Dlaczego, mamo? - Daria Skiba - ebook + audiobook

Dlaczego, mamo? ebook i audiobook

Daria Skiba

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Nastoletnia ciąża zawsze jest zaskoczeniem. Tak samo było w przypadku Marleny, dla której stan błogosławiony był początkiem zmian. Całe jej życie przewróciło się do góry nogami, kiedy ona starała się walczyć… Ile trudu wymaga wychowanie dziecka dla kogoś, kto sam nim wciąż jest? I jak wiele może znieść nastolatka, której życie nie raczyło oszczędzić? Dlaczego, mamo?? to opowieść nie tylko o macierzyństwie, ale także o sprawach z nim związanych, o których na co dzień się nie mówi. Kobieta jest w stanie wiele znieść, ale nie wszystko…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 370

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 38 min

Lektor: Lena Schimscheiner

Oceny
4,1 (94 oceny)
49
23
12
5
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Aleks20-23

Dobrze spędzony czas

Ciężka i trudna tematyka
00
Irenaira

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna książka 😍. Takiego zakończenia się nie spodziewalam 🥹😥
00
estrojkowska2023

Nie oderwiesz się od lektury

Smutna
00
Kamika103

Nie oderwiesz się od lektury

Super Polecam
00
Kikizuza

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam dajnue sie słucha
00

Popularność




Redakcja

Anna Seweryn

Projekt okładki

Maksym Leki

Fotografia na okładce

© ShotPrime Studio/Shutterstock

Redakcja techniczna, skład i łamanie

Damian Walasek

Opracowanie wersji elektronicznej

Grzegorz Bociek

Korekta

Urszula Bańcerek

Wydanie I, Chorzów 2019

Wydawca: Wydawnictwa Videograf SA

41-500 Chorzów, Aleja Harcerska 3c

tel. 600 472 609

[email protected]

www.videograf.pl

Dystrybucja: DICTUM Sp. z o.o.

01-942 Warszawa, ul. Kabaretowa 21

tel. 22-663-98-13, fax 22-663-98-12

[email protected]

www.dictum.pl

© Wydawnictwa Videograf SA, Chorzów 2018

tekst © Daria Skiba

ISBN 978-83-7835-718-6

Dla mojej jedynej siostry, Marty, w podziękowaniu za wielką miłość i wsparcie, jakim zawsze mnie obdarzałaś.

Dziękuję Ci za szczęście i przepraszam za smutek.

Obyś zawsze pamiętała, że u mnie każdego dnia znajdziesz pomoc, jakiej tylko będziesz potrzebować.

Nie ma na świecie takich problemów, z którymi sobie nie poradzimy.

1. Marlena

Grudzień 2010

To nie mogła być prawda! Przecież to był na pewno sen, z którego, choć bardzo chciałam, nie mogłam się obudzić. Byłam pewna, że w końcu do mojego małego pokoju wejdzie mama, z wałkami na włosach, otulona szczelnie szlafrokiem, i jak każdego ranka, pokrzykując, uwolni mnie z objęć Morfeusza.

W moim śnie siedziałam na posadzce w szkolnej toalecie, obejmując rękoma nogi, i bujałam się w tył i w przód. Czekałam, aż nadejdzie świt, a ja w końcu wyrwę się z tego obłędu, który coraz bardziej mnie pochłaniał. Takie rzeczy działy się tylko w amerykańskich filmach. To właśnie w nich młode dziewczyny okazywały się głupie i naiwne, a jedna sytuacja potrafiła wywrócić ich życie do góry nogami. Czy właśnie to mogło spotkać i mnie? Całe życie ślepo wierzyłam, że mnie nigdy nie przytrafi się nic… takiego! Tylko dlaczego wciąż nie słyszałam słów mamy: „Marlena, wstawaj już! Grzanki masz na stole, herbatę w termosie. Jestem u siebie, ale nie wchodź”. Dlaczego wciąż nie przyszła mnie obudzić?

Nagle usłyszałam stukanie do drzwi.

– Mama? – zapytałam z nadzieją w głosie.

Już chciałam się poderwać z zimnej posadzki i rzucić w jej ramiona, kiedy do moich uszu dotarły zupełnie inne słowa niż te, na które z utęsknieniem czekałam.

– Jaka mama, dziewczyno? Oszalałaś? Wyłaź z kibla, siedzisz tu całą przerwę!

To była Sylwia? Trudno mi było w to uwierzyć.

Z moich oczu ponownie wylał się potok łez, nad którymi już nie panowałam. Co ja najlepszego narobiłam? Jak się z tego wytłumaczę i co powiem matce? Ojciec mnie zabije. Nie, nie mogę! Nie mogę nikomu się przyznać… Muszę jak najszybciej porozmawiać z Krystianem. Przecież mnie kocha, na pewno coś zaradzi. Jest mądry, będzie wiedział, co robić.

Dłużej nie zastanawiając się, wybiegłam ze szkolnej toalety, potrącając po drodze Sylwię i jej przyjaciółeczki. Usłyszałam jeszcze, jak za mną wołały i rzucały pod moim adresem soczyste epitety, jednak nie miało to żadnego znaczenia. Jak najszybciej musiałam dotrzeć do mojego chłopaka.

Krystian był typem szkolnego lidera. Kochały się w nim wszystkie dziewczyny, ale on wybrał mnie. Nigdy nie zapomnę dnia, w którym poprosił mnie podczas szkolnej dyskoteki do wolnego tańca. Stałam sama pod ścianą, bo moja najlepsza kumpela, Olka, w ostatniej chwili się rozchorowała, a kuzynka Wiolka jak zawsze znalazła dziwną wymówkę, by nas wystawić. Miałam się powoli zbierać do domu, kiedy światła przygasły, a z głośników popłynęły pierwsze dźwięki Dilemma w wykonaniu Nelly’ego i Kelly Rowland. Kierowałam się w stronę wyjścia, kiedy poczułam, że ktoś złapał mnie za rękę. Spojrzałam na nią i już wtedy wiedziałam, kto stał przede mną. Poniżej kciuka widniała wytatuowana literka S, oznaczająca imię Samanta. To była siostra Krystiana, która cztery lata wcześniej zginęła tragicznie, w wypadku samochodowym, jadąc z grupą na zawody cheerleaderek. Były dwie ofiary śmiertelne – ona i trenerka dziewczyn. Krystian do dzisiaj nie wybaczył sobie śmierci siostry. Choć tak naprawdę nie mógł nic zrobić, by ją uchronić, obwiniał właśnie siebie. Tuż przed wyjściem Samanty z domu rodzeństwo bardzo się pokłóciło o jakąś pierdołę. Kto mógł przypuszczać, że tego dnia widzieli się po raz ostatni?

Na dyskotece, kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, przeszły mnie ciarki. Czułam mrowienie wzdłuż całego kręgosłupa i gdyby nie fakt, że wszystkie światła były przygaszone, mój ideał dostrzegłby wypieki na mojej twarzy. Marzyłam o nim każdego dnia i każdej nocy od momentu, gdy zjawił się w naszej szkole. Zapytał mnie o coś, jednak muzyka zagłuszyła jego słowa. Kiwnęłam tylko głową, co – jak się później okazało – było zgodą na zaproszenie do tańca. Krystian sprawnym ruchem przyciągnął mnie do siebie, objął ramionami i wyszeptał: „Nie mogłem się doczekać, aż cię dotknę”. Ponownie przeszedł mnie dreszcz. Położyłam głowę na jego klatce piersiowej i usłyszałam bicie serca. Jego rytm zdecydowanie przyspieszył. Tę chwilę miałam zapamiętać na zawsze…

– Krystian! Krystian, to ja, Marlena. Wpuść mnie, proszę!

