Droga, którą poszedł - Stanisław Iwaniszewski - ebook

Droga, którą poszedł ebook

Stanisław Iwaniszewski

0,0

Opis

W swoich opowiadaniach autor porusza sprawy, które spotykają ludzi w ich codziennym życiu a także niesprawiedliwość z jaką muszą się zmagać. Nie wszystko jest jednak na poważnie, czasami trochę humoru też można tu znaleźć.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 179

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Stanisław - JUREK - Iwaniszewski

Droga, którą poszedł

© Stanisław - JUREK - Iwaniszewski, 2017

Autor zdjęcia na okładkęMarek Iwaniszewski

Autor projektu pierwszej strony okładkiKrzysztof Ignatowicz

W swoich opowiadaniach autor porusza sprawy, które spotykają ludzi w ich codziennym życiu a także niesprawiedliwość z jaką muszą się zmagać. Nie wszystko jest jednak na poważnie, czasami trochę humoru też można tu znaleźć.

ISBN 978-83-8104-421-9

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Mojej Rodzinie

Majka

—Majka, czyś ty oszalała? Wyrzuć tego papierosa. Jak ty wyglądasz? Prawie jak te panienki co stoją przy drodze. Chyba wiesz jak na nie mówią? W twoim wieku palić papierosy! Jeszcze żebyś umiała palić. Za kilka lat nogi ci się pokrzywią, cycki obwisną. Wtedy to już na pewno żaden królewicz cię nie będzie chciał.

— Odwal się, głupoty gadasz, świętoszka jakaś. Od papierosów nogi… ha, ha, ha...albo cycki. Też mi znawczyni się znalazła. Olka, odpuść sobie. Chcesz spróbować?

— Tak, już …Za kilka lat palce i zęby będziesz miała żółte, płuca na agrafkach a z gęby będzie czuć szambo.

— Ty, Olka, tobie naprawdę odwaliło. Zejdź już ze mnie.

— Czy tobie naprawdę nie zależy, żeby do czegoś dojść w życiu? Chcesz się stoczyć?

— Wiesz co, odp… się. Cnotliwa koleżanka. Księżniczka jakaś… Ja chcę życia używać teraz. Dewotką zostanę za kilkanaście lat.

— Za kilkanaście lat to ty będziesz wrakiem, jeżeli w ogóle dożyjesz. Ale jak chcesz, twoja sprawa. Tylko kiedyś przypomnij sobie, że była taka dobra koleżanka co chciała ci pomóc. Jeżeli odrzucasz tę pomoc to nie będę cię zmuszać.

— Spadaj już, obciach mi robisz, ty cnotko…

Oli zrobiło się przykro, więc zacisnęła zęby i odeszła. Dobrze, że przynajmniej przez wakacje nie musi jej oglądać. A zapowiadało się, że będzie to najlepsza przyjaciółka. Niestety, niedawno poznała trochę starszych chłopaków, którzy jej zaimponowali. Zaczęła palić, popijać piwo, poznała słownictwo ulicy.

Nie, nie będę się przez wakacje martwić jej zachowaniem — pomyślała Ola — wyjeżdżam z rodzicami na wymarzone wakacje do Chorwacji i nie będę się nią denerwować. Może po wakacjach zmądrzeje.

Następnego dnia po zakończeniu roku szkolnego zapakowała się z rodzicami i bratem do samochodu i po półtorej doby byli w okolicach Splitu. Tam wyczarterowali jacht motorowy na cały tydzień i miło spędzali czas. Później pojechali jeszcze w okolice Dubrownika gdzie wynajęli apartament i następne dziesięć dni spędzili na poznawaniu najbliższej okolicy a także robili wycieczki w dalsze strony.

Do domu wrócili pod koniec lipca. Wtedy Ola pojechała jeszcze do babci na wieś. Chciała jej pomóc w ogrodzie. Lubiła ją, zresztą z wzajemnością.

Rodzice przyjechali po nią dopiero kilka dni przed rozpoczęciem roku szkolnego. Zdążyła kupić książki, zeszyty i czekała już tylko na pierwszy dzwonek.

