Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Dożywocie” to komedia Aleksandra Fredry napisana w latach 1834-1835. Przedstawia pogoń za pieniędzmi prowadzącą do zejścia na niewłaściwą drogę. Sztukę cechuje wartka intryga oraz żywe dialogi. Autor przedstawia Polskę w XIX wieku odwołując się do postaci z epoki szlacheckiej. Komedia zbudowana jest z trzech aktów, pisana wierszem.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 61
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Wydawnictwo Avia Artis
2019
(Sala w oberży — liczba na drzwiach — po prawej stronie od aktorów pod oknem stolik, na nim dopalające się świéce, kieliszki, karty, etc. toż samo i na ziemi, gdzie także kilka butelek — po lewej stronie na kanapie śpi Rafał i Michał. W głębi śpią na krzesłach muzykanci z instrumentami w ręku za pulpitami, na których butelki i gasnące świéce — krzesła powywracane i nieład w całym pokoju.)
Łatka, Filip(sprząta).
Łatka(zaglądając).
Pst! Filipku!
Filip(gasząc świéce i nie oglądając się)
Śmiało, śmiało!
(Łatka wsuwa się i ogląda się wkoło, kiwając głową)
Łatka.
Tu dudziarze, tu opoje; Aj Filipku, serce moje, Źle się dzieje.
Filip(ziewając).
Cóż się stało?
Łatka(trącając nogą butelkę).
Sądząc z szczątków o zabawie...
Filip.
Nieźle, nieźle nam się działo.
Łatka.
To czuwanie noc w noc prawie, Te hulanki, ten tok życia, Pewnie zdrowia nic nie przyda; A Pan Leon go do zbycia Nie ma wiele. — Aj, aj, biéda, Kłopot, nędza z tą młodzieżą; Żyją jakby nieśmiertelni; Mów im: umrzesz! — nie uwierzą — Aż zakadzą im kościelni, Aż już przyjdzie leźć do rowu, Wtedy...
Filip(wpadając w mowę).
Wierzą.
Łatka.
Aj, gdzie znowu! Lecz tych wszystkich wtedy gubią...
Filip(jak wyżej).
Co ich z duszy, serca lubią.
Łatka.
Aj, gdzie znowu! — tych co krocie Gotowizną dzisiaj płacą, Aby nabyć dożywocie, Które jutro może stracą —
I żadnemu ani w głowie, Że ktoś kupił jego zdrowie — Jakby własném szasta sobie!
Filip(ironicznie).
Szasta, szasta, a raz w grobie — Dożywocie fiut! do kata. —
Łatka.
Fiut! Filipku serce moje — Tak jest, tak, fiut! — wielka strata! Jak na węglach ja też stoję — Aj, aj, kłopot! cóż robiliNa tej uczcie?
Filip.
Co?
Łatka.
Co?
Filip.
Pili.
Łatka.
Zgadłem, zgadłem — źle, niezdrowo — Ale skromnie, czy bez liku?
Filip.
Po kieliszku.
Łatka.
Mądre słowo! Po kieliszku! mów: po łyku, Ale łyków sto tysięcy. — A nasz Leon?
Filip.
Ten najwięcej.
Łatka.
Pił, pił?
Filip.
Jak smok.
Łatka.
Jak smok? Boże! On na siebie sam zażarty — Pierś jak wróbla — kaszel dławi — Noże w sobie topi, noże! I cóż jeszcze?
Filip.
Grano w karty.
Łatka.
W karty? dobrze — ta zabawa Zawsze jakąś korzyść sprawi, Bo co przegrać kto nie może, To w pół darmo nam zastawi.
Filip.
Ja gry ganić nie mam prawa: Dziesięć czątych mi przyniosła.
Łatka.
Dziesięć czątych! Aj Filipku, Tyś się widzę rodził w czépku. Więc się wziąłeś do rzemiosła.
Filip.
To się na mnie nie pokaże! Wszakżem uczon w pańskiej szkole:
Na niepewne nic nie ważę I gratyskę zawszą wolę.
Łatka.
Zkądże, serce, ów dziesiątek?
Filip.
Od kart dawać zwyczaj dawny.
Łatka.
Od kart — dziesięć — piękny wziątek! Akcydensik zatem jawny — Pokażno mi te dukaty.
Filip.
Ni dziwnego — ot dukaty.
Łatka.
Ważne?
Filip.
Pasir.
Łatka.
Jakże będzie?
Filip.
Co, jak będzie?
Łatka.
Jakoś przecie — Ów dziesiątek. — Co? — jak? — wszędzie Człowiek z ludźmi... jakto w świecie — Ręka rękę... jakoś przecie.
Filip(chcąc odejść).
Nie mam czasu.
Łatka(zatrzymując go).
Chcesz mej straty?
Filip.
Co? — Pan Łatka, tak bogaty, Chciałby dzielić, wsiąść połowę, Co dniem, nocą, łamiąc głowę, Biedny sługa gdzie skorzysta? A to hańba oczywista!
Łatka.