Dobijałam się do jego drzwi, chociaż nie miałam pewności, czy był w domu. Wiedziałam tylko, że tego dnia nie dotarł do szkoły. Tak bardzo liczyłam na to, że zaraz mnie przytuli i jak za dotknięciem magicznej różdżki rozwiąże wszystkie moje problemy. Chciałam, żeby doradził mi coś mądrego. Potrzebowałam też zapewnienia, że wszystko będzie dobrze. Przecież musiało być!

Nie zauważyłam momentu, kiedy drzwi się uchyliły i wyjrzała zza nich starsza kobieta w kuchennym fartuchu.

– Dzień dobry, pani Helenko. Czy zastałam Krystiana?

– A dzień dobry, dzień dobry, moje dziecko. Wejdź, wejdź. Krystianka nie ma, poszedł mi do sklepu po mąkę, bo mi zabrakło do szarlotki, ale niedługo powinien być. Oj, już nie te lata. Kiedyś bym sama pobiegła, pogadała po drodze z Miecią i wróciła szybciej niż ten nasz Krystianek, a jego dobre pół godziny nie ma. Napijesz się czegoś, kochaniutka? – spytała babcia mojego chłopaka, która była chyba najukochańszą osobą, jaką znałam. Na wszystko zawsze potrafiła znaleźć odpowiednie rozwiązanie.

Podobno kiedy babcia Helenka budziła się rano, mówiła sobie zawsze te same słowa: „Ten dzień będzie piękny, dlatego że się obudziłam. Wszelkie problemy schowam w kieszeń, by wieczorem na zawsze o nich zapomnieć”. Gdyby tylko tak się dało. Decyzje, które podejmujemy w chwili słabości, wpływają na całe nasze życie. I nie tylko nasze… Nieprzemyślane słowa ranią najbardziej, a wyrządzone krzywdy trudno wyprostować.

– Nie, nie, dziękuję. Ja tylko chciałam… Przepraszam, ja… Ja już pójdę. – Odwróciłam się na pięcie i uciekłam tak szybko, jak tylko potrafiłam.

Babcia Krystiana próbowała mnie jeszcze zatrzymać, wołając za mną, ale bezskutecznie. Tym razem nie mogła mi pomóc. Jedyne jej słowo, które zrozumiałam, a które nieustannie brzęczało mi w myślach, to „dziecko”. Dziecko, dziecko, dziecko…

– Dlaczego?! – wykrzyczałam sama do siebie, gdy dobiegając do parku, padłam na kolana przy jednej z ławek.

Był mroźny dzień i choć wszystko przykryte było białym puchem, a parkowe alejki odróżnić można było tylko po tym, że leżący na nich śnieg był mocno ubity, nie zważałam na to. Mogłam zapaść się nawet pod białą pierzyną, sięgającą pasa, tak by nikt nie mógł mnie znaleźć. Nie widziałam dla siebie przyszłości ani odpowiedniego rozwiązania.

– Marlena? Co ty, do cholery, wyprawiasz? – nagle doszły mnie słowa wypowiedziane przez mężczyznę, którego tak bardzo pragnęłam usłyszeć. Marzyłam jedynie o tym, by zatopić się w jego ramionach, równie mocno, jak za pierwszym razem. – Marla, co jest?

Poczułam, jak jego silne ręce złapały mnie za ramiona i pociągnęły w górę. Ledwo trzymałam się na własnych nogach. Krystian nieznacznie odsunął się i zlustrował mnie od stóp do głów. Widziałam w jego oczach zażenowanie, gdy na mnie spoglądał. Musiałam wyglądaćfatalnie. Do teraz nie zdawałam sobie sprawy z tego, co się ze mną dzieje. Właściwie nie wiedziałam, ile czasu spędziłam w parku. Spodnie praktycznie całkiem mi przemokły, więc trochę tam prawdopodobnie siedziałam. Wzrok Krystiana przeszył mnie na wskroś i wtedy dotarło też do mnie, że jest mi niezmiernie zimno. Powoli zaczynałam się trząść, choć nie do końca byłam pewna, czy to z powodu chłodu, czy emocji, które mną targały.

– Nic nie powiesz? – Krystian pierwszy się odezwał, a ja wciąż nie wiedziałam, jak zacząć tę rozmowę. Byłam pewna tylko tego, że jak najszybciej powinnam go uświadomić.

– Kochanie, nie wiem, jak ci to powiedzieć. Bo wiesz…

– Co wiem?

– Nie denerwuj się. Musimy porozmawiać.

– Świetnie się składa, bo też chcę z tobą porozmawiać. Ale może ty zacznij. – Krystian włożył rękawiczki, odgarnął śnieg ze stojącej tuż obok ławki i wskoczył na nią, siadając na jej oparciu. – Siadasz?

– Dzięki, postoję. Chcesz rozmawiać… tutaj? – Odwlekałam moment wyznania prawdy, który nieuchronnie oznaczał moją zgubę. Choć czy ten moment nie nastąpił już wcześniej?

– A dlaczego nie? Że niby jest ci nagle zimno? Przed chwilą tarzałaś się w śniegu. Kto wie, co byś robiła, gdybym przechodził tędy trochę później albo wcale – dodał po chwili.

– Szukałam cię.

– Pod ławką? Dobry żart.

– Byłam w twoim domu, ale cię nie zastałam.

– No, patrz… Jestem. Możesz w końcu wydusić z siebie, o co ci chodzi. Chcesz mnie zostawić, tak?

Jego twarz napięła się i nie mogłam z niej nic odczytać. Zero uczuć, brak jakichkolwiek emocji. Nie ułatwiał mi tego zadania ani trochę. Liczyłam na to, że gdy się spotkamy, przytuli mnie mocno, a ja wyszeptam mu na ucho najważniejsze słowa, jakie mógłby kiedykolwiek ode mnie usłyszeć.

– Krystian, kochanie, będziemy rodzicami – powiedziałam na jednym wydechu, po czym, przysięgam, przestałam oddychać.

Sekundy dłużyły się niemiłosiernie, a ja nie mogłam pozbyć się wrażenia, że ta rozmowa nie trwała pięć minut, a całe lata. Jakby czas stanął w miejscu w oczekiwaniu na reakcję mężczyzny mojego życia. Byłam przerażona, nie wiedząc, czy zaraz porwie mnie w swoje ramiona, czy urządzi trzecią wojnę światową. A on… po prostu milczał, co tylko potęgowało moje zdenerwowanie.

– Żartujesz? – To jedyne słowo, które usłyszałam od swojego partnera.

Nawet nie drgnął, wciąż siedząc na oparciu parkowej ławki.

– Nie, nie żartuję.

– Jesteś pewna? Robiłaś test?

– Trzy razy.

– I…?

– Jestem w ciąży, nie dociera?! Po pierwszym teście druga kreska była bladoróżowa, jednak już po trzecim jeszcze chwila, a zrobiłaby się bordowa! Krystian, jestem w ciąży, a ty będziesz ojcem.

– Bladoróżowa? Jaka kreska? Jesteś pewna, że kupiłaś odpowiedni test?

– Nie rób ze mnie idiotki! – nie wytrzymałam.

Po policzkach spływały mi pierwsze łzy. Nie miałam zamiaru ich powstrzymywać. Krystian był w to tak samo zaangażowany, jak ja. Sama sobie dziecka nie zrobiłam. Za kogo on mnie miał?

– Nie wierzę, nie nabierzesz mnie na taki numer. Zabezpieczaliśmy się! Przyznaj się, przyprawiłaś mi rogi?

Wkurzył się na poważnie. Zeskoczył z ławki i podszedł bardzo blisko mnie. Czubkiem nosa praktycznie dotykał mojego czoła, patrząc na mnie z taką nienawiścią, jakbym zrobiła mu coś złego.

