Dotyk przeznaczenia. Część I - Rafał Tomczak - ebook

Dotyk przeznaczenia. Część I ebook

Rafał Tomczak

4,5

Opis

Szesnastoletni Eregar od zawsze czuł się wyobcowany. Poznajemy go, kiedy zaczyna uczęszczać do Cesarskiej Akademii Aklorianu, w której, jak sądzi, czekają go kolejne lata samotności. Chłopiec dystansuje się od otoczenia, nie podejrzewając, że inni mogą czuć to samo co on. Kiedy jednak udaje mu się pokonać swój opór, odkrywa, jak dobrze jest mieć obok siebie przyjaciół. Dzięki nim Eregar odważniej stawia czoła niesamowitym wydarzeniom, które mają miejsce nad Oceanem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 237

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prolog

 

 

– A ZATEM TO JESZCZE NIE KONIEC? – spytał ciemnowłosy mężczyzna.

– Zgadza się, to nie koniec, Ravenalu – odparł drugi, lekko siwiejący.

– Nie rozumiem. Jak to możliwe?

– Nie zrozumiesz Proroctwa Siedmiu Grzmotów. Choć mówi o tobie, nie jesteś Wybranym.

– Kiedy to się stanie?

– Za około 500 lat.

– Ale kto?

– Zwykły chłopiec. Będzie bardzo młody, gdy to się zacznie. Nikt się nie zorientuje. Nawet on sam.

– Nie możesz mi zdradzić treści Proroctwa?

– Nie zrozumiesz. Nikt go nie zrozumie, póki się nie wypełni.

– A jego imię?

Mężczyzna zawahał się przez chwilę. Potem jednak spojrzał na Ravenala i rzekł:

– Jestem Strażnikiem Proroctwa. Wiem, jak to się zakończy. Jednak nikt się o tym nie dowie, póki to się nie stanie. A jego imię – dodał po chwili milczenia – Eregar.

ROZDZIAŁ INowy początek

 

 

EREGAR WYSZEDŁ Z DOMU. Po raz kolejny ujrzał szare, brudne ulice Południowej Dzielnicy Gunjer. Ta, na której mieszkał, biegła wzdłuż murów miejskich. Chwilę później skręcił w lewo, w nieco szerszą ulicę, prowadzącą do centrum miasta. Ale czyż one wszystkie nie są takie same? Tak samo szare jak całe to miasto?

Szedł do Cesarskiej Akademii Aklorianu, gdzie – podobnie jak inni szesnastoletni Akloriańczycy – miał niebawem rozpocząć naukę. Zdecydował się zamieszkać wraz z innymi na terenie szkoły. W końcu co to za różnica, a nie trzeba było nic załatwiać. To byłaby kolejna rzecz wyróżniająca go spośród innych. Czy w nowej szkole coś się zmieni? Czy znajdzie się choć jedna osoba, która go polubi? Do tej pory nie miał żadnych przyjaciół. Nigdy.

Przerwał swoje rozmyślania, bo właśnie dotarł do głównej drogi. Od razu zauważył kontrast w stosunku do szarych i brudnych ulic Południowej Dzielnicy. Szeroki brukowany trakt ciągnął się od bram przez plac do stadionu, obok którego znajdował się Eregar. To właśnie przy tej ulicy swoje domy mieli najbogatsi mieszkańcy miasta. Na odcinku między placem a stadionem było dziś dość tłoczno. Zapewne wiele osób przybyło na inaugurację nowego roku w Akademii.

Na kościelnej wieży zegar wskazywał dopiero szóstą po południu. Zbliżał się zmierzch. Eregar miał jeszcze godzinę czasu, a nie chciał przyjść zbyt wcześnie. Dlatego skierował się w stronę placu. Było to centrum miasta, z którego można zobaczyć najważniejsze budynki Gunjer: stajnie, pałac książęcy, książęcą kancelarię i kościół. Wszystkie one otaczały plac.

Skierował się w stronę innego ważnego miejsca w mieście – targowiska. Dość szeroka ulica odchodząca od placu i dziesiątki ciągnących się wzdłuż niej kramów – był to tylko jego mały fragment.

– Ile pan chce za tę koszulę? – krzyknął stojący obok mężczyzna.

– Za tę? Trzydzieści sestercji – odparł sprzedawca po chwili zastanowienia.

– Trzydzieści sestercji?! Za zwykłą koszulę?

– Ależ nie, panie! To nie jest zwykła koszula. To jedwab. Prosto z Damgaru!

– Z Damgaru?

– Ależ oczywiście! Sam kupowałem w Andulli.

– Skoro z Damgaru, to niech będzie trzydzieści sestercji.

– Pięćdziesiąt sestercji, panie – odparł uprzejmym tonem.

– Rzeczywiście, mam bardzo słabą pamięć.

Ludzie stojący w pobliżu zaczęli cicho chichotać – ku zdziwieniu mężczyzny.

– Czy pan czasem nie zawyżył ceny? – spytał, rzucając sprzedającemu podejrzliwe spojrzenie.