Pierwszego września spotkała się z przyjaciółmi ze swojej klasy. Niestety, wśród nich nie było Majki. Nikt nie wiedział dlaczego nie przyszła. Dopiero wychowawca powiedział, że Majki nie będzie bo siedzi w poprawczaku. Coś tam przeskrobała ze swoją nowo poznaną grupą, podobno są zamieszani w jakąś kradzież. Wszyscy mówili, że tego można było się spodziewać.

Powoli zapomnieli o istnieniu Majki. Nawet Ola rzadko przypominała o swej byłej koleżance.

Minęła matura, potem studia, Ola dostała dobrą pracę, powoli awansowała, w końcu wyjechała do Warszawy, do centrali swojej firmy. Otrzymała tam dość intratne stanowisko. Czasami przyjeżdżała do Gdańska. Miała tu przecież rodziców, brata no i swego chłopaka. Niedługo wyszła za mąż.

Pewnego razu podczas pobytu w Gdańsku spotkała Majkę. Ledwie ją poznała, właściwie to ona zaczepiła Olę. Z Majki został tylko strzęp człowieka.

Kiedy Ola w końcu bardziej domyśliła się niż poznała, że to Majka. Przywitała ją i zaczęła rozmowę.

— Co u ciebie, Majka — zapytała — co robiłaś przez te lata?

— E… nie ma się czym chwalić. Poprawczak, potem dwójka dzieci — zapaliła papierosa — chłop już chyba czwarty w domu. Nie to co ty. Wyglądasz jak księżniczka.

— A przypomnieć ci nasze ostatnie spotkanie. Czy nie miałam racji? Cycki ci wiszą, nogi krzywe, zębów prawie nie masz — mówić dalej?

— Dosyć, nie trzeba. Olka, przepraszam cię, że nie słuchałam.

— Mnie to nie zaszkodziło.

— Tak, wiem, ale za to ja jestem na dnie. Ola, pomóż mi…

— Dobrze, jak ci mam pomóc? Co mam zrobić? Chcesz jakąś pracę?

— Nie, pracy nie chcę. Pożycz stówę…

— Co… stówę. Na co ci stówa. Na papierosy czy piwo? A kiedy oddasz?

— Kiedyś ci oddam… na pewno ci oddam… Dzieciom chleba muszę kupić.

— Dobrze, to ja kupię chleb i coś do chleba.

— Kup jeszcze ze dwa piwa i papierosy…

— Co? Jak ci nie wstyd? To ja mam pracować na twoje zachcianki? A ty pracujesz gdzieś?

— A po co? Za grosze nie będę pracować.

— To za moje nie będziesz pić i palić. Chodź do sklepu.

W sklepie Ola kupiła chleb, jakieś wędliny i coś na obiad. Kiedy już płaciła, Majka powiedziała do sprzedawczyni:

— Pani doliczy jeszcze papierosy.

— W żadnym wypadku. Majka, jesteś bezczelna. A teraz prowadź mnie do swojego domu.

Kiedy weszły do mieszkania, dwójka dzieci w wieku około sześć i siedem lat siedziała przy pustym stole i płakała. Ola dała im zakupy. Rzuciły się na jedzenie jak stado wygłodniałych wilków na swoją zdobycz. Żal się zrobiło Oli tych maluchów. Takie ładne, tyle, że zaniedbane. Łzy poleciały jej po policzkach i wyszła z tego mieszkania.

— Co mam teraz zrobić? Zaadoptować je, zgłosić na policję? Jeżeli będę pomagać finansowo, Majka to przepije. Boże, co mam robić? Poradzę się męża. On na pewno znajdzie rozwiązanie. To porządny chłop.

*************

Po powrocie do stolicy Ola cały czas myślała tylko o tych dzieciach. Nie mogła niczym się zająć, nawet w pracy koleżanki zauważyły, że jest coś nie tak.

— A może ty jesteś w ciąży? — dopytywały.

W domu Marcin — jej mąż — też zauważył, że jest jakby nieobecna, że jej myśli krążą gdzieś daleko. Wieczorem już nie wytrzymała.

— Marcin, pomóż mi, bo zwariuję.

— W czym mam ci pomóc. Widzę, że masz problem, ale opowiedz mi o nim.

