Demony Julii. W labiryncie - Jana Talaj - ebook

Demony Julii. W labiryncie ebook

Jana Talaj

5,0

Opis

Oto Julia. Naście lat, głowa pełna marzeń, a w sercu płomień pierwszej miłości. Jednak wspólna muzyczna pasja i wielka namiętność to za mało, by razem z ukochanym sprostać szarej PRL-owskiej codzienności. Labirynt życia okazuje się kręty i pełen czyhających w zakamarkach demonów.


Trzydziestoletnia kobieta o chłodnym wyrazie twarzy, skupiona na „ustawieniu się w życiu”, o sercu jak lód, w którym po kilku nieudanych związkach już nie ma miejsca dla nikogo. To też Julia, po upadku Muru Berlińskiego nielegalnie zatrudniona jako barmanka w Kolonii, początkowo nieświadoma związków właścicielki nocnego klubu z tamtejszym półświatkiem. Nękające ją demony stają się coraz groźniejsze… Czy wreszcie uda się je rozgonić i czy odnajdzie w sobie choć odrobinę tamtej dziewczyny sprzed lat?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 509

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (3 oceny)
3
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Jana Talaj
Demony Julii. W labiryncie
© Copyright by Jana Talaj 2021Projekt okładki: Izabela Szewczyk-Martin
ISBN 978-83-7564-641-2
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Cz`eść I

Wzloty i upadki

Julia wracała długą trasą ze szkoły do domu. Teczka zawieszona na ramieniu zapełniona lekkimi stronicami dokumentów ciążyła jak worek naładowany kartoflami. Obrazy miasta migały przez zabrudzone szyby czerwonego, rozklekotanego autobusu, ale tego dnia nie widziała nic, zapatrzona w swoje wnętrze, rozdarte między wszystkimi za i przeciw podjętej przed kilkoma dniami decyzji.

Czuła strach, obawę i rodzaj pogardy dla samej siebie. Wiedziała doskonale, że w domu wybuchnie piekło i że sprawi matce ponownie ogromną przykrość niezrównoważonym poczynaniem nastolatki. Stan duchowo-emocjonalny, w jakim znajdowała się od ponad miesiąca, usprawiedliwiał ją jednak we własnych oczach i tak właściwie nie czuła się winna. W tym czasie odczuwała tylko rozgoryczenie, rozczarowanie i determinację, a jakiś wewnętrzny bunt kierował nią w momencie podjęcia tego kroku. Teraz na wszystko było już za późno i klamka zapadła.

Dotarła w końcu do mieszkania na siódmym piętrze szarego, socjalistycznego wieżowca, położonego w jednej z wybudowanych po wojnie dzielnic Gdańska. Wjechała windą na piętro i z niechęcią przekręciła klucz w zamku. Matka, jak każdego dnia, miała wrócić około piątej z pracy do domu. Drżała na samą myśl ujrzenia jej zmęczonej, zatroskanej twarzy i konieczności doniesienia jej o tym, na co się dzisiejszego dnia odważyła.

Odciągnęła ciemne zasłony w jej przytulnym pokoju z dużym balkonem, aby wpuścić trochę słońca. Był koniec maja i perspektywa nadchodzącego lata wprawiała ją zawsze w dobre samopoczucie. Tym razem było zupełnie inaczej. Usiadła odrętwiała na kanapie i zapatrzyła się na plakaty zespołów porozwieszanych na ścianach. Właściwie nie lubiła żadnego z nich, wisiały tu tylko „dla szpanu” ze względu na błyszczący kredowy papier dobrej jakości. Ona chciała mieć plakaty „The Eagles” albo „Rolling Stones”, a nie grup z zaprzyjaźnionych państw socjalistycznych.

Wzrok pobiegł do sześciostrunowej gitary o ładnym czerwonym pudle, stojącej w rogu pokoju. Zarzuciła lekcje gitary klasycznej, które nudziły ją do tego stopnia, że wolała w tym czasie pójść na dyskotekę dla nastolatków odbywającą się w tym samym centrum kultury, właśnie w sobotnie popołudnia. Pół roku uczęszczania na lekcje nauki gry wystarczyło, aby złapać podstawowe akordy i dowolnie wygrywać piosenki ulubionych zespołów.

W pokoju pod ścianą znajdowało się również stare niemieckie pianino. Dwa klawisze nie stroiły tak jak trzeba, co okropnie irytowało podczas grania, więc stało najczęściej nieużywane, zabierając tylko dużo miejsca. Pokój wyposażony był ponadto w szkolne biurko zawalone stosem zeszytów, rozkładaną kanapę do spania i jednocześnie do siedzenia, dużą szafę na ubrania i regał na książki o czarno-czerwonych szybach, ostatni nabytek od starszej koleżanki z piętra. Poza plakatami zespołów na ścianach wisiały olejne obrazy, pierwsze próby malarstwa, którym Julia zafascynowana była od najmłodszych lat.

Zegar ścienny tykał nieprzerwanie. Postanowiła przebrać się w domowy strój oraz trochę ogarnąć. Przeczesała szczotką obcięte niedawno na krótko blond włosy, narzuciła dość obszerną koszulkę z krótkim rękawem i sceptycznym wzrokiem przejrzała się w lustrze. Okropnie nie lubiła u siebie tej sporej nadwagi, która zdeformowała figurę w okresie dojrzewania. Niestety, ani zajęcia sportowe w szkole, ani też sporo ruchu na świeżym powietrzu czy też dyskotekowy taniec nie pomagały, aby zrzucić nadmierne kilogramy. Waga nie chciała ruszyć z miejsca i nie było na to rady. Całość ratowała ładna twarz o dużych niebieskich oczach okolonych ciemnymi brwiami, pełnych ustach i zgrabnym, lekko zadartym, niedużym nosku. Włosy miała piękne. Gęste, bujne, o niesfornych lokach. Coś jej jednak któregoś dnia strzeliło do głowy i kazała fryzjerowi obciąć je na krótko. Do dzisiaj żałowała tego kroku, bo bez tych blond loków straciła dużo na atrakcyjności. Teraz trzeba było długo czekać, aż znowu odrosną.

Wybiła piąta godzina. „Jak ja jej to wszystko wytłumaczę?”, zastanawiała się, chodząc nerwowo po pokoju, będąc przekonana, że nie zdoła się przed matką otworzyć, aby wyznać całą prawdę. „Nie może przecież wiedzieć, co właśnie odczuwam, jak bardzo cierpię i że wszystko straciło sens w moim życiu od kiedy… kiedy ten okropny Darek tak po prostu więcej nie przyjechał”. A ona, pełna nadziei i tęsknoty, tak długo na niego czekała.

Wyszła na balkon i z wysokości siódmego piętra rozejrzała się po okolicy. Przed oczami roztaczał się widok na brzydkie szeregi bloków i wieżowców z wielkiej płyty, pobudowanych w latach sześćdziesiątych przez radzieckich przyjaciół zza miedzy, a pod których rządami znajdował się obecnie kraj, pogrążony w ustroju socjalistycznym. Julii było to wówczas obojętne. Nie była politycznie uświadomiona, dlatego krótki moment spojrzenia w jasne, błękitne niebo i rozkwitającą wiosenną zieleń na osiedlu wlały powiew świeżości i siły do walki przed zbliżającym się z minuty na minutę starciem z rodzicielką.

*

Danuta, od kilku lat rozwódka, kobieta w średnim wieku, pracowała w jednostce wojskowej w Gdańsku Oliwie jako księgowa. Drobna, ciemnowłosa, po ciężkich przejściach z mężem, zawodowym żołnierzem Marynarki Wojennej w Gdyni, pragnęła tylko spokoju i stabilizacji w jej skromnym życiu. Dorastająca córka nie dawała jej ani chwili oddechu. Ucieczka z domu zaraz na początku rozpoczęcia liceum ogólnokształcącego wraz z koleżanką, zniknięcie tych dwóch smarkatych aż na trzy tygodnie w środku siarczystej zimy, poszukiwania przez milicję i po wielu nieprzespanych nocach odnalezienie córki w izbie dziecka na Śląsku, nadwyrężyło już i tak mocno zszarpane nerwy zmęczonej życiem kobiety. Po tych wszystkich okropnych przeżyciach była szczęśliwa, że sytuacja rodzinna w miarę się unormowała. Julia nadrobiła zaległości szkolne i obiecała, że taki wyskok już nigdy więcej się nie powtórzy.

Danuta wracała po długim dniu pracy do domu, mając po drodze do zrobienia jeszcze zakupy. „Tylko ta jutrzejsza sobota do przepracowania, a w niedzielę w końcu sobie odpocznę”, myślała, dojeżdżając do przystanku na osiedlu z jedynym sklepem spożywczym w całej okolicy. Oprócz spożywczego, piekarni, poczty i apteki nie było tam nic oprócz dziesiątek szarych domów, zapełnionych ludźmi w małych, ciasnych mieszkaniach. Owszem, znajdowały się place zabaw dla dzieci i szkoła podstawowa, do której wcześniej uczęszczała Julia, ale nawet po zeszyty i książki trzeba było jeździć do centrum miasta, względnie do Gdańska Wrzeszcza.

Po odstaniu w długiej kolejce zrobiła zakupy na kolację oraz niedzielny obiad i lekko już zmęczona, dodźwigała pakunki do windy. Przed windą stała Janina, sąsiadka z szóstego piętra, z którą zaprzyjaźniły się od momentu wprowadzenia do bloku przed piętnastoma laty.

– Dzień dobry, Danusiu. – Janina objęła ciepłym spojrzeniem postać sąsiadki. – Zmęczona jesteś po pracy…

– Tak Jasiu, codziennie to samo. Praca, zakupy, dom i tak na okrągło, aż się żyć odechciewa.

– Wiem, wiem, u mnie też podobnie. Teraz to już chłopcy trochę pomagają, ale i tak ciężko samej. A jak ma się Julia?

– Julia, wiesz, kończy za miesiąc pierwszy rok liceum. Niedługo wakacje. Chyba wyślę ją na jakiś obóz, bo urlop dostanę dopiero w sierpniu. Nie lubię, jak siedzi sama w domu, bo wówczas przychodzą jej głupie pomysły do głowy.

–Tak, dzieci w tym wieku to duży kłopot. O, jest już winda. Wejdź pierwsza, bo później wysiadasz. I zajrzyj kiedyś, jeśli znajdziesz wolną chwilę. Zawsze dobrze trochę porozmawiać.