– Ależ skąd! – zaprzeczył zdecydowanie. – Sześćdziesiąt sestercji to i tak bardzo mało jak na koszulę z damgarskiego jedwabiu.

– Ty łgarzu! Aż taki głupi nie jestem! Znowu dałeś więcej! Nie zapłacę ani solida! – wykrzyknął i chwycił towar.

– Może zmienisz zdanie, jak zawołam straże? – Złapał mężczyznę za rękę. – Za kradzież można trafić do lochu.

– A czy Gwardia Książęca nie zainteresuje się oszustem? – Wyrwał rękę. – Gdzie twoje zezwolenie na handel?

Sprzedawca westchnął.

– No dobrze, niech stracę – powiedział zrezygnowany. – Oddam ją za dwadzieścia.

– Dwadzieścia solidów? Bo jeśli sestercji, to wołam straże.

– Dobrze, już dobrze. Dziesięć sestercji i dajże pan spokój. – Machnął ręką. – Zszedłem z ceny o ponad połowę.

– Niech będzie – odparł mężczyzna i rzucił w stronę sprzedawcy 10 brązowych monet. – Ale z ziemi sam sobie pozbieraj.

Takie właśnie sceny rozgrywały się niemal codziennie na targowisku. Eregar bywał tu często z rodzicami, więc nic go nie zaskoczyło. Nierzadko można tu było spotkać oszustów i naiwnych klientów.

– Naprawdę był pan w Andulli? – spytała niespodziewanie młoda jasnowłosa dziewczyna.

– A co cię to interesuje? – odparł niechętnie sprzedawca, zapewne ciągle jeszcze niezadowolony z wyniku poprzedniej transakcji.

– Musi pan być historykiem, skoro był pan w stolicy Damgaru.

– A to dlaczego? Zwykli kupcy nie mogą robić tam interesów? – odparł lekceważąco.

– Oczywiście, że tak, ale prawie 2000 lat temu, zanim upadło Imperium Damgarskie. Teraz Andulla to tylko ruiny. Mało kto się tam zapuszcza, ale skoro pan znalazł tam damgarski jedwab, to musi pan być historykiem.

Dalej nie mogła mówić, bo wszyscy stojący w pobliżu ludzie wybuchnęli śmiechem. Kupiec poczerwieniał ze wstydu. Ośmieszyła go kilkunastoletnia dziewczyna!

Niesamowite! Eregar nie spotkał się jeszcze z czymś takim. Dziewczyna była mniej więcej w jego wieku, a pamiętał, że w szkole zaledwie wspomniano o Imperium Damgarskim, które „istniało kiedyś w Sularze”. Skąd ona o tym wiedziała?

– Może kupi pan Głos Aklorianu? – usłyszał głos sprzedawcy gazet. – Dwie sestercje i dziesięć solidów.

Bez słowa wyciągnął sakwę. Wyjął z niej dwie brązowe sestercje, dziesięć miedzianych solidów i wręczył sprzedawcy. Potem wziął gazetę – po to właśnie tu przyszedł – i ruszył w stronę placu.

Zatrzymał się przy stojącej na środku fontannie i spojrzał na pierwszą stronę. Były na niej tytuły najciekawszych artykułów oprawione ozdobnymi ramkami: „Cesarz zwiększa cła na import morski”, „Remont portu droższy o 500 denarów”, „Ciężka choroba księcia Akrinianu”, „Czy wycofać wojska z Ersforil?”, „Kto będzie nowym księciem Gwaltarii?”.

– Mogłabym zobaczyć? – spytał ktoś nagle.

Eregar odwrócił się szybko, zaskoczony pytaniem, i ujrzał właścicielkę subtelnego głosu. Była to młoda jasnowłosa dziewczyna o niebieskich oczach. Ta sama, która ośmieszyła kupca na targowisku.

– Tak, pewnie – odpowiedział po chwili, dając jej gazetę.

Chciał z nią porozmawiać, ale coś go powstrzymało. Sam nie wiedział co. Dziewczyna zauważyła panującą ciszę i odezwała się pierwsza:

– To może być głupie, ale na razie nie mam pieniędzy, a dawno jej nie czytałam. Rodzice przyślą mi jutro. Przyjechałam do Akademii.

– Ja też – odparł krótko.

– To świetnie – ucieszyła się. – Więc może pójdziemy razem? Mój brat już czeka, a ja chciałam tylko zobaczyć targowisko. Jedno z największych w całym Amedianie. Więc jak, zgadzasz się?

– Nie mogę. Muszę jeszcze coś załatwić i kupić parę rzeczy.

– To szkoda – posmutniała. – W takim razie może gazetę oddam ci na miejscu, dobrze?

– Dobrze.

– Muszę już iść, bo mój brat się niecierpliwi. A tak przy okazji, Dolmena.

– Eregar – odparł, ściskając lekko jej rękę.

– Dziękuję za gazetę. Na pewno oddam. – Uśmiechnęła się do niego. – Do zobaczenia w Akademii, Eregarze.