— Pamiętasz może taką Majkę z Gdańska? Chodziłam z nią krótko do liceum. Teraz podczas pobytu u rodziców spotkałam ją. Wyobraź sobie — kompletne dno a w domu melina. Tylko, że to nie jest najgorsze. Najgorsze jest to, że w tej melinie jest dwójka dzieci — chłopczyk i dziewczynka. Mogą mieć nie więcej jak sześć i siedem lat. W każdym bądź razie do szkoły jeszcze nie chodzą. Ale jakie ładne dzieciaki. Mówię ci, spodobały mi się od razu i żal się ich zrobiło. Najchętniej bym je natychmiast adoptowała. Jak mam im pomóc, bo ta Majka zmarnuje dzieciaki. Pociągnie za sobą na dno. Podpowiedz mi coś.

— Z tą adopcją to jest myśl — odpowiedział Marcin — nam jakoś nie wychodzi, to może pomyślimy o tym.

— Jutro biorę urlop i jadę do Gdańska. Nie mogę tak tego zostawić.

— To jadę z tobą — odpowiedział Marcin.

Następnego dnia po powrocie z pracy wsiedli do samochodu i ruszyli w stronę Gdańska. Ruch na „siódemce” był bardzo duży w obie strony. Jechali więc powoli ale strasznie się denerwowali. Chcieli być jak najszybciej na miejscu. Dojechali dopiero późnym wieczorem. Rodzice byli zaskoczeni ich wizytą. Nie powiadomili ich wcześniej, że przyjadą, więc myśleli, że coś się stało. Ola opowiedziała im całą historię. Oboje poparli jej zamysł, ale ojciec uprzytomnił im, że adopcja to nie taka prosta sprawa. Może lepiej na początek niech zostaną rodziną zastępczą.

— Obojętnie jak ale muszę wydostać dzieciaki z rąk tej nieodpowiedzialnej baby.

Prawie całą noc siedzieli i dyskutowali. Dopiero nad ranem trochę się przespali ale już około siódmej Ola zerwała się i szykowała do wyjścia. Marcin też się ubrał. Prawie nic nie jedli tylko szybko pojechali załatwiać sprawy.

Postanowili, że najpierw pojadą do opieki społecznej. Tam okazało się, że znają sprawę, ale niezbyt dokładnie. Kiedy Ola przedstawiła całą sytuację i swoje zamiary kierowniczce MOPS-u, ta poprosiła, żeby razem pojechali do Majki.

Sytuację jaką tam zastali to był obraz nędzy i rozpaczy. Pukali do drzwi dosyć długo, ale nikt nie otwierał. Zdenerwowana Ola złapała za klamkę i okazało się, że drzwi nie są zamknięte. Weszli więc do środka. W kuchni przy pustym stole siedziały wystraszone dzieci. Tak całkiem pusty to on nie był. Brudne szklanki, talerze, jakaś łyżka, w zlewie oblepiony brudem garnek. Na podłodze pełno śmieci. Na pytanie kierowniczki kiedy ostatnio coś jadły, dzieci odpowiedziały, że wczoraj rano.

W pokoju obok kuchni stała szafa bez drzwi i resztki łóżka na którym leżała brudna kołdra bez poszwy i stara poduszka.

Na pytanie gdzie jest mama, dzieci pokazały drzwi drugiego pokoju. Kiedy tam weszli, aż ich cofnęło. Smród, zaduch i brud były nie do wytrzymania. Na materacu na podłodze leżała Majka prawie goła i bez przykrycia a obok jakiś facet całkiem goły.

Ola przygotowała się dobrze na tę wizytę. Miała dyktafon, który włączyła przed wejściem do mieszkania. Miała też aparat fotograficzny. Zaczęła więc robić zdjęcia całego mieszkania. W tym czasie obudziła się Majka.

— Co wy tu robicie? — zapytała przepitym głosem.

— Proszę wstać i ubrać się — odpowiedziała kierowniczka.

— Co, policja? Ja jestem niewinna. Nic nie zrobiłam. O… Olka, ty też z policji?

— Nie, przyjechałam ci zabrać dzieci.

— A po co? Gdzie chcesz je zabrać?

— Zabiorę je tam gdzie będą szczęśliwe.

— U mnie są szczęśliwe. Ja je kocham.

— A kiedy dałaś im coś do jedzenia, jakiś obiad?

