Drzewo przetrwania. Ucieczka z 82 piętra - Jaromir Kwiatkowski,Leokadia Głogowska - ebook
PROMOCJA

Drzewo przetrwania. Ucieczka z 82 piętra ebook

Jaromir Kwiatkowski, Leokadia Głogowska

0,0
29,00 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

11 września 2001 - zamach na World Trade Center 

Jaromir Kwiatkowski: Jest 11 września 2001 roku. Wtorek. Zwykły, roboczy dzień. Poranek. Jaka była w tym dniu pogoda w Nowym Jorku?

Leokadia Głogowska: Piękna i słoneczna. Wrzesień to najpiękniejszy miesiąc na odwiedziny Nowego Jorku. Mówi się, że panuje wtedy „indiańskie lato” (odpowiednik polskiej „złotej jesieni” – przyp. JK). Nie jest już tak gorąco, ale jest bardzo słonecznie. Tego dnia niebo było czyste, bez żadnej chmurki. Znakomita widoczność.

Dzień wstał piękny, ale dla Pani był to dzień jak co dzień. Pewnie, jak większość ludzi, rozpoczęła go Pani poranną toaletą, śniadaniem…

- Obudziłam się o szóstej. Mąż Marek, który z reguły wstaje przede mną, zdążył już przygotować kawę. Zjedliśmy śniadanie. Pamiętam, że zaplanowaliśmy także, co będziemy jeść na obiad. To, co się później stało, było dla mnie sygnałem: nie planuj zbyt wiele, bo nigdy nie wiesz, czy te plany zrealizujesz. Oczywiście trzeba planować, ale trzeba także pamiętać, że każdy dzień jest nieprzewidywalny...

Fragment książki Drzewo przetrwania. Ucieczka z 82. piętra

_________________

Drzewo przetrwania„ to niesamowita historia kobiety uwięzionej w płonącej wieży Manhattanu, a zarazem opowieść o tym, że w naszym życiu nic nie dzieje się przypadkiem 11 września 2001 roku pani Leokadia Głogowska znalazła się w samym centrum dramatycznych wydarzeń, które z przerażeniem śledził cały świat.

W jednej chwili jej miejsce pracy zamieniło się w pułapkę bez wyjścia. A jednak ocalała. Dlaczego ?

O tym właśnie jest ta książka. Jej bohaterka dostała drugie życie, aby dać świadectwo, że miłość jest silniejsza niż nienawiść.

Bogdan Rymanowski, dziennikarz

Ilość stron: 172 + zdjęcia

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 126

Rok wydania: 2019

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Polka z Nowego Jorku, która 11 września 2001 roku przeżyła atak na World Trade Center:

Każdy może mieć swoją „płonącą wieżę”

Z LEOKADIĄ GŁOGOWSKĄ

ROZMAWIA JAROMIR KWIATKOWSKI

WYDANIE I

ISBN: 978-83-66020-29-0

COPYRIGHT© 2018 BY WYDAWNICTWO SUMUS

All rights reserved

WYDAWNICTWO SUMUS

www.sumuswydawnictwo.pl

e-mail: [email protected]

OPRACOWANIE REDAKCYJNE

Anna Pliś

KOREKTA

Ewa Popielarz (ewapopielarz.pl)

PROJEKT OKŁADKI

Tomasz Banasik (bananito.pl)

SKŁAD I ŁAMANIE

Tomasz Banasik (bananito.pl)

ZDJĘCIA

1–35 / archiwum Leokadii Głogowskiej,

36 / fot. Michał Nowicki, 37 / fot. Jaromir Kwiatkowski

OD AUTORA

Z panią Leokadią i jej mężem Markiem poznaliśmy się w okolicznościach na tyle niezwykłych, że nakazuje mi to przypuszczać, iż nasze spotkanie nie było przypadkowe i że zaaranżował je sam Pan Bóg.

