Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tym razem Zuzia ze swoim ojcem, tajnym agentem Scotland Yardu, odwiedza zamek w Książu. Legenda głosi, że ukryto tam słynną Bursztynową Komnatę, której poszukuje również zbiegły z więzienia niebezpieczny naukowiec.
Niesamowite odgłosy, znikające postaci, wielkie sekrety i fascynujące zagadki kryminalne. To wszystko znajdziecie w cyklu powieści opisujących zdumiewające przygody Zuzanny Nadobnej. Dziewczynka podróżuje wraz z mamą – konserwatorką dzieł sztuki – po całej Europie. Odwiedza niezwykłe miejsca, spotyka ciekawych ludzi. Jako detektyw amator tropi nieuchwytnych przestępców. Odnajduje również kogoś, z kim od dawna chciała się spotkać.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 121
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
1.
Kórnik, tydzień wcześniej
Trzymał telefon w spoconej dłoni, nie był w stanie się uspokoić. To, co słyszał, wykraczało poza jego chłopięce rozumienie świata. Potarł czoło wierzchem dłoni.
– Zaczekaj, Paulina, nie bardzo łapię.
– Co tu jest do łapania? Przecież mówię wyraźnie.
– Ale jakoś bez sensu. Zuzia nie mogła tak po prostu, no wiesz... – zagwizdał z braku odpowiedniego określenia. – Może to tylko żart albo, czy ja wiem, próba?
Paulina zachichotała, jakby powiedział coś szczególnie zabawnego.
– Próba, jasne. Nie chcesz wierzyć, twój problem – stwierdziła kpiąco. – Ja swoje zrobiłam.
– Swoje? To znaczy co?
– To znaczy uprzedziłam cię lojalnie, bo mam wrażenie, że fajny z ciebie chłopak. Niełatwo znieść myśl, że Zuzia ma innego, prawda? – tym razem udała zatroskanie.
– Ma swoje za uszami, ale żeby zaraz… – przełknął ślinę – …innego? Zresztą, dlaczego sama mi nie powiedziała?
– Dziewczyny już takie są, że wiele rzeczy trzeba sobie dopowiedzieć. Ale nie przejmuj się, jestem po twojej stronie. Tylko nie myśl, że mnie jest lekko – westchnęła.
– Tobie? A co ja mam teraz zrobić? Myślałem, że przejdą jej te szkockie fochy, że my…
– Odpuść ją sobie – doradziła, nie czekając, aż powie coś, czego nie chciała słuchać. – Są inne, bardziej normalne dziewczyny. Na przykład ja.
– Ty? Nie rozumiem.
– Spotkajmy się. Pogadamy, wyżalisz się. Może nawet coś do siebie poczujemy? – Tomek nie odpowiedział, więc zapytała zaniepokojona: – Hej, jesteś tam jeszcze?
– Jestem – szepnął. – Chcesz, żebym do ciebie przyjechał? Do Zielonej Góry?
– Mhm. Byłoby miło.
– A Zuzia wie, że ma świnię za koleżankę?
– Słucham?!
– Zdradliwą zołzę – ciągnął ze spokojem. – Fałszywą psiapsiułę od serca?
– Głupi ośle, jak śmiesz mnie oceniać? – krzyknęła, gotując się ze złości. – Chciałam cię pocieszyć, a ty…
Rozłączył się. Nie był ciekaw, co Paulina ma jeszcze do powiedzenia. Rzucił sfatygowaną komórkę na niezaścielone łóżko i podszedł do otwartego okna. Podwórze wydało mu się zaskakująco brudne i szare. Dostrzegał każdą rysę w betonowych płytach zaśmieconej nawierzchni. Głosy ptaków były dziwnie drażniące; leżące pod klonem czerwonawe liście szeleściły złowieszczo, a chłopak, odbijający o mur nowiutką piłkę, miał wyraźnie złośliwy wyraz twarzy. Ich spojrzenia się spotkały.
– O, hej Tomuś! – pomachał ręką ubrany w czerwony dres chudzielec, nie przestając kopać futbolówki. – Wyjdź, podryblujemy jeden na jednego.
