Dance macabre - Magdalena Dziedzic - ebook + audiobook + książka

Dance macabre ebook i audiobook

Magdalena Dziedzic

0,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

XIX-wieczny Londyn kryje wiele mrocznych tajemnic. To miasto nie tylko prężnie rozwijającej się gospodarki i modnych kawiarni, ale także hipokryzji, zblazowanych arystokratów, narkomanów, detektywów i prostytutek. To miasto, którym rządzą zbrodnia, zachcianki oraz skomplikowane układy towarzyskie. Jak w tym brutalnym świecie odnajdują się bracia Castor i Michael Tuttiholmes, a także pewna urocza dama – Christine Jackson? A może sami stanowią trybiki skomplikowanej maszynerii śmierci i zepsucia? Tajemnicza śmierć bogatej lady Beatrice LeFlay to tylko początek intrygi, w której ludzkie żądze, kaprysy i słabości prowadzą bohaterów wprost nad krawędź przepaści. Jak w szaleńczym Dance macabre.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 323

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 14 min

Lektor: Mateusz Drozda

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




PROLOG

 

 

To nie jest książka o zbrodni. Ani o miłości. Ani nawet o życiu angielskiej wyższej sfery dziewiętnastego wieku. Ta książka to zrzucenie masek. Pokazanie prawdziwego oblicza tych kręgów. Każdy ruch ich członków, każde słowo było grą, pokazem, pozorem, za którym kryli chamstwo, arogancję i egoizm. Właściwie to ich można nazwać Dance Macabre – każdego wezmą, nikogo nie oddadzą. Jest to obnażenie ich słabości, lęków skrywanych za maskami idealnych, by uniknąć porównywania do zwykłej hołoty. Wyzuci z ludzkich odruchów, dbający wyłącznie o siebie – takie są postacie w Dance Macabre.

I

 

Beatrice była żoną wysoko postawionego londyńskiego urzędnika, a zarazem lorda. Z racji tego zawsze dostawała, czego chciała. Dostała więc nawet – jak twierdzą niektórzy, na własne życzenie – śmierć.

Jej ciało znaleziono w małżeńskiej sypialni; w klatkę piersiową miała wbity nóż. Nad nią stał mąż, twierdząc, iż jest niewinny – jak każdy w takiej sytuacji.

W rezydencji urzędnika LeFlay’a odbywało się tego wieczoru jego przyjęcie urodzinowe. Minutę przed północą Beatrice poprosiła męża, by ten odprowadził ją do sypialni z powodu problemów ze zdrowiem, które ostatnimi czasy miewała. Goście zobaczyli tylko sunący po podłodze biały tren jej pięknej balowej sukni godnej królowej Wiktorii. Wraz z odpaleniem sztucznych ogni na cześć pana domu rozległ się krzyk kobiety, usłyszany tylko przez nielicznych – lecz to wystarczyło do wszczęcia alarmu.

W balu uczestniczył detektyw Castor Tuttiholmes. Należał do jednych z najbardziej cenionych detektywów w Londynie – zaraz po Sherlocku Holmesie, bohaterze książek Arthura Conana Doyle’a – głównie ze względu na dobrą współpracę ze Scotland Yardem.

Castor zawsze był właściwą osobą na właściwym miejscu. Tym razem również. Pierwszy został dopuszczony do ciała. Przepychając się przez tłum gapiów, usłyszał rozmowę dwóch młodych dziewcząt:

– To straszne – mówiła pierwsza. – Taka piękna, rzadko która dama ma tak piękne, kruczoczarne włosy.

– A jej twarz! – wtrąciła druga. – Takie rysy można podziwiać tylko na portretach renesansowych artystów.

– Najbardziej mi chyba żal tej sukienki – dodała poprzednia. – Ponoć materiał był sprowadzany z samej Azji.

Fakt – sukienka Beatrice była śnieżnobiała, podbijana wielorazowo taftą, lecz warstwa wierzchnia została wykonana z jedwabiu, a bluzka z duńskiej koronki. Brak rękawków i kołnierzyka odsłaniał piękne ramiona lady LeFlay. Szew sukni pokryty został dwudziestoczterokaratowym złotem. Chodziły pogłoski, iż Beatrice otrzymała ją od samej Królowej Wiktorii, która to miała założyć kreację na własny ślub – God save the Queen! Diamentowa kolia wraz z kolczykami i pierścionkiem zaręczynowym z rubinem dodawała kreacji książęcego szyku.

Beatrice LeFlay związała swoje czarne włosy w wysokiego kucyka, który falami opadał na odsłonięty kark. Na czubek głowy wpięła pasujący do pierścionka diadem z rubinami. Związaną z chorobą bladość cery ukryła za najrozmaitszymi kosmetykami. Rumiane policzki i czerwone usta śmiały się do zebranych gości. Nawet do Szkotów, których szczerze nie cierpiała.

Najszerszy uśmiech gościł na jej twarzy, gdy posyłała go Michaelowi Tuttiholmesowi, bratu detektywa Castora. Już od dawna krążyły plotki na temat ich romansu, jednak zgodność małżeństwa państwa LeFlay’ów podważała tę tezę. Mimo to, londyńskie damy roznosiły pogłoskę, która stała się niemalże sensacją. A nawet jeśli miałoby okazać się to prawdą – nic dziwnego. Beatrice byłą młodsza od męża o siedemnaście lat, więc wszyscy już od dawna byli przygotowani na podobną wiadomość.

Castor nie raz próbował dowiedzieć się czegokolwiek od brata, jednak bez skutku. Michael zbywał go tylko machnięciem ręki. Bracia zostali sami, dlatego starszemu zależało, by młodszy miał do niego pełne zaufanie. Niestety społeczeństwo bohemy brytyjskiej zawładnęło nim do reszty. Michael zaczął przepijać dochody z powieści, a oszczędności trwonić na hazard; w dodatku niczego prócz „dobrej zabawy” z tego nie miał.

Stawał się powoli również lekomanem, co Castor także zauważył; mężczyzna majaczył przez sen, miewał napady histerii, a czasem płaczu, co zwalczał przeróżnymi specyfikami. Lecz żadne argumenty do niego nie trafiały.

Michael Tuttiholmes był artystą-pisarzem, więc otaczał się pięknymi kobietami, jednak żadna nie mogła dorównać urodzie lady LeFlay, z którą zapoznał się podczas wieczoru poezji zorganizowanego przez świętej pamięci matkę damy. Podobno już wtedy rozpoczęła się ich zażyła znajomość.

Gdy goście wkroczyli do sypialni państwa LeFlay i ujrzeli martwą lady oraz jej męża z nożem w ręku, od razu było jasne, co i dlaczego się stało.

Zadzwoniono po policję. W trakcie oczekiwania, dwóch z najsilniejszych mężczyzn usadowiło pana LeFley’a na krześle oraz związało go; urzędnik nie protestował. Nim władze dotarły na miejsce, pozwolono detektywowi przyjrzeć się zmarłej. Castor zabezpieczył narzędzie zbrodni i odwrócił się na moment, by odłożyć je w bezpieczne miejsce. W trakcie tego ułamka sekundy przy ciele ukląkł Michael. Niczego nie powiedział, tylko patrzył na Beatrice szeroko rozwartymi oczyma; jej własne zamknął, by nie przeszywały gości martwym spojrzeniem.

