Dragon Age: Cesarstwo masek - Patrick Weekes - ebook

Dragon Age: Cesarstwo masek ebook

Patrick Weekes

4,2

Opis

Podróż przez najbardziej niebezpieczne, najbardziej zabójcze zakątki Orlais, gdzie nie liczą się tytuły, a ostrza.

Cesarzowa Celene dzięki swojej mądrości, sprytowi i bezwzględnej manipulacji zdobyła tron Orlais. Stanęła na czele najpotężniejszego narodu Thedas i poprowadziła cesarstwo w wiek oświecenia. Teraz jednak wisząca na włosku wojna między magami a templariuszami może zniszczyć Orlais od wewnątrz. Co gorsza, uciskane elfy wszczynają bunt. Aby ocalić Orlais, Celene musi za wszelką cenę utrzymać tron.

Wielki Książę Gaspard wiele razy stawał do walki za cesarstwo i cesarzową, wykorzystując legendarne umiejętności orlezjańskiego kawalera. Czy walczył na próżno? Krąg upada i chaos zagraża cesarstwu, a Gaspard zaczyna wątpić, czy dyplomatyczne podejście Celene do problemu magów i buntu elfów zdoła ocalić Orlais. Być może nadszedł czas, by na tronie zasiadł nowy przywódca – taki, który żyje zgodnie z kodeksem kawalerów i wie, jak przywrócić siłę cesarstwu.

Briala, pokojówka Celene, już w czasach, gdy obie były jeszcze dziećmi, wykorzystywała swoją pozycję, by poprawić los elfów w Orlais. Jest powierniczką Celene, jej szpiegmistrzynią i kochanką. Gdy polityka zmusza Celene do dokonania wyboru między prawami pobratymców Briali a tronem Orlais, Briala też musi wybrać, komu pozostanie wierna.

W czasie wojny o tron Orlais łamane są stare obietnice, rodzą się nowe sojusze. Okazuje się jednak, że to od kryjących się po lasach albo głodujących w obcowiskach elfów może ostatecznie zależeć los całego cesarstwa.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 458

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (32 oceny)
14
11
7
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DiMateo

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam!
00

Popularność




Dedykujemy tę książkę fanom LGBTQ, którzy rozmawiali z nami w Bioware poprzez panele dyskusyjne, bezpośrednio przesyłane wiadomości, fan arty na Tumblr, pełne pozytywnych emocji filmiki na YouTubie i wszelkie inne kanały. Dziękujemy wam za ciepłe słowa i pokrzepiające historie, choć niektóre z nich łamały nam serca. Dziękujemy za to, że doceniliście, co udało nam się osiągnąć, i byliście wyzwaniem, by uczynić jeszcze więcej. Ale przede wszystkim dziękujemy, że się do nas odezwaliście, że daliście się usłyszeć.

Tytuł oryginału Dragon Age: The Masked Empire

© 2019 Electronic Arts Inc.

First Edition: April 2014

Electronic Arts Inc., EA, and EA logo are trademarks of Electronic Arts Inc. BioWare, BioWare logo, and Dragon Age are trademarks of EA International (Studio and Publishing) Ltd. All other trademarks are the property of their respective owners. All rights reserved.

Niniejsza powieść jest fikcją literacką. Imiona, nazwiska, postaci, miejsca i wydarzenia są wytworem wyobraźni autorów i jakakolwiek zbieżność z rzeczywistymi wydarzeniami, miejscami, instytucjami, przedsiębiorstwami lub osobami, żyjącymi bądź zmarłymi, jest całkowicie przypadkowa.

Żadna część niniejszej publikacji nie może być reprodukowana, przechowywana jako źródło danych i przekazywana w jakiejkolwiek formie zapisu bez zgody posiadacza praw. Niniejsza publikacja nie może być rozpowszechniana w jakiejkolwiek oprawie lub okładce innej niż ta, w której została opublikowana, oraz bez podobnego zastrzeżenia nałożonego na kolejnego nabywcę.

Przekład Dominika Repeczko | ragana.com.pl

Redakcja Pracownia 12A

Korekta i skład Pracownia 12A

Makieta Tomasz Brzozowski

Konwersja do wersji elektronicznej Aleksandra Pieńkosz

Polska edycja Insignis Media, Kraków 2019. Wszelkie prawa zastrzeżone.

ISBN pełnej wersji 978-83-66360-53-2

Insignis Media ul. Lubicz 17D/21–22, 31-503 Kraków tel. +48 (12) 636 01 [email protected], www.insignis.pl

facebook.com/Wydawnictwo.Insignis

twitter.com/insignis_media (@insignis_media)

instagram.com/insignis_media (@insignis_media)

PODZIĘKOWANIA

Żadna książka związana z tak ogromnym światem nie może powstać bez udziału i pomocy naprawdę wielu ludzi, którzy zadbają o to, by efekt był, jak należy. Ta książka w szczególności wymagała wielkiego nakładu pracy od jeszcze większej ilości ludzi, biorąc pod uwagę, że gdy byłem zaledwie w połowie szkicu, musiałem poddać się operacji oka.

Dziękuję całej ekipie BioWare za wsparcie, ale przede wszystkim Mary Kirby za wyjaśnienie mi polityki Orlais, a potem ponowne wyjaśnienie mi polityki Orlais, tylko wolniej i przy użyciu krótszych słów; Benowi Gelinasowi za zapewnienie tej książce obróbki w zakresie historii i założeń świata, niezbędnego, by kompletny nowicjusz w realiach Dragon Age mógł nadrobić niedostatki wiedzy; Ramilowi Sundze za wspaniałą grafikę okładkową, która ożywiła cesarzową Celene; oraz Davidowi Gaiderowi i Mike’owi Laidlawowi, że powierzyli „nowemu” pierwszą nie napisaną przez Davida powieść ze świata Dragon Age.

Dziękuję Stacy Hill z Tora za to, że poradziła sobie z moją nagłą utratą wzroku i nadmiarem przysłówków z równą klasą i Davidowi Hale’owi Smithowi i Lizz Blaise z Inkwell, że pomogli mi zachować zdrowe zmysły w trakcie bardzo interesujących momentów.

Przede wszystkim natomiast dziękuję swojej żonie Karin za to, że zrobiła wszystko, co wymagało spoglądania na ekran komputerowy, do czego byłem niezdolny przez trzy miesiące, za zajmowanie się chłopcami przez wszystkie te długie noce, kiedy to zdrowiałem, by ponownie zasiąść do pisania. Nie zdołałbym skończyć tej książki bez Ciebie i najpewniej wciąż jeszcze szukałbym tych głupich kropli do oczu.

1

Cesarzowa Celene stanowczym krokiem weszła na Dziedziniec Zakonny Uniwersytetu Orlais w towarzystwie licznej służby i straży przybocznej, kroczącego u boku sir Michela, jej czempiona. Cała kadra uniwersytetu zebrała się na dziedzińcu, by powitać cesarzową, i teraz profesorowie skłonili się nisko.

W mdłym świetle poranka marmurowe ściany iskrzyły bielą świeżego śniegu. Dziedziniec wyłożony był mozaiką przedstawiającą Andrastę dumną i niepokorną, w słynnej zbroi z macicy perłowej i z krwawymi płomieniami za plecami. Celene z zadowoleniem odnotowała, że od czasu jej poprzedniej wizyty mozaikę odnowiono w miejscach, gdzie czas i nieostrożne buty zniszczyły fragmenty obrazu.

Mozaikowa Andrasta wpatrywała się lazurowymi oczyma w świątynię Zakonu, od której dziedziniec wziął swoją nazwę. Był to najwyższy budynek uniwersytetu, dominujący nad pozostałymi parą lśniących spiżowych kopuł, które studenci zwykli nazywać „łonem Andrasty”.

Oczywiście rektor uniwersytetu nie wspomniał o tym Celene ani słowem.

Nad wielkimi spiżowymi drzwiami z freskiem przedstawiającym Andrastę i jej uczniów widniał werset z Pieśni Światła wypisany złotymi literami: „Uczone dziecię błogosławieństwem jest dla swych rodziców i w oczach Stwórcy”.

Rektor i profesorowie stali z pochylonymi głowami, podczas gdy Celene i jej świta szli przez mozaikę przedstawiającą Andrastę.

– Wasza Cesarska Mość – powitał Celene rektor Henri Morrac, po czym wyprostował się na jej przyzwalający gest. Pozostali profesorowie poszli za jego przykładem.

– W tych trudnych czasach, Morrac, znajduję pokrzepienie w wiedzy i mądrości, jaką ty i twoi profesorowie zapewniacie przyszłemu Orlais.

Cesarzowa uśmiechnęła się i skinęła dłonią na swe sługi, dwóch z nich zbliżyło się natychmiast, niosąc plątaninę ozdobnie kutego srebrytu, która w kilku ruchach dała się przekształcić w pomysłową, niewielką, ale zaskakująco wygodną ławeczkę.

