Dom marzeń - Abigail Gordon - ebook

Dom marzeń ebook

Abigail Gordon

3,7

Opis

Kiedy doktor Giselle Howard przyjeżdża z Paryża do małego miasteczka w Cheshire, gdzie jej ojciec kupił dom, wcale nie ma zamiaru osiedlić się tam na stałe. Atmosfera angielskiej prowincji, piękno krajobrazu, serdeczność mieszkańców, a przede wszystkim rodzące się uczucie do Marca Bannermana sprawiają jednak, że Giselle staje przed najtrudniejszą decyzją w życiu -wrócić do ukochanego Paryża, czy zostać w Anglii?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 158

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,7 (33 oceny)
11
8
8
4
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Ainai1

Nie polecam

z sentymentu po latach przeczytałam Harlequina. No cóż logiki tu nie ma żadnej, bohaterowie zakochują się choć spotykają się tylko w pracy., Decyzja o ślubie równie błyskawiczne i jedyna rozterka bohaterki czy nie lepiej wrócić do Paryża.
00

Popularność




dla ‌każdej kobiety, każdego ‌dnia…Więcej informacji znajdziesz ‌nawww. harlequin. com. ‌pl

Abigail Gordon

Dom marzeń

Droga ‌Czytelniczko!

Powitałyśmy już nowy ‌rok, pora ‌wrócić ‌do zwykłego trybu ‌życia. ‌A może ‌także do ‌swych ‌ulubionych lektur? Oto ‌nasze ‌styczniowe propozycje:

Szpital w dżungli(Medical Duo) ‌– David ‌i Solaina uciekają ‌od miłości: oboje uważają ‌ją ‌za groźne ‌uzależnienie…

Peruwiańska misja(Medical Duo) – ‌Moriah marzy o licznejrodzinie, Blake ‌zaś ‌na myśl o tym dostaje ‌gęsiej skórki.

Dom ‌marzeń(Medical) ‌– mało brakowało, a z ‌powodu swej

iecierpliwości ‌Marc ‌straciłby ‌ukochaną ‌kobietę.

Nowa siła(Medical) – Kat ‌stara się ‌pogodzić miłość do ‌własnego ‌dziecka z uczuciem do ‌mężczyzny, który nie jest ‌jego ojcem.

Zapraszam do lektury Ewa ‌Godycka

Harlequin. Każda ‌chwila może być ‌niezwykła.

Czekamy na listy! Nasz ‌adres:

Arlekin ‌– Wydawnictwo Harlequin ‌Enterprises Sp. z o. ‌o. 00-975 ‌Warszawa ‌12, skrytka ‌pocztowa ‌21

Abigail Gordon

Dom ‌marzeń

TłumaczyłaKrystyna Rabińska

Toronto ‌· Nowy Jork · ‌Londyn

Amsterdam ‌· Ateny · Budapeszt ‌· ‌Hamburg

Madryt · Mediolan ‌· Paryż

Sydney · ‌Sztokholm · ‌Tokio · Warszawa

Tytuł oryginału: ‌A French Doctor ‌at ‌Abbeyfields

Pierwsze wydanie: ‌Harlequin Mills & ‌Boon Limited, ‌2006

Redaktor serii: Ewa Godycka

Opracowanie ‌redakcyjne: Piotr Goc

Korekta: ‌Urszula Gołębiewska, Ewa ‌Godycka

© 2006 by ‌Abigail ‌Gordon

© for the Polish edition ‌by ‌Arlekin – Wydawnictwo Harlequin ‌Enterprises sp. ‌z o. o., Warszawa ‌2007

Wszystkie prawa ‌zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji ‌części lub całości dzieła ‌w jakiejkolwiek formie.

Wydanie niniejsze zostało opublikowane w porozumieniu z Harlequin Enterprises II B. V.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

Znak firmowy Wydawnictwa Harlequin i znak serii Harlequin Medical są zastrzeżone.

