Don't love me - Lena Kiefer - ebook + książka

Don't love me ebook

Kiefer Lena

4,2

Opis

ON ma mroczną tajemnicę.
ONA jest dla niego zakazana.
Czy wspólna przyszłość jest możliwa?

KENZIE nie jest zachwycona faktem, że dostała się na staż w szkockim Highland. Wszystko się jednak zmienia, gdy w swojej pierwszej pracy poznaje przyszłego spadkobiercę sieci luksusowych hoteli.

Młody, atrakcyjny Lyall fascynuje ją od pierwszej minuty. Jaki sekret kryje się za jego odpychającym zachowaniem?
LYALL ma tylko jedno lato, aby umocnić swoją pozycję w rodzinie. Jeśli mu się to nie uda, jego przyszłość jest zagrożona. Kiedy poznaje Kenzie, studentkę projektowania, jego plan zaczyna się chwiać. Lyall nie potrafi oprzeć się jej urokowi. Ale tylko on wie, jak fatalny w skutkach może być dla niej związek właśnie z nim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 514

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (218 ocen)
102
74
26
14
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
rudzix_

Nie oderwiesz się od lektury

Uwaga, zaczyna się wylew moich emocji związanych z tą książką. Z początku bardzo polubiłam i Kenzie i Layalla. Jakoś miałam poczucie, że ten chłopak nie może być aż takim "potworem" na jakiego go kreowano, prawda? I, ha, nie wszyscy się ze mną zgodzą, ale miałam rację. Owszem był nie w porządku przez dłuższy okres swojego życia i te sprawę z Adą rozwiązał fatalnie, ALE... Ada też nie zachowała się wobec niego fair. Grożenie komuś w sposób w jaki zrobiła to Ada jest czystą manipulacją i graniem na czyichś emocjach. Chyba rozumiem Layalla, który w nerwach powiedział co powiedział, chociaż uważam, że nie był to najlepszy moment na takie teksty, ALE... uważam, że zwalanie na niego całej winy nie jest w porządku. Dziewczyna była dorosła i decydowała sama o sobie. DWA! Kenzie i jej zachowanie w ostatnim rozdziale? FATALNE! jezu tak emocjonalnego podejścia do sprawy sprzed trzech lat nie spodziewałabym się po nikim. Dla mnie trochę za mocno podkoloryzowane, aczkolwiek rozumiem, że sprawa ze...
20
magman

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobra książka mówiąca nie tylko o zakazanej miłości, ale również o odtrąceniu społecznym wynikającym z niedomówień, zazdrości i tajemnic.
10
Anna-78

Nie oderwiesz się od lektury

fajna
00
melchoria

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, a przy tym przygnębiająca historia. Pięknie oddająca klimat Szkocji, który znam z autopsji. To chyba nie koniec ?
00
nagardakiw

Dobrze spędzony czas

Polecam, nie podobało mi się jedynie zakończenie
00

Popularność




Tytuł oryginału: Don’t Love Me

Redakcja: Karolina Wąsowska

Korekta: Dorota Piekarska, Renata Kuk

Skład i łamanie: Robert Majcher

Copyright © 2020 by cbj Kinder- und Jugendbuchverlag, a division of Penguin Random House Verlagsgruppe GmbH, München, Germany

Projekt okładki: Kathrin Schüler, Berlin

Zdjęcia wykorzystane na okładce: © Gettyimages (oxygen; Moment)

Copyright for the Polish edition © 2021 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

Wyrażamy zgodę na wykorzystanie okładki w Internecie.

ISBN 978-83-8266-000-5

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2021

Dla Kiry, ponieważ... ach, długo by mówić – wyślę Ci wiadomość głosową.

Daremnie walczyłem ze sobą. Nie poradzę, nie zdławię mego uczucia. Pozwól mi, pani, wyznać, jak gorąco cię wielbię i kocham.

Jane Austen, Dumai uprzedzenie

PROLOG

Nie masz bladego pojęcia, kim on jest. I do czego jest zdolny.

Obracałam w głowie te dwa zdania, ale nie mogłam się poruszyć ani o centymetr. Nie czułam się jak sparaliżowana. Ja po prostu byłam sparaliżowana. Całkowicie zesztywniałam z przerażenia. Zupełnie straciłam kontakt ze swoim ciałem. Ręce tak mi się trzęsły, że o mały włos nie wypadł mi z nich telefon. Niemal zmuszałam się do oddychania. A mimo to miałam wrażenie, że się duszę. To nie może być prawda. To po prostu nie może być prawda! Przecież do tej pory moja intuicja nigdy mnie nie zawiodła! Zawsze potrafiłam wyczuć, co siedzi w ludziach i do czego mogą być zdolni. Byłam w tym dobra, do cholery! Dlaczego tym razem poniosłam porażkę?

Wpatrywałam się w przestrzeń, ale widziałam tylko ścianę zbudowaną z kłamstw i półprawd. Którą on zbudował przede mną. Żebym nie mogła zobaczyć, jak mroczne jest to, co za nią ukrył.

Musisz stąd uciec. Ta myśl pojawiła się nagle i nie dawała mi spokoju. Jak najdalej! Natychmiast!

W końcu do mojego ciała dotarło, czego chce rozum, i wyrwało się z odrętwienia! Poruszyło się – najpierw nieco ociężale, ale z każdą chwilą coraz sprawniej. Moje rzeczy były porozrzucane po całym kamperze: ubrania, sprzęt do gotowania, buty… Zaczęłam w pośpiechu upychać je po schowkach i szufladach, ale trwałoby to zbyt długo, więc część rzeczy po prostu zostawiłam. Wyskoczyłam z samochodu, z hukiem zatrzaskując za sobą przesuwne drzwi.

Wyrwałam kabel zasilający i rzuciłam go na ziemię. Zerwałam osłonę przeciwsłoneczną z przedniej szyby i cisnęłam wszystko przed siedzenie pasażera. Nie chciałam tracić czasu na chowanie wszystkiego do schowków. Chciałam tylko uciec z tego miasta. Najchętniej w ogóle zostawiłabym auto, bo wszystko – absolutnie wszystko – w nim przypominało mi jego. Ale mogłam się stąd wydostać tylko samochodem. A ucieczka była moim priorytetem.

Odsunęłam drzwi od strony kierowcy, wskoczyłam na swoje miejsce, włożyłam kluczyk do stacyjki i przekręciłam go. Van odpalił z furkotem, a ja wcisnęłam gaz. Mknęłam po żwirowej drodze kempingu. Brodacz z czternastki musiał uskoczyć z drogi – wcale nie było mi przykro! Przez sekundę mignęła mi przed oczami twarz Drew wyglądającego z recepcji, ale minęłam go, spiesząc w kierunku wyjazdu. Szlaban w samą porę zdążył się podnieść, inaczej po prostu bym go rozwaliła.

Ulica była pusta, lało – dokładnie tak samo jak wtedy, gdy tu przyjechałam. Dodałam gazu, rzucając telefon na deskę rozdzielczą. Za ile godzin dotrę do domu? Siedem? Osiem? Była sobota, miałam przed sobą jakieś pięćset mil, na drogach mógł panować spory ruch. Nieważne. Im dalej będę od Kilmore, tym mniej będzie bolało. Tak będzie. Na pewno!

Na drodze za mną pojawił się jakiś samochód. Gdy go rozpoznałam, mój żołądek zacisnął się w supeł. Czarny aston martin. Wiedziałam, do kogo należał, ale byłam pewna, że w środku nie siedział jego właściciel. Śledził mnie? Jakim cudem? Przecież nie mógł się zorientować, że wiem. Więc dlaczego za mną jechał?

Zjechałam na pobocze, nie mając bladego pojęcia, dlaczego to robię. Może dlatego, że chciałam się upewnić… Choć właściwie nie powinnam mieć żadnych wątpliwości. A jednak to zrobiłam, serce tak mi kazało. Wypędziło mnie z auta na deszcz, żebym stawiła mu czoło.

Zatrzymał samochód zaraz za mną. Wysiadł i podszedł do mnie, patrząc na mnie tymi swoimi czarnymi oczami. Od początku nie potrafiłam im się oprzeć, ale w tym momencie przypomniały mi to, co usłyszałam kilka tygodni wcześniej: „To diabeł. Uważaj na niego!”.

Gdybym tylko wtedy posłuchała…

Dwa miesiące wcześniej1

Kenzie

– A co by państwo powiedzieli na ten? – Ściągnęłam z półki piękny turkusowy materiał i położyłam go na ladzie. – Ten kolor idealnie pasuje do frontów szafek w państwa kamperze. Wystarczy tylko dodać kilka jasnych akcentów, na przykład poduszek, a całość stworzy doskonałą kompozycję.

Państwo Colby spojrzeli na belę materiału, jakby to była jakaś istota z innej planety. Chyba nic z tego nie będzie.

– Tak, no cóż… – Pan Colby podrapał się po łysinie. – Chyba nie do końca o coś takiego nam chodziło.

– Ten mi się bardzo podoba. Co pani o nim sądzi? – Pani Colby musnęła palcami beżowy materiał znajdujący się tuż obok tego, który im właśnie poleciłam.

Z trudem powstrzymałam grymas niezadowolenia.

– Tylko na siedzenia czy również na boczną ławę?

– Na wszystko. Łącznie z poduszkami. – Pani Colby się rozpromieniła. – Wtedy wszystko będzie spójne.

– Tak, spójnie mdłe… – burknęłam pod nosem.

– Słucham? – zapytał z niedowierzaniem pan Colby.

Dylemat – dać za wygraną czy próbować dalej? A co mi tam!

– Zastanawiałam się tylko, czy naprawdę chcą państwo mieć wewnątrz aż tak spójny wygląd – powiedziałam szczerze. – Beżowy kolor nie należy do zbyt oryginalnych.

Spojrzeli na siebie z poirytowaniem.

– No cóż, nie zdawaliśmy sobie sprawy, że samochód kempingowy powinien być w jakikolwiek sposób oryginalny – odparła nieco sarkastycznym tonem pani Colby.

Na litość boską, po co ja w ogóle zaczynałam tę dyskusję? Dlaczego nie uśmiechnęłam się, nie przytaknęłam i po prostu nie zapisałam na druczku numeru zamówienia na beżowy materiał, jak zrobiłby to każdy inny pracownik mojego ojca? No oczywiście, racja – bo byłam jego córką! A on również przynajmniej spróbowałby zniechęcić tych naprawdę bardzo miłych ludzi do designu typu „mobilny dom starców”.