Znów się uśmiechnęła i odeszła w stronę stadionu. Eregar nie odpowiedział i ruszył w przeciwną stronę. Po chwili zatrzymał się na środku placu. Tak naprawdę nie miał żadnych spraw do załatwienia. Czemu więc nie chciał iść z nowo poznaną koleżanką? Po co ryzykować. Ona na pewno jest taka sama jak wszyscy. Oni też udawali, że chcą się zaprzyjaźnić, a potem obgadywali go za plecami. Po raz kolejny się nie nabierze!

Spojrzał w stronę książęcego pałacu. Gdyby był synem księcia, to na pewno nie miałby się o co martwić. Nikt by się z niego nie naśmiewał, a przyjaciele znaleźliby się sami. Ale on nie jest arystokratą. Pochodzi z NORMALNEJ rodziny. Jakie to okropne słowo. On nie jest normalny, zwyczajny, taki jak wszyscy. Ale nie urodził się w „wyjątkowej rodzinie” i dlatego nic nie osiągnie. Bo zawsze najlepsi są bogaci i dobrze urodzeni.

A zatem nic się nie zmieniło. Znowu będzie tak samo. Przecież nic się nigdy nie zmieni. A może będzie gorzej.

 

Stanął przed bramą Akademii. Na chwilę zapomniał o wszystkim, wpatrując się w złotego smoka, widniejącego na czerwonej fladze. Oto symbol Cesarstwa. Cesarstwa, które rozciąga się od górskich szczytów do oceanu. Cesarstwa, które jednoczy wszystkich ludzi Eupirii. A na jego czele stoi cesarz – Alinar IV z rodu Ravenala. A gdyby tak sam nim został?

Nie, dość! Zamyślił się po raz kolejny i bez celu stał przed bramą. Fajnie jest pomarzyć, ale teraz nie czas na to. Czuł, że do jego myśli wdziera się chaos. Ale czy nie lepiej pogrążyć się w nim, niż zbliżyć się do tych obcych, nieprzyjaznych ludzi?

Na szczęście wybawił go dzwon, oznajmiający, że jest już siódma po południu. Spojrzał na tłum ludzi tłoczących się przed wejściem do głównego budynku Akademii.

Był to po prostu stary akloriański zamek, w którym niegdyś rezydował książę. Cały teren otoczono murem, podobnym do miejskiego.

Eregar rozglądał się, trzymając się na uboczu, z dala od innych. Ujrzał tłum rozmawiających ze sobą młodych ludzi. Tworzyli oni trudną do określenia ilość małych grupek. Najbliżej znajdowały się grupki uczniów pierwszorocznych, co Eregar wywnioskował z usłyszanych strzępków rozmów. Wymieniali bowiem między sobą spostrzeżenia związane z nową szkołą.

– Hej, Delioro, chodź do nas! – krzyknął ktoś nagle.

Zobaczył rudowłosą dziewczynę, która szybkim krokiem szła w jego kierunku. Zdziwił go nieco jej strój – dość obcisła brązowa suknia, odsłaniająca sięgające nadgarstków rękawy zwykłej białej koszuli. A właściwie to nie do końca białą z powodu licznych niedopranych zabrudzeń. Przywodziło to na myśl pracującą w polu chłopkę. Jak mogła się tak ubrać?!

– Denerwujesz się? – spytał dziewczynę ciemnowłosy chłopak.

– Trochę – odpowiedziała. – Ale jakoś dam radę.

– A może już dzisiaj zaczną? – powiedział niepewnym głosem.

– Co zaczną?

– No wiesz, słyszałem, że są jakieś testy na początku. Jak nie zdasz, to cię wyrzucą.

Stojący w tej samej grupce niewysoki, także rudowłosy chłopak parsknął śmiechem.

– Ty tępy imbecylu! – wykrzyknął. – Masz mózg mniejszy od goblina? Egzaminy wstępne zniesiono już kilkadziesiąt lat temu!

Znowu się roześmiał.

– Nie śmiej się z czyjejś niewiedzy, Giliarze – Deliora stanęła w obronie ciemnowłosego chłopaka. – Skąd Sylian miał o tym wiedzieć?

Te słowa wywołały u Giliara kolejny napad śmiechu, który zagłuszył dalsze słowa dziewczyny.

– Jego niewiedza przekracza wszelkie granice – odparł, opanowując się nieco.

– To nie jego wina, że ma takiego brata.

– Ale jego wina, że mu wierzy.

Nagle ogromne drzwi zamku otworzyły się, a w tłumie ustały rozmowy. Kilka osób zaczęło wchodzić do środka i niebawem wszyscy ruszyli w stronę wejścia.

– Denerwować się będziemy dopiero jutro – powiedziała Deliora, chcąc zapewne zakończyć spór o głupotę kolegi.

– Jak będziemy trzymać się razem, to wszystko będzie dobrze – odezwał się Sylian, a Giliar tym razem nic nie odpowiedział.

