25,53 zł
"DOBRE ŻYCIE" to wybór najlepszych fragmentów z książek, artykułów i materiałów szkoleniowych psychologa JACKA SANTORSKIEGO, jego współpracowników i dziennikarzy, z którymi odbył dziesiątki rozmów aby spopularyzować wiedzę, tak nam potrzebną w MIŁOŚCI i w PRACY.
Każdy tekst,, jaki znajdziesz w tej książce, został starannie wybrany, uproszczony lub pogłębiony, dostosowany do stanu wiedzy PSYCHOLOGII DZIŚ. Twórczy układ treści, prowadzący czytelnika KROK PO KROKU przez swoisty PROGRAM pracy nad sobą, nadaje tej pozycji charakter zupełnie nowej książki. Przeczytasz ją jednym tchem, a potem pozostawisz gdzieś w zasięgu ręki, by Ci służyła przez lata! Miłej, inspirującej lektury!
Zajmij sie sobą w taki sposób i na tyle, żeby móc o sobie "zapomnieć"... Otwórz swoje serce, a otworzy się na Ciebie cały świat.
Jacek Santorski
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 522
Redakcja i współpraca
Małgorzata Krasuska
Rafał Burda
Marek Szulgowicz
Projekt okładki
Andrzej Santorski
Projekt graficzny wnętrza
Andrzej Santorski
Marzenna Łopaciuk
Łamanie i przygotowanie do druku
CMYK-DTP STUDIO s.c.
Marzenna Łopaciuk
Copyright © for the text by Jacek Santorski, 2010
Copyright © for the Polish edition by JS & Co Jarosław Szulski
Wydanie 2
ISBN 978-83-931806-0-8
Jarosław Szulski & Co Dom Wydawniczy
www.szulski.com
Dystrybucja:
Platon Sp. z o.o.
ul. Sławęcińska 16, Macierzysz,
05-850 Ożarów Mazowiecki
tel.: (022) 329 50 00
faks: (022) 329 50 04 (24)
platon@platon.com.pl
www.platon.com.pl
Skład wersji elektronicznej:
Virtualo Sp. z o.o.
(…) i daj mi dość siły,
żebym nie tylko szukał
wsparcia, lecz wspierał
nie tylko szukał zrozumienia,
lecz rozumiał
nie tylko szukał miłości,
lecz kochał
[fragment modlitwy św. Franciszka,który cytuję za „Tybetańską Księgą Życia i Umierania” Sogyala Rinpoche]
„Jak żyć, żeby nie zwariować” – pytali mnie pacjenci 20 lat temu, gdy zajmowałem się psychoterapią. „Jak być sobą? Jak stawać się trwale szczęśliwym i osiągać swoje cele w tak niepewnym świecie?” – pytają dziś słuchacze wykładów motywacyjnych w firmach i dziennikarze w mediach. Możesz mieć dobre życie – odpowiadam – jeżeli nauczysz się nim kierować i zarządzać sobą. Jak to robić? O tym piszemy na stronach tej książki.
Znajdziecie w niej eseje i rozmowy, które publikowałem w latach 1990-2010 oraz specjalnie przygotowane materiały, w tym – gościnnie – ważny rozdział prof. Andrzeja Kokoszki o problemach, których rozwiązywanie wymaga połączenia osiągnięć psychologii i medycyny.
Kolejne rozdziały dają mobilizujące impulsy i wskazówki, jak zrozumieć siebie i innych, jak żyć, żeby utrwalać siłę miłości, autentycznych więzi i radości życia, jak czasem zapomnieć o sobie, żeby te wartości ugruntować i utrwalić…
Wybrałem te teksty, po lekturze których Czytelnicy sygnalizowali, że działają, że są naprawdę pomocne, oraz te, które są mi szczególnie bliskie, poruszają sprawy szczególnie istotne.
W chwili gdy oddajemy do druku drugie poprawione wydanie (pierwsze niewolne było od usterek), na rynek trafia bardzo cenna pozycja „50 mitów popularnej psychologii”. Polecam tę lekturę, nie bez satysfakcji, że w świetle twardej naukowej weryfikacji wiedzy nie muszę nic z tego, co pisałem przez ćwierć wieku odwoływać, a nawet mogę powiedzieć „a nie mówiłem?”
Życzę Państwu dobrego życia i dobrej lektury, a jeżeli nastawienie i obraz świata, któremu daję wyraz na tych stronach, są Państwu bliskie, zachęcam do lektury kolejnych tytułów Domu Wydawniczego Jarosława Szulskiego.
Warszawa, kwiecień 2011
Zatrzymaj się. W jakim jesteś nastroju? Odpowiedź na to banalne z pozoru pytanie może mieć kluczowe znaczenie dla tego, jaki będzie twój sen, jeśli masz tę „chwilę zatrzymania” wieczorem, lub jaki dzień – jeśli go właśnie zaczynasz. To właśnie twój nastrój, który wynika ze stanu twojego organizmu i wewnętrznego nastawienia, może zdeterminować, czy na krytykę odpowiesz atakiem, czy zdziwieniem. Osoba rozgoryczona i niewyspana, głodna lub zmęczona inaczej reaguje niż wypoczęta i zrelaksowana albo pomimo zmęczenia pełna wiary i nadziei. Żeby w danej chwili móc objąć uwagą swoje impulsywne reakcje, mechaniczne zachowanie, wybrać właściwą odpowiedź na sytuację lub coś zainicjować, potrzebujesz bardziej ogólnej wiedzy o sobie. Teksty, które zgromadziłem w tym rozdziale, dotyczą takich ważkich pytań, jak: co wrodzone (poznać i uznać), a co nabyte (a więc może do zmiany?) w twojej osobowości, charakterze, temperamencie? Zamieściłem tu właśnie, na początek drogi inspiracje do wglądu w całe bogactwo swojej osobowości. Nie jesteś „tylko dobry” albo „tylko zła” z natury. Drzemie w tobie i Piękna, i Bestia, i zmysłowość, i duchowość, jesteśmy wyposażeni w atawistyczne programy (jak „walcz i uciekaj”), które służyły nam, aby przetrwać, jako dzieciom natury, społecznym zwierzętom, a z drugiej strony, w rozum, wolną wolę i subtelne potrzeby bliskich relacji, empatię, wspaniałomyślność. Niezależnie od tego, czy szukasz inspiracji, by rozwiązać życiowy problem, czy czytasz tę książkę dla rozwoju, wewnętrznej przemiany, pamiętaj, że pierwszy krok na takiej drodze to akt wglądu w siebie. Dziś mamy na polskim rynku mnóstwo świetnych narzędzi, które mogą być w tym pomocne. Adepci coachingu, który aktualnie prowadzę, zaczynają zazwyczaj od sporządzenia swojego „psychologicznego autoportretu” (Oldham, Morris), a finalizują proces poprzez doświadczenie „Big Mind”, „Wielkiego Umysłu”, które ogarnia nasze nieskończone wewnętrzne bogactwo. Jest też wiele innych dróg: grupy treningowe, lektury, samoobserwacja i samorefleksja. Zacznij od siebie i ty. A to pozwoli ci lepiej poznać i zrozumieć innych, bez których nie sposób wieść dobre życie i być szczęśliwym.
Kim jesteś? Jak żyjesz?
Badania socjologiczne dowodzą, że ponad 20% dorosłych Polaków tkwi w biernej postawie wobec losu. Są to przede wszystkim wydające wszystkie swoje skromne środki na dzieci i wnuki zgorzkniałe kobiety w podeszłym i średnim wieku i niezaradni, słabo wykształceni mężczyźni, którzy nawet chcieliby żyć lepiej, ale nie poszukują nowych możliwości zarobkowania. Żyją zarówno w dużych miastach, jak i w małych miejscowościach. Dołączają do nich nastawieni wyłącznie na przetrwanie starsi i ubodzy mieszkańcy wsi. Z kolei wśród młodych ludzi badacze wyodrębnili rzeszę sfrustrowanych, często bezrobotnych, krytycznych wobec zachodzących przemian nieufnych pesymistów, negujących wszystkie wartości oprócz seksu, siły fizycznej i zabawy. Trudno ocenić, w jakim stopniu niespełniona cześć naszego społeczeństwa podlega „wyuczonej bezradności”, będącej skutkiem życia w Polsce takiej, jaka była przed 1989 rokiem, a w jakim płaci cenę za przyśpieszenie, z którego korzystają emocjonalnie mocniejsi i dysponujący lepszym punktem startu ludzie aktywni.
Style życia tych drugich są zróżnicowane. Możemy na siebie popatrzeć z perspektywy wskazanej kiedyś przez wybitnego polskiego psychologa, profesora Janusza Reykowskiego, który rozpowszechnione w kulturze Zachodu ideały rozwoju i modele życia odniósł do symbolicznych postaci mitologicznych: Dionizosa, Heraklesa, Prometeusza i Apolla. Wspomniane socjologiczne badania pokazują, że dziś rząd dusz przypada dwóm pierwszym bogom: zdobywanie praktycznej wiedzy, władzy, środków materialnych gwarantujących wpływ na innych, kontrolę i ekspansję własnego JA – to cele życiowe przedsiębiorców i pracowników dynamicznie rozwijających się firm i aktywnych zawodowo kobiet, z których coraz więcej osiąga całkiem niezłą pozycję społeczną i materialną. Ci, którzy mają dzieci, chcą w większości, aby zdobywały one wykształcenie gwarantujące finansową i społeczną karierę, traktują wychowanie i edukację jako „inwestycję”. To „heraklesowskie” podejście do życia często idzie w parze z „dionizyjskim”. To młodzi menedżerowie cenią przygodę, podróże, ryzyko, pieniądze, dobre ubrania i jedzenie. Kupują mieszkania, budują domy, zmieniają samochody. Młode „kobiety wyzwolone” i bardziej stateczne czterdziestoletnie – wrażliwe i wykształcone „zamożne pozytywistki”, mają pieniądze i lubią je wydawać na podróże, rozrywki kulturalne, ubiory i kosmetyki wysokiej jakości. Zamożne „dzieci popkultury” oraz aspirujące do życia elit, ale drogą na skróty „królowe disco polo” (w większości lepiej zarabiające urzędniczki) i zainteresowani bardziej kombinowaniem niż pracą młodzi „aspirujący materialiści” nastawieni są praktycznie wyłącznie na konsumpcję, seks i zabawę. A więc królestwo Dionizosa.1
W latach 90. jako wydawca i obserwator zróżnicowanego rynku poradników obserwowałem rosnące zapotrzebowanie na obiecujące szybkie rezultaty w sferze zawodowego i osobistego sukcesu psychologiczne bryki oraz przewodniki po tajnikach seksu i… śnieżnych stokach i słonecznych plażach zorganizowanej masowej turystyki. Ten trend nadal trwa.