– Wie pani… – zaczęłam swój wywód na temat wyższości wyrazistych kolorów. – Samochód kempingowy to coś więcej niż tylko dom na kółkach. To pewien sposób patrzenia na świat i…

– Kenzie? – Do salonu zajrzał David, jeden z pomocników taty. – Telefon do ciebie!

– A czy mógłbyś zapisać numer? Oddzwonię później. – Dyskretnie wskazałam skinieniem głowy na Colbych. Gdybym teraz wyszła, spółka Nudno & Beżowo odniosłaby zwycięstwo, to pewne.

– Ale to chyba coś pilnego – nie dawał za wygraną David. – Mogę cię tu zastąpić.

Serce natychmiast zaczęło mi bić szybciej – nic nie mogłam na to poradzić. Zimny pot spłynął mi po karku, moje dłonie zrobiły się sztywne. Zawsze to samo… Gdy słyszałam, że rozmowa telefoniczna jest pilna, moje ciało cofało się do przeszłości – do dnia, w którym podobny telefon zadał naszej rodzinie cios. Potężny cios, po którym mieliśmy się nigdy nie otrząsnąć.

David w mig pojął, co się ze mną dzieje.

– Ojejku! Nie, nic z tych rzeczy! – wyjaśnił pospiesznie, kładąc dłoń na moim ramieniu. – To tylko ktoś z tego biura… Olsen, czy jak im tam. Nic się nie stało.

Odetchnęłam z ulgą, choć panika jeszcze całkiem ze mnie nie zeszła. Wzięłam głęboki wdech i energicznie skinęłam głową. Udało mi się nawet zdobyć na uśmiech.

– Dzięki! – bąknęłam. Przeprosiłam Colbych i opuściłam salon.

Żeby dojść do biura, gdzie czekał na mnie telefon, musiałam przejść jakieś trzydzieści metrów przez halę. Taki spacer pozwolił mi się uspokoić, zanim podniosłam słuchawkę. Dzwonił ktoś z Olsena – pracowni architektonicznej z Londynu, w której miałam pracować podczas wakacji. Potrzebowałam od nich referencji, żeby w przyszłym roku móc aplikować na architekturę wnętrz na londyńskim University of the Arts. Pewnie chcieli omówić jakieś szczegóły.

W hali panowały hałas i harmider, ale mieszanka muzyki radiowej, odgłosów szlifierki kątowej i piły tarczowej były dla mnie niczym koncert symfoniczny, którego piękno rzadko kto potrafił docenić tak jak ja. Pewnie dlatego, że praktycznie się tu wychowałam.

Po lewej stronie minęłam pracowników ojca, którzy zaczynali właśnie przerabiać forda, po prawej – jakiś pickup, a zaraz obok niego amerykański autobus szkolny – projekt klasy premium, którym aktualnie zajmował się mój tata. Uśmiechnęłam się na jego widok – właśnie rozmawiał o tej przeróbce z George’em, swoim najstarszym pracownikiem, gestykulując w najlepsze. Gdy mnie dostrzegł, zmarszczki na jego czole wygładziły się, a twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Próbował przywołać mnie dłonią, ale dałam mu znak, że muszę odebrać telefon, i pospieszyłam do biura.

Podniosłam słuchawkę.

– Halo?

– Czy rozmawiam z Kenzie Stayton? – zapytał obcy kobiecy głos.

– Tak, zgadza się, przy telefonie. Ma pani do mnie jakieś pytania dotyczące mojego podania o przyjęcie do pracy?

Cisza po drugiej stronie. Ups.

– No więc… – zaczęła po chwili kobieta. – Nazywam się Kendra Lancaster i jestem asystentką pana Harrisona, szefa działu aranżacji wnętrz. Bardzo mi przykro, ale muszę przyznać, że zaszła po naszej stronie pewna pomyłka. Miejsce zostało obsadzone dwa razy.

– Okej… – Właściwie to wcale nie było okej. – I co teraz? Jeżeli chce mi pani w ten sposób oznajmić, że zostanę zatrudniona tylko na pół etatu, to nic nie szkodzi.

W sumie wystarczyłoby, gdybym mogła pracować przy jakichś dwóch interesujących projektach. Jak na przykład przy tym starym budynku szkolnym pod Londynem, który Olsen właśnie przekształcał w centrum konferencyjne. Albo przy kościele w Harlow, który miał zostać przerobiony na budynek mieszkalny. Odrobiłam pracę domową – dokładnie przestudiowałam ich aktualne zlecenia, zanim zaczęłam się ubiegać o przyjęcie do pracy.

– Nie, niestety to stanowisko nie jest dostępne na pół etatu – oświadczyła Kendra Lancaster. – Właściwie jestem zmuszona poinformować panią, że to stanowisko w ogóle nie jest już dostępne. Druga kandydatka jest przyjaciółką rodziny Olsenów, więc obawiam się, że musimy odrzucić pani kandydaturę. – Odchrząknęła. – Ale jeśli pani będzie zainteresowana, możemy zaoferować pani to stanowisko w przyszłym roku.

– Serio? Ta praca była dla mnie cholernie ważna! – wymsknęło mi się.

Zależała od niej cała moja przyszłość! A zwinęła mi ją sprzed nosa jakaś rozpieszczona dziunia ze znajomościami, która mogłaby dostać miejsce na każdym uniwerku świata, gdyby jej tatuś tylko kiwnął małym palcem! Ogarnęła mnie wściekłość.

– Naprawdę bardzo mi przykro, pani Stayton. Rozumiem, że jest pani zawiedziona. – Głos pani Lancaster brzmiał, jakby była mocno poruszona tą sytuacją. Nie dziwi mnie to. Małe szanse, że sama była jedną z tych uprzywilejowanych szczęściar, które zawsze dostają to, czego chcą.

– Nie, to mnie jest przykro – wydusiłam z siebie. – Przecież to nie pani wina. – Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. – A czy nie mogłabym pracować dla was bez wynagrodzenia? Albo po prostu uczestniczyć w kilku projektach jako słuchacz? Pan Harrison nawet by mnie nie zauważył.

Błagasz ich? Ależ z ciebie desperatka, Kenzie. No i co z tego?

– Niestety, taka forma zatrudnienia nie jest dopuszczalna ze względów ubezpieczeniowych – odpowiedziała asystentka. – Może zechce pani podjąć z nami współpracę za rok?

– Nie, wtedy niestety będzie już za późno. Ale dziękuję za tę propozycję. – Westchnęłam.

– Pan Harrison bardzo ubolewa, że musiał podjąć taką decyzję.

Już to widzę! Podziękowałam za okazane współczucie, które na nic mi się i tak nie przyda, pożegnałam się i odłożyłam słuchawkę. Osunęłam się na krzesło i spojrzałam na sufit. Zaczęło do mnie docierać, że moje plany wakacyjne właśnie legły w gruzach, i oczy mi zwilgotniały. Ta praca była niczym szóstka w totka – udało mi się ją zdobyć dzięki niemałemu szczęściu i samozaparciu. Był początek lipca. Wiedziałam, że w życiu nie uda mi się znaleźć innej pracy czy załatwić sobie praktyk w dwa tygodnie!

– Wszystko w porządku, Kenzie? – Głos taty wyrwał mnie z zamyślenia. Wsunął głowę do biura.

– Nie, nic nie jest w porządku. – Spojrzałam na niego. – Właśnie zrezygnowano z mojej kandydatury w tej pracowni, w której miałam odbyć wakacyjne praktyki – powiedziałam i zacisnęłam zęby. Poczułam, jak ogarnia mnie wściekłość. – Wybrali kogoś innego. Jakąś nadzianą niunię ze znajomościami.

– O nie! – Popatrzył na mnie ze współczuciem. – Tak mi przykro, skarbie. Przecież to miejsce było już dla ciebie zaklepane! Naprawdę nic nie da się z tym zrobić?

– Zapomnij! – Pokręciłam przecząco głową. – Nie ma szans!

Ojciec wszedł do środka i usiadł na fotelu naprzeciwko mnie.

– Znajdziemy jakieś rozwiązanie. – Uśmiechnął się i skierował wzrok na zdjęcie stojące na biurku. Jego uśmiech natychmiast zbladł. Zdjęcie zostało zrobione z dziesięć lat temu podczas urlopu na wybrzeżu Kornwalii. Staliśmy wszyscy koło siebie: ja, moje trzy młodsze siostry, obok nas tata obejmujący mamę. Śmiała się na całe gardło, a wiatr rozwiewał jej jasnorude włosy – w takim samym odcieniu jak moje.

– Ona na pewno potrafiłaby znaleźć jakieś rozwiązanie – dodał półgłosem.

– Damy radę – pospieszyłam z odpowiedzą. Najchętniej jeszcze chwilkę bym sobie pojęczała i powyzywała na bogaczy, ponarzekała na znajomości i inne niesprawiedliwości tego świata, ale gdy twarz ojca przybrała ten szczególny wyraz, już wiedziałam, że nie mogę sobie na to pozwolić. – W ostateczności po prostu przekonam Colbych do turkusowych siedzeń. I uwzględnię to w swoim portfolio jako sukces zawodowy.

Tata zaśmiał się, ale bez większego entuzjazmu. Mimo to miałam nadzieję, że udało mi się wyciągnąć go z dołka. W końcu na tym polegało moje zadanie, które wykonywałam od sześciu lat – raz lepiej, raz gorzej.

– Może jednak przyjdzie nam do głowy jakiś inny pomysł.

– Może – odpowiedziałam bez przekonania.

Ojciec wstał z fotela, pochylił się nade mną, pocałował mnie w czoło i skierował się do drzwi.

– Zastanawiamy się właśnie, jak podzielimy wnętrze tego szkolnego busa. Chcesz zerknąć?

– Jasne! – Podniosłam się. Taka odskocznia na pewno trochę poprawi mi humor.

Opuściłam biuro i podążyłam za tatą w kierunku busa, przy którym stał George z planami w rękach. Na jednej ze ścian hali wisiał duży zegar z logo firmy. Dochodziła czwarta.

– O kurczę! – stęknęłam. Tata z George’em spojrzeli na mnie pytająco. – Muszę odebrać Eleni z próby. Kierowcy autobusów przecież dziś strajkują!

– Weź ten! – zażartował George, wskazując na żółty wrak busa. Pokazałam mu język, a on głośno się roześmiał.