– Lepiej, byś się odsunął – Castor ostrzegł brata.

– Niesamowite – Michael nie zwracał uwagi na słowa mężczyzny. – Zaledwie wystrzelono cztery razy z racy i już nie żyje. Nieprawdopodobne.

– Tak, masz rację, ale musisz się odsunąć – detektyw chwycił go za ramię i odciągnął od martwej, a brat pozwolił mu na to.

Michael odszedł w najdalszy kąt sypialni, gdzie wyciągnął papierośnicę – w niej schowane miał leki uspokajające. Nim Castor zdążył zareagować, młody mężczyzna połknął dwie tabletki. Detektyw tym razem machnął na to ręką i wrócił do tego, co powinno być dla niego najważniejsze – przynajmniej teraz.

Policjanci ze Scotland Yardu przyjechali dość szybko. Zadowoleni z widoku znajomego detektywa zaczęli przesłuchiwać zebranych gości. Ci, przerażeni, opowiedzieli o wydarzeniach ostatnich dwudziestu minut. Ich streszczenia okazały się mało zadowalające, lecz to musiało funkcjonariuszom wystarczyć. Więcej informacji uzyskali od Castora Tuttiholmesa, który umiał zidentyfikować ranę, zabezpieczyć zwłoki oraz podać dokładniejszą wersję wydarzeń niż pozostali. Gdy już to zrobił, inspektor Cullen poprosił go na osobiste przesłuchanie. Odbyło sie ono w gabinecie urzędnika LeFlay’a.

Javier Cullen był dość wysokim mężczyzną o szerokich ramionach, siwiejących już brązowych włosach i z małym wąsem. Twarz miał jeszcze młodą, lecz mimo wszystko pokrytą wieloma zmarszczkami. Usta cienkie i krótkie, może dlatego, że mało się uśmiechał. Prócz tego jego twarz i palce były mocno kościste, ale brązowe oczy zachowały blask zadowolenia z obecnej sytuacji życiowej.

– Chciałbym, by opisał mi pan bez osób trzecich cały przebieg wieczoru – zaczął inspektor.

– Cały przebieg, tak? Hm… – zamyślił się Castor. – Mógłbym to zrobić, jeśli tylko wybaczy mi pan pewne luki w pamięci. Co prawda to zaledwie sześć godzin, a jako detektyw powinienem mieć pamięć absolutną, lecz, rozumie pan, pewna dawka alkoholu powoduje zaniki w pamięci; jeśli chodzi o moją pamięć – wskazał na siebie – tak to właśnie działa.

Dżentelmeni roześmiali się w charakterystyczny dla każdego dżentelmena sposób.

– Rozumiem pana bardziej niż to się panu wydaje – odrzekł Javier. – Ja również nie odmówiłbym sobie przy takiej okazji, a zwłaszcza w takim miejscu – panowie jeszcze chwilkę się pośmiali, po czym inspektor zmienił ton głosu z powrotem na poważny. – Proszę opisać mi w takim razie dzisiejszy, a właściwie wczorajszy wieczór.

– Spróbuję – detektyw podrapał się niedbale po czubku głowy. – Jak już wspomniałem, przyjęcie trwało sześć godzin; na osiemnastą zaproszeni byli goście, ja zjawiłem się kwadrans po godzinie zapisanej na zaproszeniu. Po mnie zjawił się tylko mój brat. On nigdy nie przychodzi wraz ze mną, zawsze przed lub po. Goście zostali uraczeni małym aperitifem, tak jak we Francji, z której niedawno wróciło małżeństwo LeFlay’ów. Potem puszczono muzykę z gramofonu. Nikt nie miał ochoty zatańczyć, dlatego staliśmy w małych grupkach, rozmawiając i popijając trunki.

– Z kim rozmawiała pani LeFlay? – wtrącił policjant.

– Niech pomyślę… Na pewno z tą staruszką, panią Kimberly. Wydaje mi się, iż potem zauważyłem w ich towarzystwie Emanuell de la Negrojos, piękną Hiszpankę, którą to wszyscy mężczyźni się zachwycają.

– Fakt, jest bardzo urodziwa – zauważył Javier.

– To prawda – skinął głową Tuttiholmes. – Był wraz z nimi Ian Kowalski, ten emigrant z teraz Królestwa Polskiego. Nawiasem mówiąc, tam podobno niedobrze przez tych zaborców. Kombinują od sześciu lat z tymi partiami, ale od czasu powstania Ruscy i Prusy krótko ich trzymają; jedynie Austriacy i cesarz Franciszek Józef są łaskawsi. Ian powiedział komuś, iż nastroje są bardzo podzielone: jedni chcą pokojowego rozstrzygnięcia sprawy, drudzy najchętniej kolejnego powstania, choć tych jest mniej.

– Prawie jak podział na Białych i Czerwonych, prawda? – uśmiechnął się Cullen.

– Dokładnie.

– Ktoś jeszcze? – inspektor wrócił do najważniejszego w tym momencie zagadnienia.

– Ta Francuzka z baletu, Jenevieve Clocharde, przyjaciółka pani Beatrice. Kolejnym mężczyzną, który do nich dołączył, był ten gburowaty Amerykanin, Phillip Orix. I chyba jeszcze Jessica Beer, zgorzkniała malarka.

– A pan Charles LeFlay?

– Uff…! – detektyw przeczesał włosy dłonią. – Częściej zwracam uwagę na kobiety niż na mężczyzn – roześmiał się. – Wokół niego kręcili się inni urzędnicy. Jacy dokładnie, to nie wiem, nawet ich pewnie nie znam, to nie moje kręgi.

– Dobrze – inspektor zapisał zdobyte przed chwilą wiadomości. – Co działo sie po tych rozmowach?

– O godzinie ósmej podano wystawną kolację. Składała się z pieczonych bażantów, kremu z pora, polędwicy z sosem borowikowym, smażonych bakłażanów podawanych z suszonymi gruszkami na przystawkę, marynowanych śledzi, puddingu, sufletu black’n’white, trufli w gorącym sosie jabłkowym i pieczeni ze śliwkami, wędzonych jesiotrów, raków z pomarańczami w likierze, do tego pełne miski pieczonych lub smażonych ziemniaków oraz wino czerwone do mięsa lub białe do ryb, a dla niektórych woda. Wszyscy mlaskali nad tymi potrawami. Naturalnie mężczyźni rzucili się na miski, lecz kobiety, jako damy, konsumowały swoje posiłki z gracją. W sumie mojego brata może pan do nich zaliczyć.

– Dlaczego? – zaniepokoił się Javier.

Castor Tuttiholmes wahał się przez chwilę, ponieważ nie chciał wywlekać rodzinnych brudów przed innymi. W końcu zdecydował się powiedzieć inspektorowi o problemie brata.

– Michael zażywa już tyle tych przeróżnych leków, że nie musi jeść, pewnie nawet nie ma ochoty – wyjaśnił.

