero teraz „małomówny”, wskazując na nich, porozmawiał z jednym z rybaków. Po chwili obaj do nich podeszli.

– Słyszałem, że chcecie popływać na kutrze – zagaił rybak.

– Tak mamy urlop i chcielibyśmy go spędzić z rybakami na morzu.

– A macie jakieś pieniądze?

– Tak, dzisiejszy dzień przeżyjemy.

Na twarzy rybaka pojawił się ironiczny uśmieszek. „Małomówny” i rybak wymienili spojrzenia.

– No dobrze, wypływamy rano przed czwartą. Możecie przeczekać na tym kutrze – powiedział, wskazując na jeden z nich.

– Dziękujemy.

– Dajcie pieniądze, to Holger przyniesie wam coś do jedzenia. Wodę znajdziecie na kutrze – powiedział rybak.

Resztę posiadanych pieniędzy przekazali Holgerowi. W cieniu drzew przeczekali do późnego południa, kiedy port i pobliskie plaże się wyludniły. Szybko podeszli do wskazanego im przez rybaka kutra i wdrapali się na niego. Była to raczej duża łódź rybacka ze sterówką, w której dwie osoby wprawdzie mogły siedzieć, ale nie można się było położyć. Nie chcąc rzucać się w oczy, Walter i Bruno położyli się na dnie łodzi i osłonili starą plandeką. Wprawdzie upałów jeszcze nie było, ale łódź zdążyła się już nagrzać i rybi zapach powoli zamieniał się w upiorny smród. Usłyszeli, że ktoś się zbliża. Przycichli, czekając, aż intruz się oddali. Ktoś wrzucił na kuter pakunek. Ostrożnie odchylili plandekę i zobaczyli siatkę z prowiantem. To Holger przyniósł im coś do jedzenia. Zrobiło się gorąco i rybi zapach stał się jeszcze bardziej uciążliwy. Żaden z nich nie myślał o jedzeniu. Podnieceni myśleli o jutrzejszym wyjściu w morze. Teraz już wierzyli, że im się uda. Przecież rybak i Holger sprawiali wrażenie, że wiedzą o co chodzi.

Zapadł wieczór i zrobiło się chłodno. Fale Bałtyku jakby ożyły i intensywniej zalewały piasek plaży. Ucichły zmęczone dniem mewy i rybitwy. Bruno znalazł w sterówce słodką wodę w dwudziestolitrowej bańce na mleko. Teraz, kiedy już zgłodnieli, zjedli prowiant zakupiony przez Holgera. Zrobiło się chłodno. Nie pomagały wojskowe kurtki i przesiąknięta wszelkimi gatunkami ryb plandeka. Chłopcom było zwyczajnie zimno. Pocieszali się, że to zaledwie kilka godzin. Znużeni przeżyciami dnia, obaj przysnęli.

Obudziły ich jakieś hałasy. Z zewnątrz ktoś głośno wołał:

– Tu żandarmeria wojskowa, zejdźcie z pokładu z podniesionymi rękami. Jesteście aresztowani.

Walter i Bruno popatrzyli na siebie zdumieni. Zbledli zaskoczeni, w ich oczach pojawiły się łzy niemocy. Jak to, byli już tak blisko? Dlaczego im się nie udało? Skąd Feldjägerzy wiedzieli, że oni są tutaj? Zeszli z łodzi z podniesionymi rękami. Natychmiast otoczyło ich kilku żandarmów. Odchylone do tyłu ręce zostały skute kajdankami. Dowodzący żandarmami podoficer zapytał o imię i nazwisko oraz numer jednostki, do której należeli. Odpowiadali zgodnie z prawdą. Zabrano ich do oddzielnych samochodów. Nieco dalej, w mroku zobaczyli jeszcze sylwetki rybaka i Holgera. Walter i Bruno widzieli się po raz ostatni.

List od Marianny i anons

Irena w skrytości często popłakiwała, chociaż minęło już kilka miesięcy od incydentu z żandarmerią. Od Waltera ciągle nie było wiadomości. Kontaktowała się z jego matką w Berlinie. Ona także nic nie wiedziała. Greta pocieszała ją, jak mogła. Mama niby jej współczuła, ale w rzeczywistości była już zaangażowana w poszukiwanie odpowiedniego (!) dla niej kawalera. Na oku miała Karla Kretschmara – syna sąsiadów. Chłopak miły, poważny i przystojny, ale co najważniejsze – był ze wsi i znał się na pracy w gospodarstwie. Maria wcześniej już przeznaczała swoją ukochaną córeczkę Gretchen do wyższych celów. Gospodarstwo miała przejąć Irena, którą w domu nazywali Lenchen, wydana za odpowiedniego chłopaka. Aranżowano przeto spotkania sąsiedzkie z udziałem obojga. Namawiano ich do uczestniczenia w tańcach i temu podobnych imprezach. A to wszystko, by „pomóc” kochanej Lenchen w łagodzeniu jej bólu po stracie Waltera. Przyznać trzeba, że przebywanie z Karlem i wszystkie zabiegi matki nie były jej niemiłe. Niestety, Waltera jednak zapomnieć nie mogła.