– Dwudziestolatka, a zachowuje się, jakby miała dziesięć lat, no naprawdę!

– Jeżeli o mnie chodzi, mogłaby pozostać dziesięcioletnią dziewczynką. I pozostała trójka też – odpowiedział z rozbawieniem tata.

Uniosłam brew. Nie miał powodu do narzekania – ani z mojego powodu, ani z powodu moich sióstr. Gdy nawalałyśmy, to przynajmniej pilnowałyśmy, żeby o niczym się nie dowiedział. Pozostawałyśmy dla niego wzorowymi córeczkami, które po prostu czasem mają napady złości – jak to nastolatki – a czasem przyprowadzają do domu jakiegoś chłopaka. Dramatów nie było. A przynajmniej on sam nie miał o nich pojęcia. Tak było lepiej dla nas wszystkich.

– Zrobić po drodze zakupy? – zapytałam, pozostawiając jego słowa bez komentarza. – Czy ty chcesz jechać?

– Mam dziś jeszcze spotkanie w sprawie unimoga… – Niemiecka ciężarówka przerobiona na kamper od miesięcy nie mogła znaleźć właściciela wśród tabunów zainteresowanych, niestety tylko potencjalnych, klientów. – Może nam zejść do dziewiątej.

– Okej, zrobi się. – Zabrałam z salonu wystawowego torebkę, pożegnałam się z państwem Colby, pozostawiając ich z mdławym beżem w rękach Davida, i pobiegłam do samochodu. Chociaż właściwie określenie „samochód” brzmi zbyt zwyczajnie. „Miłość mojego życia” czy też „prezent na wszelkie możliwe okazje w ciągu kolejnych dziesięciu lat” bardziej pasują, w zależności od tego, kto się wypowiada – ja czy mój ojciec.

Była to furgonetka Forda, którą przerobiłam na kampera i dumnie nazwałam Loki. Rzadko kto mógł w niej jeszcze w ogóle rozpoznać forda. Przemalowałam samochód na „granat nocy”, zamontowałam nowoczesne światła, a na dachu wycięliśmy z ojcem kilka okien. Pozostałe powiększyliśmy, szczególnie tylne – żeby przed snem można było napawać się widokiem gwiaździstego nieba. Miałam z Loki panoramiczny widok na wszystkie strony świata. Udało mi się przerobić całe wnętrze niemal bez niczyjej pomocy. Zaprojektowałam blat kuchenny, dobrałam subtelną okleinę z drewna wiśniowego na szafki, tak żeby całość wyglądała lekko, a jednocześnie z klasą. Tapicerka z tkaniny strukturalnej w kolorze soczystej zieleni doskonale komponowała się z całym designem.

Za każdym razem, gdy zaglądałam do wnętrza samochodu, zakochiwałam się w nim na nowo, a czas przestawał się dla mnie liczyć…

Włączyłam w pośpiechu silnik. Droga do szkoły Eleni zajęła mi tylko dziesięć minut, ale gdy zatrzymałam się na poboczu, zobaczyłam, że siostra już na mnie czekała.

– Hej, Leni! – przywitałam ją, gdy usiadła obok mnie i dała mi buziaka w policzek. – Sorki za spóźnienie.

– Nie szkodzi.

Eleni miała trzynaście lat – była w dokładnie w takim wieku, żeby mnie jeszcze lubić i nie widzieć we mnie niedobrej starszej siostry, która zabrania jej tych wszystkich życiowych przyjemności, jak ćpanie czy szlajanie się po podejrzanych klubach.

– Jak było na próbie teatralnej?

– W porządku – odpowiedziała, marszcząc nos.

– No, opowiadaj. Co się stało? – zapytałam, włączając się do ruchu.

– Ach – stęknęła, zakręcając kosmyk włosów wokół palca. – Pan Darcy robi problemy…

Ledwo się powstrzymałam, żeby nie wybuchnąć śmiechem. Traktowała to wszystko tak poważnie, jakby była szefem międzynarodowej korporacji, a nie grała Jane Bennet w szkolnym przedstawieniu w High Wycombe.

– Jakie problemy?

– Nie chce pocałować Millie Monroe. No wiesz, tej, która gra Elizabeth. Bo niby czuć od niej salami.

Teraz już nie potrafiłam się opanować. Wybuchnęłam śmiechem.

– Serio? A co mu przeszkadza salami?

– Jest weganinem – bąknęła.

– Weganinem? W wieku trzynastu lat? Wow.

W takich momentach czułam się jak stara baba. Kiedy ja miałam trzynaście lat, zajmowałam się innymi sprawami. Na przykład zastanawiałam się, w co się ubrać. Albo czy na moich urodzinach Foster O’Reilly wreszcie zdobędzie się na to, żeby mnie pocałować. Dylematy na temat etyczności jedzenia mięsa i produktów odzwierzęcych były mi zupełnie obce.

– No właśnie – kontynuowała Eleni. – Milli powiedziała, że tylko dlatego, że on postanowił być roślinożercą, ona na pewno nie przestanie jadać salami. I teraz wszyscy się zastanawiają, czy to nie ja powinnam zagrać Elizabeth. Bo nie cierpię salami.

Stanęłam na czerwonym świetle i spojrzałam na nią pytająco.

– Ale ty tego nie chcesz, zgadza się?

– Nie wiem. Rola Jane jest fajna. Od zawsze podobała mi się najbardziej ze wszystkich postaci w Dumiei uprzedzeniu.

Zrobiła nieszczęśliwą minę i skuliła się na siedzeniu. Wyglądała teraz jak mała dziewczynka. Co w jej przypadku było sporym wyczynem. Eleni i Willa, najstarsza po mnie, były dość wysokie i bardzo szczupłe, podczas gdy ja i Juliet, trzecia z moich sióstr, byłyśmy średniego wzrostu, za to miałyśmy krąglejsze kształty. Szczupłe byłyśmy wszystkie – to chyba zasługa genów, bo każda z nas uwielbiała jeść.

– Hm… Ja sądzę, że to Elizabeth jest bardziej cool – stwierdziłam.

– Oczywiście. – Eleni zmrużyła oczy. – Nie liczy się ze zdaniem innych, zawsze mówi wprost, co myśli, dokładnie tak samo jak ty.

– Nieprawda, nie jestem jak Lizzy Bennet! – sprzeciwiłam się. – Przepędziłabym tego idiotę Darcy’ego, gdzie pieprz rośnie! Na pewno bym za niego nie wyszła po tym wszystkim, co zrobił.

– Nie napiszemy sztuki od nowa, obojętnie, ile razy to jeszcze powtórzysz… – zażartowała Eleni.

– A szkoda.

Westchnęła.

– Jak myślisz, Kenzie, powinnam zagrać Elizabeth?

– Trudno powiedzieć. – Skręciłam na parking przed marketem. – Musisz się zastanowić, czy w ogóle chcesz zagrać większą rolę. No i czy chcesz pocałować Darcy’ego. Całkiem prawdopodobne, że będzie od niego czuć komosę. Nie wiem, czy ci się to spodoba. – Spojrzałam na nią z uśmiechem i zdziwiłam się, widząc, że się zaczerwieniła. Aha, o to chodzi! – A kto go właściwie zagra?

– Nie będziesz zadowolona – odpowiedziała wymijająco.

– No weź! Mów!

– Cameron.

– Cameron Harlow?

– No.

– Okej. – Westchnęłam.

Cameron był młodszym bratem Milesa, mojego eks. Zerwałam z nim ostatniej zimy po tym, jak wielokrotnie udowodnił mi, że nie mogę mu ufać ani na nim polegać. Od tego czasu za każdym razem, gdy mijaliśmy się przypadkiem na ulicy, odwracałam głowę w drugą stronę.

– Wiedziałam, że będziesz zła. – Eleni wyrwała mnie z zamyślenia.

– Nieprawda! Cameron jest przecież tylko jego bratem. Nie mam nic przeciwko temu, że go lubisz. – Wyjęłam kluczyk ze stacyjki i wysiadłam z samochodu. – Nie pozwól, żeby taka okazja przeleciała ci koło nosa. Zagraj Elizabeth. Możliwe, że Cameronowi przeszkadza zapach salami z ust Millie tylko dlatego, że nie chce być jej Darcym.

– Myślisz? – Eleni zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

– Tak, tak myślę. – Wyszczerzyłam zęby.

– Powiedział, że pachnę latem – wyszeptała.

– No widzisz! – Uśmiechnęłam się. – Przynajmniej on potrafi się zachować szarmancko. Nie to co jego brat – stwierdziłam, wchodząc do marketu. – A teraz zakupy! Co powiesz na lasagne?

– Oszalałaś? – Spojrzała na mnie z oburzeniem. – Lasagne jest z czosnkiem! Jutro mam próbę!

– No i? – zapytałam niewzruszona. – Gwarantuję ci, że Cameron nie będzie miał z tym problemu. Przecież czosnek jest wegański.

2

Kenzie

Nasz dom trząsł się w posadach od basów, które zidentyfikowałam, jeszcze zanim zdążyłam otworzyć drzwi wejściowe – to najnowszy kawałek Eminema. Moja siostra Juliet przechodziła właśnie dość dziwną fazę, jeżeli chodzi o gust muzyczny. Jeszcze w zeszłym tygodniu narzekałam, że słucha Justina Biebera. Ta nagła zmiana to pewnie moja zasługa.

– Wróciłyśmy! – krzyknęłam z korytarza. Zero reakcji. – Juliet! Ścisz trochę! – Nadal nic.

– Pomożesz mi? – zapytałam Eleni, która posłusznie wniosła torby do kuchni i zaczęła wkładać zakupy do lodówki.

Ściągnęłam w biegu sneakersy i pobiegłam na górę. Gdy otworzyłam na oścież drzwi, Juliet o mało nie spadła z krzesła.

– Nie potrafisz pukać? – burknęła.

– I tak byś nie usłyszała! – odfuknęłam jej tym samym tonem.

Juliet była zupełnie inna niż Eleni. Miała piętnaście lat, a tym samym przechodziła właśnie tak zwany trudny wiek. Już przy Willi musiałam się nieźle nakombinować, żeby ukryć przed ojcem jej wybryki, ale Juliet potrafiła ją przebić. Gdy tydzień temu odbierałam ją z imprezy w najgorszej dzielnicy miasta, jej ciuchy były tak przesiąknięte dymem trawki, że od razu musiałam wyrzucić je do śmieci. Wprawdzie zarzekała się, że ona sama nie paliła, martwił mnie jednak sam fakt, że zadawała się z ludźmi, którzy to robili.