– Och, to przykre – Javier udawał zatroskanie. – W każdym razie, proszę mi powiedzieć, czy podczas kolacji wydarzyło się coś szczególnego lub coś, co zwróciło pana uwagę?

– Nie, raczej nie – Tuttiholmes pokręcił głową. – Może z wyjątkiem apatyczności lady LeFlay, lecz ona podobno miewała problemy ze zdrowiem.

– Problemy ze zdrowiem, tak? – podchwycił inspektor. – A nie zna pan przypadkiem objawów tejże dolegliwości?

– Nic więcej na ten temat nie słyszałem – mężczyzna pomachał dłońmi w przeczącym geście. – Poza tym, ja nie mieszam się do cudzych, prywatnych spraw. Lubię, gdy ludzie odpłacają mi się tym samym.

– Rozumiem – policjant zapisał kolejne informacje. – Co działo sie potem?

Detektyw siedział przez chwilę i myślał; próbował poukładać sobie w głowie wszystkie szczegóły wieczoru w porządku chronologicznym.

– Kolacja trwała dwie godziny, po niej wróciliśmy do salonu…

– W takim razie gdzie odbywał się posiłek? – wtrącił Javier Cullen.

– Jak to zwykle bywa, w jadalni.

W gabinecie zaległa cisza, która zdziwiła Cullena. Nie wiedział, dlaczego detektyw przestał mówić.

– Proszę kontynuować – zachęcił go miłym tonem oraz gestem.

– Ach, no tak – detektyw jakby obudził się z transu. – W salonie każdy zajął jakieś miejsce i rozpoczęliśmy dyskusję na temat polityki naszej królowej. Większość zgadzała się z jej rządami, lecz pan Leatherwear, Orix i Michael byli przeciwni. Dyskusja trwała prawie godzinę. W końcu LeFlay przerwał to szaleństwo, proponując tańce. Dobrze, że to uczynił, ponieważ w pewnym momencie zrobiło się naprawdę gorąco.

– Co ma pan na myśli? – zapytał Javier.

– Przeciwnicy i zwolennicy królowej, którymi byli wyłącznie mężczyźni, zaczęli wstawać z siedzeń i krzyczeć na siebie nawzajem. Oczy każdego z nich błyszczały z podniecenia, każdy ekscytuje się ożywioną dyskusją, zwłaszcza na polu politycznym.

– Co dalej? – inspektor chciał przyśpieszyć trochę przesłuchanie.

– Nie wszyscy skusili się na tańce, pomimo zachęt gospodarza domu.

– Kto zrezygnował?

– Na pewno mój brat – detektyw nagle zamyślił się, a na jego twarzy pojawiło się zaniepokojenie. – Chwilę po nim z salonu wyszła Beatrice, podejrzewam, że urządzili sobie potajemną schadzkę.

– Wierzy pan w ich domniemany romans? – zaciekawił się Cullen.

– Tak i mam na to dowód – Castor odparł zadziwiająco pewnie, a zarazem spokojnie.

*

Był późny wieczór. Obaj bracia Tuttiholmes wyjątkowo znajdowali się w mieszkaniu. Co prawda każdy zajmował się swoimi sprawami, ale poniekąd spędzali czas razem – a przynajmniej w tym samym miejscu.

Castor spisywał notatki w swoim dzienniku oprawionym w skórę – takie cudo dostał w Istambule – które dotyczyły właśnie toczącego się śledztwa w sprawie zdrady męża pani Cage. Zagadka stała się na tyle ciekawa, że detektyw postanowił sie nią zająć. Pan Albert Cage okazał się handlarzem heroiny, którą sprzedawał bogatym londyńczykom na lewe recepty. Co jednak z tym romansem? Pani Cage miała rację – jej mąż uganiał się za młodziutkimi panienkami, ale w świetle zbrodni to był zaledwie pikuś. W każdym razie pani Cage dowody zdrady wystarczyły, lecz na prośbę Scotland Yardu Castor dalej zajmował się potajemną działalnością Alberta Cage’a.

Gdy jeden z braci był pochłonięty służbowymi obowiązkami, drugi spędzał czas w swoim pokoju, odpisując na przeróżne listy przeróżnych dziewcząt.

Niestety, moja najdroższa Lauro, nie mogę spotkać się z Tobą jutro na lunchu. Wypadła mi bardzo ważna rodzinna sprawa – do Londynu przyjeżdża nasza dawno niewidziana kuzynka Katherin. Niestety ja i Castor musimy ją jutro odebrać z dworca, później oprowadzić po naszym miasteczku, więc sama rozumiesz – o wiele bardziej wolałbym ten czas poświęcić Tobie, zwłaszcza że nie pałam zbytnią sympatią do Katheriny, jak zresztą ona do mnie, a Ciebie darzę specjalnym uczuciem, jak sama jesteś tego świadoma. Twój Michael – tak brzmiała treść jednego z nich.

Z największą rozkoszą potowarzyszę Ci, moja najukochańsza Britanny, jutro na wieczorku u księżnej Theresy – może poznałbym przy okazji Twoją przyjaciółkę Carolinę? Na pewno nie jest tak piękna jak Ty, lecz jestem pewien, iż zrobi Ci się milej, gdy będziesz mogła nas ze sobą zapoznać. Liczę, że nie będziesz się ze mną nudzić. Twój Michael – drugi list.

Moja droga Christine. Czy zechciałabyś wybrać się wraz ze mną do opery na „Wesele Figara”, na czwartkowy spektakl? Ludzie, którymi się otaczam, jak zwykłaś mówić, nie doceniają geniuszu Mozarta, lecz Ty masz na jego temat odmienne zdanie, które równa się z moim. Nie daj się więc prosić i szybko mi odpowiedz. Twój Mick – treść trzeciego.

Michael włożył listy do osobnych kopert i postanowił wysłać je z samego rana. Potem przeszedł do salonu, co bardzo rzadko robił, gdy w tym samym czasie znajdował się tam jego brat. Castora w sumie bardzo to zdziwiło. Patrzył na Michaela, który krzątał się po pokoju, grzebiąc w jakichś papierach; nareszcie mężczyzna mógł mu się przyjrzeć.

Młodszy z braci odznaczał się szczególną urodą. Był wysoki – około stu siedemdziesięciu pięciu centymetrów – i szczupły – ważył około sześćdziesięciu dwóch kilogramów – oraz bardzo zgrabny. Twarz miał przyjemną; lekko kwadratową, o zarysowanych delikatnie kościach policzkowych. Jego szerokie i cienkie usta odwracały uwagę od trochę szpiczastego podbródka oraz nieco za dużego nosa. Szerokie czoło przysłaniała grzywka; cerę miał Michael muśniętą słońcem złapanym podczas pogodniejszych dni. Jego włosy falowały, były czarne i trochę długie, ale nie na tyle, by spiąć je w kucyk. Miał szczupłe ramiona oraz długie nogi, a do tego trzymał się prosto. Całości dopełniały duże oczy w odcieniu bukowego drewna. Większość osób, a zwłaszcza dam, uważała, iż jest to mężczyzna bardzo przystojny i atrakcyjny. Wrażenie takie potęgowała aura tajemnicy, która zawsze go otaczała.