Sir Michel stanął obok i powiódł spojrzeniem po krużgankach, chodnikach i oknach wprawionych w marmurowe ściany, czujny na wszelkie niebezpieczeństwa, jakie mogłyby zagrozić cesarzowej. Nie przestawał jednak emanować pewnością siebie, której to cechy Celene wymagała od wszystkich najbliższych sług.

Morrac się wzdrygnął. Najwyraźniej miał nadzieję, że zaprosi cesarzową do gabinetu, by omówić powód jej wizyty na swoim terytorium i może nawet popisać się nowym manuskryptem odkrytym przez obiecującego studenta. Pod stosunkowo prostą maską, którą nosił jako młodszy syn, zacisnął usta we frustracji i w niepokoju. Czym prędzej nastawił się na zmianę okoliczności, w jakich miała się odbyć ta konwersacja. Celene z zadowoleniem odnotowała, jak szybko zdołała wytrącić go z równowagi.

Miała na sobie kremową satynową suknię, obszytą sznurami pereł i haftowaną w zawiłe złote wzory oraz ozdobioną ametystami w barwie rodu Valmont. Dla cesarzowej był to najlżejszy i najwygodniejszy strój określony etykietą, poza suknią do konnej jazdy, ale i tak szata ważyła tyle, że Celene pod koniec dnia cierpiała prawdziwe katusze. Usadowiła się na srebrytowej ławeczce, jak zawsze dbając o to, by w żaden sposób nie okazać ulgi, tak jak nie okazywała dyskomfortu.

W ukrywaniu wszelkich uczuć pomagała jej maska kryjąca połowę twarzy. Wszyscy orlezjańscy arystokraci publicznie zakrywali twarze. Maska cesarzowej wyłożona była kamieniem księżycowym, złote linie podkreślały kości policzkowe i nos. Niewielkie fioletowe szafiry okalały oczy, a farbowane pawie pióra spływały z głowy, by otoczyć ją koroną złota i fioletu. Zarówno pióra, jak i szafiry można było wymienić, tak by pasowały do stroju albo okazji. Twarz cesarzowej poniżej maski była upudrowana na biało, a usta podkreślone głęboką czerwienią.

– Jeśli Wasza Cesarska Mość sobie życzy, profesor Doucy z radością przeczyta wyjątki swej dysertacji na temat podrzędności społeczności Qunari – zaczął Morrac. – To śmiała próba rozwinięcia tez z wczesnych pism brata Genitivusa i jeśli dobrze pamiętam, Wasza Cesarska Mość uznała wcześniejsze prace profesora za obiecujące.

– To brzmi naprawdę cudownie. – Celene odczekała, aż Morrac zacznie odwracać się w stronę jednego z profesorów. – Ale dyskusja na temat wielkich rogatych władców Par Vollen wydaje się nieco zbyt surowa w dniu, w którym odczuwamy już zapowiedź zimowych chłodów. – A gdy rektor wrócił już gwałtownie do wyczekującej postawy, dodała: – Być może jeden z twych profesorów mógłby zapewnić nam nieco rozrywki, sięgając do nauk matematycznych. Sama borykam się, na swój ograniczony sposób, z twierdzeniem Vyraniona i z wdzięcznością wysłuchałabym jednego z uczonych, gdyby zechciał wyjaśnić mi, w jaki sposób twierdzenie to zostało udowodnione.

Na wielkim dziedzińcu zapanowały cisza i bezruch, jeśli nie liczyć kilku ptaków, które karmione przez studentów i dozorców zdecydowały się pozostać na zimę w Orlais.

Rektor Morrac przełknął nerwowo ślinę. Nawet jako młodszy syn powinien lepiej nad sobą panować, uznała Celene. Ciekawe, czy to jego otwarte okazywanie emocji doprowadziło do tego, że rodzina skazała go na życie uczonego, usuwając tym samym z niebezpiecznego dworu cesarskiego, czy też Morrac zapomniał, czego go uczono o dworskiej etykiecie, gdy przyjął uniwersytecką posadę. Tak czy inaczej, źle to o nim świadczyło.

– Najjaśniejsza Pani – odezwał się wreszcie – zbyt nisko oceniasz swe naukowe dokonania. Twierdzenie Vyraniona jest wyjątkowo złożone. Przyznam, że w trakcie własnych studiów matematycznych fale mego intelektu rozbijały się o skały tej złożoności z nikłym rezultatem. Jednakowoż, jeśli Wasza Cesarska Mość szuka prezentacji matematycznej, spisałem traktat dotyczący pewnej szczególnej proporcji obecnej w naturze tak często, że musi być odbiciem ręki samego Stwórcy. Będę zaszczycony…

– Herbaty? – spytała Celene i po raz kolejny skinęła dłonią na sługę, a ten zbliżył się z eleganckim srebrnym czajniczkiem z wygrawerowanymi runami, dzięki którym woda pozostawała gorąca nawet bez ognia. Kolejny sługa podstawił filiżanki i spodeczki z antivańskiej porcelany, tak delikatnej, że prześwitywały przez nią promienie porannego słońca. – Na pewno jeden z twoich profesorów opanował twierdzenie Vyraniona. Uniwersytet Orlais nie może się chlubić, że gromadzi najtęższe umysły na całym Thedas, skoro nikt tu nie potrafi zrozumieć pracy prostego uczonego z Tevinteru.

Rektor Morrac sprawiał wrażenie urażonego tą oceną. Może jednak nie stracił jeszcze szlacheckiego poczucia dumy.

– Zapewniam Waszą Cesarską Mość, że Uniwersytet Orlais nie ma sobie równych, jeśli chodzi o dążenia do pogłębiania wiedzy czy wzbogacania kultury. Tevinterscy uczeni są zaledwie niewolnikami i rządzą nimi magowie, podczas gdy my cieszymy się całkowitą swobodą badań. Wszystko to dzięki tobie, Najjaśniejsza Pani, kiedy bowiem uwolniłaś nas od nacisków religijnych i politycznych, dałaś nam siłę, by wznieść społeczeństwo Orlais na jeszcze wyższe poziomy.

Czyli Morrac pamiętał dość z dworskich nauk, by od czasu do czasu wbić rozmówcy szpilkę. Celene z zadowoleniem skonstatowała, że rozmowa może jeszcze okazać się interesująca.

– Może zatem jeden z twych studentów, profesorze? Kiedy w zeszłym roku wybrałam się na przejażdżkę z hrabiną Heleną, wspomniała mi, że wspiera mecenatem pewnego młodzieńca, którego matematyczne zdolności są wręcz zdumiewające. – Cesarzowa przyjęła podaną przez służącego filiżankę. – Właściwie, jak sobie przypominam, ów młodzieniec studiował teorie Vyraniona i to właśnie tamta rozmowa skłoniła mnie do poświęcenia czasu temu zagadnieniu. Lennan, jak mniemam, tak właśnie miał ów młodzian na imię.

– A tak… – Kiedy Morrac zrozumiał już, do czego zmierza cesarzowa, jego spojrzenie stało się nieustępliwe. – Pamiętam, zdaje się, jego podanie. I podczas gdy drzwi nasze pozostają otwarte dla wszystkich, którzy dzięki swej błękitnej krwi czy też właściwemu mecenatowi dają nam gwarancję, że kontynuować będą nasze wybitne tradycje…

– Powiedz mi, Morrac. – Celene przerwała, by upić herbaty. – Studiujesz matematykę, czy słyszałeś może o liczbie zero?

Herbata była wyśmienita, rivańska mieszanka z cynamonem, imbirem i goździkiem, słodzona miodem, dokładnie tak, jak Celenelubiła.

– Tak, Najjaśniejsza Pani – odpowiedział Morrac po chwili milczenia, kiedy zrozumiał już, że pytanie nie było retoryczne. Wziął filiżankę z rąk służącego cesarzowej z ledwie skrywaną irytacją.

– Wspaniale. Albowiem jest to liczba studentów twojego uniwersytetu, którzy nie mają szlacheckiego pochodzenia. Przyznam się, że jestem tym nieco rozczarowana, rektorze, jako że spodziewałam się w tej kwestii poprawy od czasu naszej poprzedniej rozmowy.

– Najjaśniejsza Pani…

– Pij herbatę, Morrac. Nie prosiłam, żebyś pozwolił wieśniakom biegać po korytarzach tego szacownego przybytku. Prosiłam, byś przyjmował studentów pospolitego urodzenia, którzy zyskali sobie mecenat przedstawiciela arystokracji, przekonanego, że inteligencja podopiecznego wykracza poza wszelkie ograniczenia wynikające z czystości krwi i stanowi szansę na umocnienie wielkości Orlais, o ile zostanie oszlifowana odpowiednią edukacją.

Morrac trzymał filiżankę pobielałymi palcami.

– Młodzieniec, o którym Wasza Cesarska Mość raczyła wspomnieć, był elfem.

Celene odwróciła się do swego czempiona, sir Michela de Chevina, który wyglądał prawdziwie po królewsku w srebrytowej zbroi z emaliowanym cesarskim herbem. Herb własnego rodu nosił tuż nad sercem, a jego maska była prostszą wersją maski Celene.