Arlekin – Wydawnictwo Harlequin Enterprises sp. z o. o. 00-975 Warszawa, ul. Rakowiecka 4

Skład i łamanie: COMPTEXT, Warszawa

Printed in Spain by Litografia Roses, Barcelona

ISBN 978-83-238-3802-9

Indeks 325260

MEDICAL – 370

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Na miejsce aukcji wybrano kryty łupkowym dachem budynek starych stajni na samym krańcu miasteczka. Giselle rozejrzała się dookoła i pomyślała, że czuć tu jeszcze koński zapach.

Od wyjazdu z Paryża nie opuszczało jej dziwne poczucie nierealności. Co ona robi na tej głębokiej angielskiej prowincji? Odpowiedź była prosta. Ojciec, który przez ostatnie dwadzieścia pięć lat mieszkał ze swoją francuską żoną, a jej matką, w Paryżu, niespodziewanie oświadczył, że chciałby wrócić na stałe do rodzinnej miejscowości.

Ujawnienie przez ojca tego typu pragnień wstrząsnęło nią, lecz towarzyszące owemu wyznaniu okoliczności były jeszcze bardziej niewiarygodne. Po pierwsze powiedział jej o swoich planach w dniu pogrzebu Celeste na francuskim cmentarzu, po drugie oznajmił, iż dawny przyjaciel zawiadomił go, że dom, w którym mieszkał jako mały chłopiec, właśnie będzie wystawiony na aukcji.

Giselle słuchała tego wszystkiego oszołomiona.

– Jak możesz myśleć o takich rzeczach! – wykrzyknęła. – Przecież dopiero pochowaliśmy maman.

– Otóż to – odparł ojciec ze smutkiem. – Nie wyobrażam sobie dalszego życia w Paryżu bez niej. Sprowadziliśmy się tutaj, gdy miałaś dwa latka, ponieważ Celeste bardzo tęskniła za tym pięknym rodzinnym miastem. Ale teraz, kiedy jej już z nami nie ma, chciałbym wrócić do Anglii.

– Nie możesz jechać na aukcję, tato – zaprotestowała Giselle i spojrzała na ojca z troską. Miał siedemdziesiąt dwa lata, lecz wyglądał starzej. – Wiele tygodni opiekowaliśmy się razem mamą, jesteś bardzo zmęczony i osłabiony. Nie chciałabym stracić i ciebie – dodała.

– W takim razie będziesz musiała mnie zastąpić. Uczynię cię moim pełnomocnikiem – oświadczył.

Czekając teraz na rozpoczęcie aukcji, Giselle myślała, że nie ma ochoty wyprowadzać się z Paryża i zamieszkać w jakiejś zapadłej dziurze, na dodatek w kraju, gdzie bez przerwy pada deszcz. Z drugiej strony, po śmierci matki nie mogła zostawić ojca samego. Wiedziała, że w najbliższych miesiącach będzie mu bardzo potrzebna.

W wielkim mieście Giselle czuła się jak ryba w wodzie. Wolne chwile od pracy w szpitalu, gdzie przygotowywała się do zrobienia specjalizacji, spędzała, korzystając z wszelkich atrakcji metropolii, restauracji, teatrów, sklepów. Poza tym w Paryżu mieszkał Raoul – szarmancki szczupły brunet. Chociaż ostatnio rzadko się widywali. Raoul nie lubił rozmów o chorobach i często namawiał ją, by znalazła sobie jakieś inne, bardziej estetyczne, jak to ujmował, zajęcie.

Na opiekę nad matką Giselle wzięła długi urlop bezpłatny i teraz powinna już być z powrotem na oddziale – na nowo zająć się swą pracą oraz zacząć organizować sobie życie. I tak by uczyniła, gdyby ojciec nie zastrzelił jej tym niezwykłym pomysłem.

W rezultacie, zamiast z powrotem przy łóżkach chorych, znajdowała się teraz w tłumie obcych sobie ludzi w małej miejscowości w Cheshire i szykowała się do wzięcia udziału w aukcji domu noszącego nazwę Abbeyfields, nawiązującej do starego opactwa, które w zamierzchłych czasach znajdowało się na terenie posiadłości. Z Paryża ojciec skontaktował się z agencją nieruchomości i gdy powiedział jej, jaka jest cena wywoławcza, Giselle była przerażona.

– Stać nas na tyle? – wyszeptała z trudem.