– Tak, jak tylko znajdę wolną chwilę – odrzekła Danuta i winda ruszyła w górę.

*

„Dzisiaj wyskoczę sobie na planty pograć trochę na gitarze. Taki piękny dzień. Wstąpię po Małego, z pewnością się ucieszy”, planował dzisiejsze popołudnie i wieczór Darek.

– Ciekawe czy przyjdzie rudowłosa Magda – rozmyślał na głos.

Wysoki, szczupły, o zielonych oczach i ciemnych włosach, w drucikowych okularach na pociągłej twarzy i o długich palcach u rąk z wyglądu mógł uchodzić za rodzaj intelektualisty. Na przegubie prawej dłoni zawieszony miał ciężki, drogi zegarek srebrnego koloru, podarowany mu przez ojca, który właśnie wrócił z zagranicznego rejsu. Dzisiaj ubrał się w wielbłądzią, ekstrawagancką kurtkę, również prezent od ojca, przywieziony z Bliskiego Wschodu.

Willa, gdzie mieszkał wraz z rodzicami i młodszym bratem, znajdowała się w odległości piętnastu minut spacerem od orłowskiej plaży w Gdyni.

Darek przerwał przed rokiem naukę w technikum elektrycznym w Gdańsku, ponieważ szkolny zespół bigbandowy, w którym grał na gitarze, posprzeczał się tak poważnie o rolę lidera w grupie, że nawet kierownik sprawujący opiekę nad uczniami nie był w stanie pogodzić obrażonych na siebie członków zespołu. Stwierdził więc, że skoro band się rozpadł, to on nie jest zainteresowany dalszym uczęszczaniem do tej szkoły, i już od kilku miesięcy, brzdąkając codziennie na gitarze, zastanawiał się, co począć dalej ze swoim młodym życiem.

Skończył właśnie dziewiętnaście lat i panicznie nie miał ochoty zostać powołanym do wojska. „To tylko strata czasu”, myślał. Codzienna dyscyplina i gotowość na rozkaz absolutnie nie korespondowały z wyobrażeniem o życiu w wygodzie i z pieniędzmi, zdobytymi w jego młodej wyobraźni najlepiej bez większego wysiłku. Rozważania na ten temat zajmowały mu całe przedpołudnia i nawet miał już pewien plan, w jaki sposób podejdzie komisję lekarską, kiedy przyjdzie oczekiwane powiadomienie, wzywające do stawienia się na badania.

Poznana kilka dni temu dziewczyna o długich, rudych włosach odciągnęła uwagę od aktualnego zmartwienia poborem do armii i Darek zastanawiał się, dokąd zaprosić Magdę, aby ją jeszcze bardziej sobą oczarować.

Kiedy dotarli z Małym na plażę, rzucił luźno do przyjaciela:

– Tę Rudą muszę dzisiaj mieć.

– No a co z Julią, tą miłą małolatką? – spytał Mały, bo żal mu się zrobiło zakochanej po uszy w Darku dziewczyny. Pseudonim „Mały” przylgnął do niego ze względu na chuderlawą konstrukcję ciała i potulny charakter unikającego konfliktów chłopaka. Obaj koledzy mieszkali w Orłowie od dzieciństwa, prawie po sąsiedzku, a wspólne zainteresowania muzyczne scementowały długoletnią przyjaźń.

– Taaak… Julia. Ona coś w sobie ma. Nie umiem tego tak naprawdę wyrazić. Kocham jej głos, to pewne. Jest taka muzykalna i romantyczna jak jej imię, ale…

– Ale co? – dopytywał Mały.

– No… jest jeszcze taka młoda i naiwna, a poza tym ścięła niedawno te piękne włosy, nie wiem doprawdy, co ją napadło. Wygląda teraz okropnie!

– Aha, to dlatego zająłeś się rudowłosą Magdą?

– Trochę odmiany w życiu nie zaszkodzi, nie uważasz, kumplu?

– To twój wybór – odparł Mały. – Zagramy coś razem?

– Właśnie po to tutaj przyszliśmy!

Obaj przyjaciele roześmiali się jak na komendę.

*

Punktualnie o wpół do szóstej zazgrzytał klucz w zamku. „Teraz to już nieuniknione”. Spanikowana Julia usiadła na kanapie, podkurczając pod siebie ciasno nogi.

– Jesteś – stwierdziła raczej niż spytała Danuta, zaglądając do pokoju córki, nie powiedziawszy nawet dzień dobry. – Gdzie to zapisać? – dodała zaczepnie. – Przecież dzisiaj piątek, zazwyczaj jesteś już u koleżanki. Pomóż mi wnieść zakupy.

Julia ruszyła ociężale z kanapy, czując sztywność w nogach i suchość w ustach. „Jest na dodatek w złym humorze”, myślała, wnosząc ciężkie siatki z zakupami do sporych rozmiarów pomalowanej na olejno kuchni.

– Coś dzisiaj taka milcząca? W szkole wszystko dobrze?

– Tak… nie… nie bardzo – jąkała niewyraźnie Julia.

– Nie bardzo? Co to znaczy? Znowu dwója z matematyki?

– Nie byłam dzisiaj w szkole. To znaczy byłam, ale tylko po to, aby zabrać dokumenty – wyrzuciła jednym tchem.

– Dokumenty! Jakie dokumenty? Co ty wygadujesz? – Danuta spojrzała na córkę z przerażeniem w oczach.

– Odebrałam dzisiaj teczkę z moimi szkolnymi dokumentami. Wypisałam się z tego liceum – dodała ciszej Julia.

Danuta usiadła na krześle i zakryła twarz dłońmi. „Teraz się zacznie. Będzie na przemian płakać i krzyczeć”, przeszło Julii przez głowę. Nie myliła się.

– Ty chyba nie wiesz, co mówisz, dziewczyno! – Opuściła ręce, a jej oczy pełne były łez. – Chyba chcesz mnie wpędzić do grobu! – zaczynała się już unosić. – Czego ja się w życiu doczekałam! Męża łachudry i nienormalnej córki! – Teraz krzyczała już na całe gardło, trzęsąc się na całym ciele.

– Uspokój się, wszystko ci wytłumaczę. Ja nienawidzę tej szkoły! – wykrzyknęła Julia z siłą, o jaką samej siebie by nie podejrzewała.

Matka oparła się o blat stołu i spojrzała na córkę zdumionym wzrokiem.

– Jak to, nienawidzisz? Nigdy mi o tym nie wspominałaś.

– Wspominałam, tylko nie tak wprost. Mówiłam, że nie znalazłam tam żadnej miłej koleżanki, że nauczyciele są okropni i… że muszę tak daleko dojeżdżać, a ta klasa to banda wystrojonych lalek, a ja… ja nie mam nawet na nowe dżinsy. Mówiłam też, że ta szkoła odpycha mnie już po przekroczeniu jej progu, a zajęcia z rosyjskiego na słuchawkach są nudne i nieprzyjemne w tych ciemnych kabinach. Ciągle coś trzeszczy i przerywa na łączach i ja wcale nie mam ochoty chodzić do tej wstrętnej szkoły, w której na każdym kroku daje mi się odczuć, że nie należę do towarzystwa! Ja o tym wszystkim już wspominałam, tylko ty tak naprawdę nie słuchałaś.

Danuta po raz pierwszy spojrzała na córkę przytomnym wzrokiem, jakby cała salwa zarzutów wykrzyczana z młodego serca zaczęła do niej powoli docierać. Milczała.

Julia usiadła po drugiej stronie stołu i również zamilkła.

Nie potrafiła się na tyle przełamać, aby wyznać matce całą prawdę. Prawdę o Darku i tej nieszczęśliwej miłości. Chowała ten sekret skrycie na dnie serca.

Danuta nie wiedziała, że od kilku miesięcy spotykali się prawie każdego tygodnia w Gdyni, w miłej kawiarence blisko stacji kolejki i że tam przesiadując godzinami, słuchali muzyki z szafy grającej, grali w bilarda i prowadzili rozmowy o książkach, poezji, malarstwie i na wszystkie inne tematy interesujące młodych ludzi. Nie wiedziała, że Darek zabierał ją na długie spacery po plaży albo że spotykali się u Małego w jego wynajętym mieszkaniu przy Placu Górnośląskim. To właśnie tam pierwszy raz zagrała mu i zaśpiewała „Susanę” Leonarda Cohena, a on po prostu oniemiał z zachwytu.

Tam on grał dla niej bluesa i pokazał tricki na gitarze, których jeszcze nie znała. W tym skromnym mieszkaniu poczuła pierwsze pocałunki męskich ust, od których cała drżała, będąc powoli rozbudzana do przyjęcia pierwszej miłości.

Poznali się na początku stycznia, przez zupełny przypadek. Majka, przyjaciółka ze szkoły podstawowej, z którą przeżyła tę bezsensowną ucieczkę z domu, wyciągnęła ją pewnego dnia na wagary i zabrała do Gdyni Orłowa do jej ulubionej kawiarni „Arabeska”. Majka, dziewczyna, która wszystko inne poza nauką miała w głowie, uczęszczała do liceum ekonomicznego właśnie tam, w jednej z najbogatszych i najładniejszych dzielnic Gdyni – w Orłowie.

– Zobaczysz, nie będziesz rozczarowana, z pewnością doskonale się zabawimy – kusiła. – Tam schodzi się połowa mojej szkoły, nie będziesz żałować – przekonywała.

Julia pojechała więc z chęcią, zobaczyć to siedlisko niesubordynowanej młodzieży. Między starszymi i młodszymi uczniami z ekonomika siedział on, niedbale rozparty na krześle, z wetkniętym w usta marlboro. Przeglądał gazety, a później grał jakiś czas w bilard. Julia zwróciła na niego uwagę, ponieważ wydawał się bardziej dojrzały pośród tej szkolnej zgrai.

Zamówiły po herbacie z cytryną, aby się rozgrzać w to zimne styczniowe przedpołudnie. Po jakimś czasie do obiektu zainteresowania dosiadł się kolega, w wieku podobnym do nieznajomego, którego Majka znała już z poprzednich wagarów. Tym sposobem, zupełnie dla niej niespodziewanie, znalazła się w towarzystwie Darka, który tak właściwie nie zwracał na nią większej uwagi poza luźną, banalną rozmową o wszystkim i o niczym. Dopiero kiedy weszli na tematy muzyczne, a Julia, jako fanka wielu angielskich i amerykańskich zespołów, wyraziła swoje zdanie, wzbudziła w Darku większe zainteresowanie. Na koniec, kiedy usłyszał, że gra na gitarze, umówił się na następny tydzień na spotkanie wraz z Majką i Małym w jego wynajmowanym mieszkaniu, aby stwierdzić, czy rzeczywiście – jak się wyraził – Julia ma talent.