– Sir Michelu, kawalerowie znani są z bystrych oczu. Powiedz mi zatem: czyż na dziedzińcu nie jest wraz z nami obecny elf?

Sir Michel uśmiechnął się lekko.

– W rzeczy samej, Wasza Cesarska Mość. – Wskazał na malowidło nad spiżową bramą. – O ile się nie mylę, to wierna reprodukcja Andrasty i jej uczniów pędzla legendarnego Henriego de Lydes. W czasach, gdy Henri tworzył swój oryginał, elfy nadal były traktowane jako sojusznicy. Wtedy jeszcze nie zdradziły ani nie zaatakowały Orlais. Dwadzieścia lat później, gdy Boska Renata wezwała wiernych do Świętego Marszu przeciwko elfom, rozkazała zniszczenie wszelkich przejawów sztuki Zakonu, w której pojawiały się elfy. Ale Henri de Lydes błagał ją z taką pasją i wdziękiem, że ustąpiła i pozwoliła, by ten jeden obraz przetrwał, wymogła jednak na Henrim skrócenie uszu Shartana, dziś okrzykniętego heretykiem.

Celene z wdziękiem przechyliła głowę.

– A tak. Wydaje się jednak, że uniwersytet całkiem wiernie skopiował oryginalne malowidło. Możesz na nim wskazać Shartana, Morrac? Uszy zostały oczywiście zmienione, ale wielkie oczy sprawiają, że nadal się wyróżnia.

Morrac spojrzał na malowidło, a potem ponownie na Celene.

– Oczywiście, Najjaśniejsza Pani. W przeciwieństwie do Zakonu uniwersytet dumny jest ze swej wierności prawdziwym wydarzeniom. To w istocie elf, którego Andrasta wyzwoliła z niewoli nikczemnego Imperium Tevinter.

– Dziwne, że uniwersytet walczący tak gorliwie, by żadne religijne naciski nie zdołały ograniczyć jego działań na polu nauki, w tej kwestii jest równie sztywny jak sama Boska Renata.

– To w istocie zagadka, Wasza Cesarska Mość – zgodził się sir Michel i popatrzył na rektora.

Morrac upił duży łyk i odstawił filiżankę na spodeczek. Porcelana brzęknęła, gdy naczynie zakołysało się lekko.

– Oczywiście będziemy zaszczyceni, mogąc ponownie rozpatrzyć podanie przedłożone przez hrabinę Helenę.

– Orlais docenia i szanuje wasze oddanie nauce i krajowi. – Celene kiwnęła lekko głową i wstała. Sługa natychmiast złożył srebrytową ławeczkę. Cesarzowa oddała innemu służącemu filiżankę ze spodeczkiem. – A teraz, skoro mamy już za sobą rozmowę o sprawach religijnych, chciałabym spędzić chwilę, kontemplując to, czego może nauczyć nas Zakon. Proszę dopilnować, by mi nie przeszkadzano, rektorze. – Zaraz jednak uśmiechnęła się niemalże pojednawczo. – Kiedy już skończę, z przyjemnością dowiem się czegoś więcej na temat tej proporcji, która, jak twierdzisz, jest śladem dłoni samego Stwórcy.

Uczeni skłonili się i pospiesznie rozstąpili przed cesarzową, która skierowała się do spiżowych wrót. Jej słudzy pozostali jednak na dziedzińcu, poza sir Michelem.

– Wasza Wysokość mogła uprzedzić mnie o tym zaskakującym zwrocie konwersacji – mruknął półgłosem. – Herezji Shartana nie można nazwać wiedzą powszechną.

Celene spojrzała na niego z uśmiechem.

– Pokładałam w tobie nadzieje, mój czempionie.

– Czy mam towarzyszyć Waszej Wysokości do środka?

– Tuszę, że będę bezpieczna w łonie Andrasty – odpowiedziała, gdy otworzył przed nią drzwi.

Sir Michel obrzucił jeszcze pomieszczenie uważnym spojrzeniem, szukając ewentualnych zagrożeń, po czym odwrócił się do cesarzowej i skinął głową, a ona przestąpiła próg sama.

Powietrze w kaplicy było chłodne, jednak znacznie przyjemniejsze niż na zewnątrz, bo zimny jesienny wiatr nie miał tu wstępu. Witraże w oknach malowały szkarłatnym światłem drewniane ławki, a olejki zawarte w drewnie wypełniały świątynię aromatem. Pod przeciwległą ścianą płonął wieczny ogień, jedyne źródło światła poza tym wpadającym przez okna.

Wnętrze świątyni było puste, jeśli nie liczyć kobiety w stroju świeckiej siostry, która wstała na widok cesarzowej.

– Wasza Cesarska Mość. – Skłoniła się nisko.

Potyczka o elfy z rektorem Morrakiem stanowiła zaledwie łagodną przygrywkę do prawdziwego wyzwania tego ranka. Celene gestem poleciła kobiecie wstać.

– Cieszę się, że Boska zechciała się spotkać.

Rudowłosa świecka siostra uśmiechnęła się w odpowiedzi. Nie nosiła maski, jak znakomita większość sług Zakonu, i choć mówiła z akcentem rodowitej Orlezjanki, rysy jej twarzy były czysto fereldeńskie. Maski stanowiły część Gry, bezwzględnej i niekończącej się rywalizacji, rozgrywki, w której ginęły i rodziły się dynastie, a naciski Zakonu, aby ci, którzy pozostają w jego służbie, odrzucili maski, miały stanowić sugestię, że Zakon jest ponad wszelką polityką. Sugestię, którą niewielu Orlezjan traktowało poważnie.

– Zgodnie z wiadomością od Waszej Cesarskiej Mości sprawa jest najwyższej wagi i Jej Świątobliwość chciałaby jej rozwiązania. W tej kwestii jestem jej głosem. Wasza Wysokość może nazywać mnie Słowikiem.

Pod maską Celene uniosła brew. Cesarzowej Orlais nie proszono zazwyczaj, by zwracała się do kogoś, używając pseudonimu. Jednakże Justynia nie wysłałaby osoby, do której nie miałaby absolutnego zaufania.

Celene bezceremonialnie usiadła w jednej z ławek, satynowa suknia wydęła się dziwnie, ametysty brzęknęły o drewno.

– Masz zatem świadomość, Słowiku, że napięcie między magami a templariuszami narasta?

Słowik zawahała się, więc Celene gestem nakazała jej usiąść.

– Oczywiście, Najjaśniejsza Pani. – Rudowłosa usiadła z niewymuszonym wdziękiem, a jej proste szaty ani się nie wydęły, ani nie pogniotły. Subtelne ruchy dowodziły niezbicie, że Słowik była wyszkolonym bardem. Celene zakarbowała sobie w pamięci tę obserwację, by wykorzystać ją w razie potrzeby.

– Po wydarzeniach w Kirkwall templariusze stali się jeszcze bardziej niespokojni. – Celene wpatrywała się w jaskrawą czerwień stosu Andrasty na witrażu, jednak lata treningu nie przeszkadzały jej kątem oka przyglądać się rozmówczyni. – Podobnie jak magowie. Co zamierza Dorothea?

Z rozmysłem użyła prawdziwego imienia Boskiej Justynii i dostrzegła reakcję Słowika. Rudowłosa niemal niedostrzegalnie zmrużyła oczy, jej postawa jednak nie uległa zmianie. Gniew zatem, ale niezwiązany z przekroczeniem zasad etykiety. Słowik mogła sama zwracać się do Boskiej jej prawdziwym imieniem, mogła ją nawet znać z czasów, zanim Dorothea zasiadła na Słonecznym Tronie.

Ta konkluzja zajęła Celene nie więcej niż uderzenie serca.

– Przenajświętsza nie pragnie zakładać, że to, co wydarzyło się w Kirkwall, było czymś więcej niż tylko działaniem jednego obłąkanego maga, doprowadzonego do ostateczności przez nazbyt gorliwych templariuszy. Wasza Cesarska Mość z pewnością zdaje sobie sprawę, że w Wolnych Marchiach magowie traktowani są o wiele surowiej niż w granicach Orlais.

– Owszem, zdaję sobie sprawę. Również z tego, że nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Jeśli Dorothea nie zamierza podjąć żadnych kroków, by zjednoczyć templariuszy i magów, to idzie w ślady wielkiej kapłanki Elthiny, która czekała i modliła się, podczas gdy Kirkwall się rozpadało. – Celene odwróciła się i spojrzała prosto w oczy rudowłosej. Słowik tym razem zareagowała na użycie prywatnego imienia Przenajświętszej.

– BoskaJustynia pragnie uczynić świat lepszym, Wasza Cesarska Mość. Niczego nie zyskamy, jeśli będziemy działać pochopnie.