Nikt na pewno nie zdawał sobie sprawy, jak boleśnie odczuł te słowa Eregar. On nie mógł liczyć na nikogo. Był jak zawsze sam. Znowu nikt mu nie pomoże. A jeśli wszyscy są tacy jak Giliar – a na pewno tak jest – to znowu nie może nikomu zaufać.

Szedł za tłumem pierwszorocznych uczniów, zbliżając się do nich nieco. Patrzył, jak rozpychali się między sobą, żeby jak najszybciej wejść do środka. Co za bezsens! Po co się tak spieszą?

– Nie pchajmy się tam, poczekajmy trochę – usłyszał obok siebie.

Spojrzał w stronę, z której dochodził głos, i ujrzał chłopaka o krótkich ciemnobrązowych włosach, powstrzymującego swoją towarzyszkę przed wejściem w tłum kierujących się w stronę drzwi ludzi. Stała odwrócona do Eregara plecami, więc mógł zobaczyć jedynie jej przewiązane jedwabną wstążką i sięgające niemal do pasa jasne włosy. Była ubrana podobnie do Deliory. Wszystko jednak w kolorze niebieskim, choć w różnych jego odcieniach.

Nie! To nie może być ona! Eregar natychmiast się odwrócił. To na pewno była dziewczyna, której pożyczył gazetę. Razem ze swoim bratem.

Patrząc w przeciwnym kierunku, spostrzegł, że przez bramę przechodzi kolejna osoba. Nie była jednak podobna do innych, które widział do tej pory. Długa ciemnozielona suknia opięta była złoto połyskującym pasem, a jej szerokie rękawy niemal całkiem ukrywały dłonie. Ciemnobrązowe, lekko kręcone włosy, spięte dwoma złotymi spinkami, sięgały ramion.

Domyślił się, co oznacza jej strój. To arystokratka. Serce zabiło mu mocniej. Po raz pierwszy w życiu miał szansę porozmawiać z kimś, kto należy do tej wyższej warstwy.

Tymczasem – nieświadomie idąc za tłumem – stanął przed schodami prowadzącymi do zamku. Po przekroczeniu drzwi znalazł się w dość obszernym pomieszczeniu wypełnionym uczniami. Niemal na wprost wejścia zobaczył otwarte drzwi, przy których stało dwóch mężczyzn. Jeden wysoki, chudy i ciemnowłosy, a drugi niski, gruby i jasnowłosy. Wyglądali, jakby byli swoimi przeciwieństwami.

– Musimy poczekać – rozpoznał w pobliżu głos Deliory. – Nowi uczniowie wchodzą na końcu.

Eregar postanowił jednak przesuwać się powoli w stronę drzwi, żeby uniknąć jakże nieprzyjemnego szukania wolnego miejsca. W końcu znalazł się już dość blisko i mógł obserwować, co robią dwaj mężczyźni. Dopiero teraz spostrzegł, że niższy z nich posiadał gęstą brodę, a drugi w ogóle nie miał zarostu. Obaj trzymali kartki papieru, z których na przemian wyczytywali nazwiska uczniów. Wyczytani przechodzili przez drzwi, a oni odznaczali ich obecność.

– Witajcie w Akademii Akloriańskiej! – powiedział wyższy mężczyzna, gdy zostali już sami pierwszoroczni uczniowie. – Nazywam się profesor Palien i jestem prefektem Akademii Cesarskiej, a obok mnie stoi prefekt Akademii Książęcej.

– Profesor Orivan – przerwał mu niższy z mężczyzn.

– Właśnie. No więc – kontynuował – za chwilę przeczytamy wasze imiona ułożone w kolejności alfabetycznej. Wyczytana osoba wchodzi do środka i zajmuje miejsce. Dowolne miejsce – dodał po chwili, słysząc szepty uczniów. – Dla nikogo nie zabraknie. Jakieś pytania? – Rozejrzał się. – Nie? Więc zaczynamy.

Profesor Palien spojrzał na arkusz papieru, który trzymał w ręku.

– Arval, syn Aherona, z Elegior – odczytał pierwsze imię.

– Zajmę ci miejsce – czyjś głos przedarł się przez ciche szepty.

Ktoś zaczął przepychać się do przodu. Eregar zobaczył chłopaka, gdy ten przechodził obok, i rozpoznał w nim brata dziewczyny z targu.

– Hej, Eregarze! – usłyszał znajomy głos tuż za sobą. – To ja, Dolmena.

Odwrócił się i ujrzał jasnowłosą siostrę Arvala.

– Pamiętasz? Oddaję ci gazetę – wręczyła muGłos Aklorianu.

– Jak chcesz, możesz ją zatrzymać. – Nie miał teraz ochoty rozmawiać. – Na razie nie jest mi potrzebna.

– A czemu wcześniej sam do mnie nie podszedłeś? – spytała, patrząc mu prosto w oczy.

– Nie widziałem cię – odparł szybko, uciekając przed jej wzrokiem.

– Rzeczywiście trudno ci było mnie zauważyć, skoro stałeś z boku, z dala od innych.