Polacy wolą znachorów od lekarzy. „Cudowne diety” i „samoleczenie” przez przykładanie rąk do głowy cieszą się ciągle daleko większą popularnością niż na przykład popularnonaukowa literatura o profilaktyce chorób cywilizacyjnych. Przypuszczalnie dopiero przesyt konsumpcją JA i władzą zwróci nas na powrót w stronę „prometejskiej” i „apollińskiej” orientacji. A bardzo tego potrzebujemy.
„W symbolu Prometeusza zawarta jest idea poświęcenia siebie dla dobra pozaosobistego – dla ludzkości – stwierdza profesor Reykowski. – We wczesnych stadiach rozwoju wartością jest to, co przynosi satysfakcję popędowo-emocjonalną, nieco później także to, co jest pożyteczne dla JA. W miarę rozwoju i dojrzewania osobowości wyłaniać się może sieć wartości obejmujących dobro, które wykracza poza mnie samego i tych, z którymi się bezpośrednio identyfikuję. Czasem trudno rozróżnić, czy np. poświęcenie dla własnej firmy lub rodziny jest jeszcze przedłużeniem postawy egocentrycznej, czy już wyborem na rzecz innych. Faktem jest jednak, że można (było?) spotkać ludzi, których rozwój realizuje się dzięki rozwojowi przedmiotu, na rzecz którego działają. Druga, też mniej dziś popularna orientacja życiowa to postawa twórcza, rozwój poprzez zdobywanie umiejętności i wiedzy nie tylko bezpośrednio użytecznych, doskonalenie wrodzonych talentów, wykraczanie poza utarte sposoby myślenia i działania. Bóg Apollo, opiekun sztuki i nauki, symbolizować może tę życiową orientację”.
Profesor Reykowski zwracał uwagę, że wszechstronny rozwój osobowości jednostki wiązać się może z miejscem na wszystkie opisane potrzeby i orientacje życiowe. Dodam od siebie, że każdy z opisanych tu obszarów funkcjonowania może być przedmiotem samorefleksji i uwagi. Ta opcja dotyczy nawet bierno-agresywnych zachowawczych postaw społecznego Hadesu, od których ewidencji zaczęliśmy te rozważania.
Psychologiczny realizm
„Kim naprawdę jesteś? Jakie są prawdziwe motywy twojego działania? Jaki system sił rzeczywiście tobą kieruje, w odróżnieniu od tego, co sobie na ten temat wyobrażasz, co udajesz przed sobą i przed innymi, co ukrywasz poza rolami, które odgrywasz, i maskami, które przybierasz?” Te pytania wynotowałem wiele lat temu z jednego z wywiadów Ericha Fromma, autora książki „O sztuce miłości”2. Nic nie straciły na aktualności, zmieniły się natomiast niektóre uwarunkowania odpowiedzi na nie. Dotyczy to kwestii, co można zmienić. Dzięki stawianiu sobie zasadniczych pytań procesem przemian objąć można sposób życia. Podporządkować je osobistym priorytetom, zarządzać czasem, pieniędzmi, dobierać poziom stresu, dbać o przyjaźnie, miłość, pracę i wyznawane wartości. Oczywiście udziałem niektórych ludzi pod wpływem znaczących doświadczeń życiowych (do których należy praktyka duchowa lub psychoterapia, ale nie tylko one) jest wewnętrzna przemiana, co sprowadza się do odkryć i zmian w świadomości, odzyskania poczucia sensu życia i uważności. Ale wokół psychoterapii, psychoedukacji i duchowych praktyk oferujących narzędzia do badania siebie narosło wiele mitów i nieporozumień. W moim odczuciu trafnie je prezentuje Melvyn Kinder, autor książki „W harmonii z emocjami – jak poznać swój temperament i dobrze go wykorzystać?”3
Pierwszy mit związany jest z lansowaniem różnych modeli „zdrowej” osobowości. Jesteśmy tak odmienni zarówno z uwagi na życiowe doświadczenia, jak i wrodzone cechy temperamentu, skłonności i zdolności, że nie sposób opisać jednej „wzorcowej osobowości”, modelu męskości i kobiecości, a nawet właściwego rodzicielstwa. „Prawdy” takie mogą głosić ludzie wchodzący w rolę psychologicznych guru, ale uczciwi psycholodzy i psychoterapeuci wiedzą, że wyniki badań naukowych i doświadczeń klinicznych nie uprawniają do zbyt wielu uniwersalnych uogólnień. „Wśród ludzi istnieje ogromna różnorodność temperamentów. Powinniśmy uwolnić się od osądów i porównań, a zacząć doceniać tę różnorodność”. Drugi mit, przed którym przestrzega Kinder, to koncepcja „dobrych” i „złych” emocji. Niektórzy uznają za destrukcyjne uczucie gniewu, inni pragnienia seksualne, a jeszcze inni zajmują się „wyzwalaniem od poczucia winy”. Emocje, pragnienia i pochodzące od nich wewnętrzne stany po prostu się nam przydarzają. Możemy uczyć się przyglądać im, traktować jako lekcje i drogowskazy, próbować objąć kontrolą zachowania, które z nich wypływają, nie próbując żadnych uczuć odsuwać, tłumić. Wiąże się to kolejnym mitem o możliwości „kontrolowania emocji”. Nawet wiele lat psychoterapii lub medytacji nie zmieni osoby impulsywnej w powściągliwą – zaś jeśli tak się stanie, może ona zapłacić za to poważnym psychosomatycznym schorzeniem. Sumienny i zacięty polityk, któremu doradcy zalecą pełne życzliwości uśmiechy, będzie robił dziwne grymasy przypominające uśmiech meduzy. Byłem niedawno za granicą na zjeździe seniorów psychoterapii. Ci zajmujący się na co dzień „zmianą” ludzie zachowywali się prawie tak samo jak dwadzieścia lat temu na podobnym spotkaniu! Całokształt mojego doświadczenia potwierdza tezę dr. Kindera: „Jedynym sposobem na to, by nauczyć się zarządzać swoimi nastrojami, a tym samym panować nad nimi jest to, żeby zamiast je ujarzmiać, przyjmować je i traktować z należytą troską”. Jedną z najbardziej rozpowszechnionych dziś metod pracy nad sobą jest tak zwane pozytywne myślenie. W książce „Jak żyć, żeby nie zwariować”4 poświęciłem nieporozumieniom wokół tej idei rozdział „Zanim pomyślisz pozytywnie”. Dr Kinder stawia sprawę jasno: faktem jest, że sposób myślenia o sobie i sytuacji, „poznawcze opracowanie” wewnętrznego doświadczenia – sedno tak zwanej terapii poznawczej – może czasem złagodzić nastrój lub pomóc w znalezieniu konstruktywnego rozwiązania. Ale prawidłowość ta ograniczona jest do sytuacji, w których myśli wyraźnie poprzedzają to, co „produkują” emocje. Niestety w wielu sytuacjach jest wręcz odwrotnie: procesy hormonalne i biochemia mózgu, w rezultacie raczej wrodzonych niż wyuczonych mechanizmów zmuszają nas do szukania „pretekstu”, aby – już rozgniewani – do kogoś się przyczepić, ugruntować w depresyjnym nastroju lub utwierdzić w poczuciu zagrożenia (albo euforii). Zajmowanie się treścią argumentów, pretensji i zarzutów, które padają podczas małżeńskiej kłótni (lub terapii), można ciągnąc w nieskończoność. Realistyczne rozwiązanie, owszem, potrzebuje świadomości, ale nie po to, by zmieniać negatywne myśli na pozytywne, ani nawet nie żeby zmieniać oskarżenia w życzenia, ale żeby uznać, że mój gniew, znudzenie czy jakikolwiek inny destrukcyjny albo uskrzydlający stan nie jest skutkiem działań partnera ani nawet doświadczeń z dzieciństwa, lecz procesów biochemicznych mózgu i mojego wrodzonego temperamentu!
Poznanie, przyjęcie, objęcie troską i uwagą własnych emocji i myśli stwarza szanse takiego zawiadowania słowami i swoimi czynami, aby nie ranić niepotrzebnie tych, których kochamy i szanujemy, nie tracić i nie pozbawiać innych pracy, nie wycofywać się z problemów, które można rozwiązać (ale też do pewnych granic stresu). Dlatego tak ważne jest zarówno rozpoznanie stanów wewnętrznych już na poziomie pojawiających się intencji, obejmowanie ich uwagą, jak i wiedza o własnej naturze, zdolność oddzielania tego, co modyfikowalne, od tego, co nieuchronne. A może to oznaczać, że impuls emocjonalny i tak będzie szybszy niż myśl i bez uszczerbku dla zdrowia (np. przez uzależnienie się od tonizującego leku) niewiele możesz zrobić.
Gdy przyjmiesz taką postawę wobec siebie albo drugiej osoby, może zdarzyć się cud. Wyłaniająca się transformacja jest nieoczekiwaną nagrodą za uznanie siebie lub drugiej osoby takiej, jaką jest. Twórca terapii Gestalt Fryderyk Perls pierwszy opisał to zjawisko jako „paradoksalną teorię zmiany”.
Paradoksalna teoria zmiany zaczyna się realizować już wtedy, gdy próbujesz i uczysz się poznawać i uznawać siebie i partnera (jeśli nie masz partnera – zbadaj, czy nie trzymasz się zbyt kurczowo zarówno swoich lęków, jak i wyidealizowanych obrazów, wygórowanych lub nieodpowiednich z twojego punktu widzenia wymagań i oczekiwań). Jeśli masz poczucie, że za mało jest w waszym związku akceptacji, że kogoś z was trzeba próbować przyjąć takim, jaki jest – zacznij od niego. Jeśli natomiast intuicja mówi ci, że ktoś musi coś zrobić, coś spróbować zmienić w swoim postępowaniu – zacznij od siebie.
Pozbądź się zaćmy na własnych oczach. Jeśli tego nie uczynisz, tracisz prawo do zmieniania czegokolwiek. Póki nie jesteś świadom samego siebie, nie masz żadnego prawa poprawiać innych. Zło w próbach zmieniania ludzi czy świata – kiedy ty sam nie jesteś osobą świadomą – polega na tym, że zmiany te mogą służyć tylko twoim interesom, dumie, dogmatycznym przekonaniom albo po prostu odreagowaniu emocji.
