Dom na odludziu - Anna Onichimowska - ebook + książka

Dom na odludziu ebook

Anna Onichimowska

0,0
14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Marysia, Józio i Paweł z rodzicami przeprowadzają się do domu w środku lasu. Mają w nim spędzić zaledwie rok, dlatego nie przejmują się plotkami o tym miejscu ani ekscentrycznym właścicielem. Już pierwszej nocy żałują tej pochopnej decyzji. Tajemniczy mieszkańcy poddasza prowadzą nad głowami zaniepokojonych nowych właścicieli zwyczajne życie. Słychać ich rozmowy, tupot małych nóżek… Żyrandole nie przestają się kołysać. Marysia widuje nawet dziwną kobietę w białej sukience... Dzieci postanawiają dowiedzieć się, kto i dlaczego straszy ich po nocach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 104

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Anna Onichimowska Dom na odludziu

© by Anna Onichimowska © by Wydawnictwo Literatura

Ilustracje: Katarzyna Kołodziej

Korekta: Lidia Kowalczyk, Joanna Pijewska

Wydanie elektoroniczne I, Łódź 2025 ISBN 978-83-8208-768-0

Wydawnictwo Literatura

91-334 Łódź, ul. Srebrna [email protected] tel. (42) 630-23-81www.wydawnictwoliteratura.pl

Plik przygotował Woblink

woblink.com

Rodzice od dawna chcieli mieszkać poza miastem. My różnie. Mnie się to wydawało nudne, Józiowi fajne, a Marysia była jeszcze bardzo mała i niewiele rozumiała.

Obydwa psy: Luma i Supeł, przyjęły pomysł z entuzjazmem, a kot Misiek dawał do zrozumienia, że ma to głęboko gdzieś.

Tato pokazywał nam plan przyszłego domu i tłumaczył, co i gdzie będzie. Wciąż jeszcze z mamą coś zmieniali, przesuwali nieistniejące ściany w różne strony, zwiększając jedne powierzchnie kosztem innych, zastanawiali się, jakie najlepiej zrobić schody i czym pokryć dach. Właściwie o niczym innym się ostatnio u nas nie rozmawiało.

Jeździliśmy z rodzicami do różnych marketów budowlanych i to było nawet fajne. Raz pozwolono się nam przejechać wózkiem widłowym, który zdejmował z wysokich półek towary, kiedy indziej bawiliśmy się w chowanego i Marysia schowała się pod skrzynią. Szukał jej cały sklep! Nawet już chcieli dzwonić na policję, kiedy się obudziła i wyszła.

Kilka razy w tygodniu bywaliśmy na działce, gdzie stały już fundamenty i wszędzie walały się sterty desek, cegieł, płyt i tego wszystkiego, z czego miał powstać nasz dom. Wykonawcy obiecywali, że wprowadzimy się na czas, chociaż nic tego nie zapowiadało.

Nasze mieszkanie było już sprzedane, tyle że na razie mog liśmy w nim jeszcze mieszkać.

– A co będzie, jeśli nie zdążą? – martwiła się mama.

– Mamy przecież namioty! – przypomniał Józek.

– Ale wtedy będzie zima. – Popukałem się w czoło.

– Na pewno nie wylądujemy pod mostem – oświadczył tato.

Pewnie na skutek tych rozmów zacząłem miewać sny z mostem w roli głównej. Nie płynęła pod nim rzeka, tylko trwała budowa. Marysia rzucała kamykami w robotników, celując w hełmy. Szło jej bardzo dobrze. A my z Józiem siedzieliśmy po turecku pod parasolami i graliśmy w monopoly.

Po dwóch miesiącach większość robotników zniknęła. Powody były różne, efekt ten sam: budowa stanęła i widmo bezdomności zaczęło przybierać realne kształty.

Tato wykonał dyplomatyczny telefon do kupców naszego mieszkania, próbując brać ich na litość i wybłagać choćby Boże Narodzenie pod dotychczasowym dachem, byli jednak nieugięci.

– A nie można na razie wynająć czegoś innego? – spytałem.

– Szukamy… – mruknęła mama. – Ale to nie jest takie proste.

– Mnie mógłby przygarnąć Leon… – pomyślałem głośno, mówiąc o moim najbliższym koledze.

– A mnie ciocia Hania – dodał Józio.

– Spokojnie. Coś znajdziemy. Wszyscy razem. Na razie musimy się jednak spakować. Meble pojadą do przechowalni – oznajmił tato.

Po szkole upychaliśmy do kartonów swoje książki, gry i zabawki. Kiedy już były pełne, tato zaklejał je taśmą. Jeden z nich trzeba było otworzyć z powrotem, kiedy dobiegło ze środka miauczenie. Misiek wylazł obrażony i nasikał tacie do butów.

Nie jeździliśmy już na działkę. Fundamenty podmywał deszcz, tato szukał nowych wykonawców, a mama czegoś mieszkalnego dla nas.

Nikt nie chciał wynajmować na krótki czas, odstraszały psy i kot, nie mówiąc o trójce dzieci.

– Zupełnie jakbyśmy gryźli tynki – denerwował się Józio.