– Jeśli nie będzie innego wyjścia – odparł niezrażony.

Wówczas dotarło do niej, jak bardzo mu zależy na powrocie w rodzinne strony.

James Morrison, przyjaciel, który zawiadomił go o tym, że dom jest na sprzedaż, prowadził w miasteczku niewielkie centrum ogrodnicze. Wraz z żoną udzielił Giselle gościny. Pracownik agencji pokazał jej dom, potem wrócili do biura omówić szczegóły oferty. Wychodząc, Giselle omal nie zderzyła się w drzwiach z zaaferowanym następnym klientem.

Mężczyzna, szeroki w ramionach, postawny błękitnooki blondyn ze zdrową cerą, ubrany w tweedowy garnitur, uśmiechnął się i rzucił w pośpiechu:

– Przepraszam…

Odpowiedziała mu lekkim skinieniem głowy, zbyt zaabsorbowana myślami o tym, co przyniesie jutro, by poświęcać więcej uwagi nieznajomemu. A jeśli ktoś ją przelicytuje? Agent twierdził, że aukcja wzbudziła spore zainteresowanie. Bardzo nie chciałaby wracać do Francji z wieścią, że ktoś inny kupił Abbeyfields.

Potoczyła wzrokiem po zebranych i nagle zauważyła tego blondyna. Siedział po drugiej stronie przejścia i przeglądał katalog nieruchomości wystawionych na sprzedaż. W pewnej chwili, jak gdyby czując na sobie jej wzrok, uniósł głowę. Ich spojrzenia się spotkały. Tym razem się nie uśmiechnął. Ukłonił się zdawkowo i wrócił do lektury.

Giselle nie mogła oczywiście wiedzieć, że Marc Bannerman odwiedził agencję nieruchomości w tym samym celu co ona. On również zamierzał kupić Abbeyfields.

Dom znajdował się w cichym ślepym zaułku odchodzącym od głównej ulicy miasteczka, a z okien na piętrze rozciągał się wspaniały widok na okoliczne wzgórza. Doskonale nadawał się i na mieszkanie, i na lecznicę. Wobec rosnącej liczby mieszkańców w okolicy dotychczasowy lokal wynajmowany na przychodnię był już zbyt ciasny.

Kiedy agent powiedział mu, że szykowna kobieta o lśniących jasnobrązowych włosach i ładnej wyrazistej twarzy także jest zainteresowana kupnem Abbeyfields, pomyślał cierpko, że kolejna mieszkanka jakiegoś dużego miasta ulega modzie i postanawia uciec na prowincję.

Zazwyczaj nie miał nic przeciwko nowym przybyszom. Każdy ma prawo mieszkać, gdzie zechce. Ich miasteczko z domami z kamienia wapiennego, sklepami od pokoleń prowadzonymi przez te same rodziny, położone w pięknej dolinie pośród wzgórz, w pe wnej odległości od najbliższego większego miasta, to istna oaza spokoju. Idealne miejsce, gdzie Tom i Alice mogą spędzić szczęśliwe dzieciństwo. Jeśli tylko uda mu się kupić Abbeyfields.

Giselle wolałaby, by,,jej'' dom był licytowany na samym początku. Chciała jak najprędzej mieć za sobą to mało przyjemne doświadczenie, lecz Abbeyfields zajmowało dalekie miejsce na liście, a ona, przysłuchując się bojom o kolejne nieruchomości, odczuwała coraz większą tremę i zdenerwowanie.

Tak wiele zależy od powodzenia mojej misji, myślała. Ojciec tak bardzo pragnie mieć ten dom, a po miesiącach towarzyszenia matce w powolnym umieraniu należy mu się trochę szczęścia. Nagle wszelkie obawy ustąpiły miejsca determinacji. Musi zdobyć Abbeyfields dla niego! Nawet gdyby miała rzucić na szalę wszystkie pieniądze, jakie posiadają, wszystkie co do ostatniego pensa, kupi go.

Zauważyła, że nieznajomy siedzący po przeciwnej stronie sali nie bierze udziału w przetargach. Ciekawe, na którą posiadłość ma chrapkę? Wkrótce miała się dowiedzieć.

