Dramat w Meksyku. Un drame au Mexique - Jules Verne - ebook

Dramat w Meksyku. Un drame au Mexique ebook

Jules Verne

0,0

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej. Version bilingue: polonaise et française.

Dramat w Meksyku. Un drame au Mexique. Pierwsze okręty marynarki meksykańskiej. Les Premiers Navires de la marine mexicaine.

Książka opowiada o tym w jaki sposób, w sposób pełen dramatyzmu, powstał zalążek floty wojennej Meksyku, który wybił się na niepodległość i wypowiedział posłuszeństwo Hiszpanii. Było to wydarzenie bardzo dramatyczne, a główni aktorzy tegoż wydarzenia nie osiagneli celu, jaki im przyświecał, kiedy zdradzili Hiszpanię i popłynęli do Meksyku.

En octobre 1825, une mutinerie éclate à bord de deux navires espagnols. Elle est menée par le lieutenant Martinez et le gabier José. Leur but est de livrer ces navires au gouvernement mexicain, qui n'en possède encore aucun. Paradoxalement, l'aspirant Pablo et le contremaître Jacopo, pourtant dévoués aux deux capitaines assassinés, rejoignent les rangs des mutins. (https://fr.wikipedia.org/wiki/Un_drame_au_Mexique)

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 72

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jules Verne

Dramat w Meksyku Un drame au Mexique

Pierwsze okręty marynarki meksykańskiej Les Premiers Navires de la marine mexicaine

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i francuskiej Version bilingue: polonaise et française

przełożyła Joanna Belejowska

Armoryka Sandomierz

Projekt okładki: Juliusz Susak 

Na okładce: Jules-Descartes Férat (1819-1889), Ilustracja opowiadania Juliusza Verne'a "Dramat w Meksyku" (1876),

(licencjapublic domain), źródło: http://jv.gilead.org.il/rpaul/Un drame au Mexique/ (This file has been identified as being free of known restrictions under copyright law, including all related and neighboring rights). 

Tekst na podstawie edycji: polskiej: Juliusz Verne, Dramat w Meksyku, "Przyjaciel Dzieci", Warszawa 1877, francuskiej: Jules Verne, Un drame au Mexique, J. Hetzel et Compagnie, Paris 1905

Copyright © 2015 by Wydawnictwo „Armoryka”

Wydawnictwo ARMORYKA

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

tel +48 15 833 21 41

e-mail:[email protected]

http://www.armoryka.pl/

Dramat w Meksyku

I. Wyspa Guajan w Acapulco

Dnia 18 października 1825 roku, „Azja” okręt hiszpański i „la Constanzia” bryk o ośmiu działach, zatrzymały się dla wypoczynku około Guajany, jednej z wysp Mariańskich. Okręty te już od pół roku opuściły brzegi hiszpańskie; osady były bardzo znużone a przy tym źle żywione i źle płatne, to też oficerowie słusznie obawiali się, iż przy najpierwszej sposobności mogą się zbuntować. Szczególniej na okręcie Constanzia, którego dowódcą był kapitan don Orteva, człowiek żelaznej woli i niezłomnego charakteru, od pewnego czasu zaczęły się objawiać oznaki niekarności. Ważne uszkodzenia, tak niczym nieusprawiedliwione, iż trzeba je było przypisywać złym jakimś zamiarom, niejednokrotnie już powstrzymywały żeglugę bryku. „Azja” dowodzona przez kapitana don Rogue de Guzuarte musiała w takich razach zatrzymywać się także. Jednej nocy nie wiedzieć, jakim sposobem kompas był zepsuty; drugiej upadł wielki maszt, wyraźnie jakby umyślnie przepiłowany; na koniec przy wykonywaniu bardzo ważnego manewru, rudło dwa razy się złamało.

Jak wiadomo wyspa Guajana podlega generalnemu zarządowi wysp Filipińskich; to też tam Hiszpanie będąc jakby u siebie łatwo mogli naprawić wszelkie uszkodzenia.

