Determinacja. Z prądem i pod prąd - Jakub B. Bączek, Jacek Santorski - ebook

Determinacja. Z prądem i pod prąd ebook

Jakub B. Bączek, Jacek Santorski

0,0
34,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Jakub. B. Bączek rzuca wyzwania wszystkiemu, co zastane - i jako biznesmen i w porywających wystąpieniach motywacyjnych. Jacek Santorski gotów jest integrować nowe rozwiązania z tradycyjnymi źródłami i zasadami. Ze zderzenia ich temperamentów i perspektyw wyłania się nowy paradygmat szczęścia i sukcesu, w którym poczucie celu i motywacji umacniamy przez determinację, twórcze i elastyczne, lecz zarazem zdyscyplinowane i oparte na prostych zasadach działanie i współdziałanie. Lektura tej niezwykłej książki pomoże Ci odnaleźć drogę lub ugruntować, tę, którą już podążasz, pomoże budować wewnętrzną moc i zewnętrzny sukces. Ustawicznie rozwijać się i zmieniać świat.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 326

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Spis treści

WSTĘP – Z PRĄDEM I POD PRĄD

01 CO NAS MOTYWUJE

02 OD MOTYWACJI DO DETERMINACJI

03 ZASADA JEŻA, DIETY SPORTOWCÓW, RYTMY CIRKADIALNE I ULTRADIALNE

04 SKUPIENIE SIĘ NA JEDNEJ RZECZY CZY MULTITASKING?

05 PRE-SWAZJA

06 TRENING MENTALNY, CZYLI „DASZ RADĘ!”

07 O ZMIANIE

08 JAK BYĆ I DOBRYM, I BOGATYM

09 ŚWIAT SPORTU I ŚWIAT BIZNESU – WSPÓLNOTA ZASAD

Książki polecane przez Jacka Santorskiego

Strona redakcyjna

Przypisy

WSTĘP – Z PRĄDEM I POD PRĄD

Umysł jest jak spadochron, działa tylko wtedy, gdy jest otwarty. Tak zwana „ekonomia umysłu” skłania nas jednak do wyłączenia otwartego myślenia o złożoności  spraw i raczej zdania się na stereotypy, uproszczone schematy, naśladowanie  i podążanie za większością. Pod tym względem lektura naszej książki będzie wymagająca, wręcz chwilami może okazać się trudna. Bo zaprosimy Cię, Czytelniczko i Czytelniku, do chwili zatrzymania, samorefleksji, spojrzenia na siebie i swoje życie z różnych perspektyw, które wnosimy do książki w oparciu o różne doświadczenia i drogi dochodzenia do wspólnych wartości i wniosków. Kuba – ze sportu i przedsiębiorczości, Jacek – psychoterapii i medytacji. 

Większość ludzi ma skłonność, by płynąć z prądem. Ciebie chcemy sprowokować, byś popłynął pod prąd. A jednocześnie nie traktował odkryć, którymi się dzielimy, wyznaniowo i fundamentalistycznie. Jeżeli masz zbudować prawdziwą determinację (bo ją się buduje, a nie „odnajduje”), która zaprowadzi Cię do życiowego sukcesu i osobistego spełnienia, potrzebujesz zarówno motywacji i inspiracji, które mogą przyjść z zewnątrz od spotkanego autorytetu, jak i odkrycia siły w sobie, tego, kim naprawdę jesteś, jakie są Twoje najgłębsze cele – twój „purpose”, twoje powołanie. Aby do nich dotrzeć, potrzebujesz popłynąć do źródeł, pod prąd, w głąb siebie. Wciąż jednak dalej pozostanie wyzwanie w postaci paradoksu – bowiem nadmiarowe nastawienie na zadania, „szaleństwo celów”, może Cię zamykać na nowe, twórcze możliwości i proces życia, odrywać od tego, czego doświadczasz tu i teraz. Pomyśl więc, kiedy płyniesz z prądem, a kiedy pod prąd? 

Będziesz czytać o tym, jak motywacja pochodząca tylko z zewnątrz, choćby ze słuchania charyzmatycznych mówców, może ograniczać twoją samodzielność i zarazem dodawać Ci siły w realizacji wewnętrznego planu. O tym, że potrzebujemy i relaksu, i koncentracji, i zdolności wykonywania kilku rzeczy równocześnie, i skupienia uwagi na jednej rzeczy. O tym, że warto zająć się sobą i zarazem zapominać o sobie, że nie pozbędziesz się natłoku myśli i swojego ego, jednak to ty możesz je mieć, a nie one Ciebie. Że coach namówi cię, być może, aby skupiać się na mocnych stronach, lecz mentor może Cię czasem „urealnić”, skonfrontować z ograniczeniami. Że autentyczny lider potrzebuje dziś być sobą, jednak żeby pozwolić sobie być w tej roli sobą, trzeba być „kimś”. A co to znaczy? 

Wierzymy, że lektura naszej książki, spotkanie ze sobą samym i reset swojego życia mogą przynieść Ci wiele korzyści lub umocnić drogę, którą już podążasz. I jesteśmy świadomi, że na tej  drodze będzie zarówno miło, jak i trudno. 

Jesteś gotowy? Zapraszamy!

Kuba i Jacek

Jacek Santorski, prowadząc samochód, usłyszał w radio fragment rozmowy z trenerem mentalnym, który towarzyszył polskim siatkarzom w okresie poprzedzającym ich największy sukces – mistrzostwo świata. Jacka uderzyła prostota i trafność psychologiczna opinii rozmówcy, a zarazem jego skromność. Mówił bowiem wyraźnie, że i on, i zawodnicy czuli siłę jego wpływu, nie można jednak wykluczyć, że wpływ treningu mentalnego poprzedzającego zwycięstwo mógł być zbiegiem okoliczności. Jacek postanowił zidentyfikować tego rozmówcę i tu pojawił się „kłopot”. Okazało się bowiem, że tym trenerem mentalnym sportowców był Jakub Bączek – znany już i dobrze rozwijający się mówca motywacyjny. A Jacek z tą kategorią „specjalistów” miał kłopot w tym sensie, że traktował dotąd ich działalność jako psychologiczne „disco polo”, podczas gdy działania swoje i swoich partnerów uznawał za „filharmonię” w tej dziedzinie. Gdy się jednak zorientował, że Jakub Bączek nie tylko jest znany z tego, że jest znany, ale jest również pracowitym i efektywnym przedsiębiorcą, zdecydował się „mimo wszystko” na spotkanie.

01

CO NAS MOTYWUJE

01 CO NAS MOTYWUJE

Santorski: Dzień dobry trenerze mentalny.

Bączek: Dzień dobry mentorze.

S.: Jeżeli mamy się lepiej poznać, a Czytelnicy mają z tego skorzystać, musimy zacząć od pytania, kim jestem i co mną kieruje? A więc porozmawiać o motywacji własnej i o tym, jak motywować innych. I w tym kontekście chciałbym przedstawić mało znany w Polsce model Reissa, który pokazuje, że każdym z nas kieruje wiele motywów i potrzeb, ale ich konfiguracja jest w nas różna. Każdy z nas może oszacować, jak są natężone poszczególne motywy w przypadku jego osoby w jego życiu. Dla ułatwienia naszej współpracy umieszczam obok konfigurację swoich motywów. Można je sobie uświadomić, dzieląc je na dwie lub trzy grupy pod względem siły wpływu na nas. Moglibyśmy przyjrzeć się przez chwilę temu pejzażowi naszych motywów i potrzeb, aby je wyraźnie zobaczyć, możemy też błyskawicznie dokonać autodiagnozy. 