– Spadaj, Damian – burknął w odpowiedzi.
– A ciebie co ugryzło? – chłopak kopnął piłkę z całej siły. – Znowu coś z Zuzką?
Tomek zamknął okno, wprawiając kolegę w konsternację. Zaszurała opuszczana roleta. Poczuł zmęczenie, więc położył się i przymknął oczy. Od razu zobaczył twarz Zuzi. Uśmiechała się smutno.
– Co tutaj tak ciemno? – do pokoju weszła Michalina. Po długim pobycie w szpitalu mocno zeszczuplała, upodobniając się do czarnowłosego wieszaka, ubranego w dżinsy i bluzę. – Źle się czujesz?
– Nie zapukałaś – warknął. Z reguły miał dla niej mnóstwo braterskiej miłości, lecz nie dziś.
– Ojej, chciałam tylko powiedzieć, że tato odgrzał pizzę na obiad. Już gotowa, możemy jeść.
– Nie mam ochoty.
– Ale jest pyszna, z szynką i mnóstwem sera.
– Nie rozumiesz po polsku? Nie mam ochoty – odwrócił się od niej.
– Jaki z ciebie dziwak. Zmieniłeś się, Tomciu.
– Dobrze, że wy wszystkie jesteście jednakowo niezmienne, siostrzyczko. Nie dogadamy się – wcisnął twarz w poduszkę.
– Płaczesz? – zaniepokojona usiadła na krawędzi łóżka. Zerknęła przelotnie na filmowe plakaty na ścianie. Nie lubiła ich, były agresywne. Podobnie jak czarna koszulka brata, ozdobiona czerwoną twarzą jakiegoś heavymetalowca.
– Nie płaczę. Zastanawiam się, co dalej – sapnął.
– Z czym?
– Z życiem, mała, z życiem.
– Przerażasz mnie… – klepnęła brata w plecy. – Hej, gdzie się podział nasz wesoły Tomek?
Usiadł, mrużąc oczy.
– Jestem może niewesoły, ale ciągle taki sam. Masz jeszcze tę książkę o zamku w Książu? – zapytał z błyskiem w oczach.
– A bo co? – wstała, kręcąc głową. – Szybko mu się odmieniło – pomyślała.
– A bo nic – ziewnął. – Przynieś. Poczytam, może wymyślę coś mądrego.
Zabrzmiało to tak, jakby planował wymyślić coś wyjątkowo głupiego. Michalina zadrżała.
2.
Zielona Góra, teraz
Ojciec nie przestawał jej zaskakiwać. Nie było w tym niczego dziwnego, mało go znała, jednak czy to nie głupio mieć za tatę kogoś prawie obcego? Tak czy owak, umawianie się na dworcu autobusowym nie pasowało w mniemaniu Zuzi do wizerunku tajnego agenta, w dodatku międzynarodowego. Podzieliła się wątpliwościami z Pauliną.
– I to mówi taka światowa dziewczyna? – przyjaciółka uśmiechnęła się nieco kpiąco. – W ogóle się nie znasz na tajnych agentach – stwierdziła, opierając nogę o siedzenie ławki.
Poprawiła poluźnione sznurowadło niebieskiej tenisówki. Wszystko miała pod kolor oczu – spodnie, koszulkę i sweterek zapinany na wielkie guziki. Nawet przewieszony przez ramię plecaczek był jasnogranatowy. Niemal każdy mijający ją chłopak przyglądał się jej z podziwem.
– Za to ty się znasz. Od kiedy pamiętam, nosa z Zielonej Góry nie wystawiłaś.
– Tak? – Kozikówna potrząsnęła blond grzywką. – A kto tobie pomagał w katedrze na Wawelu? Nie ja?
– No dobra, pomagałaś. Skoro jesteś taką specjalistką, pozwolę ci dokończyć.
– Ale co?
– Rozważania o międzynarodowych agentach. Nawijaj, jeszcze… – zerknęła na dworcowy zegar – prawie dziesięć minut. Zdążysz się wymądrzyć.