– Może nie gryźli, ale pamiętasz, jak Marysia zamalowała kredkami całą ścianę? – przypomniałem.

Słysząc, że o niej mówimy, przybiegła natychmiast. Jadła bułkę, krusząc okropnie dookoła.

– Paweł, pobawimy się w dom? – spytała.

Słowo „dom” nie budziło teraz we mnie najlepszych skojarzeń.

– Lepiej w pociąg – zaproponowałem, ustawiając krzesła jedno za drugim.

Niedługo już ich tu nie będzie – pomyślałem. Następnego dnia miała przyjechać ciężarówka po meble.

Nasze mieszkanie pustoszało. Wyglądało to bardzo smutno.

Ktoś poradził, żeby mama zamieściła apel na Facebooku. Napisała, że szukamy, że dzieci i psy, ale wszyscy dobrze wychowani, no i że pewnie najwyżej na rok.

Nie minęły dwa dni, kiedy jakiś całkiem nieznany osobnik, do którego trafiła powielana po wielekroć nasza prośba, nawiązał z nami kontakt. Dzień później jechaliśmy obejrzeć dom, który był skłonny wynająć.

Zadupie – pomyślałem, kiedy za miastem zjechaliśmy z autostrady w boczną drogę. Tu – w barze Pod Osą – mieliśmy się spotkać z właścicielem.

Oprócz niego nikogo w knajpce nie było. Podniósł się na nasz widok i dopiero wówczas mogłem ocenić, jaki jest wysoki. Miał chyba ze dwa metry. Szczupły, siwy, w obszernej kurtce, zjechanych dresowych spodniach i kaloszach – mimo słonecznej pogody.

Przedstawił się jako Fryderyk. Podał z powagą wszystkim rękę, nie wyłączając Marysi, której przyjrzał się z wyjątkową uwagą.

– Zanim pojedziemy na miejsce, chciałem uprzedzić, że dom jest owiany złą sławą. Stąd okazyjna cena. – Zaniósł się nagłym kaszlem. – Jak wkrótce zobaczycie, to piękny obiekt. Nie ma ukrytych wad. Nic nie przecieka, działa wszystko, co działać powinno.

– Ktoś popełnił tam zbrodnię? – spytał Józio z wypiekami na twarzy.

– Naoglądałeś się kryminałów. To niebezpieczne w twoim wieku. – Fryderyk popatrzył z przyganą na rodziców. – Wszyscy dotychczasowi mieszkańcy skarżyli się na kłopotliwe odgłosy. Jakby był tam ktoś jeszcze. Rozumiecie, co mam na myśli?

– Duchy!!! – wrzasnęliśmy razem z Józiem.

– Podać coś państwu? – Zniecierpliwiła się właścicielka lokalu.

– Może w drodze powrotnej. – Tato pokazał nam wyjście i spojrzał na Fryderyka. – Zobaczmy najpierw to, o czym rozmawiamy.

– A pan? Pan tam kiedyś mieszkał? – spytała jeszcze mama.

– Wiele lat.

– I…? – Spojrzała na niego z ciekawością.

– Bardzo lubiłem – uciął.

Wyszliśmy przed bar.

– To dlaczego chce go pan wynająć, zamiast sam…? – odważyłem się spytać.

– Za duży dla jednej osoby – mruknął.

Tato przyglądał się z ciekawością obdrapanej terenówce naszego nowego znajomego.

Wsiadając, Fryderyk rzucił:

– Jedźcie za mną…

Boczna utwardzana droga przeszła w kocie łby, z których skręciliśmy w leśny trakt pełen górek i dołków, zakrętów i korzeni.

– To jest za daleko… – jęknęła mama dokładnie w chwili, kiedy terenówka zatrzymała się przed żelazną bramą, zawiązaną łańcuchem.

Wyskoczyliśmy z samochodu, przywierając nosami do ogrodzenia. Na sporej polanie rosły pojedyncze dęby i sosny, a w głębi wznosił się duży drewniany dom i oddalona od niego komórka.

Po chwili jego drzwi stanęły przed nami otworem. Poczułem zapach wilgotnego drewna, kominka i jakby smoły.

Fryderyk zdjął na progu kalosze i tak na nas popatrzył, że po chwili wszyscy zostaliśmy w skarpetkach. Łącznie z Marysią.

Na dole mieściły się wielka kuchnia z długim stołem, salon z kominkiem, biblioteka z biurkiem do pracy, pralnia i WC. Na górze – trzy sypialnie, garderoba i łazienka.

Meble pokrywała cienka warstwa kurzu. Poza tym panował porządek, było czysto i zauważyłem od razu, że mamie bardzo się tu podoba. Tato sprawdzał, czy wszystko działa, zszedł nawet do piwnicy oglądać pompę i inne urządzenia.

– Słyszysz jakieś odgłosy? – zagadnął mnie Józio, ale potrząsnąłem głową.

– A ja słyszę – wtrąciła się Marysia. – Coś skrobie u mnie w szafie.

– U ciebie?! – zdziwiliśmy się obaj.

Okazało się, że wybrała już sobie pokój!

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Spis treści

Okładka

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Ciocia w bieli

Punkty orientacyjne

Okładka

Strona tytułowa

Prawa autorskie