– Bywa, że wydarzenia nie dają nam czasu do namysłu, zwłaszcza gdy w grę wchodzi magia. – Celene spojrzała na swą rozmówczynię, która siedziała jak prawdziwa dama, odprężona i wdzięcznie upozowana w prostych szatach. Cesarzowa pozwoliła sobie pójść za głosem domysłów. – Z tego, co mi wiadomo, w trakcie ostatniej Plagi Wieża Kręgu w Fereldenie niemalże przepadła, gdy jeden ze starszych magów stał się plugawcem. Po zabiciu tych potworów konieczne było natychmiastowe podjęcie decyzji, czy zabić, czy oszczędzić pozostałych przy życiu magów, i tę decyzję zostawiono BohaterowiFereldenu.

Jej strzała sięgnęła celu. Słowik mrugnęła, po czym wyprostowała się poruszona.

– Nie znajdujemy się w ogniu walki, Najjaśniejsza Pani.

– Zawsze znajdujemy się w ogniu walki. Tylko czasami nie wszyscy zdają sobie z tego sprawę. Usłyszałam to kiedyś od barda imieniem Marjolaine. Ponoć spotkał ją niefortunny koniec, gdzieś w Fereldenie. – Celene westchnęła. – Czy to nie smutne, Słowiku?

Rudowłosa znieruchomiała, spoglądając na Celene z ostrożnym szacunkiem.

– Chyba tak – przyznała wreszcie. – Aczkolwiek to kwestia perspektywy. I być może Wasza Cesarska Mość zechciałaby nazywać mnie Lelianą.

– Może bym zechciała. – Celene uśmiechała się, po czym zniżyła głos. – Boska Justynia musi wiedzieć jedno: szlachta Orlais błaga na prywatnych audiencjach o podjęcie stanowczych i bezpośrednich działań w tej materii. – Dostrzegłszy wstrząs malujący się na twarzy Leliany, cesarzowa skinęła potakująco głową. – Są w Orlais tacy, którzy chętnie widzieliby nas maszerujących przeciwko naszym ludziom w imię bezpieczeństwa. Jestem temu przeciwna. Dorothea wie, że gardzę takimi rozwiązaniami. Ale muszę przedstawić im jakąś alternatywę.

Leliana stała ze zmarszczonymi brwiami.

– Wasza Cesarska Mość pragnie, by Boska wykonała jakiś dramatyczny gest, pokaz, który załagodziłby sytuację.

Celene odetchnęła.

– Prawdę powiedziawszy, każdy gest czy pokaz spowoduje narzekania i skargi, że pozwalam, aby Zakon szarogęsił się w cesarstwie – odpowiedziała, na co Leliana w milczeniu skinęła głową. – Ale jeśli Justynii uda się nieco uspokoić gorące głowy, zanim będę zmuszona ruszyć z mieczem na swych obywateli, to jestem bardziej niż gotowa zapłacić tę cenę.

– Wasza Wysokość mniej myśli o sobie, a bardziej o cesarstwie. Nie tego się spodziewałam. – Uśmiechnęła się Leliana. – To wspaniała cecha u władcy i zbyt rzadko mam okazję ją widzieć.

Celene też się podniosła i przez chwilę kremową suknie skąpało szkarłatne światło z witrażowych okien.

– Powiedz mi jedno. Jak wielki był Arcydemon?

Leliana się roześmiała, tym lekkim, dźwięcznym śmiechem szlachcianki lub wyszkolonego barda. Teraz jej strój siostry zdawał się jedynie kiepskim przebraniem.

– Na tyle wielki, Wasza Cesarska Mość, że w porównaniu z nim wszelkie problemy wydają się małe. – Spoważniała. – Poproszę Justynię, by rozważyła bezpośrednie i jawne działanie. Będzie potrzebowała wsparcia Waszej Cesarskiej Mości, by odeprzeć oskarżenia, że próbuje przywłaszczyć sobie władzę.

– Oczywiście. Może gdyby wygłosiła oświadczenie na balu wydanym na jej cześć?

Leliana zastanowiła się przez moment.

– W takim miejscu i okolicznościach nikt nie będzie się spodziewał takiego oświadczenia…

– Dlatego właśnie podoba ci się ten pomysł – odparła z uśmiechem Celene. – W ten sposób zadbamy, aby wielu szlachciców, którzy domagają się ode mnie działania, wysłuchało jej słów i przekonało się, że kwestia ta nie leży odłogiem.

– Wasza Cesarska Mość została wyszkolona jako bard. – Uśmiechnęła się szeroko Leliana. – Łatwo o tym zapomnieć. Przedstawię tę propozycję Przenajświętszej.

– Trzy tygodnie, najwyżej cztery – oświadczyła Celene. – Miesiąc. Ani dnia dłużej, bo będę musiała działać. Szlachta domaga się rozwiązania, zanim uda się do swych zimowych siedzib.

– Wasza Cesarska Mość. – Leliana skłoniła się dwornie.

Szpieg Boskiej opuściła świątynię ukrytymi drzwiami, a Celene ponownie usiadła. Tym razem, pamiętając otrzymane nauki, zrobiła to bezszelestnie i ani trochę nie pogniotła sukni.

Jeszcze trzy tygodnie zaciskania zębów i radzenia sobie z wielkim księciem Gaspardem, który agitował szlachtę nieustannie, próbując doprowadzić do wojny. Trzy tygodnie ignorowania idiotycznych kłótni, wszczynanych przez bandytów templariuszy i magów, którzy nie potrafili pojąć, jak działa ten świat.

A w nagrodę za cierpliwość i wytrwałość usłyszy ryki Gasparda i zarzuty, że oddała jeszcze więcej władzy w ręce Zakonu. Jakby władza była mieczem, który może dzierżyć tylko jedna osoba. A przecież władza przypominała taniec, w którym należało poruszać się z partnerami i wiedzieć, kiedy prowadzić, a kiedy pozwolić, by prowadził ktoś inny, oraz czekać, aby wreszcie przydepnąć rąbek sukni rywalki i spowodować jej wstydliwy upadek.

W rękach kogoś nieuważnego taka władza mogłaby doprowadzić do zagłady największego cesarstwa Thedas. Dlatego rolą Celene było chronić i historię, i kulturę Orlais.

W takich właśnie chwilach cieszyły ją proste przyjemności jak nagięcie do swej woli krnąbrnego profesora.

– Trzy tygodnie – powtórzyła i pozwoliła sobie przez chwilę oglądać grę ognistych świateł.

Półmaski noszone przez szlachtę publicznie odzwierciedlane były zawsze w maskach służby, aczkolwiek te drugie były mniej wyszukane, nie miały też różnych wersji. Arystokraci często zmieniali maski w zależności od okazji albo wymogów mody. Jeśli maska szlachcica ukształtowana była na podobieństwo lwa, wyrzeźbiona z kości słoniowej i wyłożona złotem i onyksem, maski jego sług miały ten sam kształt, ale przemalowane były na czarno i obramowane brązem. Maski chroniły służbę – stanowiły ostrzeżenie dla kupców i wszelkich handlarzy, że afront uczyniony służącemu jest uchybieniem wobec jego pana. Natomiast słudzy z różnych domów łatwo mogli rozpoznawać potencjalnych sojuszników, a także potencjalnych wrogów.

Maski noszone w pałacu w Val Royeaux przez służbę, która pojawiała się publicznie, odzwierciedlały tę cesarzowej Celene. Jednakże jej maska wyłożona była kamieniem księżycowym, a maski służących jedynie emaliowane albo w przypadku sług najwyższych rangą – wykładane kością. Złoto i fiolet zwyczajnie malowano. Odsłoniętą część twarzy służący pudrowali na biało – stanowiło to dodatkową oznakę statusu.

Przybyszowi z zewnątrz wszyscy słudzy wydawali się zapewne niemal identyczni, ponieważ widział tylko morze bladych twarzy ozdobionych złotem i fioletem. Kobiety nosiły stosowne suknie, mężczyźni obcisłe spodnie, jedne i drugie skrojone wedle najnowszej mody i ufarbowane na cesarskie barwy. Tylko strażnicy i słudzy, których goście nigdy nie mieli oglądać – kucharze, podkuchenni albo czyściciele wychodków – mieli twarze odsłonięte.

Półmaski noszone przez służbę stanowiły część dworskiego ceremoniału, jednak wcale nie miały zapewniać anonimowości. W przeciwnym razie maska zasłaniałby elfie uszy Briali.

– Ty tam! Króliku! – zawołała ochmistrzyni, gdy Briala przeszła przez wielką salę.

– Pani?

– Przegoniły cię, co? – Ochmistrzyni spojrzała ku sali balowej, gdzie służący na drabinie poprawiali wielki fioletowy sztandar, by złoty lew Domu Valmont znalazł się na odpowiedniej wysokości.

– Może zgodzą się na to, żebyś ubierała Jej Cesarską Mość w normalny dzień, ale na bal wszystko musi być, jak należy. – Zmrużyła oczy. – Wyżej z lewej.