Podczas tego przymusowego pobytu na lądzie, don Orteva zawiadomił kapitana Rogue o rozprzężeniu karności, jaką spostrzegł w osadzie swego statku, i obydwa postanowili podwoić baczność i surowość.

Don Orteva musiał szczególniej zwracać uwagę na dwóch ludzi z osady, na porucznika Martinez’a i majtka Jose’go.

Porucznik Martinez kilkakrotnie dopuścił się nadużyć poniżających godność oficera i za to był karany aresztem; w takich razach zastępował go kadet Pablo; co zaś do Jose’go, był to człowiek nikczemny i godzien pogardy, który dla złota gotów był dopuścić się najniecniejszych czynów. To też don Rogue polecił nadzorcy robotników, Jacopo, w którym zupełne pokładał zaufanie, aby go miał na oku.

Pablo był to młodzieniec odważny, szlachetny, zdolny do najwznioślejszych poświęceń. Biedny sierota został przygarnięty i wychowany przez kapitana don Rogue, kochał go też jak ojca i każdej chwili gotów był oddać życie za swego dobroczyńcę. Tak więc don Orteva miał dwóch ludzi, na których śmiało mógł liczyć, ale mogliż we trzech zaradzić rozprzężeniu rozzuchwalonej osady? Czuwali we dnie i w nocy, starali się wszelkimi sposobami przywrócić karność, ale daleko większym powodzeniem cieszyli się Martinez i Jose, namawiający majtków do buntu i zdrady.

W przeddzień odpłynięcia, porucznik Martinez znajdował się w jednym z najpodrzędniejszych szynków Guajańskich: w towarzystwie kilku starszych marynarzy i ze dwudziestu majtków z osad obu okrętów.

— Towarzysze! rzekł do nich, dzięki uszkodzeniom okrętu, które wypadły tak w porę, i okręt i bryk musiały zatrzymać się na wyspach Mariańskich, co dozwoliło mi wyznaczyć wam tu tajemną schadzkę porozumienia się z wami.

— Słuchamy, poruczniku! Objaśnij nas, jakie masz zamiary, zawołało kilku majtków.

— Oto co zamierzam czynić. Opanujemy oba okręty i popłyniemy do Meksyku. Wiecie, że nowa Konfederacja żadnej nie posiada marynarki, więc nie ma wątpliwości, że chętnie kupi nasze okręty i dobrze za nie zapłaci. Tym sposobem każdy z nas odbierze swój żołd zaległy, a nadwyżką równo się podzielimy.

— Zgoda! zawołali.

— Jakiż będzie sygnał, aby oba statki jednocześnie działać zaczęły, zapytał Jose.

— Raca puszczona z okrętu „Azja”, odpowiedział Martinez. Na jednego jest nas dziesięciu; weźmiemy więc w niewolę wszystkich oficerów, zanim zdołają zmiarkować co zamierzamy.

— Gdzie i kiedy dany będzie ten sygnał, zapytał jeden z marynarzy okrętu „Constanzia”.

— Za dni kilka, gdy będziemy pod tym stopniem szerokości geograficznej co wyspa Mindanao.

— A czy Meksykanie nie powitają nas ogniem z dział? zapytał nadzorca warsztatów Jose. O ile wiem Konfederacja wydała postanowienie śledzenia i niszczenia wszelkich okrętów hiszpańskich, bardzo więc być może, iż zamiast złota zasypią nas kulami.

— Bądź o to spokojny, odrzekł Martinez; damy z daleka poznać nasze zamiary.

— Jakim sposobem?

— Wywiesimy pawilon [bandera] Meksykański.

To powiedziawszy, porucznik Martinez rozwinął przed oczami buntowników pawilon zielony, biały i czerwony.

Głuche milczenie powitało ukazanie się tego godła niepodległości meksykańskiej.