Anthony de Mello „Przebudzenie”5
Skąd się biorą „niedobre” dzieci?
Rodzicie je zaniedbali czy winne są geny? Dziedziczenie wydaje się mieć na nas większy wpływ, niż skłonni byliśmy do niedawna uznawać. Nie przekreśla to jednak roli wychowania.
Hitem stała się w końcu lat 90. XX wieku w USA książka Judith Rich Harris „Geny czy wychowanie? Co wyrośnie z naszych dzieci i dlaczego”6. Autorka uważnie przeanalizowała kilkaset raportów badawczych z ostatnich dziesięcioleci. Jej wniosek jest zaskakujący. Jak pisze, wiele dowodzi, że wpływ na rozwój osobowości dziecka mają przede wszystkim geny, duże są również wpływy doświadczeń szkolnych, grup rówieśniczych, działania mediów i wiele innych zupełnie niezależnych od domu okoliczności. Gdy oddajemy tę książkę do druku, na rynek wchodzi kolejna książka tej autorki, w której dowodzi, jaką rolę obok genów spełniają w kształtowaniu naszej osobowości doświadczenia rodzinne z czasów, gdy mamy 11-13 lat. A wiec nie tylko wczesne dzieciństwo, jak twierdzili psychoanalitycy, decyduje o naszym przyszłym życiu.
Pani Harris zajmowała się wcześniej pisaniem podręczników na temat psychologii rozwojowej. Teorie, na których się początkowo opierała, runęły w gruzy, gdy zorientowała się, że jej rodzona córka jest skrajnie inna niż druga zaadoptowana dziewczynka. Obie wyrastały otoczone miłością w tej samej rodzinie, były podobnie traktowane, ale stawały się z roku na rok coraz bardziej odmienne. Rodzona córka autorki nie sprawiała nigdy kłopotów, poszła śladami matki i doktoryzowała się na Harvardzie. Adoptowana dziewczynka okazała się nad wyraz krnąbrnym dzieckiem: uciekała z domu, a jej edukacja zakończyła się na z trudem ukończonej szkole średniej.
Temperament po dziadku, charakter z podwórka
Współczesna nauka wiąże temperament ze skłonnościami wrodzonymi lub nabytymi jeszcze w brzuchu matki, w okresie przedurodzeniowym. Doświadczenia wczesnego dzieciństwa i nieco późniejszych okresów tworzą charakter. Temperament plus charakter to nasza osobowość.
Nie ulega wątpliwości, że w każdej osobowości elementy odziedziczone i nabyte tworzą niepowtarzalna mieszankę, z której składu i pochodzenia możemy w różnym stopniu zdawać sobie sprawę. Często odwołuję się do książki „W harmonii z emocjami”7 Melvyna Kindera. Autor pomaga uświadomić sobie, co w osobowości jest raczej wrodzone, wiec warte poznania i uznania, ale bez możliwości zmiany. Proponuje, abyśmy uświadomili sobie, czy jesteśmy raczej ekstrawertykami, nastawionymi na kontakty z ludźmi, ze światem, na zewnątrz, czy może introwertykami – żółwiami, które najlepiej czują się we własnej skorupie. Następnie zachęca do ustalenia, jak wysokie mamy zapotrzebowanie na bodźce i stymulację z zewnątrz. Czy lubimy, gdy wokół nas kipi od wydarzeń, spotkań, niespodzianek? Czy też tyle jest w nas pobudzenia i taka osobowość, że niewiele bodźców o niewielkiej sile wystarczy, żeby czuć, że żyjemy? U takich osób nadmiar bodźców będzie źródłem stresu, podobnie jak zbyt mała ich dawka stanie się źródłem stresu dla osoby z wysokim zapotrzebowaniem na stymulację.
Znaczone karty
Wyróżnione przez Kindera typy temperamentalno-emocjonalne przypominają podział wprowadzony kilka tysięcy lat temu przez Hipokratesa. Starożytni Grecy nie tylko przeczuwali, że materia składa się z atomów, ale wiązali temperament człowieka ze stanem substancji ustrojowych. Hipokrates nie miał pojęcia o hormonach, neuroprzekaźnikach i genach, ale opierając się na koncepcji czterech „humorów” w ludzkim ciele: krwi, czarnej żółci, żółci oraz flegmy, opisał cztery typy ludzi: sangwinika (energiczny optymista), melancholika (zamknięty w sobie, zmienny), choleryka (drażliwy i impulsywny) oraz flegmatyka (powolny i stanowczy). Kinder wyróżnił następujące typy:
„Sensor” – introwertyk z niskim progiem pobudzenia, czyli człowiek z natury nieśmiały, ostrożny, wstydliwy, wczuwający się w innych ludzi, emocjonalny i intuicyjny. Zależnie od doświadczeń z dzieciństwa i ewentualnej pracy nad sobą może pozostać osobą wycofującą się i zamkniętą w sobie, szarżować nadrabiając miną i w głębi duszy ciągle bać się albo rozwinąć indywidualność człowieka wrażliwego, ale jednocześnie wystarczająco pewnego siebie i umiejącego znaleźć sobie satysfakcjonujące miejsce wśród innych.
„Analityk” – też introwertyk, ale z wysokim progiem pobudzenia. Może z powodu braku bodźców czuć wewnętrzną pustkę lub szukać pobudzających używek, jak papierosy, a nawet narkotyki lub obsesyjnie myślenie. Jeśli jednak znajdzie angażujące, ale niewymagające występowania ciągle przed szeregiem zajęcie, staje się uważny, zwarty, skrupulatny.
„Impetyk” – ekstrawertyk z niskim progiem pobudzenia, a więc osoba, która łatwo się podnieca. Wybuchowy, szybko się złości. Jeśli jednak rozpozna swój system wartości, umie złościć się tak, że nie będzie ranić innych i nie wniesie wiele ognia do wzajemnych stosunków.
„Poszukiwacz wrażeń” – kaskader, dla którego nie ma życia bez ryzyka, eksperymentu, przygody i nowości. Niektórzy kaskaderzy rzucają się w wir pracy, inni – miłosnych przygód. Często wybierają ekscytujące zawody. Ludzie z tym wzorcem nierzadko wchodzą w kolizję z prawem, podejmują działania antyspołeczne. O tym, gdzie trafi „kaskader”, czy stanie się wojowniczym obrońcą prawa, czy oskarżonym, decydują zarówno dodatkowe czynniki genetyczne, jak i efekty wpływu grup rówieśniczych, wychowania i pracy nad sobą. W jakich proporcjach – do końca nie wiadomo.
„Temperament to karty, które Natura rozdaje w chwili poczęcia i które określają warunki wyjściowe wszystkich późniejszych doświadczeń – piszą Oldham i Morris8. – O tym, jak rozegrasz swoją partię tymi kartami, decydujesz sam” – dodają.
Skorupka za młodu nasiąka
Moim zdaniem musimy liczyć się z tym, że pole samokontroli i wolnej woli człowieka – a więc i możliwego wpływu rodziców na dzieci – może okazać się jeszcze węższe. Najnowsze prace o shadow syndromes – zespołach śladowych chorób psychicznych, oraz wyniki badań genetyki behawioralnej przedstawione w nowej książce dr. Hamera „Geny a charakter”9 zdają się wskazywać, że nie tylko temperament, ale takie składniki osobowości, jak inteligencja, orientacja i upodobania seksualne, podejrzliwość, skłonność do ekscentryzmu, zamiłowanie do porządku i perfekcjonizmu czy nawet skłonności do nałogów, mogą mieć podłoże wrodzone.
Rodzice mogą rzeczywiście nie mieć wpływu na dzieci, jeśli nie zadbali o to w krytycznej fazie pierwszych lat życia, kiedy psychika, obraz świata i własnej osoby dopiero się kształtują. Dobra relacja z mamą, czyli jakość pierwotnej symbiozy z pierwszą opiekunką, oraz sposób oddzielenia od niej mogą w tym czasie odgrywać bardzo ważną rolę. Podobne znaczenie ma, czy trzymamy dziecko pod kloszem, czy łagodnie hartujemy, jeśli jest nadwrażliwe, a dziecku trudnemu pobłażamy i pozwalamy się tyranizować, albo przeciwnie – poświęcamy mu wiele uwagi, zachowując stanowczość. Dzieciom, które dorastają, potrzebny jest najbardziej kontakt, poszanowanie ich autonomii i zrozumienie.
Urazy z tego okresu mogą zostawić trudne do zatarcia ślady.
Szacunek i serce
Szczerze mówiąc, dysputa: na ile rodzice – w tym ja – mają wpływ na przyszłość dziecka, interesuje mnie teoretycznie, ale nie angażuje emocjonalnie. Obdarzamy z żoną nasze dzieci szacunkiem i uwagą, spędzamy z nimi wiele czasu i cieszymy się, gdy spotykają się z przyjaciółmi, po prostu dlatego, że je kochamy.
Nie rozpatrujemy swoich zachowań jako „inwestycji w przyszłość”, treningu czy wychowawczego oddziaływania.
Kto wie, czy dalsze badania nie pokażą, że jedynie uwaga i szacunek są wartościami, których nie da się sprowadzić do biologii, i że tylko o nie warto dbać. Może to miał na myśli dalekowschodni mędrzec, mówiąc: „Nie musisz być aż tak bardzo zaabsorbowany rodziną. Jeśli bowiem mają Boga w sercu, On zatroszczy się o nich, a jeśli Go w sercach nie mają, twoje starania i tak nie zdadzą się na wiele”.
Pomocne metafory
Przyjmij, jak starożytni Grecy, że przyroda składa się z czterech elementów: powietrza, ziemi, ognia i wody.
Zastanów się, jak te „pierwiastki” mogą przejawiać się w życiu emocjonalnym człowieka i jego stylu reagowania w różnych sytuacjach (np. ogień – silne impulsy, powietrze – pomysły, inspiracje, woda – płynność, elastyczność, ziemia – ugruntowanie, konserwatyzm, realizm).
Rozważ, w jakich proporcjach elementy te występują w twojej osobowości, który z nich przeważa.
Rozważ, jak odwołując się do metafory czterech elementów, mógłbyś opisać bliską ci osobę.
Zastanów się, co wynika z zestawienia waszych dominujących żywiołów, np. czy ty jesteś ogniem, on zaś lodem (zamarznięta woda), albo ty przyziemny, ona w chmurach (powietrze). Rozważ, jakie elementy przyczyniły się do harmonii między wami. Poszukajcie towarzystwa osób, które je reprezentują (np. ogień i powietrze potrzebują ziemi, dwie osoby ogniste – raczej trochę wody niż powietrza…).