— No… nie pamiętam. Chyba wczoraj…

— No właśnie. Widać jak je kochasz. Ja się nimi zaopiekuję.

— Dobrze, pozwalam ci. Tylko pożycz mi stówę.

— Znowu zaczynasz? Nic nie dostaniesz.

— To chociaż piwo… albo dwa.

— A co, dzieci za piwo chcesz sprzedać. Piwo za jedno? Taka z ciebie matka?

— Proszę pani, zabieramy dzieci do rodziny zastępczej. Potem sąd zadecyduje co dalej — powiedziała kierowniczka.

W tym czasie obudził się mężczyzna.

— Dzień dobry, gdzie ja jestem? Kim pani jest? — zwrócił się do Majki — gdzie moje ubranie?

— Cicho bądź. Leż i nie przeszkadzaj — odpowiedziała Majka.

Ola poszła do dzieci. Chwilę z nimi porozmawiała, pomogła im się ubrać i wyprowadziła do samochodu.

— Ola, daj chociaż dychę — zawołała jeszcze Majka.

Wsiedli do samochodu. Ola usiadła z tyłu z dziećmi, przytuliła je i płakała.

— Może zatrzymam się przy sklepie i kupię chociaż bułki dla dzieci — zapytał Marcin

— Tak, oczywiście… — odpowiedziała Ola.

— Pani Olu, pani tak je przytula a one mogą mieć wszy.

— No i co z tego… Pani zobaczy jakie to ładne dzieciaki i takie skrzywdzone. Mogę się dla nich poświęcić. Wszy...co tam wszy, tu waży się ich całe przyszłe życie a pani o wszach. Trochę serca… Wszy dla niej ważne…

— Przepraszam, nie powinnam…

Marcin wrócił tymczasem ze sklepu. Kupił kilka drożdżówek. Dał dzieciom a one wprost je połykały.

— Nie wiedziałem co kupić. Nic specjalnego nie było więc chociaż te drożdżówki.

— Bardzo dobrze zrobiłeś. Pani kierowniczko, gdzie z nimi jedziemy?

— Do rodziny zastępczej. Będą tam tydzień albo dwa. Potem sąd zadecyduje co dalej.

— A co my mamy zrobić, żebyśmy mogli się nimi zaopiekować?

— Musicie na początek utworzyć rodzinę zastępczą a potem starać się o adopcję.

— Pomoże nam pani?

— Pomogę. Zawieziemy dzieci, potem pojedziemy do biura i zaczniemy załatwiać.

— Dobrze, dziękuję…

Zajechali do domu na przedmieściach Gdańska. Kierowniczka wcześniej uprzedziła telefonicznie, że wiozą do nich dzieci, więc wszystko na nich czekało. Najpierw kąpiel, potem czyste ubranka i obiad.

Kierowniczka już chciała wracać, ale Ola uprosiła ją, żeby jeszcze zaczekać aż się najedzą. Potem pożegnała się z nimi i obiecała, że za kilka dni ich odwiedzi.

Płakała gdy wsiadała do samochodu a Marcin nic nie mówił, chociaż żal mu było tych maluchów.

— Czemu nic nie mówisz? — zapytała Ola.

— Co tu można mówić? Trzeba szybko załatwiać sprawy i zabrać je stąd. Ich życie nareszcie musi się ustabilizować. Musimy im pomóc.

Dojechali do biura, tam zostawili swoje dane, napisali pismo do sądu, wypełnili jakieś formularze i wrócili do rodziców. Teraz tylko kilka tygodni niepewności czy sąd pozwoli im zabrać dzieci. Cała rodzina wierzy, że tak.

Późnym wieczorem wrócili do Warszawy. A w sobotę wczesnym rankiem jechali znów do Gdańska — „do naszych dzieci” — mówili. Najpierw pojechali je odwiedzić. Ledwo je poznali, tak przez te kilka dni się zmieniły. One jednak poznały ich od razu i przybiegły się przywitać. Ich zastępcza mama pozwoliła, żeby zabrali je do ogrodu.

— Może najpierw powiecie jak macie na imię?

— Ja mam na imię Basia a to jest mój brat Krzysio.

— A ja jestem Ola a to mój mąż Marcin. A ile macie lat?