Aj Filipku, hańby niema — Jeden chętnie pieniądz trzyma, Drugi chętnie go wyrywa; I Filipku, serce moje, Jeśli z tobą się podzielę, To za moje koszta, znoje. — Gdym Leona Birbanckiego Dożywocie kupił sobie, Chciałem kogoś rozsądnego Wciąż przy jego mieć osobie, By uważał należycie Na szacowne jego zdrowie, Na, zbyt drogie dla mnie, życie — By strzegł jakby oka w głowie. Ciebiem wybrał przez poczciwość Za zasługi twoje dawne, Za staranną twą gorliwość, Z którąś fanty strzegł zastawne; I pomimo przeszkód wielu, Z wielkim kosztem, z wielką pracą, Tum cię wkręcił, przyjacielu, Gdzie ci teraz dobrze płacą.
Filip.
Wszak Pan bierzesz procent piąty.
Łatka.
Powinienbyś dać dziesiąty. Jam ci bowiem dał dochody Co masz teraz — jam cię wprzódy Oporządził jak panicza.
Filip.
Oporządził? — Wolne żarty.
Łatka.
Wszakżem czapkę dał z kutasem, Czapkę piękną.
Filip.
Grat obdarty, Chyba wróble straszyć czasem.
Łatka.
Ale kutas!
Filip.
Piękna czapka.
Łatka.
Ale kutas!...
Filip(ironicznie).
Luba! miła! I cóż miałem z tego datku?
Łatka.
Ale kutas, kutas, bratku...
Filip.
Cóż u diabła z tym kutasem!...
Łatka.
I podszewka niezła była. — Dałem także łokci parę Pięknej frandzli.
Filip.
Strzępki stare!
Łatka.
Piękną umbrę.
Filip.
Tęgie zyski!
Łatka.
Piękne buty.
Filip.
Jeden tylko.
Łatka.
Jeden? — może — lecz paryzki. Dałem szlafrok w piękne kwiaty.
Filip.
Diablem wyszedł więc bogaty Z pańskiej służby w szóstym roku: W jednym bucie i szlafroku.
Łatka.
Lecz nie o tém teraz mowa — Kiedym kupił dożywocie...
Filip.
Kupił? kupił? — wydarł, Panie.
Łatka.
Aj, Filipku, serce moje! Wstrzymaj trochę ostre słowa. — Wydarł! wydarł! W tym kłopocie, Żem przepłacił moje zdanie.
Filip.
Ja się także tego boję.
Ale czemu imie cudze Pan kładł w kontrakt, a nie swoje?
Łatka.
Co do tego memu słudze?
Filip.
I dla czego tak troskliwie Przed Birbanckim Pan to kryje: Dożywocie teraz czyje? Kto nabywcą jest właściwie By uniknąć ztąd napaści.?
Łatka.
Diable rogi rosną Waści.
Filip.
Niech na zdrowie rosną sobie. Lecz by Pana już nie bodły, Rzucam służbę i zysk podły; Birbanckiego niech w chorobie Już kto inny ma w opiece. —
Łatka.
Co? w chorobie? — Alboż chory? Po doktora zaraz lecę.
Filip.
Nie pomogą mu doktory.
Łatka.
Cóż mu, cóż mu? ledwie stoję!
Filip(obojętnie).
Co? — suchoty pewne.
Łatka.
Nieba!
Filip.
Żyła w piersiach pęknie.
Łatka.
Pęknie? Żyła? w piersiach?
Filip.
Jęknie, stęknie — I już po nim.
Łatka.
I już po nim!
Filip.
Z nim jak z jajkiem teraz trzeba.
Łatka.
Biegnę, pędzę po doktora — To mi czasy! to mi pora!
Filip(sam).
Skąpcze! sknero! drabie! czarcie! Mam przy twojém stać na warcie, A nie skubnąć kiedy mogę! Chyba byłbym bez sumienia. — Ale czas też i mnie w drogę, Bo się diable wiatr odmienia: U mnie kieska, — u mnie sprzęty, A Birbancki, dobra dusza, Jak cytryna wyciśnięty, Wkrótce beknie Tadeusza. —
Leon, Filip,(Michał, Rafał, Muzykanci śpiący).
Leon(po którego ubiorze znać że się nie rozbierał, pokaszluje często).
Filip!
Filip.
Słucham.
Leon(siada, opiera głowę o rękę i mówi do siebie).
Piękne gody! Wyśmienite w każdym względzie! Kieszeń pusta, we łbie szumi. Filip!
Filip.
Słucham.
Leon.
Cóż, barszcz?
Filip.
Będzie.
Leon.
Kwaśny?
Filip.
Ha! nasz kucharz umie Barszcz najlepiej...
Leon.
(wołając za nim)Szklankę wody! Słuchaj! — z cukrem.
Filip(wracając).
Cukru włożę.
I cytrynki dodam może? Co?
Leon.
Ha! dobrze — (wołając za nim) Albo nie chcę —Głowa pęka, w piersiach łechce — Aż do mdłości jestem słaby, A ten poi limonadą — Idź do diabła z taką radą!
Filip.
To chybaby...
Leon.
Cóż: chybaby?
Filip.
Parą kropel.
Leon.
Czegoż znowu?
Filip.
Rumu? co? —
Leon.
Hm! — wlej troszeczkę.
(wołając za nim)
Albo wiesz co — daj bez wody, Bo na diabła tej ochłody! Jeszcze sobie sprawię bole! Chyba byłbym bez rozumu! I mam zażyć trochę rumu, To bez wody zażyć wolę. —