B.: Tobie jest łatwo, bo masz za sobą kilkadziesiąt lat pracy nad sobą, ja parę lat mniej… Pozwól więc, że zrobię sobie z tego zadanie domowe…

S.: Liczę na to, choć szczerze mówiąc, już i tak mam poczucie, że widzę twój profil.

B.: No tak, przypomina mi się z jakiejś amerykańskiej książki powiedzenie, że „psychoanalityk to gość, który tylko dobrze udaje, że nie widzi wszystkiego”. 

S.: Póki co, dobrze udaję, że widzę wszystko… W każdym razie w przyszłości, dzięki zestawieniu naszych profili, będziemy mogli również znaleźć odpowiedź na pytania, czy i jak możemy się dobierać, dzięki czemu możemy uzyskać rezonans czy wzajemnie się dopełniać. Na tym diagramie będziemy mogli zobaczyć, gdzie nasze cele są niezgodne, gdzie nam się wykluczają, a gdzie dopełniają.1

CO MNIE MOTYWUJE – PROFIL JACKA SANTORSKIEGO

B.: I zobaczyć, gdzie jesteśmy ze sobą spójni.

S.: Tak, w jakich miejscach jesteśmy zgodni, i z tych miejsc możemy czerpać energię, a w jakich niezgodni. Możemy się temu przyjrzeć z różnych punktów widzenia i zastanowić, czy i w jakim stopniu można ten model wykorzystać. Czy tylko po to, żeby pokazać, że motywacje bywają różne? Czy też będziemy się starali jakoś interpretację diagramu pogłębić? A druga ważna i stosunkowo nowa rzecz to indywidualizacja w docieraniu do innych i takaż indywidualizacja w docieraniu do siebie. Tu warto wspomnieć o przeprowadzonych niedawno w Wielkiej Brytanii badaniach nad pokoleniem Y, których wyniki pokazują, że współcześni dwudziesto-, trzydziestolatkowie „połamali” drabinę Maslowa, zaprzeczyli tej opracowanej w 1943 roku teorii mówiącej, że potrzeby i motywy są ułożone hierarchicznie i że dopiero wtedy, kiedy zostaną zaspokojone te znajdujące się w owej hierarchii na niższych szczeblach, do głosu dochodzą kolejne. Przez jej pryzmat możemy spojrzeć na motywowanie ludzi, na systemy motywacyjne i wychowawcze, ale też na przykład zbadać, w którym miejscu piramidy znajduje się moja potrzeba i czy jest możliwe, by została zaspokojona, czy jest możliwe, żebym się zajął samorealizacją w firmie, i w jakim stopniu ta firma zaspokaja moje potrzeby bezpieczeństwa albo bliskich więzi. W świetle wyników wspomnianych badań okazuje się, że nowe pokolenie łamie porządek tej piramidy. I możemy spotkać ludzi ułożonych bardzo konserwatywnie albo podchodzących do życia niemal szaleńczo. Chcę przy tej okazji powiedzieć, że dotychczasowa psychologia sprzedaży i relacji była oparta na potrzebach i motywach, ale gdy w grze pojawiają się wartości, to wydaje się, że to właśnie one wszystko łamią. Pierwszy zajmował się tym Victor Frankl.

B.: Twórca logoterapii.

S.: Tak, a logoterapia wynikała z tego, że w gruncie rzeczy to, co jest dla człowieka najważniejsze, to wartości, które nadają sens. A to więcej niż potrzeby i motywacje, którymi zajmuje się większość psychologów.

TelewizjaZamiastChleba

Zapytaliśmy Ouchę Mbarbka, co zrobi, jeśli będzie miał więcej pieniędzy. Powiedział, że kupi więcej jedzenia. Potem zapytaliśmy go, co zrobi, jeśli będzie miał jeszcze więcej pieniędzy. Powiedział, że kupi lepsze jedzenie. Zaczęliśmy czuć się nieco skonsternowani, kiedy w jego domu zauważyliśmy telewizor i inne gadżety high-tech. Dlaczego kupił te wszystkie rzeczy, skoro czuł, że rodzina nie ma wystarczająco dużo jedzenia? Roześmiał się i powiedział: „Och, ale telewizja jest ważniejsza niż jedzenie!”.2

B.: Piramidę Maslowa można było zakwestionować już w latach czterdziestych, bo przecież podczas drugiej wojny światowej ludzie urządzali uliczne przedstawienia teatralne, śpiewali piosenki, mimo że nie czuli się bezpiecznie, a czasem też byli głodni. 

S.: No proszę. Tu się zgadzamy.

B.: Wcale nie musi być tak, że to bezpieczeństwo i fizjologia leżą u podstaw hierarchii naszych potrzeb. Niektórzy się samorealizują mimo poczucia dyskomfortu fizjologicznego (np. niepełnosprawność) czy też braku bezpieczeństwa, jak na przykład początkująca pani manager, która ma kredyt we frankach i ledwo jest w stanie go spłacać. Myślę, że do modelu Maslowa należy podchodzić elastycznie, że on wskazuje tylko pewien kierunek myślenia o naszych motywach, natomiast trzeba go traktować z ostrożnością i dostosowywać do konkretnych przypadków. Szczególnie w kontekście szybkich przemian społecznych, które nastąpiły po 1989 roku. 

S.: I o to właśnie chodzi w filozofii pokolenia Y, które przyznaje sobie prawo, by pytać, „czego pragnę”, zamiast – „jak powinienem” żyć.

B.: Nawet jeśli to nie współgra z tym, co o motywacji i piramidzie potrzeb czytaliśmy dotychczas w podręcznikach pisanych przed dziesiątkami lat… 

TowarzyszyćUmierającym

W poruszającej książce Czego żałują umierający autorka, Bronnie Ware, podsumowała kilkanaście lat swojej pracy z odchodzącymi z tego świata. Wysłuchiwała zwierzeń i bardzo szczerze rozmawiała z umierającymi z różnych środowisk, w różnym wieku (od sześćdziesiątki do setki i starszymi), i udało jej się opracować pewien ogólny model, jak ludzie bilansują swoje życie, umierając, jeżeli są świadomi, że odchodzą. Okazało się, w pewnym uproszczeniu, że wszyscy w gruncie rzeczy rozpatrują swoje życie, biorąc pod uwagę kwestie miłości i relacji (na przykład czują się winni, że czegoś nie dopatrzyli, że kogoś nie pożegnali, że coś zmarnowali, nie wybaczyli albo że nie wyrazili siebie, swojego bólu czy gniewu w ważnych relacjach). Okazało się również, że ludzie bardzo rzadko myślą o pieniądzach, które zarobili, czy pozycji społecznej, którą osiągnęli, chyba że ma to związek z tym, NA ILE ŻYLI SWOIM ŻYCIEM, na ile spełniali swoje marzenia, na ile to, jak się potoczyło ich życie, było efektem działania ich osobistego DNA, marzeń z dzieciństwa czy jakiejś wizji, którą w sobie nosili, a na ile odgrywali tylko role, na ile „odrabiali lekcje”, byli grzecznymi chłopcami i dziewczynkami wykreowanymi przez trenerów motywacyjnych prymusami. 