– Co ty wygadujesz? Jesteś moim jedynym facetem, Krystian. Wiesz, że cię kocham i nigdy z nikim więcej nie spałam. Jesteś tylko ty!

– Wytłumacz mi więc, jak to jest możliwe, skoro się zabezpieczaliśmy.

– Żadne zabezpieczenie nie daje stuprocentowej pewności, że…

– Dziewczyno! Czy ty słyszysz własne słowa? Trzeba było o tym pomyśleć, zanim dałaś mi dupy! – Wykrzyczał mi te słowa prosto w oczy, po czym obszedł mnie i ruszył w kierunku swojego domu. – Mnie albo innemu.

– Zaczekaj! Dokąd idziesz?!

– Do domu, babcia na mnie czeka.

– Babcia?! A ja? Ja już się nie liczę? Będziemy mieli dziecko, czy ci się to podoba, czy nie!

Krystian odwrócił się i ponownie zbliżył, znów taksując mnie spojrzeniem, którego miałam nie zapomnieć do końca życia. Jeszcze wczoraj mówił mi, jak bardzo mnie kocha, a dziś w jego oczach widziałam tylko nienawiść. Jakby w jednej chwili chciał rozbić moje serce na tysiąc drobnych kawałków. Zresztą tak właśnie się czułam… Wykorzystana, oszukana i tak cholernie… brudna.

– Posłuchaj, ja też ci chciałem dzisiaj coś powiedzieć. Tak się składa, że z nami koniec. Nie kocham cię. A teraz wybacz, idę pomóc babci przygotować szarlotkę. Wieczorem ma wpaść Klaudia. – Wypowiadając ostatnie zdanie, szeroko się uśmiechnął.

Każde jego kolejne słowo bolało coraz mocniej. Koniec? Nie kocha mnie? Klaudia?

– O co tu, kurwa, chodzi?! – Nie wierzyłam własnym uszom. Wybuchłam, dając upust swoim emocjom.

– O nic, dosłownie o nic. Baw się – usłyszałam na odchodne od swojego już byłego chłopaka.

Już wcześniej byłam załamana, bo nie potrafiłam sobie wyobrazić siebie w roli matki. Naiwnie łudziłam się jednak, że we dwoje jakoś uda się nam to poskładać. Teraz wiedziałam już, że zostałam z tym wszystkim sama. Z moją miłością i dzieckiem, które z każdą minutą rosło w moim brzuchu. Jak mogłam być tak głupia? Co teraz miałam zrobić? Bałam się tego, co przyniosą kolejne dni, a o zbliżających się miesiącach i latach nawet nie chciałam myśleć. Miałam skończyć szkołę, zrobić kurs, znaleźć pracę i powoli rozpocząć dorosłe życie, a nagle wpadłam w sam jego środek.

Szalony wir dopiero nabierał tempa, a ja w ogóle nie miałam nad nim kontroli.

2. Bożena

– Marlena! Nie trzaskaj drzwiami!

Czy ta dziewczyna nigdy nie nauczy się zamykać drzwi jak człowiek? Upominałam ją, od kiedy tylko sięgałam pamięcią, ale ciągle jak grochem o ścianę.

– Marlena! – Dopiero co zwróciłam jej uwagę, a ona znów swoje.

„Koniec z tym, dopóki mieszka pod moim dachem, musi dostosować się do moich zasad – pomyślałam. – W przeciwnym razie będzie musiała zacząć myśleć o czymś własnym”.

Nie mogłam znieść myśli, że wciąż zadawała się z tym chłopakiem. Nie lubiłam Krystiana, a informacja o ich, pożal się Boże, związku zwaliła mnie z nóg. Marlena bardzo się zmieniła pod jego wpływem. Wcześniej była grzeczną i poukładaną dziewczyną, a od jakiegoś czasu… Nadszedł odpowiedni moment, żeby dać jej jasno do zrozumienia, że dłużej nie będę tego tolerować. Miałam wystarczająco swoich problemów.

Odłożyłam trzymaną w dłoniach ścierkę, zdjęłam fartuch i postanowiłam w końcu przeprowadzić z młodszą córką poważną rozmowę. Tak być po prostu dalej nie mogło. Gdyby Marlena choć trochę przypominała swoją siostrę, Kamilę… Może nie była asem, ale szkołę skończyła bez problemów, a dzięki praktykom w Grecji wyjechała tam do pracy. Znalazła dom, świetnego chłopaka. Miała wszystko, o czym ja marzyłam każdego dnia przez całe życie.

Weszłam do pokoju córki i nie zastanawiając się nad niczym, od razu przeszłam do sedna sprawy. Już dawno planowałam się z nią rozmówić.

– Marlenko, córeczko, musimy sobie coś wyjaśnić…

Musiałam przyznać, że jak na skrupulatnie zaplanowaną rozmowę to początek wyszedł dość marnie. Stara, a głupia. Stresowałam się przed własną córką. Zawsze tak było, gdy na nią spoglądałam. Była śliczną dziewczyną o długich, kręconych kasztanowych włosach i niesamowicie dużych zielonych oczach. Można z nich było czytać jak z otwartej księgi. Ta dziewczyna nie potrafiła przede mną niczego ukryć.

Kiedy weszłam do małego pokoju, Marlena stała przy oknie, ze skrzyżowanymi ramionami, skulona, jakby chciała się ogrzać. Jej piękne i delikatne włosy były w okropnym nieładzie. Odniosłam wrażenie, że nie czesała ich tydzień, choć zawsze bardzo o nie dbała. Były jej największym atutem, choć zawsze kochałam każdy fragment jej ciała. Pamiętam, jak uwielbiałam się w nią wpatrywać, kiedy robiła sobie popołudniowe drzemki, będąc jeszcze małą dziewczynką. Była taka słodka i niewinna, daleka od jakichkolwiek problemów.

– Kochanie, podejdź, proszę, i usiądź. Musimy w końcu porozmawiać, ponieważ tak być nie może. Dobrze wiesz, że staram się jak mogę i jest mi bardzo ciężko, a ty…

– A co ja, mamo? No co?! – Wykrzykując ostatnie słowa, zwróciła się w końcu w moją stronę.

Serce momentalnie podeszło mi do gardła i załomotało tak mocno, jakby zaraz chciało opuścić moje ciało. Mój Boże…

– Marlenka, córeczko… Co się stało?

Nie zastanawiając się dłużej i nie próbując już szukać jakichkolwiek słów, podeszłam szybko do córki i mocno ją przytuliłam. Pragnęłam jedynie zabrać z jej barków całe cierpienie, jakie nią zawładnęło. Moja mała córeczka… Chciałam ją objąć jak kiedyś, gdy upadając na chodniku, bardzo płakała. Malutka dziewczynka z burzą loków zatapiała się w moich ramionach, bo właśnie w nich czuła się bezpiecznie. Delikatnie gładziłam ją po głowie, szepcząc, że ze wszystkim damy sobie radę.

– Kochanie, wszystko będzie dobrze. Córeczko…

Łzy mimowolnie pociekły mi ze zmęczonych oczu. Co trapiło Marlenę? Może zostawił ją w końcu ten gbur, którego dawno powinna kopnąć w tyłek. Nie zasługiwał na nią.

– Mamuś, dlaczego? – Marlena jeszcze mocniej przylgnęła do mojej piersi.

– Skarbie, co się dzieje? Wiesz przecież, że możesz mi powiedzieć wszystko. – Cały czas gładziłam włosy córki, która była okropnie roztrzęsiona. – Chodzi o Krystiana?

Na te słowa Marlena zaniosła się płaczem, nie mogąc z siebie wydusić ani słowa. W końcu obie usiadłyśmy, ale wciąż nie wypuszczałam jej z objęć. Wiedziałam, że nie będzie to prosta rozmowa. Przyszłam tutaj z zamiarem wygłoszenia reprymendy, a obawiałam się, że czekało mnie coś, czemu nie będę potrafiła sprostać.