– Straciłam ochotę – dziewczyna usiadła na skraju ławki, otulając się połami swetra. Dni stawały się coraz chłodniejsze, choć wrzesień był w tym roku wyjątkowo słoneczny.
Zza budynku dworca wyszła krótko ostrzyżona młoda blondynka w szarej garsonce i ciemnych okularach. Czarne buciki na płaskim obcasie dopełniały obrazu typowej urzędniczki niższego szczebla. Coś jednak w tym obrazie zaniepokoiło Paulinę.
– Ty, Zuzka – szepnęła, nachylając się do przyjaciółki. – Popatrz na tę damulkę.
– Którą?
– Na tamtą. Zbliża się do kiosku. I co powiesz?
Zuzia obrzuciła przelotnym spojrzeniem oddalającą się kobietę.
– Nic nie powiem. Zwyczajna.
– Chyba twoje detektywistyczne podejście do życia jest mocno przereklamowane – Paulina uśmiechnęła się chytrze. – Zwróciłaś uwagę na jej torebkę?
– Przecież nie ma żadnej.
– No właśnie.
– Masz rację, to bardzo podejrzane – Zuzia postarała się, by słowa „bardzo podejrzane” zabrzmiały ironicznie. – A nie przyszło ci do głowy, że mogła po prostu zostawić ją w samochodzie, albo, czy ja wiem, może nie lubi torebek?
– Bredzisz, wszystkie damulki lubią torebki…
W tym momencie rozległ się dudniący głos dworcowej dyspozytorki. „Autobus pospieszny z Poznania do Wrocławia przez Nową Sól, Głogów, Polkowice, Lubin, podjedzie na stanowisko piąte! Planowany odjazd…”
– To ten! – pisnęła Zuzia, ciesząc się i martwiąc jednocześnie. Czy rzeczywiście dobrze robi, angażując ojca w swoje sprawy? Mama będzie wściekła, gdy się dowie. A że się dowie było tak pewne jak wakacje w lipcu.
– O matko, Zuzka, źle stanęłyśmy – Paulina pociągnęła ją za rękę. – Musimy iść na przystanek dla wysiadających, tam, za kioskiem. No, rusz się, nieprzytomna dziewczyno!
3.
Damulka bez torebki odłożyła przeglądaną gazetę i pokręciła głową.
– Zdaje się, że już czytałam, przepraszam.
– A pewnie, że czytała – fuknęła kioskarka – sama widziałam, przed chwilą. Przeczytała, nie zapłaciła i ma w nosie, za co człowiek chleb powszedni kupi! – odprowadziła wzrokiem niedoszłą klientkę. – Co to za czasy nastały, panie kochany? – zapytała opartego o ladę tęgiego mężczyznę w kraciastej koszuli. – Biorą, przeczytają co ciekawsze i oddają.
– Ja tam nic nie wiem, przejazdem jestem – oświadczył, odliczając drobne. – „Lubuską” poproszę, ale nie tę. Pani da świeżą. Po kimś doczytywać nie zamierzam.
Młoda kobieta stanęła przy rozłożystym dębie, sięgnęła do kieszeni garsonki, wyjęła telefon i zerknęła na pasażerów odbierających bagaże z autobusowego kufra. Dyskretnie sfotografowała barczystego, łysego mężczyznę, który rozmawiał z kierowcą przyciszonym głosem. Wysłała zdjęcie czekającemu w bazie technikowi. Chwilę później w wetkniętym w ucho głośniczku zabrzęczało potwierdzenie:
– To Błażej Wenzel. Zachowaj dystans, Malwina, wysyłam chłopaków.
Malwina schowała się za drzewem, starając nie rzucać się w oczy. Łysy, ubrany na sportowo mężczyzna, klepnął przyjacielsko kierowcę, podniósł niewielką torbę podróżną i rozejrzał się bacznie. Na widok biegnących ku niemu nastolatek uśmiechnął się szeroko.
– Tato! – krzyknęła Zuzia, sprawiając wrażenie, jakby chciała rzucić się na szyję przyjezdnemu. W ostatniej chwili Jednak zwolniła kroku i podała ojcu rękę na przywitanie. Wenzel niezgrabnie przytulił córkę.