Briala miała już okazję obserwować ochmistrzynię w trakcie przygotowań do niejednego balu i ta zawsze była w tym czasie rozdrażniona, burkliwa i gotowa wyładowywać zdenerwowanie na kim popadło. Dzisiaj jednak ochmistrzyni sprawiała inne wrażenie. W warkliwych uwagach brakowało zwykłego ognia. No i przecież wszyscy wiedzieli, że Briala doskonale dogadywała się z garderobianymi cesarzowej, które ubierały Celene na formalne okazje. Elfka nie miała wyjścia, w przeciwnym razie zostałyby rywalkami. Służyła Celene od czasu, gdy obie były dziećmi – obecna cesarzowa była wtedy jedynie pretendentką do tronu, i to jedną z wielu. Kiedy już obie znalazły się w Val Royeaux, Briala została jednym z nielicznych elfów, które otrzymały maski służących cesarskiego dworu.

Teraz, stając przed ochmistrzynią, zauważyła coś jeszcze. Kilka zbłąkanych loków dostało się pod maskę kobiety – niewybaczalna gafa w przypadku służby pałacu imperialnego. I szafarka wiedziała o tym równie dobrze jak Briala. Nie mogła po prostu przeoczyć uwięzionych kosmyków, chyba że zdjęła maskę i bardzo szybko nałożyła ją ponownie.

– Tak, pani. – Briala nie próbowała nawet wyprowadzać ochmistrzyni z błędu.

– To możesz się do czegoś przydać. Biegnij do kuchni, do kucharki i jej podkuchennych. Powietrze jest suche i nie życzę sobie, żeby mięso też takie było. Zeszłej jesieni pani Montsimmard powiedziała, że w Kręgu Magów podano lepszą kaczkę niż w pałacu. – Zmrużyła gniewnie oczy tak bardzo, że widać to było w otworach maski. – Powiedz im, że jeśli w tym roku to się powtórzy, każę je wszystkie wychłostać.

– Tak, pani. – Briala skłoniła głowę, by podkreślić swój szacunek dla rozmówczyni. Hierarchia wśród pałacowej służby była jasna i oczywista, a chociaż status Briali jako osobistej pokojówki Celene stawiał ją nieco poza strukturami, nie oznaczało to, że była całkowicie wolna od służbowych zależności.

– Och, nie musisz się obawiać, króliku. – Szafarka poklepała Brialę po ramieniu, a ta natychmiast zauważyła niedopięty mankiet, kolejny błąd, na jaki nigdy nie pozwoliłyby sobie garderobiane. – Chodzi tylko o to, żeby te leniuchy poczuły strach przed Stwórcą. Ciebie nigdy byśmy nie wychłostali. No, zmykaj.

– Tak, pani – powtórzyła Briala i odeszła zgodnie z poleceniem, a za jej plecami ochmistrzyni zaczęła krzyczeć na służących, by opuścili lewą stronę sztandaru.

Briala szła pałacowym korytarzem, którego podłogi wyłożone były pięknymi dywanami prosto z Nevarry, ściany zaś ozdobione klasycznymi obrazami i sztukateriami, i zastanawiała się intensywnie.

Ochmistrzyni od ponad dekady wiernie służyła Celene. Praca była dla niej bardzo ważna i kobieta nigdy nie pozwoliłaby sobie, by coś rozpraszało jej uwagę w dzień balu, chyba że jej lojalność została jakimś sposobem osłabiona. Uchwycone pod maską pasemka włosów i niedopięty mankiet wskazywały, że ochmistrzyni miała nowego kochanka – lub kochankę – któremu poświęcała zbyt wiele czasu. Oczywiście mogło to nie mieć żadnego znaczenia, ale w Val Royeaux wszystko stanowiło część Gry, nawet potajemne miłostki co ważniejszych sług. Briala dorastała, obserwując Grę, a obecnie, jako jeden z pionków Celene, z determinacją dążyła do wygranej.

W najgorszym możliwym razie należało założyć, że ochmistrzyni brała udział w tej rozgrywce zupełnie nieświadomie. Ewentualne kłopoty Celene oznaczały przecież problemy dla ochmistrzyni, a jeśli, Stwórco broń, cesarzowa by zginęła albo została odsunięta od władzy, ochmistrzyni zostałaby usunięta ze stanowiska, na którym zastąpiłby ją protegowany nowego władcy. Jeśli jednak nie chodziło tu o nazbyt gorliwego kochanka, tylko element Gry, to ochmistrzyni nie była aktywnym uczestnikiem, lecz jedynie narzędziem w intrydze, jaka właśnie nabierała kształtów.

Pozostawało pytanie: czyim narzędziem?

W kuchni panowała rozgrzana duchota, przygotowywano właśnie potrawy z każdego zakątka znanego świata. Kucharka, Rilene, była ciężką kobietą o rumianej twarzy i przedramionach poznaczonych śladami oparzeń oraz innymi bliznami, pozostałościami po wypadkach z czasów młodości – o ile mianem wypadku można było określić skutki, jakimi objawiała się opinia poprzedniej ochmistrzyni, że Rilene staje się zbyt bezczelna. Briala lubiła kucharkę i robiła, co mogła, by ją ochronić, kobieta o wiele lepiej radziła sobie z wyrabianiem ciasta niż z zawiłościami Gry.

– Panienka Briala! – Rilene rozpromieniła się, gdy tylko elfka weszła do kuchni. – Najjaśniejsza Pani potrzebuje przekąski, by dotrwać do wieczornego bankietu? Mamy wyśmienite ciastka z Lydes.

– Dziękuję, Rilene, ale nie trzeba. – Briala spojrzała na podkuchenne. Było wśród nich kilka ludzkich dziewcząt, ale o wiele więcej elfich i żadna nie nosiła maski. Szlachcice nigdy ich nie oglądali. – Ochmistrzyni martwi się o kaczkę. Wyraziła się… bardzo dobitnie.

Rilene z wdzięcznością kiwnęła głową.

– Dopilnuję jej osobiście. – Otrzepała pobliźnione ręce z mąki i podeszła do garnka, w którym pieczone danie połyskiwało w sosie.

– I gdybyś mogła wysłać jedną z dziewcząt, żeby sprawdziły, jakie zmiany wprowadziła ochmistrzyni w ostatniej chwili… – poprosiła Briala.

– Oczywiście, panienko – oparła z uśmiechem Rilene. – Każę jej znaleźć panienkę.

– Dziękuję.

Briala wyszła z kuchni i wróciła na pałacowe korytarze. Ochmistrzyni uporała się już ze sztandarami i teraz krzykiem kończyła przygotowywanie stołów. Obszerne pokoje do gier przylegające do sali balowej zostały udekorowane zgodnie ze stylami dominującymi w poszczególnych krajach – od niedźwiedzich futer i złotych statuetek mabari z Fereldenu po dekadenckie jedwabie i magiczne lampy z Tevinteru. Balkony zapewniały doskonały widok na salę i pozwalały zaczerpnąć świeżego powietrza, można też było z nich podziwiać zielony labirynt żywopłotu, ozdobiony klejnotami marmurowych fontann.

– Ty tam! Ostroucha!

W przeciwieństwie do „królika”, przezwiska wypowiadanego zwykle z przyjazną protekcjonalnością, to sprawiło, że Briala zaciskała zęby. Określenie „ostroucha” nie mogło być traktowane inaczej jak oblega – ludzie rzucali ją zwykle pod adresem rynsztokowego śmiecia, zbyt leniwego, by pracować, i zbyt głupiego, by kraść.

Kapitan gwardii pałacowej nie nosił maski. Żaden z gwardzistów nie nosił. Maski umożliwiłyby jedynie wszelkiego rodzaju zabójcom wtopienie się tło i zbliżenie do cesarzowej z bronią w ręku. Kapitan miał pociągłe rysy świadczące o szlacheckim pochodzeniu, a pod surkotem z wyhaftowanym złotym lwem Domu Vermont połyskiwał paradny napierśnik. Briala zauważyła jednak od razu, że sprzączka napierśnika była zapięta krzywo, a na szyi kapitana tuż poniżej ucha widniał ślad miłosnego ukąszenia.

– Próbujesz wymknąć się i wykręcić od pracy, ostroucha? – rzucił mężczyzna ze złośliwym grymasem.

– Cesarzowa nakazała mi sprawdzić, jak idą przygotowania do balu. – Briala nie ukłoniła się kapitanowi. Jako dowódca gwardii był osobą na tyle ważną, że powinna to uczynić, ale elfka miała dość władzy, by ignorować zasady, gdy bardzo tego chciała, a w tej chwili mało czego pragnęła mocniej.

– Niezła bajeczka. – Pociągnął nosem, przyglądając jej się z zainteresowaniem. – No, ale gdybyś szukała sobie jakiegoś zajęcia, to jesteś na tyle ładna, że mógłbym nawet zignorować te paskudztwa sterczące ci z głowy. – Podszedł bliżej i zasłonił jej widok na ogród. – Może nawet złapałbym je w trakcie, jak wodze.