Castor trochę zazdrościł bratu urody wiążącej się z dużym powodzeniem u kobiet. Był parę centymetrów wyższym, lekko rumianym na twarzy, szczupłym mężczyzną o kasztanowych, prostych włosach oraz małych, brązowych oczach, które przykrywał okularami z czarnymi oprawkami. Miał krótkie palce, bo nie grał na pianinie ani wiolonczeli tak samo jak brat. Castor rzadziej sie golił, wolał zostawiać bródkę, a czasem małego wąsika, podczas gdy Michael tylko niekiedy nosił zarost.

Młodszy z braci chodził po domu oraz po mieście z rozczochranymi włosami, ale na różne przyjęcia przygładzał je zgodnie z panującą modą, przez co tworzyły mu się przezabawne loczki. W przeciwieństwie do niego Castor zawsze miał pięknie ułożoną fryzurę, nigdy nie wychodził z domu, zanim się nie uczesał. Michael nie mógł tego zrozumieć.

Castor patrzył szeroko otwartymi oczami na brata, gdy ten przechadzał się po salonie, czytając jakąś spłowiałą kartkę, dla której najwyraźniej zerwał z dotychczasowymi przyzwyczajeniami – unikaniem drugiego lokatora, jak tylko było to możliwe. W końcu Michael zauważył spojrzenie brata.

– Coś ze mną nie tak? – zapytał, wskazując na siebie.

– Nie, nie – zaprzeczył Castor i wrócił do swoich obowiązków, jednak nie mógł nie wykorzystać takiej szansy na rozmowę z bratem. – Co robisz jutro, drogi braciszku?

Michael przystanął na moment i spojrzał na brata z niedowierzaniem.

– A po co ci to wiedzieć? – zapytał dość nieuprzejmie.

– Tak po prostu – wzruszył ramionami Castor. – Chciałbym wiedzieć, co zazwyczaj porabia mój brat – nagle odłożył długopis i spojrzał zmęczonym wzrokiem na osłupiałego Michaela. – Ech… bardzo mało rozmawiamy.

– Jak to? – zdziwił się ten. – Przecież często wymieniamy zdania na dowolny temat; rano przy śniadaniu, późnym popołudniem po pracy, wieczorem przed pójściem spać… To bardzo dużo rozmów.

– Często to my się kłócimy – sprecyzował starszy Tuttiholmes. – Potem zazwyczaj wychodzisz, trzaskając drzwiami, jeśli znajdujemy się w budynku.

– Nieprawda – zaprzeczył młodszy.

Michael podszedł do komody, z której wyciągnął papierośnicę. Zapalił, po czym usiadł przy Castorze i wpatrywał się w niego z wyczekiwaniem.

– Może byś chociaż podstawił sobie popielniczkę? – zapytał detektyw, przysuwając kryształowe naczynie.

Przez parę minut trwała zupełna cisza; Castor spisywał notatki do dziennika, a Michael strzepywał popiół do popielniczki. W końcu ten pierwszy nie wytrzymał budującego się między nimi napięcia.

– W takim razie powiedz mi, kiedy i o czym ostatnio rozmawialiśmy? – zapytał.

– No… – Michael odchylił się trochę, myśląc nad odpowiedzią. – Teraz nie jestem w stanie sobie przypomnieć, ale na pewno niedawno.

– Tak? – Castor uniósł lewą brew, lecz nie tak precyzyjnie jak brat. – No dobrze, porzućmy ten temat i powiedz mi, co będziesz jutro robić.

– Jutro mam zamiar towarzyszyć Britanny na wieczorku u baronowej Theresy Cloodes – odparł bez sprzeciwu Tuttiholmes.

– Jeszcze dziś rano była tu Laura Jekyll. Chciała upewnić się, czy wasz lunch jest jutro nadal aktualny. Nie wolno tak sobie pogrywać z kobietami.

– Tę mądrość znalazłeś w książkach, czy czerpiesz z autopsji? – odegrał się Michael bratu, którym od dawna nie interesowała się żadna kobieta.

Detektyw nie przejął się zbytnio tą uszczypliwością.

– I co te kobiety w tobie widzą? Czemu cię tak uwielbiają? – zadał to pytanie, jakby od niechcenia, byleby podtrzymać konwersację. – Przecież z wyglądu przypominasz anemika, w dodatku palisz jak smok i ciągle kłamiesz.

– Ale mam inne atuty – Michael uśmiechnął się tajemniczo.

– Jakie? – Castor ucieszył się, że brat chce z nim rozmawiać.

– Takie, których nie widać. Urok osobisty, inteligencję, dowcip i potrafię tak okręcić sobie każdego wokół palca, że tańczy, jak mu zagram – mężczyzna zaciągnął się dymem.

– To jest z pewnością atut – odparł ironicznie detektyw. – Szkoda mi tylko tych kobiet, które dają się złapać z w twoją pułapkę.

– To już nie mój problem – wzruszył ramionami Michael.

– Jesteś kompletnie pozbawiony pozytywny uczuć – podsumował go Castor.

Odezwanie się w ten sposób do brata było z jego strony poważnym błędem; Michael odłożył papierosa do popielniczki i spojrzał na starszego od siebie mężczyznę z iskrą nienawiści w oczach.

– Przepraszam, zapomniałem, że rozmawiam z aniołem, ulubieńcem rodziny – odezwał sie kpiąco. – Przecież jestem tylko twoim młodszym bratem, nikim ważnym.

– Teraz to ja już cię kompletnie nie rozumiem – Castor wstał, by odłożyć dziennik na miejsce; Michael podążył za nim.

– Zawsze zostawałem na szarym końcu, i gdy w końcu jestem w czymś lepszy od szanownego detektywa, ty próbujesz znów mnie zepchnąć w dół – wyjaśnił młody mężczyzna. – Przyznaj po prostu, że mi zazdrościsz.

– Nie zazdroszczę – odparł spokojnie Castor – ale bardzo denerwuje mnie fakt, iż tyle kobiet jest wykorzystywanych przez takich jak ty, a panowie mojego pokroju wciąż nie mogą sobie znaleźć żon.

– Widzisz?! Przemawia przez ciebie czysta zazdrość i nienawiść! – pisarz podniósł głos do forte.

Castor spojrzał na niego z politowaniem.

– Wariujesz – stwierdził.

– Oczywiście! Zamknij mnie najlepiej w zakładzie psychiatrycznym! – Michael zaczął krzyczeć.

Na kilka sekund zapanowała cisza. Michael wykorzystał ten czas na sięgnięcie po leki uspokajające; gdyby Castor zdążył zauważyć ten moment, na pewno przeszkodziłby w zażyciu narkotyków. Zamiast tego powiedział:

– Przynajmniej miałbym powód, by wysłać cię do szpitala. Z pewnością jesteś już rekordzistą w zażywaniu wszelkich lekarstw.

– Z pewnością – odparł mężczyzna zadziwiająco spokojnie, aczkolwiek brat usłyszał nutę zdenerwowania w jego głosie.