– To Paulina, jak się domyślam? – skinął głową Kozikównie.
– Skąd pan wie, że ja to… ja? – dziewczyna zamrugała zdziwiona. – Wcale nie planowałam tu przychodzić. Spotkałyśmy się przypadkiem przy bloku i…
– Opisała mi ciebie dokładnie – wyjaśnił, łypiąc w stronę dębu. – Zresztą, pogadamy w samochodzie. Idziemy – zarządził, zarzuciwszy torbę na ramię i ruszył szybkim krokiem. Dziewczęta podreptały za nim.
Placyk pod drzewem szybko się wyludniał. Kobieta w szarej garsonce oparła się plecami o szorstki pień, usiłując uspokoić oddech. To była jej pierwsza akcja w mieście i bardzo się bała. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie gładko i nikt jej nie wypomni zapomnianej torebki. Mało kto zwraca uwagę na takie szczegóły, bynajmniej nie mężczyźni.
– Proszę pana – szepnęła Paulina. – Widział pan tę młodą panią za drzewem?
– Mhm – mruknął Wenzel, nie zwalniając. Wyszli na ulicę.
– Dziwna jakaś.
– Owszem, troszkę niekompletna – uśmiechnął się krzywo. – Brak torebki.
– O czym mówicie? – zainteresowała się Zuzia, zajęta rozmyślaniem o czekającej ją przeprawie z mamą.
– Twój tato potwierdził moją obserwację – wyjaśniła przyjaciółka. – Gdzie ta fura?
– Fura?
– No, samochód, proszę pana. Spodziewam się czegoś, hm, wie pan, wypasionego.
– Przestań, Paula – fuknęła Zuzia. – Tato pewnie wynajął coś… coś…
– Coś takiego – dokończył Błażej na widok podjeżdżającego do krawężnika srebrnego BMW. – Może być?
– Łał… – westchnęły dziewczęta, trudno powiedzieć, czy na widok lśniącej nowością karoserii, czy siedzącego za kierownicą chłopaka w naciągniętej na uszy czerwonej czapce i wielkich przeciwsłonecznych okularach.
Szyba od strony kierowcy opuściła się ze szmerem. Dudniące basy rapowego hitu zagłuszyły wypowiedziane z uśmiechem słowa:
– …do środka.
– Słucham? – Zuzia zatrzepotała rzęsami.
Opalony palec musnął gałkę regulacji głośności. Dudnienie ucichło.
– Zapraszam do środka – powtórzył, szczerząc zęby.
Panna Nadobna zmarszczyła czoło i otworzyła tylne drzwi. Siadając, poczuła, jak bolą ją nogi. Stopy, obute w nowe martensy, wręcz paliły otarciami.
– Mogę obok ciebie, to znaczy obok pana? – Paulina niemal wsadziła głowę do środka.
– Wsiadaj – warknął Wenzel, odciągając ją bezceremonialnie za kołnierz swetra. – Tam – pokazał głową tylną kanapę. – Migiem!
– Ojej, porozmawiać nie można? – oburzyła się dziewczyna, pakując się na siedzenie z wyraźnym ociąganiem.
– Nie można – mężczyzna zerknął na zbliżającego się szybko czarnego mercedesa. Wskoczył zwinnie do samochodu. – Zmykaj, Kamil.
– Się robi, szefie – chłopak wrzucił bieg i samochód ruszył z piskiem opon.
Zaraz potem rozległ się głośny klakson. Ktoś gwałtownie zahamował, ktoś inny krzyknął przestraszonym, cienkim głosem. Zuzia obejrzała się, niewiele jednak zdołała dostrzec, ponieważ w lukę za nimi wmanewrował kursowy autobus.
– Już ich zgubiliśmy. Dobry jestem, nie? – zarechotał Kamil, zdejmując okulary. Dziewczęta dostrzegły spoglądające na nie z lusterka wesołe, brązowe oczy.
– Przystojniak – sapnęła córka pana Kozika do ucha przyjaciółki.
– Tomek ładniejszy – odsapnęła córka tajnego agenta.