Eregar poczuł się teraz jak sprzedawca na targu. Stojący obok uczniowie uśmiechnęli się drwiąco, a niektórzy nawet cicho się zaśmiali. Nikczemni ludzie, którzy nieustannie naśmiewają się z niego! Gdyby tylko mógł coś zrobić! Gdyby był kimś innym…

– Dolmena, córka Aherona, z Elegior – odczytał profesor Palien.

– Muszę już iść. Zobaczymy się później. – Dolmena uśmiechnęła się i weszła do środka.

Odetchnął z ulgą. Profesor Orivan wyczytał nazwisko jakiejś dziewczyny, a potem znów odezwał się drugi z mężczyzn.

– Eregar, syn Geladira, z Gunjer – odczytał.

Zbliżył się do prefekta, który powiedział jedynie: „Pierwszy z prawej”. Eregar nie zrozumiał, o co chodzi, ale gdy wszedł do środka, wszystko stało się jasne.

Znalazł się w dużej sali, a panujący tu gwar sprawił, że chyba nikt nie zauważył jego wejścia. Tuż przed sobą ujrzał wysokie, wąskie okna, co drugie ozdobione witrażami. Zobaczył również trzy stoły po lewej i trzy po prawej stronie, a także jeden naprzeciwko. Przy tym ostatnim siedzieli zapewne nauczyciele.

Stoły przy wejściu były już zapełnione, więc „pierwszy” musiał być z przodu. I rzeczywiście, przy tych najbliżej okien siedziało bardzo mało osób. Eregar skierował się do tego po prawej. Od razu zobaczył Dolmenę i jej brata, siedzących przy bocznej ścianie. Dlatego też zajął czwarte krzesło od zewnątrz. Podczas gdy wchodzili kolejni uczniowie, patrzył na różnej wielkości flagi, sztandary i herby Amedianu na prawej ścianie, zaś Aklorianu na lewej.

– Przepraszam, można tu usiąść? – kobiecy głos wyrwał go z zamyślenia.

Obrócił się i znieruchomiał. To była arystokratka, którą widział przy wejściu! Znowu serce zabiło mu mocniej. Był w stanie jedynie kiwnąć głową. Usiadła po jego prawej stronie i, podobnie jak on, zaczęła rozglądać się po sali. Aby uniknąć jej wzroku, spojrzał w górę i podziwiał żyrandole z setkami świec.

– Jak się nazywasz? – odezwała się nagle.

– Eregar – odparł, niepewny, czy go usłyszała.

– Ja jestem Halmira, z rodu Holinara, z Sirval.

– Stolica prefektury – powiedział, patrząc w swój talerz. – Zachodnia Dolina Akvidoru.

– Zgadza się.

Tymczasem po lewej stronie ktoś usiadł, nie pytając nawet o pozwolenie. Eregar rozpoznał Syliana, który nie tak dawno mówił o trzymaniu się razem. Najwyraźniej nie posłuchał swojej rady. Po chwili jednak jego znajomi przepchnęli się między krzesłami i usiedli obok. Eregar nie wznowił już przerwanej rozmowy z Halmirą, a ona też już się nie odezwała.

Po kilku minutach drzwi zatrzasnęły się, a profesorowie Palien i Orivan poszli w kierunku stołu naprzeciwko drzwi. Gdy tylko zajęli miejsca, powstał mężczyzna o krótko obciętych siwych włosach, ubrany w czarny płaszcz z długimi rękawami. Gdy stanął przed stołem, rozmowy zaczęły milknąć, aż wreszcie zapanowała cisza.

– Witajcie, moi drodzy! – silny i donośny głos rozniósł się po sali. – Witajcie – jedni po raz pierwszy, inni po raz kolejny. Przed nami dziewięć miesięcy ciężkiej pracy. Dziewięć miesięcy nauki. Dziewięć miesięcy, które spędzimy razem za murami naszej Akademii. Nie zabiorę wam zbyt wiele czasu, bo ¾ z was stęskniło się już za akademicką kuchnią. – Uczniowie, głównie starsi, roześmiali się głośno. – Pozostali jeszcze zatęsknią – znów usłyszał dobiegające z tyłu śmiechy. – Starsi z was już wszystko wiedzą, przeważnie więcej ode mnie – ponownie salę wypełnił śmiech. – Nic się tu nie zmieniło przez ostatnie trzy miesiące. Natomiast nowym uczniom wyjaśnią wszystko prefekci, więc nie będę ich uprzedzać. Życzę wam, żebyście spędzili w tej szkole wiele cudownych, niezapomnianych chwil. A teraz wam wszystkim – smacznego!

– Wzajemnie, panie dyrektorze! – krzyknęło parę osób z ostatnich rzędów.

 

Uczniowie – skończywszy posiłek – opuścili salę po pożegnalnej mowie dyrektora. Wychodząc z zamku, bez słowa rozdzielili się na dwie grupy. Jedna z nich skręciła w prawo, druga w lewo. Na zewnątrz było już ciemno i gdyby nie pochodnie, trudno byłoby cokolwiek zobaczyć.