– Proszę cię, braciszku, nie brnij dalej w to uzależnienie i pozwól sobie pomóc. Nie bądź głupcem, bo…

Niestety detektyw już nie dokończył. Michael, który do tej pory patrzył na mówiącego złowrogo, rzucił się na niego. Szarpanina nie trwała długo, lecz przyniosła straty w postaci stolika, jednaj lampy, paru książek, które spadły z biblioteczki, gdy obaj bracia uderzyli w nią w ferworze walki, oraz kilku włoskich ramek i nieszczęsnego wazonu z kryształu, prezentu od znajomej Szkotki. Potyczkę zakończył Castor, który wycelował bratu w nos; ten nie ucierpiał za bardzo, lecz krew sączyła się stamtąd oraz z wargi, w którą omyłkowo mężczyzna również uderzył. Michael leżał poturbowany pomiędzy komodą a ścianą i przykładał dłoń do okaleczonej części twarzy.

– Dlaczego zawsze to ja jestem bity? – zapytał, wcale nie patrząc na brata, lecz tylko on jeden był w stanie mu na to pytanie odpowiedzieć.

– Ponieważ jesteś bardzo nieposłusznym chłopcem – odparł Castor tak samo, jak kiedyś ich ojciec, będący w podobnej sytuacji z młodszym synem.

– Przejąłeś to przyzwyczajenie od ojca? – zapytał z wyrzutem pobity.

– Pamiętaj, że mnie również tatuś bił, jeśli tylko dopuściłem się jakiegokolwiek wykroczenia – Castor przykucnął przy wciąż leżącym bracie. – Fakt, że to zawsze ty popełniałeś więcej błędów, nie jest już moim problemem – tym razem detektyw zacytował Michaela.

Ten zrozumiał, więc spojrzał wrogo.

– Poza tym, ja nie mam za to żalu do ojca – dodał Castor.

– Ja również – młody artysta wstał z niezbyt czystej podłogi i poszedł przemyć krwawiące nos i wargę.

W tym czasie do drzwi domu rodziny Tuttiholmes zapukała ich sąsiadka – pani Izydora Nicecat. Castor otworzył jej i wpuścił do domu. Kulturalnie zaproponował herbatkę, lecz kobieta odmówiła.

– Przyszłam tu z wiadomością dla panicza Michaela – wyjaśniła.

– W takim razie zawołam go – skinął głową detektyw.

Castor wszedł do łazienki, gdzie zastał go denerwujący widok; Michael akurat odchylał się do tyłu i przykładał rękę do ust – było jasne, iż coś połykał.

– Mick! – krzyknął straszy z braci.

W tedy z rąk młodego mężczyzny wymknęły się dwie tabletki, które wpadły do umywalki i spłynęły do kanału ściekowego. Castor spojrzał z wyrzutem i powiadomił o wizycie sąsiadki.

– Co się stało? – zapytał Michael panią Nicecat, wchodząc do salonu oraz wycierając twarz o rękaw koszuli, która i tak była już cała zakrwawiona

Panią Izydorę lekko zgorszył ten widok, lecz jako osoba martwiąca się o wszystkich wkoło zapytała:

– Czy coś się stało? Może ja przeszkadzam?

– Nie, nie – pokręcił głową Michael, wciąż wycierając krwawiące miejsca twarzy. – Co panią tu sprowadza?

– Gdy jeszcze paniczów nie można było zastać w domu – mówiła kobieta, nadal patrząc na młodego sąsiada ze zdziwieniem – przyszła poczta do młodszego z panów. Niestety ja również dostałam wiadomość od mojej siostry, która ma problemy ze zdrowiem. Posłała po mnie, ponieważ jej stan zdrowia się pogorszył. Wróciłam dopiero pięć minut temu i gdy tylko zobaczyłam światła palące się w oknach, jak najszybciej tu przyszłam.

– Bardzo pani dziękuję – odparł młody mężczyzna. – Mogę odebrać od pani tę… informację?

Pan Nicecat patrzyła na Michaela jak sroka w gnat, czego do końca młody pisarz nie mógł zrozumieć. W końcu, gdy mężczyzna powtórzył pytanie, kobieta ocknęła się z zamyślenia.

– Tak, proszę, oto ta wiadomość – powiedziała i podała sąsiadowi kopertę.

Była w odcieniu beżu i pachniała olejkiem różanym; znajdowało się na niej nazwisko odbiorcy, lecz brakowało adresata. Michael musiał domyślać się, kim on, a raczej ona jest.

– Przepraszam za nieuprzejmość, ale czy mogłaby pani już iść? – zapytał mężczyzna, najgrzeczniej jak tylko mógł.

Kobieta wyszła z uśmiechem, który zamarł zaraz po tym, jak zniknęła braciom z oczu; bardzo niepokoił ją stan, w jakim przed chwilą zastała młodego człowieka.

„Mam nadzieję, że panicze Tuttiholmes żyją w zgodzie – to bardzo ważne, gdy ma się tylko siebie nawzajem” – pomyślała.

Po wyjściu sąsiadki Michael natychmiast rozdarł kopertę, która opadła na podłogę, gdy ten czytał list.

– Od kogo? – zapytał Castor.

Michael nie odpowiedział, tylko stał i myślał nad przed chwilą przeczytaną wiadomością. Castor postanowił tym razem nie przejmować sie bratem; wyrwał mu list z dłoni, jednocześnie odganiając młodszego od siebie. Treść brzmiała następująco:

Mój drogi Michaelu, dziękuję Ci za Twój wspaniały podarunek – mam nadzieję, iż koszty nie były tak wielkie, jak mi się wydaje. Niemniej chciałabym Ci się odwdzięczyć. Zechciałbyś towarzyszyć mi na „Weselu Figara” – czwartkowym spektaklu? Poznasz moich przyjaciół z Francji. Wiem, pewnie obawiasz się mego męża; nie martw się – ma bardzo dużo pracy, a moi kompanii są przyzwyczajeni do przyprowadzania przeze mnie nowych znajomych. Dzięki człowiekowi mającemu u mnie dług wdzięczności dostałam pokój w operze – urządzę przyjęcie dla was i jeśli zechcesz, zostaniesz tam na noc. Twa B.

Castorowi nie podobało się to, co przed chwilą przeczytał.

– Znam to „B” – odparł. – Na jednym z przyjęć u pani Dolores przyszedł list podpisany dokładnie w ten sam sposób. Była to wiadomość od Beatrice LeFlay – zmartwiony detektyw spojrzał na brata, chcąc, by to wszystko było wyłącznie snem. – Naprawdę toleruję wszystkie twoje wybryki, ale tego nie zamierzam – mężczyzna pomachał Michaelowi kartką przed nosem. – To jest mężatka, zdajesz sobie z tego sprawę?

– Dlaczego miałbym sobie nie zdawać? – zapytał lekceważąco młody pisarz i odszedł w stronę swojej sypialni.

– Nie skończyłem z tobą! – Castor tym razem naprawdę się zdenerwował. – Kochasz ją w ogóle? To, że ona cię nie kocha, jest pewne.

Michael odwrócił się na pięcie i spojrzał wściekle na brata.

– Nie zamierzam tego komentować – odparł z zawziętością.