— Ja mam pięć — powiedziała Basia.

— A ja sześć — odważył się wreszcie Krzysio.

— A chcielibyście żebyśmy byli waszymi rodzicami? To znaczy mamą i tatą.

— Tak, chcemy — pierwsza znowu odezwała się Basia.

— Ale my mamy mamę — odezwał się Krzyś.

— A ja też bym chciała być waszą mamą.

— No dobrze, może być.

— Porozmawiali jeszcze trochę, obiecali, że przyjadą do nich wieczorem.

Po drodze do rodziców odwiedzili kilka sklepów. Muszą przecież zawieźć dzieciom jakieś prezenty. Kupili lalki i samochody. Doszli do wniosku, że absolutnie nie znają się na gustach i potrzebach takich dzieci. Muszą z nimi porozmawiać na temat tego co chciałyby dostać. To takie rezolutne dzieciaki.

Będąc już u rodziców nie potrafili rozmawiać o niczym innym, tylko o Basi i Krzysiu. Opowiadali jakie to ładne i miłe dzieci. Aż szkoda, że musiały już tyle złego doświadczyć w swoim krótkim życiu. Nie mogli się doczekać następnego z nimi spotkania. Denerwowali się także o rezultat swoich starań o rodzinę zastępczą.

Wreszcie po trochę spóźnionym obiedzie pojechali do dzieci. Dali im prezenty. Ucieszyły się bardzo, bo do tej pory nigdy nie miały swoich zabawek. Kilka razy pytały, czy to na pewno będą tylko ich zabawki. Trudno było im zrozumieć, że mogą mieć coś swojego, coś na własność. Siedzieli tak z nimi i bawili się do wieczora. Potem musiały iść spać. Ola z Marcinem obiecali, że rano znowu je odwiedzą.

Tym razem kupili im trochę słodyczy. Okazało się, że oprócz zwykłych, owocowych cukierków nie znały smaku czekolady czy ciastek. Zajadały się i mówiły, że to bardzo dobre.

*************

Ola z Marcinem zdali sobie sprawę, że czeka ich ciężka praca, aby dzieci dorównały swoim rówieśnikom. Trzeba będzie je nauczyć wszystkiego od podstaw. Zauważyli jednak, że są bardzo pojętne, rezolutne i szybko się uczą. Dlatego być może te cechy ułatwią im pracę. Niemniej jednak trzeba wszystko pokazać, nauczyć, wytłumaczyć…

Biedne te dzieci. Na temat ich matki Ola nie chce nic mówić ani nawet wspominać jej.

Po południu musieli jednak wrócić do Warszawy. Obiecali, że w sobotę znowu przyjadą.

Jadąc samochodem oboje marzyli, jak to będzie, kiedy już będą we czwórkę w domu.

— Czy nasze mieszkanie nie będzie za małe? — zastanawiała się Ola.

— Najwyżej zamienimy je na większe — odpowiedział Marcin — żeby tylko pozwolili nam je zabrać do siebie.

— Wiesz, może we wtorek zadzwonię do MOPS-u jak tam zaawansowane są sprawy.

Tak marząc i rozważając dojechali do domu. Spać jednak nie chciało im się. Niewiele teraz rozmawiali, ale każdy przeżywał to po swojemu.

Poniedziałek dłużył się obojgu, a we wtorek już rano Ola zadzwoniła do kierowniczki MOPS-u.

— Tu Ola Kasprzyk. Ja w sprawie tych dzieci. Czy może jest coś nowego w sprawie?

— Ale pani niecierpliwa. To musi potrwać. Ja złożyłam już do sądu wszystkie dokumenty, a wie pani ile to u nich trwa.

— To co mam robić?

— Cierpliwie czekać.

Ola rozłączyła się i walnęła pięścią w biurko.

— Znieczulica, nic ich nie obchodzi los biedaków. Jak nie „wszy” to „cierpliwie czekać”. Już ja im poczekam.

Wstała i poszła do dyrektora. Poprosiła o kilka dni urlopu. Przy okazji opowiedziała pokrótce w jakim celu jest jej potrzebny. Początkowo nie chciał się zgodzić ale gdy usłyszał, że chodzi o dzieci natychmiast zmienił zdanie.