Było to pod koniec sierpnia 2017 roku. Moi znajomi – wiedząc, że jako dziennikarz pracuję „na swoim” (tzn. prowadzę jednoosobową agencję dziennikarską), w związku z czym mam sporą swobodę w sterowaniu własnym czasem pracy – zapytali, czy nie zawiózłbym małżeństwa Polaków, którzy przylatują z Nowego Jorku do Rzeszowa, na rekolekcje do ośrodka rekolekcyjnego prowadzonego przez siostry zawierzenia w Bliznem koło Brzozowa oraz czy nie przywiózłbym ich po rekolekcjach z powrotem. Odpowiedziałem, że nie ma problemu. Zwłaszcza że Rzeszów i Blizne dzieli jedynie niespełna 50 kilometrów.

W ostatni wtorek sierpnia wyruszyliśmy moim samochodem do Bliznego. Szybko złapaliśmy dobry kontakt. Okazało się, że pani Leokadia i pan Marek jadą na kolejny stopień rekolekcji ignacjańskich. Zaimponowało mi to, że swój tygodniowy pobyt w Polsce chcą w całości przeznaczyć na rekolekcje. Pomyślałem, że muszą to być ludzie głębokiej wiary.

Kiedy tak jechaliśmy, w pewnym momencie pani Leokadia mimochodem stwierdziła: „A wie pan, że 11 września 2001 roku byłam w jednej z wież World Trade Center i Pan Bóg mnie ocalił?”. No nie, takiej okazji nie mogłem przepuścić. Cóż było robić, zagrałem w otwarte karty. Przyznałem się do tego, że jestem dziennikarzem, i zaproponowałem pani Leokadii, by opowiedziała o swoich przeżyciach sprzed lat dla tygodnika „Sieci” – akurat zbliżała się 16 rocznica ataku na WTC. Moja rozmówczyni chętnie się zgodziła. Zaproponowała, że opowie mi o tym wszystkim po powrocie z rekolekcji.

Zgodnie z umową w następny wtorek, 5 września, odebrałem po południu panią Leokadię i pana Marka z domu rekolekcyjnego w Bliznem i przywiozłem do Rzeszowa, gdzie zatrzymali się w jednym z hoteli. Pani Leokadia poprosiła o kilka godzin, by mogła załatwić jeszcze parę spraw. Spotkaliśmy się o godzinie 21 w restauracji hotelowej. Opuszczałem ją około północy. Rano państwo Głogowscy mieli już samolot do Nowego Jorku.

Kilka dni później, dokładnie 11 września, ukazał się kolejny numer tygodnika „Sieci”, w którym czytelnicy mogli przeczytać m.in. opowieść pani Leokadii. Dzień później dostałem SMS-a od Michała Karnowskiego z „Sieci”: „Dziękuję, Jaromirze, za tekst o WTC. Wstrząsający. Doskonale napisany”.

Już wtedy pomyślałem, że opowieść pani Leokadii zasługuje na książkę. Ale nie chciałem zatrzymywać się tylko na – skądinąd wstrząsających – wspomnieniach o 11 września. Postanowiłem potraktować temat szerzej: porozmawiać o tym, jak odkryć obecność Pana Boga w trudnych doświadczeniach życiowych, oraz o drodze dojrzewania w wierze mojej rozmówczyni.

Rozmawialiśmy późną zimą i wiosną 2018 roku przy pomocy jednej z aplikacji do prowadzenia rozmów telefonicznych. Ze względu na sześć godzin różnicy pomiędzy Nowym Jorkiem a Rzeszowem kończyły się one najczęściej po północy polskiego czasu.

Przedstawiam zapis tych rozmów. Mam nadzieję, drodzy Czytelnicy, że ta historia pozwoli Wam nieco inaczej spojrzeć na obecność Pana Boga w Waszym życiu. Może pomoże Wam ją dostrzec?

A ja nadal mam nieodparte wrażenie, że to właśnie Pan Bóg posłużył się moimi znajomymi, by skojarzyć mnie z panią Leokadią. Inaczej ta opowieść nigdy by nie powstała…

Dobrej lektury!

Jaromir Kwiatkowski

ROZDZIAŁ PIERWSZYCISZA NA MINUTĘPRZED WIELKIM HUKIEM

Jest 11 września 2001 roku. Wtorek. Zwykły, roboczy dzień. Poranek. Jaka była w tym dniu pogoda w Nowym Jorku?