Kiedy przyszła kolej na Abbeyfields, nie przyłączył się do licytacji i z jakiegoś niezrozumiałego dla niej samej powodu Giselle odczuła ulgę. Chłodne spojrzenie, jakim ją obrzucił na samym początku, wzmogło jej zdenerwowanie. Instynktownie wyczuła, że daje jej do zrozumienia, iż on jest stąd, natomiast ona jest tu obca.

Jednakże gdy kolejni uczestnicy licytacji zaczęli wycofywać się z gry, blondyn przystąpił do ataku. Wkrótce na placu boju zostali we dwójkę, Giselle i on.

Giselle ogarnęła panika. Jest taki spokojny i opanowany, myślała, i równie jak ja zdeterminowany dopiąć swego. Błękitne oczy, które wczoraj rozbłysły na jej widok, teraz parzyły na nią tak lodowato, że najchętniej uciekłaby i schowała się w jakimś bezpiecznym miejscu.

I nagle było po wszystkim. Po jej ostatnim odezwaniu się zamilkł. Licytator trzykrotnie powtórzył sumę i przybił młotkiem. Dom był ich. Jej i ojca.

Klamka zapadła. Żegna się z Paryżem, lecz miała nadzieję, że nie z Raoulem. Chociaż czy będzie mu się chciało przeprawiać przez kanał, żeby spędzić z nią kilka chwil na zabitej deskami angielskiej prowincji?

Kiedy wychodziła, jej oponent nagle pojawił się przy niej i rzekł:

– Gratuluję. Mam nadzieję, że będzie pani szczęśliwa w Abbeyfields.

Giselle zmusiła się do uśmiechu. Miała wrażenie, że blondyn wcale jej dobrze nie życzy, że pragnie, by znalazła się jak najdalej stąd. Cóż, jeśli tak jest, w tych pragnieniach są zgodni.

No i nie udało się, myślał ponuro Marc Bannerman, idąc piechotą do lecznicy. Dzieci też spotka zawód. Już się cieszyły, że będą mogły hasać po łąkach wokół Abbeyfields, a tu figa.

Poranny dyżur właśnie się skończył i Stanley Pollard, teść Marca, oraz Craig Richards, lekarz stażysta, z niecierpliwością czekali na wiadomość, czy się przenoszą, czy nie. W odpowiedzi na ich pytające spojrzenia Marc potrząsnął głową.

– Niestety – rzekł. – Przelicytowała mnie jakaś całkiem obca kobieta, szatynka z pięknymi fiołkowymi oczami i pokaźnym kontem w banku.

– To pewnie ta sama, która zatrzymała się u Morrisonów – rzekł Stanley. – James był tu dziś na badaniach kontrolnych i powiedział, że przyleciała z Francji.

– Z Francji? – powtórzył Marc. – Od razu wiedziałem, że nie jest z tych stron. Nie mówił, jak się nazywa i dlaczego przyjechała aż z tak daleka?

– Giselle jakaś tam. Zdaje się, że James znał kiedyś jej ojca.

– Ciekawe – wtrącił Craig i wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Długo zostanie?

– Podobno wyjeżdża stąd zaraz po zakończeniu aukcji.

Wracając do domu, Giselle starała się zmobilizować wszystkie siły, by stawić czoło czekającej ją przyszłości. Powtarzała sobie w duchu, że przecież Anglia nie leży na końcu świata, komunikacja lotnicza jest bardzo dobra, poza tym można przejechać tunelem pod kanałem La Manche i zawsze gdyby zatęskniła za Paryżem i za Raoulem, w kilka godzin będzie na miejscu. Ciekawe, jak on przyjmie wieść o mojej przeprowadzce, pomyślała nagle. Doszła do wniosku, że to będzie dobry sprawdzian jego uczuć.

Nagle przypomniał jej się nieznajomy mężczyzna, którego wyeliminowała z licytacji, i ogarnęły ją wyrzuty sumienia. Musiała przyznać, że podchodząc i gratulując jej, pokazał klasę. Natomiast ona nie była w stanie wydusić z siebie ani słowa. Było jej głupio, że sprzątnęła mu sprzed nosa dom, którego wcale nie chciała.