– Powiedz mi tylko, czy ją kochasz? – powtórzył pytanie detektyw.

– To nie twoja sprawa – Michael spojrzał na brata jak na odwiecznego wroga.

Młody mężczyzna wszedł do swej sypialni; Castor wrócił do pracy, lecz nie minęło trzydzieści sekund, a już wszystkie notatki znalazły się na podłodze, zrzucone ze stolika przez ich właściciela; Tuttiholmesowi prawie nigdy takie napady furii się nie zdarzały, wyłącznie w nadzwyczajnych sytuacjach, takich jak ta.

*

– I to jest pański dowód? – zapytał inspektor.

– Wydaje mi się… że tak – wzruszył ramionami Castor.

– Rozumiem – Javier zapisał zdobyte informacje. – Czy dysponuje pan wciąż tym listem?

– To nie była wiadomość adresowana do mnie – odparł detektyw – lecz wydaje mi się, iż jestem w stanie go zdobyć.

– Gdyby był pan tak łaskaw – poprosił policjant swoim najbardziej przekonującym tonem, po czym powrócił do zadawania pytań. – Co działo się po tańcach?

– Trwały do ostatnich pięciu minut tamtego dnia. Potem wszyscy zebrali się w salonie, gdzie podawano francuskiego szampana. Minutę przed północą Beatrice wraz z mężem wyszła, usprawiedliwiając się problemami zdrowotnymi, które podobno miewała od pewnego czasu. Równo z wybiciem zegara rozległy się wystrzały z rac; strzelono cztery razy, po czym ktoś usłyszał krzyki lady. Zaalarmowani przez Jenevieve, tę tancerkę, rzuciliśmy się w stronę sypialni państwa LeFlay.

– Co zastaliście po wejściu?

– Trupamadame oraz jej męża stojącego nad ciałem. Później zawiadomiono Scotland Yard i tyle, cała historia.

Javier chciał to skomentować, lecz nie zdążył; do gabinetu wpadł Orix i z kpiącym uśmiechem oznajmił:

– Panie Tuttiholmes, jest pan bardzo potrzebny na dole. Pański brat zemdlał – mężczyzna zachichotał. – Teraz leży jak kłoda na jednym z foteli.

Castor zbladł – miał nadzieję, iż przynajmniej tego wieczoru jego brat zachowa się przyzwoicie, niestety się przeliczył. W tej sytuacji musiał wrócić do salonu, gdzie zastał młodszego tak, jak go opisał Amerykanin. Detektyw podszedł do niego i z całej siły uderzył w policzek. Michael natychmiast zerwał się z fotela, po czym spojrzał ze zdziwieniem na brata.

– Co się stało? – zapytał tonem człowieka pod co najmniej dużym wpływem alkoholu.

– Sam chciałbym to wiedzieć – Castor splótł ręce na klatce piersiowej.

Michael rozejrzał sie po zgromadzonych pytająco. Wszyscy zrozumieli pytanie, lecz nikt nie chciał na nie odpowiedzieć. Strach przed gniewem starszego z panów Tuttiholmes przełamała pani Linda Hustle – jej zmarły mąż handlował antykami, dzięki czemu dorobił się fortuny.

– Pański brat zażył coś, co bardzo go uspokoiło, nim zemdlał – wyjaśniła kobieta wystraszonym tonem. – Położyliśmy go tak, jak go pan zastał, a pan Philip poszedł, by pana zaalarmować.

Castor dał znać ręką, aby pani Hustle przestała. Potem spojrzał na brata wzrokiem, w którym czaiła się mieszanina zawodu i wściekłości; detektyw zabrał, a właściwie zaciągnął młodszego brata na dwór.

– Michael, powiedz mi, do cholery, co ty właściwie wyrabiasz?! – zapytał Castor, gdy tylko obaj znaleźli się przed posiadłością państwa LeFlay. – Prosiłem, ostrzegałem, ale ty mnie nawet nie słuchasz!

– Ech… nudzisz – odparł lekceważąco młody artysta i zapalił papierosa.

– Chyba się przesłyszałem – Tuttiholmes stanął twarzą w twarz z bratem; miał ochotę go zabić na miejscu. – Zostałem ci już tylko ja, więc powinieneś mieć do mnie jak najwyższy szacunek, rozumiesz?!

Sekunda dzieliła panów od prawdziwego wybuchu wściekłości detektywa, lecz ładunek zdetonowała nadchodząca z ciemności postać.

– Gdzie was nie spotkam, tam się kłócicie! – wykrzyknęła wesoło młoda dziewczyna.

Bracia Tuttiholmes patrzyli w osłupieniu na znajomą twarz; nie spodziewali się świadków swojej rozmowy, a już na pewno nie w postaci tej kobiety.

– Jackie! – krzyknął Castor i podszedł uściskać przyjaciółkę. – Kompletnie się ciebie tu nie spodziewałem. Miałaś przyjechać do Londynu dopiero pojutrze, prawda?

– Udało mi się wcześniej pozałatwiać sprawy w Bordaux i złapać inny pociąg – wyjaśniła kobieta ze śmiechem. – Poza tym, już nie jestem Jackie, dorosłam dawno temu.

– Ach, przepraszam panno Christine Jackson – Castor ukłonił się zabawnie nisko.

– Michael! – dziewczyna wpadła w ramiona drugiemu przyjacielowi.

– W takim razie ja również muszę zachować się stosownie – zażartował mężczyzna i pocałował Christine w rękę; Castor spojrzał na niego z zazdrością, ponieważ młodszy wypadł lepiej.

– Chyba przyszłam w najbardziej odpowiednim momencie – ciągnęła wesołym głosem kobieta.

– Czemu tak sądzisz? – Castor udawał, iż nie wie, o czym mowa.

– Gdybym tędy nie przechodziła, na pewno zabiłbyś Micka. Sama widziałam, jak się zachowujesz – dziewczyna powiedziała to nauczycielskim tonem, lecz po chwili się roześmiała.

Nagle zauważyła jednego ze scotlandyardzkich policjantów. Bardzo zaniepokojona zapytała:

– Coś się tu stało?

Dziwnym trafem żaden z mężczyzn nie chciał jej odpowiedzieć. Powodem tego mogła być długoletnia zażyłość obu kobiet, choć panowie nie wiedzieli, iż relacja z lady nie należała do najprzyjemniejszych dla młodej damy. Właściwie opierała się głównie na kłamstwie oraz sztucznych uprzejmościach.

– Przecież to posiadłość męża Beatrice – Christine nagle zrozumiała, gdzie natknęła się na swoich znajomych. – Coś stało się panu LeFlay’owi?

– Nie – pokręcił głową Castor, który postanowił wypełnić nieprzyjemny obowiązek; często znajdował się w takiej sytuacji. – Chodzi o Beatrice, to znaczy, lady LeFlay…

Christine pochyliła głowę w bok, wpatrując się w znajomego wzrokiem pełnym ciekawości i strachu.

– Nie żyje? – zapytała cicho.

Castor nie wiedział, co odpowiedzieć, dlatego to jego brat skinął głową. Christine nie wydawała się specjalnie zaskoczona, ani nawet zatroskana; przyjęła wiadomość ze stoickim spokojem.

