Daleko od Timgadu - Stanisław Sałapa - ebook + książka

Daleko od Timgadu ebook

Stanisław Sałapa

0,0

Opis

Gdzie tak naprawdę tkwią korzenie współczesnej Europy?

Wizyta w ruinach starożytnego miasta Timgad, położonego w północnej Afryce, na terenie dzisiejszej Algierii, skłania autora do rozważań nad dziedzictwem kulturowym współczesnej Europy. Tytułowy Timgad to modelowy przykład architektury rzymskiej na terenach podbitych, jedno z wielu miast, w których Rzymianie odtworzyli wszelkie instytucje kulturalne i wygody dostępne w stolicy, a wszystko po to, by zintegrować miejscową ludność z mieszkańcami imperium rzymskiego. Nigdy później w historii żaden zdobywca nie postępował w ten sposób na terenach podbitych. Antyk i chrześcijaństwo to odwieczny antagonizm w dziejowej burzy, która na przestrzeni wieków ukształtowała Europę. Autor porusza wiele nieznanych powszechnie wątków, często sensacyjnych, oraz komentuje najnowsze wydarzenia polityczne, kreśląc subiektywny, acz niezwykle sugestywny obraz historii, a przy okazji demitologizuje kilka faktów z naszych narodowych dziejów.

Miasta rzymskie były wręcz programowo nastawione na integrację. W Timgadzie musieli mieszkać weterani legionów, ale też wielce prawdopodobne jest zasiedlenie miasta grupą proletariatu rzymskiego (…). Nie wybudowano też bez powodu biblioteki przeznaczonej na użytek publiczny, za czym przemawia kamienna inskrypcja (…). Wszystko to zmierzało do usatysfakcjonowania tubylców i pokazania, do jakiego świata zostają zaproszeni, i co świat ten im oferuje.

Stanisław Sałapa
Urodził się w 1947 roku. Z wykształcenia prawnik z praktyką zawodową obejmującą także prawo publiczne. Naturalną konsekwencją profesji autora są zainteresowania historią państwa i prawa oraz historią doktryn polityczno-prawnych. „Daleko od Timgadu” jest debiutem literackim, w którym wydarzenia opowiedziane są w sposób odbiegający od utartych ścieżek postrzegania dziejów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 577

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



WSTĘP

Wiedzę o starożytnym świecie, obwiedzionym dzisiaj granicami Tunezji i północnej Algierii, ocenić można na ogół jako nader skromną. Mowa tutaj oczywiście o zabytkach z czasów starożytnego Rzymu. Przykład Tunezji z jej licznymi, nieźle znanymi zabytkami po rzymskim imperium podpowiada, że Algieria może prezentować się w tej materii jako wcale nie gorsza. To jednak spore oczekiwanie wobec tego kraju, jeśli miało się już sposobność oglądania na terenie Tunezji starożytnego Thysdrus (obecnie El-Jem), Douggi, Bulla Regii czy Kartaginy. Oczekiwania takie opierają się jednak na racjonalnych przesłankach. Przez setki lat nie istniały tutaj granice między państwami. Rzym był w tych miejscach u siebie, nie traktował ich jak podbitych i przeznaczonych do wyzyskania kolonii. Jeśli przesadą wydawałoby się stwierdzenie, że było tu niemal tak samo jak na Półwyspie Italskim[1], to Rzymianie robili jednak wiele, aby różnice zminimalizować. Spośród wielu miast, będących dziś już tylko ruinami, jedno zyskało sławę szczególną. W dość zgodnej opinii historyków uchodzi bowiem za rzymskie miasto wzorcowe.

Położony w północno-wschodniej Algierii Timgad jawi się dziś jako ogromna ruina, ale nosząca ślady minionej, rzymskiej cywilizacji. Wiele podobnych śladów, rozsianych po terenach dawnego imperium rzymskiego, jest niedostępnych z powodu prowadzonych obecnie na tych terenach wojen. Miasto Timgad uważa się za modelowy przykład rzymskich przedsięwzięć z zakresu urbanistyki. Położone na niewielkiej pochyłości terenu, robi duże wrażenie głównie przez to, że jest mocno wyeksponowane, umieszczone jakby na planszy. Jeśli coś je wyróżnia, to chyba większa czytelność całego planu miasta, który wygląda na kompletny w swoim urbanistycznym założeniu. Nie widać, aby rządził tutaj przypadek. Cała ruina wydaje się przede wszystkim nieco mniej rozgrabiona w porównaniu z innymi miastami. Podobno po odkryciu w połowie XX wieku uchodziła za wojskowy obóz warowny. Prace wykopaliskowe odsłoniły jednak miasto. Może dlatego zachowało się z niego nieco więcej. Doliczono się około dwudziestu pięciu łaźni; da się nawet zidentyfikować ich paleniska do podgrzewania wody. Nie brak wśród nich także większych term, tak jak w wielu innych rzymskich miastach. Pozostały czytelne fragmenty biblioteki publicznej z inskrypcją dotyczącą jej fundatora. Ufundował ją mianowicie niejaki Marcus Iulius Flavius Rogatianus, wykładając czterysta tysięcy sestercji.

Biblioteka położona jest w centrum miasta. Miejsce musiało zostać wybrane celowo, z dbałością o łatwy dostęp do niego. Jak niemal w każdym mieście rzymskim nie brakuje też łuku triumfalnego, tutaj akurat jest to łuk cesarza Trajana. Napotkamy również pozostałości po świątyni dedykowanej triadzie kapitolińskiej oraz amfiteatr, który mógł pomieścić nawet dziesięć tysięcy widzów. Istnienie tak znakomitego obiektu, poświęconego najważniejszym bóstwom rzymskim – Jowiszowi, Junonie i Minerwie – nie oznacza, że nie było tu miejsca na posągi bóstw miejscowych. W przestrzeni publicznej znajdowały się zarówno popiersia dostojników rzymskich, jak i notabli pochodzących spośród miejscowej ludności. Zupełnie nieźle zachowało się forum, wokół którego znajdujemy resztki kamiennych obiektów pełniących zapewne funkcje dzisiejszych straganów. Kamienne rzeźby owoców czy warzyw wskazują na to, czym akurat w danym miejscu handlowano. Wszystko zostało zaplanowane w detalach, dostępne i funkcjonalne.

Duże wrażenie, podobnie jak w ruinach innych miast, robią porządnie wykonane szalety z bieżącą wodą, a także instalacje kanalizacyjne, umieszczone pod kamiennymi płytami wybrukowanych ulic. Rzadko można spotkać tak głębokie ślady kolein w kamiennych płytach bruku. Czasem trudno oprzeć się wręcz chęci dotknięcia ich. Ma się wrażenie, jakby ten namacalny ślad przybliżał nas do tamtego świata. A przecież to tylko prozaiczny dowód aktywności ludzkiej sprzed wielu wieków. Niegodny muzealnych sal przemawia bardziej niż efektowne artefakty zamknięte w gablotach. Wrażenie robią nagrobne tabliczki z symbolami bóstwa, któremu złożono ofiarę z prośbą o opiekę nad zmarłym w świecie pozaziemskim. Widać także wiele sarkofagów, z reguły pustych. Poszukiwacze łupów nie próżnowali. Tabliczki-pomniki stoją oparte o ogrodzenie obok niepozornego muzeum, które przypomina raczej magazyn. Wyrwane z miejsca przeznaczenia pozostają bezbronne, pozbawione swojej roli i znaczenia – poza tym, nadanym im przez nowe czasy. Liczne kolumny, równo rozłożone po całym rumowisku, bardzo często zachowane tylko częściowo, tworzą niepowtarzalną scenerię połamanego i spustoszonego wichurą lasu. Tutaj szalał wiatr dziejów.

Jeśli miasto uchodzi za modelowe, to na tę opinię złożyło się nie tylko jego rozplanowanie w rozumieniu dzisiejszych pojęć urbanistycznych i architektonicznych. Miejsce, w którym powstało, poddane zostało zapewne wcześniej dokładnej analizie. Rzymianie wybierali lokalizacje spełniające co najmniej trzy kryteria. Po pierwsze miejsce musiało mieć zapewniony łatwy dostęp do surowca budowlanego – chodziło o niewielką odległość od kamieniołomu, skąd pozyskanie budulca nie nastręczałoby trudności. Po drugie wybrana lokalizacja powinna zapewniać możliwość uprawy roli i wreszcie po trzecie – gwarantować dostęp do wody pitnej w ilości zapewniającej jej dostatek.

Timgad wybudowany został na polecenie cesarza Trajana. Prace nad jego założeniem rozpoczęto około 100 roku n.e. Miasto wznosił III legion partyjski. Jest bardzo znamienne, że w czasie pokoju żołnierze legionów rzymskich byli zatrudniani do robót publicznych. Z pewnością niejeden z nich osiadł na stałe w Timgadzie, już jako weteran. Po zakończeniu służby, zwykle dwudziestoletniej, żołnierz zyskiwał prawo do obywatelstwa rzymskiego, jeśli do służby wstępował jeszcze jako obcy. Zdobywał ponadto prawa weterana, poświadczone odpowiednim dokumentem, którego drugi egzemplarz składano w rzymskim archiwum. Zapewniano mu miejsce do osiedlenia się w określonym miejscu imperium. Legioniści byli nie tylko znakomitymi żołnierzami, ale i świetnymi rzemieślnikami. Te cechy decydowały o ich skuteczności w prowadzeniu walki, jak również o wielkiej użyteczności w czasie pokoju.

Czas wznoszenia Timgadu to okres świetności imperium, a jego budowniczego, cesarza Trajana, zalicza się do najwybitniejszych cesarzy rzymskich. Okres jego panowania to czas pokoju w całym imperium i ustabilizowanych granic. Czas, gdy można było realizować różne zamierzenia na wielką skalę i cierpliwie prowadzić politykę imperium w sferze integralności. Okres świetności Timgadu przypadał zapewne na II, III i IV wiek naszej ery. Zamieszkiwało tu wówczas około dziesięciu tysięcy ludzi, a w fazie swego największego rozkwitu miasto liczyło ponoć nawet piętnaście tysięcy mieszkańców.

Na kamiennym progu spiętego łukiem przejścia w centrum miasta wyryto napis o następującej treści:

Venari lavari

Ludere ridere

Occest vivere

To pewnie zapis jakiejś gry, której reguły wymagały budowania sześcioliterowych wyrazów. Oto wolne tłumaczenie zapisu:

Polować, kąpać się

Bawić się, śmiać się

To jest życie[2].

