Dni naszego życia Część II - Małgorzata Mikos - ebook + audiobook

Dni naszego życia Część II ebook i audiobook

Małgorzata Mikos

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Jak cienka jest granica między przeszłością a teraźniejszością, między dobrymi a złymi wspomnieniami? Co tak naprawdę jest w życiu najważniejsze?

Odpowiedzi na te pytania poznaje Dziewczyna podczas kolejnych spotkań i szczerych rozmów z Piotrem, który kawałek po kawałku odsłania przed nią skrywane przez lata tajemnice. Za pomocą słów, listów i fotografii na parę chwil ożywają czasy, które, choć dawno minęły, w jego umyśle wciąż są żywe i pełne barw. Gdy wydaje się, że wszystko zmierza ku lepszemu, nadchodzi dzień, którego żadne z nich się nie spodziewa. Dzień, który zmienia wszystko, pozostawiając jedynie wspomnienia i żal.

„Dni naszego życia” to chwytająca za serce opowieść o życiu i śmierci, miłości i przyjaźni, o samotności, która podąża za nami krok w krok. To słodko-gorzka historia o kruchości ludzkiego życia i o sile wspomnień, które pozostają z człowiekiem aż do jego ostatnich chwil.

Ostatnia notatka. Słowa nadziei i zadowolenia z życia, które wspólnie stworzyli i które tak szybko zostało im odebrane. Koniec nastąpił tak niespodziewanie. Pozostało jeszcze wiele pustych kartek, które nigdy nie zastaną wypełnione. To życie jest wspaniałe, zawsze będzie – czy to na pewno prawda? Nie wiem. Ona zauważała coś, co mnie bez przerwy umykało. Coś, co sprawiało, że mimo przeciwności uważała życie za niesamowity dar. Chłonęła każdą sekundę, przyjmowała każde doświadczenie. Po prostu żyła.
Chciałabym móc pewnego dnia powiedzieć to samo o własnym życiu i poczuć, że każdą jego sekundę wypełniłam najwspanialszymi chwilami, myślami i czynami.


Cudowna, wciągająca historia, od której nie sposób się oderwać.
Nina Majewska-Brown

Niezwykła i pełna emocji podróż w głąb własnego serca.
Aneta Robak, www.czytamitu.blogspot.com

Można przy niej płakać, śmiać się i zastanowić nad sensem istnienia. Przemyśleć każdą chwilę z naszej codzienności. Piękna historia o wartościowym przekazie.
Anna Pawłowska, www.instagram.com/ania_krolowa_czytania

Każdy z nas chciałby przeżyć miłość opisaną w „Dniach naszego życia” – książce, która zachwyca od pierwszych stron, zalewa nas potężną dawką emocji i wspaniałych przemyśleń dotyczących życia. Małgorzata Mikos mnie nie zawiodła i kontynuacja okazała się jeszcze lepsza niż pierwsza część.
Natalia Bronikowska, www.laraczyta-recenzje.blogspot.com

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 407

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 19 min

Lektor: Hanka Tyszkiewicz

Oceny
4,0 (15 ocen)
6
4
4
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
ewaperyt

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna wartościowa książka bardzo polecam
00

Popularność




ROZDZIAŁ 1

– Rozmyślałem co nieco na temat tego, co wydarzyło się podczas naszej podróży. Również o tym, co działo się przez ostatnich kilkanaście lat. – Pan P. siedział wygodnie na krześle ogrodowym z twarzą zwróconą ku słońcu. – Doszedłem do wniosku, że znacznie prościej byłoby nie pamiętać.

Spojrzałam na niego znad trzymanego w dłoniach kubka. Nie pierwszy raz byłam zaskoczona jego szczerością.

– Nie pamiętać tego, jak smakuje miłość, jak wygląda szczęście, marzenia. Nie pamiętać, jak to jest być człowiekiem z mocno bijącym sercem w piersi. Stać się wolnym od demonów prześladujących każdego dnia. Uwolnić innych od samego siebie, od obowiązków i tych ciążących wyrzutów sumienia. Uwolnić się od uczuć, zmartwień, świadomości. Tak po prostu osiągnąć ciemność. Czyż nie byłoby to wspaniałe?

– Czy ty wiesz, o czym mówisz?! Pragniesz za życia własnej śmierci. To jakiś absurd! Dlaczego uważasz, że coś tak strasznego mogłoby być czymś wspaniałym? Wytłumacz mi: czemu aż tak bardzo pragniesz własnej śmierci?

Ze spokojem przetarł usta wierzchem dłoni.

– Nawet nie wiesz, jak to jest żyć z poczuciem winy za własne istnienie. Zawsze znajdzie się osoba, którą kochasz i której dzień po dniu w jakiś sposób przyprawiasz cierpień, kolejnych zmartwień. Nie wiesz, jak to jest walczyć z własnymi myślami, wspomnieniami i emocjami przez ponad siedemdziesiąt lat. I każdego dnia na nowo zmagać się z własnymi demonami ukrytymi głęboko w twoim wnętrzu. Z demonami zbyt silnymi, aby dało się je raz na zawsze pokonać. Nie wiesz, jak boli nieco ponad czterdzieści lat opłakiwania śmierci ukochanej osoby… A tak wszystko to mogłoby przestać istnieć w jednej sekundzie. W jednej chwili otoczyłaby mnie ciemna, gęsta mgła i żyłbym już tylko we własnym świecie bez poczucia upływającego czasu, bez wartości kolejnego dnia, nie zwracając uwagi na otoczenie. Trwałbym bez poczucia winy, że jestem dla kogoś obciążeniem.

– To bez sensu, wiesz o tym, prawda?

– Jak sądzisz: czy mój syn nadal martwiłby się, gdybym przestał go poznawać, gdyby jego twarz stała się kolejnym bezosobowym zarysem, który po chwili byłby połknięty przez mgłę w moim umyśle? Stałby się dla mnie zupełnie obcą osobą, której imienia nigdy bym już sobie nie przypomniał. Nie wiedziałbym nawet, kim on dla mnie był. Pytasz, czy czułbym większy smutek, gdybym zapomniał twarzy osób, które znałem i które odeszły dawno temu? Gdybym przestał cierpieć, wspominając ich istnienie? Czy żałowałbym wymazania z pamięci tamtego wypadku, długich lat poświęconych na poszukiwania samego siebie, prawdziwego domu, tych milionów sekund przeżytych z radością lub ze smutkiem? – Przymknął powieki, nie przestając mówić. – Nie. Wreszcie byłbym wolnym człowiekiem, prawie duchem, a moja głowa stałaby się nic niewartą pustką. Czarną, bezdenną pustką. Całymi dniami wpatrywałbym się w otaczający świat, niczego nie rozumiejąc. Nie wiedziałbym, kim byłem, kim jestem, jak wyglądało moje życie, jak mocno boli miłość i strata. Wszystko byłoby wreszcie takie proste.

– Chciałbyś być bezosobowym duchem, osobą pozbawioną tożsamości? Sam wiesz, że to nieprawda. To nie jesteś prawdziwy ty.

– Wiem to, jestem tego pewien. Jestem tu, choć nie powinienem. Każdego dnia, od niepamiętnych ­czasów, walczę o wspomnienia, aby nie umarły na zawsze, po­­nieważ tylko one jeszcze mi pozostały. Walczę o samego siebie, choć dość często brakuje mi już silnej woli i sił, aby spojrzeć nowemu dniu prosto w twarz. Walczę, mimo że są to rzeczy bezwartościowe. Walczę, wiedząc, że jestem na przegranej pozycji. – Rozchylił powieki i wbił we mnie pozbawione blasku spojrzenie. – To jest bezsensowne, to trwanie, a nie bycie bezosobowym duchem, jak nazwałaś ten stan całkowitego zatracenia w zapomnieniu.

Wyciągnęłam plik zapisanych kartek i w gniewie rzuciłam je przed siebie. Rozsypały się nierówno po całej powierzchni dzielącego nas stołu. Kilka z nich upadło na ziemię.

– W takim razie wytłumacz mi: po co to wszystko?! Jaki sens miały te wszystkie godziny spędzone na opowieściach, intymnych zwierzeniach, na pisaniu tych słów? Wyjaśnij mi, proszę: po co to robiliśmy? Po co nadal w to brniemy?

– Bo nie potrafię ot tak pozwolić, aby to wszystko umarło. Znajome twarze, obietnice, miejsca… Pragnę to zachować. A dzielenie się słowami i emocjami o tym, co przeminęło, i o tych, co odeszli, pozwala zachować ich wspomnienie na zawsze. Zachować ich przy sobie. Jestem słabym człowiekiem, zawsze nim byłem, dlatego próbuję ocalić wspomnienia i świat, który znałem. Taką niewielką cząstkę tego świata. Tylko to mogę zrobić. Mogę próbować. Nie potrafię przestać istnieć jako ja z taką, a nie inną przeszłością oraz z uczuciami, jakie mnie wypełniają. Nie potrafię.

– I nie chcesz! – rzuciłam, czując wciąż złość wywołaną jego brutalnymi słowami.