Od tego momentu każdy dzień, każda wolna chwila miały scementować ich młode serca na długi czas. Serca, pragnące miłości i oddania, tego infantylnego, szczerego uczucia, którego doświadczają tylko bardzo młodzi ludzie.

*

Danuta otarła chusteczką zapłakane oczy. Podeszła do kuchenki gazowej i nastawiła wodę na herbatę.

– I co my teraz z tobą poczniemy? – zastanawiała się na głos, czekając na przeraźliwy gwizd gotującej się w czajniku z gwizdkiem wody. – Przecież nie możesz tak po prostu przestać chodzić do szkoły. Teoretycznie byłoby to możliwe. Krzosowa, która sprząta u babci, ma też skończoną tylko szkołę podstawową.

Cyniczny ton matki nastawił Julię bojowo.

– Nie martw się. Nie zostanę sprzątaczką i nie przyniosę ci wstydu w tej waszej wysoko wyedukowanej rodzinie. Są jeszcze inne możliwości.

– Do liceum już się więcej nie dostaniesz. Wiesz, jakie są wymagania i jakie warunki. Jedno potknięcie i nie ma więcej szans.

– Wiem, że istnieje coś takiego jak liceum wieczorowe.

– Tak. Liceum dla pracujących. Jesteś ciągle za młoda, żeby pracować, więc pozostaje tylko…

– …zawodówka – wyjąkała Julia boleśnie.

– Dokładnie tak – przytaknęła matka, a w jej oczach nie było już śladu łez.

*

Tegoroczne wakacje Julia spędziła w domu. Nie miała ochoty wyjechać na obóz jak poprzednimi laty. Malowała z pasją obrazy i ćwiczyła do znudzenia nowe utwory na gitarze. Sprawa ze szkołą znalazła rozwiązanie pod koniec sierpnia.

Przełożony matki, komandor o imieniu Roman, zaprzyjaźniony był już od kilku lat z rodziną. Cały ten „romans”, jak go w duchu nazywała Julia, rozpoczął się między tymi dwojgiem, kiedy to Roman pomógł w eksmisji ojca Julii i uwolnił biedną kobietę od męża pijaka.

Julia lubiła Romana za jego obrończą postawę, obiektywizm, pomoc w wielu codziennych problemach, jak też za zwyczajnie ludzkie serce, z którego znany był pośród rekrutów w jednostce. To on pomógł wówczas, aby dostała się do jednego z najbardziej renomowanych liceów w Gdańsku, bo brakowało jej kilku punktów, ażeby znaleźć się na liście wybrańców, a Roman znał przypadkowo dyrektorkę tej szkoły. Nie był to, jak się okazało, strzał w dziesiątkę, ale i tym razem to znowu on znalazł wyjście z trudnej sytuacji.

– Nie, nie widzę się w zawodzie kelnerki, szwaczki albo kobiety naprawiającej chłodziarki – stwierdziła Julia przy kolejnym spotkaniu z przyjacielem matki.

– To mogę sobie doskonale wyobrazić, znając twoje uzdolnienia artystyczne. – Roman się uśmiechnął.

– Nie ma jednak dużego wyboru, jeśli chodzi o zawody dla kobiet – wtrąciła Danuta. – Do pracy w biurze potrzebna jest matura.

– Mam pewien pomysł, tylko nie wiem czy będzie ci to odpowiadało, Julio. Daj mi powiedzieć, Danusiu – dodał.

– Słucham. – Julia nastawiła uszy, lekko rozdrażniona.

– W Gdańsku Oliwie jest pewna szkoła.

– Co to za szkoła?

– To zawodowa szkoła ogrodnicza. Mam tam kolegę. Jest nauczycielem.

– Ach! Fantastycznie! – wykrzyknęła Julia. – Mam sadzić kwiatki na rabatach po ukończeniu tej szkoły, czy co?

– To byłoby może jakimś rozwiązaniem – wtrąciła znowu Danuta, tracąc pomału cierpliwość.

– Moment. Nie chodzi tu o to, żeby Julia nauczyła się zawodu ogrodnika, tylko o to, aby przeczekała w tej szkole rok i następnie mogła podjąć dalszą naukę w liceum dla pracujących. Wierz mi, tam wcale nie jest źle. Pozostaje również alternatywa, aby po dwóch latach kontynuować naukę w technikum, jeśli ten kierunek by cię zainteresował. Sama stwierdziłaś, że nie pasujesz do nudnego ogólniaka.

– Oczywiście, że nie pasuję! – odparła butnie Julia. – Tam uczęszczają tylko ludzie bez wyobraźni!

– No właśnie. Więc jak? – Danuta pełna była zwątpienia.

– Jak chcecie. Mnie jest teraz i tak wszystko obojętne. – Julia spojrzała krótko na Romana i wyszła obrażona z pokoju.

– Czy nie sądzisz Romanie, że w tym jej całym zachowaniu nie chodzi tylko o szkołę? Ostatnimi czasy bardzo zaczęła przykładać wagę do wyglądu i znika regularnie na całe soboty i niedziele. – Danuta postawiła ciasto na stole.

– Myślę, Danusiu, że tutaj chodzi o nieszczęśliwą miłość. Julia jest zakochana, ale widocznie coś nie układa się tak, jak powinno. Jeszcze nigdy nie widziałem jej tak pesymistycznie nastawionej do życia, jak przez ostatnich kilka tygodni.

– Chyba masz rację. Ja w tym całym kieracie niczego nie spostrzegłam. Przecież człowiek nie ma zupełnie na nic czasu…

– Na jutro mam zarezerwowane bilety do teatru muzycznego. Pójdziemy?

– Och, z przyjemnością. Tak bardzo potrzeba mi odskoku od szarości codziennego życia.

*

Darek bawił się włosami rudej Magdy. Leżeli na plaży, słuchając szumu fal i krzyku latających mew. Magda, dojrzała osiemnastolatka, wcierała kolejną porcję olejku do opalania w swoje ponętne ciało.

– Daj, pomogę ci – zaoferował się i szerokimi łukami zaczął rozcierać olejek na plecach dziewczyny.

Myślał przy tym o Julii. Zostawił ją tak nagle, bez słowa, aby zakosztować miłości fizycznej z kobietą, która poza ciałem nie miała mu nic szczególnego do zaoferowania. To go męczyło. Nie potrafił rozmawiać z nią tak jak z Julią, bo Magda nie miała wystarczającej wiedzy na żaden z interesujących go tematów. Właściwie był nią już lekko znudzony, a fakt że dziewczyna nie miała za grosz muzycznego słuchu i absolutnie nie przejawiała zainteresowania muzyką, pogłębiał tylko wzrastającą do niej niechęć.

„Dlaczego Julia ścięła te piękne włosy?”, zastanawiał się nieprzerwanie. Dla Darka długie włosy u dziewczyny były wyznacznikiem jej kobiecości. Inne zewnętrzne cechy nie grały aż takiej roli. Kobieta musiała być kobieca, a to wyrażało się dla niego długością włosów. Kiedy przyjechał któregoś dnia po Julię pod ogólniak i zobaczył ją w tych obrzydliwie krótko obciętych włosach, od razu przeszła mu na nią ochota. Nie wiedział jeszcze wtedy, że ta niepozorna nastolatka aż tak głęboko zagości w jego zbolałej duszy – bo Darek miał już zawsze jakieś problemy.

Przerwał naukę w technikum. To, co go naprawdę interesowało, czyli szkolny zespół, rozpadło się. Czekało go wojsko, na które w ogóle nie miał ochoty, a rodzice zajęci byli głównie o dziesięć lat młodszym smarkaczem, którego niemal że nienawidził, ponieważ uwaga obojga skupiała się tylko na nim – na jego małym bracie. W oczach ojca Darek był teraz czarną owcą, która nie chce się uczyć, za to chętnie całymi dniami, jak się wyrażał, „brzdąka na gitarze i nic nie robi”. Napięcie w domu rosło z dnia na dzień i Darek czekał tylko na to, aby ojciec już znowu wypłynął w morze.

Dzisiejszego wieczora miał w planie spotkanie z Małym. Chciał przećwiczyć z nim kilka utworów „The Egaels” i zdradzić mu, w jaki sposób oszuka komisję wojskową. „Ciekawe co on na to powie?”, cieszył się na nadchodzące spotkanie i postanowił pójść do sklepu po kilka butelek piwa.

Punktualnie o dwudziestej, z przewieszoną gitarą na ramieniu i torbą pełną butelek piwa w ręce, zapukał do drzwi Małego.

– Cześć. Jesteś gotowy? To idziemy – zaordynował.

– Wezmę tylko kurtkę. Później może zrobić się chłodno.

– Ty chuderlaku! Masz tylko kości i skórę, to i trzęsiesz się przy byle okazji.

– Przytrzymaj lepiej gitarę. Zaraz wracam – uciął Mały i poszedł po kurtkę.

Do plaży mieli niecałe dziesięć minut. Po drodze minęli główną arterię łączącą Gdynię z Gdańskiem. Mały cieszył się na chłodne, orzeźwiające piwo przy ognisku i grę w duecie, którą uwielbiał.

– Myślisz, że ktoś dzisiaj przyjdzie?

– Może tak, a może nie. Zobaczymy.

– No a Magda?

– Pewnie przyleci, bo w domu by się nudziła. Chcesz wiedzieć co wymyśliłem, aby podejść komisję lekarską? – nie wytrzymał Darek.

– Pewnie. Mów. To interesujące. Mnie zwolnili ze służby ze względu na chory kręgosłup.

– Jasne, takiego szkieleta. Słyszałeś już coś o żółtych papierach?

– Niee… co to takiego?

– To są dokumenty wystawiane ludziom, którzy nie są w pełni sprawni umysłowo.

– Aaa! Wariaci – stwierdził Mały. – I co? Chcesz przed nimi odegrać rolę wariata? Ha, ha, ha! – roześmiał się na samą myśl.

– Nie śmiej się tak głupio, bo ci przyleję – warknął Darek.

Mały od razu spoważniał i spojrzał pytająco.

– No co się tak gapisz? Masz jakiś lepszy pomysł? Słyszałem o takim jednym, który właśnie w ten sposób uniknął wojska. Wzięli go do rezerwy, ale rok musi odpracować w szpitalu.