B.: To odkrycie wnosi do naszej rozmowy jeszcze jeden element – istotny, gdy mówimy o motywacji: a mianowicie kwestia motywacji wewnętrznej i zewnętrznej. Wiadomo, że to nie jest zagadnienie takie, jak udawadnianie wyższości świąt Bożego Narodzenia nad Wielkanocą albo odwrotnie, że motywacja wewnętrzna działa dużo mocniej i lepiej, jednak nie każdy człowiek jest wewnątrzsterowny w każdym obszarze życia, w związku z tym dobry lider musi wiedzieć, jak postępować z ludźmi wewnątrzsterownymi, by im w gruncie rzeczy nie przeszkadzać i sprzyjać rozwijaniu się ich wizji oraz pasji, a z drugiej strony, jak zrozumieć ludzi, którzy wolą być „prowadzeni”? 

S.: Państwo Renée Mauborgne i W. Chan Kim, twórcy Blue Ocean Marketing, słynnej koncepcji „marketingu błękitnego oceanu”3, zanim zajęli się marketingiem, interesowali się przywództwem i ostatnio znowu do tego tematu wrócili. Sformułowali koncepcję „przywództwa błękitnego oceanu”3, w której wykorzystali badania przeprowadzone przez Instytut Gallupa. Wynika z nich, że mniej więcej trzydzieści procent amerykańskich pracowników jest zaangażowanych, czyli wewnątrzmotywowanych, albo mocno współpracuje z liderami. Jednocześnie pięćdziesiąt procent bawi się w „raz, dwa, trzy, przełożony patrzy”, a dwadzieścia procent to osoby pasywne i wręcz kontrproduktywne. Amerykanie obliczyli, że te dwadzieścia procent pracowników, którzy mogliby napisać sobie na koszulkach „jestem kosztem”, obciąża rocznie gospodarkę USA na pół tryliona dolarów. To jedna szósta budżetu Stanów Zjednoczonych. To pokazuje, jak motywacja lub demotywacja, czy też motywacja negatywna, przekładają się również na wartości materialne. W tym kontekście warto zapytać, co powoduje, że ludzie są samosterowni i jak można tej ich samosterowności sprzyjać albo nie przeszkadzać, i zadać też pytanie, które mogę skierować do ciebie: co jest wartością motywacji zewnętrznej? Na czym polegają te spotkania motywacyjne, na które ludzie przychodzą, aby „ktoś ich zmotywował”? Mnie się to wydaje nieco aberracyjne.

B.: (śmiech) Z grubej rury strzeliłeś, ale faktycznie, warto się temu przyjrzeć. 

S.: Po prostu nie potrafię sobie wyobrazić, że mógłbym do kogoś pójść i powiedzieć: „Zmotywuj mnie!”. Czy chciałbym zatrudnić kogoś, kto znalazł sens swojego życia i współpracy ze mną pod wpływem kontaktów z motywacyjnymi guru? Raczej trzymam się od takich ludzi z daleka, a kiedy ktoś stara się u mnie o pracę, pytam, co jest jego pasją, co go kręci i o czym marzył w dzieciństwie, co robi teraz, w czym świat mu przeszkadza, a w czym pomaga, i czego od życia chce. A z drugiej strony niezwykle modne są te mityngi motywacyjne. Może w Ameryce owa moda powoli zamiera, ale chyba właśnie teraz dociera do Europy. Kto na nie chodzi, Kubo?

B.: Myślę, że moda na motywację i doradzanie oraz uczenie się od kogoś jest stara jak świat i że znajdziemy ją w każdym pokoleniu, łącznie z pokoleniem Sokratesa. Rośnie jej dostępność, bo jest większa promocja, lepsze autostrady, więcej mobilności, czasu wolnego. Czy to się komuś podoba, czy nie, te mityngi motywacyjne określonej grupie społecznej są jednak potrzebne i istnieje na nie popyt. Inaczej nie byłoby podaży. Poza tym postaram się tutaj przekonać cię, że ludzie po tego typu spotkaniach mogą mieć bardzo konkretne rezultaty. 

S.: Będę chciał o tym porozmawiać, aby potem przenieść naszą refleksję i uwagę na zagadnienie budowania systemów wewnętrznej i własnej motywacji w zespołach i firmach. I o kwestii „implementacji”. Ostatnio pracowałem nad rewizją misji i wartości firm. Pierwsze badania Petersa i Watermana, Porrasa i Collinsa z lat osiemdziesiątych4 pokazywały, że tym największym na świecie chodziło o coś więcej niż zysk. W pewnym momencie zrobiła się z tego moda i wszystkie firmy podopisywały sobie przy pomocy różnych konsultantów misje, wizje i wartości. Szybko powstało morze mistyfikacji wokół tego i na ten temat. Niedawno pomagaliśmy jednemu z naszych klientów w komunikacji misji, omawialiśmy przykłady misji i wizji nie byle kogo, bo Microsoftu, Google’a, Apple’a oraz polskiej firmy LPP, która ma świetnie ustawioną marketingowo markę Reserved i doskonale opracowane kwestie misji oraz wizji. Z czasem doszli do tego, że każdy z nas może określić swoje osobiste misję/wizję/wartości i – w gruncie rzeczy – swój własny projekt życia. Tak, jak się tworzy misje, wizje i wartości dla firm czy zespołów, tak można zapytać, jaka jest moja misja, wizja i moje wartości.

B.: W takim razie porozmawiajmy o autentycznej misji, wizji i wartościach naszej książki.

S.: Właściwie już mówiłem o jej „wizji”. Natomiast moją misją jest wyjść, tak jak powiedziałem na samym początku, naprzeciw osobom, które chcą uporządkować swój rozwój, wyprostować drogę życiową, którą chcą podążać, które już wiedzą, że chcą czegoś więcej niż „szczęście krowy” według Schopenhauera czy Diogenesa, prawda? Bo to rozróżnienie na szczęście krowy i szczęście mistyka wydaje mi się bardzo ważne. Krowa pragnie po prostu paszy i wydojenia, a Diogenesowi to nie wystarczało i znęcał się nad Ateńczykami, mówiąc, że większość z nich zadowala się właśnie szczęściem krowy. Nasza książka jest więc dla ludzi, którzy chcą osiągnąć coś więcej. I jeszcze pomagać rozwijać się innym.

B.: Wrócę jeszcze na chwilę do tego, jaki nasza książka ma mieć kształt i o czym ma traktować. Pierwszy rozdział jest o motywacji. W miarę możliwości będziemy kierować się zasadą od ogółu do szczegółu, czyli będziemy dawać Czytelnikowi coraz więcej narzędzi i sugestii praktycznych do wdrożenia motywacji wewnętrznej w ich realnym życiu. Zacznijmy jednak od pytania wprost: Jacku, czym jest dla ciebie motywacja? 