Całe życie mieliśmy pod górkę, choć starałam się nigdy nie narzekać. Z miesiąca na miesiąc powtarzał się ten sam schemat i już nie pamiętałam, kiedy ostatni raz nie musiałam się martwić, czy pod koniec miesiąca będę miała co włożyć do garnka. Starałam się, jak mogłam. Zawsze wolałam sobie odmówić nowych butów, choć poprzednie ledwo już się trzymały po latach użytkowania. Córki były dla mnie najważniejsze i wszelkie oszczędzone drobniaki przeznaczałam dla nich.

Stwierdzenie, że największy kłopot jest z małymi dziećmi, które nie potrafią jeszcze jasno zakomunikować, o co im właściwie chodzi, nie jest prawdą. Wraz z dorastaniem dziecka liczba problemów mnoży się w zatrważającym tempie. Książki, zeszyty, nowe ubrania, kosmetyki… Moje córki nigdy nie były wymagające, ale zawsze chciałam dla nich jak najlepiej. To chyba naturalne, każdej matce zawsze najbardziej zależy na szczęściu swojego dziecka. Sama może nie mieć nic. Najważniejsze jest to, że ma swoje ukochane pociechy, które nosiła tuż pod własnym sercem. Dzieci to największe i najcenniejsze szczęście każdej kobiety…

Teraz spoglądałam na moją zapłakaną i roztrzęsioną córkę, która z każdym kolejnym dotknięciem powoli się uspokajała. Czułam, że to jeden z momentów, w których nie mogłam na nią naciskać. Musiałam pozwolić jej się wyciszyć, a przede wszystkim dać poczucie bezpieczeństwa.

Marlena w końcu zasnęła. Dopiero kiedy przykrywałam ją kocem, zdałam sobie sprawę, że była bez spodni. Zlokalizowałam je, rzucone pod szafą. Były dosłownie całe przemoczone.

– Co się stało? – powiedziałam po cichu sama do siebie.

Wzięłam je do łazienki, żeby wrzucić do prania. Kiedy je podniosłam, coś wypadło z kieszeni. Nie mogłam uwierzyć własnym oczom. W pokoju panował półmrok, jedynie delikatny strumień kuchennego światła chronił pomieszczenie przed całkowitą ciemnością. Blada poświata rzuciła cień na biały plastikowy przedmiot, który prawdopodobnie miał zmienić wszystko.

Tylko nie ona… Nie Marlena…

– Coś tam tyle robiła? Ile jeszcze mam czekać? – Po wyjściu z pokoju Marleny do moich uszu od razu dotarły słowa Franka.

– Kochanie, obiad miałeś przygotowany, wystarczyło nałożyć na talerz – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.

Miałam już dość usługiwania każdemu. Szczególnie teraz, gdy nasze życie miało przybrać zupełnie inny bieg… Mimo wszystko starałam się zachować spokojny ton. Nie chciałam teraz nic mówić mężowi. Może jednak nie był to test naszej córki, a którejś z jej koleżanek?

Z Frankiem bywało różnie. Kiedy nie wpadał w ciąg alkoholowy, można z nim było normalnie porozmawiać, obejrzeć razem program w telewizji czy się pośmiać. Najgorsze jednak były dni, kiedy pił na umór, a po kilku dniach dostawał delirki, gdy organizmowi brakowało procentów. Najbardziej chyba jednak bolało mnie to, że potrafił znaleźć pieniądze na piwo, ale nigdy nie widział opcji dorobienia, żeby naszej rodzinie było lżej. Sama robiłam, co mogłam. Przez lata dorabiałam, sprzątając klatki schodowe, latem jeżdżąc na jagody i je sprzedając, jesienią na grzyby. Pracowałam na czarno, jako pomoc kuchenna, ale często zostawałam z niczym, kiedy do pracy zgłaszały się młode dziewczyny. Ja z każdym rokiem byłam coraz słabsza. Upominały się o mnie kolejne choroby, jednak starałam się, przede wszystkim dla dziewczynek. Nie znosiłam widoku, gdy moim małym córeczkom było przykro patrzeć, jak inne dzieci latem jedzą lody lub wynoszą na koc przed dom kolejne nowe i piękne lalki Barbie.

Z niecierpliwością, ale i strachem czekałam na przebudzenie się Marleny. Zadzwoniłam do Kamili. Myślałam, że może siostry rozmawiały ze sobą i Marlena coś jej powiedziała, jednak starsza córka była tak samo zaskoczona, jak ja.

Czekałam i czekałam. Usiadłam przy stole i przy małej lampce tworzyłam kolejne ozdoby choinkowe i stroiki świąteczne. Zawsze parę groszy z nich wpadało, a w tym roku miałam już więcej zamówień niż w poprzednich latach, mimo że grudzień dopiero się zaczął. Tym razem ręce trzęsły mi się jak jakiemuś alkoholikowi, który wpadł w delirkę, a brak procentów zawładnął jego ciałem. Nie potrafiłam dobrze wbić szpilki w styropianową kulkę, nie mówiąc już o dodawaniu cekinów czy zaginaniu pod odpowiednim kątem śliskiej wstążki.

Bardzo powoli kończyłam ostatnią bombkę, kiedy usłyszałam, że drzwi od pokoju Marleny się otwierają. Zostawiłam wszystko i wyszłam na spotkanie z rzeczywistością.

– Marlena? – Więcej słów nie było potrzebnych.

Wystarczyło, że spojrzałam na córkę i wiedziałam już, że tamten test ciążowy należał do niej. Wystarczyło jedno spojrzenie, bym wiedziała, w jakim stanie znajduje się teraz moje dziecko. Tylko że ciąża to nie koniec świata…

– Napijesz się herbaty? – zagadnęłam łagodnie.

– Herbata tutaj nie pomoże.

Czyli było gorzej, niż przypuszczałam.

– No to zrobię, leśne owoce z truskawką są najlepsze. Zaraz do ciebie przyjdę – powiedziałam spokojnie, po czym udałam się do kuchni.

Chciałam jej dać chwilę na przygotowanie się do rozmowy. Na zaparzeniu herbaty zeszło mi jednak więcej czasu, gdyż trzęsące się ręce nie ułatwiały zadania. Obawiałam się, że zanim dojdę do pokoju córki, cały napar rozleje się na tacy.

Pamiętam, jak sama musiałam przyznać się rodzicom do pierwszej ciąży. Bałam się jak cholera. Miałam dopiero szesnaście lat i z całą pewnością nie tego się po mnie spodziewano. Do tego trafiłam na mężczyznę, który zamiast mnie wspierać i pomagać mi, tylko na nas żerował. A przynajmniej zazwyczaj tak było. Teraz od dwóch tygodni był trzeźwy, chociaż podejrzewałam, że po nowinie, jaką przekaże nam Marlena, prędko do domu nie wróci.

Zrobiłam herbatę, z szafki wygrzebałam jeszcze herbatniki i ułożywszy wszystko na tacy, zaniosłam do pokoju córki. Marlena siedziała na łóżku, opierając się o ścianę. Podkurczyła nogi i opierała brodę na kolanach. Kiedy weszłam, spuściła głowę. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Tacę postawiłam na stoliku pod oknem, a sama usiadłam na skraju łóżka. Dotknęłam delikatnie kasztanowych włosów córki, a ona jak za sprawą magicznej różdżki zaczęła mówić.

3. Marlena

Dlaczego wszelkie problemy okazują się niewielkie, gdy w okolicy pojawia się matka?