– To jest genialne! Myślisz, że ci się to uda?

– W robieniu z ludzi wariatów już zawsze miałem talent. Teraz będę musiał udowodnić, że sam nim jestem, a to nie łatwa sztuka kumplu, ha, ha, ha!

Przyjaciele śmiejąc się do rozpuku, doszli do plaży. Przy ognisku siedział już Jerry z orłowskiej paczki i wystukiwał rytm na chilijskim tam-tamie. Darek z Małym przysiedli się do ognia i po chwili zaimprowizowali harmonijnego czarnego bluesa na dwie gitary.

*

Budynek nowej, przejściowej szkoły w Gdańsku Oliwie był typu socjalistycznej trzylatki, czyli na szybko skleconego pawilonu z dużymi oknami i przestronną salą gimnastyczną.

Julia usiadła w pierwszej ławce przydzielonej jej klasy, o mieszanych, inteligenckich i chłopskich twarzach. Jak się wkrótce okazało już na pierwszej przerwie, podobnych przypadków jak Julii było w klasie więcej. Od razu przysiadła się do niej zgrabna, choć niewysoka dziewczyna o jasnoblond włosach, mocno błękitnych oczach, zadbanym wyglądzie i ładnej, miłej twarzy. Na imię było jej Dorota. Nowe koleżanki zaprzyjaźniły się od pierwszego dnia, wspominając perturbacje po opuszczeniu ogólniaków oraz rozegrane na tym tle niemałe dramaty rodzinne. Dorota nie miała planów na przyszłość i nie przejmowała się zbytnio degradacją z liceum do szkoły zawodowej.

– Może otworzę kiedyś kwiaciarnię – śmiała się beztrosko i tym jej pozytywnym podejściem do życia zaraziła również Julię.

Okazało się, że w klasie jest więcej dziewcząt o podobnych życiorysach i już wkrótce zawiązała się sześcioosobowa zgrana paczka, która tchnęła w nią nowe życie. Alicja i Krystyna rozczarowane były, tak jak Julia, pierwszą, nieszczęśliwą miłością. Aśka i Mariolka miały problemy rodzinne, a Dorota, mając zamożnych rodziców, nie dbała o przyszłość. Zajęcia w szkole okazały się na tyle ciekawe, że oprócz przedmiotów podstawowych uczono tam wszystkiego, co związane było z naturą, w tym hodowlą i pielęgnacją kwiatów i drzew. Nie był to temat, który Julię wówczas zbytnio interesował, ale nie był też nieprzyjemny. Sprawdziany z języka polskiego i historii pisała na bardzo dobry i nagle szkoła zrobiła się dodatkiem do życia, a nie jak to było wcześniej – odwrotnie. Organizowane od czasu do czasu wagary w grupie Julii, w tak dobranym i pełnym szalonych pomysłów towarzystwie, sprawiały, że czas mijał przyjemnie i wesoło w nowej szkole.

Któregoś dnia, a był to początek listopada, Dorota rzuciła hasło:

– Zapraszam wszystkich do mnie w czwartek o dziesiątej do Orłowa. Starzy wyjechali i mamy wolną chatę.

Julia poczuła lekkie ciarki na plecach, pomimo że już od początku wiedziała, iż Dorota mieszka w Gdyni Orłowie. Z myślami o Darku i tej dzielnicy pożegnała się na zawsze, słysząc przypadkowo od Majki o jej byłym chłopaku, spacerującym z rudowłosą dziewczyną w stronę orłowskich plantów. Zaproszenie Doroty przywróciło na moment bolesne wspomnienia sprzed kilku miesięcy i Julia nagle posmutniała.

– Co mamy zorganizować? – dopytywała się Krystyna. – Wino, piwo?

– Zróbmy najlepiej zrzutkę – zaproponowała Alicja.

– Nie wygłupiajcie się! – Dorota była niemal że obrażona. – Starzy mają zapas spirytusu. Jak rozcieńczymy z wodą, to wyjdzie nam cała masa smakowitych drinków, a oni i tak się nie kapną, jeśli jednej butelki zabraknie. O soki i przystawki też się nie martwcie.

– Wspaniale! – rozległy się głosy dookoła.

– Co tak marszczysz czoło, Julka? – zapytała zatroskana Aśka.

– Ach, nic takiego. Wszystko w porządku. – Julia przełknęła ślinę.

– Chyba nie nawalisz? To będzie odjazdowa impreza!

– Też tak uważam. Oczywiście, przyjadę.

„Te głupie wspomnienia – pomyślała. Trzeba z tym raz na zawsze skończyć”. Poczuła się nagle na tyle silna, że postanowiła pojechać na zapowiedzianą zabawę.

*

Orłowska willa rodziców Doroty położona była na skraju dzielnicy, niedaleko Alei Zwycięstwa, ale też kilkanaście minut pieszo od plaży. Z zewnątrz nie wyróżniała się niczym szczególnym, poza ładnym, dużym tarasem, zapraszającym w lecie do leżakowania w przyjemnym ogrodzie. Julia weszła do willi i znalazła się w bajecznie urządzonym salonie na pierwszym piętrze o skórzanych sofach i oryginalnych hebanowych meblach. Szkolna paczka wraz z dwoma zaproszonymi chłopakami z klasy była prawie w komplecie. Brakowało tylko Alicji, która musiała dojechać z daleko położonej dzielnicy Gdańska – Nowego Portu. Muzyka ryczała już przez głośniki, a gospodyni serwowała pierwsze przyrządzone koktajle.

– Ciekawe, co powie na nasze zniknięcie matematyczka – rozmawiano.

– Albo ta od historii – zastanawiał się Andrzej, kolega z klasy.

– To jeszcze nic – wtrąciła Krystyna. – Najgorszy jest Paszkowski. On nam tego nie podaruje.

Paszkowski, nauczyciel przedmiotu „maszyny i urządzenia”, znany był z tępienia wagarowiczów i przydzielania surowych kar w postaci dodatkowej pracy do domu, ale na ten rodzaj reprymendy wszyscy byli przygotowani.

Nastrój rozluźniał się z godziny na godzinę. Opowiadane żarty wzbudzały co chwilę salwę śmiechu. Alicja, choć spóźniona, dojechała w końcu i dołączyła do towarzystwa. Alkohol rozgrzewał i dobrze już szumiało wagarowiczom w głowach. Dorota serwowała wcześniej przygotowane przystawki, kiedy nagle rozległ się dzwonek do drzwi. Poszła otworzyć.

W progu stał Darek.

– Cześć. Przyniosłem ci pożyczoną gotówkę. – Wręczył jej białą kopertę.

– Cześć, Darek. To bardzo miło z twojej strony. Może wejdziesz do środka na chwilę? – zapraszała lekko podchmielona.

– Jakaś impreza?

– Tak. Wagarujemy pełną parą – szczebiotała.

W tym momencie Julia wyszła do kuchni, aby przygotować kolejne napoje. W przedpokoju natknęła się niespodziewanie na tych dwoje.

– Witam księżniczkę – odezwał się jego ulubionym zwrotem Darek, nie pokazując po sobie zaskoczenia.

– Ty tutaj?! – Julia rozwarła szeroko oczy z wrażenia.

– We własnej osobie. No a ty, gdzie się podziewałaś cały ten czas?

– Jak to? To wy się znacie? – wtrąciła lekko skołowana Dorota.

– To moja dziewczyna – odpalił Darek, przyciągając Julię mocno do siebie. – Nie wiedziałaś o tym?

– Nnniee… znamy się dopiero od trzech miesięcy. – I Dorota dyplomatycznie wycofała się do gości.

– Co się z tobą działo? Szukałem cię dniami i nocami. Jeździłem pod twój ogólniak kilkakrotnie, ale nigdy więcej nie wyszłaś ze szkoły. Pytałem o ciebie Majkę, ale ona też nic nie wiedziała. Jesteś! Znalazłem cię w końcu, moja mała królewno, dziewczyno mojego życia! Włosy też ci już trochę odrosły, dzięki Bogu.

– Chodź, wejdźmy do kuchni. Właśnie miałam przygotować coś do wypicia. – Julia, cała drżąc, pociągnęła ukochanego w stronę kuchni.

– Teraz już cię więcej nie wypuszczę – szeptał jej czule do ucha.

– No a ty? Czekałam na ciebie tygodniami… a ta dziewczyna… ta Ruda?

– Aaa, ta Ruda… To kuzynka, która przyjechała w odwiedziny na kilka dni, poza tym miałem poważne sprawy na głowie, wiesz, komisja wojskowa i tym podobne. Wszystko ci później opowiem. Najważniejsze, że się w końcu odnaleźliśmy i niech to będzie dla nas nauczką na przyszłość. Podaj mi twój adres. Tak będzie najbezpieczniej.

– Tak, kochany, masz rację. W ten sposób już się nigdy więcej nie zgubimy – odparła przepełniona falą szczęścia i miłości Julia.

Około czwartej po południu dobrze podchmielona młodzież rozjechała się do domów.

– Pomożemy ci trochę posprzątać – zaoferował się Darek, zbierając puste naczynia ze stołu.

– Dziękuję ci, tak mocno szumi mi w głowie. Jedno chciałabym wiedzieć: skąd wy się właściwie znacie? – spytała Dorota.

– Poznaliśmy się tutaj, w Orłowie, w „Arabesce”.

– Aaa, tak, znam, chociaż nigdy tam nie zaglądałam. Co za zbieg okoliczności. My z Darkiem znamy się niejako po sąsiedzku – zwróciła się do Julii. – Orłowo jest takie małe… tu znają się prawie wszyscy. – Ziewnęła, zmęczona całodniowym szaleństwem.

– To my będziemy już też uciekać – poinformował Darek, nosząc ostatnie talerze i szklanki do kuchni. Jakoś sobie, Dorotko, poradzisz z tą całą resztą?

– Tak, nie ma problemu. No to jedźcie już do domu, zakochane gołąbki. – I ziewnęła ponownie na znak, że chce zostać sama.

– Dziękujemy za wspaniałą imprezę i do zobaczenia w szkole.

Pożegnali się i wyszli.

Para powędrowała do stacji kolejki. Jechali w kierunku Gdańska,trzymając się mocno za ręce.

– Muszę się jeszcze później przesiąść na autobus albo na tramwaj. Pojedziesz ze mną aż pod dom? – pytała półsennie Julia.