– Aha… – odparła tylko. – Mogę wejść?

To zdziwiło trochę detektywa. Co prawda od młodości ciągnęło Christine do afery, zwłaszcza takiej, z udziałem niemiłego widoku związanego z krwią. Różnego rodzaju wypadki zawsze ją fascynowały – gdy Michael spadł z huśtawki i rozbił kolano lub kiedy mały Castor został pobity przez kolegę. Lecz teraz mieli do czynienia z morderstwem, a to już nie były żarty. Jednak pomimo niepokoju, Castor zgodził się wpuścić znajomą do feralnego domu.

Z twarzy Christine nie można było odgadnąć żadnych emocji; gdy patrzyła na zwłoki dobrej znajomej, jej niebieskie oczy przypominały głębię Oceanu Atlantyckiego, który w niedalekiej przyszłości miał pochłonąć największy transatlantyk owych czasów. Dziewczyny wcale nie przerażał widok krwi ani bladej twarzy zmarłej, ni nawet chaos panujący w sypialni.

Castor skrzętnie obserwował przyjaciółkę; po chwili wpatrywania się w denatkę Christine uklękła przy niej i jakby przyglądała się zakrzepłej ranie. Potem podeszła do inspektora Cullena, by zamienić z nim parę słów. Wyglądało to jak konspiracja, lecz detektyw dobrze znał przyjaciółkę, dzięki czemu szybko odrzucił tę tezę; po rozmowie z policjantem młoda kobieta szepnęła coś na ucho Michaelowi, który ukradkiem – ale nie dla oczu detektywa – dał Christine jakąś kartkę. Oboje wyglądali, jakby ta sytuacja nigdy nie miała miejsca.

Młoda kobieta nagle zniknęła z pola widzenia Castora. Zaniepokojony tym mężczyzna postanowił ją odnaleźć. Najpierw zapukał do łazienki, potem zszedł do salonu oraz jadalni, aż w końcu wyszedł na dwór. Tam również jej nie było, lecz po uniesieniu głowy, detektyw zobaczył kobiecą postać na balkonie, której towarzyszył dymek – ewidentnie paliła.

Castor wbiegł na piętro i nim wyszedł na balkon, poprawił swój wygląd w wielkim zwierciadle. Zadowolony ze swojej trzyminutowej pracy dołączył do znajomej. Detektyw ostrożnie podszedł do kobiety, by jej nie przestraszyć. Jednak pomimo cichego stawiania stóp, dziewczyna usłyszała nadchodzącego mężczyznę i odwróciła się, jednocześnie wydmuchując dym papierosowy wprost na przyjaciela.

– Castor – odparła cichym, tajemniczym głosem, który przyprawił mężczyznę o dreszcze – to miłe, że zapragnąłeś się do mnie przyłączyć.

– Twoje zniknięcie bardzo mnie zmartwiło – detektyw chciał pozostać jak najbardziej naturalny; stara przyjaciółka zawsze mu się podobała, nic więc dziwnego, iż starał się o jej względy. – Poza tym, nie wypada zostawiać kobiety bez towarzystwa.

– A jeśli sobie tego życzy? – zapytała Christine kokieteryjnie.

– To wtedy trzeba jej na to pozwolić.

Młoda kobieta podeszła bardzo blisko przyjaciela. Castor trochę się wystraszył, lecz starał się tego nie okazywać. Christine patrzyła przez chwilę na mężczyznę onieśmielającym wzrokiem. Często robiła tak, by coś uzyskać i prawie zawsze jej się udawało.

– Skusisz się? – zapytała.

Pomiędzy parą pojawiła się papierośnica, ale Castor pokręcił głową.

– Nie, nie. Przecież wiesz, że ja nie palę, tylko…

– …Michael – Christnie wypowiedziała to imię, jakby mówiła o ukochanym. – Faktycznie, wypadło mi to z głowy – znów podeszła do barierki balkonu.

Castor dołączył do niej, zastanawiając się, jaki temat rozpocząć.

– Nie widzę, aby ci było szczególnie żal lady LeFlay – rzucił w końcu.

– Och, no wiesz… czasem odwiedzałyśmy się wzajemnie, by wypić razem herbatę, lecz nasze rozmowy bardziej przypominały walkę na racje niż przyjacielską pogawędkę. Wymieniane przez nas uśmiechy na ulicy były wyjątkowo sztuczne, tak jak uprzejmości. Znajomość na siłę, jak sam widzisz – dziewczyna wzruszyła ramionami, gasząc jednocześnie papierosa.

Znów zapadła cisza, czasem przerywana przez odgłosy dochodzące z wnętrza posiadłości.

– Na jak długo przyjechałaś? – zapytał Castor.

– Trzy tygodnie.

– Wybierasz się na przyjęcie do… – mężczyzna wskazał na znajdujący się nieopodal dom ich wspólnych znajomych.

– Tak, tak – przerwała mu dziewczyna, uśmiechając się i kiwając głową.

Detektyw odwzajemnił uśmiech, po czym otaksował wzrokiem dawno nie widzianą przyjaciółkę; Christine była niezbyt wysoką, szczupłą dwudziestokilkulatką. Jej bladą twarz często rozjaśniał uśmiech delikatnie zarysowanych warg kontrastujących z zaróżowionymi policzkami nieco okrągłej twarzy. Blond loki zostały ułożone w niedbałego koka, z którego wysuwały się pasma włosów, dzięki czemu wokół buzi młodej kobiety utworzyła się piękna woalka. Na czubek głowy panna Jackson wpięła wielką spinkę z motylem z różowego kwarcu. Niebieskie oczy powróciły do swojego naturalnego odcienia. Ta pozornie delikatna uroda skrywała nieprzewidywalny i tajemniczy charakter, co zawsze fascynowało detektywa.

Christine ubrana była w piękną suknię z opadającymi falbaniastymi ramiączkami. Kreacja miała kremowy odcień; okraszona różowymi falbanami idealnie zgrywała się z mlecznobiałą karnacją młodej kobiety. Dodatkami były delikatne cyrkonie w postaci biżuterii na uszach, nadgarstkach i dekolcie. Całości dopełniał złocony sznureczek w pasie, na końcu którego znajdowały się kopie motylkowej spinki.

– Och, Christine – westchnął mężczyzna. – Naprawdę wyładniałaś przez te kilka lat; zawsze byłaś śliczna, lecz teraz jesteś zaiste piękna.

– Dziękuję – dziewczyna zachichotała, a na jej policzki zaczął wypływać rumieniec. – Może zechcielibyście wybrać się ze mną jutro na kolację? – zapytała.

– Chcielibyście? To znaczy ja i Michael? – Castor miał nadzieję usłyszeć dezaprobatę.

– Naturalnie – odparła kobieta. – Przecież to was obu dawno nie widziałam. Chętnie spędzę jutrzejszy wieczór na rozmowie z wami.

– Ja, to znaczy my, również – Tuttiholmes czuł się zawiedziony.