Piękna i słoneczna. Wrzesień to najpiękniejszy miesiąc na odwiedziny Nowego Jorku. Mówi się, że panuje wtedy „indiańskie lato” (odpowiednik polskiej „złotej jesieni” – przyp. JK). Nie jest już tak gorąco, ale jest bardzo słonecznie. Tego dnia niebo było czyste, bez żadnej chmurki. Znakomita widoczność.

Dzień wstał piękny, ale dla Pani był to dzień jak co dzień. Pewnie, jak większość ludzi, rozpoczęła go Pani poranną toaletą, śniadaniem…

Obudziłam się o szóstej. Mąż Marek, który z reguły wstaje przede mną, zdążył już przygotować kawę. Zjedliśmy śniadanie. Pamiętam, że zaplanowaliśmy także, co będziemy jeść na obiad. To, co się później stało, było dla mnie sygnałem: nie planuj zbyt wiele, bo nigdy nie wiesz, czy te plany zrealizujesz. Oczywiście trzeba planować, ale trzeba także pamiętać, że każdy dzień jest nieprzewidywalny.

Mąż, który odwoził mnie codziennie do pracy, wyszedł z domu wyprowadzić samochód z parkingu. Ja jeszcze zrobiłam mały makijaż, otworzyłam szafkę z butami i… to był pierwszy znaczący moment tego dnia.

Co może być znaczącego w zakładaniu butów?

Okazało się, że może. Z szafki wyciągnęłam najpierw bardzo wysokie szpilki, bo lubiłam wtedy chodzić w takich butach. Włożyłam już jeden but na nogę i w tym momencie mój wzrok padł na płaskie, wygodne, skórzane sandały. Jakiś głos podpowiedział mi w sercu: „Nie idź w szpilkach, zmień je na wygodne buty”. Nigdy czegoś takiego nie odczuwałam. W ostatniej chwili zmieniłam wysokie szpilki na wygodne sandały. To był detal, który jednak znacząco zmienił moją sytuację tego dnia. Ktoś mógłby powiedzieć: mogłaś po ataku zdjąć szpilki i uciekać boso. Niestety, podczas ucieczki z World Trade Center nie mogliśmy ściągać butów, bo na klatkach schodowych leżało szkło.

Część Pani koleżanek zapewne przyszła w tym dniu do pracy w szpilkach i ich sytuacja była daleko gorsza.

Akurat w moim biurze było w tym dniu niewiele dziewczyn w szpilkach, ale w obu wieżach WTC było ich dużo. Te, które uciekały w szpilkach i przeżyły, do dziś mają problemy z nogami z powodu pozrywanych ścięgien.

Zmiana obuwia, jeżeli nawet nie uratowała Pani życia, to zdrowie na pewno. Ktoś powie: przypadek. Czy rzeczywiście?

Ja w ogóle, a po 11 września w szczególności, nie wierzę w przypadki. Zdecydowanie twierdzę: to nie był przypadek. Zresztą, gdy opowiem Panu dalszą część tej historii, to zobaczy Pan, że był to łańcuch nieprzypadkowych zdarzeń, który zaczął się od tej porannej zmiany butów. Był on dla mnie jednym wielkim działaniem Pana Boga.

A zatem wychodzi Pani z domu. Już nie w wysokich szpilkach, lecz w płaskich sandałach.

Tak. Pamiętam jeszcze, że założyłam także brązowe, dość obcisłe spodnie i bluzkę w takim samym kolorze. Rzeczy, w które byłam ubrana w tym dniu, mam schowane do dziś. Nie chodzę w nich, ale je trzymam.

Nie chciała Pani założyć później tych rzeczy czy nie miała Pani odwagi?

Są one związane z historią, która zakończyła się dla mnie bardzo szczęśliwie. Przypominają mi tamte dramatyczne chwile. Nigdy nie chciałam w nich chodzić, ale bardzo chcę je zachować jako szczególną pamiątkę. Jak to kobieta, jestem sentymentalna. Mam też torebkę, którą wzięłam w tym dniu do pracy. Jej także nie używam, choć jest w bardzo dobrym stanie. Traktuję te wszystkie rzeczy trochę jak eksponaty muzealne: nie chciałabym ich zniszczyć i pragnę, by były gdzieś schowane. Niewykluczone, że kiedyś przekażę je wnukom.