Postępowanie z dziećmi
Oto cechy, które mogą być wrodzone, a więc mało podatne na zmiany:
POZIOM AKTYWNOŚCI – raczej aktywne „żywe srebro”, czy dziecko raczej bierne, powolne.
REGULARNOŚĆ – śpi w nocy, jest ożywione w dzień, głodne w równych odstępach czasu, czy też wymyka się tym prawidłowościom.
KONTAKT-WYCOFANIE – czy na nowości reaguje aktywnie, z zaciekawieniem, czy z lękiem się wycofuje i jest raczej konserwatywne.
ŁATWOŚĆ PRZYSTOSOWANIA – czy umie znaleźć się w każdej sytuacji, czy ma kłopoty w obliczu nowości i zmian.
PRÓG POBUDZENIA – czy jest nadpobudliwe (nawet drobny bodziec wyprowadza je z równowagi), czy przeciwnie, reaguje dopiero na wyraziste bodźce (mocny głos, jasne światło, szybki ruch).
INTENSYWNOŚĆ REAKCJI – niektóre dzieci reagują głośno na wszystko, inne widać, ale ich nie słychać.
NASTRÓJ – u niektórych dzieci wyraźnie przeważa nastrój pogodny, inne są z natury poważne, a nawet smutne.
ZDOLNOŚĆ KONCENTRACJI – czy dziecko potrafi długo skupić się na zadaniach lub zabawie, czy łatwo się rozprasza?
UTRZYMANIE UWAGI I WYTRWAŁOŚCI – jak długo dziecko jest zwykle w stanie wytrwać przy jakimś zajęciu? Czy będzie je kontynuować pomimo trudności, czy też łatwo je porzuci, gdy się zrazi?
Obserwuj bacznie dziecko z perspektywy tych wymiarów. Potem zakwalifikować je możesz do którejś z poniższych grup:
„DZIECI ŁATWE” – łatwo się przystosowują, mają regularne nawyki, szybko adaptują się
do
nowych sytuacji, już jako niemowlaki przeważnie są pogodne i mało płaczą.
„DZIECI Z DŁUGĄ ROZGRZEWKĄ” – nie przystosowują się łatwo do nowych osób i sytuacji. Mogą być powolne, reagują mało intensywnie, są nastawione negatywnie. Dopiero gdy się oswoją, mogą zacząć dokazywać i stają się pogodne.
„DZIECI TRUDNE” – reagują burzliwie, często są kontra,
nie
unikają nowych sytuacji, ale z trudem się dostosowują. Nie nabierają regularnych nawyków, stawiają opiekunom większe wymagania i trudno je zadowolić.
Gdy już poznasz indywidualność swojego dziecka, próbuj ją akceptować i szanować. Bezstronnie oceń silne i słabe strony. Hartuj je, uwrażliwiaj na wartości, staraj się wspierać talenty i naturalne możliwości, ale nie próbuj zmieniać jego natury. Wszelkie próby temperowania temperamentu wyostrzają go. Tak naprawdę „trudne” stają się te dzieci, do których temperamentu nie umiemy się dostosować. – To nie ja jestem nadpobudliwy, ale lekcja jest nudna – oświadczył pewien uczeń „z trudnościami w koncentracji”. Trudno mu odmówić racji.
Te same parametry reagowania i funkcjonowania możesz obserwować w swoim własnym funkcjonowaniu. Na naukę (zwłaszcza o sobie) nigdy nie jest za późno.
W książce JAK ŻYĆ, ŻEBY NIE ZWARIOWAĆ przeprowadziłem analizę wykazującą, że okres intensywnych zmian w Polsce po 1989 roku najtrudniejszy był dla osób szczególnie wrażliwych. Żyjemy w „erze komiwojażerów”. Liczy się siła przebicia, talenty handlowe, umiejętność sprawienia odpowiedniego wrażenia. Kryterium wartości człowieka staje się firmowa wizytówka, talia plastikowych kart w portfelu, nowe auto, wakacje za granicą, prywatna szkoła dla dzieci. Trudno się w tym świecie znaleźć osobom nastawionym „do wewnątrz”, podatnym na zranienie, zainteresowanym przede wszystkim życiem rodzinnym lub np. historią sztuki i literaturą piękną. Tymczasem możliwa jest pełna harmonia DO-erów i BE-erów, a najlepiej rozwijające się firmy pracują już dziś nad „wewnętrzną jakością”. Trudno ją zrealizować bez ludzi, którzy dotąd nie pchali się na afisz. Zacznijmy od rozpoznania – u siebie lub osób bliskich w rodzinie i w pracy – określonych cech osobowości10.
Styl wrażliwy
Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej
„Wolą to, co oswojone, od tego, co nieznane. Lubią zasłaniać się rutyną, są konserwatywni w pracy, zabawie, w seksie. Chociaż mogą sprawiać wrażenie osób wyniosłych, bardzo troszczą się o to, co myślą o nich inni. Są dyskretni i rozważni. Nie angażują się w nic pochopnie, dopóki nie są pewni, że wiedzą, jak się właściwie zachować. Chronią swoją prywatność. Często odgradzają się od innych gazetą, książką, komputerem. Pomimo bogatego zazwyczaj życia wewnętrznego nie są skorzy do tego, by dzielić swoje najgłębsze myśli i uczucia z innymi, nawet z najbliższymi. Żyją samotnie lub w głębokich trwałych związkach. Są zazwyczaj niezwykle lojalnymi i wiernymi partnerami. W domu mogą być ciepli i pogodni. Źródła stresu: to, co nieznane, dezaprobata, krytyka, rozstania i zerwania. Również nadmiar pozytywnych doznań może być przyczyną bólu głowy wrażliwca, dlatego musi dawkować sobie życie w odpowiednich porcjach”.
Czy ten opis pasuje do ciebie lub kogoś z twojego otoczenia? Zacznij od rozpoznania i uznania swojego lub jej (jego) stylu. Nie musisz wstydzić się być wrażliwcem. To nie słabość, tylko twój styl osobowości.
Dzieci bywają okrutne. Akty bezmyślnej przemocy możemy zaobserwować już w piaskownicy, zaś szyderstwa, izolowanie i złośliwe chowanie butów są na porządku dziennym w przedszkolu. Uczuleni na prawa człowieka Skandynawowie nadali nazwę „mobbing” powtarzającym się aktom znęcania się, szykanowania lub izolowania jednostki przez większość lub jednego konsekwentnego prześladowcę i zaczęli badać to zjawisko w szkołach, a potem też w wojsku i w środowiskach życia i pracy dorosłych.
Okazało się, że natężenie mobbingu jest największe wśród 10-13-latków, ale niezależnie od wieku co siódma osoba w mniejszym lub większym stopniu jest poszkodowana. Czy jest coś, co wyróżnia ofiary przemocy? Naukowcy spodziewali się, że różne „odchylenia od normy” będą odgrywały kluczową rolę. Tym większe było ich zaskoczenie, gdy okazało się, że bycie grubasem, chudzielcem, rudzielcem czy niepełnosprawnym ani nawet niższy status społeczny, gorsze ubrania czy inny kolor skóry nie miały nic wspólnego z predyspozycją do roli ofiary! Znaleziono jednak coś, co okazało się wspólnym mianownikiem: wrażliwość.
Badane przez naukowców ofiary przemocy wyróżniały się wzmożoną ostrożnością, biernym i łagodnym zachowaniem i wewnętrznym niepokojem. Miały niższe poczucie bezpieczeństwa i własnej wartości niż inni. Chłopcy zazwyczaj okazywali się wstydliwi i mniej sprawni fizycznie. Dziewczęta z miejsca miały mokre oczy. Zwłaszcza krytyka, niepowodzenia, odrzucenie łatwo doprowadzały je do płaczu. Okazało się, że ostrożne, wrażliwe i niepewne siebie jest co siódme dziecko, i to właśnie to, które najczęściej staje się ofiarą rówieśniczych szykan.
Zupełnie niezależnie psychiatrzy amerykańscy zidentyfikowali u 15 procent dzieci typ „charakteru ślamazarnego”. A więc wszystko, co przynosi życie, jest dla takich dzieci stresem, na który reagują zazwyczaj opieszale, nieraz z kolei nadmiernie impulsywnie (np. wybiegając z płaczem z pokoju). W Harwardzkim Laboratorium Badań nad Niemowlętami wykazano, że ok. 15 procent niemowląt rodzi się ze skłonnością do zahamowań i nieśmiałości. Niektórzy uczeni z tego środowiska podejrzewają, że jest jakiś gen nieśmiałości, kto wie, czy nie sprzężony z jasną karnacją skóry. Trzeba bardzo uważnie wyciągać wnioski z takich badań, ale nie ma dziś wątpliwości, że (nad)wrażliwość jest przekazywana z pokolenia na pokolenie.
Osoba z wrodzoną nieśmiałością może rozwinąć naturalny zdrowy styl osobisty, który warto umieć rozpoznać i docenić. Problemy zaczynają się wtedy, gdy (nie bez związku z przykrymi doświadczeniami z dzieciństwa) dochodzi do mniej lub bardziej poważnych tzw. ucieczkowych zaburzeń osobowości, których wspólnym mianownikiem jest unikanie wszelkich kontaktów, odpowiedzialności, załatwiania spraw, życia intymnego. Ale na wszystko jest rada, żółw nie musi być koniem. Wystarczy, że wystawi trochę głowę…
Wskazówki dla wrażliwców
Co jakiś czas zrób coś inaczej. Jeśli jadasz w domu, dla odmiany idź do restauracji. Idź inną drogą do pracy, zaryzykuj zmianę postępowania podczas intymnego zbliżenia, zainicjuj coś…
Rób to, co musisz zrobić. Kolejne unikanie załatwienia sprawy w urzędzie, wizyty u znajomych (lub ich zaproszenia), zapisania się na kurs – rozhartowuje cię. Jutro będzie jeszcze trudniej!
Bądź tym, kim jesteś. Twoja wrażliwość nie jest słabością, lecz określa twój charakter, osobisty styl.
Gdy masz wrażenie, że inni odbierają cię nieprzychylnie – przetrzyj oczy i rozejrzyj się. Może to tylko ty myślisz w tej chwili negatywnie – i o sobie, i o nich.