Brzmi bardzo hedonistycznie? Niekoniecznie. Równie dobrze można w nim dostrzec poetykę lukrecjańską. Jego klimat pozostaje w nieprzypadkowym związku z miejscem. Mógł powstać wszędzie na terenie imperium? Tym lepiej. W Timgadzie ma jednak posmak szczególny. Oznacza szczęście zamieszkiwania w tym właśnie mieście. Szczęście trafności wyboru, poczucie spełnienia ludzi tutaj żyjących. Może także oznaczać sukces polityki integracji. Trudno nie docenić polityki cesarskiej w realizacji takich właśnie zamierzeń. Miała służyć ludziom, ich potrzebom. Miała uczynić życie znośniejszym i dostarczyć nieco komfortu na miarę epoki. Miasto wybudowano na krańcu imperium, także dla tubylców. Czy przedsięwzięcie cesarskie nie zasługuje zatem na uznanie? Napis powstał najprawdopodobniej w celach ludycznych. Budzi jednak uzasadnioną zadumę zarówno nad samą treścią, jak i miejscem, w którym przetrwał tyle wieków.

Timgad opuszcza się z poczuciem obcości tego miejsca dla całej kultury otoczenia. Brak tu porządnego muzeum ze zbiorami wydobytymi z ruin, brak wydawnictw poświęconych zabytkowi. Z trudem dostać można egzemplarz przewodnika w języku francuskim. Brak tu jakichkolwiek oznak budowy tożsamości państwa i regionu na gruncie odległej historii.

*

Podręcznikowa wiedza szkolna o afrykańskiej części imperium rzymskiego kończy się na zniszczeniu Kartaginy. Obraz tego zwycięstwa jest szczególny. Wynika tak z ciągnących się latami wojen, prowadzonych ze zmiennym szczęściem, jak i z determinacji obu stron. W finale musiał nastąpić kres nie tylko bytu politycznego przeciwnika, ale i jego fizyczne unicestwienie. Kolejnym wydarzeniem, które znamy z podręcznikowej historii, jest najazd Wandalów już w V wieku n.e. i wreszcie rychły upadek imperium. Prawie pięć wieków wypełnia pustka, jakby bez historii. We wstępie do Wyznań św. Augustyna Zygmunt Kubiak zauważa, że aż do czasów islamskiego podboju w tej części kraju rozbrzmiewał język punicki. Potomkowie Kartagińczyków mieszkali więc tutaj dalej, nie musieli nawet uczyć się innego języka. Wynika z powyższego, że nie tylko nikt ich nie niepokoił, ale stan wspólnej z innymi egzystencji trwał przez wiele pokoleń. Takie stwierdzenia skłaniają do refleksji i pozwalają odkryć kawałek zapomnianej, ale i pomijanej części imperium.

Kartagina została zrównana z ziemią. Na jej gruzach Rzymianie wybudowali nowe miasto. W niedługim czasie stało się ono trzecim co do wielkości ośrodkiem miejskim imperium, liczącym ponad dwieście tysięcy mieszkańców. To właśnie do tego miasta poprowadzono najdłuższy akwedukt, o długości stu trzydziestu kilometrów, a wybudowane zbiorniki na wodę miały pojemność sześćdziesięciu tysięcy metrów sześciennych. Akwedukt dostarczał wodę do wielkich term i zaspakajał potrzeby mieszkańców. Amfiteatr z miejscami dla prawie czterdziestu tysięcy widzów należał do największych w imperium. Z Kartaginy do Timgadu wiodła droga bita o długości trzystu pięćdziesięciu kilometrów. Ale nie tylko przypadek Kartaginy świadczył o tym, czym były dla Rzymian nowe zdobycze terytorialne. Zakładano nowe miasta, nie tylko na miejscu tych zburzonych w wyniku działań wojennych. Na nowych terenach wzniesiono ich ponad pięćdziesiąt. Miały zróżnicowany status, w tym także kolonii dla kończących służbę w legionach żołnierzy-weteranów. Ruiny Timgadu, Bulla Regii, Douggi, Sutefuli i innych świadczą o skali zamierzeń i ich realizacji. Każde z miast posiadało takie same obiekty i urządzenia zapewniające wysoki poziom życia. Wodociągi gwarantowały dostatek wody. System kanalizacji odprowadzał ścieki, z których woda była częściowo odzyskiwana. Liczne łaźnie zapewniały standard życia nie gorszy niż w samym Rzymie. W niektórych miastach znajdowały się biblioteki. Liczba miejsc w amfiteatrach wskazuje na to, że budowano je z myślą nie tylko o mieszkańcach samego miasta. Oferta kierowana była zapewne również do okolicznej ludności. Rzym oferował tubylcom coś, czego nie znali. Rozmiary teatru w El-Jem dają podstawy do takich wniosków, także inne teatry swoją wielkością świadczą o wywołaniu zainteresowania miejscowej ludności taką formą rozrywki. W miastach budowanych przez Rzymian znajdowała się przestrzeń nie tylko dla bogów rzymskich. Także miejscowi dostojnicy liczyć mogli na posadowienie posągów swoich bóstw w miejscach publicznych. Oferta dla rdzennych mieszkańców mogła być sprowadzona do propagandowego hasła: „Tak żyjemy my, Rzymianie, wy też tak możecie żyć”. Istota jednak nie tkwiła wyłącznie w zgrabnym haśle. Rzym rzeczywiście realizował taką politykę.

Podbite ziemie traktowano jak nowe terytoria do zagospodarowania. Nie były one bynajmniej przeznaczone do złupienia i wyzyskania. W nowych miejscach budowano Rzym, tj. wszystko to, co miał on najlepszego do zaoferowania.

Polityka Rzymu rozróżniała centrum państwa i jego peryferie, ale w takim rozumieniu, że Rzym jako miasto miał daleko większe potrzeby z uwagi na liczbę mieszkańców i liczne siedziby pałacowe arystokracji, jednak co do oferty dotyczącej standardu życia, odległych miejsc nie traktowano gorzej. Na to wskazują warunki stwarzane w prowincjach afrykańskich. Rozbudowane zostały w tej części imperium systemy nawadniające dla rolnictwa. To tutaj właśnie powstał kolejny, obok Egiptu, spichlerz Rzymu. Tu rozwinięto uprawę zbóż, a nade wszystko oliwek. Cesarzowie Trajan i Hadrian wypłacali specjalne premie za nasadzenia nowych drzew oliwnych. Prowincje afrykańskie rozkwitały gospodarczo. Zapewne pogłębiały się również procesy integracyjne.

W sto lat po wybudowaniu Timgadu cesarz Karakalla nadał obywatelstwo rzymskie wszystkim wolnym mieszkańcom imperium. Modelowy Timgad osiągnął pełnię rozwoju. Wzorcowe miasto rzymskie stało się nie tylko synonimem sukcesu polityki państwa, ale zapewne także źródłem satysfakcji dla niejednego mieszkańca, który uzyskał obywatelstwo. Może wyryta w kamiennej płycie inskrypcja była właśnie wcale nieprzypadkowym zapisem i nie tylko grą słów, ale też wyrażeniem własnego powodzenia.

*

Afrykańskie prowincje Rzymu dzięki swojemu położeniu stanowiły naturalne przedłużenie Półwyspu Apenińskiego razem z naturalnym pomostem – Sycylią. Tworzyły swoisty rdzeń imperium, rozciągający się na północ wzdłuż Rodanu i Renu. Nie oznacza to jakiegoś szczególnego elementu wyróżniającego, bo przecież inne prowincje zachodniej części imperium były rozwinięte nie gorzej, jak chociażby Galia Narbońska czy hiszpańska Betyka. Chodzi raczej o niezwykłą prawdę, trudną dzisiaj do ogarnięcia, że oto północ Afryki stanowiła część obszaru cywilizacyjnego, z którego wprost wywodzi się europejskość, kawałek rdzenia zachodniej części Europy; we wschodniej rdzeń taki stanowił hellenizm. W Helladzie zapis z timgadzkiego kamienia nie odzwierciedlałby kanonu zachowań i poglądów, przynajmniej w takim wyrazistym brzmieniu.

Obraz rzymskiej Afryki północnej, wyłaniający się z licznych zabytków, wywiera zbyt silne wrażenie, aby pozostawić go za sobą wraz z opuszczeniem tego obszaru. Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego akurat na tych terytoriach zabytki odległej przeszłości wywierają tak silne wrażenie na zwiedzających. Może dlatego, że są całkowicie obce dzisiejszej rzeczywistości. Nikt nie utożsamia się z nimi. Stały się, pozostając przecież cały czas na swoim miejscu, całkowicie obojętne dla otoczenia. Nikt tutaj nie przyznaje się do dziedzictwa tego, co ze sobą niosły przez stulecia. Są jakby bezbronne. Więc może tym bardziej wołają o pamięć. Jeśli nawet nikt w ten sposób ich nie postrzega, stanowią cenny dowód istnienia zabudowy służącej potrzebom ludzi z dawnej epoki. Może właśnie sztuką jest dostrzec ich niezwykłość, a przynajmniej spróbować to zrobić. Nie byłby to jednak pełny obraz. Jego uzupełnienie wydaje się pozostawać w ścisłym związku z kolonialnym imperium Francji z XIX i XX wieku oraz skalą konfliktu wynikającego z jego dziedzictwa. Północna Afryka stanowi przy tym zjawisko jedyne w swoim rodzaju. Tereny dzisiejszej Tunezji i właśnie Algierii podbite zostały przez Rzym. Po upływie dwóch tysięcy lat można się przekonać, jak traktował on zajęte terytoria. Liczne ruiny miast stanowią niezbity i w dalszym ciągu namacalny dowód prowadzenia polityki, jakiej trudno doszukiwać się w wieku XIX, XX czy nawet w XXI. Przez całe stulecia po upadku imperium rzymskiego podbój oznaczał zniszczenie, podporządkowanie i zniewolenie.

Rzym pozostawił po sobie, na zajętych przecież siłą obszarach, wszystko, co miał najlepszego do zaoferowania. Trudno o pewność, że wszyscy to dostrzegają i chcą dostrzec. Ruiny miast nie pozostawiają jednak wątpliwości; tutaj miała zaistnieć jakość życia nie gorsza niż w samym Rzymie. Nie same zresztą pozostałości miast o tym świadczą, ale także okoliczne urządzenia w postaci utwardzonych dróg czy choćby akweduktów.