S.: Powiedziałbym, że motywacja to dla mnie wewnętrzny powód, dla którego rano wstaję i mam poczucie, że ten dzień będzie miał sens. Wiem, co robić. Wiem, czego chcę i co „muszę” (w sensie pozytywnym, bo to w końcu moje decyzje), albo czuję wewnętrzną mobilizację związaną z tym, czego będę chciał uniknąć. Moja motywacja może mieć w tym sensie wymiar „pozytywny” i „negatywny”, ale w każdym razie przez motywację rozumiem mój wewnętrzny napęd i kierunek. Integralną częścią motywacji jest dla mnie to, co z niej powinno wypływać – determinacja. Bo mogę rano się obudzić i myśleć, że zjadłbym dobre śniadanie, i go nie robić, a to będzie znaczyć, że mam motywację, ale nie zamieniam jej w determinację. Że byłoby miło, gdyby ktoś mi je podał do łóżka, prawda? Zauważyłem, że w życiu liczy się to, jak motywacja łapie taką dźwignię, że zamienia się w determinację. To jest rozróżnienie pani profesor Heike Bruch, specjalistki od zarządzania energią osobistą pracowników. Ona ma w Szwajcarii, w mieście St. Gallen, firmę, która się nazywa Energy Factory5. I od czasu, kiedy ją spotkałem, uprzytamniam sobie, że motywacja to jest to, co mnie kręci, co mnie napędza. I tak jak „wizja bez implementacji to halucynacja” – motywacja bez determinacji to tylko jakieś „chciejstwo”, odruch, chwilowa mobilizacja, stan nice to have, jak mówią Brytyjczycy.

B.: Dla ciebie w takim razie najbardziej motywującym czynnikiem będzie czynnik wewnętrzny, który można przebudować w determinację.

S.: Czym ja żyję w relacji ze światem? Jeżeli moją motywacją jest miłość, to tym czynnikiem zewnętrznym jest podmiot i obiekt mojej miłości. Wstaję rano, żeby nakarmić kochanego kotka.

B.: Ale sprowadza się to do jakiegoś twojego wewnętrznego przekonania, motywów, jakichś wartości.

S.: Do przekonania, że ten kotek jest mi bliski i strasznie miauczy i jest mu gorąco i chyba bardzo chce się napić. 

B.: Skąd w takim razie, według ciebie, wziął się cały biznes i cała branża motywacyjna, które znajdują i przekazują ludziom czynniki motywacji zewnętrznej? Takie, które mogą na ciebie wpłynąć, by podnieść twoją energię? Przecież nie wzięło się to z próżni. 

S.: Myślę, że ten biznes przyciąga mnóstwo ludzi w pewien sposób niespełnionych, którzy mają problemy z poczuciem tożsamości. I w związku z takim, powiedzmy, genetycznie uwarunkowanym „lenistwem mózgu”, które bywa nazywane „ekonomią umysłu”, te masy są gotowe pójść i kupić raz na jakiś czas złudzenie, że można sobie stworzyć substytut wewnętrznej motywacji. To przekonanie, że można zostać zmotywowanym, tworzy rynek handlu złudzeniami. Gdy czytam opowieści ludzi, którzy stworzyli wielkie przedsiębiorstwa, to poza tymi, którzy u Tony’ego Robbinsa6 zaczęli zarabiać pieniądze, sprzedając jego seminaria, nie natrafiłem na nikogo, kto by napisał w historii swojego biznesu, swojego rekordu, że motywację do tego, co zrobił, zdobył na kursie motywacyjnym. Ich „źródłem” było dobre albo ciężkie ŻYCIE.

B.: To jest surowa opinia Jacku…

S.: No to pokaż mi kogoś takiego. Czy Steve Jobs chodził na mityngi motywacyjne, podskakiwał i klaskał z grupą w rytm nadany przez guru ze sceny?

B.: Może zadam pytanie inaczej: czy w takim razie, według ciebie, świat sportu, gdzie tę motywację generuje przeważnie jednak trener (czyli jest to motywacja zewnętrzna), też jest mistyfikacją?

S.: Najpierw trzeba biegać za piłką na podwórku, trzeba albo cieszyć się tym, że biegam lepiej niż inni, albo strasznie cierpieć, że ustawiają cię na obronie. To doświadczenie prowadzi do tego, że przy jakimś zbiegu okoliczności trafia się do trenera i ten trener mówi: „Wierzę w ciebie”, prawda? I to rzeczywiście jest ten zewnętrzny czynnik motywacyjny, bo ja miałem wątpliwości, miałem jakąś mieszaninę nadziei i niepokojów, i nagle trener mi mówi: „Wierzę w ciebie i jeżeli się przełamiesz i zrzucisz dwa kilo, albo przytyjesz, i będziesz codziennie biegać i tak dalej, to możesz osiągnąć to, czego tak bardzo pragniesz”. Tu rzeczywiście jest czynnik zewnętrzny, bo wierzę w to, że może być takim wektorem, dźwignią, której przełożenie spowoduje, że moim frustracjom czy nadziejom, czy pragnieniom, czy marzeniom zostanie nadany jakiś kierunek. Ale przecież pobiegłem do trenera, a nie na stadion, i od razu wiem, że ktoś będzie mówił: „Wierzę w ciebie”, i zapłacę za to dwieście złotych.

B.: Tak, jednak sednem jest reżim treningowy, bez którego nie wróżę nikomu szans na medal olimpijski. Moje doświadczenia ze sportem są takie, że trener to nie człowiek, który mówi: „Wierzę w ciebie”. Trener to człowiek, który bardziej dociska to, co ty wewnętrznie pewnie też chcesz zrobić, ale nie masz do tego odpowiedniej determinacji albo na pewnym etapie twoja motywacja się wyczerpuje. Znam wielu sportowców, którzy kochają wygrywać. Są to, dajmy na to, siatkarze, piłkarze czy osoby, które chodzą na siłownię. Istnieje jednak spore prawdopodobieństwo, że bez obecności trenera, bez takiej osoby, która będzie liczyć im pompki, oni sami z siebie wykonają ich jednak trochę mniej. Mimo że mają wewnętrzną motywację, bo na przykład kochają biegi czy siatkówkę.

S.: Nawet moja trzydziestoparoletnia znajoma, która chce schudnąć pomimo choroby metabolicznej…

B.: …ma trenera personalnego, tak?

S.: Naprawdę marzy o tym, by wyglądać tak jak na zdjęciach sprzed sześciu czy siedmiu lat, i w tym jej motywacja, ale wie, że bez trenera personalnego nie przekroczy pewnego progu. Jestem absolutnie przekonany, że czynnik zewnętrzny w interakcji jest tutaj konieczny. Tylko mnie chodzi o te „spędy”.

B.: Pozwól, że do tego nawiążę, bo gdybyśmy się zgodzili na taką tezę, że trener zewnętrzny jest jednak w stanie wygenerować motywację zewnętrzną…

S.: Jednak nie, on już buduje determinację…

B.: Jesteś uparty.

S.: …dzięki której robię czterdzieści pompek, bo chcę robić pompki, tylko bez niego robię siedemnaście, a z nim czterdzieści. Przekraczam więc moje „nie mogę”, łapię drugi lub trzeci oddech. Czyli ten zewnętrzny trener jest czynnikiem nie tyle mojej motywacji, ile determinacji.