Zanim przyszła do mojego pokoju, byłam roztrzęsiona. Po głowie chodziły mi najgorsze z możliwych myśli. Jedną z nich była aborcja… Cokolwiek, byleby tylko pozbyć się dziecka z mojego brzucha. Przecież nie nadawałam się na matkę! To ja potrzebowałam opieki i kierowania mną. Jak można byłoby powierzyć mi życie bezbronnego dziecka? Niewinnego…

Byłam pewna, że mama myślała, iż zasnęłam. Długo siedziała przy mnie, ciągle głaszcząc mnie po włosach. Uwielbiałam, gdy to robiła. Może to głupie, ale właśnie wtedy czułam się najbezpieczniej. Zawsze tak robiła, gdy działa mi się krzywda. Wtedy, gdy przewróciłam się, jadąc na rowerze, gdy wypadł mi pierwszy ząb albo kiedy stłukłam ukochany kubek, podarowany mi przez babcię. Po jej śmierci pozostał mi tylko on, a ja, kłócąc się z Kamilą, strąciłam go przez przypadek ręką. Jak w zwolnionym tempie widziałam jego upadek. Uderzenie o kafelki w kuchni, głośny huk i miliony drobnych porcelanowych kawałeczków rozproszonych po całym pomieszczeniu. Wtedy pobiegłam do mamy, by pomogła złagodzić ból po stracie ostatniej pamiątki po ukochanej babci. Podobnie jak wtedy, dzisiejszego dnia mama długo mnie przytulała, szeptała kojące słowa i delikatnie gładziła moje włosy. Tego właśnie potrzebowałam. Mama okazała się lekarstwem, dzięki któremu mogłam mieć szansę ogarnąć swoje życie na nowo.

– Wiem, mamuś, że nie wyglądam najlepiej. Jestem złą córką i nigdy nie dorównam Kamili, ale…

– Marlenko! Jak możesz tak mówić? – W jej głosie można było wyczuć oburzenie. – Córciu, posłuchaj… To, że Kamila jest starsza, ma już swoją rodzinę i poszła na swoje, nie oznacza, że jesteś od niej gorsza. Jesteś inna, a dzięki temu wyjątkowa. Kocham was obie na równi i nie wyobrażam sobie świata bez którejkolwiek z was. Jak możesz w ogóle tak myśleć?

– Po prostu… Niszczę sobie życie na własne życzenie. Muszę ci coś powiedzieć…

Ponownie tego dnia spuściłam głowę. Było mi tak bardzo wstyd. Chyba nawet nie tego, że byłam w ciąży. Nie był to najlepszy moment, ale jakoś musiałam sobie poradzić. Nie mogłam zabić niewinnego dziecka, które nikomu nie wyrządziło krzywdy. Ono nie prosiło się o przyjście na ten okrutny świat. I zrozumiałam to właśnie teraz, kiedy siedziałam u boku matki. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że mogłam być inna. Kamila z całą pewnością pomogłaby mi, gdybym tylko poprosiła ją o wsparcie. Mogłam wyjechać niebawem, zacząć wszystko od nowa, ale wszelkie możliwe plany legły w gruzach. Czy byłam w stanie to wszystko udźwignąć? W głowie miałam kompletny mętlik, ale nie mogłam skrzywdzić niewinnej istoty. Tego byłam już pewna. Nie wstydziłam się też powiedzieć mamie, że po raz kolejny zostanie babcią, a ja… po raz pierwszy zostanę matką. Było mi głupio przyznać się przed nią do współżycia z chłopakiem. Niby to normalne, ale jednak nie czułam się dobrze, opowiadając o tym. Miałam wrażenie, że ją zawiodłam. Osobę, która kochała mnie całym sercem, szczerze i ponad życie.

– Mamo, jestem…

– W ciąży? – weszła mi w słowo.

Ale jak to możliwe? Skąd wiedziała? Przecież nie było jeszcze nic po mnie widać. Chyba…

– Skąd wiesz? Ja… Mamo, przepraszam. Tak bardzo mi wstyd. – Czułam, że po policzku po raz kolejny tego dnia popłynął słony strumień.

Wiedziałam tylko jedno – mama była jedyną osobą, przed którą nie musiałam kryć łez. Tak bardzo się bałam… Nie wiedziałam, co mnie czeka, jak bardzo zmieni się moje życie i moje ciało.

– Skarbie, za co ty mnie przepraszasz? Ciąża to najpiękniejsze, co może spotkać kobietę, a ty z całą pewnością właśnie się nią stajesz. A skąd wiem? Wzięłam twoje spodnie do prania i z kieszeni wypadł test. – Westchnęła, po czym kontynuowała swoją wypowiedź: – Nie płacz, to nie czas na łzy. Będziesz mamą swojego maleństwa. Powiedz mi, Krystian jest ojcem?

Kolejny problem. Mama nie mogła się spodziewać, że nie tylko byłam w ciąży, ale też z marszu stałam się samotną matką. Dlaczego życie jest takie trudne? Czy nie może mieć ono tylko białych albo czarnych kolorów? Zamiast tego oplata nas całą paletą przeróżnych odcieni szarości. Myśl o tym, że będę teraz za kogoś odpowiedzialna, przerażała mnie, ale jednocześnie cieszyłam się, że będę miała blisko cząstkę siebie, moje maleństwo.

Wzięłam kubek z gorącą herbatą. Siedziałam na łóżku po turecku, opierając się o ścianę, i wpatrywałam się w światło latarni znajdującej się tuż za moim oknem.

Może to lepiej, że Krystian zostawił mnie właśnie teraz? Dopiero po jego ostatnich słowach zaczynałam odtwarzać w głowie różne wspomnienia. Obrazy nasuwały się jeden po drugim, a ja powoli uświadamiałam sobie, że związek z nim wcale nie był usłany różami. Myślałam, że mnie kochał, a tak naprawdę byłam tylko kolejnym celem do zaliczenia na jego bardzo długiej liście.

Krystian był naprawdę świetnym facetem. Kiedyś. Wszystko się zmieniło po śmierci Samanty. Nie potrafiłam powiedzieć, dlaczego dokładnie tak się stało. Z całą pewnością ta sytuacja bardzo mocno się na nim odbiła. Było mi przykro, że moje dziecko będzie się wychowywało bez ojca, ale może to lepiej? Lepiej, żeby nie doświadczyło zła, którego wraz z siostrą byłyśmy świadkami we własnym domu.

Kochałam tatę na swój sposób. Nie miałam z nim nigdy tak dobrych relacji, jak z mamą. Momentami nie miałam z nim w ogóle kontaktu. A może to raczej on odcinał się od świata, zamroczony alkoholem? Prawdą jednak było to, że przez niego było nam, a przede wszystkim mamie, bardzo ciężko. A my nie zawsze dostrzegałyśmy, jak bardzo ona się starała. A teraz jeszcze ja przyniosłam do domu tak „cudowne” wieści.

– On mnie zostawił – powiedziałam, ciągle wpatrując się w okno, jakbym szukała w nim wsparcia i odpowiedzi na pytania, które w szybkim tempie kotłowały się w mojej głowie. – Stwierdził, że mnie nie kocha, a na dzisiejszy wieczór miał już plany z nową dziewczyną. Rozumiesz? Z nową dziewczyną! Dlaczego, mamo? Dlaczego?

Łzy spływały już znacznie wolniej. Obfity strumień zaczęły zastępować pojedyncze słone krople. W końcu i łez musiało zabraknąć.

– W czym ta cała Klaudia jest lepsza ode mnie?

