De profundis - Oscar Wilde - ebook

De profundis ebook

wilde oscar

5,0

Opis

De profundis” to dzieło Oscara Wilde, słynnego irlandzkiego dramatopisarza, prozaika oraz poety czasu modernizmu.


De profundis” jest dziełem literackim i listem w jednym. List ten powstał podczas odbywania przez Oscara Wilde’a dwuletniego wyroku więzienia, za romans z lordem Alfredem Douglasem, do którego ten wspaniały tekst jest skierowany.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 76

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Avia Artis

2020

ISBN: 978-83-8226-094-6
Ta książka elektroniczna została przygotowana dzięki StreetLib Write (http://write.streetlib.com).

DE PROFUNDIS

..Cierpienie jest jedną bardzo długą chwilą. Nie możemy dzielić go na okresy. Możemy jedynie zapamiętać rozmaite jego fazy i notować chroniczne ich nawroty. Dla nas czas nawet nie bieży naprzód. Stoi w miejscu. Zdaje się krążyć nieustannie dokoła tego samego wciąż ośrodka bólu. Ubezwładniająca ta nieruchomość życia, którego każdy moment ustanowiony jest podług niezmiennie stałego wzoru, tak, że jemy i pijemy, kładziemy się spać i modlimy się, a przynajmniej klękamy do modlitwy, podług niezłomnych przepisów żelaznej formułki; — ten bezruch, sprawiający, że każdy przeraźliwy dzień bliźniaczo, w najdrobniejszych szczegółach, podobny jest do wszystkich innych dni, — zdaje się udzielać tym nawet siłom zewnętrznym, których istotą jest nieustanna zmiana. O porze zasiewu i żniwach, o żeńcach, pochylonych nad dojrzałem zbożem i o tych, co obrywają kiście gron winnych, a potem wyciskają z nich moszcz; o trawie, bielejącej mirjadami płatków kwiatowych lub usianej strąconym owocem, — o wszystkiem tem nie wiemy nic i nie możemy nic wiedzieć.