Któregoś zimowego dnia mama Maria poprosiła córki o posprzątanie mieszkania. Irenie przypadła sypialnia rodziców. Kiedy zdjęła obrus ze stołu, aby go wytrzepać, zobaczyła otwarty list, niewątpliwie tam przez kogoś schowany. Ze zdziwieniem stwierdziła, że ów list zaadresowany jest do niej. Nadawcą była matka Waltera, Marianna Bielefeldt. Podejrzewała mamę. To ona przecież nie zaakceptowała Waltera. Drżącymi rękami wyjęła list z koperty i zaczęła czytać:

Berlin, 14 stycznia 1937

Kochana Reni!

Wiem, że jesteś mocno zaniepokojona losem Waltera. Kiedy sięostatnio ze mną kontaktowałaś, na jego temat nic jeszcze niewiedziałam. I byłam bardzo mocno zaniepokojona. Dlatego dzisiajspieszę podzielić z Tobą otrzymaną przed paroma dniami wiadomością– niestety niezbyt pomyślną. Otóż Walter i jego kolega Dimkezdezerterowali ze swojej jednostki i zostali złapani przez żandarmóww Misdroy, nad Bałtykiem. Mieli pecha, gdyż o pomoc poprosili akuratmiejscowego działacza NSDAP, który natychmiast zawiadomiłżandarmerię.

Za oddalenie się z jednostki Walter został skazany na ciężkieroboty. Siedzi w jakimś karnym obozie pod belgijską granicą (bardzobagniste tereny). Nie wiem, jak długo ma trwać ta jego kara, aleprzynajmniej wiem, że żyje… i kiedyś wyjdzie na wolność. Mamnadzieję, że po jakimś czasie pozwolą mu pisywać listy.

Jeżeli sobie życzysz, będę Cię informować o dalszym losie mojegosyna.

Pozdrawiam Cię bardzo serdecznie

Marianna Bielefeldt

Spojrzała na datę. List przyszedł w ubiegłym tygodniu. Dlaczego mama postąpiła tak podle? Co ma teraz zrobić, czy z matką otwarcie na ten temat porozmawiać? Czy może komuś o tym opowiedzieć, dziadkowi albo tacie? Postanowiła sprawę przemilczeć i szukać możliwości opuszczenia rodzinnego domu.

Minął kolejny tydzień, a matka o otrzymanym liście nadal nic nikomu nie powiedziała. Irena natomiast coraz częściej wczytywała się w ogłoszenia dotyczące pracy. W którymś z wydań „Berliner Zeitung” znalazła anons: Poszukiwana kobieta do prowadzeniadomu w Berlin-Hermsdorf. Kwalifikacje i referencje pożądane.Zgłoszenie pod BZ 97216-37. Zgłosiła się listownie, załączając świadectwa. Wkrótce przyszła odpowiedź z zaproszeniem do rozmowy. Rodziców przekonała, że ponieważ teraz i tak nie ma nic do roboty na gospodarce, ona podejmie pracę w swoim zawodzie. Jak zwykle było trochę marudzenia ze strony mamy. Reszta rodziny zdecydowane jednak poparła jej pomysł. Do Berlina wyruszyła jeszcze w lutym.

Chociaż Hermsdorf od jakiegoś czasu16 należało do „wielkiego Berlina”, to ze Schlesischer Bahnhof dostać się tu nie było łatwo. W końcu z kilkoma przesiadkami dotarła na miejsce autobusem. Pod podany adres trafiła bez trudu. Prokurent dr Nußberg mieszkał w okazałym domu, stojącym w ogrodzie, w pewnym oddaleniu od ulicy. Na jednym z obrośniętych bluszczem słupków metalowej furty widoczna była mosiężna tablica: Dr. jur. August Nußberg,Prokurist Hermsdorfer Celluloidwarenfabrik GmbH. Irena nacisnęła znajdujący się przy tablicy guzik. Chwilę później coś zabrzęczało. Furta jednak nadal była zamknięta. Nacisnęła przycisk ponownie i w chwili, kiedy znowu zabrzmiał brzęczyk, pchnęła ją. Nie zdążyła jeszcze wejść na maleńki, kryty dachówką ganeczek, kiedy otworzyły się drzwi wejściowe. Stanęła w nich dziewczyna w ciemniej sukni z białym kołnierzykiem i w białym fartuszku.  

– Jestem Irena Birkner, byłam umówiona na rozmowę kwalifikacyjną

– Wiem, czekaliśmy na panią. Proszę wejść, pani Nußberg zaraz panią przyjmie.

Nußbergowie zajmowali mieszkanie na piętrze. Służąca wprowadziła ją do obszernego salonu. Nie śmiała usiąść. Chwilę potem weszła elegancka kobieta w średnim wieku, ubrana w szary kostium. Lekko utykała na lewą nogę. Ładnie upięte ciemne włosy ze śladami siwizny podkreślały dojrzałą urodę kobiety. Uśmiechała się. Podając Irenie rękę, przedstawiła się:

– Gertruda Nußberg, to ze mną się pani kontaktowała. Cieszę się, że pani przyjechała.