Co jakiś czas spójrz komuś w oczy. Może poczujesz wzmacniający przypływ! Może ktoś potrzebuje twojego uważnego spojrzenia!
Pewności siebie podczas rozmowy doda ci utrzymywanie brody nie niżej, niż trzyma ją rozmówca. Wypróbuj to! A przynajmniej nie utrzymuj wzroku wbitego w podłogę. Nie zasłaniaj ust dłonią…
Jeżeli twój partner załatwia wszystkie sprawy finansowe, urzędowe, towarzyskie, rodzinne, w szkole, a na dodatek jest rodzinnym kierowcą, odciąż go trochę, zanim dojdzie do kryzysu. Poczujesz się lepiej i bardziej niezależnie, przejmując choćby część jego obowiązków!
Wskazówki dla partnera osoby wrażliwej
Wrażliwiec to skarb. Dziękuj niebiosom za to, że zesłały ci osobę tak bliską i lojalną. Doceń jej głębokie przywiązanie do najbliższych przyjaciół i rodziny oraz domową atmosferę.
Przyjmuj swojego wrażliwca takim, jaki jest. Jeżeli usztywnia się i wycofuje w obecności obcych, a w towarzystwie zawsze czuje się nieswojo – to co z tego? tobie to przecież w niczym nie szkodzi.
Unikaj tortur emocjonalnych. Nie nalegaj, nie zmuszaj. Osoby wrażliwe chcą, by ich partner był z nimi szczęśliwy, są jednak rzeczy, których po prostu nie są w stanie znieść. Jeżeli na przykład lubisz życie towarzyskie, zaś twój wrażliwiec woli zostać w domu, wybierz się na przyjęcie sam.
Idź na kompromisy. Osoby wrażliwe lubią uszczęśliwiać ludzi dla siebie ważnych. Twoje ustępstwo może je więc zachęcić do tego, by wykazać się większą odwagą niż normalnie.
Pomagaj mu. Bądź jego przewodnikiem po nieznanym świecie. Ale też nie przesadzaj. Chcesz przecież pomóc swojemu wrażliwcowi przezwyciężyć pewne zahamowania, a nie uczynić go od siebie zależnym.
Naucz się czytać znaki. Macie właśnie udać się na kolację z twoim nowym szefem i jego żoną. Twój wrażliwy partner nagle zaczyna czuć się źle, kaprysić i ociągać z ubieraniem. Nie doprowadzaj do kłótni. Powiedz raczej: „Idziemy do restauracji, którą dobrze znasz. Spotkanie nie potrwa wiele dłużej niż godzinę”. Upewnij swego wrażliwca, że wszyscy będą za nim wprost przepadać – bo też czego można w nim nie lubić?
Rozmawiaj z nim. Jeżeli niepokoje osoby wrażliwej psują twoje towarzyskie szyki, nie wahaj się jej o tym powiedzieć. Nie atakuj jednak. Raczej opowiedz o swoim problemie otwarcie i bezpośrednio i… idź sam!
W pracy osoby wrażliwe funkcjonują dobrze, jeśli mogą się poczuć jak w domu. Lubią rutynę, procedury, nie lubią delegacji i zaskakujących sytuacji. Sprawdzają się w karierach księgowego, programisty, archiwisty, lekarza (poza pracą w pogotowiu…). Nie zmuszaj osoby wrażliwej do negocjowania umów, pracy w handlu lub public relations.
Pewien bogaty kupiec miał trzy córki i trzech synów. Wszystkie córki były piękne, ale najpiękniejsza była najmłodsza, którą z tej racji nazywano „małą Piękną”, co budziło zazdrość pozostałych sióstr. Starsze siostry były pełne pychy i egoizmu, Piękna zaś skromna, miła i uprzejma dla wszystkich. Ojciec niespodziewanie stracił cały majątek i rodzina zmuszona była żyć w ubóstwie. Starsze siostry znosiły to źle, natomiast zalety Pięknej nabrały w tej sytuacji jeszcze większego blasku.
Pewnego razu ojciec wybierając się w podróż spytał, co ma przywieźć córkom. Dwie starsze, spodziewając się, że ojciec odzyska w tej podróży część utraconych bogactw, poprosiły go o kosztowne klejnoty, Piękna zaś nie prosiła o nic. Dopiero ulegając naciskom ojca powiedziała, aby przywiózł jej różę. Nadzieje na odzyskanie majątku zawiodły i ojciec wrócił równie biedny jak wówczas, kiedy wyruszał. W drodze powrotnej zgubił się w wielkim lesie i już miał zwątpić w ocalenie, gdy nagle natrafił na pałac, w którym znalazł jedzenie i nocleg, chociaż nikogo w nim nie było. Rankiem miał już ruszać dalej, ale spostrzegł w ogrodzie wspaniałe róże i przypomniawszy sobie prośbę Pięknej, zerwał dla niej kwiaty. Wówczas pojawiło się straszliwe monstrum, Bestia, czyniąc mu wyrzuty, że doznawszy w pałacu tak dobrego przyjęcia, kradnie róże. Za karę ojciec ma umrzeć. Przerażony człowiek poprosił o litość, tłumacząc się, że zrywał róże dla córki. Bestia zgodziła się puścić go wolno, pod warunkiem jednak, że do pałacu przybędzie jedna z córek, aby ponieść karę w zastępstwie ojca. Jeśli zaś żadna z nich nie zechce tego uczynić, ojciec sam będzie musiał umrzeć. Ma wówczas powrócić w ciągu trzech miesięcy. Na odjezdnym Bestia dała ojcu skrzynię pełną złota. Ojciec nie zamierzał poświęcać żadnej z córek i zgodził się na trzymiesięczną zwłokę tylko po to, aby raz jeszcze się z nimi zobaczyć i przywieźć im skrzynię złota.
Po powrocie ofiarował Pięknej różę i nie mógł się powstrzymać, aby jej nie opowiedzieć, co mu się przydarzyło. Synowie chcieli wyruszyć do lasu i zabić Bestię, ale ojciec powstrzymał ich mówiąc, że musieliby zginąć. Piękna nalegała, by ojciec pozwolił jej pójść zamiast niego. Żadne argumenty, które wysuwał przeciwko temu, nie mogły jej przekonać. Postanowiła pójść z nim mimo wszystko. Tymczasem dzięki otrzymanym od Bestii bogactwom starsze siostry zawarły bardzo korzystne małżeństwa. Po upływie trzech miesięcy Piękna – wbrew woli ojca – wyruszyła za nim do pałacu Bestii. Bestia spytała, czy Piękna przybyła z własnej nieprzymuszonej woli, a otrzymawszy odpowiedź twierdzącą, pozwoliła ojcu odejść, co też on w końcu z ciężkim sercem uczynił. Bestia gościła młodą dziewczynę w swym pałacu prawdziwie po królewsku, wszystkie życzenia Pięknej spełniały się jakby cudem. Każdego wieczoru Bestia towarzyszyła Pięknej przy posiłku. Piękna zaczęła z upragnieniem czekać na ten moment dnia, bo towarzystwo Bestii przerywało jej samotność. Jednak przyprawiało ją o niepokój pytanie, z jakim Bestia zwracała się do niej każdego wieczoru pod koniec posiłku – pytanie, czy zechciałaby zostać jej żoną. Otrzymawszy za każdym razem grzeczną odpowiedź odmowną, Bestia oddalała się, pogrążona w głębokim smutku. W ten sposób upłynęły trzy miesiące. Kiedy Piękna raz jeszcze dała Bestii odmowną odpowiedź, Bestia spytała, czy młoda dziewczyna mogłaby przynajmniej przyrzec, że nigdy jej nie opuści. Piękna zgodziła się spełnić tę prośbę, ale z kolei poprosiła Bestię, aby mogła odwiedzić ojca, gdyż przypatrując się w czarodziejskim zwierciadle temu, co dzieje się w jej domu, widziała, iż ojciec bardzo za nią tęskni. Bestia zgodziła się na te odwiedziny, ale ostrzegła, że jeśli Piękna nie wróci w ciągu tygodnia, ona, Bestia, będzie musiała umrzeć.
Nazajutrz Piękna została w czarodziejski sposób przeniesiona do domu rodzinnego. Ojciec, widząc ją, nie posiadał się z radości. Bracia byli nieobecni, zaciągnęli się do wojska. Siostry, nieszczęśliwe w małżeństwach, chciały z zazdrości zatrzymać Piękną w domu na dłużej, sądziły bowiem, że wtedy Bestia przybędzie, aby ją zabić. Udało im się przekonać najmłodszą siostrę, że winna pozostać jeszcze drugi tydzień, ale dziesiątej nocy Piękna miała sen:
Bestia umierającym głosem czyniła jej wyrzuty, że nie dotrzymała obietnicy. Piękna zapragnęła znaleźć się znów przy Bestii i w jednej chwili została przeniesiona do pałacu. Znalazła Bestię ginącą z żalu, że Piękna złamała słowo. Młoda dziewczyna zrozumiała podczas pobytu w domu, jak bardzo przywiązała się do Bestii. Widząc go w tak głębokiej rozpaczy, zdała sobie sprawę z tego, że go kocha. Powiedziała mu, że nie może dłużej bez niego żyć i pragnie go poślubić. W tym momencie Bestia przemieniła się w królewicza. Przybył ojciec, który nie posiadał się ze szczęścia, oraz reszta rodziny. Niegodziwe siostry zostały przemienione w posągi. Odczarować je może tylko rozpoznanie własnych przewin11.
Agnieszka: Według mnie ta baśń jest o miłości, która potrafi czynić cuda, o miłości, która potrafi zrobić wszystko12.
Jacek Santorski (do Mateusza): A dla ciebie czym jest ta baśń?
Mateusz: Dla mnie ta baśń – Piękna i Bestia – to jest baśń właśnie o tym, że nieważne jest, jak ktoś wygląda, jakiej jest rasy, tylko ważne jest, co czuje. Jego uczucia są ważne. I o tym jest właśnie baśń.
Paweł: Dla mnie ta baśń też jest o tym, że istotnego nie widać. Jeżeli poznajemy człowieka, to nie poznajemy go z zewnątrz, tylko poznajemy go od wewnątrz. Żeby go dobrze poznać, musimy poznać jego wnętrze.
Jacek Santorski: Przyjmijmy, że mamy sobie tutaj zainscenizować rodzinny spektakl Pięknej i Bestii, oczywiście tego się z chwili na chwilę nie zrobi, ale trzeba przynajmniej zastanowić się, jak obsadzić role.