*

Może wydawać się do pewnego stopnia zaskakującym fakt, że analizy polityki rzymskiej dokonał Niccolò Machiavelli. Sławę przyniosły mu opisane w Księciu metody skutecznego rządzenia oraz środki prowadzące do osiągania zamierzonych celów politycznych. Z czasem stał się Książę obowiązkową lekturą polityków. Kardynał Armand Richelieu, animator polityki Francji z pierwszej połowy XVII wieku, stanowił przykład szczególny w tej mierze. W cieniu Księcia pozostają Rozważania nad pierwszym dziesięcioksięgiem historii Rzymu Liwiusza Machiavellego. Jeśli zważyć treść obu dzieł, zasadnym wydaje się wniosek, iż poczytność Księcia bierze się z podręcznikowego wręcz charakteru wywodów na temat skutecznego zdobywania i utrzymywania władzy. Mniej zainteresowania wzbudziły rozważania nad uprawianą przez Rzym polityką, która pozwoliła zbudować niepowtarzalne państwo. Zaiste, piętnaście wieków po upadku niezwykłego państwa wielu mogłoby rozprawiać o Księciu, ale któż rozwinąłby myśli zawarte w rozdziale Rozważań… pod tytułem Republiki rozszerzają swe granice na trzy różne sposoby. Z pewnością niewielu. Niepodobna ogarnąć powodów, które legły u podstaw zaniechania metod stosowanych przez starożytny Rzym. Miecz i knut miały pozostać skuteczniejsze w budowie państwa i społeczeństwa. Rzymianie wykazali, że inne metody są o wiele bardziej racjonalne. Nauczanie historii Rzymu, duszącej się w oparach krwawej przemocy, nie znajduje nie tylko uzasadnienia, ale pozostaje w sprzeczności z istotą formowania się społeczeństwa dobrobytu na miarę czasów, w których było budowane. Jeśli zaś przyjąć, że imperium uczyniło z polityki integracji kanon swojego postępowania, może się okazać, że od starożytnych można się jeszcze wiele nauczyć. Trudno oprzeć się wrażeniu, a nawet przekonaniu, że integracja stanowiła dla Rzymu rację stanu, mimo że Rzymianie nie znali tego pojęcia. Nie może to jednak oznaczać, że treść zachowań w stosunku do obcych nie była działaniem celowym i zamierzonym. Tak rozumiano politykę zjednania obcych i uczynienia z nich jeśli nie Rzymian, to przynajmniej lojalnych sojuszników. Odkrycie takiej polityki przez autora Księcia nie wzbudziło jednak większego zainteresowania. Poczytność tego dzieła sprowadzała się do kontestacji wyrafinowanych sposobów zdobywania władzy. Osiągnięcie władzy to jedyny godny polityka cel. Jeśli po osiągnięciu władzy można byłoby cokolwiek z zamierzeń politycznych nazwać integracją, to odbywać się mogła ona jedynie na twardych warunkach podyktowanych przez władcę.

Dzieło starożytnych, zawarte w polityce integracji, uległo zapomnieniu. Podziwiając ruiny, warto dostrzec w nich nieco więcej niż tylko kamień dostosowany do potrzeb. Po upływie dwóch tysięcy lat problematyka integracji w wielu nawet rozwiniętych państwach stała się jednym z głównych wyzwań współczesności.

[1] Dzisiaj Półwysep Apeniński.

[2] Tekst i tłumaczenie za: Lidia Winniczuk, Ludzie zwyczaje i obyczaje starożytnej Grecji i Rzymu, PWN, Warszawa 2012, s. 369.

IIMPERIUM NIEZNANE

Rzym przez ponad pięćset lat panował nad całym basenem Morza Śródziemnego dzięki swojej sile militarnej. Jego zawodowa armia nie miała sobie równych. Legiony stanowiły nie tylko potęgę bojową, ich siłą były także znakomite umiejętności inżynierskie i pełna samowystarczalność w każdych niemal warunkach. Od momentu użycia siły w celu powiększenia obszaru pierwotnych granic miasta do ustalenia granic imperium w I wieku p.n.e. Rzym dokonał podboju zapewne setek państw i państewek. Podporządkował sobie wiele małych i większych ludów z ich wierzeniami, kulturą i językami.

Potęga Rzymu nie mogła jednak wynikać jedynie z siły militarnej. Państwo przez setki lat ciągle się rozwijało. Podbój to jedno, ale trwałe związanie zajętego terytorium to sztuka o wiele trudniejsza. Granice imperium zostały ukształtowane na co najmniej pięćset lat. Zarówno w wieku XX, jak i XXI na świecie nie zaistniało podobne państwo, organizm o tak ustabilizowanych granicach, nie znający konfliktów wewnętrznych mających na celu doprowadzenie do rozpadu państwa. Siłą państwa rzymskiego była mniej lub bardziej świadoma polityka integracyjna, nawet gdy uznać ją tylko za wyrachowany pragmatyzm. Jakiekolwiek analizy przyczyn upadku imperium nie wskazują na wewnętrzne ruchy inicjowane przez jakiekolwiek podbite terytorium, zamieszkałe przez określoną nację. Dążenia polityczne oparte na takich przesłankach nie były rozsadnikiem tego państwa. Nawet ostry konflikt w Judei miał jedynie charakter lokalny.

Wśród czynników integrujących nowe terytoria i ludność wymienić wypada sprawność funkcjonowania państwa rzymskiego. Nic tak nie komplementuje skuteczności Rzymu jak opinia zewnętrznego obserwatora. Tak oto Polibiusz, Grek, oceniał w II wieku p.n.e. państwo rzymskie: „W sytuacji poważnej, kiedy na przykład jakieś niebezpieczeństwo wywołuje potrzebę jednomyślnego działania… państwo rzymskie okazuje się tak aktywne i potężne, a rząd tak sprawny, że wszystkie potrzeby zostają zaspokojone… Wykonanie podjętej decyzji nigdy się nie opóźnia, każdy dla siebie i wszyscy razem przyczyniają się do zrealizowania tego, co postanowiono. Oto dlaczego państwo rzymskie dzięki wyjątkowemu ustrojowi jest niezwyciężone”[1]. Polibiusz pisał o niesłychanie intensywnym okresie w dziejach republiki rzymskiej. To czas rozstrzygającej wojny z Kartaginą tudzież wojen z państwami greckimi. Efekty tych zmagań musiały budzić podziw, a sprawność działania państwa została poddana najwyższej próbie. Skuteczność państwa obserwować można także w okresach poza działaniami wojennymi. Tylko świetnie funkcjonujący organizm państwowy mógł realizować tak wyrafinowaną politykę w czasach pokoju.

Wyznaczonych celów nie osiągano wyłącznie metodami militarnymi. Podróżnik grecki, historyk i geograf Strabon tak charakteryzował odmienność dążeń Greków i Rzymian w zaspakajaniu ich potrzeb: „(…)podczas gdy Hellenowie sądzili, że zapewnią miastom najlepsze warunki, jeżeli będą dbali o piękno, obronność, odpowiednią przystań portową i żyzną okolicę, Rzymianie szczególnie dbali o brukowanie ulic, wodociągi, kanały odwadniające, które mogłyby nieczystości miasta odprowadzić do Tybru”[2]. Rzecz w tym, że Greków i Rzymian różniły oczekiwania w stosunku życia i odmienny system wartości. Dla Rzymian istotne były warunki związane z wygodą i prozą życia. Strabon wydaje się doceniać taki sposób postrzegania potrzeb i ich zaspokajania. Swój styl życia i materialny wyraz jego realizacji Rzymianie uczynili wzorem powielanym w całym imperium. To właśnie był jeden z istotnych czynników integracji. Wszystko, co było najlepszego do życia w Rzymie, przenoszono daleko poza niego. Potwierdzają to setki miast wybudowanych na terenie całego imperium. Timgad jest tego dobrym przykładem – miasto zbudowane od podstaw na skraju imperium jako modelowe miejsce do życia dla wszystkich.

Strabon miał szczęście żyć w czasach z całą pewnością nienudnych, a przy tym żył długo. Był świadkiem przełomu, ewolucji republiki w cesarstwo. Znał zarówno republikę i jej burzliwe przemiany, jak i cesarstwo w jego początkowym wydaniu. Imperium miało już wówczas ustabilizowane granice. Dochodzenie do stanu z wczesnego cesarstwa miało czterowiekową historię, licząc od istotnych zmian terytorialnych w środkowej części półwyspu.

Rzym opanował część środkowej Italii, zajmowanej przez Latynów, w sposób dla siebie charakterystyczny. Użył takich środków, które w danej sytuacji były najwłaściwsze, a w każdym razie skuteczne. Opanowanie terytorium Latynów było przedsięwzięciem niezwykle ważnym. Był to pierwszy istotny obszar zdobyty przez Rzym, a jednocześnie jego naturalne otoczenie. Latynowie tworzyli federalny związek miast. Zabiegi Rzymu skutecznie zmierzały do rozbicia go poprzez zawieranie z poszczególnymi członkami – miastami federacji odrębnych umów, które wiązały je z Rzymem. Udowadniano podporządkowanym społecznościom, że mają wspólne interesy, rozbudzając zarazem ich lojalność wobec państwa, którego częścią się stały i które niejako współtworzyły. Mieszkańcy otrzymywali pełne lub częściowe obywatelstwo państwa rzymskiego. Częściowe obywatelstwo miało tę istotną cechę, że dawało szansę uzyskania obywatelstwa pełnego, co zresztą prędzej czy później następowało.

Podobnie Rzym postępował z wieloma innymi miastami. Niejednokrotnie zachowywały one swój status (miasta municypalne), tworząc liczne konfederacje z Rzymem. Nowi mieszkańcy mogli liczyć nie tylko na obywatelstwo, ale również na stosunkowo szybki awans i piastowanie ważnych urzędów publicznych. Związki te cementowały jedność polityczną i były podstawą do utworzenia jednolitego państwa[3]. Oczywistym jest fakt, że warunkiem powodzenia tego rodzaju zabiegów była siła militarna Rzymu. Nie była to jednak nieokiełznana przemoc, nieuznająca żadnych innych środków. Rzym potrafił przekonać, że warto z nim tworzyć sojusze i być pod jego ochroną.

Dość osobliwa wojna wybuchła w 90 roku p.n.e., kiedy to sprzymierzeńcy Rzymu, Italikowie, zwrócili się przeciwko Rzymowi. Razem z nimi, jako ich sojusznicy, wystąpiły Pompeje. Najbardziej prawdopodobną przyczyną wojny (buntu) była nie chęć zerwania z Rzymem i uwolnienia się spod jego dominacji, ale poczucie urazy, iż nadal nie są pełnoprawnymi członkami rzymskiego klubu. Buntownicy pragnęli rzymskiego obywatelstwa oraz idącej w ślad za nim ochrony, władzy, wpływów i prawa głosowania. Była to wręcz wojna domowa, zważywszy, że stanęli naprzeciw siebie niedawni sprzymierzeńcy. Przeważające siły Rzymu odniosły zwycięstwo, ale pokonani nie okazali się przegranymi. Uzyskali to, o co im od początku chodziło i co było przyczyną konfliktu. Niektórzy ze zbuntowanych i pokonanych z miejsca uzyskali prawo obywatelstwa (ofertę jego uzyskania). Inne społeczności, nawet jeśli się opierały, otrzymywały prawa wyborcze, gdy tylko uległy w boju. Osobliwy to konflikt i jego efekty. Półwysep Apeniński stał się w jego rezultacie jednolicie rzymski[4].