Zapytała, jaką miała podróż i czy dzisiaj jeszcze zamierza wracać do domu. Po tej wymianie uprzejmości pani Nußberg oprowadziła Irenę po mieszkaniu, po czym przystąpiła do omawiania obowiązków gospodyni. Zajrzała do przygotowanej wcześniej szarej teczki i przyglądała się dokumentom. Po chwili rzekła:

– Oczywiście ma pani odpowiednie kwalifikacje i bardzo dobre świadectwo szkolne, a także celujące świadectwo z odbytej praktyki. To byłaby jednak pani pierwsza posada gospodyni. Nie jestem pewna, czy pani podoła tym obowiązkom? Naturalnie Emma pozostaje i w wolnym czasie będzie pani pomagać.

Irena z dużą pewnością siebie powiedziała, że samodzielne prowadzenie gospodarstwa domowego nie jest dla niej nowością, gdyż od najmłodszych lat odpowiadała za to samo u rodziców, gdyż jej matka pracowała najemnie i domem się nie zajmowała. Poprosiła o danie jej możliwości pokazania, co potrafi. Getrudzie Nußberg spodobała się ta skromna i pewna siebie dziewczyna. Z zadowoleniem przytaknęła przedstawionej jej propozycji.

– Pozostaje jeszcze ustalić wynagrodzenie. Czy ma pani jakieś oczekiwania w tej sprawie?

– Nie, nie mam, ale liczę na to, że pani wynagrodzi mnie sprawiedliwie.

– Proponuję na początek dwadzieścia pięć marek miesięcznie oraz bezpłatne mieszkanie i wyżywienie; po miesięcznym okresie próbnym dostanie pani trzydzieści marek.

– Dziękuję, to mi odpowiada. Kiedy miałabym zacząć?

– Jeżeli to możliwe, to najlepiej już od pierwszego marca. – Dodała jeszcze pytająco: – Czy mogę do pani mówić po imieniu?

– Oczywiście – skwapliwie zgodziła się Irena – proszę do mnie mówić Lenchen, w domu też mnie tak nazywają.

Gertruda Nußberg wyciągnęła rękę na pożegnanie i powiedziała:

– No to do widzenia, Lenchen, zobaczymy się pierwszego marca. Życzę ci szczęśliwego powrotu do domu.

Wizyta była skończona. Emma odprowadziła Irenę do wyjścia i pożegnała ją słowami:

– Do zobaczenia, Lenchen.

Wujostwo i Marianna

Irena była we wspaniałym nastroju. Autobusem dojechała do najbliższej stacji metra, skąd przesiadając się kilka razy, dotarła do Wilmersdorf, gdzie mieszkał wujek Herman – ten sam, co dziadka Walde zaprosił do lotu nad Berlinem. Zrobiło się dość późno. Przyjechała niezapowiedziana. Wujka nie było w domu. Ciotka Agnes przywitała ją bardzo serdecznie i zaprosiła do pozostania do jutra.

Wujostwo nie mieli własnych dzieci. Bardzo jednak polubili obydwie siostrzenice. Już nie tak bardzo ich matkę, siostrę Hermana, z którą do tej pory trwał spór związany z dziedziczeniem.

Kiedy wujek powrócił z dyżuru, Irena musiała jeszcze raz opowiedzieć wszystko od początku. Także sprawę z Walterem i zachowaniem się jej matki. Na to wujek tylko mruknął:

– Tak, to podobne do Marichen.

Jego szczególne zainteresowanie wzbudziła sprawa Waltera. Na koniec powiedział tylko:

– To naiwni, głupi chłopcy, zachowali się bardzo nierozważnie. Mają szczęście, że to nie czas wojenny, bo by ich rozstrzelano. Ale i tak posiedzą.

Nazajutrz, po pożegnaniu wujostwa, Irena postanowiła odwiedzić matkę Waltera. Znała adres. Lychener Straße, to w dzielnicy Prenzlauer Berg. Przejechała prawie wszerz przez Berlin. Znalazła numer domu pięćdziesiąt cztery. W spisie lokatorów widniało „Bielefeldt”. Weszła na drugie piętro i zapukała do drzwi. Otworzyła jej pięćdziesięciokilkuletnia, lekko przygarbiona kobieta o ładnych szarych oczach.

– Jestem Reni, myślę że pani jest mamą Waltera.

– Wejdź, Reni, jesteś tu mile widziana.

Sprzęty w niewielkim, schludnym mieszkaniu były dość zużyte. Widać było, że nie żyje się tu za bogato. Uwagę zwracały różne drewniane figurki, umieszczone na półkach i meblach niczym w sklepie. Przy stole w kuchni siedziała około dziewięcioletnia dziewczynka i odrabiała lekcje. Irena pytająco spojrzała na Mariannę.

– To jest Urszulka, moja wnuczka. – Jej mama Luzie, siostra Waltera, zmarła jesienią ubiegłego roku.

– Czy pani ma jakieś wiadomości od syna?

– Nie, dziecko. Wszystko, co wiedziałam, już ci napisałam.

– Niestety list od pani dotarł do mnie z opóźnieniem, ale bardzo dziękuję. Proszę dalsze wiadomości przesyłać na ten adres. – Napisała na kartce adres w Hermsdorf.