 Dla nas jedna tylko istnieje pora — pora bólu i udręki. Słońce nawet i księżyc odebrano nam, zda się. Na dworze, po za murami, dzień może być błękitny i złoty, ale światło, sączące się przez zmatowiałe i kurzem okryte szyby zakratowanego okienka, pod którem siedzę, jest szare i skąpe. W celi panuje stale mrok, i mroczno też jest zawsze w sercu więźnia. Bezruch panuje zarówno w sferze myśli, jak w sferze czasu. To, o czem wy wszyscy dawno już zapomnieliście, lub łatwo możecie zapomnieć, zaprząta myśl moją teraz i będzie ją znów zaprzątało jutro. Pamiętaj o tem, a zrozumiesz w części chociażby, dla czego piszę i dla czego piszę w ten sposób....  ....W tydzień później przewieziono mnie tutaj. Minęły jeszcze trzy miesiące — umiera moja matka. Nikt nie wie, jak ją kochałem i czciłem. Śmierć jej była dla mnie czemś strasznem; ale ja, niegdyś mistrz słowa, nie znajduję wyrazów na wypowiedzenie bólu mojego i mojej sromoty. Ona i ojciec mój przekazali mi nazwisko, czczone i szanowane dzięki nim nietylko w literaturze, sztuce, archeologji i nauce, lecz również i w historji mojej ojczyzny, w dziejach narodowego jej rozwoju. Dzięki mnie stało się ono gminnem przezwiskiem w ustach gminnych ludzi. Wytarzałem je w błocie. Wydałem je na łup prostactwu, aby uczyniło je prostaczem, — i wrogom, aby mogli przeistoczyć je w synonim obłędu. Co przecierpiałem wówczas i co wciąż jeszcze cierpię, niezdolne jest opisać żadne pióro i nie przyjmie tego żaden papier. Żona moja, zawsze taka dobra i względna dla mnie, nie chciała, abym dowiedział się o tym fakcie z obojętnych ust, i, choć sama chora, nie zawahała się odbyć długą podróż z Genui do Anglji, aby osobiście udzielić mi wiadomości o nieskończenie bolesnej, niepowetowanej mojej stracie. Echa współczucia dochodziły mnie ze strony wszystkich, którzy, chociaż nie znali mnie osobiście, dowiedziawszy się o nowem, okrutnem mojem nieszczęściu, napisali z prośbą, aby mi zakomunikowano ich wyrazy współczucia....  Mija jeszcze trzy miesiące. Kalendarz, przybity na zewnętrznych drzwiach mojej celi i notujący moje całodzienne sprawowanie i dokonaną pracę, — z mojem nazwiskiem i wyrokiem, wypisanemi u góry, — mówi mi, że mamy maj....  ....Powodzenie, szczęście i pomyślność mogą mieć gminne pozory i pospolitą treść, ale smutek jest najsubtelniejszą, najwrażliwszą ze wszystkich rzeczy ziemskich. Nie istnieje w całym świecie myśli poruszenie, które nie wywołałoby przerażającego i doskonałego zarazem wtóru smutku. Cieniuchne listeczki drgającego malarskiego złota, notujące kierunek sił, których oko nie może dojrzeć, grube są w porównaniu z jego subtelnością. Jest to rama, która krwawi za lada dotknięciem dłoni, o ile nie jest nią dłoń miłości; a nawet i wówczas krwawi ona, ale już nie z bólu.  Gdzie panuje troska, tam jest miejsce uświęcone. Przyjdzie czas, kiedy ludzie zrozumieją, co to znaczy. Życie będzie dla nich zamkniętą księgą, dopóki nie zdołają tego zrozumieć. R — — i natury takie jak on, rozumieją to. Kiedy sprowadzono mnie, w towarzystwie dwóch policjantów, z więzienia do sądu, czekał już R — — w długim kurytarzu, aby — wobec całego tłumu, który oniemiał na widok tak miłosiernego, a tak pełnego prostoty gestu, — módz uroczyście zdjąć kapelusz na moje powitanie w chwili, kiedy mijałem go, z głową opuszczoną i rękami zakutemi w kajdany. Ludzie szli do nieba za drobniejsze od tego uczynki. W takim nastroju ducha, z sercem pełnem takiej miłości, klękali święci, aby obmywać nogi nędzarzom i pochylali się, aby składać pocałunek na twarzach trędowatych. Nie wspomniałem mu nigdy ani jednem słowem o tem, co zrobił. Nie wiem nawet aż do dnia dzisiejszego, czy świadom jest, że zauważyłem jego czyn. Nie jest to w skarbnicy mojego serca. Chowam tą tam rzecz, za którą można wyrażać zdawkową wdzięczność zdawkowemi słowami. Kryję ją jak dług tajemny, o którym miło mi myśleć, że nigdy nie będę w stanie go spłacić. Zabalsamowana jest, aby zachować mogła swoją słodycz, myrrą i nardem wielu łez.  Ilekroć wiedza zdawała mi się bezcelową, filozofja — bezpłodną, a oklepane frazesy tych, którzy usiłowali mnie pocieszać, stawały się jak pył i popiół w moich ustach, otwierała mi pamięć o tym drobnym, pełnym czaru, niemym akcie miłosierdzia dostęp do wszystkich źródeł litości: ukwiecała różami pustynię, wprawiała serce moje, w pośród goryczy mojej samotności, w harmonijne współdrganie ze zranionem, złamanem, wielkiem sercem świata. Wówczas jedynie, kiedy ludzie zdolni będą ocenić, nietylko jak pięknym był gest R—‘a, ale dla czego tak wielkie miał on dla mnie znaczenie i zawsze mieć je będzie, — wówczas może zrozumieją jak i w jakim nastroju mogliby zbliżyć się do mnie .  ...Ubodzy są mądrzy; są lepsi, miłosierniejsi i wrażliwsi, aniżeli my. W oczach ich więzienie jest tragedją w życiu człowieka, nieszczęściem, fatalnym wypadkiem, czemś, co zasługuje na współczucie innych ludzi. O człowieku, będącym w więzieniu, mówią po prostu, że: „wydarzyło mu się nieszczęście“. W wyrażeniu tem, stale przez nich używanem, tkwi cała mądrość miłości. Zupełnie inaczej dzieje się u ludzi naszej sfery. Dla nas więzienie czyni z człowieka parjasa. Ja, i tacy jak ja, nie mają niemal prawa do powietrza i do słońca. Obecność nasza zatruwa innym ich przyjemności. Jesteśmy niepożądani, kiedy ukazujemy się ponownie. Nie dla nas już oglądanie blasków księżycowych. Nawet dzieci nasze zostają nam odebrane. Zerwane są słodkie te więzy, łączące nas z ludzkością. Skazani jesteśmy na samotność wówczas, kiedy synowie nasi żyją jeszcze. Społeczeństwo odmawia nam jedynej rzeczy, która mogłaby uleczyć nas i podtrzymać, koić balsamem skrwawione nasze serca i wlewać spokój do dusz naszych....  Zmuszony jestem powiedzieć sobie otwarcie, że ja sam zrujnowałem moje życie, i że życie żadnego człowieka — wielkiego zarówno jak małego — nie może być zrujnowane, o ile nie uczyni on tego sam, własną ręką. Doszedłem do tego przekonania i gotów jestem bronić go. Próbuję tak twierdzić, chociaż nie wszyscy może przyznają mi to. Niemiłosiernie oskarżam samego siebie. Okrutnem było to, co świat mi wyrządził; nieporównanie okrutniejszem wszakże, co wyrządziłem sobie ja sam.  Byłem człowiekiem, który pozostawał w symbolicznym stosunku do sztuki i kultury mojego wieku. Byłem świadom tego już w zaraniu mojego wieku męskiego i zmusiłem moich współczesnych do uznania tego w następstwie. Niewielu zajmowało za życia podobne stanowisko i niewielu ludziom przyznawano takie prawo do niego. Zazwyczaj rozpatrywana jest rzecz ta, o ile wogóle dyskutuje się nad nią, przez historyków lub krytyków na długo po śmierci danego osobnika i przeminięciu jego epoki.  Mój los był inny. Czułem to sam i zmuszałem innych, aby to czuli. Byron był postacią symboliczną; uosabiał on namiętności swojej epoki oraz przesyt, jakiego doznawała ona z powodu nadużywania tych namiętności. Pomiędzy mną a moją epoką zachodził związek inny: szlachetniejszy, trwalszy, dotyczący głębszych zagadnień życia i mający szersze cele na względzie. Bogowie obdarzyli mnie wszystkiem niemal.... Dałem się jednak zwabić na lep bezmyślnych, zmysłowych rozkoszy. Bawiła mnie rola „flaneur‘a“, dandysa, wyroczni mody. Otaczałem się naturami bardziej przyziemnemi i pośledniejszemi umysłami. Stałem się marnotrawcą własnego talentu i dziwną znajdowałem rozkosz w marnowaniu wiekuistej młodości. Znużony szybowaniem na wyżynach, zeszedłem dobrowolnie do nizin, w pogoni za nowemi wrażeniami. Czem paradoks był dla mnie w sferze myśli, tem stała się przewrotność w sferze namiętności. Żądza stała się wreszcie chorobą, szałem, a może jednem i drugiem zarazem. Zobojętniałem na życie innych. Czerpałem rozkosz, gdzie mi to dogadzało i szedłem dalej. Zapomniałem, że każdy drobny czyn codzienny kształci lub zniekształca charakter, że więc to, co robiło się w ukryciu czterech ścian, trzeba będzie we właściwym czasie obwołać głośno z dachu domu. Przestałem być panem samego siebie. Przestałem być sternikiem własnej duszy, i nie wiedziałem o tem. Dałem się opanować żądzy uciech. Skończyłem na straszliwej hańbie. Teraz pozostaje mi jedno tylko — bezwzględna pokora.  Byłem w więzieniu przez dwa lata prawie. Owładnęła mną zrazu dzika rozpacz, poddanie się smutkowi, którego widok sam wzbudzał litość: straszna, bezsilna wściekłość, gorycz i pogarda, głośno szlochający ból, cierpienie, nie mogące wydobyć głosu, — niemy smutek. Przeszedłem przez wszelkie możliwe stadja cierpienia. Lepiej od samego Wordsworth‘a rozumiałem, co chciał wyrazić, mówiąc:

„Cierpienie jest wieczne, ciemne i ponure, „I wszystkie bezkresu ma cechy“. —

 Jakkolwiek jednak cieszyła mnie chwilami myśl, że cierpienia moje mają trwać wiecznie, nie mogłem pogodzić się z tem, aby pozostały one bez znaczenia dla mnie. Teraz wszakże znajduję, ukryte głęboko na dnie mojej istoty, coś, co mi mówi, że każda rzecz na świecie ma swoje znaczenie, tembardziej ma je cierpienie. Tem czemś, ukrytem w głębi mojej istoty, jak skarb w ziemi, jest — Pokora.  Jest to ostatnie, co mi pozostało, i najlepsze: ostatnie odkrycie, do jakiego doszedłem, punkt wyjścia nowego rozwoju. Wydobyłem je sam, z głębi własnej mojej istoty, i dla tego wiem, że przyszło w porę. Nie mogło przyjść ani wcześniej, ani później. Gdyby ktoś inny powiedział mi o niem, odrzuciłbym jego słowa. Gdyby przyniesiono mi je z zewnątrz, odmówiłbym przyjęcia. Że zaś ja sam do tego doszedłem, chcę je utrzymać. Muszę tak uczynić. Pokora jest jedyną rzeczą, która ma w sobie pierwiastki życia, nowego życia, mojej Vita Nuova. Ze wszystkich rzeczy na świecie jest ona najdziwniejszą. Nie można jej zdobyć inaczej, jak tylko przez wyrzeczenie się wszystkiego, co się posiada. Jedynie po utraceniu wszystkiego wiemy, żeśmy ją posiedli.  Teraz, kiedy