– Nie potrafię i nie chcę, masz rację. Jestem słabym człowiekiem, który powinien dawno stąd odejść. Ale już niedługo…

– Przestań straszyć i obiecywać, że odejdziesz! – odparłam, podnosząc z ziemi kolejne kartki. – Wciąż tu jesteś, w tym samym miejscu, żywy i wygadany, jak zwykle, więc może skończmy z marnowaniem czasu na bezsensowne spory i powrócimy do momentu, w którym zatrzymaliśmy się ostatnim razem? – Wyciągnęłam z rozrzuconych arkuszy te ostatnie i spojrzałam na sporządzone notatki. – Już sobie przypominam. Miałeś odpowiedzieć na moje pytanie i zdradzić, czy ona przyjechała tamtej zimy po tragicznych wydarzeniach.

Złączył dłonie w milczeniu i przymknął powieki.

– Wiesz, co jeszcze zaprzątało mój umysł, od kiedy wróciliśmy do domu?

Zaprzeczyłam.

– Jak to możliwe, że będąc wczoraj i przedwczoraj w miejscach mojej przeszłości, stawiając stopy po ziemi, którą niegdyś przemierzałem, widziałem ich wszystkich, ich sylwetki, twarze, słyszałem ich głosy, jakby tam byli wraz z nami? A wszystko to było tak wyraźne. W starym mieszkaniu widziałem moich rodziców, słyszałem strzępki ich rozmów, jakbym cofnął się w czasie i ponownie miał dziesięć, jedenaście lat. – Kąciki jego ust się uniosły. – W mieście najwspanialszych letnich dni widziałem moją ukochaną, czułem jej zapach, słyszałem jej delikatny głos, śmiech. Widziałem ten uśmiech, w którym zatraciłem się tamtego dnia na zawsze. Gdy siedzieliśmy nad jeziorem, widziałem moich przyjaciół, którzy spędzali miło czas nad wodą, jak za dobrych czasów. Każda z tych osób wyglądała dokładnie tak, jak przed laty, jak przypominały to obrazy zachowane w moich wspomnieniach. Każda sekunda tych wizji była tak realistyczna, jakby działo się to naprawdę. Jakby oni wciąż żyli i byli tuż obok. Jak to wytłumaczyć? Pamiętać każdy, nawet najmniejszy szczegół to istna tortura, nawet dla takiego człowieka jak ja.

Kilka domów dalej z zaciekłością ujadał ten sam pies co zazwyczaj. To był jeden z tych zwierzaków, które wybierają, kogo lubią, a kogo nienawidzą. Od samego początku należałam do tej drugiej grupy. I oczywiście odwzajemniałam to specyficzne uczucie do tego kundla z piekła rodem.

– To nie jej przyjazd był wtedy największym zmartwieniem, ale to, że nie wyobrażałem sobie już życia bez niej.

– Czyli przyjechała… Wiedziałam!

– Moja żona niemal zawsze stawiała na swoim. Nie byłem zaskoczony, gdy uśmiechając się radośnie, zapukała do drzwi mojego domu, a w jej oczach krył się ten wyjątkowy blask. Kiedy tylko ją ujrzałem, wszelkie moje wątpliwości i lęki przestały mieć znaczenie. W ułamku sekundy podjąłem najważniejszą decyzję swego życia.

Gdy wypowiadał ostatnie słowa, na jego ustach zagościł ten nieczęsty uśmiech, pojawiający się tylko wtedy, gdy mówił o swej ukochanej.

*

Z każdym dniem grudnia aura zmieniała się na gorsze, przynosząc mroźne wiatry, jeszcze obfitsze opady śniegu i niższe temperatury niż zazwyczaj o tej porze roku. Krótkie dni mieszały się z ciemnymi nocami. Na polach i drogach powstawały metrowe warstwy białego puchu. Zdarzało się, że słońce świeciło przez kilka godzin, ale znacznie częściej szare chmury zasnuwały szczelnie niebo, czyniąc dni bardziej przygnębiającymi i jeszcze krótszymi, niż były w rzeczywistości. Żyło się od przebudzenia do następnego snu – dwa stałe punkty wyznaczające codzienność.

Nadejście zimy od zawsze oznaczało dla Piotra przymusowe pożegnanie pracy na dworze, dzięki której mógł zapomnieć na parę godzin o czarnych myślach i zatracić się w otaczającej go scenerii. Mając więcej wolnego czasu, tęsknił za pracą w sadzie, w polu, za wszelkimi czynnościami wykonywanymi na świeżym powietrzu. Tęsknił nawet za wzmożonym wysiłkiem od świtu do zmroku przy budowie okolicznych domów, których z każdym rokiem przybywało. Teraz dodatkowo zmuszony został przetrwać tych kilka dni wolnych od jakiejkolwiek pracy. W zakładzie stolarskim, w którym pracował, planowano zająć się realizacją kilku większych zamówień dopiero po nadejściu w kalendarzu nowego roku.

Gdyby nie wydarzenia z ostatnich tygodni, spędzałby teraz czas z bliskimi i radowałby się tymi wyjątkowymi chwilami, jak to robią normalni ludzie. Ale on nie miał powodów do świętowania. Spojrzał w głąb domu – opustoszałe pokoje i korytarze. Powrócił we wspomnieniach do poprzednich lat. Odkąd pamiętał, za każdym razem, gdy nadchodziło jakieś święto czy ważna rodzinna uroczystość, po domu roznosiło się tysiące zapachów, pojawiały się odpowiednie ozdoby i odświętne ubiory. I uśmiech. Tak było, jeszcze zanim jego rodzice zgi­nęli i zanim odeszli jego dziadkowie. Teraz siedział sam, w pustym i pogrążonym w ciemnościach domu, wsłuchując się w martwą ciszę. Owszem, w chacie było ciepło, ale nie dość przyjemnie. Brakowało ozdób, choinki, specjalnych świec. Jedynym zapachem unoszącym się w powietrzu był aromat zaparzonej herbaty w kubku stojącym na stole tuż obok jego dłoni. Wyczuwał inność, jakby mgła lub rosa zamiast kropel zostawiały dreszcz na jego skórze. Podszedł do okna i zawiesił wzrok na rozpościerającym się terenie. Ten sam krajobraz znienawidzonej zimy ciągnącej się aż po horyzont. Dochodziło południe, a miał wrażenie, że zmierzcha.

Usiadł w fotelu z kubkiem letniej już herbaty w dłoniach i wrócił wspomnieniami do świąt i uroczystości sprzed lat, zaczynając swoją podróż od najwcześniejszych momentów. Pamiętał zapach ciepłych ciasteczek przygotowywanych przez matkę każdego roku, smak pieczonych ziemniaków, szczypanie na języku po wypiciu rozgrzewającego napoju z dużą ilością miodu i sekretnych przypraw. Potrafił przywołać dotyk każdej wstążki i każdego opakowania ozdabiających podarki od najbliższych. Widział światło rzucane przez palące się świece oraz cienie poruszające się po ścianach i po podłodze. Słyszał głosy bliskich wypowiadających życzenia, przemówienia, ich śmiech. Zamknął oczy i zatopił się w świecie, w którym te osoby były nadal żywe. Ożywiał kolejne twarze, uśmiechały się do niego, a on czuł ich obecność. W jego wnętrzu narastało znajome ciepło, pojawiające się wraz z miłymi wspomnieniami, które zamiast dodać mu nadziei, zawsze budziły ten duszący strach, że stracił wszystko, co najważniejsze.

Rytmiczne pukanie do drzwi przerwało jego rozmyślania. Dawne czasy rozpłynęły się niczym mgła, a on znów siedział w pustym pokoju. Wstał, odstawiając kubek z od dawna zimną herbatą, i wolnym krokiem ruszył do drzwi. Zastanawiał się, któż to może być.

– Witaj.

Kilkanaście centymetrów od niego stała ona, dziewczyna z jego marzeń. Niektóre kosmyki jej włosów, wcześniej upiętych starannie z tyłu głowy, unosiły się teraz na lekkim wietrze. Jej cera delikatnie zaróżowiona od mrozu uwydatniała młodzieńczy urok.

– Już zaczęłam się martwić, że jednak nie zastałam cię w domu. – Kiedy mówiła, z jej ust wydobywała się ledwie zauważalna mgiełka. Uśmiechnęła się, zobaczywszy na jego twarzy zaskoczenie. – Ale jesteś i nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że nie muszę marznąć dłużej na dworze, czekając na twój powrót.

– Wejdź, zanim całkowicie zamarzniesz.

Podniósł stojącą obok niej walizkę. Była znacznie cięższa, niż się wydawała. Kiedy zamknął drzwi, poczuł różnicę między lodowatym powietrzem na dworze a przyjemnym ciepłem w chacie. Po jego skórze przeszedł dreszcz. Odstawił ostrożnie torbę koło schodów i zaczął przyglądać się przybyłej dziewczynie.

– Czy możesz mi wyjaśnić, co tutaj robisz? Prosiłem cię, żebyś nie przyjeżdżała, żebyś spędziła ten czas z ­rodziną.

Odwiesiła płaszcz, po czym bez słowa zmierzyła mężczyznę wzrokiem.

– Ależ tu ciepło. – Roztarła dłonie i ramiona. – Mój drogi, dotrzymałam danego ci słowa i spędziłam jeden świąteczny dzień z rodziną. – Podeszła do niego po­­woli i spojrzała mu w oczy. – I teraz przyjechałam, aby spędzić trochę czasu tu, z przyjacielem, moją drugą rodziną, i spróbować tchnąć w jego życie odrobinę radości. Nawet nie dopuszczałam możliwości, że mogłabym być teraz w innym miejscu niż to. Wraz z tobą. Nie mogłabym zostawić cię samego. Nie po tym, przez co przeszedłeś w ostatnich tygodniach.