Obie kobiety kontynuowały rozmowę. Marianna chciała się od Ireny dowiedzieć jak najwięcej. Ta zaś chętnie opowiedziała o sobie i swojej przyszłej pracy, o rodzinie w Kleinitz, o wujostwie w Berlinie i o tym, jak poznała Waltera. Sama dowiedziała się, że jej ukochany był bliźniakiem, który przeżył. Walter ma jeszcze starszą siostrę – Elisabeth. Młodsza siostra, mama Urszuli nie żyje. Jego ojciec zginął pod Verdun – o czym Marianna dowiedziała się dopiero po wojnie, w 1918 roku. Teraz żyje z niewielkiej wdowiej renty i okazyjnej sprzedaży pozostałych jeszcze po mężu małych drewnianych figurek. Niekiedy bierze także różne dorywcze prace. Rozstały się, czując, że się lubią.

Irena powróciła do domu ostatnim pociągiem. Oprócz mamy wszyscy już spali. Szczegółowo musiała opowiadać o swoim nowym miejscu pracy i o pobycie u wujostwa. Nie wspomniała ani słowem o wizycie w domu Waltera. Matka słuchała z uwagą i na koniec oznajmiła:

– Może jeszcze kiedyś powrócisz tu na stałe.

Nazajutrz znowu trzeba było opowiadać wszystko od początku. Dziadek August szczególnie się ożywił, gdy opowiadała o pobycie u ciotki Agnes i wuja Hermana. Tylko dziadkowi Irena zwierzyła się z odwiedzin u mamy Waltera. Powiedziała mu także o znalezionym pod serwetą liście. Ufała także Gretel, ale ta niechcący mogłaby się wygadać. Dziadek pokiwał głową, przytulił ją i rzekł:

– Może Walter niedługo będzie wolny. Wierzę, że będzie wam ze sobą dobrze.

Gospodyni Nußbergów i Gestapo

Od marca Irena pracowała już w domu Nußbergów. Pan prokurent Nußberg okazał się człowiekiem nieco mrukliwym, jakby żywcem wyjętym z ubiegłego wieku. Był mężczyzną po pięćdziesiątce, średniego wzrostu, lekko łysiejący i silnie podstrzyżony, w rogowych okularach i z wąsikiem à la Führer. Zawsze nosił kamizelkę i muszkę. W domu bywał rzadko. Na co dzień Irena miała jedynie kontakt z panią domu. W jej ocenie pan prokurent nie był uciążliwy.

Niekiedy Nußbergowie wydawali przyjęcia w wąskim gronie. Ich organizacją zajmowała się osobiście Gertruda Nußberg. Raz w miesiącu, w soboty od trzeciej popołudniu, organizowano skata. Niekiedy grano do późnego wieczora. Bywały takie dni w tygodniu, że obie z Emmą pozostawały same. Pana i tak rzadko widywały, a pani często wychodziła. Chociaż w domu było radio, najczęściej było cicho i spokojnie. Nußbergowie słuchali tylko muzyki poważnej. Z czasem i tej było w radiu coraz mniej. Były aktualne przeboje, ale przeważała muzyka marszowa i ludowa. Irena nie interesowała się polityką, ale drażnił ją „maszerujący system” i czerwień narodowo-socjalistycznych flag. W domu Nußbergów nie było portretów Führera, ale żadnych symboli religijnych także nie. Dostarczany codziennie „Völkischer Beobachter”17 trafiał na makulaturę, najczęściej nieczytany. Na co dzień Nußbergowie nie wspominali nic o polityce, chyba że ta była przedmiotem ich rozmów prowadzonych niekiedy po francusku.

Z pracą Irena radziła sobie dobrze, a Emma była miła i bardzo pomocna. Raz w miesiącu miała wolny dzień. Niedziele były mniej pracowite, gdyż jej zajęcia ograniczały się jedynie do przygotowania posiłków. Pracodawczyni była chyba zadowolona z jej pracy, gdyż wkrótce płacono jej trzydzieści marek miesięcznie.

Z domu rzadko wychodziła. Wyjątkowo kapryśna w tym roku wiosna nie sprzyjała spacerom. Kilka razy była w kinie, ale przeważnie wieczorami czytała w swoim pokoju. Pozwolono jej korzystać z obszernej biblioteki. Mimo że książek stało tam dużo, to takich, które by się jej podobały, było niewiele. Wśród tomów encyklopedii, dzieł filozoficznych i z historii sztuki oraz książek w obcych językach, trudno jej było znaleźć coś do czytania dla siebie. Niektóre pozycje polecała jej pani Nußberg. Najchętniej jednak czytała powieści, które kupowała w dworcowym kiosku. W nich opisywano życie takie, jakie znała. Często wzruszała się losem ich bohaterów. Nierzadko przypominała sobie wtedy przepiękne chwile spędzone z Walterem. Myślała o nim i co wieczór się modliła, prosząc Boga o opiekę nad jej mężczyzną. Marzyła o wspaniałym życiu we dwoje.