– Oczywiście, księżniczko. Zawiozę cię aż pod sam dom i już nigdy nie stracę z oczu.

Na przystanku autobusowym przytulił ją mocno do siebie, osłaniając od silnego wiatru i mżącego deszczu, a ona czuła się tak szczęśliwa.

– Bardzo za tobą tęskniłam – mówiła wtulona w jego ramię.

– Ja do ciebie też. – Całował jej zmarznięte policzki.

– Na pewno się jeszcze spotkamy?

– Tak. Na pewno, bo tylko ciebie kocham, jedyna.

*

Tegoroczne Święta Bożego Narodzenia, które Julia z reguły lubiła, tym razem nastroiły ją dość pesymistycznie.

– Nie cieszysz się, że przyjadą dziadkowie, i na prezenty, które z pewnością dostaniesz? – dopytywała matka, widząc nachmurzoną twarz córki.

– Tak, ale to całe zamieszanie i ten zgiełk, poza tym nie mam się kompletnie w co ubrać – przychodziły jej do głowy różnorakie wymówki.

– Nie przesadzaj. Założysz białą bluzkę i tę nową kamizelkę, którą uszyła ci pani Jasia, i będzie dobrze.

„Nic nie będzie dobrze”, myślała Julia i chodziła jak struta po domu. Te kilka dni rozłąki z ukochanym było nie do wyobrażenia. Spotykali się niemal codziennie, spędzali każdą wolną chwilę razem, a Darek odbierał ją kiedy tylko mógł ze szkoły w Oliwie. Danuta domyślała się, że w grę wchodzi jakiś chłopak, nie komentowała tego jednak, zadowolona, że Julia przejściowo nie sprawia kłopotów.

*

Wreszcie nadeszła Wigilia. Spakowały drobne prezenty dla rodziny w dwie duże torby i odświętnie ubrane udały się na stację. Autobusy dojeżdżające do kolejki kursowały w ten dzień już nieregularnie, więc przyszło im czekać całe pół godziny na przystanku w brzydką, śnieżno-deszczową pogodę. Drobny, mokry śnieg, lepiący się do ubrań i twarzy, denerwował szczególnie Danutę, ze względu na starannie tego dnia zrobiony makijaż i świeżo ułożone włosy.

– Abyśmy się tylko nie przeziębiły. To byłaby katastrofa. Co za wstrętna pogoda – narzekała pod nosem w trakcie podróży.

Jechały do Sopotu, do starej willi ciotki Joli, młodszej siostry Danuty. Tam z reguły odbywały się zjazdy całej rodziny z okazji świąt i innych rodzinnych uroczystości. Wyjątkowo niezadowolona tego roku Julia modliła się w duchu, aby było już po wszystkim. W końcu dotarły po dłuższym marszu w Sopocie Górnym przed drzwi rodzinnej willi.

Stary dom z ozdobnymi kolumnami, podtrzymującymi duży balkon na piętrze, miał już wyremontowaną fasadę. Otoczony wspaniałym parkiem i z małą fontanną przed wejściem sprawiał wrażenie budowli jakby nie z tej epoki. Nacisnęły na dzwonek zainstalowany przy wysokich, masywnych drzwiach frontowych. Powitał je mąż ciotki Joli i serdecznie zaprosił do środka. Wysokie pokoje, skrzypiące podłogi, ozdobnie rzeźbione futryny drzwi i zaokrąglone ramy dużych, podłużnych okien, zapach woskowej pasty przemieszany z wonnościami wigilijnych potraw wpłynęły na Julię odprężająco, tak że na krótko zapomniała o gnębiącej ją tęsknocie za ukochanym.

Najpiękniejsza była jednak choinka. Ogromna, prawie czterometrowa, udekorowana wspaniałymi, ręcznie malowanymi bombkami, lampkami i świeczkami, z gałązkami obłożonymi watą i włosem anielskim, wyglądała jak strojna królowa na dworze króla-czarodzieja, a całe to cudo przypominało opowiadane przed zaśnięciem bajki do poduszki, przenoszące nas do innej, nierealnej krainy. Pod drzewkiem wielki stos prezentów lśnił błyszczącym papierem i mienił się różnobarwnymi wstążkami.

Po przywitaniu seniorów, babci i dziadka – którzy na to coroczne święto przyjechali aż z Torunia, obładowanym w co się da starym wartburgiem – oraz innych członków pokaźnej rodziny, wszyscy zasiedli do Wigilijnej kolacji.

Na stole pojawiły się tradycyjne polskie potrawy. Nie zabrakło barszczu z uszkami, łazanek i oczywiście różnych ryb, smażonych, gotowanych albo w postaci sałatki ze śledzi. Po kolacji podano torty i ciasta upieczone własnoręcznie przez wujka Jarka – jego ulubione hobby. Kolejnym punktem wieczoru było rozdanie prezentów, przy czym ochy i achy nie miały prawie końca. Szczególnie młodsze dzieci robiły dużo wrzawy i wydawały się bardzo szczęśliwe, co tym razem Julia obserwowała ze stoickim spokojem. Czekała na coroczny popis dziadka, który siedząc w fotelu, przywoływał kolejno zebranych i z wypchanego portfela obdarowywał każdego stuzłotowymi czerwońcami. Starsi otrzymywali najwięcej, młodzież musiała zadowolić się jednym banknotem, co było i tak sporą sumką.

Ciotka Jola zasiadła do pianina i wszyscy wysłuchali kilku utworów Szopena i Schumana. Atmosfera robiła się pomału senna, a dziadek wycofał się do przyległego pokoju, aby nastawić radio na Wolną Europę.

Choinkowe świeczki dogasły, emocje opadły. Około północy Danuta dała znak, aby poszły już na górę do jednej z kilku sypialni, przygotowanej dla gości.

– Ciotka Jola ma szczęście – odezwała się zamyślona Julia. – Mieszkać w takiej wspaniałej willi…

– To tylko tak się wydaje – odparła, ziewając, matka. – Przecież oni wszystko, co zarobią, muszą wydać na remonty, no a proces z Wachowskim o ten kawałek gruntu spędza im od lat sen z powiek.

– Dostałam stówkę od dziadka – pochwaliła się Julia.

– No widzisz, na pewno ci się przyda. Teraz dobrej nocy, bo jutro czeka nas kolejny dzień świąt.

*

Krótko po Nowym Roku, w szampańskim humorze, Darek wracał z Wojskowej Komendy Uzupełnień do domu. Drugi już wywiad z kandydatem na żołnierza Marynarki Wojennej, jego słaby wzrok jak również wątpliwa władza umysłowa zdyskwalifikowały niedoszłego rekruta do odbycia militarnej służby dla kraju.

Darek otrzymał książeczkę wojskową z wpisem: „ograniczony umysłowo” i został przydzielony do rezerwy. Od przyszłego miesiąca musiał podjąć pracę w szpitalu miejskim w Gdyni Redłowie jako salowy i chłopiec do wszystkiego.

„Ale ich zrobiłem w jajo”, tryumfował, zbliżając się do skrzyżowania ulic Lipowej z Akacjową w rodzinnym Orłowie. „Jak opowiem Małemu, to chyba nie uwierzy. Taki sukces należy odpowiednio uczcić. Czy Julii uda się dzisiaj wyrwać z domu? Przekąszę coś na szybkiego w domu i najlepiej pojadę po nią do szkoły. Powinienem jeszcze zdążyć”. Wpadł na podwórko i przywitał dużego, szarego wilczura pilnującego posesji.

– Jak się masz, Max? Dzisiaj jest wielki dzień! – Wrzucił psu jadła do miski.

Wskoczył na klatkę schodową dwupiętrowej, nowoczesnej willi i poszedł przebrać się do swojego pokoju.

– Jesteś! I co powiedzieli? – wołała niecierpliwie z kuchni matka.

Darek przeczesał jeszcze tylko włosy i wziął do ręki świeżo otrzymaną książeczkę wojskową. Zszedł na dół, uściskał matkę, kładąc dokument na stole.

– Masz, przeczytaj, a ja w tym czasie zjem, bo bardzo się śpieszę na spotkanie.

Kobieta otarła ręce i zaczęła czytać wpis w dokumencie.

– Jak to? – szepnęła, nic nie rozumiejąc. – Co to znaczy „ograniczony umysłowo”? – Szeroko rozwartymi oczyma spojrzała na syna.

– To znaczy, że jestem wariatem ha, ha, ha! – zaśmiewał się szczerze Darek, połykając naprędce jedzenie.

– Ale co powie na to twój ojciec, kiedy się o tym dowie? – marszczyła ze zgrozą czoło kobieta. – On tak się cieszył, że… że jak pójdziesz do wojska, to nauczą cię tam dyscypliny, że zmądrzejesz, nabierzesz rozsądku… i że…

– I że będzie miał ode mnie w końcu spokój! – wrzasnął oburzony syn, odsuwając talerz z niedokończonym jedzeniem. – Wiesz, co ci powiem? – sapał. – Ojciec może mnie pocałować… I to tam, gdzie słońce nie dochodzi! Myślałem, że chociaż ty się ucieszysz. Ale ty zawsze trzymasz jego stronę. Trzęsiesz się na samą myśl, że mógłby cię zostawić, jeśli tylko przestaniesz mu służyć, i że zabraknie ci nagle tych jego dolców, wygodnego życia, tych… tych szmat z Peweksu i zazdrosnych spojrzeń sąsiadek!

Krzyczał coraz to głośniej, kiedy w kuchni z tornistrem stanął młodszy brat.

– A ty co się tak gapisz, smarkaczu! – warknął.

– Zostaw brata w spokoju – syknęła matka i pociągnęła chłopca do siebie.

– Ach! Dajcie wy mi wszyscy święty spokój. Jak ja serdecznie nienawidzę tego domu – dodał i wyszedł, głośno trzaskając drzwiami.

Na stacji, czekając na kolejkę, zapalił nerwowo papierosa. Powoli się uspokajał, ale postawa matki głęboko go poruszyła. „Nie ma człowiek rodziny – myślał. Wszyscy chcą się tylko mnie pozbyć, nawet ona, własna matka. Najgorszy jest jednak ojciec. Och, jak ja go nienawidzę. Ochmistrz od siedmiu boleści. Gdyby nie te jego szmugle, to nadal klepalibyśmy biedę. Odbiorę Julię ze szkoły i kupimy coś na rozładowanie nerwów. Dobrze, że ją mam. To jedyna istota, która mnie rozumie. Moja mała, kochana dziewczynka”.