Briala wyczuła pot, ale też lawendę, ulubiony zapach ochmistrzyni. Cofnęła się.

– Wątpię, by cesarzowej to się spodobało.

Odwróciła się i oddaliła. Nie obejrzała się przez ramię. Już wiedziała, że kapitan pałacowej gwardii zabawiał się z ochmistrzynią i wyraźnie miał zamiar nękać Brialę dopóty, dopóki by jej nie przegonił. Nie chciał też pozwolić, aby popatrzyła na żywopłotowy labirynt… dlatego przesunął się, by zasłonić jej widok. Briala pamiętała, że kapitan trafił do pałacu niedawno, a wcześniej służył w wojsku. Nie wiedziała, gdzie dokładnie ani w którym oddziale, ale biorąc pod uwagę popularność księcia Gasparda wśród żołnierzy…

Wiedziała zatem kto i gdzie. Pozostało dowiedzieć się co.

Pospieszyła w dół kręconych schodów, których marmur przesłonięto czerwonym aksamitem, zanim jednak zdążyła otworzyć drzwi prowadzące w żywopłotowy labirynt, usłyszała, że ktoś woła ją z góry. Gdy się odwróciła, zobaczyła zbiegającą ze stopni podkuchenną.

– Miałam znaleźć panienkę – oznajmiła młoda elfka.

– Dziękuję, Disirelle. – Briala uśmiechnęła się do niej. – Czego się dowiedziałaś?

– Ochmistrzyni dodała barda, Melcendre, do dzisiejszej listy gości.

Briala kiwnęła głową.

– Dziękuję, a teraz, jeśli Rilene może się obyć bez ciebie jeszcze przez moment, chciałabym cię prosić, żebyś się dowiedziała, co dziś robił kapitan gwardii.

– Oczywiście, panienko, Rilene powiedziała, że jestem do twojej dyspozycji.

– Dobrze. – Briala spojrzała na zielony labirynt. – W razie czego będę tam. Na polowaniu.

Celene miała okazję obserwować, jak trenują orlezjańscy kawalerowie. Jedna z najsłynniejszych prób, a przynajmniej z tych, o których wszyscy wiedzieli, polegała na przejściu między ostrzami umieszczonymi na specjalnym rusztowaniu z drewna. Kiedy słudzy obracali ukryte kołowroty, klingi też wirowały i cięły z oszołamiającą szybkością. Na letnich festynach i jarmarkach dzielni młodzieńcy próbowali przejść między wirującymi ostrzami w grubych, kilkuwarstwowych tunikach, jednak miecze uderzały tak mocno, że niejeden śmiałek kończył z urazami i bynajmniej nie chodziło tylko o urażoną dumę. Podobno na swoich ćwiczeniach kawalerowie wchodzili między ostrza bez zbroi, a klingi były naostrzone.

Dokładnie w taki sam sposób Celene postrzegała oficjalne bankiety.

Na szczęście nie musiała wbiegać między wirujące ostrza sama. Jej czempion, sir Michel, szedł o krok za nią, jak zawsze bez zbroi, by nie powodować zamieszania, gdy Celene poruszała się wśród tłumu, miał jednak przy sobie broń. Nosił złote pończochy i zamszowy dublet ze skóry zwierząt hodowanych przez krasnoludy na podobieństwo bydła. Pochwę jego miecza zdobił złoty lew o grzywie i oczach z fioletowych szafirów. Dłonie sir Michela wolne były od wszelakich pierścieni i bransolet, które tak upodobała sobie szlachta, nie pozwoliłby bowiem, żeby cokolwiek ograniczało jego zdolność władania mieczem. Na szczycie jego maski pyszniło się wysokie żółte pióro kawalerów.

– Rozkazy, Wasza Cesarska Mość? – spytał tak, by tylko Celene mogła go usłyszeć.

Zazwyczaj niewiele mówił podczas takich dworskich imprez, a to cesarzowa bardzo sobie ceniła. Jako czempion stanowił element jej publicznego wizerunku i ściągał uwagę nie na siebie, tylko na nią. Nie dbał o Grę, ale miał bystre oko i wykonywał rozkazy władczyni co do słowa. Trwał u boku Celene niemal od dekady, od czasu gdy jej poprzedni czempion zginął podczas walki ze skrytobójcą.

– Briala przekazała ci, co znalazła?

– Miecz w krzakach? Owszem, Najjaśniejsza Pani. – Zachowywał spokojny ton i postawę, zupełnie jakby omawiali wspaniałość rzeźbionych w lodzie wiwern, które zdobiły stoły z przekąskami.

– Obserwuj barda, tę Melcendre. Wszystko zacznie się od niej.

– Mam tylko nadzieję, że dzisiejszego wieczoru nie będę przepytywany ze znajomości religijnej ikonografii.

Celene powstrzymała uśmiech.

– Tym razem postaram się cię uprzedzić, jeśli zajdzie taka konieczność.

Podczas gdy bard Gasparda, Melcendre, słodkim głosem śpiewała o końcu lata i utraconej miłości, Celene przechadzała się między sprzymierzeńcami i wrogami – tymi, którzy życzyli jej jak najlepiej, i przyszłymi rywalami.

– Najjaśniejsza Pani. – Hrabia Chantral z Velun ukłonił się, grzechocząc sznurem czarnych pereł przymocowanych do czarnej maski. – Twój blask sprawi, że tej jesieni ptaki nie odfruną, będą bowiem myślały, że wciąż trwa lato.

Chantral już od jakiegoś czasu ubiegał się o rękę Celene. Z uwagi na jego niezachwianą lojalność i nieporadność w Grze Celene trzymała go na wygodny dystans i nigdy do końca nie niszczyła jego nadziei.

Suknia w kolorze kości słoniowej miała głęboki dekolt, w którym na tle jasnej skóry Celene połyskiwał żółty diament, strój stanowił dopełnienie wspaniałego klejnotu, zdobiony kroplami bursztynu, które spływały sznurami od najjaśniejszych, przy dekolcie, do ciemnych jak złoto, przy nadgarstkach i rąbku. Cesarzowa nosiła tę samą maskę co rano, ale ozdobioną złotymi piórami.

– Twoja uprzejmość, hrabio, jest kojąca niczym ciepłe wody jeziora Celestine – odpowiedziała Celene. – I choć obawiam się, że ptaki muszą odlecieć albo zginą od zimowych chłodów, to jestem pewna, że wiosną znów ozdobią niebo nad Velun.

Gdy ruszyła dalej, pochwyciła wzrok markizy Montsimmard, której maska lśniła kawałkami lyrium na obu policzkach, podarunek pierwszego zaklinacza orlezjańskiego Kręgu.

– Cosinne – zagaiła przyjaźnie Celene, tamta skłoniła się nisko. – Zbyt długo cię nie widziałam. Powiedz, jak ci smakowała kaczka.

– Sos był boski, Wasza Cesarska Mość. – Markiza i jej mąż gościli latem księcia Gasparda, a w minionych latach ich związki z Kręgiem i kontrola, jaką nad nim posiadali, stanowiły ich kartę przetargową. W opinii Celene mąż był niebezpieczny, a żona tępa. Cesarzowa podejrzewała nawet, że markiza Montsimmard nie zdawała sobie sprawy, jak ryzykowna stała się sytuacja z magami, a podejrzenia te potwierdziły się już po chwili, gdy markiza kontynuowała odpowiedź. – Aczkolwiek, prawdę mówiąc, kiedy odwiedziliśmy Krąg Magów…

– Och, byłabym raczej ostrożna, jeśli chodzi o zasiadanie z nimi do wspólnego stołu – przerwała jej Celene ze śmiechem. – Wygląda na to, że kiedy próbują przyrządzić posiłek, wokół pozostają tylko popiół i zgliszcza.

Podjęła spacer, podczas gdy markiza Montsimmard wydukała słowa pożegnania z wymuszonym uśmiechem przyklejonym do twarzy. Celene nie musiała nawet się odwracać, by wiedzieć, że za jej plecami sir Michel przeszył markizę spojrzeniem pełnym potępienia – milczącym przypomnieniem, że cesarzowa mogła się śmiać i grać w Grę albo zażyczyć sobie głowy markizy zatkniętej na pal. Celene postanowiła później porozmawiać z Madame de Fer, nadworną zaklinaczką, o przyjaźni Montsimmardów z magami.

Niestrudzenie lawirowała wśród tłumu, wymieniając pozdrowienia i ciepłe słowa podszyte trucizną. Czy Orlais powinno naciskać na lepsze warunki handlu z Fereldenem, kiedy młode królestwo wciąż jeszcze leczyło rany zadane przez ostatnią Plagę? Co należało uczynić, by zyskać pewność, że w Orlais nie dojdzie do tego, co stało się w Kirkwall? Czy uniwersytet, do którego do tej pory synowie szlacheckich rodów przybywali po naukę, zacznie przyjmować „ostrouchych”? Wargi bolały ją już od uśmiechu, widocznego pod półmaską i grubą warstwą makijażu. Tłem dla słów niczym sztyletywciąż był słodki śpiew Melcendre.