Maj w tym roku był szczególnie nieprzyjemny. Wiosna budziła się z trudem. Nawet kwiaty w skrzynkach okiennych rozwijały się jakby bardziej opieszale. Irena była sama w domu, bo pani Nußberg wyszła, zabierając ze sobą Emmę. Zajęta kwiatkami, mimochodem zobaczyła zatrzymującą się po drugiej stronie ulicy czarną limuzynę. Wysiadł z niej mężczyzna około czterdziestki, w kapeluszu, mający na sobie czarny skórzany płaszcz. Rozejrzał się wokoło, zatrzymując wzrok na ich domu. Zauważył Irenę, przyjrzał się jej i ruszył do ich wejścia. Irenie przeszedł dreszcz po plecach. To i owo już słyszała o ludziach w skórzanych płaszczach. Pewnie tajna policja będzie ją wypytywała o Waltera. Rozległ się dzwonek u drzwi wejściowych. Zwykle otwierała Emma, ale dzisiaj musiała to zrobić ona. W drzwiach stanął ów mężczyzna. Pozdrowił ją, uchylając kapelusza i powiedział:  

– Bruno Schulze, Gestapo18. – Machnął jej przed nosem mosiężnym identyfikatorem. – Czy pani jest Ireną Birkner?

– Tak, to ja. O co chodzi?

– Wejdźmy – powiedział – nikomu przecież nie będziemy przeszkadzać.

– Proszę.

Zaprowadziła go do kuchni, sadzając przy kuchennym stole. Nie protestował. Zdjął kapelusz, poprowadził ręką po blond jeżyku i poprawił binokle. Uśmiechnął się. Był przystojnym mężczyzną o miłej aparycji. Widział, jaka jest spięta. Wyraźnie próbował prowadzić swobodną rozmowę. Wcale też nie ukrywał, iż wie, że w domu są sami.

– Jak pani sobie radzi z prowadzeniem gospodarstwa domowego Nußbergów. Przecież to sporo roboty jak na jedną osobę?

– Radzę sobie dobrze, pomaga mi Emma.

– No tak, zapomniałem o Emmie.

– Czy pani Nußberg również angażuje się w prace domowe?

– Pani Nußberg? Nie, dlaczego?

– Tak tylko pytam.

– Zdaje się, że przyszedł pan do mnie w sprawie Waltera, mojego narzeczonego, a pan wypytuje mnie o panią Nußberg.

– Aa! Walter. No tak, tak… też, ale chciałbym tak bardziej ogólnie z panią porozmawiać.

– A o czym, o kuchni, o sprzątaniu, praniu, prasowaniu?

– No nie – uśmiechnął się znowu. – Ale chciałbym wiedzieć, jak panią tu traktują, czy nie pracuje pani ponad siły?

Po chwili dodał:

– Przecież w ogóle nie znam Nußbergów, nie wiem, jacy oni są. Proszę się więc nie dziwić, że o nich pytam.

– Pani Gertruda Nußberg jest przemiłą kobietą, dobrą i mądrą. A pan prokurent? No cóż, prawie go nie znam. Rzadko bywa w domu.

– Ma taki charakter, czy może dobroć pani Nußberg wynika z jej religijności? Pewnie często chodzi do kościoła?

– Nie, to taka dobra natura. Nie zauważyłam, by państwo chodzili do kościoła.

– Wiem, że to bardzo kulturalni ludzie – zauważył – pewnie często chodzą do opery lub na koncerty? A w domu też słuchają muzyki?

– Tak. Oboje są melomanami. O ile wiem, na koncertach i w operze bywają dość często. A w domu? Kiedyś częściej włączano radio, by posłuchać muzyki. Ostatnio radio jakoś rzadziej jest włączane.

– A co pani robi po pracy?

– Dlaczego pan o to pyta, chce mnie pan może zaprosić do kina, albo na dancing? – zapytała kokieteryjnie.

– Czemu nie. Może kiedyś, ale teraz interesuje mnie, jak pani spędza wolny czas.

– Nie mam go znowu tak wiele, ale przyznam, że chętnie czytam.

– O! A co pani czyta?

– Czasami sięgam po coś z obszernej biblioteki państwa. Ale oni niewiele mają ciekawych tytułów. Najchętniej kupuję książeczki seryjne w kioskach dworcowych.

– A gazety? Czytuje je pani. Pewnie sporo mają tu gazet w tym domu.

– No tak, czasami coś tam poczytam w gazecie, ale tam jest prawie sama polityka. A ta mnie w ogóle nie obchodzi.

– A państwo Nußbergowie? Oni żadnych gazet nie czytają?

– Owszem, są gazety. Nie wiem tylko, czy je czytają.

– Jakie gazety macie w domu?

– No, są żurnale mody, „Berliner Zeitung”, „Völkischer Beobachter”.

– A któż to w tym domu czytuje „Völkischer Beobachter”?

– Nie wiem. Państwo chyba nie mają za wiele czasu na gazety. Czasami odkładam je na makulaturę nieczytane.

– Szczególnie dużo pracy chyba pani ma, kiedy są goście. Często tu bywają?