Spotkali się na stacji Gdynia Oliwa i pojechali do mieszkania Małego. Przyjaciel był jeszcze w pracy, ale Darek miał klucze do jego kawalerki.

Julia czuła, że ukochany jest wzburzony i że coś okropnie go męczy. Nastawiła wodę na kawę. Darek chwycił gitarę i zaczął nerwowo wygrywać solówki, myląc się przy tym kilkakrotnie. Nic z pełnobrzmiących, harmonijnych dźwięków nie dało się tym razem usłyszeć. Odstawił z niechęcią gitarę i usiadł w fotelu zatopiony we własnych myślach.

– Może powinniśmy porozmawiać – spytała cicho Julia.

– Może tak, może i nie. Nie wiem, czy w ogóle zrozumiesz, jakie mam problemy. W domu, z ojcem… Ty przecież nie masz już ojca.

– Tak. Na całe szczęście już nie – odparła, chociaż w tym momencie uczuła lekkie ukłucie w serce.

Darek raptownie chwycił ją w ramiona.

– Ucieknijmy stąd! Gdzieś daleko, do innego miasta, do innego kraju! Do słońca i ciepła w zimie, do orzeźwiającego chłodu w upalne dni! Zostawmy tu ten cały syf pełen kłamstw i nakazów, ograniczający nam wolność i swobodę, jakich potrzebujemy do życia, tak aby poczuć się znowu sobą! Przecież tu nie można normalnie żyć! Nie rozumiesz tego, dziewczyno? Tutaj tylko za wszystko cię karzą, choć nie jesteś winna. Powinęła ci się noga w liceum, bum! Nie dadzą ci szansy ponownie startować za rok. Chcesz się czegoś dorobić? Wyłącznie na szmuglu albo różnych przekrętach. Nigdy legalnie. Zapisz się do partii, tylko wówczas otrzymasz szansę na lepszy start. Ja to wszystko już pojąłem, ten cały mechanizm, jak tutaj sprawy funkcjonują. Mam dość życia w tym zasranym kraju pełnym restrykcji, bez szans na przyszłość.

– Ależ Darku, co cię dzisiaj napadło? Mamy przecież świętować twój sukces, że nie wzięto cię do wojska…

– Właśnie, a propos wojska. Musiałem grać wariata, debila, żeby uniknąć służby. Wiesz, jak to się odbywa w innych, wolnych krajach? Tam składasz deklarację, że jesteś pacyfistą, i armia zostawia cię w spokoju. Nie chcesz być żołnierzem, to nie! Nie musisz. I nie potrzebujesz zgrywać psychicznie chorego, tak jak tu, w tym pseudowolnym kraju. Co z tego, że pozwalają słuchać ci w radiu angielskich lub amerykańskich zespołów. Chcesz wyjechać do Ameryki? Zapomnij! W życiu nie dostaniesz wizy. Wszystko pod kontrolą i cenzurą.

Fala goryczy wylewała się strumieniami z młodego serca chłopaka, którego Julia tak właściwie ciągle jeszcze nie znała. Nie wiedziała, co ma powiedzieć, naiwna siedemnastolatka, dopiero co wkraczająca w dorosłe życie. Było jej smutno i na wszystkie sposoby próbowała pocieszyć ukochanego.

– Może zagram coś na gitarze, zaśpiewam?

– Nie, nie mam w tej chwili ochoty na muzykę. Wyobraź sobie, że nawet matka trzyma stronę ojca. Człowiek ma uczucie, że zwyczajnie chcą się go pozbyć z domu, ale ja im jeszcze pokażę! Jak skończy się ta cholerna służba w rezerwie, zrobię praktykę u fotografa i otworzę własny zakład. Na tym można zarabiać niezłe pieniądze. Wyobraź sobie te wszystkie śluby, wesela, komunie, szkolne imprezy, ujęcia z koncertów, ach! Możliwości jest wiele.

– Ja też w przyszłości chciałabym wykonywać jakiś wolny zawód. Myślałam o muzyce, malarstwie, może aktorstwo…?

– W tym kraju, jeśli nie masz skończonych studiów, możesz zapomnieć o wystawach malarskich i tym podobnym. Mówię ci, tu liczy się tylko papier i oceny, a nie prawdziwy talent.

Usłyszeli odgłos przekręcanego w zamku klucza.

– Cześć, Mały! W końcu jesteś. Jak minął dzień?

– Wszystko dobrze, a co u was?

– Dzisiaj otrzymałem żółte papiery, tak jak ci zapowiadałem!

– Naprawdę?! Pokaż, pokaż mi szybko, jak to wygląda.

Darek podał mu książeczkę.

– O rany! Rzeczywiście! Niezdolny do służby wojskowej. Bracie, ty masz talent, prawdziwie aktorski!

Spotkanie przeciągnęło się aż do rana. Grali na gitarach, śpiewali, a ciągłe żarty tych dwóch przyprawiały Julię o skurcze brzucha. Tak dobrze było być młodym i szalonym, a pragnienia podboju świata ciągle jeszcze rozpalały ich gorące serca.

*

Nadeszło długo oczekiwane lato.

Darek miał już pół roku służby w rezerwie, którą pomimo uciążliwości i złych warunków pracy znosił w miarę dzielnie.

Julia odebrała szkolne świadectwo, na którym widniały same dobre i bardzo dobre oceny, poza oceną dostateczną z matematyki. Ten przedmiot był jej słabą stroną i nawet pomoc przysłanego z jednostki żołnierza po maturze, aby poprawić brak uzdolnień w kierunku nauk ścisłych, nie dała oczekiwanych rezultatów.

Ciepłe słońce i obudzona do życia przyroda wyzwoliły pragnienie przygody i wyjazdu pod namiot na pobliskie Kaszuby. Ten ładny region Pomorza, położony niespełna pięćdziesiąt kilometrów od Gdańska, charakteryzował się pięknym, wiejskim krajobrazem, przeplatanym tu i ówdzie niedużymi jeziorami o czystej wodzie. Nad niemalże każdym z nich pobudowano zakładowe ośrodki wypoczynkowe, z których korzystały rodziny zatrudnionych w stoczni, wojsku lub Marynarce Wojennej. Julia w dzieciństwie spędzała tam często letnie kolonie i znała niejedną wioskę i miasteczko na Kaszubach.

Postanowili wybrać się w okolice Chmielna, słynącego z wyrobu ceramiki oraz innych prac rękodzieła artystycznego. W zaplanowanej trzydniowej wycieczce towarzyszył im nieodłączny Mały, który był dobrym kompanem do gry na gitarze w duecie. Mały miał swój osobny namiot i profesjonalne wyposażenie potrzebne na kemping. Po dojechaniu do Kartuz autobusową linią PKS resztę trasy pokonali autostopem i dotarli na pole namiotowe nad jeziorem Krasno, otoczone mieszanym lasem, oddalone około pięć kilometrów od Chmielna.

– Tutaj to dopiero można zbierać grzyby na jesieni – zachwycał się Mały przy rozstawianiu jednoosobowego namiotu i wypakowywaniu całego sprzętu.

– Musimy się tu koniecznie wybrać w październiku. – Julia pełna była entuzjazmu.

Pogoda dopisywała, namioty rozstawili w miarę szybko, tylko Darek ciągle miał jakieś pretensje, że brakuje tego czy owego.

Kiedy zapadł zmierzch, wokół jeziora pojawiły się gdzieniegdzie ogniska, a ich blask odbijał się magicznie migocząc w tafli wody. Ponad okalającym jezioro lasem wyłonił się wielki, okrągły księżyc w pełni i rzucił jasną poświatę na okolicę, jak by to była wielka lampa zawieszona na granatowym firmamencie. Przyjaciele rozpalili małe ognisko i zasiedli wokół ognia. Kilka ziemniaków i śląskich kiełbasek stanowiło dzisiejszą kolacje, a słoik musztardy sarepskiej dodawał znakomitej pikanterii smacznemu posiłkowi. Schłodzone w jeziorze piwo ugasiło pierwsze pragnienie i było szczególnie dobre po upalnym dniu.

Mały przyniósł gitary z namiotów i po chwili zatopili się we wspólnym graniu. Kiedy zaczął dogasać ogień, Julia naciągnęła sweter, czując lekki chłód nocy.

Darek był wyjątkowo milczący tego wieczora i dziewczyna czuła, że coś go dręczy. „Może nie chce o tym mówić ze względu na obecność Małego?”, zastanawiała się.

Krystalicznie świeże powietrze i dzień spędzony na łonie natury zapędziły uczestników wyprawy wcześnie do namiotów. Owinięci szczelnie w śpiwory, zasnęli wkrótce, znużeni wrażeniami dnia, słysząc w oddali śmiechy ludzi i poszczekiwania psów. Około północy na całym kampingu zapadła kompletna cisza i nawet żaby kumkające w szuwarach pokładły się do snu.

Kolejny dzień zapowiadał się szczególnie interesująco, ze względu na zaplanowaną przedpołudniową wycieczkę do Chmielna oraz popołudniową wyprawę kajakami po jeziorze.

Ubrana w krótkie spodenki i sportową koszulkę Julia była już o ósmej rano gotowa do wyprawy. Darek jak zwykle zwlekał ze śniadaniem i Julia razem z Małym musieli czekać, aż się odpowiednio ubierze i jak to określił, „nastawi psychicznie”, aby pojechać do miasta. W końcu cała trójka powędrowała do trasy przelotowej. Liczyli jak zwykle na autostop i rzeczywiście, po kilku minutach miła para jadąca w kierunku Chmielna zabrała ich ze sobą.

W Chmielnie odwiedzili zakład ceramiki, gdzie Julia kupiła dwa wazoniki, talerze i miski ozdobione typowymi kaszubskimi wzorami w kwiaty. Zrobili jeszcze zakupy na obiad i kolację, tym razem zadowalając się pulpetami w sosie pomidorowym, mielonką turystyczną i pasztetem w puszce oraz świeżym, wybornie pachnącym chlebem od piekarza.

Piwo można było kupić w pobliżu ośrodka, więc zaopatrzeni w najpotrzebniejsze produkty, ruszyli z powrotem. Na kampingu rozstawili turystyczną butlę gazową i wrzucili do garnka gotowe pulpety ze słoika. W tym czasie Darek wybrał się po piwo i papierosy do kiosku.

– Nie uważasz, że Darek jest jakby w jakimś dziwnym nastroju? – zagadnęła Małego Julia.