B.: Jednak nie zawsze, Jacku, bo na przykład w siatkówce czasami mamy taką sytuację, że ktoś bardzo dobrze czuje się w ataku i chce grać na takiej pozycji, a trener ma wizję, żeby on grał na libero, bo na przykład jest niskiego wzrostu. I tutaj, jeszcze zanim w ogóle dojdziemy do determinacji, rolą trenera jest nie tylko przestawienie tego zawodnika technicznie, taktycznie i fizjologicznie na pozycję obrońcy, ale też umotywowanie w nim tej decyzji tak, że on się z nią zgodzi, że zgodzi się na tę zmianę i popatrzy może bardziej długofalowo na to, że ze wzrostem metr sześćdziesiąt pięć pewnie nigdy nie zrobi kariery w siatkówce seniorskiej, grając w ataku. Wydaje mi się, że bez czynnika zewnętrznego, w tym przypadku trenera, mielibyśmy kłopot, bo ten człowiek bardzo by chciał grać w ataku, bo mu to nieźle wychodzi i w reakcji na grę atakujących dziewczyny głośniej piszczą na trybunach…

S.: Jednocześnie zachodzi tu interakcja czynnika wewnętrznego i zewnętrznego – mówisz, że trener może robić to intuicyjnie czy też na podstawie swoich doświadczeń, ale on tego zawodnika motywuje do tego, aby zrezygnował czy odpuścił, albo nie zrezygnował, ale przestał się kierować tym marzeniem, żeby grać w ataku. I żeby zaczął szukać i odkrywać znaczenie nagrody z pracy na tej nowej pozycji. Trener musi wiedzieć, do czego się odwołać.

B.: To prawda.

S.: Ale żeby wiedział, do czego się odwołać, to musi mieć choćby jako takie rozeznanie w tych szesnastu czynnikach (z wspomnianego na samym początku naszej rozmowy modelu Reissa), z których jeden mówi, że niektórzy dążą przede wszystkim do poklasku, a innych napędza chęć rewanżu.

B.: Myślę, że statystyczny polski trener po AWF-ie siłą rzeczy nie zna tych czynników, ale według mnie to, co powiedziałeś, ma kluczowe znaczenie. Nasz hipotetyczny trener zmotywuje młodego człowieka, żeby mu pomóc. I teraz, jeśli pozwolisz, wrócę na chwilę do systemów motywacyjnych. Żyjemy dzisiaj w „kulturze instant”, w rzeczywistości, w której ludzie chcą otrzymywać to, czego pragną, natychmiast. Ich oczekiwania są bardzo wysokie i chcieliby rozwiązywać swoje problemy niezwłocznie, więc jeśli spotykają kogoś, kto im mówi, że w jeden weekend potrafi im podnieść motywację, to oczywiście będą zainteresowani tego typu „spędami”, jak ty to nazywasz. Bo ja bym to nazwał „kongresami motywacyjnymi”. I teraz faktycznie możemy w dużym uproszczeniu przyjąć, że część ludzi przeżywa kryzys tożsamości albo sami nie wiedzą, kim są, albo mają kryzys pewności siebie i dlatego do takich mówców idą, czy na przykład podążają za tym człowiekiem z Rumunii, który tylko wchodzi i stoi, a ludzie wierzą, że ma moc uzdrawiania…

S.: Braco.

B.: Właśnie, Braco. Natomiast z drugiej strony myślę sobie tak: nawet jeśli miałoby to polegać na efekcie placebo, nawet jeśli to miałaby być motywacja zewnętrzna, która albo padnie na podatny grunt, albo nie, wydaje mi się, że to naprawdę daje ludziom energię do działania, chociaż przyznaję jednocześnie, że ta energia się z czasem wypala. Czyli że jeśli mamy takie szkolenie, powiedzmy w sobotę i niedzielę, trochę tam poskaczemy, trochę zapiszemy marzeń, wykonamy szereg czynności, które podniosą nam energię i sprawią, że na wierzch zaczynają wypływać emocje, to może jeszcze w poniedziałek i wtorek ta motywacja będzie na tyle wysoka, żeby zrobić pierwszy czy drugi krok do założenia swojej firmy, do zmiany swojej sylwetki, do zmiany swojego związku i tak dalej. Oczywiście zgadzam się z tobą, że pewnie w środę, czwartek i piątek będzie już zjazd tej motywacji, a w sobotę być może nie będziesz nawet pamiętał, jak się nazywał trener motywacyjny. Jednak w mojej pracy wielokrotnie miałem okazję się przekonać, że ludzie w ten poniedziałek i wtorek podejmowali decyzje, które były kołem zamachowym do dalszych działań w stronę realizacji ważnego dla nich celu. I nawet jeśli byś nazwał to „sztuczną motywacją” albo powiedział, że ona jest zewnętrzna, to pamiętaj, że ci ludzie też w jakimś stopniu znają rodowód swojej motywacji wewnętrznej i dlatego niektórzy z nich przychodzą do mnie, inni do innego trenera, a jeszcze inni do jeszcze innego trenera zajmującego się, przykładowo, ezoteryką. My oddziałujemy na ich szablon motywacji wewnętrznej, ale też dostarczamy narzędzi i pewnej energii do tego, żeby wykonali jakieś działanie. Czyli tak, jak dla twojej znajomej trener personalny jest człowiekiem, który ją zmusi do zrobienia czterdziestu pompek zamiast trzydziestu, tak samo ja jestem człowiekiem, który ze sceny zachęci cię do wykonania działania w poniedziałek, a nie za dwa lata.

S.: No to już mnie przekonałeś. Zostanę mówcą, ale może postmotywacyjnym, pozostając konsultantem i trenerem determinacji…

B.: Bardzo mi się to podoba. To może być strzał w dziesiątkę, Jacku! Zagrożenie, jakie widzę, to kreowanie miejsca do uzależnienia od mówcy czy motywacji. Tak właśnie powstają tak zwani (niezbyt elegancko skądinąd nazywani) seminar junkies. Kiedy ludzie stają się uzależnieni od spędów motywacyjnych i nic w życiu nie zrobią, jeśli raz na trzy miesiące nie zobaczą Tony’ego Robbinsa. To faktycznie jest niebezpieczne. Natomiast na tego typu kongresy przyjeżdżają często ludzie bardzo świadomi, przedsiębiorcy, i bardzo sobie cenią wszelkiego rodzaju porady i narzędzia, które ja na przykład stosuję w siatkówce. Bo oni wiedzą, że czasami brakuje im energii, motywacji do działania, i mimo że chcą rozwijać swoją firmę, od wielu miesięcy nie kiwnęli palcem, by się do tego przyczynić. I zadają mi często pytania w rodzaju: „Jak, Kuba, sprawiasz, że siatkarze, którzy w 2014 roku zdobyli mistrzostwo świata, dalej trenują po osiem godzin dziennie, choć teoretycznie są najlepsi na tej planecie, żeby przygotować się do igrzysk olimpijskich i tam również zdobyć medal?”. I gdy mówię im ze sceny, jakie techniki motywacyjne stosuję, to mimo że one niekiedy bywają sztuczne, a niekiedy wręcz kiczowate, na niektórych ludzi naprawdę działają, szczególnie w tej „kulturze instant”.

S.: Powiedzmy sobie tylko wyraźnie, że jeśli nawet jest to jakaś opcja, to nie dla wszystkich.