– Raczej nie, czasami w sobotę grają w skata. Ale Emma podaje wtedy ciasto z kawą, a kolacje są nieco bardziej świąteczne.

– Zna pani tych przyjaciół od kart? Czy to stali goście tego domu, czy przychodzą tu różni ludzie?

– To stale ci sami. Znam ich oczywiście z widzenia. Ich nazwiska już słyszałam, ale nie pamiętam. Do tej pory byli tu chyba tylko dwa razy.

Po chwili milczenia Irena zwróciła się do Schulze:

– Ale niechże pan mi wreszcie powie, co z Walterem?

– A z Walterem, no cóż, miał szczęście, ich wybryk nie został przez sąd potraktowany jako dezercja, lecz jedynie jako samowolne oddalenie się od miejsca zakwaterowania. W czasie wojny za to jest kula w łeb. Ale w tym przypadku tych dwóch naiwniaków potraktowano wyjątkowo łagodnie. Oni chyba rzeczywiście przyjechali nad morze, by odpocząć od wojska, nie zdając sobie sprawy z konsekwencji. Dostali po trzy lata obozu karnego o zaostrzonym reżimie. Za dobre sprawowanie możliwe jest nawet przedterminowe zwolnienie.

– A można by to jakoś przyspieszyć?

– Jest pani inteligentną kobietą i domyśla się pani zapewne, że mamy pewne możliwości. Gdyby pani nam zechciała pomóc, spróbujemy się zrewanżować.

– Tak? To byłoby możliwe? Ale jakże ja mogłabym wam pomóc, w czym?

– Zacznijmy od tego, że zaraz oprowadzi mnie pani po tym mieszkaniu, a o mojej wizycie i o naszej rozmowie zachowa pani absolutne milczenie.

– Czy to znaczy, że państwo Nußbergowie są o coś podejrzani?

Bruno Schulze uśmiechnął się czarująco i odpowiedział:

– Nie, skądże, my po prostu interesujemy się wszystkimi osobami zajmującymi kierownicze stanowiska. Pan Nußberg jest przecież prokurentem w tutejszej Celluloidwarenfabrik, czyż nie?

– No tak, oczywiście – odpowiedziała Irena, jakby uspokojona.

Wstali. Kiedy już oprowadziła tajniaka po mieszkaniu, skierowali się ku drzwiom wyjściowym. Bruno Schulze podając jej rękę i uśmiechając się dwuznacznie, powiedział: „do zobaczenia”, po czym wyszedł. Skierował się do samochodu i odjechał. Wyglądając za nim, zobaczyła, że w samochodzie siedział jeszcze kierowca.

Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, co się przed chwilą zdarzyło. Uświadomiła sobie, że uległa czarowi tego tajniaka. O co mu właściwie chodziło? Przecież on nie przyszedł do niej w związku z Walterem. Jemu wyłącznie chodziło o Nußbergów. Czy im coś grozi? Przecież ona mu niczego takiego nie powiedziała. Pokazanie mieszkania to chyba nic takiego. Fakt, że gość się dłużej zatrzymał przy bibliotece, ale któż by nie był zafascynowany tak pięknymi książkami. A jakie znaczenie mogło mieć jego zainteresowanie makulaturą w komórce? O Boże! Co tu robić? Była mocno zdenerwowana i niespokojna. Przedmioty wypadały jej z rąk. O jakiejkolwiek robocie nie było mowy, a w dodatku rozbolał ją brzuch.

Gertruda Nußberg wraz z Emmą wróciły tuż przed kolacją. Do domu także już powrócił pan prokurent. Przygotowaną przed południem kolację podała Emma. Nikt nie zauważył stanu Ireny. Tylko Emma zapytała ją w kuchni, czy coś się stało, bo jest jakaś inna, podrażniona. Uspokoiła dziewczynę, mówiąc:

– Nic dziwnego, właśnie mam swoje dni, znasz to chyba, Emmo?

Oczywiście znała i dalszych pytań nie było.

W nocy nie mogła spać. Różne myśli kołatały jej się po głowie. A jeśli oni rzeczywiście mogą przyspieszyć wypuszczenie Waltera? Przecież nie zaszkodziłam nikomu. No i ta tajemnica. Z drugiej strony jednak może coś zagrażać Nußbergom, i może właśnie przez nią. Zamyślona, akurat wycierała kurze w salonie, gdy nagle pani zapytała:

– Lenchen, jesteś jakaś podekscytowana, stało się coś? Masz jakieś kłopoty rodzinne? A może otrzymałaś złe wiadomości o narzeczonym?

– Nie, proszę pani, z rodziną i Walterem wszystko po staremu, ale boję się, że stało się coś niedobrego. Muszę z panią porozmawiać.

Usiadły w fotelach i Irena w szczegółach opowiedziała pani Nußberg o wczorajszym zdarzeniu, prosząc ze łzami w oczach, by zachowała tajemnicę, gdyż zdawała sobie sprawę z grożących jej konsekwencji. Przede wszystkim bała się jednak, że mogłaby w ten sposób zaszkodzić Walterowi.