– Wiesz, kochanie, to nie tak, że ona jest lepsza od ciebie. Przede wszystkim to ty jesteś lepsza od Krystiana. Takimi ludźmi nie warto się przejmować. Wiem, że to bardzo boli, szczególnie w tym momencie, ale to minie, kochanie. Nie chcę ci mówić, że miałam rację, jeśli chodzi o tego chłopaka, ale on taki jest. Pamiętam ten czas, kiedy jego babcia wyciągnęła Krystiana i jego siostrę z domu dziecka. Adoptowała ich, żeby zapewnić im w miarę normalne dzieciństwo, a on od samego początku sprawiał jej same problemy. Kiedyś jeszcze z tym walczyła, a później jej wiek i kolejne tragiczne wydarzenia zrobiły swoje. Gdy ona już sobie odpuściła, wtedy on nagle stał się jej idealnym wnukiem, ale wszyscy widzieli, jaki był naprawdę. Teraz również ty to widzisz. Czy on wie o ciąży?

– Powiedziałam mu dzisiaj. Krótko mówiąc, stwierdził, że to mój problem. – Teraz już naprawdę nie mogłam spojrzeć matce w oczy. Wyrzuty sumienia dosłownie mnie parzyły od środka.

– Poradzimy sobie, skarbie, poradzimy. Teraz musisz dbać o siebie i maleństwo i dociągnąć szkołę do końca. Reszta się jakoś ułoży.

Tego wieczoru jeszcze długo rozmawiałyśmy. Pod koniec nawet udało mi się kilka razy zaśmiać z żartów mamy. Zadzwoniłyśmy też do Kamili, żeby przekazać jej już bardziej radosne wieści. Wiedziałam, że czeka mnie przeprawa przez bardzo ostry życiowy zakręt. Było to możliwe tylko przy wsparciu mamy i siostry. Sama bym tego nie udźwignęła i prawdopodobnie chciałabym… raz na zawsze zakończyć to pasmo nieszczęść, jakie mnie spotkało.

Na szczęście każdy z nas ma swojego anioła stróża. Moim była kobieta, która od siedemnastu lat prowadziła mnie za rękę przez życie. Podnosiła, gdy upadałam, i biegła za mną, gdy za daleko uciekłam. Zawsze była tuż obok, by we właściwym momencie wyciągnąć do mnie pomocną dłoń. Oby nigdy jej nie zabrakło blisko mnie, szczególnie w najważniejszych chwilach.

***

Tygodnie mijały w zatrważającym tempie. W szkole na początku nie przyznałam się nikomu, że spodziewam się dziecka. Choć z pomocą mamy było mi znacznie łatwiej, nie potrafiłam jeszcze zakomunikować całemu światu, że za kilka miesięcy z przytupem wkroczę w dorosłość. Nosiłam pod sercem nowe życie, o które musiałam dbać bardziej niż o siebie.

Krystian stale mnie unikał. Klaudię zostawił po kilku randkach i niemal natychmiast zaczął spotykać się z kolejną zdobyczą. Tym razem z rudą Beatką. Cóż, oby one wkrótce nie obwieściły mu tak radosnej nowiny, jak ja. Zranił mnie, ale starałam się nie rozklejać i skupić na konkretach. Miałam nadzieję na normalne alimenty, które z całą pewnością będzie musiał wypłacać mojemu dziecku. Bardzo chciałam uniknąć rozpraw sądowych, aby formalnie można było zatwierdzić konieczność ich wypłacania. Mogłam też spróbować porozmawiać z jego babcią, która od dawna go wychowywała, ale od kiedy jej wnuk stał się pełnoletni, straciła nad nim jakąkolwiek kontrolę. W chwili, gdy Krystian odwrócił się do mnie plecami, znienawidziłam go. Cała moja miłość do niego w jeden mroźny dzień przerodziła się w uczucie, które dodawało mi energii. Mówi się, że pomiędzy miłością a nienawiścią jest cienka granica, a on z całą pewnością ją przekroczył.

To, co bardzo mnie zaskoczyło, to reakcja mojego ojca na wieść, że jestem w ciąży. Zawsze powtarzał, że to ja jestem jego małą córeczką, ale obawiałam się, że może wpaść w furię. Jednak on, kiedy się dowiedział o wszystkim, popłakał się ze wzruszenia. Od tego dnia nie tknął alkoholu. Byłam jednak sceptycznie nastawiona, bo zdarzały się przecież już wcześniej takie momenty i kończyło się to zawsze tak samo. Tym razem bardzo chciałam wierzyć, że może to być dla niego przełom.

Pamiętam, jak Kamila obwieściła rodzicom, że spodziewa się dziecka. Mama zalała się wtedy łzami, ale tatę obeszło to tyle, co zeszłoroczny śnieg. Wzruszył tylko ramionami i jakby nigdy nic poszedł na spotkanie ze swoimi kumplami. Teraz jednak było inaczej. Zupełnie inaczej. I może właśnie to sprawi, że będzie lepiej? Modliłam się o to. Naprawdę szczerze zaczęłam się modlić.

***

Tego dnia po szkole musiałam jeszcze podejść do cioci po jakiś tajny przepis na ciasto. Mama miała trochę oszczędności i choć teraz postanowiłyśmy zbierać wszelkie drobniaki na wyprawkę dla mojego maleństwa, to chciała uczcić swoje urodziny. Miała przylecieć Kamila z rodziną, zaprosiliśmy też ciotkę z wujkiem oraz najlepszą przyjaciółkę mamy, panią Gosię.

Po szkole przeszłam się spacerkiem do cioci. Dzień był naprawdę piękny. Po zimie nie został już nawet ślad. Drzewa powoli zaczynały się zielenić. Wszystko budziło się do życia.

Cała rozpromieniona weszłam do budynku, w którym mieszkali ciocia Aniela i wujek Zbyszek. Uwielbiałam ich. Nigdy nie doczekali się potomstwa. Ciocia była kilka razy w ciąży, ale za każdym razem kończyło się nieszczęściem. Na adopcję nigdy się nie zdecydowali. Mieli za to siebie i niesamowitą miłość, której każdy im zazdrościł.

Ciocia Aniela otworzyła mi z wielkim uśmiechem na twarzy. Im również nic nie powiedzieliśmy o moim stanie błogosławionym, jednak byłam niemal pewna, że ona coś podejrzewała. Nigdy nie powiedziała wprost, zapewne czekając, aż sama jej to wyznam, jednak jej domysły nie pozostawiały złudzeń.

Piłyśmy herbatę, rozmawiając o zbliżającym się przyjęciu mamy, kiedy rozdzwonił się mój telefon. Mama.

– Hej, mamuś, jestem już u cioci i niedługo wracam – powiedziałam od razu po odebraniu telefonu. Wiedziałam, że mama z niecierpliwością czekała na przepis na ciasto marchewkowe.

– Marlenko… kochanie… – usłyszałam w słuchawce zapłakany głos mamy.

– Mamo, co się dzieje?

– Tata… – załkała i załamał jej się głos.

Rzuciłam telefon na stół i wybiegłam z mieszkania. Nie zwracałam już uwagi na oznaki nadchodzącej wiosny. Teraz nic nie miało znaczenia. Powtarzałam wciąż w myślach: „Boże, tato, nie zostawiaj nas! Nie teraz!”. Pędziłam co sił w nogach, jednak okazało się, że przez ciążę moja kondycja nie była już taka, jak kilkanaście tygodni temu. Zziajana wpadłam do domu. Mama siedziała w przedpokoju, tuż pod ścianą, zanosząc się płaczem.

– Mamuś, jestem.

4. Marlena

Marzec 2011

Bałam się, że straciłam ojca. Nie wiem, dlaczego pomyślałam akurat o najgorszym. Zazwyczaj wyobrażałam sobie sceny, w których dzwoni do mnie ktoś bliski i łamiącym się głosem przez łzy wymawia imię osoby, która odchodzi z tego świata. Zawsze niepokoiłam się na myśl o takiej chwili. Tak, bałam się śmierci. Co może się wydawać dziwne – nie swojej. Najbardziej na świecie bałam się stracić rodziców, siostrę, jak kiedyś babcię. Tej, niestety, nie było już wśród nas. Bardzo za nią tęskniłam. Właściwie z każdym kolejnym dniem powinnam to lepiej znosić. Jednak tak nie było. Kochałam moją babunię każdego dnia tak samo, a tęsknota, zamiast maleć, wzrastała.