B.: Nie dla wszystkich, ale dla wielu. I dobrze, żeby mieli takie prawo i możliwość. 

Seminaria Dla Introwertyków

Susan Cain w książce o introwertykach w pracy i biznesie, zatytułowanej Ciszej proszę, przedstawia ciekawą teorię na temat tego, dlaczego seminarium Tony’ego Robbinsa nie zadziała na introwertyka. Wszystkie mityngi, seminaria i metody motywacyjne, jeśli działają, to na osoby ekstrawertyczne i są przeznaczone dla nich czy wręcz dla ludzi o osobowości ekstrawertyczno-dramatycznej. Stanowi to pewne ograniczenie, ale dzięki niemu introwertycy są „chronieni” przed tymi metodami – po prostu nie działają one na nich. Mówcy motywacyjni często publikują bardzo dużo materiałów w Internecie, łącznie z filmikami do szkoleń na YouTube’ie, i ich potencjalny klient na podstawie tych materiałów może sobie wyrobić pogląd na temat tego, co tam się będzie działo. Albo tylko korzystać z tych materiałów w zaciszu swojego pokoju, nie idąc na spotkanie, które naruszyłoby jego wypływającą z introwertyzmu nadwrażliwość na zbyt intensywne kontakty społeczne. Ekstrawertyk, być może, widząc te dostępne w Internecie treści, pójdzie na spotkanie, bo potrzebuje energetycznego kopa do wykonania działania. Natomiast introwertyk raczej pójdzie na psychoterapię i lepiej, bezpieczniej, będzie się czuł w relacji jeden na jeden na kozetce, gdzie nikt nie będzie go dotykał, masował, przybijał z nim piątki ani go przytulał. Bo taki człowiek nie będzie czuł się dobrze u Tony’ego Robbinsa.

B.: Gdybyśmy połączyli dwie sfery, które się z tej rozmowy wyłaniają, zestawili zdobycze i wynalazki współczesnej psychologii i te wszystkie rzeczy, które psychologii zawdzięczamy, z jakąś formułą ciekawego przekazywania tej wiedzy, to zastanawiam się, czy nie udałoby się stworzyć spójnej koncepcji udowadniającej, że problem nie jest związany z samym mówcą motywacyjnym czy z jego charyzmą, tylko z tym, jakie mamy oczekiwania, gdy idziemy na takie wystąpienie. Przypominam sobie książkę Człowiek w poszukiwaniu sensu Viktora E. Frankla. Autor zawarł w niej historię swojego pobytu w obozie koncentracyjnym i opis wykładu motywacyjnego, który tam w pewnym momencie wygłosił!

Charyzmatyczny Mówca W Oświęcimiu

Viktor E. Frankl w książce Człowiek w poszukiwaniu sensu opisywał, że w pewnym momencie więźniowie obozu w Oświęcimiu byli już kompletnie pozbawieni sił, nie znajdowali w sobie motywacji, by walczyć o przetrwanie, i przestali się przeciwstawiać temu, co tam się działo. Autor wspomnianej relacji wyczuł, że jeśli nie zabierze głosu, jeśli nie użyje swojej wiedzy z zakresu psychoanalizy i wielu innych rzeczy związanych z psychologią, to więźniowie stracą wszelką nadzieję na to, że z tego obozu można wyjść, i prawdopodobnie za parę dni niektórzy z nich po prostu umrą. I wówczas, stosując stricte psychologiczne metody, wygłosił coś w rodzaju niezwykle emocjonalnego wykładu motywacyjnego, używając odpowiedniej intonacji, świadomie modulując melodię głosu w taki sposób, że jego słowa trafiły do serc i umysłów współwięźniów i do ich motywacji wewnętrznej. Dał im nadzieję, poczucie sensu, dzięki któremu dalej mogli mierzyć się z obozową rzeczywistością. 

S.: Dobrze, zatrzymajmy się przy tym na chwilkę. Intencją Frankla było ocalenie życia i godności współwięźniów. On nie zrobił tego po to, żeby zarobić na życie albo na rolls-royce’a. Nie myślał, jak stworzyć instytucję czy sieć wykładów motywacyjnych, seminariów, spotkań, nie myślał, jak przełożyć to na produkty. Funkcjonował bardziej w takim porządku jak Stany Zjednoczone do 1920 roku, kiedy bardziej liczył się charakter, aniżeli jak Stany Zjednoczone od 1920 roku (hipotetycznie do 2020 roku), w którym to okresie zaczęła się w tym kraju liczyć tak zwana „osobowość”. A do takiego porządku mam głęboki szacunek, bo moja troska dotyczy nie tego, czy mamy skalpele, tylko tego, w czyich one są rękach i jak są używane. Właśnie z powodu tej troski zaadaptowałem do naszej Akademii model Versatile Leadership. Jest to model bardzo realistyczny, bo pokazuje, że drogi przywództwa mogą się dopełniać i że przywództwo „forsujące” może być dopełniane „angażującym”, a podejście oparte na przywództwie „strategicznym” być uzupełnione „operacyjnym”. Ale też ostrzega, że każda rzecz, która działa, może być twoim obciążeniem i słabością. Mój komunikat nie brzmi jednak: „Nie rób tego”, tylko brzmi tak, jak tytuł książki Roba Kaisera: „Uważaj na swoją siłę”. Zapytaj więc, Kuba, samego siebie, jakie są granice bezpieczeństwa, skuteczności, uczciwości, granice tego ryzyka. Do którego momentu zachodzi zwiększone prawdopodobieństwo, że wystąpi co najwyżej efekt placebo, a od którego może zacząć się efekt nocebo. Przez całe życie moją praktyczną odpowiedzią na to, odpowiedzią, którą stosowałem najpierw przez kilkanaście lat, zajmując się psychoterapią, a potem na podstawie tego, co robimy w naszej Akademii i w naszej firmie, moją odpowiedzią i słowem kluczem jest SUPERWIZJA. Otóż jeżeli trener, coach, cancellor, lider, szef, mówca…

B.: …nie ma superwizora…

S.: W naszej Akademii też są mówcy, ale tacy, którzy mają dość wewnętrznej siły i ten rodzaj pokory, który sprawia, że po spotkaniu są gotowi zapytać nie tylko o to, kto jest ich wystąpieniem zachwycony. Osoby o mocno narcystycznej osobowości potrzebują, by przez te czterdzieści minut ich podziwiać i nie chcą, by później analizować, co w ich wystąpieniu było tak, a co nie tak. Jakie były proporcje czterech pierwiastków metaforycznych: ziemi, ognia, wody i powietrza? Czy było dość ziemi w stosunku do ognia, który roznieciłem, do tego powietrza, które dodałem do ognia, by powstała z tego mieszanka wybuchowa, czy był wystarczający przepływ? Czy kiedy się pożegnałem, kiedy wyszedłem ze spotkania, zostawiłem ludziom tylko wewnętrzny nakaz, żeby zapłacili z góry za następne seminaria, i tak, jak to robił Tony Robbins, żeby losowali bezpłatny udział w aberracyjnie drogim seminarium w Londynie? Okazało się, że tak naprawdę pomagając ludziom odkrywać siebie, okazałem się wybitnym sprzedawcą i uczciwą korzyść mają też ci, którzy korzystają z tych złudzeń, bo rzeczywiście mogą na tym zarobić. Więc dla mnie pytanie brzmi nie tyle: „Czy robimy to, co robimy?”, tylko: „Jak to robimy, jak to kalibrujemy?”. I stąd punktem wyjścia jest to spotkanie, to pytanie, czy spotkanie dwudziestu lub dwustu tysięcy ludzi na stadionie da się poddać superwizji, czy da się w jego przypadku spełnić kryterium bezpieczeństwa również moralnego, czy nie. Można przyjąć, że każdy człowiek jest odpowiedzialny za siebie, tylko niech przeczyta naszą książkę i niech wie, że on też dokonuje wyboru… Lub chociaż zdaje sobie sprawę, że świadomie obiera jakąś drogę. Podejrzewam, że sprzedamy jakieś dwa tysiące, a nie dwieście dwadzieścia dwa tysiące egzemplarzy naszej książki, bo zgodnie z prawem Kopernika–Greshama „zły pieniądz wypiera dobry”. Większość ludzi woli kupować obietnice i złudzenia niż wątpliwości i racjonalny wgląd w sprawy. Ale ja mam ciągle taką niezłomną wiarę w to, że ci nieliczni, którzy wybierają wgląd, mogą zmieniać świat i że warto się dla nich starać