Jednolitość ta nie wykształciła się poprzez wprowadzenie jednego aktu. Nawet tak spektakularnego jak wyżej wymieniony. Wykuła się zapewne w naznaczonym wojnami II wieku p.n.e. Rzym umiał wytworzyć klimat, także polityczny, sprzyjający wspólnym interesom. Podział łupów musiał być zawsze co najmniej akceptowalny dla licznych sojuszników italskich. W literaturze przedmiotu podkreśla się tę właśnie cechę Rzymian, w odróżnieniu od chociażby Kartagińczyków. Imperializm kartagiński polegał przede wszystkim na eksploatacji poddanych ludów. Kartagińczykom doskwierał brak oddanych i godnych zaufania żołnierzy. Dostawali z nawiązką to, co sami siali – skutki bezlitosnego traktowania podbitych ludów. Kartagińczycy nie mogli liczyć nawet na swoich fenickich pobratymców. „Rzym wygrał wojny punickie dzięki dobrowolnej pomocy ludów italskich”[5].

Niemożliwy byłby podbój całego Półwyspu Italskiego, gdyby u boku Rzymian nie stanęły liczne, zamieszkujące go ludy. Rzym potrafił wykazać, że można mu ufać jako sojusznikowi, mimo że miał najsilniejszą armię. W połowie III wieku p.n.e. prawie połowa piechoty rzymskiej pochodziła z naboru od sprzymierzeńców, to samo odnosiło się do konnicy. Takie proporcje mogły rodzić obawy co do lojalności i możliwości zwrotów politycznych w sytuacjach krytycznych. Nic takiego jednak się nie działo. Traktaty podpisane ze sprzymierzeńcami zawierały zapisy i postanowienia jasno określające relacje między stronami. Wynikało z nich, że sojusznicy „będą mieli tych samych przyjaciół i wrogów co Rzym”. Istotnym obowiązkiem sprzymierzonych wobec Rzymu było dostarczanie przewidzianej w traktacie liczby żołnierzy. Na terenie Półwyspu Rzymianie zawarli ponad sto traktatów ze sprzymierzeńcami (socii). Była to podstawowa forma wiązania się Rzymian z innymi ludami Italii. Sprzymierzeńcy zachowywali autonomię i działali w swoich dotychczasowych formach organizacyjnych. Nikt nie narzucał im szczególnego porządku ustrojowego. Rzym nie narzucał nikomu kultu, języka ani obyczajów. Zachowywali nawet swój system monetarny, niekiedy nawet go rozwijali[6]. Lojalność Rzymu wobec sprzymierzeńców musiała przejawiać się w sprawiedliwym podziale łupów, ale i w zapewnieniu bezpieczeństwa, które stanowiło wspólny interes wszystkich.

Tak rosła potęga Rzymu. Dość szczególną formą pozyskiwania mniejszych lub większych państw i państewek były traktaty o przyjaźni (amici). Nie zawierały one sprecyzowanych wzajemnych zobowiązań, ale z reguły Rzym uzyskiwał przychylność takiego państwa, które z kolei mogło w razie potrzeby liczyć na pomoc silnego sojusznika. Rzym potrafił jednak wykorzystać takie sytuacje dla własnych korzyści, a z czasem rola drugiej strony sprowadzała się do pozycji proszącego klienta. Pozorna równość stron szybko była weryfikowana przez rozwój sytuacji.

*

W ciągu nieco ponad pięćdziesięciu lat Rzym podbił mniejsze i większe państwa rdzennej Hellady, powstałe po rozpadzie imperium Aleksandra Macedońskiego. Podbój jednoznacznie kojarzy się z siłą oręża. Ma ono znaczenie przesądzające i zwykle oznacza także unicestwienie przeciwnika, tak jak w przypadku Kartaginy, zniszczonej w roku 146 p.n.e. W tym samym roku zburzony został Korynt. Miało to znaczenie symboliczne, bo zniszczenie tego miasta stanowiło jakby akt końcowy całego podboju, który nie był tak spektakularnie krwawy i bezwzględny jak w przypadku Kartaginy. Podbój państewek greckich miał w sobie dużo z gry prowadzonej między Rzymem a poszczególnymi państwami-miastami i ich związkami, często doraźnymi. Wejście Rzymian na teren Hellady nie wynikało z ich własnej inicjatywy. Z prośbą o pomoc zwrócił się do nich związek kilku państw, którym bezpośrednio zagrażało królestwo Macedonii. Rzymowi odpowiadało to wybitnie, gdyż król Macedonii nieopatrznie zawarł sojusz z pustoszącym Rzym Hannibalem. Okazja do inwazji na tereny Hellenów była więc podwójna. Klęska Hannibala dała nie tylko wygodny pretekst do wskazania Macedończykom ich miejsca w szeregu, ale pozwoliła też Rzymianom odegrać rolę obrońców i wyzwolicieli zagrożonych państw. Wszystko to miało się odbyć kosztem Macedonii.

Dowodzący wojskami rzymskimi konsul Tytus Kwinkcjusz Flamininus najwyraźniej nie chciał sprowadzić sprawy do czystej rozgrywki militarnej. Chciał pozyskać przychylność ludów, którym Rzym przyszedł z pomocą. W zamyśle miał zapewne przygotowanie gruntu pod przyszłą „opiekę” Rzymu. Okoliczność ku temu była jak najbardziej stosowna. W płomiennym przemówieniu skierowanym do Hellenów wyraził swój zachwyt nad wszystkim, co greckie. Podziwiał ich pragnienia i dokonania. Konsul nie potrzebował tłumacza, przemawiał pięknym dialektem attyckim. Wykazał się nadzwyczajną znajomością dziejów i zwyczajów Greków. Wydawał się wręcz być jednym z nich. Cytował klasyków literatury, nie sposób było nie uznać, że oto przyszedł wyzwoliciel i przyjaciel z wiecznego miasta[7].

W wojnie, która wkrótce wybuchła, Rzymianie triumfowali. Bezpośrednio po zakończeniu walk, podczas rozpoczęcia Igrzysk Istmijskich herold odczytał uroczystą deklarację rzymskiego senatu o tym, jak wspaniałomyślny Rzym odnosi się do przyjaciół, którzy zwrócili się do niego o pomoc:

„Senat rzymski i konsul Tytus Kwinkcjusz, zwyciężywszy króla Filipa i Macedończyków, ogłaszają, że wszyscy mieszkańcy Koryntu, Fokidy, Lokrydy, Eubei, Achai Ftyjockiej, Magnezji, Tesalii i Perrajbii (były to kraje zależne od Macedonii) są wolni, nieskrępowani żadnym obcym garnizonem, niezobowiązani do płacenia danin i mogą się rządzić według praw ojczystych”[8]. AutorkaHellady Królów opisuje zachwyt zgromadzonych tłumów. Okazywanej radości nie było końca. Zwycięski konsul był tego dnia także najszczęśliwszym człowiekiem. Kończy zaś znamiennym zdaniem: „Nieprzytomni z radości, nie zastanawiali się jeszcze, jak będzie ta rzymska wolność wyglądała”[9].

Podobnie rzecz się miała po zwycięskiej dla Rzymu ostatniej wojnie z królem Macedonii Perseuszem. Zgromadzeni na agorze Amfipolis usłyszeli z ust zwycięskiego konsula rzymskiego Emiliusza Paulusa oświadczenie o nowym porządku w Macedonii: „Wszyscy Macedończycy, a także mieszkańcy Ilirii, pozostają wolni (…). Nadal rządzą swoimi miastami i swoją ziemią, zachowują własne prawa i sami wybierają swych urzędników. Ludowi rzymskiemu będą płacić podatek w wysokości połowy tego, który płacili królowi”[10]. Triumfujący konsul zadbał, aby w uroczystościach związanych ze zwycięstwem udział wzięli przedstawiciele miast greckich i królowie państw spoza Hellady. Bardzo chciał olśnić wszystkich wspaniałomyślnością Rzymu. Doskonale zdawał sobie sprawę z różnic, jakie dzieliły Rzymian i Greków. Starał się wykazać, że Rzymianie nie są barbarzyńcami, za jakich uważali ich Hellenowie. Przedstawieniom teatralnym, ucztom i igrzyskom nie było końca. Jeszcze przed uroczystościami konsul wraz z licznymi dostojnikami odbył podróż po niemal całej Helladzie. Odwiedził wiele greckich świątyń, w tym wyrocznię w Delfach. Złożył odpowiednie ofiary w świątyni Apollina[11].

Rzymianie potrafili okazać wspaniałomyślność również w sytuacjach skrajnych. Tak było z Rodyjczykami, którzy nieopatrznie stanęli po stronie króla Macedonii, a w każdym razie nie okazali należytej aktywności, jakiej spodziewano się od państwa o statusie sprzymierzeńca Rzymian. Wdzięczni za wybaczenie wyspiarze dobrowolnie zrezygnowali ze starannie strzeżonej do tej pory niezależności. Rzymianie im przebaczyli, ale Rodos straciło swoją suwerenność bezpowrotnie[12].

Pozycja zdobyta przez Rzym w świecie antycznym rodziła czasem sytuacje zgoła zaskakujące. Zdarzyło się więc tak, że gdy już wszystkie kontynentalne i wyspiarskie państewka greckie utraciły swoją niezależność i stały się częścią imperium rzymskiego, ostatni wolny król Pergamonu Attalos także zapisał w testamencie swoje państwo wraz z zależnymi od niego miastami… Rzymowi. Współczesnym trudno było dociec motywów króla – spadkodawcy. Być może, jak przypuszcza autorka Hellady Królów, stwierdził on, że i tak wszystko należy już do Rzymu[13]. Znany mu świat sprowadzał się do jednego państwa.