Biuro New York Metropolitan Transportation Council – metropolitalnej organizacji planistycznej, w której Pani do dziś pracuje, mieściło się wówczas na 82. piętrze północnej wieży WTC. Jak daleko było tam z Waszego domu?

Około 8 mil (13 kilometrów – przyp. JK).

Opiszmy tę drogę.

Mieszkamy w bardzo ładnej, włosko-irlandzkiej dzielnicy na południowo-zachodnim Brooklynie, bardzo blisko mostu Verrazano. Mój mąż pracuje na środkowym Manhattanie. Kiedy jedziemy z południowego Brooklynu, najprostsza droga na środkowy Manhattan wiedzie przez Brooklyn-Battery Tunnel i autostradę West Highway, tuż obok WTC. Jeżeli jedziemy wcześniej, przed porannym szczytem i związanymi z tym gigantycznymi korkami, zajmuje nam to około 15 minut. Wtedy też tak było. Zaczynałam pracę dość wcześnie, o 7.30. Większość pracowników biura przychodziła na 9.

Z mojej dzielnicy Brooklynu – Bay Ridge, jedziemy najpierw autostradą Gowanus Expressway. W pewnym momencie wznosi się ona w formie estakady autostradowej, pod którą biegnie szosa szybkiego ruchu – 3rd Avenue. Pięknie widać stamtąd Manhattan. Oczywiście wtedy jako pierwsze rzucały się w oczy wieże WTC, stanowiące „ikonę” Nowego Jorku. Po lewej stronie widać Statuę Wolności. W połowie drogi na Manhattan mijamy znajdujący się po prawej stronie polski kościółek Matki Bożej Częstochowskiej na Brooklynie, przy 25th Street. Do dziś, kiedy tamtędy przejeżdżam, modlę się, tym bardziej że jest to pierwszy polski kościół, do którego zaprowadzili nas znajomi. Mam wielki sentyment do tego miejsca, chociaż to nie jest moja parafia. Tak było również 11 września.

Później patrzyłam na wieże WTC. Przy pięknej pogodzie w tym dniu bardzo błyszczały. Wyglądały tak, jakby były obite platynową blachą. Wielu moich kolegów, Amerykanów, mówiło, że w ogóle im się nie podoba architektura tych wież. Niektórzy nowojorczycy uważali, że są za proste i że nie ma w nich nic szczególnego. Dla Amerykanów wyjątkowym budynkiem jest Empire State Building, który mnie osobiście wcale się nie podoba, bo trochę przypomina mi kształtem warszawski Pałac Kultury i Nauki. Nie miałam i nie mam do dziś żadnego sentymentu do tego gmachu, natomiast wieże WTC bardzo mi się podobały. Były proste, minimalistyczne, ale miały klasę. Była w nich jakaś gracja.

Codziennie kontemplowała Pani widok wież WTC?

Nie. Najczęściej o czymś z mężem rozmawialiśmy. Pamiętam jednak, że tego dnia nie mieliśmy jakichś szczególnych tematów do omówienia i mogłam podziwiać, jak wieże przepięknie odbijają się w słońcu. W miejscu, gdzie East River wpada do New York Harbor, znajduje się tunel, który prowadzi prosto na dolny Manhattan. Z tunelu do wież była dosłownie minuta jazdy. Z West Highway był podjazd pod wieżę numer 1, czyli „moją” wieżę, która stała przy samej Autostradzie Zachodniej. Natomiast druga wieża była położona bardziej na południowy wschód.

Mąż podwiózł Panią pod wieżę numer 1 – północną.

Tak, pod same drzwi wejściowe. W samochodzie pocałował mnie i powiedział: „Uważaj na siebie”. Ale on tak dość często mówił, więc nie przywiązywałam wagi do tych słów.

Ot, normalne pożegnanie dwojga kochających się osób.

Muszę Panu powiedzieć, że te słowa do dziś mają oddźwięk w naszych pożegnaniach. Nie zawsze mąż je wypowiada, kiedy mnie podwozi do pracy, ale ilekroć tak się zdarzy, mam taki „klik” w pamięci i od razu mi się przypomina tamta chwila. To już we mnie pozostanie ze względu na wszystko, co się wydarzyło w tamtym dniu.

Jak dostawała się Pani z dołu na 82. piętro?