B.: Postawię teraz w takim razie takie pytanie: Czy człowiek nie może działać w dobrej intencji, a to, że przy okazji zarobi pieniądze, jest skutkiem ubocznym tego działania?

S.: Że będzie i „dobry”, i „bogaty”? Oczywiście, może tak być.

B.: Bo mnie się wydaje, że ty uparcie trzymasz się poglądu, że mówca motywacyjny to jest ktoś, kto sprzedaje iluzję, aby zarabiać na tym kasę. A ja twierdzę, że tak nie musi być. Może się tak zdarzyć i pewnie masz na poparcie swojego poglądu doskonałe przykłady i wyniki badań, natomiast ja się zastanawiam, czy to, że ktoś zarobi pieniądze, nie może być skutkiem ubocznym działania w dobrej intencji.

S.: Nie nazwałbym tego skutkiem ubocznym, ale dopełniającym. Mogę powiedzieć o sobie, że od mniej więcej czterdziestu lat zajmuję się ciągle tym samym: ludzkimi charakterami, indywidualnością ludzi, a z drugiej strony potrzebą miłości i wspólnoty w rodzinach, w zespołach, w grupach. Zakres moich zainteresowań to studiowanie sposobów międzyludzkiej komunikacji i wywierania wpływu, trening w tym zakresie – psychoterapia, kiedy ktoś ma deficyty i cierpi, trening osobowy, gdy ktoś ma potencjał, by pomagać innym. Otóż przez te czterdzieści lat bywałem i bankrutem, i milionerem. Pieniądze zawsze były mi potrzebne do realizacji moich wizji, czasem musiałem je pożyczać i później nie miałem z czego oddać, a czasem się okazywało (akurat teraz mam w życiu taki okres), że mam ich wystarczająco… Nie nazwałbym tego „skutkiem ubocznym” moich działań. Bo choć pieniądze były warunkiem realizacji moich wizji i wartości, czymś koniecznym, to traktowałem je jako wartość dodaną. Teraz śmiem powiedzieć, że moja wiarygodność polega na tym, że działam blisko tego, co opisują bohaterowie książki Frederica Laloux Reinventing Organizations – Pracować inaczej. Budują oni organizacje samokierujące, energentne, oparte na własności dzielonej, ale jednocześnie zorientowane na zysk. Mówią: „Orientacja na zysk i wartość firmy to podstawowe kwestie w biznesie, ponieważ zysk jest miernikiem sensu, czyli tego, co robimy”.

B.: I skuteczności…

S.: Dokładnie tak. Tylko jeżeli ten zysk jest tlenem dla organizacji, to teraz, UWAGA, powstaje pytanie, czy ja żyję, żeby oddychać, czy oddycham, żeby żyć?

B.: Ciekawe. Gdybyśmy przyjęli taki punkt widzenia, że mówcy motywacyjni to ludzie, których jedynym celem jest zarabianie pieniędzy…

S.: Nie, nie tylko.

B.: …to się z tobą zgodzę, ale tylko przy takim założeniu…

S.: Ujmę to w mocniejszych słowach – pieniądze mogą być im potrzebne do kolejnej rzeczy: w większości są to osoby mniej lub bardziej narcystyczne. Więc chodzi im często przede wszystkim o własne EGO…

B.: Albo o leczenie kompleksów?

S.: To by się zgadzało, bo istotą narcyzmu jest kompensacja kompleksów.

B.: Tak. Przy takim założeniu zgadzam się, że to może być szkodliwe.

S.: Ja bym chyba wolał, żeby ci ludzie po prostu cynicznie zarabiali pieniądze. Oni natomiast zarabiając pieniądze, są z tego „dumni” i tak naprawdę budują ze swoimi followersami, adeptami, tak zwane narcystyczne porozumienie, „zmowę”, jak to określał szwajcarski psychoterapeuta Jürg Willi.

B.: Zgadzam się z tobą, że to może być szkodliwe, toksyczne i może sprawiać, że robimy małe pranie mózgu ludziom, którzy trochę przez życiową naiwność albo przez to, że są zewnątrzsterowni, wydadzą pieniądze, a nie otrzymają za nie oczekiwanej wartości, i zgadzam się, że takie przykłady z pewnością da się znaleźć. Natomiast będę bronił tezy, że istnieje też pewna liczba osób, które mają dobre intencje! A pieniądze są dla nich wartością dodaną do owych intencji czy też, tak jak to nazwałem wcześniej, ich skutkiem ubocznym. I wierzę, że są ludzie, którzy wychodzą na scenę nie tylko po to, by sprzedać kolejne szkolenie, ale dlatego, że naprawdę wierzą w jego skuteczność i że niektóre narzędzia, które stosują we własnym życiu, narzędzia i metody skuteczne, wiarygodne, miarodajne i wydajne, można zastosować również w życiu ludzi, którzy poszukują i dobra, i bogactwa. Szczególnie jeśli te narzędzia zostały empirycznie zbadane, a ich skuteczność naukowo udowodniona. I jeszcze, aby uzupełnić to, co powiedziałeś wcześniej, być może warto by dodać, że motywacja jest czymś na tyle skomplikowanym, na tyle indywidualnym, złożonym i wielowymiarowym, że są ludzie, którzy potrzebują mówcy motywacyjnego, ale są też tacy, którzy będą od niego uciekali drzwiami i oknami i zamiast tego pójdą na przykład do psychologa czy do coacha.

S.: Mnie najbardziej interesują ludzie, którzy są kimś przez swoje spójne życie, w którym być może zajmują się psychologią czy wpływaniem na innych, i którzy przy okazji, tak jak Frankl, posiadają dar, a nawet kompetencje do dzielenia się wiedzą na temat tego, co odkryli. Dla mnie to bardzo ważna kwestia, czy ktoś taki jak na przykład Jan Paweł II albo Dalajlama ma obudowę duchową i przy okazji umiejętności sceniczne. Bo osoby rozwijające swe umiejętności sceniczne tylko po to, żeby motywować, to po prostu ludzie znani z tego, że są znani, prawda? Tak zwane wydmuszki. Na przykład w naszej ofercie Values umieściliśmy coś, co nazwaliśmy „salonem mówców”, ale przestaliśmy to tak określać, bo prowadzimy tam spotkania raczej inspiracyjne, które mogą pomóc ludziom przejść przez jakieś ważne „ucho igielne” czy jakieś przemiany, skorzystać z nowych możliwości. Mogą dać inspirację tym, którzy będąc kimś, mając swój dorobek biznesowy, społeczny, materialny, artystyczny bądź duchowy, umieją się nim podzielić.