— Ha! żal wam rozstać się z chorągwią hiszpańską! zawołał szydersko porucznik — dobrze! niech więc ci, co są tak czułymi patriotami odłączą się od nas i wrócą pod rozkazy kapitana don Rogue lub don Orteva... My zaś, którzy nie chcemy słuchać ich dłużej, i sami potrafimy sobie poradzić.

— Zgoda! zawołali jednogłośnie.

— Towarzysze! rzekł Martinez, oficerowie nasi, licząc na regularny wiatr, postanowili żeglować ku wyspom La Londe, pokażemy im że jesteśmy odważniejsi i nie licząc się z wiatrem popłyniemy oceanem Spokojnym w zamierzonym kierunku.

Po tej tajemnej zmowie spiskowcy rozeszli się i każdy inną drogą powrócił na swój okręt.

Nazajutrz jeszcze przed świtem „Azja” i „Constanzia” podniosły kotwice i z rozwiniętymi żaglami popłynęli ku Nowej Holandii. Porucznik Martinez objął swoje obowiązki, ale z rozkazu kapitana don Orteva baczną na niego zwracano uwagę.

Smutne myśli i przeczucia dręczyły kapitana don Orteva; przewidywał zgubę marynarki hiszpańskiej, skutkiem szerzącego się coraz więcej nieposłuszeństwa i bezkarności. Bolał także niewymownie nad ciężkimi klęskami, jakie jedna za drugą spadały na ojczyznę jego, której rewolucja Stanów Meksykańskich najstraszniejszy cios zadała. Rozmawiał często z Pablem w tej ważnej kwestii, rozwodząc się nad przewagą, jaką dawna flota hiszpańska miała na wszystkich morzach.

— Nieszczęście to, mówił don Orteva, że karność i posłuszeństwo coraz więcej zacierają się w naszej marynarce. Na moim szczególnie okręcie oznaki buntu coraz więcej się ujawniają i mam jakieś przeczucie, że postradam życie skutkiem niecnej zdrady i rozzuchwalenia osady. W obecnych okolicznościach, wydzierając mi życie, zdrajcy zadadzą zarazem straszny cios Hiszpanii, przysiąż mi Pablo, że pomścisz jej krzywdę.

— Przysięgam! odrzekł Pablo.

— Nie szukaj zwady z nikim z osady, ale w danym razie nie zapominaj o tym, że w tak nieszczęśliwych okolicznościach, najlepszy sposób służenia swemu krajowi jest śledzić bacznie, a jeźli można, karać nędzników co go zdradzić pragną.

— Przyrzekam, iż jeśli będzie potrzeba, poświęcę własne życie byle ukarać zdrajców.

Trzy dni minęło od czasu opuszczenia wysp Mariańskich. „Constanzia” bryk lekki, wysmukły i szybki, prędko przesuwał się po wód powierzchni.

— Dwanaście węzłów, rzekł raz Pablo do porucznika Martinez, jeśli ciągle tak szybko płynąć będziemy, przy pomyślnym wietrze niedługo staniemy u kresu podróży.

— A czas by było, aby skończyły się nasze cierpienia, dość długo je już znosimy, odrzekł porucznik.

Jose znajdował się wówczas na tylnej wyniosłości statku i słyszał tę odpowiedź Martinez’a.

— Niedługo dostrzeżemy ląd, rzekł głośno Martinez.

— Tak, wyspę Mindanao, odrzekł Pablo. Znajdujemy się teraz pod sto czterdziestym stopniem długości zachodniej a ósmym szerokości północnej, jeśli się nie mylę, wyspa ta położona jest pod...

— Sto czterdziestym stopniem trzydzieści dziewięć minut długości i siódmym stopniem szerokości, przerwał żywo porucznik.

Jose prędko podniósł głowę usłyszawszy te słowa i dawszy niedostrzeżony znak porucznikowi, skierował kroki ku przedniej wyniosłości okrętu.

— Wszak dziś jesteś na służbie od północy, Pablo? zapytał Martinez.

— Tak poruczniku.

— Już szósta wieczorem, idź więc spocznij sobie.

Pablo się oddalił.

Pozostawszy