– Czego chcesz? – zapytała Juliet.

– Żebyś ściszyła muzykę. Daj żyć sąsiadom.

– Mam ich gdzieś.

– Dobrze, ale ja nie mam ich gdzieś, tak samo jak tata. Miej czasem wzgląd na innych. Wyłącz muzykę albo wyrzucę ten laptop przez okno. Przez zamknięte okno.

Juliet przewróciła oczami, odrzuciła swoje długie brązowe włosy do tyłu – gest protestu numer jeden – i ściszyła dźwięk w komputerze.

– Brawo. A teraz możesz zejść do Leni. Wasza kolej na gotowanie.

– A dlaczego ty nie możesz tego zrobić? Masz wakacje, a ja muszę ślęczeć nad zadaniami na te bezsensowne zajęcia, do których mnie zmusiłaś!

Spojrzałam na nią złowrogo.

– Po pierwsze, chodzisz na nie, bo jesteś leniwa jak wół, a twoje oceny z angielskiego i chemii są poniżej wszelkiej krytyki. A po drugie, nie mam żadnych wakacji, tylko pracuję u ojca! – Wprawdzie moje zajęcia na wydziale sztuki w college’u w Aylesbury faktycznie dobiegły końca dwa tygodnie temu, ale i tak ciągle byłam zajęta. Wskazałam palcem na schody. – Marsz na dół. Już! Dziś twoja kolej.

– Zachowujesz się jak poganiacz niewolników! – wymyślała mi, schodząc ciężkim krokiem po schodach.

Westchnęłam. Właściwie zazwyczaj dogadywałyśmy się raczej dobrze, i to nawet podczas dużo trudniejszych faz dojrzewania. Ale odmowa Olsena poważnie nadwerężyła struny moich stalowych nerwów, które przybrały teraz postać cienkiej niczym jedwab niteczki mogącej się zerwać przy najmniejszym podmuchu wiatru.

Na chwilę zajrzałam do swojego pokoju, który odświeżyłam tej wiosny ciemnozieloną tapetą i kilkoma akcentami w złotym kolorze. Chciałam w spokoju sprawdzić wiadomości z tlącą się jeszcze nadzieją, że Olsen jednak zmienił zdanie. W skrzynce pocztowej znalazłam jedynie dwa maile z newsletterami, a na WhatsAppie wiadomość od koleżanki ze studiów, która właśnie spędzała semestr w Kapsztadzie. Na grupowym czacie naszego roku przysłała zdjęcia z jakiejś imprezy. Westchnęłam z nutą zazdrości. Ja nie mogłam sobie na coś takiego pozwolić. Nie z powodu braku pieniędzy – zakład ojca prosperował bardzo dobrze. Ale nie mogłam przecież zostawić wszystkich sióstr na głowie samego taty. Willa miała wprawdzie osiemnaście lat, więc najgorszy czas już minął, ale Juliet na pewno potrzebowała teraz kogoś, kto wyznaczy jej granice, a Eleni – kogoś, kto nie pozwoli jej się upodobnić do Juliet. Dłuższe nieobecności nie wchodziły więc absolutnie w rachubę.

Wykasowałam newslettery, wsunęłam telefon do kieszeni i zeszłam na dół.

– Mogę jakoś pomóc? – zapytałam, zatrzymując się przy szafkach kuchennych.

Juliet spojrzała na mnie naburmuszona, a Eleni wskazała na sałatę.

– Możesz ją umyć?

– Bo prawie całą cebulę zdążyłam już pokroić – burknęła Juliet, spoglądając na mnie z wyrzutem. Byłam jedyną osobą w rodzinie, która nie płakała przy krojeniu cebuli. Taki ewolucyjny żarcik, spadek po mamie, który był gwoździem programu na każdej imprezie. I w zasadzie za każdym razem skazywał mnie na krojenie cebuli.

– Juliet, miałam dziś koszmarny dzień – westchnęłam. – Przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam.

– Nie, to moja wina. Wkurzają mnie te zajęcia, sorry. – Wzruszyła ramionami i uśmiechnęłyśmy się do siebie krzywo, co przypieczętowało naszą zgodę. Przekroiłam główkę sałaty na pół i wyjęłam z szafki suszarkę. Eleni podsmażyła cebulę, a Juliet wyjęła ze spiżarni formę do zapiekanek.

Musiałyśmy wszystkie nauczyć się gotować. Nie było innego wyjścia, jeżeli nie chciałyśmy ciągle żywić się gotowymi daniami, kiedy ojciec prowadził firmę. Poza tym wcześniej mama i tak ciągle wyjeżdżała gdzieś do pracy jako fotoreporterka, więc nauczyliśmy się jakoś sobie radzić jeszcze przed jej odejściem. Teraz każde z nas przyrządzało posiłki jeden dzień w tygodniu, a w weekendy często pichciliśmy coś razem albo wychodziliśmy do restauracji. W wakacje ciągle wyjeżdżaliśmy na biwaki, głównie moim samochodem, w którym nocowałam razem z Eleni, i większym mercedesem taty, który miał kilka łóżek.

– Dlaczego miałaś koszmarny dzień? – Juliet spojrzała na mnie pytająco.

– Ach, dostałam odmowę z pracowni, w której chciałam odbyć wakacyjne praktyki. I teraz nie wiem, jak mam uzyskać zaświadczenie o zdobytym doświadczeniu, które jest wymagane na studia.

– W Londynie? – zapytała stojąca przy kuchence Eleni, odwracając się do nas.

– Tak, właśnie tam.

– O kurczę. A nie możesz po prostu napisać o jakichś projektach, przy których pracowałaś w zakładzie taty? Przecież wyposażanie samochodów kempingowych to też aranżacja wnętrz. A ten autobus szkolny czy mieszkalny food truck, który przerabialiście zeszłej jesieni, były przecież mega!

Wzruszyłam ramionami

– Od biedy mogę tak zrobić. Ale prawie każdy, kto ubiega się o przyjęcie na University of the Arts, odbył jakieś praktyki za granicą. Dlatego Olsen był idealny, żeby dorównać innym kandydatom.

– Poza tym Kenzie mogłaby się tam zająć uświadamianiem syna Olsena – dodała Juliet. – Niezłe z niego ciacho!

– A ty skąd o tym wiesz? – zapytałam ze zdziwieniem.

– Każdy to wie. To najlepsza partia w wieku poniżej dwudziestu pięciu lat w całym Londynie. A z ciebie przecież niezła ślicznotka, Kenzie. Spodobałabyś mu się na bank!

– Tak, na pewno – zaśmiałam się, wskazując głową na ciuchy, które właśnie miałam na sobie. Schodzone dżinsy i jeden z moich dłuższych czarnych topów. Właściwie po tylu praniach nawet nie można było nazywać go czarnym, a jego rękawki były na tyle krótkie, że nie ukrywały mojego tatuażu.

– Popraw mnie, jeśli się mylę, ale nie wydaje mi się, żeby bogaci smarkacze gustowali w dziewczynach podobnych do mnie. – A ja w takich jak oni. Żółtodzioby w wyprasowanych koszulach i skórzanych butach to nie faceci, tylko eksponaty wystawowe, na widok których moje hormony zamierały. – Nie, dziękuję, postoję.

– To ja bym go sobie wzięła – rozmarzyła się Juliet. Chyba dość gruntownie przegrzebała serwisy plotkarskie na temat latorośli Olsenów.

– Och, on ciebie z pewnością również, ale trochę inaczej, niż to sobie wyobrażasz – wtrąciła Willa, wchodząc do domu i odkładając torebkę. Miesiąc temu ukończyła swoją edukację i teraz dorabiała w kafejce w mieście, przez co często wracała do domu jako ostatnia, oczywiście pomijając tatę.

– Willy! – oburzyła się Juliet. – Przestań!

– Dlaczego? Przecież taka jest prawda. – Willa zmarszczyła czoło. Gdy niektórzy ludzie wytykali mi, że nie zachowuję się wystarczająco dyplomatycznie, zawsze miałam ochotę przedstawić im Willę. Nie miała za grosz taktu czy delikatności. – W sferze marzeń bogatych chłopców w twoim wieku nie mieści się romantyczna przejażdżka na białym rumaku o zachodzie słońca. Tacy jak on pragną czegoś zupełnie innego.

Spojrzałam z troską na Eleni, ale ona na szczęście była zbyt skupiona na mieszaniu sosu i nie słuchała nas uważnie.

– Wcale nie musi tak być – burknęła Juliet.

– Kochana – westchnęła Willa, kładąc siostrze dłoń na ramieniu. – Musisz się jeszcze sporo nauczyć o chłopakach.

– Ale nie spiesz się zbytnio – dodałam, rzucając umytą sałatę do miski. – Bądź tak dobra i omijaj szerokim łukiem bogaczy. Właściwie wszystkie trzy ich omijajcie. – Nie byłam dziś w odpowiednim nastroju, żeby dyskutować na temat nadzianych snobów. Szczególnie że ktoś należący do ich klasy sprzątnął mi właśnie sprzed nosa moje praktyki!

Willa spojrzała na mnie, podkradając listek sałaty.

– A co z bogatymi dziewczynami? Bo ja jeszcze nie jestem tak do końca zdecydowana.

– Ich to też dotyczy. A teraz nakrywaj do stołu, może się wreszcie na coś przydasz – poleciłam jej, wyganiając ją z pokoju.

Obiad minął bez większych dramatów. Co więcej, pojawił się nawet powód do skromnego świętowania, bo tacie faktycznie udało się wreszcie sprzedać unimoga jakiemuś szalonemu Szwajcarowi, który nawet nie miał na niego prawa jazdy. Nie przeszkadzało mu to mimo wszystko w planowaniu wyprawy na wschód Azji, którą chciał odbyć już za rok. To nie była jednak jedyna przyczyna, dla której tata był zadowolony niczym dziecko, które właśnie się dowiedziało, że czekolada jest zdrowa. Gdy odłożył sztućce po skończonym posiłku, spojrzał na mnie uroczyście, promieniejąc dumą.

– Znalazłem rozwiązanie twojego problemu – oświadczył, uroczyście.

– Naprawdę? – Rzuciłam mu sceptyczne spojrzenie.