– Hmm. Tak. Myślę, że coś go gnębi, ale nie chce się przed nami wywnętrzyć.

– Ja czuję to cały czas. Jest spięty i nieobecny myślami. Nie wiem, co mam począć i jak wydobyć z niego problemy, które go nurtują.

– Proponuję, aby zwyczajnie poczekać. Tu nie pomoże żadna presja. Prędzej lub później powie ci, co go męczy. Sama się przekonasz.

Uspokojona radą Małego, po spożytym obiedzie naciągnęła kostium kąpielowy i poszła w stronę wypożyczalni kajaków. Trochę krępowała ją biel nieopalonego ciała, ale w tak piękny dzień postanowiła nie przejmować się tym zbytnio.

Po kilku minutach na przystań doszli przyjaciele. Niebawem wsiedli w dwa kajaki i powiosłowali po pięknym kaszubskim jeziorze.

Płynęli unoszeni lekkimi falami wody, od czasu do czasu zagłębiając się w przybrzeżne szuwary, w których odkrywali gniazda dzikich kaczek i białych łabędzi. Nie chcąc zakłócać ptasich sielanek, wycofywali się z terenu zajętego przez ptaki i wiosłowali wzdłuż i wszerz jeziora, opalając blade ciała, które powoli nabierały lekko brązowego odcienia.

Z wyprawy wrócili około siódmej wieczorem, natchnieni ciszą i bogactwem natury.

Głodni i spragnieni zabrali się do przygotowania kolacji, kiedy nagle Darek stwierdził:

– Mamy za mało piwa. Pójdę jeszcze kupić kilka butelek, zanim zamkną kiosk. Lepiej mieć zapas, aniżeli umierać z pragnienia.

– Jasne – ucieszył się Mały, nie przeczuwając nadchodzącej katastrofy.

– Kup jeszcze tabliczkę czekolady – poprosiła Julia, również nieświadoma tego, na co się zanosi.

– No to do zobaczenia – powiedział Darek, patrząc gdzieś w bok i ruszył w kierunku kiosku.

*

Dochodziła już prawie dziesiąta wieczór, a po Darku nie było śladu. Posprzątali brudne naczynia i usiedli, milcząc, przy dogasającym ognisku.

– Mój Boże, może coś złego go spotkało? – nie wytrzymała tej głuchej ciszy Julia.

– Nie sądzę. Do kiosku jest przecież niedaleko. Myślę, że poszedł do baru w Rekowie, żeby się napić czegoś mocniejszego – odparł Mały.

– Ach! Rzeczywiście? I zostawił nas tutaj tak po prostu samych?

– Nie jestem pewien, tak mi się tylko wydaje. Poza tym, zaczynam się robić śpiący, a to kajakowanie czuję w każdym mięśniu. – Naprężył chuderlawe bicepsy. – Chyba się już położę – dodał, ziewając Mały.

– Dobrej nocy. Ja jeszcze trochę poczekam. Jak mam zasnąć, nie wiedząc, co się z nim stało? Może pójdę nawet do tego baru – dodała odważnie.

– To nie jest aż tak daleko stąd. Będą niecałe dwa kilometry. Ja idę w każdym razie spać, bo oczy same mi się zamykają. – Mały wgramolił się do namiotu.

„Ładny mi przyjaciel”, pomyślała Julia.

Została sama przy ognisku. Polała żarzące się węgle wodą i z całą odwagą i stanowczością postanowiła poszukać Darka. Zabrała latarkę i ruszyła w drogę.

Po przejściu około kilometra stwierdziła, że zrobiło się zupełnie ciemno. Lekko zdezorientowana, podeszła do drogowskazu na skrzyżowaniu trzech wiejskich dróg. Latarka na szczęście działała, więc mogła odczytać napis „Rekowo – osiemset metrów”. Zza lasu wyłonił się w tym momencie jasny księżyc. „Mam szczęście”, pocieszyła się i odważnie poszła ubitą drogą w stronę wioski. W końcu ujrzała pierwsze zabudowania gospodarskie. Chciało jej się pić, więc jeszcze bardziej przyśpieszyła. Dotarła do centrum osady, gdzie w szeregu domów pobudowanych przy głównej ulicy ujrzała blado świecący neon. Skierowała się w tym kierunku w nadziei, że może to być ten jedyny bar, w którym odnajdzie Darka.

Nie omyliła się. Z otwartych drzwi dobiegła ją wrzawa ludzkich głosów przemieszana z wątpliwej jakości muzyką, nagraną na kasetach. Weszła do środka i skierowała się do lady, aby kupić butelkę wody mineralnej. Na hokerze pod ścianą siedział, a raczej półleżał on. Popiół z wiszącego mu w ustach papierosa rozsypał się na dżinsy. Błędnym wzrokiem patrzył na rząd butelek z alkoholem, uszeregowanych na drewnianych półkach, zawieszonych za ladą. Julia miała już poprosić pulchną kobietę za barem o butelkę wody, kiedy to w tym momencie Darek rozdarł się na całe gardło:

– Pani Krysieńko! Jeszcze jednego proszę! Dla pani wielbiciela i adoratora!

– Już nalewam, panie Dareczku, niech pan tak proszę nie krzyczy!

„Pięknie”, stwierdziła Julia.

– Dla mnie wodę mineralną! – zawołała.

– Julia! – Darek wybałuszył przepite oczy spod okularów.

– Przyszłam po ciebie, bo… bo bardzo martwiliśmy się z Małym.

– Siadaj księżniczko, napij się ze mną, życie jest takie krótkie i zasrane, jak… dziecięca koszulka… bełkotał.

– Może ci już na dzisiaj wystarczy? – Julia próbowała łagodnie wpłynąć na pijanego.

– Co?! Czego wystarczy? Co ty wygadujesz?! Ty! Ty mi będziesz mówić, kiedy mi wystarczy?! – Jego ton robił się agresywny. – Krysia! Zrób księżniczce drinka! Ha! Ona mi tu chce rozkazywać, wyobrażasz to sobie? Taka smarkula! No, no prawdziwa księżniczka. Co ty wiesz o życiu? Nic nie wiesz. Wszystko mamusia pod nos podstawi, a Roman, ten jej kochaś, znowu ci załatwił szkołę. Proszę, panienka pójdzie przed czasem do wieczorówki, bo Roman ma koneksje. Tak, tak… takiej to dobrze. A ja?! – wykrzyknął ponownie. – Ja muszę w szpitalu zmieniać obsrane prześcieradła! Brudne, śmierdzące szmaty, tfu! – splunął siarczyście na podłogę. – Kaczki z gównem i szczochami wynosić! Takie to ja mam wspaniałe życie! A dlaczego? Bo mam jaja! Ha, ha, ha – wykrzywił obleśnie twarz.

– Ciszej, proszę cię. – Złapała go za rękę, którą raptownie wyrwał.

– Matka, ta… ta… trzyma stronę ojca. Nawet od niej nie usłyszy dobrego słowa. No i… tylko Kajtuś, Malutki – przeklęty gówniarz. Od czasu jak się narodził, tylko on im w głowie. Pierdolona rodzina. Ale ja im jeszcze pokażę! – wygrażał.

– O mój Boże – szeptała Julia. – Jak ja go stąd wyciągnę? Przecież w tym stanie nie dojdzie do kempingu. Trzeba by taksówkę. Czy tu jeżdżą w ogóle taksówki w takiej dziurze, i to o tej porze?

Już chciała zapytać barmankę czy ktoś mógłby zawieźć pijanego na kemping, kiedy niespodziewanie jakiś mężczyzna podszedł do baru i nachylając się nad nią, położył banknot na ladzie, zamawiając coś do picia. W tym momencie Darek na chwiejnych nogach, zamachnął się ręką w kierunku głowy mężczyzny, wołając przeraźliwie:

– Zostaw ją, ty łachudro!

Mężczyzna zrobił lekki unik, odwrócił się i z całą siłą przyłożył pięścią w twarz Darka, tak że ten upadł na podłogę, tłukąc przy tym okulary.

– O matko! – wrzasnęła Julia. – Na pomoc! Przecież on krwawi!

Darek leżał na betonowej podłodze, trzymając się za nos i przeraźliwie jęczał.

Od widoku krwi zrobiło się jej niedobrze i poczuła, że musi zwymiotować. W tym czasie mężczyzna, który uderzył Darka, szeptał coś do ucha barmanki, a ta wyszła po chwili na zaplecze. Julia pobiegła do toalety po papier, aby zatamować krew cieknącą z nosa nieszczęśliwca. „Złamał mu nos, jak słowo daję – myślała. Może zadzwonić po pogotowie? Czy tu jest w ogóle telefon w tej spelunce?” Trzęsła się przy tym jak w febrze. Nienawidziła przemocy i nie wyrządziłaby krzywdy nawet myszy, przed którą czuła paniczny strach. Ten incydent okropnie ją zaszokował. Narwała garść papieru i już miała wracać, kiedy nagle poczuła parcie na pęcherz. Usiadła więc na muszli, aby załatwić potrzebę. Trudno powiedzieć, jak długo to trwało, ale kiedy w końcu wróciła do sali, przy leżącym Darku stało dwóch milicjantów w mundurach.

– Czy to pani znajomy? – zwrócił się do Julii jeden z nich.

– Tttaak – odpowiedziała, cała drżąc.

– Musimy go zabrać do izby wytrzeźwień.

– Chwileczkę, on ma chyba złamany nos!

– Na miejscu jest lekarz, więc go obejrzy. Pani dokumenty poproszę.

– Ale ja… nie mam dokumentów, to znaczy mam, legitymację szkolną, tam na kempingu…

– Nieletnia – stwierdził drugi milicjant. – I w dodatku bez dokumentów.

– Przecież mówię, że mam legitymację w namiocie – wystraszyła się nie na żarty Julia.

– Gdzie jest ten kemping?

– Niedaleko, przy jeziorze, niecałe dwa kilometry stąd.

Milicjanci popatrzyli na siebie.

– To po drodze do komendy. Niech pani pójdzie już do samochodu.

Wyszła przed bar i zobaczyła milicyjną nysę z migającym, niebieskim światłem. Kierowca wpuścił ją z przodu do kabiny pojazdu. Przez szybę widziała jeszcze, jak milicjanci ciągnęli pijanego Darka, trzymając go pod pachami. Chciało jej się płakać. W końcu wrzucili go do samochodu i wszyscy razem odjechali.