Świadkiem końca antycznych miast-państw greckich jako samodzielnych organizmów politycznych był wspomniany już Polibiusz. Ten świadek dramatu Greków sam był postacią rozdartą między ukochaną Helladą a nieuchronnym przeznaczeniem, które stanowił Rzym. Był przy tym przyjacielem ostatecznego pogromcy Kartagińczyków, Scypiona Afrykańskiego. Doceniał wielkość i potęgę Rzymu. Jego długiemu życiu zawdzięczać należy spisanie niezwykłej historii czasów, w których przyszło mu żyć. Kilka zdań autorki Hellady Królów chyba dobrze charakteryzuje tego niezwykłego człowieka. „Niełatwo było pogodzić się z tym nowym stanem rzeczy. Ale i tu zarówno zwyciężonym, jak i zwycięzcom przyszedł z pomocą Polibiusz. Niestrudzenie jeździł od miasta do miasta, doradzał, wyjaśniał, rozstrzygał sprawy sporne i łagodził powstałe zadrażnienia. Człowiek, do którego mieli zaufanie Rzymianie, zdobywał sobie popularność także wśród Greków. Powoli stosunki zaczynały się układać i ludzie uczyli się żyć w zmienionych warunkach”[14]. Te zmienione warunki to nie tylko narzucona władza, która przyniosła nowe zasady funkcjonowania państwa i w ogóle życia publicznego. Utyskiwanie na los Greków po likwidacji wielu ich miast-państw ma w sobie sporo z przesady. Czas wzorowego niejako działania greckich polis zdecydowanie się skończył wraz z utratą wolności po przegranej wojnie z Macedonią, zakończonej bitwą pod Cheroneą w roku 338 p.n.e. Prawda, że dominacja macedońska skończyła się po piętnastu zaledwie latach, lecz stan wcześniejszy miał już nigdy nie powrócić. Miasta-państwa tylko pozornie uzyskały możliwość powrotu do przeszłości sprzed utraty niepodległego bytu.

Podzielenie dawnego imperium macedońskiego pomiędzy najbliższe otoczenie Aleksandra III po jego śmierci tylko na chwilę przyniosło względny spokój. Otworzyło w istocie drogę do niezliczonych wojen i konfliktów. Uwikłani w nie byli niemal wszyscy ówcześni gracze na arenie międzynarodowej. Wciągnięty w nie został również Rzym, dzięki czemu zyskał niepowtarzalną okazję wtargnięcia do Hellady, aby już nigdy nie wypuścić jej z rąk. Wbrew pozorom mieszkańcy wszystkich państw i państewek niewiele na tym stracili, zyskali natomiast pokój, którego nie zaznali od ponad trzech pokoleń. Imperium rzymskie było dla nich niejako zbawieniem, tym bardziej że nowy władca był pod urokiem kultury podbitego terytorium i wcale tego nie ukrywał. Rzym zaoferował pokój, i to nie doraźny ani krótki. Zamierzał traktować nowych mieszkańców imperium stosownie do poziomu ich kultury i nauki, zwłaszcza filozofii. Elity rzymskie wcale nie ukrywały swojej fascynacji Helladą i otwarcie przyznawały, że w wielu dziedzinach Grecy ich wyraźnie przewyższali.

Niewątpliwie najcięższą próbą dla republiki rzymskiej były wojny punickie. Przesądziły one o dalszym losie i rozwoju Rzymu. To one przysporzyły największych zdobyczy terytorialnych, dając republice między innymi wyspy Korsykę i Sardynię, zachodnią część Sycylii, cały pas wybrzeża Półwyspu Iberyjskiego, a także północną Afrykę. Wojny te ostatecznie przesądziły o losie przeciwnika. Tutaj nie było miejsca na dyplomację i gry. Rzym zresztą nie miał powodów, aby postępować inaczej, okazał bezwzględność. Przeciwnik miał wiedzieć, kto jest panem sytuacji. Rzymianie mieli świadomość, że w tym przypadku zyskają o wiele więcej, zachowując przeciwnika pokonanym, choć niepozbawionym godności i swojej tożsamości. Chcieli od niego uzyskać o wiele więcej.

Pozyskanie Egiptu było w swojej istocie wynikiem wojny domowej w Rzymie. Jeśli padły przysłowiowe strzały przy jego zdobywaniu, to poza samym Egiptem. Po śmierci ostatniej królowej Egiptu, Kleopatry, przyszło Rzymowi wyznaczyć urzędnika (praefectus Aegypti) do zarządzania tym państwem. Tak więc Rzym pozyskał dla imperium prawdziwą perłę, nie ponosząc z tego tytułu żadnych kosztów, może tylko te związane z ostatnim aktem wojny między Antoniuszem a Oktawianem. Nie należy pogłoskom przypisywać nadmiernego znaczenia, ale w tym przypadku właśnie rozpuszczona wśród Rzymian plotka o tym, że przeciwnik Oktawiana – Antoniusz – poślubi królową Egiptu, a ta zostanie królową Rzymu, mogła mieć niebagatelne znaczenie w ostatecznej rozgrywce. Takie rozwiązanie było dla Rzymian nie do wyobrażenia.

Sposób, w jaki Oktawian potraktował zdobyty Egipt, to dobry przyczynek do oceny polityki Rzymu wobec podbitych ziem. Rzymski dziejopis Swetoniusz tak opisuje działania Oktawiana: „Egipt zamienił na prowincję. Chcąc uczynić go żyźniejszym i bardziej przystosowanym do roli żywiciela stolicy, wyczyścił przy pomocy wojska wszystkie kanały – do których Nil dostarcza wody w czasie wylewu – zamulone na skutek nadmiernej starości”[15].W ten sposób nie zachowuje się kolonialny najeźdźca, ale zdobywca dbający o użyteczność przyłączonego terytorium dla poszerzonego państwa poprzez podniesienie poziomu jego gospodarki.

Politykę Oktawiana cytowany dziejopis określa w sposób następujący: „Żadnemu plemieniu nie wydał wojny bez słusznych przyczyn, a nawet wprost konieczności. Obca mu była dążność do rozszerzenia za wszelką cenę granic państwa lub zdobywania sławy wojennej. Władców niektórych barbarzyńskich krajów zmuszał wprost do przysięgi w świątyni Marsa Mściciela, że wytrwają w wierności i pokoju, o który sami zabiegali”[16]. „Królestwa, które zajął prawem zdobywcy, z nielicznymi tylko wyjątkami albo oddał tym samym władcom, którym uprzednio odebrał, albo przydzielił cudzoziemcom. Królów z Rzymem sprzymierzonych łączył węzłami pokrewieństwa, chętnie widział wszelkie zażyłości sąsiedzkie, zachęcał do zawierania związków przyjaźni i gorliwie je popierał. O wszystkich królów troszczył się nie inaczej jak o części składowe jednego organizmu państwowego”[17].

Jakieś dwadzieścia lat wcześniej Rzym zakończył podbój Galii. Finał trudnych zmagań stanowiło oblężenie Alezji przez samego Cezara. Końcowy epizod tej wojny był krwawy i spektakularny w wymiarze militarnym. Późniejsze bunty nie miały już większego znaczenia. Przez szereg lat Rzymianie umiejętnie wykorzystywali i rozgrywali waśnie i nieporozumienia wśród plemion celtyckich. W wojnie tej ponieśli jednak dotkliwe straty, a jej wynik długo nie był przesądzony. W efekcie tej kampanii przyłączony został do Rzymu obszar bogaty i ludny, równy prawie dzisiejszej Francji. Jeśli coś może zwracać uwagę w tych wydarzeniach, to właśnie zachowanie zwycięskiego Cezara wobec pokonanego wroga. Niemal nazajutrz po pokonaniu Galów przystąpił on do przekonywania ich o słuszności i celowości współpracy z Rzymem. Zachętą był niewielkiej wartości trybut, jaki mieli zapłacić suwerenowi. Cezar był przekonujący i pozyskał Galów. W rezultacie Rzym nie tylko mógł ograniczyć liczbę wojska stacjonującego w Galii, ale także formować na miejscu posiłki wspierające Cezara w samym Rzymie[18].

Jeśli Rzym osiągnął w czymś mistrzostwo, to na pewno w umiejętności wykorzystywania sprzyjających okoliczności i nadarzających się okazji do pozyskania nowych zdobyczy, a zwłaszcza przychylności pokonanych. Tak było w Helladzie, Galii i Egipcie, ale nie tylko. Nawet pokonanie Kartaginy nie było wyłącznie aktem zaborczym, nie mówiąc o wymienionych wcześniej państwach i terytoriach. Rozpoczęcie wojen punickich wynikało z sytuacji rozwijającej się poza kontrolą Rzymu. Sam Rzym nie wpływał na bieg zdarzeń, zwłaszcza w pierwszej fazie konfliktu.

Podbój Galii zamyka okres zasadniczej ekspansji terytorialnej Rzymu na kontynencie europejskim. Ma on w sobie wymiar symboliczny, ponieważ wcześniej Rzymowi najbardziej zagrozili właśnie Galowie. Niewiele brakowało, a Rzym nigdy nie zaistniałby w historii jako podmiot polityczny. Galowie zajęli go w roku 391 p.n.e. Konsolidacja sił Rzymu oraz jego sojuszników pozwoliła uratować niezależny byt. Wydaje się, że Rzymianie wyciągnęli wnioski z tego tragicznego dla nich wydarzenia. Mogło ono wycisnąć piętno na ich postawie wobec obcych, a jednocześnie zbudować pewien schemat postępowania, powielany potem przez wieki.

Interesującej analizy w tej mierze dokonuje Niccolò Machiavelli w Rozważaniach nad pierwszym dziesięcioksięgiem historii Rzymu Liwiusza, pisząc: „Nie ujdzie uwagi tego, kto zapoznał się z dziejami starożytnymi, że republiki chwytały się trzech różnych sposobów rozszerzenia swoich granic”.

Pierwszym sposobem według Machiavellego było tworzenie przymierza wielu republik na zasadzie całkowitej równości. Podbite miasta przyjmowano po prostu do sojuszu. Machiavelli ocenił ten sposób jako mało sprawny, a jego zdolności jako ograniczone chociażby sposobem zarządzania, w którym wszyscy mają taki sam głos, a ośrodków podejmowania decyzji jest tyle, ilu członków sojuszu. Drugi sposób polegał na zawarciu sojuszu z podbitymi krajami z zachowaniem dla siebie roli kierowniczej. Siedzibą zarządzającego było jego miasto i to on stanowił o wspólnych przedsięwzięciach. Trzeci wreszcie sposób polegał na tym, że zwyciężone ludy traktowano nie jak sprzymierzeńców, lecz poddanych[19].

Autor analizy podkreśla, że Rzym obrał drugi sposób postępowania. Czynił z pokonanych sojuszników i niejednokrotnie traktował ich jak równych sobie. W ten sposób tworzył z jednej strony potęgę wojskową, z drugiej zaś zapewniał dzięki pozyskanym sprzymierzeńcom przyrost ludności. „Bowiem nadzwyczaj trudną jest rzeczą, rządzić przy użyciu przemocy, zwłaszcza w miastach przywykłych do wolności”[20].