— Pani kierownik, jeżeli chodzi o dobro dzieci to proszę bardzo. Kiedy i ile pani potrzebuje, może pani wziąć. Proszę tylko mnie uprzedzać, nawet telefonicznie. A dzisiaj, pani Olu, proszę przekazać obowiązki zastępcy i proszę już jechać i załatwiać sprawy.

Podziękowała i zaraz zadzwoniła do Marcina. On też nie miał problemu z urlopem, więc wieczorem znowu byli w Gdańsku a rano już pukali do drzwi w sądzie. Tam dość szybko trafili na kompetentną osobę. Błagali, by przyśpieszyć tok załatwiania. Nie było to łatwo, ale wyprosili zgodę na to, żeby mogli zabrać dzieci do siebie. Po południu dostali oficjalną zgodę na piśmie. Natychmiast pojechali po dzieci a po drodze powiadomili jeszcze telefonicznie kierowniczkę MOPS-u o całej sytuacji.

Odebrali dzieci z rodziny zastępczej i … Dopiero teraz zdali sobie sprawę, że absolutnie nie są do tego przygotowani. Pojechali więc do rodziców, tam przenocowali a wcześnie rano wyjechali do Warszawy. Muszą im kupić trochę ubrań, pościel, tapczaniki, szafę. Już w drodze planowali jak to wszystko zorganizować.

Poradzili sobie ze wszystkim dość sprawnie i wieczorem dzieci miały już swoje własne miejsca. Dopiero teraz mogli się sobą nacieszyć.

Widać, że zarówno Basia jak i Krzysio zaczęły powoli akceptować swoich nowych rodziców, siadały na kolanach, przytulały się, cały czas chciały być blisko nich. Poczuły się bezpieczne. Wszystko jednak trzeba im tłumaczyć. Mycie zębów, kąpiel, jedzenie, jak należy chodzić po ulicy, dosłownie wszystko.

Dzieci poszły spać, każde na własnym tapczaniku, we własnej pościeli a nowym rodzicom jakoś nie śpieszyło się do spania. Co chwilę zaglądali czy śpią, czy się nie rozkryły…

Było już dobrze po północy, kiedy poczuli zmęczenie. Poszli spać, ale już przed piątą obudzili się i Ola szybko poszła zobaczyć jak śpią dzieci.

— Marcin, chodź szybko, zobacz — zawołała męża.

— Co tam się stało?

— Zobacz, Basia poszła spać do Krzysia.

— A co się dziwisz. Tyle lat spały razem w jednym barłogu to teraz też tak z przyzwyczajenia.

— Może jeszcze nie czuje się bezpieczna w swoim łóżku sama.

— Być może, ale niech tak śpią do rana.

— Tak, rano porozmawiamy z nimi.

Położyli się do łóżka, ale już do rana nie spali.

Przed siódmą Ola wstała i zaczęła krzątać się po kuchni. Chciała przygotować pyszne śniadanie dla całej rodziny. Marcin też zaraz wstał i zaoferował, że pójdzie po ciepłe, chrupiące bułeczki.

— No, no, co ja widzę. Nigdy ci się nie chciało rano iść do sklepu a teraz sam chcesz.

— Wiesz, nowa rodzina, większa a to zobowiązuje.

— Czy to już tak zawsze będzie?

— Na początku na pewno a później zobaczymy.

Około w pół do ósmej dzieci się obudziły i zaczęły rozmawiać. Usłyszała to Ola i przyszła do nich. Pocałowała oboje na powitanie, przytuliła, zapytała jak się spało.

— Basiu, a czemu poszłaś do Krzysia?

— Bo bałam się sama.

— U mamy zawsze spaliście razem?

— Tak.

— Tutaj nie musicie niczego się bać. Każdy ma swoje łóżko, swoją pościel i jesteście tu bezpieczne. Spróbujcie już się nie bać, dobrze?

— Dobrze.

— A teraz po kolei idźcie się myć. Kto pierwszy?

— Ja — odpowiedział Krzysio.

— Dobrze, a potem Basia. Teraz pościelimy łóżko Basi. Pomożesz mi?

— Tak, ale nie umiem.

— Nie szkodzi, zaraz ci pokażę.