Na kempingu jeden z mundurowych poszedł za nią aż do namiotu. Julia znalazła legitymację w plecaku i podała mu drżącymi rękoma. Milicjant spisał dane i pouczył, że nieletnim zabronione jest przebywanie w ośrodku bez opieki osób dorosłych. Ponieważ było już dobrze po północy, zezwolił łaskawie, aby Julia do rana przenocowała. Następnego dnia miała zgłosić się w komisariacie dzielnicowym na Przymorzu.

Leżała jeszcze długo w namiocie, nie mogąc zasnąć. Zastanawiała się, czy obudzić Małego i opowiedzieć mu o całym zajściu. Po jakimś czasie uspokoiła się i znużona przykrym przeżyciem usnęła. Śniła o jakiś nieziemskich zjawach, które ciasnym kręgiem otaczały ją tańczącą nago na leśnej polanie. Demony miały postrzępione odzienie, a przy unoszeniu rąk rozsiewały czerwone, dymne łuny, które zamieniały się w strugi krwi, oblewając tą ciemną, lepką cieczą ich przeraźliwe twarze o wielkich oczodołach i bezzębnych ustach. Julia tańczyła aż do wyczerpania sił i w końcu upadła wyczerpana w wielką brunatnoczerwoną kałużę.

Obudziła się o świcie przerażona i zlana potem. Przetarła zaspane oczy i dopiero po pewnej chwili dotarło do niej, gdzie się znajduje. Otrząsnęła się z okropnego snu, jednocześnie ciesząc się, że wkrótce ujrzy Małego, który ze swojego namiotu dawał pierwsze oznaki życia.

Kiedy przy zaimprowizowanym śniadaniu opowiedziała zdarzenia z poprzedniej nocy, przyjaciel tylko słuchał, długo nic nie mówiąc. W końcu odezwał się:

– Myślę, że problem Darka rozpoczął się z chwilą, kiedy na świat przyszedł jego o dziesięć lat młodszy brat. Cała uwaga rodziców skupiła się na nowo narodzonym, a on zwyczajnie zszedł na drugi plan. To go zmieniło i miało duży wpływ na dalszy rozwój psychiczny, niekoniecznie prawidłowy i szczęśliwy. Lubię go jako kumpla, szczególnie, jak wiesz, ze względu na jego talent muzyczny, ale myślę, że kobieta, która zdecyduje się na życie z nim, w przyszłości nie będzie miała lekko.

Słowa Małego, który rzadko kiedy wypowiadał się na inne tematy niż muzyka, zastanowiły Julię do tego stopnia, że speszona zamilkła. Kochała Darka pierwszą, naiwną miłością i nie wyobrażała sobie już bez niego życia. Był dla niej wszystkim. Wypełniał pustkę po ojcu, którego bardzo brakowało jej w dzieciństwie. Był jej opiekunem, mentorem i zwyczajnie facetem, który już niejedną rzecz potrafi naprawić. Mogła z nim o wszystkim rozmawiać, zwierzyć się z najskrytszych marzeń i sekretów i być przy tym wysłuchana i zrozumiana. Tego nie mogła dać jej nawet matka, wiecznie zapracowana, zajęta swoim życiem i nierozumiejąca potrzeb młodej dziewczyny.

Słowa Małego mocno ją zasmuciły. Postanowiła wspierać ukochanego na ile jej starczy sił i na ile będzie w stanie być dla niego podporą.

Złożyli namioty, spakowali plecaki i śpiwory. Z całym tym sprzętem i dwiema gitarami przyczłapali do głównej drogi, aby upolować kierowcę, który podwiezie ich na stację PKS-u. Wkrótce siedzieli w autobusie zamyśleni, nie rozmawiając wiele.

W Gdańsku pożegnała Małego, który dalej pojechał do Orłowa. Zatrzymała gitarę Darka, łudząc się nadzieją, że jak tylko wypuszczą go z izby, na pewno do niej przyjedzie, po to choćby, aby odebrać instrument.

– Co tak wcześnie z wycieczki? Spodziewałam się ciebie dopiero jutro – przywitała Julię matka.

– Kolega musiał wrócić wcześniej do domu. Zabraliśmy się więc razem z nim – kłamała jak z nut Julia.

– Udał ci się przynajmniej pobyt?

– O tak, było bardzo przyjemnie. Piękne okolice. Przez cały dzień pływaliśmy kajakiem po jeziorze.

– Tak – westchnęła Danuta. – Jak byłaś jeszcze bardzo mała, jeździliśmy tam często z twoim ojcem i z tobą na Kaszuby… ale to dawne czasy.

*

Minęły dwa dni oczekiwań na ukochanego i Julia zrobiła się bardzo niespokojna. „Przecież nie mogą go tam trzymać w nieskończoność”, myślała, wyglądając co raz to przez okno. Chciała już nawet wybrać się do Orłowa, aby zaczerpnąć informacji, kiedy w końcu rozległo się pukanie do drzwi.

– Darek! Jesteś wreszcie! – powitała go z okrzykiem, rzucając jednocześnie na szyję.

– Jestem. Mogę na chwilę wejść?

– Oczywiście, chodź do środka. Mamy jeszcze trzy godziny, zanim matka wróci z pracy – cieszyła się jak dziecko.

– To dobrze, bo bardzo się za tobą stęskniłem.

– Ja też. Opowiadaj wszystko po kolei, nie wiedziałam nawet dokąd zawieźli cię ci milicjanci.

– Do Gdańska. Gdzieżby indziej… pamiętam tylko, że zaserwowali mi zimny prysznic, a potem zwyczajnie zasnąłem.

– O rety, co za przeżycie! A jak twój nos? Bałam się, że może jest złamany. Tak bardzo krwawiłeś.

– Nos jest w porządku. Trochę jeszcze boli.

– A ja musiałam nawet pójść do dzielnicowego i się zameldować. Możesz sobie wyobrazić?

– Tak, głupia historia. Przykro mi z tego powodu, wierzysz mi? Daj gitarę. Muszę rozprostować palce i najlepiej zapomnieć o całym tym incydencie.

– Jasne. Nie ma problemu. Najważniejsze, że jesteś. – Julia podała mu instrument i poszła nastawić wodę na herbatę.

Darek grał jak w transie, powoli się rozprężając. Julia dołączyła po chwili z jej czerwoną gitarą i we dwoje zaintonowali bluesa ulubionego muzyka:

Kiedy byłem, kiedy byłem małym chłopcem hej!

Wziął mnie ojciec, wziął mnie ojciec i tak do mnie rzekł:

Najważniejsze co się czuje

Słuchaj zawsze głosu serca hej!

Wspaniale było grać tak we dwoje, wyrażając poprzez muzykę uczucia radości i smutku, cierpienia i szczęścia, pragnień i marzeń dwojga serc, które w podobny sposób odczuwają, dążąc przy tym do wolności i niezależności. Julia coraz lepiej rozumiała problemy Darka, który nie mógł znaleźć miejsca we własnej rodzinie, sama opuszczona przez ojca w dzieciństwie, dojrzewając pod pieczą wiecznie zmęczonej i zapracowanej matki.

Więź, jaka połączyła tych dwoje, wyrażała się wielce ponad miłość fizyczną, scalając ich silnie duchowo i emocjonalnie, z czego wówczas nie zdawali sobie może nawet sprawy.

Kiedy skończyli grać, Darek zapytał:

– Namalujesz mi kiedyś twój autoportret? – Przeglądał szkice i niedokończone obrazy, stojące w wielkiej skrzyni.

– Mhmm. Spróbuję. – Julia uśmiechnęła się pod nosem, ponieważ od niedawna zaczęła robić już próby w odbiciu lustra.

– Kocham cię – dodał, poważniejąc.

– I ja ciebie.

Zbliżała się piąta po południu. Trzeba było się żegnać.

– Do jutra na plaży – szeptał, całując jej włosy.

– Do jutra. Przyjadę na pewno. Wszystko będzie dobrze.

– Pamiętaj o mnie – rzucił jeszcze na pożegnanie i zjechał windą do wyjścia.

*

Spojrzała na mały pozłacany zegarek na przegubie ręki, otrzymany od dziadka z Torunia z okazji pierwszej komunii. Wskazówki nieprzerwanie posuwały się do przodu. Dochodziła już czwarta po południu, ale Darek nadal nie nadchodził. Siedziała samotna na plaży, zapatrzona w morskie fale. Turyści i miejscowi szykowali się do powrotu do domu, na prywatne kwatery czy też do ośrodków wypoczynkowych. Słońce schowało się za klif i cień pokrył piasek.

„Chyba już nie przyjdzie”, pomyślała zasmucona, patrząc na przelatujące mewy nad horyzontem. Znała już to uczucie oczekiwania i podświadomie czuła, że coś niezwykłego musiało się wydarzyć. Narzuciła zwiewną sukienkę na strój kąpielowy, zwinęła ręcznik i wolno ruszyła w kierunku stacji kolejki, łudząc się ciągle, że może jeszcze go po drodze spotka. Oprócz kilku osób udających się w kierunku plantów na popołudniowy spacer nie było nigdzie tego, na którego czekała już od pierwszej godziny w południe.

Czekała kolejne trzy dni w domu, ale Darek się nie pojawił.

Pojechała w końcu do Orłowa do Małego zapytać, czy może wie, co takiego mogło się wydarzyć.

– Witaj. Też na niego czekam. Coś jest nie tak – westchnął. – Napijesz się herbaty? – Spojrzał z litością na zasmuconą Julię.

– Z chęcią – odpowiedziała.

Pili herbatę w milczeniu.

– Poszukam go, gdzie tylko się da i dam ci znać. Głowa do góry, dziewczyno – pocieszał Mały na pożegnanie.

– W sobotę w „Arabesce”? – upewniała się jeszcze Julia.

– Tak. O szóstej. Będę punktualnie.

Ani ponowne spotkanie z Małym po kilku dniach poszukiwań, ani też kolejne spotkanie po około miesiącu nie dały rezultatów. Mały odwiedził jeszcze tylko w międzyczasie matkę poszukiwanego, która poinformowała:

– Wyjechał nie wiadomo dokąd i nie wiadomo kiedy wróci.

Znajomi z dzielnicy też nie mieli pojęcia, co mogło być powodem tak nieoczekiwanego zniknięcia Darka, a Dorota już od długiego czasu nie widziała go w Orłowie.

Julia pełna goryczy i rozczarowania czekała jeszcze tygodniami na jakiś znak nadziei, wzmianki czy słowa o ukochanym. Po Darku zaginął wszelki ślad.