Nowi uczniowie, którzy opuścili salę jako ostatni, poszli za prefektem w stronę kilkupiętrowego budynku po prawej. Gdy tylko znaleźli się w środku, profesor Palien bez słowa otworzył drzwi do czegoś, co wyglądało na fragment kamiennej wieży – budynek z pewnością przylegał do murów.

– Wchodzimy na samą górę – powiedział, gasząc pochodnię w wypełnionej wodą kamiennej misie. – Uważajcie, bo schody są kręte i dość wąskie.

Miał rację. Wchodząc po nich, musieli bardzo uważać. Schodzenie wyglądało na łatwiejsze. Byłyby jeszcze bardziej niebezpieczne, gdyby na ścianach wieży nie płonęły pochodnie.

Eregar dotarł na szczyt jako jeden z pierwszych. Kiedy wyszedł z okrągłej kamiennej budowli, znalazł się w dość dużym pokoju. Przy ścianach stały dwa podłużne stoły i puste regały. Na środku znajdował się dywan oraz kilka okrągłych stolików i krzeseł.

– Myślę, że powitania mamy już za sobą – odezwał się profesor Palien, gdy tylko drzwi zamknęły się za ostatnią osobą. – Pamiętajcie, że jako prefekt jestem za was odpowiedzialny, a wy za wszystko odpowiadacie przede mną. Wiem, że wśród uczniów zdarzają się czasem pewne niemiłe incydenty. Ostrzegam was – konsekwencje będą bardzo surowe. Mam nadzieję, że nic takiego się nie zdarzy.

Umilkł, przyglądając się przez chwilę nowym uczniom.

– W tym pokoju możecie spędzać wolny czas – kontynuował. – Na tych półkach – wskazał regały, które okazały się być zakratowane – możecie przechowywać książki. Tutaj – wskazał drzwi na ścianie naprzeciwko schodów – znajduje się sypialnia dziewcząt, a tam – tym razem pokazał drzwi na przyległej ścianie – chłopców. Obok każdej z nich są łazienki. Oczywiście nie muszę wam mówić, że nie wolno wchodzić do sypialni osób płci przeciwnej.

– Ale do łazienek można? – odezwał się stojący z tyłu chłopak.

Kilkanaście osób zachichotało.

– Do łazienek można wejść tylko z sypialni – odparł prefekt – więc odpowiedź jest chyba oczywista. – Zamyślił się. – To by było na tyle – powiedział po chwili. – Przy każdym łóżku jest klucz do półki. Oczywiście możecie się nimi wymienić. Spotkamy się jeszcze w tym tygodniu, a tymczasem życzę dobrej nocy.

Kilka osób odpowiedziało „Dobrej nocy”, ale większość ruszyła w stronę drzwi, żeby zająć jak najlepsze miejsca. Na szczęście Eregar był cały czas z przodu, więc zdołał wejść do sypialni jako jeden z pierwszych.

Było to średniej wielkości pomieszczenie, a wzdłuż ścian ciągnęły się rzędy łóżek. Przy każdym z nich stała masywna drewniana skrzynia. Na lewo od drzwi znajdował się dość spory stos kufrów i skórzanych toreb o przeróżnych kształtach i kolorach. Jeden z nich wyglądał znajomo. Odczytał przytrzaśniętą przez wieko kartkę z napisem: „Eregar, s. G”. Rozpoznał pismo swojej matki.

Pociągnął kufer po kamiennej posadzce. Był ciężki, więc postanowił przyciągnąć go do najbliższego łóżka. Znajdowało się w samym rogu, tuż obok stosu bagaży. Przez ścianę dobiegał hałas z pokoju i sypialni dziewcząt, ale chłopak pocieszył się tym, że przynajmniej będzie musiał znosić czyjąś obecność tylko z jednej strony.

– Giliarze, zabieraj swój kufer, jest na moich torbach! – odezwał się ktoś w pobliżu.

Eregar obejrzał się i zobaczył chłopaka o długich, lekko kręconych włosach w kolorze słomy.

– Oczywiście, Arvino, jak sobie życzysz. – Eregar rozpoznał rudowłosego Giliara.

– Nie nazywaj mnie tak, gobliński śmieciu!

– Nieładnie tak brzydko się odzywać – Giliar naśladował głos dziecka. – Wracaj do swoich koleżanek, bo na ciebie naskarżę.

– Przymknij się!

Giliar pękał ze śmiechu. Chłopak poczerwieniał. Wyszarpnął swoje torby i rzucił na łóżko obok Eregara.

– Można? – spytał ostro.

Eregar przytaknął. Tymczasem Giliar odszedł, chichocząc z kilkoma uczniami. Chłopak kipiał ze złości.

– Nie jestem Arvina, tylko Arvin i jestem normalnym chłopakiem – powiedział szybko.