I wreszcie śmiech księcia Gasparda zakończył ceremoniały.

To był głęboki, tubalny dźwięk, który niósł się przez pole bitwy. Uciszył lękliwych i służbę niczym żałobny dzwon, a samym swym ciężarem porwał innych arystokratów i skłonił do śmiechów i chichotów. Tłum przed Celene rozstąpił się, tworząc szpaler wiodący do wielkiego księcia i ciemnowłosej pieśniarki. Melcendre nie miała maski, tylko lekki makijaż, jaki zwykle nakładali na twarz ludzie z gminu, gdy przyszło im brać udział w spotkaniach szlachty. Odwróciła się wyraźnie zażenowana słowami Gasparda.

Celene zebrała siły, choć nie zmieniła wyrazu twarzy. Grała w Grę niemal całe życie. Jednak bez względu na to, jak bardzo była przygotowana, jak starannie przemyślała, zaplanowała i określiła swoją strategię, zawsze przeżywała moment strachu.

Ten moment minął, gdy ruszyła do pieśniarki tak niespodziewanie dodanej do listy gości na życzenie kapitana gwardii lojalnego wobec Gasparda. Kroki sir Michela rozbrzmiewały wraz z jej krokami, potężny czempion idealnie dostosował tempo do cesarzowej.

Melcendre była dobra, oceniła Celene, ale nie doskonała. Nie umiała na zawołanie oblać się prawdziwym rumieńcem, ale makijaż w znacznym stopniu to maskował, powinna jednak była dodać nieco czerwieni na policzki, by inni goście balu sądzili, że się zarumieniła. Kiedy Celene wychwyciła tę drobną niedoskonałość, nie błąd, ale coś, co sama zrobiłaby lepiej, wszystko wydało się jakoś łatwiejsze.

– I jakimż to żartem mój kuzyn uciszył tak słodki głos? – zapytała w pełnej oczekiwania ciszy.

Melcendre zamarła skrępowana, ale Gaspard pochylił głowę, ukłon ten był niemalże oznaką lekceważenia.

– Wasza Cesarska Mość. – Wciąż jeszcze się uśmiechał. – Wspomniałem jedynie młodej damie, że jej pieśń ma melodię podobną do tej, na którą śpiewa się Mabari króla Meghrena.

Arystokraci podśmiewali się cicho, skandalicznie rozbawieni. Celene nie przestała się uśmiechać. Gaspard zadał celne uderzenie. Piosenka była popularna i zupełne nieszkodliwa dekady temu, podczas orlezjańskiej okupacji Fereldenu. Opowiadała historię nieszczęśliwego Meghrena, wbrew swej woli wysłanego do Fereldenu przez cesarza Floriana. W piosence bezradny arystokrata co chwila frustrował się komicznie, gdy nie potrafił sobie poradzić z surową fereldeńską kulturą i obyczajami, na przykład wtedy, gdy śliniący się mabari zjadł mu maskę.

Piosenka nigdy nie była zabroniona, ale straciła na popularności, gdy król Fereldenu, Maric, zabił Meghrena. Gdy tylko Celene zasiadła na tronie, zrobiła wszystko, by umocnić więzi między oboma krajami, dlatego piosenka wyśmiewająca prostych Fereldeńczyków i ich niecywilizowane obyczaje nigdy nie wróciła od łask.

Aż do teraz, jak się wydawało.

– Pamiętam, jak śpiewaliśmy tę piosenkę podczas marszu – powiedział Gaspard. – Dzięki temu mogliśmy sobie przypomnieć czasy, gdy Orlais gotowe było podbić świat. Biedny Meghren, uwięziony, gdzie wzrok Stwórcy nie sięga, i próbujący się zadomowić między tymi psimi władcami. – Książę był wysokim, barczystym mężczyzną, jego przypominający zbroję dublet skrojony był prosto, ze srebrnym trymowaniem. Nosił złotą maskę, zdobioną szmaragdami pasującymi do rodzinnego herbu, wystawało z niej długie żółte pióro – książę, tak jak sir Michel, był jednym z kawalerów.

I stał zaledwie dziesięć kroków od banna Teagana Guerrina, ambasadora Fereldenu. Teagan nie miał maski ani makijażu, więc nic nie kryło gniewu, jaki wzbudziły w nim słowa wielkiego księcia, szczególnie nazwanie Fereldeńczyków psimi władcami.

– To były smutne lata dla nas wszystkich. – Celene odwróciła się do ambasadora z uśmiechem. – Orlais cieszy się, że w tak trudnych czasach może zaliczać Ferelden do swych przyjaciół.

– Wasza Cesarska Mość, Ferelden odwzajemnia ten sentyment.

– Oczywiście. – Gaspard postąpił do przodu. – Co było, minęło, hm, Teaganie? Dziś jesteśmy tylko dwoma starymi wojownikami. – Klepnął Fereldeńczyka w ramię, a bann zesztywniał na tę poufałość.

– Sprowadziłeś swojego psa do Orlais, mój panie? – spytała Melcendre. Stanowiła ciemnowłose wcielenie absolutnej niewinności, nawet gdy wśród gości rozległy się śmiechy.

Teagan obrócił się do niej, ręce miał opuszczone wzdłuż boków, dłonie zacisnął w pięści.

– Owszem, choć nie na ten bal. Nie sądzę, by docenił tutejszą kuchnię.

Teraz już goście śmiali się głośno. Fereldeńczyk nie należał do mistrzów Gry, ale był na tyle bystry, by zorientować się, że jest wmanewrowywany w pułapkę, więc postarał się przeciągnąć tłum na swoją stronę.

– Pewnego dnia muszę zobaczyć tego twojego psa, Teaganie. – Gaspard nie dał się zbić z tropu. – Ale dzisiaj, dla uczczenia przyjaźni między cesarstwem a twoim, khem, królestwem, coś dla ciebie przyniosłem. – Pstryknął palcami i natychmiast zjawił się sługa niosący długi przedmiot owinięty zielonym aksamitem.

Gaspard wziął ów przedmiot z rąk służącego i z szerokim uśmiechem wręczył go Teaganowi. Fereldeńczyk przyjął dar z oporem, świadom, że wchodzi prosto w pułapkę, nie zdołał jednak wymyślić sposobu, by jej uniknąć. Chcąc nie chcąc, zaczął rozwijać aksamit.

Celene wiedziała, co kryje materiał, Briala poinformowała ją wcześniej, że to miecz. Fereldeńskiej roboty klinga była raczej prosta, praktyczna, ale dodano kilka skromnych ornamentów, które miały sugerować, że to broń szlachcica. Szczerby na ostrzu i kilka plam rdzy sprawiało, że wyraźnie wyglądała na leciwą i używaną.

– Wasza Książęca Mość!

Michel stanął pomiędzy Celene a mieczem. Ta klinga nigdy nie powinna była dotrzeć do sali balowej, gwardziści przy wejściach starannie sprawdzali wszelkie pakunki, aby powstrzymać ewentualnych skrytobójców przed wniesieniem broni do pałacu. I właśnie dlatego Gaspard zadał sobie tyle trudu, żeby przemycić miecz do ogrodu i ukryć go w żywopłotowym labiryncie, skonstatowała Celene.

– Spokojnie, kawalerze. – Gaspard spojrzał na ostrze. – Już prędzej skorzystałbym z pogrzebacza, niż próbował walczyć czymś takim. – Kiwnął głową do Teagana. – Został ściągnięty z trupa jakiejś szlachcianki, która przysporzyła biednemu Meghrenowi kłopotów. Jak mniemam, Moira jej było. – Przez szczeliny maski można było dostrzec iskierki dobrego humoru połyskujące w oczach wielkiego księcia. – Słudzy używali go do zabijania szczurów w piwnicach.

Teagan znieruchomiał, wpatrzony w miecz, jakby reszta dworu przestała istnieć. Zacisnął dłonie na zielonym aksamicie tak mocno, że pobielały mu kłykcie.

– To był szlachecki miecz? – zapytała niewinnie Melcendre. W tonie jej głosu zabrzmiało stosowne zwątpienie, które miało dolać oliwy do ognia i skłonić tłum do wyśmiania wysłużonego ostrza, a to z kolei musiało pchnąć Teagana do wypowiedzenia słów, które Gaspard będzie mógł uznać za obrazę.

Zagranie było proste, ale skuteczne. Bann Teagan miał być tak długo prowokowany, aż wreszcie powie coś w gniewie. Wtedy Melcendre zaszokowana głośno wciągnie powietrze, żeby nawet najmniej bystrzy z gości na pewno zrozumieli, że powinni poczuć się urażeni. Wtedy Celene będzie musiała wybrać: albo na jej polecenie sir Michel rzuci wyzwanie bannowi, by honor Orlais został usatysfakcjonowany, albo nie powie nic i pozwoli tym samym, aby Gaspard, powołując się na kodeks kawalerów, sam wyzwał Teagana. Każda z tych opcji popsuje stosunki między Orlais a Fereldenem i popchnie oba kraje do kolejnej głupiej wojny.