Zasługi Rzymian w tej mierze autor podkreśla w sposób szczególny. Do takiego sposobu postępowania doszli sami, nikt ich do tego nie nakłaniał i drogi takiej nie wskazywał. Zwraca też uwagę, że nikt inny nie potrafił na taką drogę wstąpić. Wypada dodać, że także po Machiavellim nikt takiej drogi nie obrał, nawet chyba nie próbował. Poza skrajnymi przypadkami ostrych konfliktów, w wyniku których doszło do zniszczenia miast, Rzymianie z reguły pozwalali podbitym ludom rządzić się według własnych praw. Bardzo wymownymi tego przykładami są mieszkańcy Kapui i Ancjum. Oba miasta bardzo długo cieszyły się wolnością i samodzielnością w zarządzaniu. Zwierzchnictwo Rzymu w niczym ich nie ograniczało i w niczym im nie ciążyło. Po wielu latach sami zwrócili się do Rzymian z prośbą o pomoc w załagodzeniu sporów, w które sami się uwikłali.

Metoda postępowania Rzymian, tak mocno eksponowana przez Machiavellego, wydaje się ledwie zauważana w literaturze dotyczącej tego tematu. Nie stanowi ani przedmiotu szczególnego zainteresowania, ani analiz, jakby nie warto było zaprzątać sobie nią myśli. Uwagę autorów przykuwają głównie krwawe rozprawy i wyniszczające wojny. Nie wydaje się jednak, aby przyjęte przez Rzym metody działania były dziełem przypadku. Skalę zagrożenia ze strony sił znajdujących się z dala od Rzymu uświadomiono sobie po dramatycznym najeździe Galów. Rzymianie na pewno dokonali gruntownej analizy wydarzeń i doszli do wniosku, że zdolność przeciwstawienia się tak silnym przeciwnikom wymaga konsolidacji sił. Dostrzegali, że problem dotyczy nie tylko Galów. W tym czasie o wiele silniejszym przeciwnikiem mogła okazać się Kartagina. Nie jest istotne, czy Rzymianie mieli realne podstawy do takich obaw, czy też traktowali je tylko jako potencjalne zagrożenie. Niemniej jednak zaledwie 40–50 lat po wydarzeniach z Galami, musieli powziąć wiedzę o nowej sile na wschodzie – mocarstwowej Macedonii, która już w 338 roku p.n.e. zapanowała nad państwami greckimi. A było o czym myśleć.

Jest wielce prawdopodobne, że Rzym świadomie zdecydował o wyborze taktyki własnego rozwoju terytorialnego i ludnościowego, opierając się na podejściu jak najmniej inwazyjnym i antagonizującym. Przyjął jednocześnie na siebie rolę lidera i choć oparł się niewątpliwie na sile militarnej, poparł swe racje również innymi argumentami. Rzym siły używał w takim stopniu, w jakim uzasadniała to konieczność pokonania przeciwnika. Zaraz potem jednak czyniono zabiegi, aby tego samego przeciwnika pozyskać jako sprzymierzeńca. Ekspansja terytorialna na obszar całego Półwyspu Italskiego dowodzi wręcz wyrafinowania Rzymian w stosowaniu obranej metody, ale jednocześnie szacunku dla zasad i ustaleń. Pogwałcenie praw czy niedotrzymanie obietnic nigdy nie pozwoliłoby im osiągnąć celu.

Siła militarna, poparta poszanowaniem interesów sprzymierzonych, przyniosła imponujące rezultaty. W przeciągu zaledwie stu lat przestała istnieć nie tylko Kartagina. Rzym podporządkował sobie wszystkie państewka greckie, wielokrotnie powiększając kontrolowane terytoria oraz liczbę zależnej ludności. Zajęcie Egiptu i podbój Galii stanowiły dopełnienie porządku rzeczy. Galia jawi się jako przypadek szczególny. Nie upłynęło sto lat od momentu włączenia do cesarstwa jej obszaru i licznej ludności, a Galowie już nabyli prawo do sprawowania urzędów rzymskich, w tym stanowisk sędziów. Galia szybko stała się naturalną, oczywistą częścią imperium i jego ważnym składnikiem.

Skutki drugiej wojny punickiej i „prośba” o interwencję w państwach greckich przesądziły o powstaniu hegemona w rejonie śródziemnomorskim. Prawdziwą sztuką okazało się jednak utrzymanie tego stanu rzeczy w organizmie złożonym z tak licznych ludów i państw. Rzym nie zamieniał podbitych ludów w swoich poddanych i niewolników, oferował im natomiast coś, na co nikt nigdy w historii się nie zdobył.

O konflikcie na Półwyspie Italskim już była mowa. Doszło do niego wskutek wysoce niezadowalającego traktowania przez Rzym swoich sojuszników w regionie. Konflikt przybrał charakter wojny. Celem ostrych wystąpień było uzyskanie od Rzymu praw obywatelskich. Nie chodziło w żadnym razie o pokonanie Rzymu czy obalenie ustroju, lecz właśnie o uzyskanie statusu równego Rzymowi[21]. Rzymianom udało się stłumić powstanie. Jednakże pokój osiągnięty został ostatecznie dopiero po nadaniu wszystkim Italikom praw obywatelskich; zarówno wiernym Rzymowi, jak i tym, którzy zbrojnie domagali się przyznania praw. Cały proces nie przebiegał w atmosferze sielanki, a jego skutki okazały się nieodwracalne. Po roku 49 p.n.e. cała ludność Półwyspu ostatecznie uzyskała jednolity status i stworzyła rdzeń imperium. Tak jak dotychczas, Rzym nadal tworzył centrum i odróżniał się nawet od swojego bliskiego otoczenia. Jednakże po 49 roku p.n.e. rdzeniem imperium była cała Italia i tak zaczęła być postrzegana przez inne jego części. Nastąpiła silna integracja, której skutkiem była nowa tożsamość mieszkańców całej Italii.

W I i II wieku p.n.e. nadanie i posiadanie obywatelstwa rzymskiego było silnym argumentem politycznym i środkiem integrującym. Było o co się bić, było o co się ubiegać. Obywatelstwo rzymskie odbiegało swoim znaczeniem od pojęć, które wiążemy z prawem obywatelskim dzisiaj. W miarę upływu czasu zmieniało też swoje znaczenie. W okresie republiki i w dwóch pierwszych wiekach cesarstwa obywatelstwo rzymskie było statusem niezwykle pożądanym. Rzym potrafił wykorzystać to narzędzie do pozyskiwania lojalności i utrwalania integralności imperium.

Prawo obywatelskie Rzymu pozwalało na swobodne poruszanie się po terytorium całego państwa. Oznaczało możliwość prowadzenia interesów na jego obszarze. Stwarzało podstawy do zwolnień podatkowych. Status obywatela rzymskiego dawał prawo uczestnictwa w zgromadzeniach ludowych i wyborze urzędników. Otwierał drogę do sprawowania władzy, chociaż w tym przypadku spełnione musiały być jeszcze inne kryteria.

Używając współczesnych nam pojęć, przyjąć można tezę o społeczeństwie rzymskim jako o społeczeństwie obywatelskim. Służba publiczna była wpisana wręcz w obywatelstwo. W ślad za cytowanym wyżej Swetoniuszem odczytujemy jego spostrzeżenia w tej właśnie materii: „Cały obszar miasta Rzymu podzielił na dzielnice i obwody oraz wydał zarządzenie, aby nad dzielnicami czuwali urzędnicy co rok wybierani losem, nad obwodami kierownicy wybierani za każdym razem spośród ludności plebejskiej sąsiedztwa. Jako zabezpieczenie przeciw pożarom wymyślił nocne posterunki i urząd strażników”[22]. Pierwszy cesarz Rzymu miał ogromne zasługi w budowaniu państwa oraz społeczeństwa obywatelskiego. Obywatelstwo Rzymu było honorem dla każdego, kto dostąpił posiadania takiej godności. Ale godnością tą nie szafowano. Swetoniusz właśnie przypisuje Oktawianowi zachowanie dobitnie obrazujące stosunek cesarza do nadania takiej godności: „Również odmówił prośbie Liwii, popierającej nadanie obywatelstwa pewnemu lennemu Galowi, natomiast wyraził gotowość zwolnienia go od wszelkich obciążeń podatkowych, twierdząc, że «łatwiej ścierpi uszczerbek skarbu państwowego niż spospolitowanie zaszczytu obywatelstwa rzymskiego»”[23].

Różne były drogi prowadzące do uzyskania obywatelstwa. Jak widać, skutecznym narzędziem okazywało się wystąpienie zbrojne. Nie mniej skuteczna droga wiodła przez odbycie służby w legionach. Prawo rzymskie gwarantowało to mężczyźnie po wysłużeniu dwudziestu lat w legionach. Po upływie tego czasu żołnierz zyskiwał ponadto status weterana z prawem osiedlenia się w wybranej części imperium. Otrzymywał działkę ziemi lub też stosowną sumę pieniędzy. Zwykle osiedlanie weteranów następowało w określonych i przygotowanych na ten cel miejscach. Był to niezwykle wyrafinowany sposób pozyskiwania lojalnego i oddanego obywatela. Taki obywatel zapewniał spokój w miejscu osiedlenia i stanowił niezwykle silny element integrujący. Z całą pewnością przyjąć można, że istotną część mieszkańców Timgadu stanowili właśnie weterani. Legioniści III legionu z czasu panowania cesarza Trajana budowali więc miasto w znacznym stopniu dla siebie.

Trudno sobie wyobrazić, aby państwo rzymskie nie wywiązało się z umowy zawartej z legionistą. Zabiegi podejmowane w celu otrzymania obywatelstwa rzymskiego wskazują, że status ten był czynnikiem silnie integrującym. Oznaczał po prostu zdecydowanie wyższy standard społeczny w porównaniu z pozycją nieobywatela, gwarantował lepszą jakość życia.

W literaturze przedmiotu podkreśla się znaczenie jeszcze jednego czynnika integrującego, jakim była urbanizacja. Autor Historii społecznej starożytnego Rzymu zwraca uwagę na istnienie ponad tysiąca miast rozsianych po całym imperium. Były one lokalnymi centrami gospodarczymi, a rozwinięty, jednolity system monetarny i finansowy, w tym także podatkowy, sprzyjał rozwojowi handlu i produkcji[24].