Czy można być gotowym na śmierć? Czekać, aż nadejdzie moment, w którym zapuka do naszych drzwi, wskazując kościstym palcem osobę, po którą przyszła? Tylko głupiec się jej nie boi, ktoś, kto nie kocha lub człowiek niemający już nic do stracenia. Ja miałam. Kogoś, kogo kochałam najbardziej na świecie. Za kilka miesięcy do tego grona miała dołączyć jeszcze jedna osoba, małe serduszko, które z każdym dniem rozwijało się w moim ciele.

Kiedy przybiegłam do domu od cioci Anieli, próbowałam pocieszyć mamę, chociaż kompletnie nie wiedziałam, co się stało.

– Mamo, proszę, popatrz na mnie i powiedz spokojnie, co się dzieje. Gdzie jest tato? – zapytałam, chociaż chyba wolałabym nie wiedzieć.

Bałam się usłyszeć, że zabrała go karetka. Kiedy biegłam, nie słyszałam sygnału syreny. Jeśli zabrałby go ambulans, najprawdopodobniej oznaczałoby to jedno: taty nie byłoby już wśród nas. Mogło być też tak, że nie słyszałam sygnału przez strach, który zawładnął moim ciałem. Oczekując odpowiedzi od mamy, trzęsłam się jak galareta. Opadłam na kolana tuż obok niej, bojąc się, że nie ustoję na nogach.

W końcu mama podniosła zapłakaną twarz i wpatrując się w moje oczy, zaczęła mówić.

– Nie wiem, co się stało. Po prostu nie wiem… Posprzeczaliśmy się, Franek się zdenerwował i wyszedł. Znów wyszedł, rozumiesz? A tak mu dobrze szło! – Ostatnie słowa wykrzyczała i znów zaniosła się płaczem.

Tym razem to ja zaprowadziłam mamę do jej pokoju. Przykryłam ją kocem i poszłam do kuchni, zaparzyć jej ulubioną herbatę jaśminową. Jak mawiała moja świętej pamięci babcia:Na wszelkie problemy najlepsza jest dobra herbata, a jeszcze lepsza przy niej rozmowa. Coś w tym było, bo kiedy tylko poczułyśmy ciepło rozchodzące się od kubka, a do naszych nozdrzy dotarł przyjemny i delikatny zapach naparu, rozluźniały się wszystkie spięte mięśnie.

Obie wiedziałyśmy, że czekamy na moment, gdy katastrofę obwieści łomotanie w drzwi. Taki dźwięk miał oznaczać jedno – ojciec znów zatopił smutki w butelce wódki. Nie chciałam jednak o tym myśleć. Nie mogłam stresować ani siebie, ani mamy. Było mi jej żal. Życie z naszą trójką to niezła szkoła życia, a ona nigdy się nie uskarżała na zły los. Zawsze z uśmiechem na twarzy witała nas każdego dnia. Codziennie przygotowywała dla każdego śniadanie, zajmowała się domem, chwytała się każdej pracy, jakiej tylko mogła. A co najbardziej mnie bolało i doszło to do mnie dopiero po latach – z całego tego poświęcenia nie miała nic dla siebie. Kompletnie nic. Wszystko przeznaczała na swoje córki, które nie zawsze były grzecznymi i godnymi pochwał dziewczynkami.

– Mamo, powiedz mi, jak ty to robisz?

– Ale co, kochanie? – Tym pytaniem wyrwałam mamę z zamyślenia. Zapewne wybiegała już w przyszłość, zastanawiając się, jak ściągnąć ojca do domu, zanim po raz kolejny wpadnie w cug.

– Jakim cudem przetrwałaś te wszystkie lata? Ja załamałabym się już dawno.

– Niedługo zrozumiesz.

– Niedługo? – Nie wiedziałam, co mama miała na myśli. Myślałam, że zdradzi mi jakąś tajemnicę. Sekret będący złotym środkiem na wszelkie krzywdy i wyrządzane zło.

Kiedy byłam mała, wyobrażałam sobie, że mama jest wróżką, posiadającą ogromną moc. W momencie, gdy było jej smutno, wypowiadała zaklęcie, a na ustach od razu pojawiał się uśmiech. Niestety, wtedy nie wiedziałam, że najgorsze jest to niewidzialne dla oczu. Największy smutek wyrażają oczy i serce człowieka, nie uśmiech lub jego brak. Mama często przybierała dobrą minę do złej gry. I pomimo wszystkiego ludzie, których znam, ciągle uważają ją za taką osobę. Każda matka dla swojego dziecka jest dobrą wróżką spełniającą najpiękniejsze marzenia.

– Zrozumiesz, kiedy będziesz miała już w ramionach swoje dzieciątko. Dla niego będziesz w stanie skoczyć w ogień. To, co czuje matka do własnego dziecka, jest nie do opisania. Tego nie można zrozumieć, dopóki się samemu nie poczuje.

– Myślisz, że będę choć w połowie tak dobrą mamą, jak ty?

– Będziesz lepszą – odpowiedziała mi z uśmiechem.

Była piękna, kiedy szczera radość malowała się na jej twarzy. Życie nie obeszło się z nią łaskawie i schorowane ciało coraz częściej odmawiało posłuszeństwa. Dla mnie jednak była najpiękniejszą kobietą, bo doświadczoną przez los, a mimo to walczącą o swoich bliskich do końca. Zwykle nawet kosztem siebie…

Po tym dniu sama poczułam zmęczenie. Poszłam do łazienki wziąć kąpiel, po której chciałam się położyć i poczytać notatki na następny dzień do szkoły. Odnosiłam wrażenie, że po informacji od dyrektora, że jestem brzemienna, traktowano mnie z taryfą ulgową. Nie powiem, żeby było mi z tego powodu jakoś szczególnie przykro. Nie chciałam jednak tego za bardzo wykorzystywać i starałam się nie dawać innym powodów do kpin. Gdybym jednak powiedziała, że chodzenie do szkoły było w ostatnim czasie przyjemnością – skłamałabym. Tak naprawdę ciągle wstydziłam się tego, co się wydarzyło w ciągu ostatnich kilku miesięcy. Chociaż moje ciało nie zmieniło się jeszcze na tyle, by widoczne były oznaki mojego stanu, a cholernie się ich bałam, to już teraz zakładałam szersze ubrania. Bluzki oversize, które w ogóle nie przylegały do ciała, luźne sweterki. Cokolwiek, by nie wzbudzać w nikim żadnych podejrzeń.

Po rozstaniu z Krystianem odwrócili się ode mnie nawet znajomi, których jeszcze do niedawna uważałam za przyjaciół. Dopiero po tym wydarzeniu zorientowałam się, że ludzie, którzy mnie otaczali, wcale nie byli moimi przyjaciółmi, a jego. Wraz z odwróceniem się ode mnie Krystiana, cała reszta również mnie olała. Wcześniej to ja pod naciskiem swojego ukochanego chłopaka zepsułam relację ze swoją najlepszą koleżanką, Olką. Żałowałam tego bardzo, ale było już za późno na naprawianie błędów. Jej rodzice dostali rewelacyjne warunki pracy w Azji i z całą rodziną wyjechali tam właściwie z dnia na dzień. Zostałam praktycznie sama ze swoim życiem i problemami. Gdyby nie mama, byłoby bardzo kiepsko.

Kończyłam już ogarniać się w łazience, kiedy usłyszałam otwierające się drzwi wejściowe. Było jednak podejrzanie spokojnie. Postanowiłam przeczekać jeszcze chwilę, nasłuchując, co się będzie działo. Po chwili do moich uszu doszedł dźwięk zamykania drzwi na klucz i odwieszania kurtki na miejsce. W domu było tak cicho, że najdrobniejsze szmery były teraz słyszalne.