Ola zdjęła kołdrę, potem podniosła poduszkę.

— Basiu, a co to jest?

— Chleb.

— A po co go wzięłaś?

— Żeby rano zjeść.

— Ale czemu?

— Bo u nas rano nigdy nie było i byliśmy głodni — odpowiedział Krzysio, który akurat wrócił z łazienki.

— Dzieci, tutaj nie musicie chować chleba na zapas. U nas zawsze jest jedzenie. Jeżeli jesteście głodne to powiedzcie albo weźcie sobie z lodówki.

— Naprawdę, możemy?

— Możecie i nie musicie się pytać. A teraz Basia idzie się myć a później jemy razem śniadanie.

W międzyczasie Marcin wrócił z pieczywem i wszyscy usiedli do śniadania.

— Krzysiu, co to jest? — zapytała Basia.

— Nie wiem, spytaj ma… pani.

— Co, nie wiecie jak do nas mówić? A jak byście chcieli? Może mama Ola i tata Marcin?

— Dobrze, mamo Ola — odpowiedziała Basia.

Mimo, że jest młodsza od brata ale za to bardziej odważna i lubi dużo mówić.

— Basiu, a to co jemy to jest jajecznica. Smakuje wam?

— Ale to jest dobre. Nigdy nie jadłam.

Minęło tak kilka dni. Ola i Marcin zajmowali się a właściwie to uczyli się opieki nad dziećmi. One z kolei coraz bardziej przyzwyczajały się do nowych rodziców, były już odważniejsze.

Olę i Marcina niepokoiło jednak to, że tak długo trwają formalności związane z załatwieniem, by mogli być rodziną zastępczą. Dzwonili często do sądu, ale tam otrzymywali informację, że mają cierpliwie czekać. W międzyczasie zaczęli załatwiać sprawy związane z adopcją. Musieli też znaleźć opiekunkę do dzieci bo trzeba było przecież wrócić do pracy. Tu im się poszczęściło, bo koleżanka miała akurat zaufaną sąsiadkę, która szukała takiej pracy. Po spotkaniu i rozmowie zadecydowali, że można ją zatrudnić. Uprzedzili, że dziećmi trzeba zajmować się z wyjątkową troskliwością ze względu na ich przeszłość. One także zaakceptowały nową ciocię.

*************

Pojechali kiedyś do Gdańska do rodziców. Dziadkowie bardzo się ucieszyli na widok nowych wnuków. Zajęli się nimi a Ola z Marcinem postanowili odwiedzić Majkę.

Spotkali ją na ławce przed domem. Była oczywiście w stanie wskazującym na spożycie pewnej ilości alkoholu. Ledwie ich poznała.

— A… Ola, już wiem. Postaw piwo.

— Nic ci nie postawię. Chodź do domu.

— A po co? Tam dzieci śpią. Nie wolno im przeszkadzać.

— Czy ty jesteś normalna? Czy tylko udajesz? Nie zauważyłaś, że od ponad miesiąca już nie masz dzieci w domu?

— Tak? A gdzie są?

— U mnie, idiotko.

— A czemu?

— Lepiej nie pytaj. Już ich nie dostaniesz. One zostaną u mnie. Przynajmniej nie będą głodne i postaram się, żeby coś w życiu osiągnęły. A teraz chodź do domu i daj mi dokumenty dzieci.

— Jakie dokumenty?

— Wszystkie jakie masz — świadectwa urodzenia, chrztu, szczepienia i co tam jeszcze masz.

— Chrztu? Nie przypominam sobie.

— Co, może mi powiesz, że nawet ich nie ochrzciłaś.

— Chyba nie, a po co?

— No nie, zaraz ją zabiję. A co robią twoi rodzice?

— Moi rodzice? Nie wiem, gdzieś wyjechali…

— Chodź do domu po te dokumenty.

— No już idę. Gdzie ja mam klucze… zaraz, zaraz …

— Może drzwi zostawiłaś otwarte?

— Rzeczywiście.

— A to kto? — zapytała Ola ujrzawszy leżącego w barłogu nagiego mężczyznę.

— A bo ja wiem. Przyszedł, zapłacił i jeszcze piwo postawił a teraz odpoczywa. Chyba go dobrze wymęczyłam. Marcin, chcesz spróbować?