Poczuł, jak jego serce bije szybciej i szybciej. Coś do niego mówiła. Widział poruszające się usta, ale nie słyszał niczego poza tym pospiesznym biciem serca. W jego głowie miliony myśli i obrazów walczyły o uwagę. Była tu, przyjechała specjalnie dla niego. Uważała go za członka rodziny. Ona była dla niego cudem, na który nie zasługiwał i zasługiwać nie będzie. Bez zastanowienia ujął jej drobną twarz w dłonie i delikatnie pocałował. Jej usta, tak samo jak skóra, były chłodne i delikatne. Czas zatrzymał się w miejscu, za oknem szarość mieszała się z napływającą ciemnością. Objął mocno dziewczynę, a ona wtuliła twarz w jego klatkę piersiową. Złożył jeszcze jeden pocałunek na jej skroni i wyszeptał wprost do jej ucha:

– Dziękuję.

Wiedział, że jest tą jedyną, miłością aż do ostatniego tchnienia. Czuł strach, dreszcz i ekscytację. Zatracił się na dobre.

Za oknem wczesny wieczór wyglądał niczym środek nocy. Ciemność ogarnęła całą okolicę, pochłaniając kolejne elementy krajobrazu. Niebo przypominało czarną otchłań, na której tle nie migotał ani jeden jasny punkcik. Mijała niemal szósta godzina, od kiedy Luiza przekroczyła próg jego domu. To był najwspanialszy prezent od losu. Żadne z nich nie miało dość swojego towarzystwa, tym bardziej niekończących się rozmów. W umyśle Piotra panowało poruszenie, nie tylko ze względu na jej przyjazd, ale też dlatego, że jej obecność przyspieszała podjęcie decyzji, nad którą rozmyślał od dłuższego czasu. Wszystko to wyglądało tak łatwo w jego głowie, ale wiedział, że w rzeczywistości okaże się czymś niewyobrażalnie trudnym i będzie musiał odnaleźć w sobie odwagę, aby zrobić to, co planował.

– Prawie zapomniałam. – Wybiegła nagle z pokoju bez słowa wyjaśnienia. Odprowadził ją wzrokiem do schodów, a później nasłuchiwał jej kroków na piętrze. Przyglądał się dziewczynie, gdy szła w jego kierunku, trzymając coś za plecami. Mimo starań nie potrafił odgadnąć jej małego sekretu. – Wiem, że nie lubisz prezentów i niespodzianek, ale mam nadzieję, że nie będziesz na mnie zły, że jednak mam coś dla ciebie. Taki niewielki podarek. – Szybko położyła na stole kwadratowy pakunek owinięty szarym papierem i przewiązany jasną tasiemką. Usiadła naprzeciw Piotra z uśmiechem na ustach. – Otwórz, proszę… Później możesz się dąsać, ale jestem pewna, że jednak tak się nie stanie.

Rozwiązując powoli wstążkę, spojrzał na Luizę z udawanym urażeniem. Podekscytowana obserwowała jego ruchy, na jej ustach pojawił się jeszcze szerszy uśmiech. Spomiędzy dwóch warstw papieru Piotr wyjął płytę, której tytuł niewiele pomógł mu w wyjaśnieniu zagadki. Zmarszczył lekko czoło.

– Nie pamiętasz? Przy muzyce z tego albumu tańczyliśmy po raz pierwszy na przyjęciu z okazji końca nauki.

Oczywiście, że pamiętał. Przywołał w myślach tamten wieczór, wspólny taniec, jej wygląd oraz to, co czuł, gdy trzymał ją w ramionach. Usłyszał kolejne takty muzyki.

– Pamiętasz?

Uśmiechnął się, kiwając głową. Jak mógłby zapomnieć coś tak wyjątkowego? Bez słowa podszedł do gramofonu i odtworzył płytę. Przymknął powieki, czekając na pierwsze dźwięki utworu, a gdy tylko wybrzmiały, podszedł do Luizy i wyciągnął dłoń.

– Czy zaszczyci mnie pani swoim towarzystwem i zatańczy ze mną?

Zgodziła się bez zastanowienia. Poprowadził ją na środek pokoju i objął w pasie. Powoli stawiali kroki w rytm

muzyki. Dziewczyna oparła głowę na jego ramieniu. Mógłby przysiąc, że jego serce uderzało szybciej i mocniej niż kiedykolwiek. Ta bliskość, ta wyjątkowa chwila, tylko ich dwoje – wszystko to sprawiało, że w powietrzu można było wyczuć coś magicznego. Spojrzał na przytuloną do niego Luizę i był pewien słuszności podjętej wcześniej decyzji. Decyzji, która miała wpłynąć na życie i przyszłość nie tylko jego, ale również jej. Może nawet przede wszystkim jej.

– To nieodpowiedni moment, wiem, ale muszę pomówić z tobą o czymś ważnym. – Ścisnął jej dłonie. W tle rozpoczął się następny utwór. – Mam ci tyle do powiedzenia, sam nawet nie wiem, od czego powinienem zacząć. Nie wiem również, czy to, co mam zamiar powiedzieć, ma jakiś sens.

– Powiesz mi, o co chodzi, czy mam zacząć zgadywać?

Wbił wzrok w podłogę. Na jego policzkach pojawił się piekący rumieniec zawstydzenia.

– Piotrek, o czym tak rozmyślasz?

– Nie wiem, w jaki sposób wyrazić słowami ­własne myśli oraz to, co czuję… – Wziął głęboki oddech i wpa­­­­trując się w jej oczy, zaczął mówić dokładnie to, co podsuwało mu serce, nie umysł: – Wiem, że jeśli nie powiem tego w tej chwili, będę żałować do końca życia lub do naszego kolejnego spotkania, o ile zbiorę się na odwagę, by znów podjąć ten temat. – Ponownie zaczerpnął ciężko powietrza. – Pamiętasz, jak napisałem w jednym z listów, że jesteś moją duszą? To prawda. Jesteś niczym brakujący element mojej duszy, brakujący fragment mnie samego. Od pierwszego momentu, gdy cię ujrzałem, wiedziałem, że odnalazłem to, czego od tak dawna szukałem. Teraz nie wyobrażam sobie, że mógłbym żyć bez ciebie. To szaleństwo, wiem. To brzmi jak sen, najpiękniejszy sen, jaki mógłby się człowiekowi przyśnić, ale to dzieje się naprawdę. Moje życie jest poniekąd fantazjowaniem na temat tego, co być może się wydarzy, ale będąc blisko ciebie, czuję, jakbym żył w takim właśnie magicznym miejscu. Jakbym odnalazł swoje przeznaczenie. Chciałbym, żebyś została kimś więcej niż tylko przyjacielem, na którym zawsze mogę polegać i który zawsze jest gdzieś obok. Chcę, żebyś była kimś wartościowszym niż zwyczajna dziewczyna, którą kochałbym całym sercem. Chciałbym, abyś pewnego dnia została moją żoną, kobietą, z którą stworzyłbym wspólną przyszłość, rodzinę. Wiem, że może nie jestem dla ciebie odpowiednim mężczyzną, że nie jestem i być może nigdy nie będę w stanie zapewnić ci takiego życia, na jakie zasługujesz, ale jedyne, co mogę przysiąc i ofiarować, to miłość i oddanie po ostatnią sekundę mojego życia. To niewiele, wiem, i zrozumiem, jeśli odrzucisz moją propozycję oraz uczucie… Luizo, czy pewnego dnia wyjdziesz za mnie?

Słowa były zbędne. Złożyła trzy krótkie pocałunki na jego ustach jako odpowiedź. Ucałował wnętrze jej dłoni, po czym przyłożył ją do miejsca, gdzie znajdowało się jego serce.

– Właśnie sprawiłaś, że stałem się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie. – Objął ją mocno, czując, jak jego nogi się trzęsą, a serce galopuje. – Przepraszam, że nie ofiarowałem ci pierścionka jako symbolu mojej miłości i oddania. Zrobię to, gdy tylko znajdę idealny, taki, na jaki zasługujesz. Przyrzekam.

– Piotrek, nie dbam o to. To nie jest to dla mnie ważne. Dla mnie najważniejsze jest to, co nas łączy.

– Jesteś tego pewna?

Zmrużyła gniewnie oczy.

– Przepraszam, nic nie mówiłem. Ale czy jesteś tego pewna? Czy jestem wart tego, żeby zaryzykować?

– Nie bądź niemądry. – Wspięła się na palce i zarzuciła ramiona na jego szyję. – Kocham cię, ty nieśmiały i niewierzący w siebie głuptasie!

Objął ją jeszcze mocniej i odpowiedział prawie szeptem:

– Kocham cię, najpiękniejsza kobieto na świecie.

Dziewczyna zachichotała, a on poczuł, że ciemność, która do tej pory w nim tkwiła, zniknęła. Był szczęśliwy. Widział światełko nadziei na lepszą przyszłość, a dziewczyna jego marzeń zgodziła się spędzić z nim resztę życia. Odnalazł swoją duszę, której od tak dawna poszukiwał i która miała uratować go przed światem, przed przeszłością oraz przed nim samym.