 

Zdecydowanie dużych ośrodków miejskich było w imperium niewiele. Poza samym Rzymem zaliczyć do nich można tylko Aleksandrię, Antiochię i Kartaginę. Już jednak samo ich położenie wskazuje, że odległe od Rzymu terytoria nie były traktowane po macoszemu, a wręcz wskazuje na dość równomierne ich rozłożenie. Poza tym nie straciły na znaczeniu znane ośrodki cywilizacji, takie jak: Ateny, Pergamon, Efez, Syrakuzy i inne. Spadło co prawda ich znaczenie polityczne, ale nie naukowe czy kulturalne. Rzymianie prowadzili umiejętną politykę równomiernego rozwoju, stąd nie pomijano w sposób celowy jakichkolwiek prowincji. Nie oznacza to, że nie było obszarów mniej rozwiniętych. Na powodzenie gospodarcze i tym samym lepszą jakość życia mogły jednak liczyć obszary położone w pasie nabrzeżnym i niezbyt od niego odległym, a także w dogodnych komunikacyjnie rejonach (południe Galii, dolina Rodanu i Renu, Betyka na południu Półwyspu Iberyjskiego).

Jednym z rzymskich fenomenów była budowa dróg. Łączną ich długość wylicza się na 80–90 tysięcy kilometrów. O ich jakości świadczą liczne pozostałości. Były wytyczane równomiernie i zapewniały sprawną łączność pomiędzy wszystkimi prowincjami. Nostalgiczną refleksję budzą wybite w ich kamiennej nawierzchni koleiny, widoczne po dziś dzień. Także znaki drogowe w postaci kamiennych słupów wskazujących odległości robią do dzisiaj niezwykłe wrażenie. To jakby sieć spinająca całość imperium, a znaki drogowe dawały wyraz rzymskiej tożsamości.

Nie może budzić wątpliwości, że Rzymianie stawiali na jakość życia. Każde miasto, które wznosili, było Rzymem w mniejszej skali. Choć mniejsze, nie ustępowały jakością zabudowy i infrastruktury służącej ludziom. Także w Timgadzie nie brakowało niczego, co było dostępne w Rzymie, oczywiście w stosownych proporcjach. Odręczna inskrypcja wyryta w timgadzkim kamieniu jest być może wyrazem spontanicznej akceptacji tego, co akurat w tym mieście wybudowano i co służyło jego mieszkańcom. Równie dobrze zapis taki mógł wykuć mieszkaniec hiszpańskiej Italiki, libijskiej Leptis Magny czy też galijskiego Nimes.

Miasta rzymskie były wręcz programowo nastawione na integrację. W Timgadzie musieli mieszkać weterani legionów, ale też wielce prawdopodobne jest zasiedlenie miasta grupą proletariatu rzymskiego. Nie byłoby w tym nic niezwykłego. Zapewne znalazła się tam też grupa zamożniejszych Rzymian, na co wskazują prywatne termy w niektórych budynkach mieszkalnych. Nie wybudowano też bez powodu biblioteki przeznaczonej na użytek publiczny, za czym przemawia kamienna inskrypcja. W mieście znalazła z pewnością swoje miejsce elita rekrutująca się z miejscowych notabli, która dostąpiła zapewne zaszczytu uzyskania obywatelstwa rzymskiego. Wszystko to zmierzało do usatysfakcjonowania tubylców i pokazania, do jakiego świata zostają zaproszeni, i co świat ten im oferuje.

Timgad miał oznaczać sukces dla wszystkich i być obiektem utożsamianym z jakością życia oferowaną przez imperium. Nie był wyjątkiem. Jeśli określany jest jako miasto modelowe, to nie tylko z powodu swojego urbanistycznego założenia i pomyślnej realizacji, ale także, a może przede wszystkim, z powodu modelu realizowanej tu integracji społecznej, połączonej z ofertą dla miejscowych mieszkańców, dla których świat w takim wydaniu był nieznany.

Innym fenomenem była budowa akweduktów. W samym Rzymie istniało ich dziesięć, a budowane były systematycznie w miarę wzrastających nieustannie potrzeb. Zapewniały dostęp do wody wszystkim mieszkańcom miasta. Rozsiane po całym imperium budowle musiały liczyć łącznie tysiące kilometrów. Skala tych przedsięwzięć musi budzić zdumienie, jeśli wystarcza widzowi wyobraźni, gdy ogląda resztki akweduktów pod Nimes we Francji, w hiszpańskiej Segowii i wielu innych miejscach.

Nie mniej spektakularnymi budowlami były termy. Trzeba zobaczyć ich resztki w postaci ruin tak w samym Rzymie, jak i w innych miejscach, na przykład w Kartaginie, aby ogarnąć skalę i rozmiary tych obiektów. Tworzono je z zamiarem zapewnienia mieszkańcom dobrych warunków życia. Do term miał bowiem dostęp każdy za niewielką opłatą lub wręcz nieodpłatnie. Były to miejsca spotkań i odpoczynku, pomagały budować więzi pomiędzy mieszkańcami i z pewnością akceptację dla państwa rzymskiego. Podobną rolę integracyjną odgrywały liczne amfiteatry, dostarczając mieszkańcom rozrywki. Rozlokowane po całym imperium, oferowały mieszkańcom prowincji coś zupełnie nowego i nieznanego. Z pewnością więc nietrudno było o podziw i uznanie. Nie trzeba było jechać do samego Rzymu czy też w nim zamieszkać, aby zaznać standardów życia podobnych do tych dostępnych w stolicy imperium.

W społeczeństwie rzymskim istniały znaczne różnice w statusie społecznym jego obywateli. Nie wynikały one z ich pozycji wobec prawa, gdyż stawiało ono wszystkich wolnych obywateli na równi, lecz ze stanu majątkowego, faktycznie stanowiącego o możliwościach sprawowania urzędów i wyborów na stanowiska. Mimo to jednak podziały te nie były sztywne i nie zamykały drogi awansu. Elitę społeczeństwa rzymskiego stanowili senatorowie i ekwici. Spośród tych grup rekrutowali się najwyżsi urzędnicy. W miarę upływu czasu na awans do obu tych grup mogły liczyć elity podbitych ludów. Nie było to iluzją ani czymś niezwykłym. Galowie już po upływie niespełna stu lat mogli sprawować funkcje sędziów, a cesarz Klaudiusz powiększył liczbę senatorów o przedstawicieli elity galijskiej. Tak samo postępowano w stosunku do innych prowincji.

Urbanizacja przyniosła zmiany w strukturze społecznej i sprzyjała awansowi ekonomicznemu oraz politycznemu. Do nowych czy też rozbudowujących się miast kierowani byli nie tylko weterani, gwarantujący porządek i bezpieczeństwo, ale także przedstawiciele proletariatu rzymskiego, stając się zarówno beneficjentami, jak i zmotywowanymi do lojalnej postawy i działania obywatelami państwa. Z drugiej zaś strony miejscowa śmietanka miała szanse stosunkowo szybko awansować do nowych elit, ale już rzymskich. Za czasów cesarstwa przyznawano obywatelstwo coraz częściej. Nawet niewolnicy nie stali raz na zawsze na przegranej pozycji. System wyzwoleń dokonywanych przez właścicieli niewolników stał się dosyć powszechny. Dochodziło nawet do prawnych ograniczeń w tej kwestii, właśnie z uwagi na skalę zjawiska. Wyzwoleńcy z reguły pozostawali w Rzymie, zasilając liczebnie miejscowy plebs, ale także dołączając do grona drobnych wytwórców, rzemieślników itp. Z reguły wiązali swoją przyszłość z miejscem, w którym zostali wyzwoleni. Wyzwoleńców nic nie ograniczało w dochodzeniu nawet do znaczącego majątku.

Po ostatnim znaczącym podboju, który miał znaczenie dla rozwoju państwa rzymskiego, tj. po zajęciu Galii w połowie I wieku p.n.e. i zakończeniu wojny domowej, w rezultacie której ustrój republikański zmienił się faktycznie w cesarstwo, na dwa wieki zapanował w granicach imperium pokój zwany powszechnie pax romana. Był to okres świetności i rozwoju imperium.

Jak już wcześniej podkreślano, ważny czynnik w spajaniu tkanki imperium stanowiło podejście Rzymian do obyczajów i tradycji zajętych krajów. Dotyczyło to przede wszystkim kultury greckiej, ale także Egiptu. Wiele pochlebnych wypowiedzi przywoływanego Polibiusza na temat sprawności i skuteczności państwa rzymskiego brało się z daleko idącego upodobania Rzymian do wszystkiego, co kojarzyło się z kulturą grecką. Wspomniany wcześniej Tytus Flamininus nie był wśród Rzymian wyjątkiem, jeśli chodzi o zachwyt kulturą Greków. Jeśli nauczycielem w Rzymie miał zostać ktoś, do kogo zwracano by się z szacunkiem i zabiegano o jego przychylność, to z dużym prawdopodobieństwem byłby to Grek. Dotyczyło to każdej dziedziny uprawianej sztuki czy nauki. Elity rzymskie nie widziały w tym nic niewłaściwego. Wręcz przeciwnie, Rzym czerpał pełnymi garściami z dorobku greckiej literatury, filozofii, nauki i architektury. Cesarze chętnie manifestowali swoje zainteresowania kulturą helleńską, wznosząc w miastach greckich obiekty związane z własnym imieniem. W Rzymie panowała moda na sztukę grecką. Była ona prawdziwym wyzwaniem; z upodobaniem wznoszono obiekty w oparciu o proporcje i zasady właściwe dla architektury greckiej. Słynną tego typu budowlą był między innymi pałac – willa Hadriana w Tivoli. Cesarz Hadrian zwany był małym Grekiem ze względu na jego fascynację kulturą helleńską, chociaż nie tylko. Wspomniany pałac odbiega od dzisiejszych wyobrażeń o takich budowlach. Całe założenie planistyczne objęło dorobek architektury i sztuki ze znanego wówczas śródziemnomorskiego świata.

Zapewne filozofia grecka wywarła duży wpływ na postawę i zainteresowania cesarza-filozofa Marka Aureliusza. Bliski był mu stoicyzm; ten nurt filozoficzny legł zapewne u podstaw jego rozprawy zatytułowanej Rozmyślania. Jest rzeczą znamienną, że Rzymianie przeszli do porządku dziennego nad faktem dominacji języka greckiego we wschodniej części imperium. Przyjęli fakt preferencji tego języka jako rzecz nie tylko naturalną, ale zapewne mającą także związek z rozwojem nauki i sztuki. Rzymianie nie mieli z tym problemów.

Otrzymanie obywatelstwa rzymskiego uwarunkowane było znajomością łaciny. W roku 212, kiedy cesarz Karakalla nadał obywatelstwo wszystkim wolnym mieszkańcom imperium, wymogu znajomości łaciny już nie stawiano. Skorzystała na tym z pewnością greka. We wschodniej części imperium uzyskała ona pozycję dominującą.