Eregar spojrzał na niego, nieco zdziwiony, i zrozumiał, czemu Giliar się z niego śmiał. Jego twarz miała delikatną cerę i łagodne rysy, co w połączeniu z długimi, zadbanymi włosami sprawiło, że można by go wziąć za dziewczynę. Kontrastowało to z prostym ciemnobrązowym strojem nie najlepszej jakości. Chłopak w pewnym sensie przypominał mu samego siebie. Wyszydzany przez innych tylko z powodu swojego wyglądu. Tylko dlatego, że jest INNY.

– Jestem Eregar, miło cię poznać – odpowiedział, wiedziony dziwnym impulsem.

Arvin uśmiechnął się nieznacznie i po chwili obaj zaczęli przenosić swoje rzeczy do otwartych już skrzyń.

ROZDZIAŁ II Pierwsze problemy

 

 

INAUGURACJA NOWEGO ROKU ODBYŁA SIĘ W SATURNIS – przedostatni dzień tygodnia. Zajęcia miały rozpocząć się dopiero jutro. Dzisiejszy dzień – Solis – był więc wolny. Uczniowie poświęcili go głównie na rozmowy i zawieranie nowych znajomości. Eregar wolał jednak porządkować swoje rzeczy i przeglądać książki w małej biblioteczce na parterze.

W ciągu dnia wielokrotnie spotykał jedyne osoby, do których się do tej pory odezwał. Dolmena powitała go z uśmiechem, ale on tylko odpowiedział jej szybko i odszedł. Arvin parę razy wymienił z nim kilka nic nieznaczących słów. Halmira w ogóle się do niego nie odezwała. Zapewne zbyt wiele nie różnili się od Giliara. Eregar jest przecież inny niż wszyscy w jego wieku. Nikt go nie zrozumie, a nawet nie zaakceptuje.

– Oto wasz plan zajęć – powiedział wieczorem po kolacji profesor Palien, ponownie pojawiając się w pokoju na górze. – Niestety nie wystarczy ich dla wszystkich, a za każdy plan trzeba zapłacić trzy sestercje i pięćdziesiąt solidów – odpowiedział mu jęk zawodu. – Wiem, że wam się to nie podoba, ale wszystko kosztuje, a szkoła nie ma pieniędzy. Niestety, takie jest życie.

Niezadowoleni uczniowie zaczęli wracać do sypialni po swoje sakwy. Eregar, jako jeden z nielicznych, miał pieniądze przy sobie. Dzięki temu otrzymał plan, uprzedzając większość swoich rówieśników. Oparł się plecami o regał i zaczął go przeglądać.

– Mógłbym przejrzeć potem?

Niechętnie odwrócił głowę w stronę nieco zakłopotanego rozmówcy.

– No wiesz – dodał po chwili Arvin. – Tak tylko na chwilę. Bo ja nie mam na razie pieniędzy. – Wbił wzrok w podłogę. – Przepiszę sobie i zaraz oddam.

– Tak, pewnie – odparł Eregar, przypominając sobie niemiłe wspomnienie pożyczenia gazety Dolmenie.

– Tylko pamiętaj, żeby potem odebrać – do rozmowy włączył się ktoś trzeci.

To była Dolmena, ubrana tak samo jak wczoraj. Obok stał jej brat (zapomniał, jak ma na imię), który przyglądał się uważnie Eregarowi i Arvinowi.

– Musisz pilnować swoich rzeczy, bo możesz je stracić – powiedziała jasnowłosa dziewczyna, wręczając Eregarowi gazetę. Nie miał ochoty z nią rozmawiać. Ani zatrzymywać przy sobie pamiątki nieprzyjemnego zdarzenia.

– Weź ją sobie – odpowiedział po chwili. – Już ją przeczytałem.

– Na pewno? – spytała, patrząc na niego z niedowierzaniem.

– Tak.

– Mogłeś powiedzieć od razu – odparła z lekkim uśmiechem.

Na szczęście wśród panującego gwaru nikt chyba nie usłyszał ich rozmowy.

– To już wszystkie – odezwał się profesor Palien, a uczniowie szybko umilkli. – Będziecie musieli się jakoś podzielić. Pamiętajcie o odpowiednim stroju. A teraz życzę wam dobrej nocy.

Tym razem większość uczniów pożegnała wychodzącego prefekta. Eregar jak zwykle zachował obojętność.

– No cóż – Dolmena wznowiła przerwaną rozmowę. – Wygląda na to, że znowu musimy skorzystać z twojej pomocy – zwróciła się do Eregara.

– Chętnie pożyczę wam swój plan – do rozmowy wtrąciła się kolejna osoba.

Zdumiony Eregar patrzył, jak Halmira wręcza Dolmenie kartkę papieru, identyczną jak jego własna.

– Dziękuję – odpowiedziała jasnowłosa dziewczyna, biorąc od niej plan.