Paweł: No, na pewno w roli Bestii jest się trudno ustawić, ponieważ odkryć w sobie Bestię jest bardzo trudno (…)
Tata: Dlaczego? Ja bym bardzo chętnie zagrał Bestię; przecież to tylko zewnętrzna brzydota, ale w końcu rezultat jest bardzo ciekawy.
Jacek: Właśnie do tego chciałbym nawiązać. To jest rola do popisu, rola, z której można wydobyć to, co jest w środku, w sobie.
Jacek Santorski: Czyli ty też chciałbyś grać Bestię w tym przedstawieniu?
Jacek: Czy bym chciał, trudno powiedzieć. Ale myślę…
Jacek Santorski: Być dublerem taty w tym przedstawieniu?
Jacek: Myślę, że bym zagrał (…)
Jacek Santorski (do Mateusza): A ty?
Mateusz (wtedy 10 lat): Ja chciałbym zagrać tę Bestię, bo po prostu spodobała mi się. Bo ta Bestia była tylko jakby miłą Bestią. Ale na pewno nie chciałbym zagrać tych sióstr, bo to są dla mnie słodkie idiotki. Ani tego ojca – takiego niby dobrego – bo na końcu przecież okazało się, że miał tak twarde serce, że nie chciał puścić Pięknej do Bestii, a przecież wiedział, że Bestia może przez to umrzeć.
Mama: Ale w końcu puścił, przecież oddał ją wtedy, kiedy…
Paweł: Myślę teraz, że on nie chciał jej puścić raczej właśnie dlatego, że tak bardzo ją kochał; bał się o nią. Tak że wcale nie miałbym nic przeciwko temu, żeby zagrać właśnie tego ojca.
Agnieszka: Ja nie wiem. Jakoś ciężko mi tak odpowiedzieć, kogo bym nie chciała zagrać. Może dlatego, że boję się, że wszyscy oczekują tutaj ode mnie żebym zaraz powiedziała, że ja chcę zagrać na przykład Piękną, albo wcale nie chcę zagrać Pięknej. A ja powiem tyle, że gdyby mi została przydzielona ta rola, to postarałabym się zrobić wszystko, żeby ją tak jakoś wiernie odtworzyć.
Jacek Santorski: Powiedziałaś, że to jest baśń o miłości.
Agnieszka: Tak.
Jacek Santorski: A miałaś na myśli miłość Pięknej do Bestii czy miłość ojca do córki lub córki do ojca? Która z tych miłości wydaje ci się najbardziej prawdziwa, naturalna, bliska twojemu sercu?
Agnieszka: (…) Ja bym tutaj nie rozgraniczała miłości do ojca i miłości do Bestii, dlatego że jedna miłość rodzi się z drugiej. I to jest tak, że gdyby nie to, że ona kochała ojca, to nie pokochałaby później Bestii. Ale ja mówiłam o miłości tak ogólnie. Jeżeli już rozgraniczymy, to miłość do ojca również potrafi zdziałać cuda, dlatego że ona tak kocha tego ojca, że jest zdolna się poświęcić i zamieszkać z Bestią, której wszyscy się boją, którą wszyscy odrzucają. A z drugiej strony ona potrafi pokochać Bestię tak bardzo, że Bestia się później przeradza w normalnego człowieka. Miłość jest taką wartością, która potrafi uczynić cuda.
W dawnych czasach mity, legendy i baśnie interesowały nie tylko dzieci. Opowiadali je sobie dorośli i miało to dla nich wielkie znaczenie. Do takich opowieści należy historia o Pięknej i Bestii. Pewnie właśnie dlatego baśń ta działa na wyobraźnię czytelników w każdym wieku. Jak dotąd w Polsce wydano jedynie jej wersję dla dzieci. Dla młodszych czytelników ważna jest historia Pięknej, przygody jej i jej ojca, tajemnica Bestii. Starsze dzieci i wielu dorosłych wzrusza opis uczuć Pięknej do ojca i przemiana Bestii pod wpływem jej miłości. Słynny psycholog Bruno Bettelheim zwrócił jednak uwagę, że baśń ta ma jeszcze głębszy wymiar. Poszczególne postacie, a szczególnie Piękna i Bestia, mogą być traktowane jako wyraz dobra i zła, które każdy z nas może znaleźć w sobie.
Ewa Modzelewska13: To jest baśń również o tym, że i w nas jest coś bardzo pięknego, jest Piękna, ale jest też w nas Bestia. Musimy akceptować w sobie to, co bestialskie, i właśnie ten przekaz dziecko jakoś rozumie, może to poczuć dzięki tej baśni. Ale musimy też w zgrabny sposób pogodzić to złe z częścią, która nakazuje nam odpowiedzialność za drugą osobę i która jest po prostu czułą miłością. Dopiero pogodzenie tych dwóch pierwiastków pozwoli na harmonijny, prawdziwy rozwój.
Jacek Santorski (do rodziny): No i co wy na to, że Bestii można szukać w każdym z nas? W każdym z was?
Tata: Tak, oczywiście że można szukać, natomiast samemu trudno jest ją znaleźć. Dzieje się tak, ponieważ nasze podejście jest bardzo subiektywne. Pewnie dlatego każdy chyba uważa, że jest niemalże ideałem, chociaż w pewnych momentach może mieć jakieś poczucie winy i swoich własnych wad…
Jacek Santorski: Może to będzie trochę sztuczne, ale proponuję, żeby na okoliczność tej rozmowy każdy spróbował mówić w pierwszej osobie, tak jakby jego możliwości językowe nie wykraczały poza to i nie umiał powiedzieć „ludzie”, „ludzie w ogóle”, „każdy”, tylko „ja”. Dobrze, zabawmy się w ten sposób, dalej rozmawiamy na temat „Bestia w człowieku”.
Jacek: Myślę, że we mnie potencjalnie istnieje Bestia i łączę ją z męskim genem agresji, który wywołuje chęć dominowania nad wszystkim – żeby było tak, jak ja chcę.
Mateusz: Myślę, że tą Bestią we mnie jest lenistwo. To najgorsze.
Jacek Santorski (do Pawła): A ty?
Paweł: No, mnie jest trudno mówić, co jest Bestią we mnie. Może dlatego, że nie tylko mnie, każdemu człowiekowi do błędu trudno się przyznać. A Bestia we mnie jest raczej właśnie powodem błędu. Dlatego… nie wiem… trudno mi się wypowiedzieć.
Agnieszka: A ja nie będę mówić, co jest Bestią we mnie. To znaczy, sama przed sobą jestem w stanie się przyznać, potrafię rozpoznać, co jest Bestią, a co nie. (do Jacka Santorskiego) Jak najbardziej mogłabym z panem o tym porozmawiać, ale może w innych okolicznościach. Tak więc, pan mi wybaczy, że uchylę się od odpowiedzi.
Jacek Santorski: W ten sposób też dałaś wyraz Bestii w sobie. W ten sposób, że postawiłaś granicę. Energia Bestii wsparła twoją stanowczość.
Agnieszka: Tak.
Jacek Santorski: Widać stąd również, że będąc w kontakcie ze swoją „wewnętrzną Bestią” można czasem wykorzystywać jej energię, aby w bardzo kulturalny sposób powiedzieć nie. I myślę, że nie przypadkiem zarówno małe, jak i całkiem duże dzieci tak bardzo potrzebują baśni. Baśnie żyją w nas i pomagają oswoić „Piękną” i „Bestię” w każdym z nas.
Odkrycie potęgi optymizmu to jedno z większych osiągnięć Ameryki obok kreskówek Disneya, dżinsów i popkultury.
Analizując biografie ludzi, którzy do czegoś doszli, zauważono, że źródłem sukcesu jest nie tylko szczęście i ciężka praca, ale przede wszystkim wiara w siebie i pozytywna motywacja, nastawienie na cel. Jedna ze słynniejszych wersji amerykańskiego mitu pucybuta opowiada o tym, jak sam Walt Disney, nim dostał pierwszą pracę, słyszał od kolejnych redaktorów gazet, że jego rysunki są do niczego.
Śmiać się każdy może
Zajmujący się optymizmem doktor Martin E.P. Seligman już tytułem swej książki: „Optymistyczne dziecko – jak wychowywać dzieci, aby nauczyć je optymizmu i dawania sobie ze wszystkim rady”14 daje do zrozumienia, że w rękach rodziców leży wzmocnienie i rozwój konstruktywnego nastawienia do życia. Podstawą metody doktora Seligmana jest spostrzeżenie, że każdy człowiek może rozwinąć poczucie wiary w siebie, jeśli będzie miał tylko dostatecznie dużo doświadczeń, które pokazują, że radzi sobie z niepowodzeniami. Dlatego matki, które dostarczają swym nie dość optymistycznym dzieciom dostatecznie wiele doświadczeń sukcesów, szans na poradzenie sobie z trudnościami, hartujących sytuacji, mogą już po kilku latach zapomnieć, że ich dzieci były bardziej płaczliwe, mniej odporne na porażki niż ich rówieśnicy.
Świat jest moją myślą
Jeszcze dalej poszli wyznawcy New Age na początku lat 70. Tysiące ludzi ćwiczyło się w sztuce wzbudzania w sobie pozytywnej motywacji do osiągania życiowego, finansowego i emocjonalnego sukcesu. Za pomocą pozytywnych myśli – twierdzili adepci New Age – można wyleczyć się ze wszystkich chorób, zdobyć przyjaciół, osiągnąć sukces materialny, zmienić swoje dzieci, współmałżonków, rodziców, a nawet stać się istotą nieśmiertelną. Nie jestem entuzjastą tego kierunku poszukiwań, choć doceniam intencje jego twórców.
Nie wiemy, że umiemy
Nie trzeba jednak wykraczać poza granice zdrowego rozsądku, aby znaleźć wiele możliwości pracy nad sobą, budowania pozytywnego nastawienia do siebie i orientacji na mocne strony innych ludzi. Albert Bandura, psycholog, który poświęcił wiele lat na badania nad wiarą w siebie, jest głęboko przekonany, że nawet to, co uznajemy za wrodzone zdolności, może być rozwijane i modyfikowane. Osoby, które wierzą w siebie, podnoszą się po niepowodzeniach. Stykając się z jakimś problemem, zastanawiają się, w jaki sposób go rozwiązać, nie niepokoją się o to, co może pójść źle. Takie podejście nie tylko prowadzi do życiowego sukcesu, ale i do rozwoju zdolności i talentów, które u innych pozostają w obszarze nieuaktywnionego potencjału.