– Szkoda, że nie uklęknąłeś, wyznając mi miłość. Byłoby tak romantycznie… – wyszeptała radośnie, gdy w objęciu wolno stawiali kolejne kroki w rytm muzyki.

Rozmawiali do późnych godzin, planując ­wspólną przyszłość i podejmując tak wiele decyzji, jakby ich czas miał się wkrótce skończyć, jakby musieli zadecydować o wszystkim tu i teraz. Postanowili, że z planami na następne lata zaczekają, aż Luiza ukończy szkołę, on odłoży trochę pieniędzy i oboje upewnią się co do słuszności podjętej decyzji, a jej rodzina lepiej go pozna. Był dla nich poniekąd obcym człowiekiem, który nie powinien pojawić się w życiu ich córki i siostry. Bał się, że jej rodzina jednak go nie zaakceptuje. Nie był takim samym człowiekiem jak oni i wiedział, że jeśli tak się stanie, jeśli on i Luiza nie uzyskają ich poparcia, nie będzie potrafił zrobić tego kroku i nie stanie między nią a jej bliskimi. Zniknie z jej życia w jednej chwili. Sam stracił bliskich i wiedział dobrze, jak boli pozostawiona po nich pustka. Nie mógłby pozwolić, żeby ona również poznała smak utraty rodziny.

Była późna godzina, gdy przytuleni do siebie wreszcie zasnęli. W ich umysłach żyły marzenia, a także radość. Leżąc obok niej, po raz pierwszy od bardzo dawna zasmakował wewnętrznego spokoju i poczucia bezpieczeństwa. Senne koszmary, jego dobrzy znajomi odwiedzający go niemal każdej nocy, nie przyszli, a on przespał z lekkością całą noc. Po przebudzeniu obserwował śpiącą dziewczynę, bojąc się, że jego nawet najdelikatniejszy ruch wyrwie ją ze snu. W półmroku widział każdy fragment jej twarzy, włosy rozrzucone w nieładzie na poduszce, delikatne cienie dodające jej uroku. Wiedział, że to jeden z najpiękniejszych widoków, jakie przyszło mu dotychczas ujrzeć. Widok niczym obraz stworzony przez mistrza malarstwa.

Pobyt Luizy trwał zaledwie trzy dni, ale każdą chwilę jej wizyty spędzili razem, chcąc doświadczyć jak naj­­­więcej i wykorzystać dany im czas jak najlepiej. Spacero­wali po okolicy, czytali na głos fragmenty książek, słu­chali muzyki lub po prostu siedzieli, milcząc przez długie minuty. Dla niej te dni były zaczerpnięciem świeżego powietrza, dla niego – snem, który mógłby się nigdy nie kończyć.

Oboje wiedzieli, że wkrótce, jeśli wszystko dobrze się ułoży, tak właśnie będą wyglądały ich kolejne dni, miesiące, lata. Ich wspólne życie.

*

– Oto ten sławetny album i ta piosenka, przy której tań­­­­czyliśmy tamtego wieczoru. Zamknij oczy i wsłuchaj się. Pozwól, aby dźwięki przedostały się w głąb ciebie. Poczuj tę melodię na skórze, w swojej głowie, w sercu.

Drżącymi rękoma umieścił płytę w starym gramofonie. Po chwili cały pokój wypełniła wspaniała melodia. Była wprost idealna do wolnego tańca, a kobiecy głos magicznie uzupełniał całość. Piosenka miała w sobie namiętność, zatracenie, wolność. Czyste piękno. Słuchając kolejnych utworów, zaczęłam wyobrażać sobie obraz dwojga zakochanych w sobie osób, zatraconych w objęciach i delektujących się trwającą chwilą. Ona – młoda dziewczyna o delikatnej urodzie, on – przystojny młodzieniec o marzycielskim spojrzeniu. Idealna para połączona idealną miłością.

– Mógłbym słuchać tego bez przerwy, dzień w dzień.

Spojrzałam na niego dyskretnie. Siedział z zamkniętymi oczami i lekko odchyloną na bok głową.

– Kwintesencja moich najszczęśliwszych lat.

Miał rację. W tych utworach było coś niespotykanego, może nawet magicznego. Coś, co pozwalało człowiekowi poczuć smak tamtych dni, smak wyjątkowości. Smak i dotyk ulotności. Dźwięki mieszały się ze słowami, emocjami i obrazami w mojej głowie.

– Tamtego wieczoru rozpoczęło się moje nowe, wspanialsze życie… – oznajmił, kontynuując opowieść. – Życie z miłością mojego życia.

*

Po jej wyjeździe czas zaczął szybko mijać. Pracy przybywało, a dni stawały się dłuższe i jaśniejsze. Coraz częściej świeciło słońce, niosąc nadzieję na szybszy koniec przedłużającego się chłodu. Chyba każdy z mieszkańców okolicznych terenów niecierpliwie oczekiwał zmiany aury.

Ich spotkania nie należały do licznych. ­Widzieli się dwa, czasem trzy razy w miesiącu, często jeszcze rzadziej lub co parę długich tygodni. Dni między spotkaniami zawsze były wypełnione niespokojnym oczekiwaniem, rozmyślaniami i kilkustronicowymi listami. Niekończące się godziny niecierpliwości w samotności i chwile ekscytacji. Wszystko zmieniało się, gdy wreszcie nadchodził ten wyczekiwany moment spotkania z ukochaną osobą. Niezwyczajne życie zwyczajnych młodych ludzi.

Listy. To właśnie te niepozorne skrawki papieru za­­­­pisane zwyczajnymi słowami, wyznaniami, emocjami zapełniały czas między wizytami i krótkimi rozmowami przez telefon. Nie było tygodnia, by każde z nich nie otrzymało przynajmniej jednej koperty zaadresowanej znajomym pismem, którego widok wywoływał szeroki uśmiech i przyspieszał bicie serca. Listy z nowinami, opisami ostatnich dni, z marzeniami. Listy pełne zapewnień o tęsknocie oraz o zamęcie w sercu i umyśle. Listy o niecodziennej miłości.

Wreszcie nadszedł wyczekiwany od dawna miesiąc, czerwiec, a wraz z nim – iście letnia pogoda, nie tylko na zewnątrz, ale też w ludzkich umysłach. Piotr już od kilku tygodni odliczał skrupulatnie dni, układając w myślach plan dotyczący pewnego wyjątkowego momentu.

Mieli w zwyczaju informować się zawczasu o odwiedzinach, ale tym razem chłopak zrobił wyjątek i pod koniec miesiąca wyruszył pociągiem w trasę, którą pokonał już tak wiele razy. Znał na pamięć nazwy wszystkich przystanków oddzielających jego dom od jej miejsca zamieszkania. Odległość, mimo że spora, nie sprawiała większych problemów – w parę godzin można było znaleźć się w zupełnie innym mieście, tuż obok swojej bratniej duszy. Siedząc w przedziale i oglądając mi­­­jane krajobrazy, zawsze rozmyślał nad czasem, który mieli wspólnie spędzić. Im bliżej celu się znajdował, tym szybciej biło jego serce. Nie ze strachu, ale właśnie z powodu ogarniającego go podekscytowania.

Podczas tej podróży pojawiło się dodatkowo podenerwowanie, z którym próbował walczyć, przenosząc całą uwagę na powtarzanie kolejnych punktów szczegółowego planu. Przez ostatnie dni dopasowywał elementy tak, aby ten plan był idealny. Według wcześniejszych założeń całe przedsięwzięcie miało się rozpocząć już w momencie opuszczenia przez niego pociągu, na peronie zatłoczonego dworca kolejowego.

Wysiadł jako jeden z ostatnich pasażerów. Przystanął na środku zatłoczonego peronu. Wsłuchiwał się w gwar, w dźwięki ruszających bądź zatrzymujących się pociągów, w mieszaninę ludzkich głosów i pospiesznie stawianych kroków. Pozwolił, aby jego niemal niezauważalna przez innych postać stała się częścią tego niesamowitego świata, do którego ponownie przybył. Spojrzał na zegarek. Tak jak się spodziewał, miał trochę ponad godzinę, aby dojść do wyznaczonego miejsca przez labirynt ulic i budynków. Podczas licznych wizyt w tym mieście zdążył zapoznać się z lokalizacją sklepów, urzędów, restauracji i tańszych pensjonatów, w których zawsze wynajmował pokój. O przekroczeniu progu jej domu rodzinnego nie było mowy.

Nieustający ruch – tak właśnie wyglądały ulice wypełnione pojazdami i pieszymi spieszącymi w przeróżnych kierunkach. Przez lata spędzone na Pustkowiu na dobre odwykł od tego wielkomiejskiego gwaru. Za każdym razem, gdy przybywał do jakiegoś większego miasta, utwierdzał się w przekonaniu, że właśnie takiego stylu życia najmniej mu brakowało. Był zadowolony ze swojej codzienności.

Dotarcie do kwiaciarni nie stanowiło dla niego problemu. Gdy przekroczył próg sklepu, momentalnie został otulony słodką mieszaniną przyjemnych zapachów. Woń przypominająca letni poranek. Róże, rumianki, tulipany, lilie, polne kwiaty oraz te, których nazw nie znał lub nie pamiętał. Miliony barw kuszących pięknem i wyjątkowością. Doskonale wiedział, co wybierze. Biała róża – kwiat, który ona tak uwielbiała i który już zawsze miał mu się kojarzyć tylko z nią.