Arystokratka zignorowała Eregara. Zapewne zrobiła to celowo. Najwyraźniej żywi do niego urazę za to, że dotychczas się do niej nie odzywał. Paradoksalnie, to z Halmirą najbardziej chciał porozmawiać. Naprawdę chciał. Wierzył, że jest inna niż wszyscy. Wierzył, że jest lepsza. Nie był jednak w stanie wykonać tej pozornie prostej czynności. A nawet gdyby się na to odważył, to o czym i jak z nią rozmawiać? Jeśli popełni błąd, wyśmieje go na oczach innych. Czy to musi być takie trudne?

Nagle zdał sobie sprawę, że stoją obok niego wszystkie osoby, z którymi do tej pory rozmawiał: ignorująca go Halmira, przyjazna, ale wyśmiewająca go Dolmena i podobny do niego, ale jednak zupełnie inny Arvin. To nie przypadek, że ich spotkał. Może ktoś z nich zostanie kiedyś jego przyjacielem? Prawdziwym przyjacielem. Przyjacielem, którego nigdy nie miał.

Co za bzdury! Nie miał przyjaciół i nie będzie ich mieć! Natychmiast odrzucił tę niedorzeczną myśl.

– Oddaj mi jutro – rzucił szybko, wręczając Arvinowi plan.

Odszedł, zanim ktokolwiek zdążył się odezwać. Sypialnia była jeszcze pusta. Usiadł na swoim łóżku i zaczął wpatrywać się w panujący za oknem mrok. Nigdy nie znajdzie przyjaciół przez to, kim jest. Nikt nie pomoże mu tego zmienić.

Pozwolił, by po policzku spłynęła samotna łza. Po chwili wytarł ją szybko rękawem. Nie chciał, żeby ktokolwiek zobaczył oznakę jego słabości.

 

Następny dzień nie przyniósł poprawy. Na zewnątrz niebo było bezchmurne, a lekki zachodni wiatr przyniósł rześkie morskie powietrze. Mimo to Eregar nadal odczuwał wczorajsze przygnębienie. Podczas śniadania zastanawiał się, jak będzie wyglądać pierwsza lekcja – historia Mundii. Poczuł kolejne ukłucie żalu, gdy uświadomił sobie, że nie ma się z kim podzielić swoimi myślami. Po skończonym posiłku skierował się na górę, znów widząc obok siebie rudowłosą Deliorę.

Schody znajdowały się na lewo od głównych drzwi zamku. Były wykonane z kamienia, ale innego niż ściany i podłoga. Najwyraźniej zostały przebudowane. Rzeźbione poręcze i czerwone dywany wyraźnie kontrastowały z prostymi i surowymi murami zamku. Oświetlające klatkę schodową wysokie okno także wyglądało na nowe.

Zgodnie z planem – który rano oddał mu Arvin – historia Mundii miała odbyć się w sali I.III. Eregar domyślił się, że pierwsza cyfra oznacza piętro, a druga numer sali. Nie pomylił się, bo na drzwiach niedaleko schodów ujrzał miedzianą tabliczkę z wyrytym napisem:

„s.I.I.

Kultura ludzi i półelfów

prof. Jardin”.

Rozejrzał się w poszukiwaniu właściwej sali. Obok schodów znajdowały się kolejne drzwi. I.II. Ruszył dalej. Po lewej stronie ujrzał rozległą przestrzeń między dwiema salami. Naprzeciwko znajdował się rząd wysokich okien. Przy przyległych ścianach ustawiono ławki, które obecnie zajmowali uczniowie. Tam właśnie skierowała się Deliora. Eregar poszedł dalej. Przed nim znajdował się wąski korytarz, zakończony oknem z witrażem, przedstawiającym białego orła na niebieskim tle – herb Aklorianu. Na jednej ze ścian korytarza odnalazł wreszcie salę I.III.

Stanął pod oknem, z dala od innych, i zaczął się zastanawiać nad rozmieszczeniem sal, gdy nagle spostrzegł, że w jego stronę idzie starszy mężczyzna. Wstrzymał oddech. Mężczyzna zatrzymał się przed drzwiami sali I.III, wyjął klucz, otworzył drzwi i bez słowa wszedł do środka. Eregar odetchnął z ulgą i podążył za nim. Od razu skierował się do pierwszej ławki. Pamiętał, że uczniowie wolą tylne, więc uznał, że dzięki temu będzie z dala od innych.

Sala niczym nie różniła się od tych, które widział w poprzedniej szkole. Może poza „zamkowymi” ścianami. Po chwili dostrzegł kolejne różnice: drzwi naprzeciwko i mapy wiszące po obu stronach tablicy. Ta po lewej przedstawiała Mundię, a ta po prawej Eupirię. Wpatrywał się w nie zachwycony. Do tej pory widział tylko proste, odręczne szkice w podręcznikach. Na mapie Eupirii natychmiast odnalazł czarny punkcik w północno-zachodniej części kontynentu – Gunjer.

– Można tu usiąść? – usłyszał obok siebie.

Miał dość zarówno tego pytania, jak i osoby, która je zadała. Przytaknął jednak, pozwalając, by Dolmena i jej brat usiedli obok.

Gdy wszyscy zajęli miejsca, siwowłosy mężczyzna powitał ich.