Dotychczas jego rozwiązania naszych problemów sprowadzały się raczej do absurdalnych porad o marnych perspektywach wcielenia ich w życie. Nie ulegało wątpliwości, że w firmie jego pomysły sprawdzały się najlepiej, ale cztery dziewczyny w wieku od trzynastu do dwudziestu lat mają jednak inne potrzeby niż klienci czy kampery.

– Paula McCoy – wyrzucił z siebie.

– Paula McCoy, przyjaciółka mamy?

Paula mieszkała w Szkocji, w rodzinnych stronach mamy, ze swoim nieco starszym ode mnie synem, Drew. Odwiedzali nas czasem, gdy mama jeszcze żyła. Ja i Drew obserwowaliśmy się nawzajem na Instagramie. Jednak od pogrzebu nikt z nas się z nimi nie widział.

– Tak jest, właśnie ona – potwierdził tata. – Może nie pamiętasz, ale ma salon wyposażenia wnętrz w Kilmore. Może mogłabyś z nią popracować nad jakimiś ciekawymi projektami.

– Ciekawymi projektami? W Kilmore? – Skrzywiłam się. Miasto, w którym dorastała mama, było naprawdę idylliczne: leżało nad jeziorem na skraju Highlands, szkockiego pasma górskiego, i wpasowywało się w wyobrażenia o małych szkockich miasteczkach. Jeżeli Paula miała tam jakieś zlecenia, mogły one dotyczyć tylko dekorowania salonu czy urządzania apartamentów dla turystów. Wszystko pięknie, tak samo jak przeróbki kamperów… Nie tego jednak potrzebowałam do swojego portfolio.

– Ależ to świetny punkt! Miasto z historią, przyjeżdża tam wielu turystów. – Tata nie dawał za wygraną. – A pamiętasz, że właśnie tam poznaliśmy się z mamą?

– Tak wiem, wiem. W markecie. – Uśmiechnęłam się. – Staliście przed lodówką z napojami i mama zapytała cię, jak oceniłbyś swój dzień w skali od coli do whisky – wyrecytowałam z pamięci jak katarynka.

Tata uśmiechnął się czule, a jednocześnie z rozrzewnieniem.

– I już było po mnie.

Przy stole zrobiło się cicho i czułam, jak wszyscy stopniowo pogrążamy się w smutku. Juliet zaczęła przesuwać widelcem resztki jedzenia po talerzu, Eleni kręciła szklanką wody w dłoniach, a Willa w pośpiechu kończyła jeść sałatę. Ponieważ nienawidziłam tej cichej melancholii i nie wytrzymywałam dłużej niż kilka sekund, wróciłam do właściwego tematu.

– Nie sądzę, żeby to był dobry pomysł, tato. Na północy po prostu nie znajdę ciekawych projektów.

Jutro obdzwonię jeszcze raz biura w Londynie. Może znajdę jakieś miejsce, z którego praktykant musiał zrezygnować w ostatnim momencie i które się zwolniło. Jakbym miała jakieś szanse…

Tata znowu tajemniczo się uśmiechnął.

– Wręcz przeciwnie. Już rozmawiałem z Paulą i zdradziła mi, że dostała duże i ciekawe zlecenie. Dotyczy aranżacji wnętrz w nowym obiekcie Hendersonów, Kilmore Grand Hotel! Byłaby szczęśliwa, gdybyś jej przy tym pomogła.

– Hendersonów? – zapytała Willa z pełną buzią i wielkimi oczami. – To ci od hoteli na całym świecie? Czy to nie ten luksusowy gmach w Kilmore? Ten piękny zamek zaraz przy jeziorze?

– Ma pięć gwiazdek – doprecyzowała Eleni. – I jest jednym z najbardziej prestiżowych budynków w całej Europie. Czytałam o tym, kiedy raz wygooglowałam Kilmore.

Eleni nie miała szczęścia zobaczyć Kilmore na własne oczy. Miała siedem lat, gdy mama zmarła, a jej rodzinne strony odwiedzałyśmy ostatni raz na długo przed jej śmiercią.

– Tam jest super, Kenz! Po prostu musisz tam pojechać! – wykrzyknęła Eleni.

– Widzisz? – ucieszył się tata. – Twoja siostra też jest zdania, że to świetny pomysł.

Potrząsnęłam głową,

– Nie, nie mogę tam spędzić całego lata! – Wydawało się, że ten pomysł jest wręcz idealny. Nazwa Kilmore Grand Hotel mnie samej obiła się o uszy, a hotele Hendersonów były tak sławne, że ten projekt na pewno by wystarczył, żeby dostać miejsce na UAL. A jednak Kilmore było pięćset mil stąd, co oznaczało siedem godzin jazdy autem. – To stanowczo za daleko – dodałam. To dlatego tak bardzo zależało mi na praktykach u Olsenów: Londyn był oddalony o pół godziny drogi od naszego miasteczka, mogłabym jeździć w tę i z powrotem i nadal zajmować się domem i siostrami.

– Bzdura! Wszyscy tu sobie bez ciebie doskonale damy radę przez te dwa miesiące. – Tata wskazał z przekonaniem na moje siostry.

– Ach, tak? – zapytałam. – A kto będzie wszędzie woził Eleni?

– Willa, przecież od dwóch miesięcy ma prawo jazdy – odparł tata.

Tak, już widzę, jak zapruwa autem niczym chomik na koksie – pomyślałam.

– A co z planowaniem posiłków?

– Wezmę to na siebie – stwierdził ojciec.

– Okej, ale weźmiesz też na siebie zakupy? Pranie? Sprzątanie? Uszyjesz Eleni kostium na przedstawienie? A co z ogrodem? – Dzieliliśmy wprawdzie te prace między nas wszystkich, ale to ja zawsze nad tym czuwałam. – Pogrążycie się w chaosie, jeśli was nie przypilnuję.

– Phi – żachnęła się Juliet. – Zachowujesz się, jakby bez ciebie nic nie miało tu prawa funkcjonować.

– Bo taka jest prawda – potwierdziłam.

– Wcale nie. Udowodnimy ci to. – Willa wyprostowała się, a pozostałe siostry zaraz zrobiły to samo. – Gdyby nie my, pojechałabyś na te praktyki u Pauli, prawda? Przyznaj szczerze, Kenz!

Przypomniałam sobie zdjęcia Kilmore Grand Hotel, które znalazłam w sieci, gdy z ciekawości chciałam sprawdzić, ile może kosztować u nich nocleg. Te obrazy, materiały, tapety… Urządzanie dla nich nowego budynku mogło być jeszcze ciekawszym wyzwaniem niż przebudowa kościoła w Harlow.

– Tak – przyznałam.

– A jesteś gotowa opuścić nas na ten czas?

– Nie – odparłam bez wahania.

Nie chodziło tylko o to, że tak bardzo mnie potrzebowały – moje siostry były także moimi najlepszymi przyjaciółkami. Nie wyobrażałam sobie rozstania z nimi na tak długo. Nie widziałam Drew i Pauli od tak dawna, że nie miałam pojęcia, czy w ogóle mogłam ich jeszcze zaliczać do swoich znajomych. To, że mama spędziła w Kilmore dzieciństwo, wcale nie musiało oznaczać, że będę się tam dobrze czuła. Ostatni raz odwiedziłam to miejsce, gdy miałam jakieś cztery czy pięć lat. Ledwo co pamiętam ten pobyt.

– No weź, Kenzie. Na pewno sobie poradzimy. – Juliet rzuciła mi niewinne spojrzenie.

Jasne! I będziesz mogła wyprawiać, co ci się żywnie podoba. Nie ze mną te numery!

– Przestańcie już, koniec dyskusji!

Pozostałam obojętna na ich żarliwe zapewnienia, że wszystko będzie okej, i skierowałam rozmowę na temat występu Eleni w przedstawieniu. Dopiero przy zmywaniu naczyń problem moich praktyk wypłynął ponownie. Siostry były zajęte oglądaniem telewizji w salonie, tata wkładał naczynia do zmywarki, a ja wycierałam patelnię. Nagle ojciec wyprostował się i spojrzał na mnie.

– Przecież wiem, że chcesz tam pojechać. – Uśmiechnął się. – I właśnie dlatego tam pojedziesz.

– Tato, daj już spokój! To głupi pomysł.

– Ale dlaczego? Czego się obawiasz? Przecież zostaniesz na wyspie, w ciągu kilku godzin mogłabyś tu wrócić, jeżeli zaszłaby taka potrzeba. Nikt tu nie umrze z głodu ani nikomu nie stanie się żadna krzywda, tylko dlatego, że wyjechałaś.

Wzruszyłam ramionami.

– Juliet nie jest teraz w najłatwiejszym wieku i martwię się, że może narozrabiać. A Eleni zaczyna interesować się chłopakami. Z Willą sobie o nich raczej nie porozmawia. I, sorry, tato, ale ty masz na głowie swoją pracę, trudno by ci było zająć się także domem. Wszystko działa idealnie tak, jak jest. Nic mi się nie stanie, jeśli zrezygnuję z tej okazji – powiedziałam, odkładając patelnię.

– Wiem. Ale mylisz się, jeżeli sądzisz, że nie mam pojęcia, jak bardzo się każdego dnia starasz i ile pracy w to wszystko wkładasz – westchnął. – Miałaś tylko czternaście lat, gdy mama zmarła. A jednak od razu zaczęłaś mi pomagać wychowywać dziewczynki. I nigdy się z tego powodu nie żaliłaś.

– Owszem, żaliłam się – sprzeciwiłam się tacie. – Nawet często.

– Widocznie nie dość często. – Uśmiechnął się znowu. – Jestem zdania, że nadszedł czas, abyś pomyślała o sobie. Poza tym mama na pewno byłaby zadowolona, gdybyś zdecydowała się spędzić lato w Kilmore.

Nagle coś sobie przypomniał.

– Poczekaj tu chwilkę – powiedział, odwracając się w stronę schodów. Po chwili doszły mnie odgłosy otwieranej klapy od strychu i opuszczania drabiny. Zaintrygowana podążyłam za tatą, próbując stwierdzić, czego tam szuka. Po chwili dołączyłam do niego.

– Czego szukasz?

– Kartonu. Takiego niebieskiego… – Rozejrzał się wokół siebie. Na strychu panował jeden wielki chaos, a tworzyły go stare meble, ozdoby świąteczne i stare zabawki. Nagle tata dostrzegł w kącie brązowy karton. – To chyba to.