Smutek Ameryki
Amerykanie najlepiej opisali potęgę optymizmu, wypromowali pozytywne myślenie i całą literaturę motywacyjną. Z drugiej strony coraz więcej Amerykanów w coraz młodszym wieku traci wiarę w siebie, zapada na mniej lub bardziej poważne formy depresji. Zdaniem uczonych nadmierne eksponowanie odpowiedzialności za siebie i możliwości wpływu na własne życie może pogłębiać poczucie winy tych, którym mimo wszystko się nie powiodło.
Najczęściej podkreślaną przyczyną kryzysu jest zmiana stylu życia większości Amerykanów. Nastawienie na indywidualne kariery za wszelką cenę odrywa ludzi od ich rodzin i od źródeł religijnych.
W ostatnich latach wiele nadziei wiązano z odkryciami doktora Petera Kramera, który zwrócił uwagę na to, że osoby nieśmiałe, nadwrażliwe, pesymistyczne wytwarzają niedostateczne ilości ważnego dla biochemii mózgu hormonu – serotoniny. Nowa generacja leków antydepresyjnych uzupełnia tę lukę. Dzięki nim chorzy mogą zmienić proporcje między doświadczeniami bezradności i zaradności i potem już bez wsparcia farmakologicznego rozwijać pozytywną motywację do życia15.
Pot, krew i łzy
U podstaw optymizmu i sukcesu życiowego leży wrodzona i wyuczona zaradność. Esencją pesymizmu jest wyuczona bezradność. Skrajni pesymiści żyją w ponurym świecie, z którego nie ma ucieczki. Spoglądają na siebie i widzą osobę małą, niezasługującą na szczególne traktowanie. Pogrążają się w poczuciu winy i nieadekwatności. Wokół siebie widzą egzystencję pozbawioną nadziei. Inni ludzie są dla nich co najwyżej źródłem rozczarowań, rozgoryczenia i krzywdy. Przeważa w nich poczucie bierności, bezsilności i rezygnacji. Z wielkim trudem podtrzymują swą nieszczęsną egzystencję, którą toczą niczym Syzyf wbrew prawom ciążenia. Jeśli pozwolą sobie na chwilę odprężenia, kamień cofnie się i zmiażdży ich.
Pesymiści długo rozpamiętują swe błędy i klęski. Trudno im znaleźć ulgę, pomoc, ukojenie. Wielu z nich nie stać na ten „luksus”, żeby za swe nieszczęście winić innych, jak to mogą czynić osoby paranoiczne. Oskarżają przede wszystkim samych siebie. Nie wierzą w najmniejszą szansę zmiany, w żadną cudowną miłość, przyjaźń czy kurację, która mogłaby im pomóc.
Skrajni pesymiści mają ciężkie, pozbawione blasków życie. Przypomnę tutaj starą mądrość, która mówi, że „dostajemy nie to, czego pragniemy, lecz to, czego oczekujemy”. U nich w pełni się to potwierdza. Dostają od życia to, co najgorsze.
Jest im trudno, ale żyć z nimi też jest trudno. Jest wielu takich, którzy być może utknęli w życiu, opiekując się ciężko chorymi rodzicami, trwając przy partnerze alkoholiku albo po prostu bardzo ciężko pracując i niewiele z tego mając. Ich układ odpornościowy szwankuje, mogą być też bardziej narażeni na różnego rodzaju wypadki, które dodatkowo utwierdzają ponurą wizję świata i rzeczywistości. Stwierdzenie, że pesymiści żyją krócej, jest potwierdzone naukowo.
Hart ducha
Optymizm, który nie przeszedł ogniowej próby życiowych porażek, jest często naiwny i głupi. Głupek, który nie wie, co się za chwilę stanie, również może być optymistą. Co więcej, może zrobić karierę godną Nikodema Dyzmy. Biografie ugruntowanych, dojrzałych optymistów można poznać, studiując życiorysy prezydentów Stanów Zjednoczonych.
Są ludzie, którzy w depresji grzęzną i umierają. Biologia powoduje, że jest się smutnym, nie ma się siły na podstawowe czynności. Jednocześnie jest coś, co powoduje, że pewna grupa osób w depresji prowadzi twórcze życie. Wielcy humaniści medycyny, psychiatrii czy psychoterapii, tacy jak Scott Peck czy Antoni Kępiński, zauważyli, że osoba ciężko chora psychicznie może mieć głęboki hart duchowy, głęboką motywację wyleczenia, zrobienia czegoś ze swoim życiem. Te osoby rozwijają w sobie taki hart ducha, że korzystając z leków, ziół, psychoterapii, medytacji, pomocy przyjaciół – tworzą, piszą książki, pomagają innym pomimo ogromnego wewnętrznego bólu. Scott Peck mówi tu o łasce danej cierpiącym od Boga. Depresja, która jest ciężką chorobą, może u wyjątkowych jednostek stwarzać przestrzeń, w której rozwijają coś w rodzaju optymizmu, „też hartu ducha, który z punktu widzenia biochemii mózgu nie jest już tajemnicą”. Z badań wynika, że 70-80 procent wybitnych pisarzy i dramaturgów w Anglii i USA cierpi na depresję. Pomimo to są w stanie tworzyć i zmagać się z życiem. Gdy trzeba – korzystają z osiągnięć farmakoterapii.
Jest tak, jak się państwu wydaje
Jak pomóc pesymiście czy jak pomóc sobie w depresji, by pojawiło się choćby światełko nadziei? Na pewno trudno stać się optymistą czy też realistą z dnia na dzień. Z mojego doświadczenia wynika, że drogą wyzwolenia z pesymizmu może być dobre poznanie i w gruncie rzeczy zaakceptowanie swojej pesymistycznej natury.
Badania naukowe wykazują, że osoby ze skłonnościami depresyjnymi widzą siebie i innych często bardziej realistycznie niż tak zwani zdrowi ludzie.
Ale jak, utrzymując realistyczną wizję rzeczywistości, bez złudzeń, które mogą podzielać liczni optymiści, odnaleźć poczucie sensu życia, wiary w siebie i innych?
Realista na rozdrożu
Wybitny współczesny myśliciel Ken Wilber zwrócił uwagę na to, że każda jednostka w swoim rozwoju, a także my jako ludzkość przechodzimy przez różne fazy mitycznego, magicznego postrzegania świata i siebie, aby dojść do obiektywnego, zdroworozsądkowego punktu widzenia.
Problem skrajnego realisty polega, zdaniem Wilbera, nie na tym, że przestał wierzyć, że Pan Bóg wysłuchuje modlitw lub że pozytywne myślenie w magiczny sposób zmienia rzeczywistość. Problem realisty może polegać na tym, że jest zbyt trzeźwy, aby poddać się mitologii, ale jednocześnie zbyt zamknięty, by dostrzec duchowość, jaką odkryli mistycy wielkich religii świata.
Realista nie musi wierzyć w cuda, ale może otworzyć się na tajemnice cudu życia jako takiego. Dojrzały realista, który ma za sobą zarówno skrajny życiowy optymizm, jak i chwile pesymizmu, ucieczkę w magię, mitologię i siły nadprzyrodzone, pojmuje, że pomimo wielkiego rozwoju nauki ciągle niewiele wiemy o sobie samych i otaczającym nas świecie. Nie traci jednak nadziei. W tym sensie zbliża się do postawy ugruntowanego optymisty. Nadzieję czerpać może choćby z różnych tradycji religijnych. Dotykają one uniwersalnej tajemnicy, w której wszyscy jesteśmy jednym.
Uważaj!
Głębszą drogą niż treningi pozytywnego myślenia, afirmacje czy programowanie podświadomości jest trening uważności (mindfulness). Jest to zdolność do zdawania sobie sprawy w danej chwili z tego, co dzieje się i ze mną, i z innymi. Jest pewną dyspozycją, którą można w sobie rozwinąć, wytrenować, na przykład w czasie medytacji. Uważność – obok empatii (czyli zdolności utożsamiania się z uczuciami innych ludzi, współodczuwania i zdolności intelektualnego rozumienia problemów innych ludzi) – jest jednym z podstawowych elementów inteligencji emocjonalnej, która, jak się uważa, jest jednym z głównych warunków sukcesu życiowego.
Mistycy chrześcijańscy, mędrcy zen i sufi wskazywali, że człowiek jest w stanie objąć uwagą jednocześnie całe swoje otoczenie oraz własne myśli, że może dostrzegać równocześnie, że szklanka jest od połowy pusta i do połowy pełna, że połowę drogi ma przed sobą, a połowę za sobą.
Praktykując uważność, uczymy się dostrzegać subtelne powiązania i jedność wszystkiego, w czym żyjemy i czym jesteśmy w tym życiu. Możemy dostrzec, że zarówno nasze pozytywne, jak i negatywne, przygnębiające myśli są tylko myślami. Nie musimy wplątywać się w nie, jakby były czymś rzeczywistym.
Realista ma szanse duchowego rozwoju, sukcesu daleko bardziej głębokiego niż tylko sukces materialny lub nawet emocjonalny. Hurraoptymizm zastępuje hartem duchowym, pozytywne myślenie – współczuciem, wiarę w cuda – cudem wiary.
Zastanowienie nad tajemnicą, szersza duchowo-religijna perspektywa pomaga człowiekowi odpowiedzialnemu za siebie i aktywnie traktującemu wyzwania losu odetchnąć, uprzytomnić sobie, że jesteśmy częścią większego porządku, który trudno zgłębić, nie odwołując się do wiary.
Cierpienie nie jest niezbędne, by obudzić się duchowo. Takim bodźcem może być również dostrzeżenie cierpienia innych lub fascynacja tajemnicą istnienia. A jak przełożyć duchowość na życie codzienne? Trzymając się uważności i empatii właśnie. Widzieć innych, otwierać się na innych i rozwijać te umiejętności. To duchowość sprawia, że nie rezygnujemy z optymizmu, choć twardo stąpamy po ziemi.
W starożytnych Chinach mawiano: „Nie przyspieszaj biegu rzeki”. Chrześcijanie modlą się: „Niech się dzieje wola Twoja”. Zapominając o tej szerszej perspektywie, zbyt wiele od siebie wymagamy, a w obliczu zmiennych kolei losu tracimy ducha, poczucie sensu istnienia i wiarę w siebie.