No tak, ale zrobiłam to dla ojca, a on jest najważniejszy, usprawiedliwiała się w duchu.

Raoul, właściciel butiku w jednej z eleganckich handlowych dzielnic Paryża, wcale nie ucieszył się z wieści, że jego dziewczyna przenosi się do Anglii. Oświadczył bez ogródek, że gdyby chodziło o Londyn, to od czasu do czasu mógłby ewentualnie przyjechać na jakiś pokaz mody albo podobną imprezę, ale nie miał zamiaru odwiedzać jej w jakimś Cheshire, więc niech lepiej jeszcze raz wszystko dobrze przemyśli i raczej zmieni zdanie.

– Wykluczone – oświadczyła beznamiętnym tonem. – Przynajmniej nie teraz. Po śmierci mamy ojciec mnie bardzo potrzebuje. Może za kilka miesięcy, kiedy przyzwyczai się do nowego otoczenia i otrząśnie po jej stracie, będę mogła wrócić. A tymczasem urządzę się tam, poszukam jakiejś pracy, ale tylko na część etatu, bo nie chcę zostawiać go na całe dnie samego. Obawiam się, że to wszystko nie będzie łatwe.

– Przepraszam, klientka czeka – przerwał jej Raoul. – Daj od czasu do czasu znać, co u ciebie – dorzucił. – Odezwę się, jak będę w Londynie…

A ja głupia łudziłam się, że mu na mnie zależy, wyrzucała sobie Giselle, opuszczając butik.

Paryskie mieszkanie zostało sprzedane, meble zapakowane w kontener i wysłane do Anglii. Wyraz twarzy ojca, kiedy jechali taksówką z lotniska do Abbeyfields, rozwiał wszystkie wątpliwości, jakie Giselle miała jeszcze na temat przeprowadzki. 

– Powiedz – zaczęła – czy kiedykolwiek w przeszłości chciałeś tu wrócić?

– Och tak, wielokrotnie, ale twoja matka bardzo by się martwiła, gdyby się dowiedziała, że poświęciłem się dla niej. Nie tylko ją dręczyła nostalgia.

– Kocham cię, tato – szepnęła Giselle przez ściśnięte gardło i przysięgła sobie, że nigdy ani słowem, ani czynem nie zdradzi się przed nim, ile ją kosztowała decyzja o wyjeździe z Paryża.

Pracownicy firmy, której powierzyli przeprowadzkę, przyjechali przed nimi i czekali na instrukcje, jak rozmieścić poszczególne meble, i przez następnych kilka godzin Giselle pracowała bez chwili wytchnienia. Tymczasem ojciec chodził po pokojach szczęśliwy jak dziecko, które dostało nową zabawkę. Z tą tylko różnicą, że Abbeyfields nie było dla niego nowe – kryło w sobie wspomnienia, które całe życie pielęgnował w sercu.

– Aż do ślubu z twoją matką mieszkałem tutaj z rodzicami – opowiadał. – Po ich śmierci daleki kuzyn odkupił dom i ziemię. Teraz i on, i jego żona także zmarli, a ja wróciłem na stare śmieci. Ale co będzie z tobą? Czy będziesz tutaj szczęśliwa? – dopytywał się. – Mam wyrzuty sumienia, że myślałem wyłącznie o sobie.

Giselle uśmiechnęła się słabo.

– Oczywiście, że będę, tato – zapewniła go.

I oby tak się stało, dokończyła w myślach.

Marc słusznie przewidział, że dzieci będą bardzo zawiedzione, iż nie zamieszkają w Abbeyfields. Dziewięcioletni Tom zrobił naburmuszoną minę, natomiast sześcioletnia Alice stwierdziła rezolutnie:

– A my i tak będziemy się tam bawić. Na łąkach rośnie wysoka trawa, nikt nas nie zobaczy.

– To by było bezprawne wkroczenie na czyjś teren prywatny, kochanie – wyjaśnił ojciec.

Z żalem pomyślał, że Amanda wiedziałaby, jak ich pocieszyć. Niestety, matka Toma i Alice, miłośniczka koni i brawurowej jazdy, dwa lata temu zginęła zrzucona przez wierzchowca i od teraz Marc, wspomagany przez teściów, sam wychowywał dzieci.