Szybkim ruchem przesunął karton i go otworzył. W środku znajdowała się drewniana szkatułka, nie większa niż pudełko na buty. Widniał na niej wizerunek zezowatego potwora z Loch Ness. Tata położył szkatułkę przed sobą i klęknął.

– Należała do mamy? – zapytałam i uklęknęłam na zakurzonej podłodze tuż obok niego.

– To jej pamiątki z Kilmore. – Tata przełknął ślinę, wyjmując plik pożółkłych zdjęć. – Była taka szczęśliwa, gdy wreszcie mogła opuścić Szkocję i zacząć podróżować. Ale zawsze uwielbiała tam wracać. Mówiła, że tylko tam czuła się jak w domu.

Zaczęliśmy razem przeglądać zdjęcia. Mama miała na nich kilkanaście lat. Na prawie wszystkich fotografiach była z Paulą, czasem też z innymi przyjaciółmi. Czy pamiętają o niej tak samo jak my? Czy już o niej zapomnieli?

Moje oczy napełniły się łzami, gdy zobaczyłam zdjęcie, na którym mama przytulała się do taty w jakimś markecie na tle lodówki z napojami. Widać było, że są szczęśliwi. Chcieli spędzić ze sobą resztę życia, zestarzeć się razem… Nikt nie mógł przypuszczać, że ta reszta będzie tak krótka – że moja mama umrze w wieku trzydziestu sześciu lat. A najmniej mogła się tego spodziewać ona sama.

Rzadko po niej płakałam, nawet zaraz po jej śmierci. Poza jedną wyjątkową sytuacją, o której i tak nikt nigdy się nie dowiedział, nauczyłam się przeżywać żałobę w ciszy. Tak było lepiej zarówno dla ojca, jak i dla moich sióstr. Moja strategia polegała na tym, żeby o tym po prostu nie myśleć. W przeciwnym wypadku ogarniała mnie ogromna wściekłość, że mama nas opuściła. A potem wstydziłam się tego uczucia sama przed sobą i starałam się je zagłuszyć, tak aby nie czuć ani smutku, ani tej złości. Dopiero wtedy mogłam funkcjonować dalej. Ale czasami, jak na przykład teraz, pozwalałam sobie przez chwilę o niej pomyśleć i po prostu za nią tęsknić. Za naszymi rozmowami. Za tym, jak mnie przytulała.

– A może w Szkocji poznasz miłość swego życia, któż to wie? Przed lodówką z napojami w jakimś markecie…? – zagadnął mnie tata, wyciągając zdjęcie z mojej dłoni.

– To dwa razy się nie zdarzy… – odpowiedziałam, ocierając z oczu łzy. – Statystycy mieliby niezły ubaw, gdyby taka historia się powtórzyła.

– No to wykorzystasz ten wyjazd na północ, żeby miłość cię nie odnalazła. Może teraz czas na ciebie, żeby dostać kosza. W ciągu ostatnich lat przepędziłaś stąd całe stada chłopaków – odparł niewzruszony. – Na pewno znajdzie się jakiś Szkot, który zechce cię odtrącić.

– Życzysz mi, żeby ktoś złamał mi serce? – Wyszczerzyłam zęby. – Co z ciebie za ojciec?

– Taki, który widzi, że córka sama stanowi dla siebie przeszkodę na drodze do spełnienia marzeń. – Spojrzał na mnie z czułością. – Nie zrozum mnie źle, Kenzie. Część mnie bardzo by chciała, żebyś pozostała moją małą dziewczynką. Ale druga część martwi się, że traktujesz chłopaków za ostro. Za szybko przyklejasz im etykietki.

– Bo większość z nich to głupki. – Wzruszyłam ramionami i tym momencie przypomniał mi się Miles, przystojny blondyn z mojego roku grający w koszykówkę. Po trzech miesiącach naszego związku chłopak zdał sobie sprawę, że mój załącznik, jak szarmancko określił moje siostry, działa mu na nerwy. Wymagał ode mnie, żebym to jego ulokowała wyżej na mojej liście priorytetów. A nie był to pierwszy chłopak, który stawiał podobne warunki.

Faceci w moim wieku chcą mieć dziewczynę bez zobowiązań – no, może oprócz nich samych i ewentualnie studiów. Dziewczynę, która co weekend będzie się z nimi dobrze bawić i oczywiście będzie gotowa na seks o każdej porze dnia i nocy. Tylko że dla mnie moja rodzina zawsze była ważniejsza niż jakikolwiek facet. Gdy Juliet leżała z grypą w łóżku albo gdy musiałam pomóc Eleni w matmie, nie liczyły się dla mnie żadne imprezy. Pod tym względem nie było dla mnie miejsca na żadne kompromisy.

– Oczywiście, że są głupkami. – Tata uśmiechnął się. – Ale to nie znaczy, że jeden z nich nie może zostać twoim głupkiem. Ja też byłem kiedyś taki sam jak oni, a jednak nie przeszkodziło to twojej mamie w tym, żeby się we mnie zakochać.

Włożył zdjęcia z powrotem do szkatułki.

– Skarbie, nie sądzisz, że nadeszła już pora, żeby nas tutaj zostawić samych? Mama przeżyła w Szkocji cudowne lata, ludzie są tam naprawdę przemili, a przyroda jest wręcz idealna na wycieczki.

– A niby z kim miałabym tam jeździć na biwaki? Pewnie z tym typem, który już mnie wyczekuje w markecie? – Uniosłam jedną brew.

– Śmiej się, śmiej… Pewnego dnia odkryjesz, że istnieją na tym świecie uczucia, przed którymi nawet ty się nie zdołasz obronić. – Tata włożył szkatułkę ze zdjęciami do pudła i przesunął ją w moim kierunku. – No to jak, Kenzie? Gotowa na przygodę?

Nie. Właściwie wcale nie byłam gotowa. Ale coś we mnie krzyczało, że potrzebuję tego czasu tylko dla siebie. Dwa miesiące w samotności, po tych wszystkich latach. Pewnie tata miał rację – siostry były już wystarczająco samodzielne. Mogły sobie beze mnie doskonale poradzić. A jeżeli nie, to po prostu tu wrócę.

– Może… – stwierdziłam niepewnie, przyglądając się potworowi z Loch Ness na szkatułce.

– No widzisz! – Uśmiechnął się. – Zadzwoń do Pauli, najlepiej jeszcze dziś. Czeka na twój telefon.

– Okej. Dzięki! – Objęłam go. – Jesteś najlepszym tatą na świecie!

– To ja tobie dziękuję, skarbie – odpowiedział i mocno mnie do siebie przytulił.

Właściwie to powinnam się obrazić, że moja rodzina tak bardzo chciała się mnie pozbyć. Nie minął tydzień, jak załadowałam do Loki wszystko, czego potrzebowałam, aby wyruszyć na północ. Wprawdzie Paula zaoferowała mi u siebie pokój dla gości, ale nie chciałam być dla niej ciężarem przez cały ten czas. Kamper był dla mnie takim samym domem jak mój pokój w domu w High Wycombe, a poza tym chciałam mieć pewność, że będę mogła się gdzieś zaszyć, gdy tylko będę potrzebowała samotności. Dlatego kiedy dotarło do mnie, że faktycznie spędzę to lato w Szkocji, nawet się nie zastanawiałam, czy pojechać Loki.

Siostry podeszły do auta, żeby mnie uściskać na drogę. Tata pożegnał się ze mną o samym świcie, zanim pojechał do firmy.

– Jeżeli cokolwiek by się stało… – zaczęłam po raz setny w ciągu ostatniej godziny.

– …to damy sobie doskonale radę bez ciebie. – Willa uścisnęła mnie raz jeszcze i delikatnie popchnęła w kierunku samochodu. – A teraz wynocha, zanim się tu wszystkie rozkleimy.

– Zaraz, zaraz, nie tak prędko! – Eleni wyciągnęła zza pleców jakiś przedmiot. – Mamy tu jeszcze coś dla ciebie. Same to zrobiłyśmy. Żebyś nas zawsze miała blisko siebie.

Wręczyła mi ramkę ze zdjęciem nas wszystkich zrobionym podczas ostatnich świąt Bożego Narodzenia.

– Z tyłu jest magnes, więc możesz je przyczepić do lodówki.

– Dzięki, Leni. – Przytuliłam ją mocno do siebie. – Pilnuj dziewczyn, okej?

– Okej. – Spojrzała na mnie dzielnie, choć wiedziałam, że perspektywa mojej nieobecności nie była dla niej łatwa. Praktycznie ją wychowywałam, odkąd poszła do szkoły. Nigdy nie rozstawałyśmy się na dłużej niż dwa tygodnie.

– Gdy wrócę, będzie ci się wydawało, że nie było mnie raptem kilka dni. Zobaczysz mnie w pierwszym rzędzie, gdy staniesz już na scenie jako Elizabeth Bennet.

– No, mam taką nadzieję! – Uśmiechnęła się i przytuliła do mnie raz jeszcze.

– Mam nadzieję, że się tam będziesz dobrze bawić. – Juliet nie chciała dać po sobie poznać, że będzie mnie jej brakowało. Pewnie też się trochę cieszyła, że nie będę jej pilnować na każdym kroku.

– A ja mam nadzieję, że nie narozrabiasz w tym czasie! – rzuciłam jej na odchodne, odwracając się i wsiadając do auta.

Gdy wyjeżdżałam autem spod domu i machałam im na pożegnanie, nie mogłam już dłużej powstrzymywać łez. Płakałam jeszcze długo po tym, jak opuściłam High Wycombe i zjechałam na M40, która prowadziła na północ. Udało mi się uspokoić dopiero za Birmingham.

Im bardziej oddalałam się od domu, tym bardziej byłam podekscytowana. Wprawdzie na myśl o tym, że zostawiam siostry same, i to aż na dwa miesiące, wciąż czułam się nieswojo, ale jednocześnie aż miałam ciarki na plecach z przejęcia. Jako osoba, która do tej pory rzadko wychodziła sama z domu, poczułam, że właśnie zaczyna się dla mnie wielka przygoda! Wreszcie zrozumiałam, co czuli koledzy i koleżanki z roku, gdy wyjeżdżali na studia za granicę, choć oni lądowali oczywiście w dużo bardziej egzotycznych miejscach niż góry w Szkocji.