Idąc ulicami i delikatnie trzymając różę, mijał twarze obcych ludzi. Nucił w myślach melodię, którą pamiętał jeszcze z lat dziecięcych, a dzięki której w jakiś magiczny sposób panował nad rozszalałymi emocjami. Minął ostatni zakręt i stanął naprzeciw ogromnego dwupiętrowego budynku z ciemnoszarego kamienia, z wysokim pobielanym murem dookoła. Brama, otwarta teraz na oścież, prowadziła kamienną ścieżką na dziedziniec. Jedna z lepszych w okolicy uczelni dla dziewcząt i młodzieńców. Poczuł chłód, choć na dworze panował upał. Przeciął jezdnię i stanął kilka kroków od wejścia, opierając się plecami o ogrodzenie. Przed budynkiem rosło kilka drzew rzucających przyjemny cień. Ponownie spojrzał na zegarek. Zostało jeszcze parę minut. Czuł, jak jego ciało przeszywa ledwie dostrzegalny dreszcz. Co chwila ktoś przechodził obok, do jego uszu docierały fragmenty rozmów i cichych chichotów. Potarł wilgotnymi dłońmi o nogawki spodni. Znajdował się w okolicy, którą śmiało można było nazwać dzielnicą pracy i nauki. Znajdowały się tu oraz na dwóch sąsiednich ulicach różnorakie sklepy i biura, a także trzy zakłady krawieckie i szkoła dla przyszłych sekretarek.

Rozbrzmiały kolejne liczne kroki i głośne rozmowy. Po chwili na ulicę zaczęły wychodzić grupki młodych kobiet. Przypatrywał się im w milczeniu, czasem któraś z dziewczyn posyłała w jego stronę przelotne spojrzenie. Zza muru dotarł do niego znajomy głos należący do osoby, na którą czekał. Kąciki jego ust uniosły się lekko. Wreszcie ujrzał jej profil, gdy powolnym krokiem, żywo rozmawiając z dwoma towarzyszkami, wyszła przez bramę. Ubrana w szarą sukienkę za kolano i z włosami upiętymi w luźny warkocz. Jak zawsze wyglądała pięknie. Ściskała grubą książkę, jakby bała się, że ją upuści. Opuścił nieco głowę i spoglądając ukradkiem w jej stronę, z różą schowaną za plecami odezwał się zmienionym dla niepoznaki głosem:

– Panno Luizo…

Nikt nie zwrócił uwagi na jego słowa, więc powtórzył głośniej:

– Panno Luizo!

Dziewczyna przerwała rozmowę i się rozejrzała. Jeszcze raz wymówił jej imię. Niemal natychmiast odnalazła właściciela głosu. Uniósł głowę i spojrzał na nią, uśmiechając się nieśmiało. Rzuciła się biegiem w jego kierunku, zostawiając swoje towarzyszki bez słowa wyjaśnienia. Przez chwilę ze zdumieniem przyglądały się dziewczynie i nieznajomemu, po czym odeszły w przeciwnym kierunku. Zarzuciła ramiona na jego szyję, przez przypadek uderzając przy tym książką w jego skroń.

– Przepraszam. – Przyłożyła na chwilę dłoń do jego skóry. – Wszystko dobrze? Tak, chyba nic ci nie będzie. Piotrek, co ty tutaj robisz?

Delikatnie ujął jej dłoń, która jeszcze przed momentem z taką czułością próbowała odegnać ból.

– Po prostu chciałem sprawić ci niespodziankę. W przysz­­­­łym tygodniu są twoje urodziny, które jak zawsze spędzisz na przyjęciu z bliskimi, i dlatego pomyślałem, że zjawię się kilka dni wcześniej. Jeśli masz już jakieś plany na dzisiejsze popołudnie, zrozumiem to, ale chciałbym spędzić z tobą trochę czasu. Wybacz mi, prawie zapomniałem o pierwszym prezencie. – Drżącą dłonią wręczył jej różę.

– Idealny prezent. Dziękuję. – Złożyła subtelny pocałunek na jego policzku. – Oczywiście nie mam żadnych planów, a nawet gdybym miała, od razu przestałyby istnieć. Nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że tu jesteś.

Objął ją mocno w pasie, przyciągając do siebie.

– Nie mamy wiele czasu na to, co zaplanowałem, musisz przecież zjawić się na rodzinnej kolacji. A zanim nadejdzie ta pora, chciałbym zabrać cię w kilka miejsc.

Spojrzała na niego, mrużąc oczy.

– Czyli wszystko już zaplanowałeś?

Przytaknął.

– I nie mam nic a nic do powiedzenia w tej kwestii?

Ponownie skinął z uśmiechem.

– W takim razie prowadź, mój drogi przewodniku.

Ujął jej dłoń i wolnym krokiem ruszyli przed siebie. Luiza opowiadała o dniu wypełnionym zajęciami na uczelni, a on wspomniał w paru zdaniach o podróży. Wolał słuchać jej głosu, niż opowiadać o swojej codzienności. Zmierzając w kierunku następnego punktu na liście jego szczegółowego planu, mijali kolejne budynki, przecznice, ludzi, nie zwracając na ten fakt większej uwagi.

Dom handlowy w prestiżowej dzielnicy był ogromnym czteropiętrowym budynkiem otoczonym innymi sklepami i kamienicami mieszkalnymi. Zaledwie dwie ulice dzieliły przechodnia od samego centrum i od placu z wesołym miasteczkiem, do którego lubili wybierać się nie tylko młodzi. Ulica, przy której stał największy dom handlowy w promieniu kilkunastu kilometrów, była miejscem, gdzie człowiek mógł znaleźć niemal wszystko, w dodatku najlepszej jakości – od jedzenia, odzieży, zabawek, po książki, biżuterię oraz całą niekończącą się listę rzeczy potrzebnych do szczęścia. Sam budynek był niczym królestwo najlepszych produktów, barw, zapachów i tkanin. Za obrotowymi drzwiami krył się świat wypełniony dźwiękami kroków stawianych na matowej, ciemnej posadzce, różnorodnymi zapachami oraz umilającą czas zakupów grającą w tle muzyką.

Od razu udali się schodami na pierwsze piętro, gdzie w północnej części pasażu znajdowało się stanowisko z biżuterią. Za kontuarem stała ubrana w ciemny kostium kobieta w średnim wieku. Jasne włosy sięgające szyi podkreślały owal jej twarzy i liczne zmarszczki wokół oczu.

– W czym mogę państwu pomóc? – zapytała z uśmiechem, gdy tylko podeszli.

– Chcielibyśmy wybrać pierścionek dla tej młodej damy.

Dziewczyna zaczęła protestować, szepcząc do Piotra słowa sprzeciwu.

– A czy wybrali państwo fason, wykonanie, kamień?

– Ta decyzja nie należy już do mnie. – Spojrzał na Luizę. Jej oczy błyszczały od łez. – Wybierz ten, który ci się spodoba. Pragnę, aby na twoim palcu pojawił się idealny i tylko twój pierścionek jako dowód mojej miłości. To będzie mój prezent dla ciebie.

Ekspedientka westchnęła ze wzruszeniem.

– To może pokażę państwu kilka wyjątkowych sztuk.

Na twarz Luizy wypłynął rumieniec zawstydzenia. Spojrzała Piotrowi w oczy, szepcząc bezdźwięcznie: „Jesteś szalony”.

– Skoro nie mam innego wyjścia i muszę coś wybrać, chciałabym, żeby pierścionek był skromny i nie rzucał się w oczy.

Sprzedawczyni przytaknęła i po chwili na ladzie znalazło się siedem modeli, które spełniały wymagania dziewczyny. Przez kilka sekund błądziła wzrokiem między błyskotkami, aż wreszcie wskazała na jeden wzór.

– Co sądzisz o tym?

– To nie ja będę go nosić – odpowiedział Piotr z uśmiechem. – Jest piękny i jeśli właśnie ten ci się podoba…

– Tak.

– Wspaniale. Czy mam go zapakować? – zapytała kobieta.

– Nie, nie trzeba. – Wziął od ekspedientki pierścionek i nie zwracając uwagi na innych klientów błądzących między stoiskami, uklęknął przed Luizą. Dziewczyna rozejrzała się ze strachem. – Czy twoja odpowiedź wciąż brzmi „tak”?

– Jeszcze pytasz?

Jej słowa przyniosły mu ulgę.

– Oczywiście, że tak!

Wsunął pierścionek na jej palec. Pasował idealnie. Dopiero teraz poczuł, jak szybko biło mu serce, w głowie jawiła się całkowita pustka. Zanim wstał, złożył na jej dłoni pocałunek, który miał przypieczętować szczęście ich przyszłych dni. Nachylił się i szepnął do jej ucha:

– Widzisz, tym razem pamiętałem, aby uklęknąć.

– Jakie to wzruszające. – Sprzedawczyni stała z dłońmi przyłożonymi do ust. – Taki piękny gest… Ale on musi panią mocno kochać, skoro zdobył się na odwagę, żeby zrobić coś tak wzruszającego. I to przy obcych.

– Nawet nie wie pani, jak bardzo. – Ściszonym głosem dodała: – Nie podejrzewa pani, jak bardzo szalone pomysły potrafi wymyślić. I dlatego go kocham.

