14,05 zł
W setną rocznicę śmierci. Z nadzieją, że ktoś pomoże wskazać miejsce pochówku, gdzie będzie można zapalić znicz i odmówić modlitwę… Romana Damiana Eustachego księcia Sanguszkę-Kowelskiego, ordynata zasławskiego, zamordowano bestialsko 1 listopada 1917 roku. W Dniu Wszystkich Świętych. Miał 85 lat.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 38
© Jakub Zdzisław Nowykiw-Krzemiński, 2016
W setną rocznicę śmierci.
Z nadzieją, że ktoś pomoże wskazać miejsce pochówku, gdzie będzie można zapalić znicz i odmówić modlitwę…
Romana Damiana Eustachego księcia Sanguszkę-Kowelskiego, ordynata zasławskiego, zamordowano bestialsko 1 listopada 1917 roku.
W Dniu Wszystkich Świętych.
Miał 85 lat.
ISBN 978-83-8104-105-8
Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero
Fot. Książę Roman Damian Eustachy Sanguszko — TARNOWSKI KURIER KULTURALNY, 29 lipca 2011
DedykujęSiostrzeńce Romie i mojej małej Ojczyźnie
„…miarka się przebrała. Niech się pan gotuje na najgorsze, książę”.
To był kolejny taki list. Od jakiegoś czasu książę Roman dostawał je bardzo często. Zwłaszcza po przewrocie lutowym w Petersburgu, czyli obecnym Piotrogrodzie. Tym razem jednak groźby wyglądały poważnie.
I co? Grozić śmiercią — komu? Czy przelęknie się śmierci ten, kto z nią już od dawna zaprzyjaźniony? Kto ma dziś ponad osiemdziesiąt lat, a przy tym jest taki jak on, książę Roman…
Jaka głupota. A przecież wcześniej uważał autorów pogróżek za rozumnych.
Jak najbardziej.
Oraz za największych zbrodniarzy.
Zbrodniarzy niewątpliwie, ale rozumnych. Najwidoczniej z czasem zgłupieli.
On był gotów na spotkanie śmierci. I to od dawna. Jeszcze jak gotów. Już będąc w gwardii carskiej mógł, na przykład, sto razy spaść z konia, przetrącić kark. Ileż było takich sytuacji, również w czasach pokoju. Gorzej niż umrzeć, — zostać sparaliżowanym, kompletnie, jak jego kolega i przyjaciel, kapitan Paweł Lipski. A nie został.
Jego czas bowiem jeszcze nie nadszedł.
Czyli co, teraz nadszedł. Kapitan Lipski spadł z konia na ćwiczeniach, złamał szyję i został sparaliżowany mając 28 lat. Zmarł po niecałym roku.
A on, książę Roman?
85 lat. Bogu dzięki.
Książę pogłaskał białą brodę z wyraźnym zadowoleniem. Z szuflady czarnego, dębowego stołu wyjął pudełko z zapałkami, drugą ręką podniósł list z pogróżkami. Wstał z fotela z takiegoż samego czarnego dębu, meble jeszcze po wujku, też Romanie i też księciu. Podszedł do wygasłego kominka — ogrzewanie zbędne, przecież to koniec maja. Potarł długą szwedzką zapałkę o pudełko i przytknął do szarej kartki papieru z drukiem maszyny do pisania marki Remington. Płonący papier poleciał na dno kominka z karpackiego kamienia, osmalając go smużką dymu. W parę chwil po pogróżkach pozostała garstka szarego popiołu.
…I po sprawie! —
— powiedział, śmiejąc się głośno.
Spojrzał na ścianę przed sobą. Wisiał na niej wyjątkowo piękny portret cara Aleksandra II. Prezent od tego, kto na portrecie. I od tego który też otrzymywał pogróżki. Dalsze wydarzenia pokazały, że nie na darmo. Tyle zamachów. I śmierć… Można powiedzieć że męczeńska. Jakby nie był katem Powstania Styczniowego…
Usłyszał pukanie do drzwi.
— Wejdź, Ewuniu.
Do gabinetu weszła niewysoka dziewczyna, w skromnej, czarnej sukience. Śliczna twarz, wielkie szare oczy. Na plecy spływał jasny warkocz z wplecioną brązową kokardką.
— Może posprzątać w gabinecie, ojcze?
Ewa była przybraną córką księcia, co nie przeszkadzało obojgu w wielkiej wzajemnej sympatii i przywiązaniu. Byli sobie bliżsi, niż niejeden rodzic z dzieckiem połączeni więzami krwi.
Owszem, spierali się często, nawet ostro, mimo posłuszeństwa, i pokory przybranej córki, ubogiej ale przecież szlachcianki.
Książę powszechnie uważany był za despotę, również domowego. To bardzo oburzało Ewę. Rzeczywiście, charakter księcia daleki był od cukrowego, ale jego wybryki były raczej wybrykami dziwaka, a nie despoty. Dlatego też Ewa nie nabierała się na pozory i nie bez racji uważała, że surowy wygląd jej ojca, intonacja głosu jak na placu wojskowym — to nic więcej niż kaprysy szlachcica ekscentryka.
A uściślając: starego szlachcica dziwaka.
Miał też reputację skąpca. Tak, przy wielkim bogactwie żadnego grosza nie marnował i nie przepuszczał. Tylko nieroby marnują, a on nim nie był nigdy. W młodości również nie był żadnym lwem świeckim bądź salonowym. Od zarządzających majątkiem wymagał rozliczenia z każdego wydanego grosza, i uzasadnienia na co został wydany. Jednocześnie każdy w tych okolicach wiedział, że nie ma prośby czy potrzeby, jakiej odmówiłby książę Roman, gdy dotyczyła spraw poważnych. Wysyłanie na studia do Warszawy, Krakowa, Petersburga czy Moskwy zdolnego lecz biednego chłopaka, finansowanie leczenia ubogich mieszkańców, opłacenie pogrzebu, i inne życiowe wsparcie nie należały do rzadkości — książę pożyczał i nie nalegał, jeśli dłużnik był nie w stanie oddać w umówionym terminie. A bywało i tak: wrzucał weksle dłużne do kominka ze słowami:
— Chce pan (pani) oddać, a ja nie chcę wziąć.
Taki to był stary dziwak.
Zdarzało mu się wpadać w gniew, lecz krzyczał rzadko, choć, co prawda miał język-brzytwę. I to było dużo gorsze niż krzyk. Gniew szybko się kończył, książę składał przeprosiny, niezależnie od tego kto był obiektem gniewu i ofiarą zabójczego języka, chłop obrządzający konie w stajni czy jego ukochana Ewunia. Ta ostatnia wycierała łzy i niezmiennie przebaczała. Wiedziała przecież, że któregoś ranka będzie na nią czekał pod poduszką cudny pierścionek z lwowskiej czy krakowskiej jubilerni czy jeszcze jakakolwiek inna niespodzianka, wywołująca dziewczęcą radość.
Czyli: mea maxima culpa.