Nagle rozmawiających zaskoczył dźwięk otwieranych drzwi. Na balkon spokojnym krokiem wszedł młodszy z braci; nie było widać po nim żadnego odurzenia zażytymi wcześniej lekami, co trochę zdziwiło starszego.

Christine już kompletnie przestała interesować się Castorem – zwracała uwagę tylko na drugiego przyjaciela.

– Michael, jak miło, iż ty również dołączyłeś do mojego towarzystwa tak jak uprzednio twój braciszek – odparła wesoło dziewczyna. – Właśnie zaproponowałam wspólną kolację jutro wieczorem. Przyjmujesz zaproszenie?

– Zawsze – mężczyzna podszedł do pozostałej dwójki. – Która konkretnie restauracja cię interesuje?

Christine zastanowiła się przez chwilę, pozostawiając na twarzy kokieteryjny uśmiech. W końcu podjęła decyzję.

– Ciekawi mnie „Rules” przy Trafalgar Square – odparła.

– A masz na tyle funduszy? – było to raczej pytanie retoryczne, zważywszy na duży majątek odziedziczony przez Christine.

Młoda kobieta tylko się roześmiała, a wraz z nią młody Tuttiholmes.

Castorowi zebrało się na torsje z powodu tej sytuacji – był zwyczajnie zazdrosny o piękną koleżankę.

– Skoro tak – mówił dalej Michael – na pewno przyjdziemy, prawda, Castor?

– Tak, tak – mężczyzna mechanicznie skinął głową, podpierając brodę ręką.

– W takim razie zaraz z rana odwiedzi was mój mały posłaniec, przynosząc umowną godzinę spotkania – poinformowała przyjaciół dziewczyna.

– Kogo masz na myśli? – zapytał detektyw.

– Theodora? – podrzucił drugi Tuttiholmes.

– Tak – skinęła głową Christine. – Mojego małego braciszka Theodora Jacksona, który, nawiasem mówiąc, wcale już nie jest taki mały.

– Fakt, ma w końcu trzynaście lat – zauważył Castor.

– Racja – westchnęła młoda kobieta. – Dawno go nie widziałam, na pewno ma mi to za złe.

– Nieprawda – Castor podszedł i objął przyjaciółkę ramieniem.

– Bredzisz – dodał Michael i uczynił to samo. Taka minirywalizacja.

Drzwi balkonowe ponownie się otworzyły i do trójki przyjaciół dołączyła pani Emma Kimberly; była bardzo staroświecka, więc mężczyźni jak oparzeni odstąpili od swej dawnej znajomej.

– Nareszcie mam okazję poznać tę tajemniczą damę, która zwróciła uwagę wszystkich, odtrącając ją od zaistniałej tragedii – zaczęła pani Kimberly i spojrzała wyczekująco na panów. – Może by w końcu któryś z was zapoznał mnie z młodą panną, hę? Proszę o choć trochę kultury, nic więcej.

– To jest panna Christine Jackson – odparł pośpiesznie Castor. – Córka sławetnego finansisty pana Edgara oraz pianistki Melody Lloyd.

– Miło mi – dorzuciła dziewczyna, kłaniając się nisko.

Starsza kobieta spojrzała na pannę, ściągając lekko okulary, by lepiej jej się przyjrzeć.

– Ach! – westchnęła. – Więc to ty jesteś tą słynną młodą damą, która wbrew rodzinie, naturalnie zaraz po otrzymaniu majątku, wyjechała do Bordaux, by spełniać się jak jej niedoceniona matka, mam rację?

Christine bardzo zabolała krytyka starszej kobiety, lecz znała ją, dlatego tylko się uśmiechnęła i potwierdziła jej słowa.

– Twój ojciec – staruszka opuściła już wymagane uprzejmości – wykorzystał nazwisko pani matki, prawda? Wszyscy w finansjerze, wraz z moim świętej pamięci Dusttinem, znali go jako Edgara Lloyda-Jacksona, co w sumie bardzo mu pomogło.

– Zapewne ma pani rację – stwierdził Michael z nieznaczną nutą sarkazmu, za co Christine była mu bardzo wdzięczna.

– Właśnie – ucieszyła się lady Kimberly. – No bo w końcu co to za nazwisko: Jackson? Ani chwytliwe, ani wytworne, już nie mówiąc o jego zapamiętywalności; z takim nazwiskiem nic się nie osiągnie, zwłaszcza będąc kobietą, w dodatku artystką.

– Wezmę sobie do serca pani słowa – dziewczyna skłoniła się nisko, choć miast tego, miała ochotę wejść do domu, by już nie oglądać tej okropnej staruszki.

– Jeśli jest się pianistą bądź pianistką, trzeba mieć nazwisko godne tej dziedziny sztuki – ciągnęła kobieta. – Na przykład tak jak Chopin, ten Francuz.

– Raczej Polak – poprawił ją Michael.

– Tak? – zapytała przeciągle lady Kimberly. – Cóż za dziwy! A ja zawsze uważałam go za Francuza… W każdym razie wszyscy go pamiętają, nawet nie wiedząc, co napisał. Dlaczego tak się dzieje? Ponieważ nazywał się… Jak miał na imię?

– Fryderyk – pomógł jej znów młodszy Tuttiholmes.

– Ach, tak, Fryderyk Chopin! Widzisz młoda damo, co potrafi uczynić nazwisko? – kobieta uśmiechnęła się sztucznie, a tym samym odwzajemniła się jej Christine.

Starsza pani skinęła głową w stronę panów Tuttiholmes na znak pożegnania oraz ścisnęła rękę młodej pannie. Jednak będąc już u drzwi, odwróciła się na moment.

– Proszę jeszcze pozdrowić ode mnie ciotkę Nathairę. Musimy kiedyś się spotkać na filiżance herbaty u Tonny’ego, podaje najlepszą! Do widzenia.

Cała trójka z uśmiechem pożegnała się z natrętną lady. Gdy w końcu jej sylwetka zniknęła za drzwiami, Christine odetchnęła.

– Cóż za babsztyl! – jęknęła. – Jak może zachowywać się w ten sposób i tylko dlatego, że ma więcej pieniędzy niż ja? Zero wychowania i zero kultury. Wiem, iż mój powrót do Londynu nie jest mile widziany, lecz kiedyś ja również muszę odwiedzić rodzinę, prawda? – kobieta z każdym słowem bardziej się gorączkowała.

– Uspokój się, wariatko – Michael podszedł do niej i ujął dłońmi jej twarz. – Przyjechałaś tu dla swojej rodziny i dla nas, więc nikim innym nie musisz się przejmować.

– Ale ciotka Nathaira też mnie nienawidzi – dziewczyna wyswobodziła się z objęć kolegi – i wcale mnie tu sobie nie życzy.

– Ale dzieciaki już od dawna na ciebie czekają; z niecierpliwości skaczą pod sufit waszego domu – odparł Castor. – Poza tym jest jeszcze wiele osób w Londynie, które tylko marzą, aby wypić z tobą herbatę lub pójść na kolację.

W czasie tego całego wywodu Christine chodziła nerwowo w koło, lecz teraz zatrzymała się przed przyjacielem i spojrzała na niego jakby była bliska płaczu.

– Naprawdę? – Christine