– Tylko dlatego? – zapytał, udając urażonego jej uwagą.

Dziewczyna przewróciła oczami.

– Oczywiście, że nie. – Pocałowała go w policzek. – Przecież wiesz.

– Mogę jedynie się domyślać.

Powoli, nie zwracając uwagi na mijający czas, udali się do kawiarni. Tej samej, w której zazwyczaj spędzali długie godziny podczas jego odwiedzin. Mimo szerokiego asortymentu ciast i ciasteczek serwowanych w tym miejscu jednogłośnie wybrali drożdżówkę z owocami. Przypominała mu trochę ciasto pieczone niegdyś przez jego matkę i babkę. Przywoływało miłe obrazy w jego głowie. Zajęli miejsca przy małym stoliku na samym końcu, gdzie było znacznie spokojniej niż w pozostałych częściach lokalu.

– Wszystkiego najlepszego! – powiedział, gdy kelner postawił przed nią talerzyk z kawałkiem ciasta.

– Proszę… Przestań. Tak wiele dziś dla mnie zrobiłeś. Przejechałeś taką odległość tylko po to, aby pobyć ze mną parę chwil, ofiarowałeś mi przepiękną różę i pierścionek, którego cena znacznie przewyższa twoje trzymiesięczne oszczędności. – Spojrzała na błyszczący ciemnoróżowy diamencik w złotej obrączce. – Czym ja na to wszystko zasłużyłam?

– Uwierz mi, to nie jest nawet ułamek tego, na co tak naprawdę zasługujesz. To stanowczo za mało. Zwłaszcza za wszystko to, co dla mnie zrobiłaś. Swoją przyjaźnią i oddaniem uratowałaś mnie, dałaś mi nadzieję na przyszłość. Dałaś mi drugie życie.

Po jej policzku spłynęła łza.

– Przepraszam, nie powinienem był tego mówić. Nie w takim szczególnym dniu. Ale chciałbym móc ofiarować ci wszystko, na co zasługujesz i czego pragniesz. Obecnie mogę dać ci ten pierścionek, ale wiem, że to nic wartościowego.

– Nie jest tak, jak sądzisz. – Delikatnie ujęła jego dłoń. – To jest właśnie wszystko to, czego mogłabym kiedykolwiek pragnąć.

Pocałował wnętrze jej dłoni.

– Skoro mam już drugi, tym razem własny, to ten zwracam prawowitemu właścicielowi. – Podała mu pierścionek z ciemnoszarym, hematytowym kocim okiem, ofiarowany jej przed kilkoma miesiącami. Według wierzeń ten kamień miał chronić przed złymi duchami i dawać bezpieczeństwo, dobrobyt oraz szczęście noszącej go osobie.

– Zachowaj go. To przecież prezent, więc należy do ciebie. Ma cię strzec przed złem. Zresztą wygląda wspaniale na twoim palcu.

Uśmiechnęła się. Wsuwając pierścień z powrotem na palec, uroniła jeszcze jedną, małą łzę. Ostatnią. Przypatrywał się jej ruchom, mimice. Jej widok budził w nim podziw i zarazem wdzięczność za wspaniałe chwile, które mógł spędzać w towarzystwie tak cudownej istoty.

Przez następną godzinę bez przerwy rozmawiali, śmiali się i obserwowali zmieniające się wokół nich twarze. W końcu nadeszła pora jej powrotu do domu. Pora na kolejne pożegnanie. Oboje nie chcieli tego momentu, ale nie byli w stanie sprawić, żeby czas stanął w miejscu lub by wskazówki zegara cofnęły się, dając im kilka dodatkowych minut. Trzymając się za ręce, doszli niemal pod jej dom. Stanęli parę metrów wcześniej, aby w spokoju się pożegnać.

– Na pewno nie zjesz z nami? – zapytała, wpatrując się mu w oczy. – Przecież to żaden kłopot, jedynie dodatkowe nakrycie na stole.

– Jestem tego w stu procentach pewien. Z samego rana mam pociąg powrotny i zaraz po dotarciu na miejsce muszę biec do pracy. Byłoby dobrze, gdybym trochę odpoczął. Jutrzejszy dzień nie będzie należał do łatwych, a przynajmniej do krótkich – skłamał gładko. Nie chciał być przyczyną kolejnej awantury, która mogła wywiązać się między nią a jej rodzicami, wciąż nieakceptującymi znajomości ich córki.

– Rozumiem. – Przytuliła się do niego, a on mocno ją objął. Była taka delikatna, jak ten kwiat, który ściskała w dłoni. – Dziękuję za wszystko. To był najwspanialszy przedurodzinowy dzień w całym moim życiu. – Złożyła pospieszny całus na jego policzku. – Życzę ci bezpiecznej podróży. Obiecaj, że będziesz na siebie uważać.

Skinął głową.

– Do zobaczenia wkrótce.

Na jej ustach pojawił się ten wyjątkowy uśmiech. Z ociąganiem ruszyła w stronę domu. Odprowadził ją wzrokiem aż do drzwi, za którymi po chwili zniknęła. Jego serce wciąż wybijało pospieszny rytm, a on stał tam, nie mogąc odejść. Zegarek wskazywał za piętnaście dwudziestą. Chciał podbiec do drzwi, jeszcze raz ją zobaczyć, poczuć jej bliskość. Nie zrobił tego. Ruszył w przeciwną stronę, do pensjonatu, w którym do dyspozycji miał malutki pokoik z niewygodnym, skrzypiącym łóżkiem, niewielkim oknem i wspólną łazienką dla wszystkich lokatorów. Nie narzekał. Za tak niską cenę miał istny luksus. Przez całą drogę do pensjonatu, a także długie godziny przed nadejściem snu wspominał wydarzenia ostatnich godzin. W rozmyślaniach głównym obrazem była ona, jej spojrzenie, uśmiech, te dwie łzy, które spłynęły po jej jasnoróżowym policzku. Była doskonała. Kochał ją. Kochał ją całym sercem i całą duszą.

Co ona w nim widziała? Dlaczego chciała być częścią jego nieciekawego życia? Dlaczego taka dziewczyna jak ona zakochała się w takim chłopaku jak on? Wciąż nie potrafił odnaleźć odpowiedzi na pytania, które nie dawały mu spokoju. Jedyne, czego był pewien, to że miłość bywa wspaniała i jednocześnie ślepa. On darzył ją uczuciem silniejszym niż cokolwiek, co do tej pory czuł. Ona widziała w nim kogoś lepszego, kim z całą pewnością nie był, i wierzyła w niego oraz jego możliwości.

– Tak – powiedział szeptem, nie mogąc zasnąć – miłość jest ślepa i niesamowicie piękna.

*

– Naprawdę uklęknąłeś przed nią na oczach tych wszystkich ludzi? – Siedziałam z głową opartą na ręku, oczarowana jego opowieścią. – Jakie to romantyczne…

Parsknął śmiechem.

– Romantyczne? Byłem młody, głupi i szaleńczo w niej zakochany. Nie mogłem tak po prostu kupić tego pierścionka i wręczyć go ot tak, bez żadnego słowa płynącego wprost z wnętrza. Jedyne, co mogłem wtedy zrobić, to ponownie poprosić ją o rękę. A jak miałem to zrobić, nie klękając przed nią? Za pierwszym razem zapomniałem o tym, za drugim musiałem uklęknąć. Nie było innej możliwości. Na szczęście żadnej z będących tam osób nie znałem, nie spotkałem ich również w późniejszym czasie. W innym wypadku umarłbym ze wstydu. – Roześmiał się głośno. – Tak, kiedy byłem młody, miałem wiele absurdalnych pomysłów.

– Jak dla mnie to, co wtedy zrobiłeś i powiedziałeś, jest najbardziej romantyczną rzeczą, jaką kiedykolwiek usłyszałam.

– Nie wiem, nie znam się na tym. – Złożył dłonie i przez chwilę nad czymś dumał. – Chodź, coś ci pokażę.

Ruszyłam za nim schodami na piętro. Prawie każdy drewniany stopień skrzypiał pod ciężarem naszych stóp. Zaprowadził mnie na koniec wąskiego korytarza, do pomieszczenia, które okazało się sypialnią. Średniej wielkości pokój miał dwie pary okien na dwóch ścianach – jedne wychodziły na ulicę, drugie na sąsiedni ogródek. Nie musiałam tego sprawdzać, ponieważ identyczny rozkład poszczególnych pomieszczeń znajdował się w domu mojej ciotki. W pokoju, oprócz masyw­nego podwójnego łóżka z drewna, niskiego stolika nocnego po prawej stronie łóżka, komody i szafy, znajdowały się również: stolik, wysokie lustro i obita ciemnym materiałem mała ława ustawiona u podnóża łoża. Na stoliku i komodzie stały szkatułki, pojemniki, kilka ramek ze zdjęciami, książki i inne bibeloty. Na komodzie było oprawione zdjęcie jego żony, które widziałam już wcześniej. Na stoliku nocnym, obok lampki, znajdowała się fotografia ich dwojga wykonana w miejscu, które skądś znałam, ale nie potrafiłam przypomnieć sobie skąd. Nie potrafiłam też zlokalizować tego miejsca, choć coś mi mówiło, że znajdowało się w okolicy.