Wieże miały 7 pięter pod i 110 nad ziemią. Wchodziłam do holu na poziomie ulicy. Minoru Yamasaki, amerykański architekt japońskiego pochodzenia, autor projektu bliźniaczych wież WTC, zaprojektował w nich dwa rodzaje wind: ekspresowe i lokalne. Winda lokalna staje na każdym piętrze, natomiast ekspresowa jedzie bez zatrzymywania się na określone piętro przesiadkowe.

Ile było wind w każdej z wież?

99. To było niesamowite, że w dwóch wieżach mogło się mieścić prawie 200 wind. Aby dostać się na 82. piętro, wsiadałam najpierw do jednej z 12 wind ekspresowych, które jechały na 78. piętro. Tam znajdował się duży hol. W jednym z jego segmentów były windy, które wyjeżdżały na piętra od 79. do 86. Wsiadałam do takiej windy i wyjeżdżałam na 82. piętro. W innych segmentach znajdowały się windy, które jechały na wyższe piętra. Podobnie było podczas jazdy w dół. W każdym segmencie było po sześć takich wind. Było to wszystko mądrze pomyślane, dzięki czemu transport osób na poszczególne piętra odbywał się bardzo szybko. Proszę sobie wyobrazić, co by było, gdyby winda zatrzymywała się na każdym piętrze i bez przerwy ktoś do niej wsiadał i z niej wysiadał.

Ile czasu zajmował wjazd z dołu na 78. piętro?

Zależało to od… wiatru na zewnątrz. Windy były tak zsynchronizowane z prędkością wiatru, że w przypadku, gdy na zewnątrz silnie wiało, winda ekspresowa automatycznie zwalniała swoją prędkość.

Ze względów bezpieczeństwa.

To na pewno. Ale chodziło także o to, że te wieże były tak skonstruowane, iż wykonywały pewne ruchy, lekko się odchylały. Myśmy to często odczuwali. Kiedy wiał silny wiatr, kołysała się woda w ubikacji. Ale to normalne. Taka konstrukcja musi „pracować”. Gdyby była sztywna, byłoby to bardzo niebezpieczne. Pamiętam, że kiedy zostałam przyjęta do pracy w biurze, miałam swój boks przy ścianie nośnej. Podczas silnego wiatru, kiedy odczuwaliśmy lekkie kołysanie wieży, słyszałam w ścianie „zgrzytanie” konstrukcji. Na początku bardzo się denerwowałam, dlaczego wieża tak skrzypi, później jednak zrozumiałam, że tak ma być.

Kiedy nie było wiatru, winda ekspresowa wyjeżdżała na 78. piętro w 45 sekund. W przypadku gdy mocniej wiało, wjazd trwał minutę, półtorej.

Niemal błyskawicznie.

We wczesnych latach 70., kiedy oddawano do użytku wieże WTC, te windy były bardzo nowoczesne. Miały monitory, na których podczas jazdy można było obejrzeć newsy. Winda ekspresowa mogła zabrać jednorazowo 55 osób.

Sporo.

Rzeczywiście, te windy były potężne. Wszystkie szyby windowe i węzły sanitarne były rozmieszczone w tzw. centralnym trzonie wieży. Natomiast cała powierzchnia dookoła centralnego trzonu (z zewnętrznymi oknami) była użytkowana przez biura. Chodziło o to, żeby miały one jak najwięcej światła.

O której Pani dotarła do biura?

Kiedy wjechałam na „swoje” piętro, była 7.30 czasu nowojorskiego. Do uderzenia samolotu w „moją” wieżę była jeszcze ponad godzina. Pracowałam już wówczas w innej części biura – po kilku miesiącach moje biurko zostało przeniesione na miejsce przy samym oknie na ścianie wschodniej. Kiedy wchodziłam do swojego boksu, biurko miałam po prawej. Krótszym bokiem przylegało do okna. Kiedy siedziałam przy biurku, po lewej stronie miałam długie okna, prawie od podłogi do sufitu. Często patrzyłam przez okno, bo widok był niesamowity.

Okna na wschód, to znaczy w kierunku Europy.