Gertruda Nußberg siedziała blada jak starożytna alabastrowa rzeźba. Długo milczała, aż wreszcie zwróciła się do Ireny:

– Dobrze, Lenchen, że mi to opowiedziałaś. Bardzo ci dziękuję. Być może bardzo nam pomogłaś tym wyznaniem. Muszę cię jednak poprosić, abyś pozwoliła mi o tym wszystkim opowiedzieć mojemu mężowi. To jest konieczne, gdyż pewne decyzje musimy podjąć wspólnie. Zapewniam cię, że o naszej rozmowie tylko on się dowie.

Irena prawie niezauważalnie przytaknęła. Strach jej nadal nie opuszczał. Ale poczuła się jakoś lepiej. Do wieczora wykonywała swoje codzienne obowiązki, tym razem jednak robiła to szczególnie starannie, z czego dopiero później zdała sobie sprawę.

Po kolacji Nußbergowie poprosili Irenę do gabinetu. Mimo że Emma dostała wolne i oprócz nich w mieszkaniu nikogo nie było, dokładnie zamknęli drzwi i okna. Pan Nußberg poprosił Irenę, aby jeszcze raz w najdrobniejszych szczegółach poinformowała go o wczorajszej wizycie tego Bruno Schulze. Czasami jej przerywał, prosząc o powtórzenie lub pytając o jakieś szczegóły. Na koniec tej rozmowy powiedział:

– To wszystko, co przydarzyło się od przedwczoraj w naszym domu, musi pozostać najgłębszą tajemnicą. Nikomu, absolutnie nikomu nie wolno o tym mówić. Zachowujemy się, jakby nic nie zaszło. Robimy to, co zawsze. A jak to naprawdę jest z Walterem, postaram się dowiedzieć swoimi kanałami, z zachowaniem absolutnej ostrożności.

Na tym rozmowę zakończono. Irena była spokojniejsza, a co najważniejsze: pan Nußberg, także rozejrzy się w sprawie Waltera. A możliwości chyba ma. Popatrzyła z nadzieją na niego i na jego zdjęcie w mundurze, stojące na komódce. Jako prawnik i były pruski oficer niewątpliwie posiada stosowne kontakty.

Lato i wczesna jesień minęły bez specjalnych zdarzeń. Irena sumiennie wykonywała swoją pracę i w domu Nußbergów czuła się dobrze. Pracodawczyni była z niej w pełni zadowolona. Dobry wzajemny stosunek obydwu kobiet od pewnego czasu nabrał wręcz serdecznego charakteru. Drobne upominki i premie od pani Nußberg nie były rzadkością.

Gdzieś późną jesienią otrzymała list od Marianny Bielefeldt. Zaprosiła Irenę do siebie – są nowości. W swój wolny dzień pojechała do Prenzlauer Berg. Marianna, wyraźnie w dobrym nastroju, przywitała ją serdecznie. Od razu pokazała jej list od Waltera, w którym donosił, że raz w miesiącu będzie mógł napisać do swoich najbliższych i otrzymać list od członków rodziny. Napisał także, że nie jest w „sanatorium” – jest ciężko, ale da się wytrzymać, i że z nadzieją patrzy w przyszłość. Prosił matkę, by nawiązała kontakt z Reni, i kazał jej przekazać, że ona w myślach cały czas jest z nim. Z utęsknieniem czeka na chwilę, kiedy będzie mógł ją wziąć w ramiona. Ubolewał, że z ukochaną nie może korespondować, gdyż ona formalnie nie jest członkiem rodziny. List ten czytały jeszcze kilka razy. Obie dyskretnie ocierały łzy.

Na pierwszy list Marianna oczywiście odpowiedziała synowi natychmiast. Między innymi napisała mu w nim o kontakcie z Ireną, pracującą w Hermsdorf. Ta zaś poprosiła Mariannę, by w następnym liście zapytała, czy oni tam mogą otrzymywać paczki. Na koniec Irena dała Mariannie dziesięć marek, tłumacząc zażenowanej kobiecie, że pewnie niedługo Walter powróci i na pierwsze potrzeby będą potrzebne pieniądze. Marianna serdecznie podziękowała, przytulając ją do siebie. Żegnając się, Irena obiecała przyjść za miesiąc, licząc na nowe wiadomości od Waltera.

Nußbergowie na dłużej wyjeżdżali teraz częściej. Latem byli na dłuższym urlopie na Riwierze. A pani Nußberg ostatnio spędziła tydzień w Szwecji. Była też kilka dni w Szwajcarii. Od Gertrudy Nußberg Irena dowiedziała się, że jej mąż także ostatnio musi służbowo często wyjeżdżać. W listopadzie z powodu zamążpójścia wypowiedziała pracę Emma. Jakże Irena jej zazdrościła. Wesele ma się odbyć na Boże Narodzenie, gdzieś pod Dreznem, skąd panna młoda pochodziła. Emma serdecznie Irenę zapraszała, ta jednak odmówiła, życząc dziewczynie wszystkiego najlepszego. Tuż przed świętami, na miejsce Emmy, pojawiła się w domu Nußbergów Gerda. Miała dziewiętnaście lat i pochodziła z Berlina. Jej rodzice także mieszkali w Prenzlauer Berg. Gerda była ładną blondynką, mówiącą z silnym berlińskim akcentem. W odróżnieniu od Emmy była raczej „wyszczekana”, co zresztą jest charakterystyczne dla wszystkich berlińczyków, jak przynajmniej oni sami sądzą. Swoje obowiązki wykonywała poprawnie, lecz bez szczególnego zaangażowania.