Realizm i wiara
Zdolność do traktowania niepowodzeń jako wyzwań i niezadręczanie się z ich powodu uznane zostało przez psychologów za podstawowy czynnik życiowego sukcesu. Okazało się, że najlepiej wiedzie się ludziom, którzy od dziecka żywią nadzieję, że pomimo porażek, niepowodzeń, wszystko w ich życiu ułoży się dobrze. Dzięki niej są wytrwali, nie pogrążają się w depresji w obliczu trudności i kłopotów. Gdy przez wiele lat analizowano życie kandydatów na wyższą uczelnię, okazało się, że przy tych samych ocenach w szkole średniej i tym samym poziomie inteligencji ci, których cechował wysoki poziom optymizmu, dużo lepiej radzili sobie na studiach i osiągali dużo większe sukcesy zawodowe w dalszym życiu.
Optymizm hormonów
Optymizm jest podstawą zdrowia. Nowa dziedzina nauki – psychoneuro-immunologia – zebrała już setki raportów, które pokazują, że osoby optymistycznie nastawione do życia, przepełnione radością życia i wiarą w siebie zdecydowanie mniej chorują niż osoby pesymistyczne i depresyjne. Osoby, które borykają się z poczuciem beznadziejności, siedmiokrotnie częściej niż inni zapadają na nowotwory. Metody terapii oparte na budowaniu pozytywnej motywacji w zwalczeniu choroby przynoszą rezultaty u 10 procent osób chorych, a jest to w gruncie rzeczy bardzo wiele. Uczeni dowiedli, że stan ducha człowieka, optymizm i wiara związane są z określonym stanem biochemii mózgu i układu hormonalnego. Ma to bezpośrednie przełożenie na działanie układu odpornościowego.
Próbka samoopisu
Zakreśl T – jeśli stwierdzenie w pełni cię dotyczy, C – jeśli dotyczy cię tylko czasami lub jest trafne, ale nie w każdych okolicznościach, N – jeśli nie odnosi się do ciebie w ogóle.
Patrzę na ludzi krytycznie i nie spodziewam się po nich nic dobrego.T C N
Często dręczy mnie poczucie winy, niezadowolenie z siebie, wyrzuty sumienia.T C N
Bardzo przejmuję się niepowodzeniami i długo je rozpamiętuję.T C N
Wolę czegoś nie załatwić, niż poprosić innych o pomoc.T C N
Niezależnie od tego, jakie sprawiam wrażenie, w głębi duszy czuję, że jestem mało wart.T C N
Gdy w szklance jest 50 procent wody, myślę o tym, że jest do połowy pusta, a nie że do połowy pełna.T C N
Uważam, że ludzie pozytywnie nastawieni do życia są naiwni i oszukują się.T C N
Oblicz teraz sumę punktów, przypisując każdemu T – 2 punkty, każdemu C – 1 punkt, a każdemu N – 0 punktów16.
Jeżeli uzyskałeś
0-2 punkty,
masz wszelkie zadatki na optymistę. Aby się o tym upewnić, przedyskutuj z kimś bliskim i życzliwym swoje odpowiedzi, aby wykluczyć ewentualność, że popadasz w złudzenia na swój własny temat…
Wynik w przedziale
3-7 punktów
pozwala sądzić że jesteś realistą, któremu nie musi brakować wiary w siebie. Tak trzymaj!
Wynik
8-14 punktów
wskazuje na tendencję do poważnego i pesymistycznego podejścia do życia. Im bliżej czternastu, tym smutniej…
Nadal jednak twoje życie nie musi być pełnym trudu i znoju koszmarem ani pozbawioną uniesień i sukcesów wegetacją. Spróbuj nad sobą popracować. Załóż osobisty dziennik i prowadź go przynajmniej przez miesiąc. Po zapisaniu wydarzeń dnia, swoich refleksji i odczuć, podsumuj notatkę jakąś optymistyczną myślą. Nawet jeśli wydaje ci się to sztuczne – potraktuj to jak ćwiczenie. Ewentualne niepowodzenia opisuj jako cenne lekcje, spisując w punktach, czego się z nich nauczyłeś. Któregoś dnia pomyśl o dziesięciu cechach, które w sobie lubisz, i zanotuj je w dzienniku. Przywołaj na myśl i zanotuj dziesięć cech, które lubisz w bliskiej ci osobie. Każdego dnia spróbuj powiedzieć komuś jakiś komplement. Używaj słów: super, świetnie, ekstra, znakomicie.
Zawsze, kiedy zbiera ci się na krytykę jakiejś osoby, zadbaj o to, aby najpierw powiedzieć jej coś przyjemnego o tym, co cenisz w relacji z nią, odwołaj się do miłych wspomnień. Możesz skorzystać z tych wskazówek również wtedy, gdy zabierasz się do krytykowania siebie!
A może ty wyciągniesz rękę do kogoś pogrążonego w poczuciu rezygnacji i smutku?
„Gdy pojawi się przed tobą psychopata, rozpoznasz go łatwo: wzbudzi w tobie niepokój – pisze niemiecki psychoterapeuta Martin Siems. – Zobaczysz kowboja z ważną miną, nadętą piersią i wyciągniętym koltem. Jego ciało powie ci: Masz się mnie bać, jestem silniejszy. Taki kowboj ma nadmiernie rozbudowaną górną część ciała, nogi zaś słabsze, sztywne, zdradzające lęk ukryty pod chęcią imponowania. Jest to ciągle obecny strach przed poniżeniem i ośmieszeniem”.
Ten uproszczony opis dotyczy cielesnych aspektów tak zwanego typu psychopaty. Opisano jeszcze inny schemat – osoby psychopatycznej uwodzącej. Jej ciało jest bardziej harmonijne, ze szczególnie giętkimi plecami, a spojrzenie niepokojąco zapraszające.
„Psychopata” skoncentrowany jest na władzy i kontroli. Kto kogo kontroluje, kto ma nad kim przewagę – to główne pytania, jakie sobie stawia. Życiowe motto takiej osoby mogłoby brzmieć: „Nie pozwolę, by inni mną manipulowali, wykorzystywali i poniżali, JA będę manipulował ludźmi i ich kontrolował”. Osoba psychopatyczna bezwzględnie walczy o dominację, nie zna poczucia winy, potrafi uwierzyć w każde wymyślone przez siebie kłamstwo. Trudno jej nawiązać partnerskie kontakty, nie dopuszcza do bliskości nikogo, chyba że ma nad nim poczucie absolutnej władzy.
Zrąb psychopatycznych cech charakteru powstaje przypuszczalnie we wczesnym dzieciństwie, ich źródłem są z reguły nadmierna kontrola i manipulacja, ograniczenie osobistej wolności dziecka, dziwna mieszanina pobłażliwości i pogardy ze strony albo niezrównoważonych, albo bardzo różnych od siebie rodziców. W efekcie dziecko uczy się nienawiści, uczy się unikać intymności, broni się przed zawładnięciem lub upokarzającymi karami albo poprzez walkę i próby zdobycia przewagi wszelkimi sposobami, albo przez szantaż, uwodzenie, zastraszenie. W rozwoju dziecka wielkiego znaczenia nabiera sprawność fizyczna i atrakcyjność zewnętrzna. Wielu psychopatycznych mężczyzn było na przykład poniżanych z powodu miernego wzrostu lub ośmieszanych z powodu fizycznej niezdarności.
Jeżeli osoba z takimi urazami wychowuje się w przestępczej szowinistycznej subkulturze, aprobującej przemoc i cynizm, psychopatyczne cechy osobowości zostają utrwalone. Wzmacnia je również uczestniczenie w opartych na przemocy i zakłamaniu organizacjach.
Jednak psychopatyczna struktura charakteru nie jest zarezerwowana tylko dla przysłowiowego żula spod budki z piwem. W tej nawet tak pobieżnie naszkicowanej fizycznej i psychicznej charakterystyce łatwo odnajdziemy słynnych dyktatorów, postacie znane z historii czy z aktualnego życia publicznego, liderów partii X lub Y, by nie wspomnieć o setkach szefów despotów i o rodzinnych tyranach.
Czy możemy zatem podzielić ludzi na wilki i owce, na psychopatów i ich ofiary? Sprawa wydaje się bardziej skomplikowana. Po pierwsze, naiwność, z jaką ludzie raz po raz poddają się mniej lub bardziej charyzmatycznym psychopatom, nie zwalnia ich psychologicznie z odpowiedzialności (podjął to już Erich Fromm, analizując faszyzm w książce pod znamiennym tytułem „Ucieczka od wolności”17). Po drugie, łatwiej rozpoznać psychopatę w kimś niż w sobie.
Zajmując się przez ponad 25 lat psychoterapią, wielokrotnie uczestniczyłem w tak zwanej superwizji. Jest to sytuacja, w której psychoterapeuci poddają między innymi analizie własne stereotypy emocjonalne utrudniające pracę z ludźmi. Otóż niejednokrotnie ja sam i wielu innych psychoterapeutów odkrywało w sobie skłonności do składania obietnic bez pokrycia, do demagogii, manipulowania, nadużywania psychicznej przewagi, jaką daje rola terapeuty, a także ukryte za tym wszystkim poczucie małej wartości, lęk przed bezradnością i wykorzystaniem emocjonalnym, nieufność. Rozpoznanie w sobie i uznanie psychopatycznych pierwiastków jest podstawą ich kontroli, ta zaś – warunkiem działania z serca. Bez tego trudno mówić o skutecznej psychoterapii.
Na podstawie doświadczeń wyniesionych z ośrodków pomagania w kraju i za granicą śmiem twierdzić, że podobne problemy mają nasi koledzy po fachu – nauczyciele, lekarze, księża, reformatorzy społeczni, politycy. Czy oni mają swoje formy superwizji?
Nie dajmy się zwariować polowaniem na psychopatię w sobie i wokół nas, ale i nie ignorujmy tego zjawiska ani jego źródeł: braku szacunku dla naszych dzieci, innych ludzi i siebie samych.
Jeśli ktoś jest przekonany, że na meczu rugby zawodnicy ciągle robią „młyn” na środku boiska tylko po to, żeby go obgadywać, to cierpi on niewątpliwie na manię prześladowczą. Jeśli idziesz ulicą i jesteś przekonany, że wszyscy na ciebie patrzą lub dręczy cię lęk, że koledzy w pracy spiskują przeciw tobie, zapewne mieścisz się w granicach psychicznej normy, przejawiając jedynie paranoidalne skłonności. Podobnie jak ojciec, który kontroluje korespondencję dorastającej córki, żona obwąchująca kołnierz mężowskiego płaszcza (to nie jest zapach moich perfum!) czy mąż pożyczający własnej żonie pieniądze za pokwitowaniem (znam kilka takich przypadków).