W tym dniu przez kilka minut kontemplowałam widok z okna, który niezmiennie mnie fascynował i – choć pracowałam tam prawie osiem lat – nigdy mi się nie znudził. Czasami powtarzałam, że ze swojego biura mogę zobaczyć nawet Polskę. To był oczywiście żart, choć przy dobrej pogodzie widoczność wynosiła do 80 kilometrów. Ale to bardziej z drugiej strony biura. Z „mojej”, wschodniej strony, widziałam Brooklyn, Queens, lotnisko Kennedy’ego, a dalej rozciągał się ocean. Miałam też piękny widok na East River, szczególnie zimową porą, kiedy – zwłaszcza wcześnie rano lub wieczorem – było ciemno. Przepięknie było wtedy widać oświetlone mosty na Rzece Wschodniej.

Przy takim widoku ciężko się skoncentrować na pracy.

(śmiech) Pewnie dlatego na początku dali mi miejsce przy ścianie.

Po takiej kilkuminutowej kontemplacji zapierającego dech w piersiach widoku przychodzi jednak moment, kiedy trzeba się zabrać do pracy.

Pamiętam jeszcze, że z rana rozmawiałam chwilę z koleżanką. Później już tylko siedziałam przy biurku i pracowałam nad jednym z projektów. Tego dnia miałam go skończyć i przesłać do druku. Byłam zadowolona, że wreszcie go zrealizowałam. Na marginesie, w wyniku ataku cała ta praca poszła na marne, łącznie z tzw. backup files, czyli kopiami zapasowymi, które archiwizuje się ze względów bezpieczeństwa – były one zgromadzone w biurze. Co zresztą nie było takie ważne w obliczu tego, że w zamachu zginęli ludzie. Faktem jest jednak, że nasze biuro straciło wtedy wszystko, nad czym pracowaliśmy. Później musieliśmy zaczynać od zera. To nas nauczyło ostrożności i dlatego obecnie wszystkie backup files trzymamy poza siedzibą biura.

Feralna godzina 8.46 była coraz bliżej…

O 8.45, a więc na minutę przed uderzeniem samolotu, w naszym biurze panowała idealna cisza. Wspominam o tym, bo amerykańskie biura to otwarta przestrzeń poprzedzielana boksami. Dlatego jeżeli ludzie rozmawiają ze sobą, śmieją się, to gwar tych rozmów słychać w całym biurze.

A tu nic, żadnych rozmów. Kompletna cisza…

O 8.46 tę ciszę zakłócił niesamowity hałas, a potem huk. Uderzenie nastąpiło od strony północnej. To było jak „betonowy sztorm”. Wybuch betonu z potężną, syczącą masą powietrza. Wieża odchyliła się w stronę południową. Im wyżej, tym odchylenie było większe. Wystraszona, wyskoczyłam zza biurka. Zarejestrowałam jeszcze, że z półek spadają książki. Byłam przekonana, że lecimy w dół. Że wieża właśnie się przewraca na bok. Proszę sobie wyobrazić, jakich dodatkowych spustoszeń na Manhattanie dokonałaby taka ponad 400-metrowa wieża, gdyby rzeczywiście się przewróciła. Budynek przechylił się w jedną stronę, a następnie „odbił” w drugą i wrócił do pozycji wyjściowej. Strach związany z przechyleniem się wieży i niesamowity huk pozostały w mojej pamięci do dziś. 82. piętro to naprawdę wysoko…

ROZDZIAŁ DRUGI1993. PIERWSZY ATAK

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ TRZECINAJDŁUŻSZE CZTERY GODZINY

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ CZWARTYNAWRÓCENI DZIĘKI SYNOWI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ PIĄTYWZRUSZAJĄCE GESTY DOBROCI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ SZÓSTYZESPÓŁ STRESU POURAZOWEGO

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ SIÓDMYŚWIADECTWO WIARYNA MIEJSCU TRAGEDII

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ ÓSMYPAN BÓG JEST TAK BLISKO, ŻE JUŻ BLIŻEJ NIE MOŻNA

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DZIEWIĄTYW AMERYCE NAUCZYŁAM SIĘ TOLERANCJI

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

ROZDZIAŁ DZIESIĄTYTYLKO MIŁOŚĆ MOŻE URATOWAĆ ŚWIAT

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

NOTA O AUTORZE

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.

Pozostałe rozdziały dostępne w pełnej wersji e-booka.