— No, no… nie pozwalaj sobie… szukaj szybko tych papierów.

— Zaraz, gdzie one mogą być … Może tu… a zresztą szukaj sobie sama. Ja jestem zmęczona. Idę spać.

— Majka, bo cię walnę. Szukaj mi szybko. Nie będę drugi raz przyjeżdżać.

— O, chyba tu będą… tak, coś jest. Bierz co chcesz… Ola, pożycz mi stówę.

— Ja ci zaraz pożyczę…

— Dobra, dobra...to może dychę.

— Masz dychę i się odczep. No nareszcie. Świadectwa urodzenia chociaż mam. Chodź Marcin, a może chcesz zostać? — zażartowała.

Po każdym spotkaniu z Majką, Ola długo nie mogła dojść do siebie. Tak było i tym razem.

— Mamo, czy wiesz, że ona nawet nie wiedziała, że dzieci nie ma w domu. Myślała, że śpią i nie chciała im przeszkadzać.

— No coś podobnego. To zwierzęta lepiej się opiekują swoimi dziećmi. Dobrze zrobiliście, że zabraliście je stamtąd. Może kiedyś wam się odwdzięczą za to.

*************

Dzieciaki już się zadomowiły u nowych rodziców, czują się bezpieczne, widać, że im zaufały. Chleba też nie chowają pod poduszkę. Rozwijają się też bardzo dobrze. Szybko nadrabiają zaniedbania Majki. Czasami tylko, szczególnie Basi, wyrwie się jakieś niecenzuralne słowo, najczęściej na „k”. Ola kiedyś im wytłumaczyła, że to są brzydkie wyrazy i kulturalni ludzie tak nie mówią. Dała im przykład swój i Marcina.

— Mamo Ola, ale nasza mama często tak mówiła — odpowiedział Krzysio.

— Tak, wiem ale to nieładnie tak mówić.

— Dobrze, nie będziemy już.

Coraz rzadziej wspominały Majkę, chociaż Ola często rozmawiała z nimi o ich mamie. Chyba powoli same zaczynały rozumieć, że jednak w tym domu mają lepsze warunki, że są bardziej kochane.

*************

Nareszcie oficjalnie zostali rodziną zastępczą. Mieli kilka kontroli, były wywiady środowiskowe, rozmowy ale w końcu sąd przyznał im opiekę nad dziećmi. Teraz trzeba tylko dokończyć sprawy adopcyjne. Poza tym prawdopodobnie niedługo przeprowadzą się do większego mieszkania. Dzieci nareszcie będą miały własne pokoje. Krzysio w najbliższym czasie idzie do szkoły, więc ta zamiana stała się koniecznością.

Ani Ola, ani Marcin podejmując decyzję o zabraniu dzieci, nie zdawali sobie sprawy jaki obowiązek na siebie biorą. Cały wolny czas muszą im poświęcać, także finansowo dużo ich to kosztuje. Ale nie żałują tego.

Zaniedbanie z kilku ostatnich lat jest trudne do nadrobienia. Dobrze, że mają dobrą pracę, wyrozumiałych szefów no i co ważne — niezłe zarobki. Ale najważniejsze jest to, że dzieciaki są im za to wdzięczne i kochają ich. Wystarczy popatrzeć na ich roześmiane buzie, kiedy rodzice wracają z pracy. A te powitania…

Niedługo razem pojadą na krótki urlop. Dzieci morze już poznały więc teraz czas na góry. Niestety, tylko kilka dni, ale czego się nie robi dla takich kochanych brzdąców.

*************

Pobyt w Zakopanem trwał tylko trzy dni. Na więcej nie mogli sobie pozwolić ze względu na pracę. Dzieci były jednak bardzo zadowolone.

Marcin był tu już kilkanaście razy, zarówno latem jak i zimą, służył więc za przewodnika. Pokazał im wszystko co było możliwe. Nie byli tylko nad Morskim Okiem, ale wyprawa tam byłaby zbyt męcząca dla takich maluchów.

Po powrocie zastali wiadomość, że mogą odbierać większe mieszkanie. Ucieszyli się bardzo.

Ponieważ było to mieszkanie już użytkowane a więc także wyposażone we