A przecież Gaspard najlepszy był w prowadzeniu wojen.

Wszystko to przemknęło przez głowę Celene, gdy książę upewnił się, że jego strzały sięgają celu.

– No cóż, nazywała się Królową Rebeliantów. Prędzej przystoi to bandycie czy dowódcy najemników. Wydawało jej się, że zdoła wygnać nas z fereldeńskich ziem.

– I miała rację. – Teagan nadal nie patrzył na Gasparda. – Dokonał tego jej syn, Maric.

– Szkoda, że Moira nie dożyła tych dni. – Wielki książę rozejrzał się po pomieszczeniu z szerokim uśmiechem. – Może gdyby miała jednego z twoich psów…

Kilku szlachciców parsknęło śmiechem. To wystarczyło, by Teagan stracił panowanie nad sobą. Celene zobaczyła, jak napinają mu się barki, Fereldeńczyk otworzył usta, by powiedzieć dokładnie to, na co czekał Gaspard.

– Bannie Teaganie! – zawołała. Od dwudziestu lat władała największym imperium na świecie i doskonale wiedziała, jak sprawić, by jej głos przerwał rozmowy i uciszył tłum.

Fereldeński szlachcic odwrócił się do niej z wciąż rozchylonymi ustami.

Celene z Gaspardem grali w Grę tak długo, że mogli się już nazywać zażyłymi wrogami. Celene posłała mu nieznaczny uśmiech i postąpiła krok naprzód. Niezła próba, mówił ten uśmiech, i może następnym razem okażesz się dość bystry, by odnieść sukces… ale nie dziś.

– Wasza Cesarska Mość. – Teagan napiął się, z daleka widać było, że żyły wystąpiły mu na szyi.

– Z twojej miny wnioskuję, że ostrze obudziło w tobie dawne emocje. Czy Orlais obraziło cię, ponieważ zadało śmierć Moirze Theirin, fereldeńskiej Królowej Rebeliantów? – Usłyszała, jak tłum zgodnie nabiera powietrza. – Czy domagasz się satysfakcji?

Teagan spojrzał na miecz w swoich dłoniach, potem na Gasparda, na koniec zaś na Celene. Otaksował jej postawę, bo choć nie nawykł do subtelności Gry, nie należał do głupców.

– Domagam się – odparł cicho.

Tłum zaczął wykrzykiwać radośnie, a Celene się uśmiechnęła. Gaspard zamknął oczy i potrząsnął głową, ponieważ wiedział już, że przegrał, choć jego bard, Melcendre, spoglądała nań ze zmieszaniem – wyraźnie nie potrafiła odgadnąć, w którą stronę powinna teraz pociągnąć publikę.

Celene spojrzała na Michela i lekko skinęła głową, na co czempion dobył miecza. Okrzyki tłumu ucichły na widok srebrytowego ostrza połyskującego błękitem w sali balowej.

– Zatem damy ci, czego się domagasz – oświadczyła fereldeńskiemu ambasadorowi Celene. – Sir Michelu?

– Najjaśniejsza Pani? – spytał Michel, nie spuszczając wzroku z banna Teagana.

– Rzucono nam wyzwanie, a ty jesteś moim czempionem. Czy jesteś gotów bronić honoru Orlais i stanąć do pojedynku z tym oto mężem szlachetnego rodu?

– Nie jestem, Najjaśniejsza Pani – odpowiedział Michel bez wahania. – Skoro to nam rzucono wyzwanie, od nas zależy wybór broni, jaka zostanie użyta w tym pojedynku. Nie możemy przystąpić do walki, zanim tego nie uczynimy.

– Ach. – Celene zamilkła, aby jeszcze bardziej podnieść napięcie w otaczającym ją tłumie. – Rozumiem. Byłoby czymś niecnym niszczyć wciąż nie dość mocną przyjaźń między naszymi narodami, przelewając szlachecką krew w imię dawnych zadrażnień. – Odwróciła się do Teagana. – Zatem, jako że do mnie należy wskazanie broni do tego pojedynku, wybieram… pióra.

– Oczywiście, Najjaśniejsza Pani. – Michel bez wahania wyrwał długie żółte pióro ze swojej maski. Tłum był kapryśmy, spragniony krwi i próżny, ale teraz przede wszystkim należał do niej. Wprawdzie szlachcice rozkoszowaliby się skandalicznym, krwawym pojedynkiem, jednak podziwiali też pokaz inteligencji i bystrości. Kiedy sir Michel uniósł pióro z gracją i wprawą mistrza szermierki, publiczność roześmiała się zachwycona.

Bann Teagan odprężył się nieco. Zwinięty w aksamit miecz przycisnął do boku i uśmiechnął się do Celene z wyraźną ulgą.

– Najjaśniejsza Pani, z żalem muszę stwierdzić, że nie jestem odpowiednio wyposażony, by stanąć do tego pojedynku. Z pewnością zauważyłaś, że mój naród woli futra od piór. – Kiedy uniósł ręce, aby zaprezentować rękawy obszyte futrem, tłum nagrodził go śmiechem.

– Zaiste. – Celene spojrzała na Gasparda, który stał z uśmiechem charakterystycznym dla kogoś, kto nie zamierza dać swemu przeciwnikowi satysfakcji ani nie skrzywi się ze złością. – Kuzynie, popisałeś się już swą szczodrością wobec krewniaków z Fereldenu, gdy wręczyłeś pierwszy podarunek tego wieczoru. – Nagrodziła go gestem wdzięczności. – Czy byłbyś łaskaw oferować jeszcze jeden?

Gaspard zamrugał zdziwiony, ale skłonił się dwornie.

– Nic nie mogłoby mnie bardziej ucieszyć – odparł i szybkim ruchem sięgnął do swojej maski.

Po czym podał żółte smukłe pióro, szanowany symbol legendarnych kawalerów z Orlais, fereldeńskiemu władcy psów, którego dopiero co obraził.

I gdy sir Michel i bann Teagan walczyli na pióra ku zachwytowi tłumu, Celene z zadowoleniem nakazała Melcendre zaśpiewać coś uroczyście radosnego.

Briala weszła do komnaty sypialnej cesarzowej poprzez sekretne drzwi za wielkim lustrem. Cesarzowa zdążyła już się wykąpać po balu i przebrać w satynową koszulę nocną w kolorze głębokiego fioletu. Świeca na blacie biurka dawała ledwie tyle światła, by widoczne były stronice, nad którymi władczyni pochylała głowę. Pozostałą część komnaty oświetlał jedynie bladożółty jesienny księżyc za oknem oraz cieplejszy pomarańczowy blask samego Val Royeaux poniżej.

– Powiedział już coś? – spytała Celene, nie odwracając się od biurka.

Briala uśmiechnęła się do władczyni, której długie jasne włosy, spływające miękką falą na plecy kobiety, wciąż jeszcze połyskiwały wilgocią w świetle księżyca.

– Owszem, choć nie sądzę, by było to warte zakłócania twego wieczoru, pani. Kapitan straży przyznał się już do przemycenia miecza Gasparda i zdał się na twą łaskę.

– Jakże to optymistyczne z jego strony – zaśmiała się Celene, po czym odłożyła pióro i odwróciła się do Briali. Jej twarz, jak zawsze od czasów dzieciństwa, była doskonalszą wersją noszonej maski, z pięknie zarysowanymi kośćmi policzkowymi, porcelanową skórą i słodko wykrojonymi czerwonymi wargami. – A ochmistrzyni?

Briala zawahała się i Celene rzuciła jej zaciekawiony uśmiech.

– Głupia i zakochana, ale wierna – oświadczyła wreszcie elfka. I przypomniawszy sobie o Disirelle i Rilene, które mogłyby zostać wychłostane, gdyby kaczka nie okazała się dość dobra, dodała: – Aczkolwiek łagodna nagana mogłaby zagwarantować, że ochmistrzyni przyjmie swoje rozczarowanie z godnością.

Celene nie przestała się uśmiechać.

– Oczywiście. – Podeszła do Briali. – Biorąc pod uwagę nasze dzisiejsze zwycięstwo nad księciem Gaspardem, wspaniałomyślność jest jak najbardziej na miejscu. – Jej palce musnęły policzek Briali i maska elfki opadła. – W końcu, Bria, należy okazać wyrozumiałość komuś, kto popełnił błąd z miłości.

Władczyni odłożyła maskę.

Briala poczuła aromat róż i kapryfolium, gdy policzek Celene dotknął jej policzka, i delikatny zapach kąpielowych soli. Satyna koszuli nocnej była chłodna w dotyku, gdy zsunęła się na ziemię i odsłoniła bladą skórę.

– Cokolwiek uznasz za najlepsze, Najjaśniejsza Pani – szepnęła Briala i wolną ręką zdusiła płomień świecy.

Ciąg dalszy dostępny w wersji pełnej.