Już chciałam wyjść i sprawdzić, co się dzieje, żeby nie dokładać mamie cierpień, kiedy usłyszałam słowa taty. Obie spodziewałyśmy się niezrozumiałego bełkotu, jednak nic takiego nie miało miejsca.

– Bożenko, Bożenko, wróciłem. Jesteś w łazience? – Po tych słowach usłyszałam jeszcze delikatne pukanie do drzwi, za którymi kurczowo trzymałam klamkę.

– Nie, tato, to ja. Już wychodzę, minutka.

– Spokojnie, nie trzeba – dodał, po czym usłyszałam kolejne kroki.

Nie chciałam dłużej przysłuchiwać się tej całej sytuacji z łazienki, dlatego wyszłam. Gdy otworzyłam drzwi, do przedpokoju weszła również mama. Zrobiło się ponownie dziwnie cicho i niezręcznie. Tata trzymał w ręce piękną czerwoną różę. Był trzeźwy, choć w jego oczach gościł smutek.

– Bożenko, przepraszam. Uwierz mi, nie piłem. Ani łyczka. Dobra tam, może i pierwsza myśl była taka, cobym wyszedł na jednego, ale dałem radę. Nie poszedłem. – Choć faktycznie był trzeźwy, jąkał się jak nastolatek, który tłumaczył się rodzicom ze swoich szczeniackich wybryków. – Aaa… to dla ciebie, Bożenko.

– Ty mi tu nie Bożenkuj! Marlena to przez ciebie prawie urodziła z miejsca! Ostatni raz mi taki wyskok robisz, bo jak nie, to pogonię!

Mama udawała twardą, chociaż widać było, że złapał ją tym za serce. Pomimo wszelkiego zła, jakiego doznała z jego strony, kochała go. Trwała przy nim i wierzyła, że poradzi sobie z nałogiem, choć miała świadomość, że wystarczy ułamek sekundy, by ojciec mógł znów wpaść w jego sidła.

– Przepraszam.

– No, już, już… Marlena, do siebie. A ty do łazienki i za dziesięć minut kolacja. Co ja się z wami mam. Oj, co ja się mam. – Ostatnie słowa usłyszałam już zza pleców rodzicielki, która pognała czym prędzej do kuchni, przygotować, jak co wieczór, kolację dla męża.

Do teraz nie wiem, o co się posprzeczali i co tak bardzo zasmuciło mamę. Czy chodziło o samą kłótnię? Czy może bała się, że faktycznie mógł wrócić pijany? W każdym razie tego wieczoru zostawiłam rodziców samych, by spokojnie mogli sobie wszystko wyjaśnić albo po prostu pobyć razem. Sama zadzwoniłam do Kamili. Robiłam to ostatnio coraz częściej, bo choć miałam świetny kontakt z mamą, to głupio było mi wypytywać ją o poród i o to, jak to w ogóle będzie. Kamila była już po dwóch porodach, naturalnym i cesarskim cięciu. Pierwszy trwał podobno tysiąc lat, a przynajmniej tak relacjonowała mi to siostra. Jednak dzięki uporczywym staraniom i krzykom oraz wsparciu jej męża mała Emilka przyszła na świat siłami natury. W przypadku Oliwki niestety z góry skazano moją siostrę na cesarkę, gdyż malutka nie była odpowiednio ułożona.

***

Musiałam przyznać, że z każdym kolejnym dniem zaczynałam się obawiać tego, co mnie czeka. Na samym porodzie zaczynając, a kończąc na zmianie pieluch, kolkach, bezsennych nocach i całą resztą spraw związanych z macierzyństwem. Bałam się, że sobie nie poradzę i moje dziecko nie będzie szczęśliwe. Nie chciałam skrzywdzić tego maleństwa, a obawiałam się, że jak do tej pory raniłam każdego, kto stawał na mojej drodze. Odsunęłam się od siostry, która już dawno próbowała mnie wyciągnąć z patowej sytuacji, w jaką wpadłam, zaślepiona głupim zauroczeniem. Nie byłam też ostatnio dobrą córką, choć mama starała się robić wszystko, by utrzymać naszą rodzinę w komplecie. I jeszcze Olka – ją potraktowałam najgorzej.

Zaczęłam również chodzić na spotkania z położną środowiskową, która w naszej małej miejscowości prowadziła zajęcia w stylu szkoły rodzenia. Pech chciał, że zgłosiłam się do niej trochę za późno i jej grupa ruszyła już z zajęciami, a ja zostałam w tyle. Postanowiłyśmy jednak, że może zorganizować cykl zajęć tylko dla mnie i poświęcić mi pełną uwagę. Przyznałam szczerze, że było to dla mnie idealne rozwiązanie. Pani Lucyna bardzo dużo opowiadała i puszczała mi najróżniejsze filmiki – od ujęć z porodów, przez wskazówki w sprawie pielęgnacji dziecka, po zabawy i masaże.

Starałam się pokazywać jej, że nieźle mi idzie i jestem dobrze przygotowana do pełnienia tej nowej życiowej roli. Na każdych kolejnych zajęciach twierdziłam, że jestem silniejsza, mądrzejsza o nowe wiadomości. Powtarzałam wszystkim w koło, że będzie dobrze. Bałam się jednak przyznać, że o ile nie ruszał mnie fakt, że będzie mnie prawdopodobnie bardzo bolało podczas porodu, to bałam się tego, że nie dam rady z opieką i mojemu dziecku stanie się krzywda. Im więcej czytałam w Internecie na temat porodów, tym robiło mi się gorzej. Błędy lekarzy, rodzących, choroby… Było tego tyle, że za każdym razem czułam napływające do oczu łzy. Dla otoczenia starałam się być jednak zmotywowaną, silną i życiowo ogarniętą kobietą, która z radością oczekuje swojej pierwszej pociechy. Tymczasem pod tą maską zadaniowego podejścia do sprawy kryła się zagubiona dziewczynka, która zamiast tulić do piersi swoje własne dziecko, chętnie sama zdałaby się na matczyną opiekę. Obawiałam się, że to wszystko mnie przerośnie, a w najmniej oczekiwanym momencie nie będę miała do kogo zwrócić się o pomoc. Do tej pory zawsze mogłam liczyć na mamę i wsparcie Kamili, tata też wyglądał na zmotywowanego, ale zaczynałam przyzwyczajać się do faktu, że ostatecznie to ja miałam ponosić odpowiedzialność za tę małą istotkę.

Byłam już w dwudziestym tygodniu ciąży. Podczas następnej wizyty u ginekologa prawdopodobnie miałam poznać płeć dziecka. Na zmianę cieszyłam się i płakałam. Zdecydowanie coraz częściej brały nade mną górę hormony i nie do końca radziłam sobie z tą huśtawką nastrojów. Nie wiedziałam też, co mam zrobić z formularzami. Dostałam stertę papierów od położnej, która radziła wypełnić kilka z nich już teraz, żeby być przygotowanym w razie nagłego wypadku. Na jednej z kartek należało wpisać, czy chce się mieć poród rodzinny, czyli w towarzystwie osoby wspierającej. Zazwyczaj taką osobą był partner, mąż, narzeczony – po prostu ojciec dziecka. W moim przypadku pewne było jednak to, że ojca dziecka nie będzie przy mnie, podczas porodu oraz w życiu naszego maleństwa. Choć formalnie nie było to załatwione, właściwie zrzekł się praw rodzicielskich już wtedy, w parku. Nigdy więcej ze mną nie rozmawiał. Nie zapytał, jak się czuję. Ignorował mnie, choć na początku próbowałam jeszcze jakoś się z nim dogadać…