Zrobiłam sobie dłuższy postój w pobliżu Kendal i po obiedzie wyruszyłam w dalszą drogę. Granicę ze Szkocją przekroczyłam już późnym popołudniem i dokładnie wtedy zaczęło lać jak z cebra. W mojej głowie krążyły myśli o letnich ubraniach poupychanych w szafkach znajdujących się za mną – podkoszulkach, spodenkach, krótkich sukienkach i strojach kąpielowych. Oczywiście, że zdawałam sobie sprawę z tego, że w Szkocji jest dużo chłodniej niż u nas na południu. Mimo wszystko miałam po prostu nadzieję, że powita mnie tam słoneczne lato. Jeżeli tak to miało wyglądać, to powinien wystarczyć mi polar, który wcisnął mi do ręki tata, patrząc na mnie tym swoim wzrokiem wyrażającym „i tak wiem lepiej”.

Ulewa ustąpiła tak nagle, jak przyszła. Nawigacja pokazywała, że przede mną jeszcze dziesięć minut drogi do celu, gdy wtem dostrzegłam szyld jakiegoś sklepiku tuż przy ulicy. Włączyłam szybko kierunkowskaz i skręciłam. Wiedziałam, że na kempingu w Kilmore też znajdował się sklepik, w którym codziennie można było dostać świeże bułeczki, ale tu ceny są pewnie trochę niższe. A poza tym był to Carson’s – ten sam market, w którym poznali się moi rodzice. I mogłam tu na pewno znaleźć te słodycze, które w smaku właściwie niczym się nie różniły od cukru, ale przypominały mi dzieciństwo spędzone z mamą. Miałam nadzieję, że uda mi się tu w nie obkupić.

W środku było dość pusto. Przywitałam się uprzejmie z właścicielem – postawnym mężczyzną w kraciastej koszuli i z nieco przerzedzoną fryzurą. Odpowiedział mi uśmiechem, obsługując klientkę w podeszłym wieku, która niczym w zwolnionym tempie wykładała na ladę swoje zakupy. Sięgnęłam po koszyk i zabrałam się do analizy szkockich specjałów. Wrzucałam do koszyka, co uznałam za niezbędne – chleb tostowy, kruche ciasteczka, masło, mleko… Przechodziłam kilka razy koło tych samych regałów, nie znalazłam jednak tego, po co tu właściwie zajrzałam.

– Szukasz czegoś konkretnego? – zapytał znad regałów właściciel sklepu, gdy już skończył obsługiwać starszą panią.

– Ma pan cukierki Edinburgh Rock? – odpowiedziałam pytaniem.

– Oczywiście. – Wysunął się zza kasy i podszedł do osobnego regału, na którym widniała szkocka flaga.

– Tu znajdziesz wszystko, co jest typowe dla naszego kraju. Ale ostrożnie! Ponoć niejeden ząb już się skruszył na tych cukierkach.

– Dzięki za ostrzeżenie. – Roześmiałam się, wkładając od razu dwa opakowania do koszyka.

Zmierzył mnie uważnie wzrokiem.

– Wyglądasz jakoś znajomo… A mimo to jestem pewien, że nigdy wcześniej cię nie widziałem. Czy to możliwe?

– Może znał pan moją mamę? – zapytałam po chwili. – Kaleigh Dunbar?

– O mój Boże, no jasne! Mała Kaleigh! – Jego twarz się rozpromieniła. – Wyglądasz zupełnie jak ona! Tylko masz krótsze włosy. Co tu robisz? Mama z tobą przyjechała?

Zrobiłam głęboki wdech i przełknęłam ślinę.

– Nie, ona… Ona zmarła. Sześć lat temu. W wypadku.

– Ojej, bardzo mi przykro. – Spojrzał na mnie z głębokim smutkiem. – Tyle lat jej nie widziałem. Ostatni raz… To było jesienią, ponad dziesięć lat temu, była tu z mężem. Mówiła, że to tradycja, że muszą do mnie zaglądać, ilekroć bywają w tych stronach, bo właśnie tu się poznali. Wpadli tylko na chwilę, bo dzieci czekały na nich w samochodzie. Wiedziałem jedynie, że mieszka gdzieś na południu wyspy. Nie miałem pojęcia, że nie żyje…

Wzruszyłam nieporadnie ramionami i skinęłam głową. Wciąż nie potrafiłam udźwignąć reakcji innych na wiadomość o śmierci mamy. Po prostu nie mogłam się przyzwyczaić do ich bezradnych spojrzeń i okazywanego współczucia. Przecież większość z nich nie mogła sobie nawet wyobrazić, jak to jest stracić kogoś tak bliskiego. Nie chciałam, żeby ten obcy dla mnie mężczyzna domyślił się, co czułam w tym momencie. Życie zdążyło mnie już nauczyć, że lepiej tego po sobie nie pokazywać.

– Mam na imię Kenzie – powiedziałam, kierując rozmowę na inne tory i wyciągając dłoń. – Jestem najstarsza z naszej czwórki.

– A ja nazywam się Eoghan Carson. Bardzo mi miło cię poznać, Kenzie – odparł mężczyzna, ściskając moją dłoń. – Zostaniesz tu na dłużej czy jesteś tylko przejazdem?

– Zostaję na całe wakacje. Przyjechałam na praktyki do Pauli McCoy.

– Ach, rozumiem. Paula jest super! – oświadczył, kiwając z uznaniem głową i unosząc brwi. – Nie krępuj się, gdybyś czegokolwiek potrzebowała, okej? Moja żona i ja jesteśmy właściwie przez cały czas w sklepie.

– To naprawdę miło z pana strony, bardzo dziękuję. – Uśmiechnęłam się do niego. Całkiem niezły początek pobytu. Udało mi się nawet bez większego uszczerbku przeżyć pierwszą rozmowę o mojej mamie. A może nie będzie jej pamiętać aż tyle osób.

Drzwi otworzyły się i wszedł kolejny klient. Pan Carson poszedł się nim zająć i zostawił mnie samą wśród regałów. Odetchnęłam głęboko, otrząsnęłam się ze smutku i zaczęłam dumać nad trudnym wyborem pomiędzy kremem czekoladowym a dżemem.

3

Lyall

Samochód zwolnił. Musiałem zdjąć stopę z gazu zupełnie nieświadomie. Jakby coś mnie powstrzymywało przed kontynuowaniem jazdy. Posłuchałem tego głosu i zatrzymałem auto na poboczu. Objąłem kierownicę i spojrzałem w niebo. Deszcz dudnił o przednią szybę i rozmywał drzewa przede mną. Poza moim samochodem na ulicy było zupełnie pusto.

Tak więc wróciłem. Do tego miasta, do tych ludzi i do tej samej pogody – wszystko było dokładnie takie, jak trzy lata temu. Ale tym razem każda komórka mojego ciała krzyczała, żebym zawrócił na lotnisko. Albo przynajmniej obrał zupełnie inny cel podróży. Pojechał tam, gdzie nie zaznam na każdym kroku nienawiści.

„Witamy w Kilmore – ostatniej oazie przed bramą prowadzącą do Highlands” – drwił ze mnie baner przy ulicy.

Ostatniej oazie? Zaśmiałem się z goryczą. Chyba raczej w ostatnim kręgu piekielnym! Byłem zmuszony przeprawić się przez niego, inaczej moja przyszłość wyląduje w wielkiej czarnej dziurze.

Dzwonek telefonu wyrwał mnie z zamyślenia. Odebrałem połączenie.

– Lyall? – odezwał się w słuchawce głos ciotki Moiry. – Jesteś już w drodze do nas?

– Można tak powiedzieć… – odpowiedziałem wymijająco. Nie miałem pojęcia, jak długo będę tu jeszcze stał i zastanawiał się, czy nie lepiej zawrócić. Właściwie to był jedyny powód, dla którego nie pozwoliłem kierowcy hotelowemu po mnie przyjechać i sam wynająłem samochód. W jego wnętrzu unosił się zapach drzewka lawendowego, a kierownica znajdowała się po niewłaściwej stronie – a jednak to dzięki niemu czułem, że mam jeszcze jakąkolwiek władzę nad swoim życiem.

– W takim razie odbierz proszę u Carsona nasze zamówienie na jutro – powiedziała Moira. – Już jest przygotowane.

– Mam zajechać do Carsona? Poważnie? – Do tego momentu tliły się we mnie resztki nadziei, że zostało mi jeszcze trochę czasu, zanim ulicami ruszy tłum wymachujący z nienawiścią pochodniami, i zdążę się zawczasu zaszyć w Grand Kilmore.

– Najzupełniej poważnie. Im wcześniej do wszystkich dotrze, że nie jesteś już tym samym chłopakiem, jakim byłeś trzy lata temu, tym szybciej wszystko wróci do normalności.

Mało nie parsknąłem śmiechem. Normalność. W Kilmore. W odniesieniu do mnie. Moira musiała postradać zmysły.

Mimo wszystko dałem za wygraną. Nie miałem innego wyboru.

– W porządku. Zajadę tam.

– Dobrze. Weź od niego rachunek. Ach, jeszcze jedno. Pozbądź się w trakcie pobytu tego amerykańskiego akcentu. Może ci tylko zaszkodzić w realizacji twoich planów.

Zacisnąłem zęby. Najchętniej bym jej odpowiedział, że nic nie mogłem poradzić na to, jak mówię, skoro od trzech lat mieszkam w Chicago, i że może sobie wsadzić ten swój pieprzony szkocki akcent. Udało mi się jednak powstrzymać. Miałem inne zadanie do wykonania w ciągu następnych tygodni.

Wziąłem głęboki wdech.

– Tak lepiej? – zapytałem ciotkę nieskazitelnie czystym szkockim dialektem.

– Dużo lepiej. – Moira nie dawała się sprowokować. – Do zobaczenia na miejscu. Jedź ostrożnie!

Szczerze ucieszyłem się z dźwięku zakończenia połączenia, który usłyszałem w słuchawce.

Po chwili wjechałem na parking przed marketem Carsona – leżał wprawdzie trochę na uboczu miasta, ale był to jedyny sklep spożywczy w Kilmore. O tej porze – a było po dwudziestej – większość ludzi siedziała już w domach.

I dobrze.