– To zdjęcie zostało zrobione latem, rok po naszym ślubie. – Jego słowa kolejny raz wyrwały mnie z zamyślenia. – Nie wiem, czy poznajesz, ale to nasza rzeka i most łączący tę część miasta z centrum. Most, którym niepostrzeżenie przemieszczamy się każdego dnia. Kiedyś była to promenada z prawdziwego zdarzenia, z miejscami do odpoczynku i drzewami. Drzewa ukrywały człowieka przed słońcem i cicho szumiąc, tworzyły unikalną melodię. Własną, a jednak będącą częścią melodii świata. – Usiadł na krawędzi łóżka i poklepał fragment obok siebie, pokazując, abym też przysiadła. Wziął ramkę i przez dłuższą chwilę wpatrywał się w zatrzymany w czasie obraz, jakby w myślach odtwarzał tamten moment. – Widzisz, kiedyś brzeg rzeki otoczony był takim niskim betonowym murkiem. Idealne miejsce do przesiadywania i wpatrywania się w nurt wody. Po co komu parkowe ławki, kiedy można rozsiąść się lub nawet położyć na betonowym murku… Tamten dzień był słoneczny, pierwsza niedziela sierpnia. Wybraliśmy się nad rzekę, której brzegiem często spacerowaliśmy bez względu na pogodę czy porę roku. Byliśmy tam od dłuższego czasu. Ja siedziałem wsparty rękoma o ciepły murek, a Luiza leżała na nim z głową na moich udach. Poprosiłem przechodzącego mężczyznę, żeby zrobił nam zdjęcie. Zgodził się bez wahania. Nie zmieniliśmy pozy, pozostaliśmy w bezruchu, uśmiechając się do obiektywu. Ujęcie zostało zrobione, pochyliłem się i pocałowałem Luizę. Dopiero później, gdy klisza została wywołana, okazało się, że mężczyzna uchwycił również ten wyjątkowy moment. To dzięki niemu powstało moje ulubione zdjęcie.

– Jest niesamowite. – Nie mogłam oderwać wzroku od dwóch zakochanych postaci.

– Wykonałem kilka odbitek, które oprawiłem i rozstawiłem po domu, aby spoglądać na nie i przypominać sobie jej zaskoczenie, śmiech, jej twarz, gdy wpatrywała się we mnie z błyskiem w oczach. Ona była moim światłem w szarości codzienności. Moim cudem.

Odstawił ostrożnie ramkę na jej prawowite miejsce, po czym wstał i podszedł do komody po drugiej stronie pokoju. Przez kilka chwil szukał czegoś w jednej ze szkatułek, przerzucając jej zawartość i szepcząc coś niezrozumiale.

– Oto pierścionek, który jej ofiarowałem za pierwszym razem. – Wręczył mi ściemniałą srebrną obrączkę z małym kamieniem, na którego powierzchni odbijała się smuga światła. Był piękny, niemal hipnotyzujący. – ­Przymierz.

– Nie, nie mogłabym.

– Ależ możesz i jak chcesz, możesz go nawet zatrzymać.

Ponownie zaprzeczyłam.

– A co mam niby z tym wszystkim zrobić? Rozmawiałem już na ten temat z moim synem i on niczego nie chce. Nie chce tego, co należy do mnie, co pochodzi z przeszłości i co należy również do niego. Co mam więc z tym wszystkim zrobić? Wyrzucić, rozdać, zakopać z nadzieją, że pewnego dnia ktoś odkopie w ogrodzie skarb z przeszłości?

– Pomysł zakopanego skarbu brzmi interesująco, ale wątpię, żeby ktoś docenił twoją pomysłowość, a przede wszystkim gest. – Spojrzałam ponownie na pierścionek idealnie pasujący na mój palec. – W takim razie zawrzyjmy pakt. Umówmy się, że jeśli twój syn rzeczywiście nie będzie go chciał, przyjmę go.

Pan P. wziął oddech, chcąc powiedzieć coś więcej, ale się powstrzymał.

– Zgoda. – Energicznie uniósł palec. – Nie zgadniesz, co jeszcze mam tu ukryte.

– Zapewnie jakieś niesamowite cacko – rzuciłam, odkładając ostrożnie pierścionek do drewnianej szkatułki.

– Żebyś wiedziała.

Mogłabym przysiąc, że w tej chwili w jego spojrzeniu ujrzałam tę samą chłopięcą radość pełną marzeń i wolności, którą widziałam na zdjęciach z czasów, kiedy był młodzieńcem.

– Sama zobacz.

Spomiędzy wieszaków, na których schludnie wisiały ubrania w stonowanych barwach, wciągnął trzy pokrowce. W pierwszym znajdowała się piękna suknia sięgająca za kolano, uszyta z miękkiego czarnego materiału. Miała grube ramiączka, nie za głęboki dekolt, idealnie zarysowane wcięcie w talii. Sądząc po wyglądzie, musiała przylegać do ciała w górnej części, a od pasa w dół – swobodnie się rozszerzać. Wyobraźnia podpowiadała mi, że osoba, która ją nosiła, wyglądała w niej wspaniale. Drugi pokrowiec zawierał średniej długości kremową sukienkę. Była prosta, bez żadnych zbędnych dodatków i przez to wyglądała cudownie. W trzecim zaś znajdowała się długa, zwiewna kreacja z jasnego materiału z jasnymi kwiatowymi nadrukami, wyglądającymi, jakby ktoś namalował je odręcznie akwarelami. Suknia miała krótkie, wąskie rękawy, typowy dla tamtych lat dekolt oraz czarną szarfę pod biustem, dyskretnie zaznaczającą talię. Kiedy Pan P. wyjął je z opakowań, mogłam się im lepiej przyjrzeć. Nie były to typowe suknie, które można obecnie kupić w każdym sklepie z odzieżą. Te wykonano z niespotykaną w dzisiejszych czasach starannością i miały idealny fason, niczym trzy diamenty wśród szarych kamieni, którymi były współczesne ubrania. Nawet w dotyku materiały wydawały się znacznie lepsze gatunkowo od każdej tkaniny w mojej szafie. Nawet od odzieży kosztującej krocie i pochodzącej z najlepszych butików, na jakie było mnie stać.

– Te suknie włożyła ledwie parę razy i za każdym razem wyglądała w nich przepięknie. W tej jasnej wystąpiła na naszym ślubie i chyba jest to odpowiednie wyjaśnienie, dlaczego mam do tej kreacji większy sentyment niż do innych, nawet własnych ubrań.

Wciągnęłam głośno powietrze i jeszcze raz przesunęłam dłonią po trzech tkaninach. Obecnie były pożądane przez modowych pasjonatów i trzeba było płacić za nie krocie, ale krój i idealny stan sprawiały, że kreacje wyglądały, jakby uszyto je przed tygodniem i pochodziły wprost ze sklepu.

Spojrzał na mnie, unosząc lewą brew.

– Może chcesz przymierzyć? Powinny na ciebie pasować, choć zapewne okazałyby się przykrótkie i może ociupinę za wąskie w talii, ale kto wie.

Zerknęłam ponownie na trzy stroje.

– Znów mnie kusisz…

Jego spojrzenie nagle uległo zmianie. Może tylko mi się zdawało, ale dostrzegłam w jego oczach coś smutnego, jakby prośbę. W myślach wzruszyłam ramionami i stwierdziłam: co mi szkodzi spróbować? Wezmę wdech, wydech i spróbuję dopiąć zamek.

– Która pierwsza?

Podał wieszak z czarną.

Pokój po drugiej stronie korytarza, umeblowany, ale opuszczony, musiał dawniej należeć do jego syna lub był gościnnym. Rozejrzałam się i nie znalazłam ani grama kurzu czy innego brudu na pustych meblach. Znów załamałam się tym, jak sterylnie było w domu starszego, samotnego mężczyzny. Opanowała mnie bezradność, że tak łatwo przegrywałam w walce o czystość na własnym terenie.

Zdjęłam koszulę oraz spodnie i powoli wsunęłam sukienkę. Na szczęście z boku znajdował się suwak. Zaczął prawidłowo pracować dopiero po kilku próbach ponownego użycia po długim okresie spoczynku. Jak oboje przypuszczaliśmy, kreacja była odrobinę za wąska, ale jakimś cudem mogłam bez przeszkód w niej oddychać. Weszłam boso do sypialni. Pan P. siedział na ławie i przeglądał grube notesy ułożone na podłodze obok jego stóp. Spoglądając na mnie, odłożył trzymany w ręku tom.

– I jak? – Okręciłam się powoli.

– Zupełnie jakby została uszyta dla ciebie. Jesteś znacznie wyższa od mojej żony, dlatego sukienka jest za krótka. U Luizy sięgała do połowy łydek, a u ciebie ledwo do kolan. Ale nie zmienia to faktu, że wyglądasz w niej bardzo ładnie. – Zamyślił się, po czym dodał: – Wielokrotnie wspominałem, że jesteś do niej podobna, a teraz, gdy nosisz jej sukienkę… Będę szczery: targają mną sprzeczne emocje. Takie dziwne wrażenie, jakbym patrzył na moją żonę. Wzrok bawi się ze mną, a umysł przywołuje tak wiele obrazów… Wiesz, ta iluzja jest nawet przyjemna. – Kącik jego ust powędrował w górę, choć zauważyłam napływające do jego oczu łzy. – Chcesz przymierzyć drugą?