B.: Przy czym motywacja może być też owocem takich spotkań. Chciałbym jeszcze powiedzieć, że spójna z naszym pierwotnym rozróżnieniem na motywację zewnętrzną i wewnętrzną jest teoria Daniela Kahnemana – teoria perspektywy, dzięki której wyjaśnia on działanie w umyśle systemu pierwszego i systemu drugiego. Otóż, kiedy motywuję sportowców, to wiem, że motywacja wewnętrzna to jest to, co generuje system pierwszy, czyli pierwotne przeświadczenia, nawyki, myślenie szybkie, wzorce, stereotypy wgrane w głowie jako pewne programy i przekonania danego człowieka. I o tyle łatwo na to oddziaływać, że to jest często zautomatyzowane. Natomiast to, co jest zewnątrzsterowne, co nazywamy motywacją zewnętrzną, to bardziej ten system drugi, czyli myślenie, które jest już wolniejsze, bardziej analityczne, abstrakcyjne, na które mamy wpływ. Co wcale nie znaczy, że ten sposób myślenia i nawyki przejdą nam do systemu pierwszego jako automatyzmy. Jeśli pracujemy na przykład z siatkarzami, to z jednej strony bardzo mocno działamy na systemie pierwszym, motywacji wewnętrznej, doprowadzamy do powstania automatyzmów, bo oni często są patriotami, często są dumni z tego, że grają dla Polski, często kochają tę dyscyplinę sportu i mają w sobie jakieś ruchowe, motoryczne nawyki, które są tak zinternalizowane, że nie trzeba się do nich odwoływać. Francuski trener, Stéphane Antiga, często mówił taką ciekawą rzecz, żebyśmy nie motywowali zawodników, ale szukali już zmotywowanych. Natomiast ja widzę swoją rolę też w tym, żeby oddziaływać na system drugi – na myślenie, świadomość, racjonalność, to, w czym w jakiś sposób szukamy narzędzi, które mogłyby być na tyle przydatne w systemie drugim, aby w przyszłości powodować tworzenie się nowych nawyków w systemie pierwszym.

S.: Oczywiście wgląd i system, jakie opisuje Daniel Kahneman, mają dla mnie wielką wagę i cieszę się, że świat bywa tak mądry i rozsądny, że daje Nobla takiemu psychologowi.

Myślę, Więc Jestem

Od czasów Kartezjusza w filozofii Zachodu i od początku współczesnej psychologii zakładamy, że człowiek jest racjonalny, że w oparciu o różne dane i spostrzeżenia wyciąga wnioski, przetwarza je, ocenia zdarzenia, podejmuje decyzje i działa. Dzięki Freudowi jesteśmy uczuleni na to, że niektóre procesy mogą przebiegać nieświadomie lub nie w pełni świadomie. 

Okazuje się jednak, że nie zawsze tak bywa. Otóż informacja przychodząca z zewnątrz (albo własna myśl), zanim zostanie przeanalizowana i podejmiemy decyzję oraz dokonamy oceny sytuacji, może zostać „oceniona emocjonalnie”, i – zwłaszcza jeśli dotyczy to zjawisk ewolucyjnie ważnych dla przetrwania, jak swój – obcy, bezpieczny – groźny, ekscytujący – niepokojący – może wywołać natychmiastową reakcję emocjonalną, a proces poznawczy dopiero za nią „podąży”. Pierwsza reakcja trwa ułamki sekundy, druga sekundy. Od czasu postępu, jaki dokonał się w dziedzinie nanonauki, udało się zebrać szereg obserwacji i wyników badań, które pozwoliły zidentyfikować dwie niezależne ścieżki przyjmowania informacji, ich obróbki, oceny i reakcji. Badaczy szczególne zaciekawiły „nieracjonalne” zachowania ekonomiczne – pod wpływem raz odruchowo podjętej decyzji tworzymy przeświadczenie na temat wartości czegoś, choćby produktu czy akcji, i potem mózg używa całej swojej inteligencji, by to przeświadczenie i płynące z niego „wnioski” potwierdzić. Ta pierwotna, szybsza ścieżka przebiega w głębi mózgu i obejmuje ewolucyjnie starsze struktury podkorowe. Ta wolniejsza – działa w obrębie młodszych struktur, zwłaszcza płatów przedczołowych mózgu. Za zebranie tych wszystkich odkryć, własne badania i model opisujący nie zawsze racjonalne procesy, poczynając od ich ekonomicznych konsekwencji, Daniel Kahneman otrzymał Nagrodę Nobla w 2002 roku. Od tego czasu rozwija się „nowa ekonomia”, która odchodzi od przyjmowanego przez dziesiątki lat założenia, że decyzje ludzi są zawsze racjonalne. Jeśli mamy wyjaśnić bańki spekulacyjne, trendy, mody, a także takie zjawiska jak reklama czy populizm polityczny, potrzebujemy sięgać do tych modeli. A zacząć najlepiej od siebie i przyjrzeć się, jak w ramach „ekonomii umysłu” jesteśmy gotowi racjonalizować swoje uprzedzenia lub nawiedzenia, a także przyjmować stereotypy lub „magiczne myślenie”.

B.: I to Nobla w dziedzinie ekonomii!

S.: Tak, i to w dziedzinie ekonomii. Ale jednocześnie chcę powiedzieć, że z tej właśnie perspektywy mogę inaczej spojrzeć na moje troski. Otóż przyjmujemy, że ludzie kierują się przede wszystkim przeświadczeniami, które mają charakter bardzo emocjonalnie w nich zakotwiczonych paradygmatów, a potem używają całej swojej racjonalności, tych procesów wolniejszej ścieżki, procesów kory przedczołowej. Wówczas to, co ma miejsce w sytuacji tak zwanego „charyzmatycznego wpływu”, co może mieć miejsce, gdy działa psychologia zbiorowości, tłumu, psychologia mityngu motywacyjnego, to jest przekaz przede wszystkim na poziomie podkorowym, czyli działający w systemie pierwszym. Jeżeli na przykład świat instynktów, ale też znajdujący się o stopień wyżej świat stereotypów, opisze się w kategorii prześladowców, wybawicieli i ofiar, to w ten właśnie sposób, przynajmniej w realiach politycznych, zdobywa się populistyczne poparcie, tworzy polityczną sektę i jeżeli świat podzieli się na swoich i obcych, jeżeli doda się do tego wizję zbawienia, to można wychować terrorystów samobójców. I znowu, jeżeli za pomocą odpowiedniego tonu głosu, używając odpowiedniego entourage’u i efektu społecznego rezonansu powie się, że wszyscy jesteśmy olbrzymami albo wszyscy w ciągu tygodnia przeniesiemy nasze „szklane sufity”7