Zaparkowałem tuż obok jedynego auta na parkingu – ciemnogranatowego kampera, jakich teraz pełno na drogach. Kierowcy takich aut mieli pewnie aspiracje, by uchodzić za wiecznie młodych i modnych, i cierpieli na jakąś alergię na komfort. Ten egzemplarz sprawiał wrażenie dość nowego i nowoczesnego, miał wydech w chromie i srebrne felgi. Fajny, ale nie dla mnie – takie bryki były strasznie niewygodne. Trzeba było co wieczór przestawiać siedzenia, żeby zrobić z nich łóżko. Nie przenocowałbym w takim za żadne skarby świata – już chyba bym wolał spać pod gołym niebem na parkingu!

Zebrałem się w sobie, wysiadłem z auta i wszedłem do sklepu. We wnętrzu unosił się dokładnie ten sam zapach, który został mi w pamięci – zapach owoców, ziemniaków i jakichś środków czyszczących, które Carson musiał chyba rano wylewać całymi wiadrami na podłogę, że nie zdążyły wywietrzeć do tak późnej pory.

Gdy tylko stanąłem przy ladzie, do kasy podszedł Carson. Zanim mnie dostrzegł i rozpoznał – czyli przez jakieś pierwsze trzy sekundy – wyraz jego twarzy był uprzejmy. Zaraz potem uniósł swoje krzaczaste brwi, żeby po chwili je zmarszczyć.

– Lyall Henderson… – burknął. – Czego tu szukasz?

– Przyjechałem odebrać zamówienie dla ciotki Moiry – odpowiedziałem najbardziej obojętnym tonem, na jaki mnie było stać. Nie pomogło.

– Nie pytam, czego szukasz w moim sklepie. Pytam, czego szukasz w naszym mieście.

No, zaczęło się! Zaraz usłyszę o radzie rodzinnej, która musiała kilkakrotnie zbierać się na posiedzenia, o burzliwych dyskusjach, których byłem powodem, o mojej babce, która chciała mojego powrotu do Kilmore, żebym mógł naprawić swoją reputację… „Tak nie może być, żeby ten chłopiec z naszej rodziny wciąż pozostawał persona non grata” – zrzędziła. Moja babka nie należała do tego gatunku babć, które pieką ciasteczka i ukradkiem wręczają wnukom banknoty. Moja babcia była jedną z tych, które trzymają rękę na pulsie swojego imperium hotelowego wartego miliardy funtów i zarządzają funduszem powierniczym. Wymusiła to na wszystkich członkach rodziny. Nawet na mnie. Ale mam plan, żeby to zmienić. Jeżeli uda mi się wcielić go w życie, w naszej rodzinie zapanuje inny podział władzy. Obmyślałem go przez ostatnie dwa lata. Kilmore nie powstrzyma mnie teraz od jego realizacji. A tym bardziej jakiś prostacki właściciel marketu.

– Spędzę tu wakacje. – Bo nie miałem innego wyjścia. – Jako gość – dodałem, zmuszając się do uśmiechu, który tylko umocnił Carsona w jego podejrzliwości.

– Jako gość?

– Tak, właśnie tak.

Carson ponownie fuknął.

– Przysięgam! Jeżeli tylko spojrzysz na jedną z moich córek – zagroził – to zrobię z ciebie gulasz! Gówno mnie obchodzi twoja rodzina! Zrozumiałeś?

Oszczędziłem sobie uwagę, że żadna z jego córeczek nie jest w ogóle warta mojej uwagi, i grzecznie skinąłem głową.

– Oczywiście, proszę pana. – Nie poszło tak źle. Jeszcze tylko jakieś sześćdziesiąt dni podobnych tekstów i będę miał wreszcie spokój.

– Pójdę po rzeczy dla pani Henderson. – Carson odwrócił się i zniknął w magazynie za drzwiami. Nie chciało mi się czekać przy ladzie, więc poszedłem poszwendać się między regałami. Nic się tu nie zmieniło! Batony, które kiedyś kupowaliśmy na pęczki, ciągle leżały w tym samym miejscu. Napoje – w tych samych skrzypiących lodówkach klasy energetycznej Z, dokładnie takich samych, jak podczas moich pierwszych wakacji spędzonych w tej dziurze. Myślałem, że wszystko się zmieniło. Ale czułem takie samo przygnębienie, jak przed trzema laty, gdy opuszczałem Kilmore. Jakby czas stanął w miejscu.

– Hej – zagadnął mnie jakiś głos z lewej strony. Tak pogrążyłem się w swoich myślach, że nie zauważyłem, że nie byłem w sklepie sam. – No jak tam? Jak oceniasz swój dzień w skali od coli do whisky?

Obróciłem się i spojrzałem na dziewczynę, która stała obok mnie. Miała jasnobrązowe oczy, w nieco jaśniejszym odcieniu niż jej rudawe, lekko kręcone włosy sięgające ramion. Na jej twarzy malował się uśmiech. Dłonie trzymała w kieszeniach dżinsów, a spod ciemnego polaru wystawała czarna koszulka. Nie mogłem nie zauważyć, jaka jest seksowna. Cholera! Że też akurat tutaj musiałem wpaść na taką laskę! To chyba jakiś żart! Albo zemsta losu. A może dwa w jednym…

– Hm… Trzeba by tę skalę rozszerzyć o substancje, których nie można dostać w legalny sposób – odpowiedziałem po chwili. Wybuchnęła śmiechem, co sprawiło, że wyglądała jeszcze seksowniej niż kilka sekund temu.

– Ups, było aż tak źle? – Miała miękką wymowę, mogła pochodzić z Anglii, na pewno nie była Szkotką. Przypomniał mi się kamper sprzed sklepu. Pewnie należał do niej.

– Nawet nie próbuj sobie tego wyobrazić. – Uśmiechnąłem się. Byłoby lepiej, gdybym się powstrzymał, ale po prostu nie potrafiłem inaczej.

– Rozumiem. Czyli jesteś ciężkim przypadkiem. – Rzuciła okiem na metalowy koszyk na zakupy, który przewiesiła sobie przez ramię. – W takim razie uratować cię może tylko to. – Wcisnęła mi do ręki opakowanie kolorowych, twardych jak kamień cukierków Edinburgh Rock, z których każdy dawał gwarancję zachorowania na cukrzycę. Można je dostać tylko w Szkocji. Przypadek? Nie sądzę.

– Masz rację, one z całą pewnością nie powinny być legalne. – Mimo to przyjąłem opakowanie. – Dzięki. Może śpiączka cukrzycowa jest właśnie tym, czego mi teraz trzeba.

– Tak, a jak ci się skończy kokaina, to zawsze można je zetrzeć na proszek i wciągnąć nosem. – Pokiwała głową z przekonaniem.

Spojrzałem na nią z rozbawieniem.

– Lepiej tego nie rób! Szczypie jak cholera!

– Nie mów, że próbowałeś! – Roześmiała się. Rany! Jak to możliwe, żeby tak zwykły odgłos mógł być do tego stopnia pociągający?

– Tylko raz – dodałem. Podczas wakacji pięć lat temu daliśmy tu nieźle czadu z Finlayem, moim kuzynem. Wciąganie tych cukierków nosem można uznać za najbardziej niewinną z naszych przygód. – Ale to było dawno temu. Byłem wtedy młody i głupi. A przynajmniej tak to sobie teraz tłumaczę.

– Czyli teraz jesteś mądrzejszy? Bo jak nie, to lepiej, żebyś mi je oddał. – Rzuciła mi surowe spojrzenie, ale nie potrafiła długo zachować powagi.

– O wiele mądrzejszy – zapewniłem. – Przynajmniej w temacie słodyczy.

– A w pozostałych sprawach?

Zauważyłem, że atmosfera w powietrzu nagle się zmieniła, ale nie zrobiłem nic, żeby powstrzymać rozwój wypadków. Przecież dziewczyna była tu tylko przejazdem. Zero ryzyka.

– Naprawdę chcesz wiedzieć? – zapytałem i spojrzałem jej głęboko w oczy.

Uśmiechnęła się, ale jej rozbawienie ustąpiło miejsca ciekawości.

– Koniecznie – odpowiedziała.

Spojrzeliśmy po sobie. Mój wzrok błądził przez chwilę po jej twarzy, a potem skupił się znowu na jasnobrązowych oczach. Staliśmy tak w bezruchu i milczeniu, a ja poczułem, że mój puls ostro przyspieszył. Dziewczyny często patrzyły na mnie w ten sposób, ale rzadko wywoływało to we mnie taką reakcję. Szczególnie w ostatnim czasie. A więc jednak! Nie ma żadnych wątpliwości – to zemsta losu.

– Proszę – przerwał nam Carson, wręczając mi zamaszystym ruchem skrzynkę z zamówieniem. Popatrzył na nas podejrzliwie i wskazał skinieniem głowy na ladę. – Rachunek dostaniesz tam – wycedził, patrząc na mnie pogardliwym wzrokiem. Wyraźnie dał mi odczuć, że będzie tu stał tak długo, nim nie ruszę się z miejsca.

– Uważaj z tymi cukierkami – rzuciłem w stronę dziewczyny i odwróciłem się w kierunku lady. W obecności Carsona nie ośmieliłbym się do niej uśmiechnąć.

– Jasne – odpowiedziała, nie przestając się do mnie uśmiechać, nawet jeżeli zachowanie właściciela wydawało się ją irytować. Wzięła swój koszyk i odeszła w przeciwnym kierunku. Pewnie chciała uzupełnić zapasy Edinburgh Rock.

Podążyłem za Carsonem w kierunku lady. Nagle mężczyzna zatrzymał się, odwrócił i łypnął na mnie.

– Ledwo wracasz, a już chcesz zaczynać dokładnie tam, gdzie skończyłeś? Jaja sobie robisz? Nie dość szkód wyrządziłeś innym?

Gdy to powiedział, ogarnął mnie mrok i poczułem ścisk w klatce piersiowej. Przekląłem to uczucie, to miasto i jego mieszkańców. Przez ostatnie lata całkiem nieźle sobie z tym wszystkim radziłem – częściowo udawało mi się kierować uwagę na inne rzeczy, częściowo żałowałem tego, co się stało, ale najlepiej szło mi wypieranie tych wydarzeń. Ledwo wróciłem, a od razu mogłem się znowu poczuć jak zbrodniarz najgorszego sortu.

– Jasne – wymamrotałem. – Wasz wyrok już zapadł.

– Uwierz mi, Henderson – rzucił mi ponure spojrzenie – zrobimy wszystko, żeby nie dopuścić do powtórki wydarzeń sprzed trzech lat. Możesz być tego pewien! Nie doprowadzisz kolejnej dziewczyny do ostateczności!