– Obiecuję, że znajdę dla nas dom, gdzie będzie mnóstwo miejsca do zabawy – oświadczył.

W dniu, gdy do Abbeyfields wprowadzili się nowi właściciele, zobaczył stojący na ulicy samochód firmy przewozowej, mignęły mu też zgrabne nogi w dżinsach, lśniące włosy związane w koński ogon i twarz, którą zapamiętał z aukcji.

Jego ciekawość wzmogła się po rozmowie z Jamesem Morrisonem z centrum ogrodniczego, który ujawnił, że Giselle Howard występowała jako pełnomocniczka ojca, wdowca pragnącego odzyskać rodzinne gniazdo.

– Obawiam się, że to przeze mnie sprzątnięto ci ten dom sprzed nosa, Marc – rzekł – bo to ja zawiadomiłem Philipa, że Abbeyfields jest na sprzedaż. Ojciec jest w siódmym niebie, za to córka chyba wolałaby zostać we Francji – dodał.

Poznawszy kulisy całej sprawy, Marc zaczął jakby odrobinę mniej boleśnie odczuwać porażkę niż na początku.

Następnego ranka po przeprowadzce Philip Howard obudził się z silną migreną i bólem stawów.

Zbadawszy ojca, Giselle zadzwoniła do Jamesa Morrisona z pytaniem, czy w miasteczku jest jakiś lekarz.

– Oczywiście, że jest, ale przecież ty sama jesteś lekarką – zdziwił się James.

– To prawda, ale mam ze sobą jedynie stetoskop i jakieś środki przeciwbólowe. Podejrzewam, że ojciec wczoraj się sforsował, poza tym miał zbyt wiele wrażeń. Wolałabym, żeby ktoś inny go obejrzał.

– Przychodnia znajduje się niedaleko was, po drugiej stronie głównej ulicy. Jeśli zaraz tam pójdziesz, złapiesz któregoś z lekarzy, zanim rozpoczną pracę.

Lecznica mieściła się w obskurnym budynku, lecz wnętrze było nowoczesne, a recepcjonistka, kobieta w średnim wieku, całkiem sympatyczna.

– Wprowadziliśmy się z ojcem dopiero wczoraj – zaczęła Giselle w odpowiedzi na jej pytające spojrzenie – lecz już potrzebujemy pomocy. Czy któryś z lekarzy mógłby przyjść zbadać mojego ojca? – zapytała.

– Jest kwadrans po ósmej i żadnego z lekarzy jeszcze nie ma, ale jak tylko któryś się pojawi, skieruję panią do niego – obiecała recepcjonistka. – Zaczynamy o wpół do dziewiątej – dodała.

– Są widoki na herbatę, Mollie? – spytał Marc od progu. – Prawie nie jadłem śniadania. Tom za pomniał kostiumu gimnastycznego i musieliśmy się wracać.

Dzień zapowiadał się ciężki. Craig miał zajęcia na uczelni, a tuż przed wyjściem Marc otrzymał telefon, że jego teść Stanley zachorował. Półpasiec. Pewnie zaraził się od pacjenta.

– Już nastawiam czajnik, doktorze Bannerman. – Recepcjonistka poderwała się z miejsca. – Aha, jedna pani czeka – poinformowała.

– Już? – mruknął Marc i obejrzał się przez ramię. – Znowu się spotykamy – dodał na widok Giselle.

– No tak – wybąkała, rozpoznając w osobie lekarza konkurenta z aukcji. – Przepraszam za najście, ale ojciec źle się poczuł i…

– Będę u państwa za dziesięć minut – odparł.

– Dzięki.

Giselle wyszła, a Marc udał się do gabinetu i opadł na krzesło za biurkiem. Wiedział, że Howardowie się już wprowadzili, lecz nie spodziewał się tak rychłego spotkania. Zauważył, że dzisiaj elegancka kobieta, jaką zapamiętał, wyglądała na zmęczoną, zauważył też jej skrępowanie. Domyślał się przyczyny.

Wypił łyk herbaty z parującego kubka, jaki Mollie postawiła przed nim, chwycił torbę lekarską i pobiegł do Abbeyfields.