Boże Narodzenie 1937

Na Boże Narodzenie państwo znowu wyjechali. Irena miała kilka dni urlopu, który w spędziła w rodzinnym domu. Dla wszystkich miała prezenty pod choinkę, sprawiając im prawdziwą radość. Sama dostała od rodziców mufkę, od Gretchen notesik z małym ołóweczkiem. Od dziadka Augusta dużą torbę własnoręcznie nazbieranych i obranych orzechów. Podczas kolacji wigilijnej musiała opowiadać o swojej pracy, o Nußbergach, o Emmie i Gerdzie. Gretel najbardziej interesował berliński Weihnachtsmarkt19. Ojciec, Franz Birkner był raczej małomówny. Z tym większą uwagą słuchała jego pytań:

– Czy Nußbergowie chodzą do kościoła, jakiego są wyznania?

– Pewnie nie chodzą, nie zauważyłam. Nie wiem, jakiego są wyznania.

– Jak to, nie pytano cię o wyznanie, kiedy cię zatrudniano? Nie widziałaś w domu krzyża i świętych obrazów?

– Nie, moje wyznanie nikogo w tym domu nie interesuje. Nikt nie pyta, czy chodzę do kościoła i do jakiego. Krzyża w domu też nie widziałam, ale jest figura Matki Boskiej, trzymającej na kolanach Jezusa zdjętego z krzyża.

– A może widziałaś siedmioramienny lichtarz? Może oni świętują w piątki, a ty tego nie zauważyłaś? Może to żydowska rodzina?

– No nie, Żydami to oni chyba nie są. Żydzi przecież nie jadają wieprzowiny, a u nich takiego zastrzeżenia nie było. W piątki też nie świętują. Trzeba wam wiedzieć, że pan Nußberg jest byłym pruskim oficerem, zdaje się majorem w stanie spoczynku.

– Ee, to nic nie znaczy, dziecko – wtrącił się dziadek August. – Podczas ostatniej wojny20 naszemu cesarzowi służyło wielu oficerów żydowskiego pochodzenia. Żydzi w Niemczech są od kilku stuleci, wielu z nich zupełnie się zasymilowało. Czują się Niemcami, spełniając swój obywatelski obowiązek.

– To niedobrze, że pracujesz w takim bezbożnym domu – wtrąciła matka. – Pewnie nie pozwalają ci chodzić do kościoła.

– Ależ mamo! Chodzę do kościoła, kiedy tylko zechcę, nikt mi tego nie zabrania.

– Czy twoi państwo mają dzieci? – zapytała Gretel.

Faktycznie, czy oni mają dzieci? Jeśli mają, to pewnie dorosłe. Do tej pory jednak nie było żadnych oznak wskazujących na to. Przecież niejednokrotnie wyjmowała pocztę albo wysyłała listy na prośbę pani. Jakoś nigdy na to nie zwróciła uwagi. Gertruda Nußberg ani razu słowem o tym nie wspomniała. Będę musiała się tego dowiedzieć – pomyślała.

Do pasterki było już niedługo. Na choince paliły się świeczki, a własnej roboty ozdoby mieniły się kolorowo w błyszczącej lamecie. Razem siedzieli wokoło drzewka, śpiewając kolędy. Od czasu do czasu któreś z nich sięgało do miseczki z chrupiącymi pierniczkami, które Gretel upiekła przed świętami.

Gerda

Do Hermsdorf powróciła w drugi dzień świąt. Rozpakowała walizkę i umieściła rzeczy w szafie. Przygotowała swoje prezenty, by pochwalić się nimi przed Gerdą. W pewnej chwili stwierdziła, że czytana przez nią książka, którą przed wyjazdem pozostawiła, na nocnej szafce, odwróconą na czytanych stronach, teraz leżała zamknięta na stoliku. Przez całe święta Gerda była w mieszkaniu sama. Pomyślała, że pewnie dziewczyna się nudziła i w jej pokoju szukała jakiejś książki, ponieważ wiedziała, że Irena chętnie czyta. Obudzony niepokój jednak jej nie opuszczał, tym bardziej że przyglądając się swoim rzeczom ułożonym w szafie, odnosiła wrażenie, jakby to nie ona je poukładała. Od kiedy żyła w mieszkaniu Nußbergów, nigdy nie zamykała swojego pokoju na klucz. Nigdy też nie zauważyła, żeby ktoś szperał w jej rzeczach. Gerda chyba rzeczywiście myszkowała w jej pokoju. Czego ta dziewczyna u niej szukała? Chyba ją zaraz o to zapyta. Ale pomyślała, że Gerda może nie tylko u niej myszkowała. Może grzebała też w rzeczach państwa. Nie chciałaby, żeby podejrzenie padło na nią, dlatego postanowiła o swoim spostrzeżeniu porozmawiać z Gertrudą Nußberg.