Nie mogłam się już wycofać. Ostrożne wzięłam kremową suknię.

– To niesamowite, jak wielkim uczuciem ją darzyłeś i nadal darzysz.

– Tak właśnie wygląda prawdziwa miłość. – Przeniósł wzrok za okno. – Tak sądzę.

Czy to prawda? Jeśli tak, chciałabym, aby pewnego dnia moim sercem i umysłem zawładnęło identyczne uczucie. Taka magiczna siła, dzięki której wiedziałabym, że należę do jednej osoby, a ja odnalazłam przeznaczone mi miejsce. Za coś takiego, za takie uczucie oddałabym wszystko. Nawet własną duszę. A może ją przede wszystkim.

Tym razem zapięcie zamka błyskawicznego nie poszło tak sprawnie jak przy poprzedniej kreacji. Porządnie się namęczyłam, podejmując kolejne próby i wykonując iście gimnastyczne ruchy, wstrzymując na kilka chwil oddech, aby dopiąć suwak na plecach. Ledwie udało mi się dobrnąć do połowy i niestety musiałam się poddać. Nie tyle z powodu utkwienia w beznadziejnej sytuacji, co z obawy przed zniszczeniem materiału. Ta sukienka, mimo że piękna, nie była moim przyjacielem i nie zapowiadało się, aby relacja między nami miała w najbliższym czasie ulec zmianie. Prawie nie mogłam oddychać z materiałem ściśle przylegającym do połowy ciała niczym druga skóra.

Stawiając z trudem stopy, przeszłam kilka metrów z jednego pomieszczenia do drugiego. Wsunęłam głowę do środka.

– Nie wiem, czy powinnam tu przychodzić…

Spojrzał na mnie zaniepokojony.

– A coś się stało?

Powoli weszłam, przytrzymując lewą ręką na plecach niezapiętą część. Roześmiał się na sam widok.

– Jest wspaniała, ale niestety nie dla mnie. Nie mogę normalnie oddychać nawet w niedopiętej i obawiam się, że jeśli za chwilę nie przebiorę się w coś luźniejszego, zemdleję z braku tlenu.

Roześmiał się jeszcze głośniej, a ja wraz z nim.

Chwyciłam długą suknię i powędrowałam na palcach do drugiego pokoju. Pod moimi stopami skrzypiało stare drewno. Drewno, które pamiętało tak wiele chwil życia tej rodziny. Ostrożnie zdjęłam kreację i ułożyłam ją na pustym łóżku obok poprzedniej.

Zanim przymierzyłam ostatnią, przez kilka chwil wodziłam palcami po materiale, pięknych nadrukach, badałam fakturę aksamitnej wstęgi. Ta kreacja była idealna. Prawdę mówiąc, zbyt idealna, żeby mogła być prawdziwa. A jednak trzymałam ją w rękach i moja skóra za chwilę miała poznać jej dotyk. Wstęga czyniła suknię nieco szerszą w pasie, ale nie był to mankament, ponieważ całość od razu dopasowywała się do figury i leżała wręcz perfekcyjnie. U góry węższa, od talii rozszerzająca się i luźno opadająca na ziemię, dzięki czemu z materiału tworzyły się lekkie fałdy. Materiał zakrywał moje stopy i prawie dotykał podłogi.

– Ta jest znacznie wygodniejsza – oznajmiłam, wchodząc pewnym krokiem do sypialni. – Jest wspaniała.

– I jest przykrótka! – Roześmiał się.

Spojrzałam w dół. Jak dla mnie miała idealną długość, ponieważ mogłam w niej swobodnie się poruszać.

– Powinna być dłuższa.

Oparłam rękę na biodrze i spojrzałam na niego py­­tająco.

– Moja żona wyjaśniła mi kiedyś, że suknie jak ta mają odpowiednią długość i fason, jeśli musisz unieść nieco materiał, by móc się w niej przemieszczać. A ta – wskazał na krawędź materiału – ledwo zakrywa połowę twoich stóp.

Wzruszyłam ramionami.

– Jak dla mnie jest idealna – stwierdziłam i ruszyłam się przebrać.

Jeszcze raz przesunęłam dłonią po tkaninach trzech sukienek. Czy naprawdę tak niewiele zostaje po nas, gdy odchodzimy? Kilka wspomnień, parę marnych przedmiotów, zdjęć, może ubrań lub ulubionych dodatków? A co z rzeczami otaczającymi nas za życia każdego dnia? Pozostają same, zdane na łaskę lub niełaskę bliskich nam osób. Czeka je taka sama zguba jak nas.

– Zobacz, jak niewiele mi po niej zostało – odezwał się, gdy odwieszałam sukienki w pokrowcach na ich poprzednie miejsce. Podał mi duży zniszczony notes. – Dzień po pogrzebie wyciągnąłem jeden z nich z dolnej szuflady, gdzie leżały przez cały czas. W szufladzie, między ubraniami. Trzymałem, gładziłem wierzch, ale nie miałem odwagi zajrzeć do środka. Aby ponownie poczuć jej obecność. Wszystko wciąż miało jej zapach.

Usiadłam obok niego na ławie i powoli przewertowałam notes. Kartki zawierały słowa i szkice wykonane za pomocą czarnego tuszu.

– Jej zapiski, zwierzenia, wspomnienia, marzenia. Przez wszystkie te lata spędzone z nią wielokrotnie widziałem, jak coś skrzętnie zapisuje, ale nie znałem treści. Czasem, gdy pisała, na jej ustach pojawiał się lekki uśmiech, czasami zabawnie marszczyła brwi lub nieświadomie nawijała kosmyk włosów na palec. – Wziął głęboki oddech. – Musiał minąć ponad miesiąc, abym zatracił się w treści zachowanej w notesach po brzegi wypełnionych jej pismem. Spędziłem wiele bezsennych nocy przy świetle lampy, czytając, cierpiąc i poznając ją na nowo. Przypominając sobie jej obraz, barwę głosu, jej dotyk. To z jednego z nich dowiedziałem się o jej kłótniach z rodzicami, o ich groźbach, gdy byliśmy jeszcze przyjaciółmi. O tym, jak walczyła przed i po każdej wizycie w moim domu. O bezsennych nocach i momentach wypełnionych łzami. Przez tak długi czas, gdy byliśmy razem, nie wspomniała, że ktoś ze znajomych jej rodziny był tamtego dnia w domu handlowym i widział całe to przedstawienie z proszeniem o rękę. Nowina niestety przekroczyła próg jej domu. A ja, jak ostatni głupiec, łudziłem się, że to była nasza tajemnica, tylko nasza i że wszystko będzie dobrze. Była dzielna i miała twardy charakter, mimo wszystko była najwrażliwszą istotą, jaką znałem. Od tamtego dnia, gdy wyciągnąłem te notesy z szuflady, trzymałem je tu, na tym stoliku nocnym, i wracałem do nich tak często, że znam na pamięć treść każdego z nich. – Wziął resztę starych brulionów w ciemnych okładkach i położył na moich kolanach. Pięć opasłych tomów. – Przejrzyj je. Jestem pewien, że na ich kartach znajdziesz uzupełnienie mojej opowieści i być może odpowiedź na część pytań, które zdążyły się pojawić w twoim umyśle.

Przytaknęłam, oceniając ogrom wręczonych notesów. Setki stron, tysiące wspomnień i refleksji. Miliony liter budujących słowo za słowem. Całe jej życie.

*

Luiza zjawiła się na jego dzikich terenach, jak zwał je nie­­­­mal od zawsze, zaraz po zdaniu wszystkich egzaminów, a tym samym po zakończeniu pierwszego roku nauki. Było piątkowe południe, środek sierpnia. Słońce szczypało skórę, a na błękitnym niebie nie było ani jednej ­chmurki.

Na peron dotarł trzydzieści minut przed czasem. Jego dłonie drżały na samą myśl, że lada moment ją zobaczy. Minął ponad miesiąc, odkąd widział ją po raz ostatni, i nie mógł się doczekać, gdy jej uśmiech znów rozpromieni jego duszę i zabarwi szarą rzeczywistość. Co parę minut nerwowo spoglądał na zegarek, z jednej strony pragnąc, aby nadeszła już ta cudowna chwila, z drugiej – obawiając się tego momentu, kiedy przyjdzie mu stanąć z nią twarzą w twarz. Schował dłonie w kieszeniach spodni. Lekki powiew przyniósł namiastkę chłodu. Z oddali dobiegł znajomy dźwięk. Zegarek wskazywał jedenastą siedem. Kilkadziesiąt sekund później skład zatrzymał się ociężale i zaledwie trzy osoby opuściły jego wnętrze. Wśród nich była ona. Ubrana w letnią błękitną sukienkę z ramiączkami zawiązywanymi na karku i z luźno upiętymi włosami. Przypominała tę samą dziewczynę, którą poznał przed trzema laty. Spoglądała na niego z uśmiechem, kiedy szedł w jej kierunku. W jego głowie panował mętlik spowodowany milionem myśli i emocji. Dotknął jej policzka, powoli zbliżył swoje usta do jej i pocałował. Nie musiał się przejmować, że ludzie będą plotkować za ich plecami. Tutejsze życie miało inne priorytety niż kolejny skandal czy powód do plotek. W dodatku tu nikt nie znał jej tak dobrze jak mieszkańcy jej miasta, utrzymujący kontakt z jej rodziną.

Przez