– Nie stwierdzam niczego poważnego – odezwał się, kiedy skończył badać Philipa. – Migrena może być skutkiem stresu wywołanego przeprowadzką, a co do bólu stawów… Cóż, pewnie dźwigał pan ciężkie paczki, prawda?

Giselle gwałtownie potrząsnęła głową, lecz jej ojciec zrobił zmieszaną minę i przyznał:

– Przeniosłem to i owo, kiedy córka nie widziała.

– Otóż to – odparł Marc. – Nadwerężył pan sobie mięśnie, których zazwyczaj pan nie używa. Jeśli nie nastąpi poprawa, proszę mnie wezwać ponownie.

Giselle odprowadziła Marca do wyjścia.

– Ja też pracuję w służbie zdrowia – rzekła – ale wolałam zasięgnąć opinii drugiego lekarza.

– Czyli koleżanka po fachu.

– No tak… Do niedawna pracowałam w szpitalu w Paryżu, przygotowywałam się do specjalizacji. Przepraszam, że zawracałam panu głowę, ale czuję się trochę zagubiona. Marzeniem ojca był powrót w rodzinne strony, a ja…

– A pani? Czy pani też marzyła o przyjeździe tutaj?

Giselle potrząsnęła głową.

– Nie. Przyznam się, że wolałabym zostać w Paryżu. Mam tam przyjaciół, pracę… Ale nie mogę zostawić ojca samego. Niedawno pochowaliśmy mamę i on mnie potrzebuje.

– Więc nie cieszy się pani z zamieszkania w małym miasteczku.

– Nie bardzo, ale sądzę, że przywyknę. Muszę.

– Teraz rozumiem, dlaczego była pani taka spięta i zdenerwowana podczas aukcji.

– Częściowo dlatego. Poza tym bałam się, że nie uda mi się osiągnąć celu. Zorientowałam się też, jak bardzo panu zależy na tym domu i ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, że go panu sprzątnęłam sprzed nosa.

– Dobry Boże! – wykrzyknął Marc. – Zupełnie niepotrzebnie. W interesach nie wolno kierować się sentymentami. Wygrywa najlepszy albo najlepsza. Przychodnia się rozwija i szukałem większego lokum połączonego z mieszkaniem, żebym nie musiał wciąż kursować pomiędzy gabinetem a domem. A moje dzieci już się cieszyły, że będą mogły buszować po łąkach.

– W takim razie mam coraz większe poczucie winy.

– Niepotrzebnie. Na pewno znajdę coś innego.

– A co sądzi pańska żona?

– Moja żona nie żyje. Spadła z konia i zabiła się – wyjaśnił krótko.

– Boże! Tak mi przykro, doktorze Bannerman.

– Mam na imię Marc – przerwał jej.

– Proszę posłuchać… Dzieci mogą przychodzić bawić się na łąkach, kiedy tylko zechcą. I mogą korzystać z bocznej furtki.

– To bardzo miło z pani strony, doktor Howard – podziękował Marc.

– Po prostu Giselle. Minie jeszcze trochę czasu, zanim włożę biały fartuch.

– Miło mi było cię poznać. Mam nadzieję, że mimo wszystko spodoba ci się tutaj – rzekł Marc, pożegnał się i szybkim krokiem oddalił w kierunku głównej ulicy.

Giselle odprowadziła go wzrokiem. Niewiele miał do powiedzenia o zmarłej żonie, pomyślała. Wiedziała, że nie powinna była wypytywać go o sprawy prywatne, lecz od momentu, kiedy go zobaczyła, dziwnie ją intrygował.

Nagle stanął jej przed oczami Raoul brylujący w swoim paryskim butiku. Rozmowa z Markiem sprawiła, że zaczęła się zastanawiać, co właściwie w nim widziała.

Ciekawe, co pomyślał sobie o mnie ten tryskający zdrowiem sympatyczny lekarz. Że zadzieram nosa, że uważam się za lepszą od tutejszych?Żałowała, że zwierzyła mu się z niechęci do zamieszkania na prowincji. Bała się, że teraz doktor Bannerman uważa ją za snobkę, a przecież to nie była prawda.