Kiedy czytamy testament pierwszego cesarza imperium, Augusta, jego treść zdumiewa i nasuwa filozoficzną refleksję. Otóż August zalecał swoim następcom poprzestanie na tym, co Rzym już osiągnął, jeśli chodzi o zdobycze terytorialne. Uznał najwyraźniej, że współczesne mu granice państwa stanowią pewne optimum, nad którym można skutecznie panować i które w przeważającej części opiera się na granicach naturalnych. Postawa Augusta wydaje się pozostawać w związku i wynikać z inskrypcji widniejącej na ścianie świątyni Apollina w Delfach. „Wszystkiego z umiarem” („Nic ponad miarę”) – głosił napis. Drugi zachęcał do jeszcze głębszej autorefleksji: „Poznaj samego siebie”. Niepodobna przyjąć, że August nie był nigdy w Delfach. Było to miejsce szczególne. Powszechnie przyjmowano, że tylko odczytane przez kapłana wróżby mogły pomóc wybrać drogę postępowania w każdej dziedzinie życia. Czy mógł znaleźć się jakiś władca, który nie zechciałby poznać swojej przyszłości lub uzyskać wskazówki albo przestrogi dotyczącej planowanego przedsięwzięcia? Czy był taki władca w kręgu kultury helleńskiej lub rzymskiej, który chociaż raz nie odwiedził Delf? Być może był, ale to mało prawdopodobne, lub był to władca mało znaczący.

Czyż nie przemawia z testamentu cesarskiego duch umiaru i powściągliwości? W zasadzie tak cesarze, jak i senat nie podejmowali się już nowych podbojów, poza Brytanią i Dacją. Ta ostatnia tylko czasowo pozostawała pod rzymskim panowaniem. Natomiast korzyści rzymskie z podboju Brytanii potwierdzały tylko słuszność testamentowego zalecenia Augusta, aby zaprzestać ekspansji i przyjąć jako ostateczne granice imperium ustalone za jego panowania. Delfickie inskrypcje stanowiły swoiste motto dla każdego, ale do sprawujących władzę odnosiły się w sposób szczególny.

Chociaż timgadzkiemu napisowi na kamieniu daleko jest do filozoficznej głębi, wyryty zaś został bez użycia dłuta rzeźbiarza, to oba teksty stanowią swoistą klamrę, w której dają się zamknąć oczekiwania dobrego życia, i w której powinno się znaleźć miejsce na refleksję nad światem, lecz przede wszystkim nad sobą samym i swoim postępowaniem. Spinają odmienne charaktery, oczekiwania i postawy mieszkańców obu części imperium. Jakże wymowna w świetle powyższego jest postawa greckiego filozofa Epikura. To wręcz recepta na dobre, godne ludzkie życie. „Gdy przeto twierdzimy, że przyjemność jest naszym celem najwyższym – to bynajmniej nie mamy na myśli przyjemności płynącej z rozpusty ani przyjemności zmysłowych” – wywodzi Epikur[25]. A jego uczeń Filodemos kontynuuje, idąc tropem mistrza: „Nie da się żyć przyjemnie, jeśli nie żyje się rozważnie, uczciwie i sprawiedliwie, ale także odważnie, powściągliwie i wielkodusznie, nie zawierając przyjaźni i nie pomagając innym”[26].

Uczeń (duchowy) Epikura, Lukrecjusz, twórca poematuO rzeczywistości kontynuował w swoim sławnym dziele wywody na temat dobrego życia, czerpiąc motywy z dorobku mistrza. Powiedzenie Epikura – „Można pośród innych rzeczy osiągnąć bezpieczeństwo, ale kiedy przychodzi do śmierci, my ludzie żyjemy w nieufortyfikowanym mieście” – Lukrecjusz zamknął myślą następującą: „Najważniejsze więc to porzucić pełne niepokoju i skazane na niepowodzenie próby budowania coraz wyższych murów, a zamiast tego zająć się kultywowaniem przyjemności”[27]. Jak widać, u epikurejczyków pojęcie przyjemności odbiega od pospolitego w naszych czasach znaczenia i nie daje się sprowadzić do prostego hedonizmu.

Warto dostrzec coś więcej w tym, że myśli i powiedzenia wymienionych tu filozofów wiążą się ze sobą, stanowiąc ciągłość znaczeniową, pewną całość. Epikur był Grekiem żyjącym na przełomie IV i III wieku p.n.e., natomiast Lukrecjusz Rzymianinem z I wieku p.n.e. Ich myśli wydają się nie mieć granic czasowych i terytorialnych. Zadziwia ta ponadczasowa, wolna, nieznająca ograniczeń myśl, tak charakterystyczna dla antyku. Czyż potwierdzeniem tego nie jest napis na antycznym murze, odkryty w mieście Oenoanda w południowo-zachodniej Turcji? Jego autorstwo przypisuje się starszemu człowiekowi z II wieku n.e., a sam napis brzmi: „Piękna zasada cieszyć się pełnią przyjemności”[28]. To niezwykłe, jak bardzo inskrypcja ta współbrzmi z napisem w Timgadzie i jak wiele łączyło ludzi na tak odległych krańcach imperium.

Nietrudno wytłumaczyć niechęć wielu osób i organizacji do Lukrecjusza. Jeśli jest coś bardzo charakterystycznego dla tego piewcy życia, to chyba jego pogląd zamykający się w następującym zdaniu: „Śmierć jest dla nas niczym; przeżyć całe życie w strachu przed śmiercią to zwyczajna głupota; to pozwolić, aby było ono niepełne i pozbawione przyjemności, nie ma co tego wątpliwości; zarażanie tym strachem jest manipulacją i okrucieństwem”[29].

Historyk grecki Appian tak scharakteryzował pierwsze kilkadziesiąt lat cesarstwa: „Pod rządami imperatorów miasto zostało wspaniale przyozdobione, wzrosły potężnie dochody i w okresie długiego, dobrze utrwalonego pokoju zaznaczył się wszędzie postęp w kierunku pewnie ugruntowanego dobrobytu (…). W ogóle, mając w swym posiadaniu najlepsze kraje i wyspy, dążą rozumnie do tego raczej, by je coraz więcej rozwijać, aniżeli do rozszerzania bez końca swego panowania na ludy barbarzyńskie, biedne i żadnej korzyści nieprzynoszące. Sam widziałem w Rzymie posłów od takich ludów, które ofiarowały swoje poddaństwo, lecz władca nie chciał ich przyjąć (…). Nigdy żadne państwo do dnia dzisiejszego nie osiągnęło takiej wielkości i trwałości”[30].

Edward Gibbon w Zmierzchu Cesarstwa Rzymskiego zawarł następującą charakterystykę okresu pryncypatu: „Gdyby kto musiał wskazać w historii świata okres, w którym ludzkość cieszyła się największą szczęśliwością i dobrobytem, bez wahania wymieniłby okres od śmierci Domicjana do wstąpienia na tron Kommodusa. Rozległym obszarem Cesarstwa Rzymskiego rządziła wówczas władza nieograniczona pod przewodem cnoty i rozumu”[31]. Gibbon wskazał tym samym na okres od roku 96 po 180. Poprzedzały go tylko niedługie okresy panowania nieudolnych władców. W szczególności odnosi się to do Kaliguli i Nerona. Powolny zmierzch wielkiego państwa rozpoczyna się niezauważalnie z końcem II wieku. Od końca III wieku nastąpi przyśpieszenie tego procesu.

*

Znakomicie prezentują się teatry rzymskie w Nimes i Arles w świetle jupiterów, ozdobione inscenizacją odpowiednio dobranych sztuk teatralnych. W Nimes pyszni się klasyczna w architekturze świątynia i fragmenty obwarowań stanowiące okazję do podkreślenia związków z pierwszym cesarzem Rzymu. Nawet drobne elementy urządzeń miejskich wyposażono w symbole legionu, który miał być tutaj przerzucony z Egiptu. Stąd tyle znaków krokodyla pod palmą. W Arles z kolei zachowały się sarkofagi galo-rzymskie. Południowa Francja posiada znaczące zabytki rzymskie. To jednak tylko małe fragmenty tego, co zostało tutaj wzniesione. Amfiteatry przetrwały do dziś tylko dlatego, że dobrze służyły potrzebom mieszkaniowym (przynajmniej niektóre). Inne posłużyły jako budulec.

Prowokacyjnie zabrzmieć musi uwaga, iż trudno rozumieć budowanie tożsamości i opieranie swojego dziedzictwa na resztkach kamiennych budowli, nawet jeśli tak dobrze wyglądają. Widoki dobrze się sprzedają, to fakt, także medialnie, są też dobrze obierane przez ogół, ale spuścizna to chyba coś więcej niż widowiskowe zabytki. Jeśli na tym ma polegać dziedzictwo, to staje się ono bez wątpienia schedą po czymś, czego już nie ma i nie będzie. Można podziwiać, i słusznie, resztki akweduktu przy Pont du Garde, ale gdzie jest jego reszta? Ktoś go przecież rozebrał, zburzył i zużył. Co z przerwą czasową między dniami sprawnego funkcjonowania akweduktu i jego służby ludziom a momentem, kiedy nagle odkryto jego resztki. Gdzie po drodze podziało się kilkanaście wieków? Dlaczego dopiero teraz dobrze jest odkryć swoją tożsamość opartą na resztkach kamieni? Czas „pomiędzy” niczego nie budował? Nie dołożył się do obrazu tożsamości?

Fotografia ze starożytnym teatrem w tle bardzo dobrze wygląda, łatwo ją podpisać: oto my sami i nasza tożsamość. Wszystko wydaje się mówić, że wywodzimy się wprost z antyku. Emanuje z nas tym samym wszystko to, co związane z kulturą antyczną. Ale czy tym samym wymietliśmy z siebie balast kilkunastu wieków? Wydaje się, że widowiska w starożytnych teatrach nie tylko potwierdzają i budują naszą tożsamość. Chyba nawet podsycana jest wiara, że tak właśnie jest. Jeśli wystawia się w teatrze cokolwiek z antycznego repertuaru, to tak jakby czas zatrzymał się w czasach starożytnych, a my sami bylibyśmy widzami na premierze niedawno napisanej sztuki.

Warto słuchać z uwagą przewodnika opowiadającego o sarkofagach galo-rzymskich. Odwiedzić można też pozostałości starożytnej nekropolii. Przekora nakazuje jednak uparcie widzieć obraz zdradzonych i sponiewieranych harkisów – żołnierzy wywodzących się z tubylczej ludności algierskiej, którzy walczyli za Francję w Algierii. Po zawarciu pokoju między Francją a Algierią kraj, za który walczyli, powiedział im, że są niepotrzebni. Wiele tysięcy z nich zostało bez swego miejsca na ziemi. W Algierii byli przegrani. W kraju, za który walczyli, byli niemile widziani, nikt ich tam nie chciał. Wielu z nich było Kabylami[32], bezwzględnie tępionymi w bratobójczej wojnie w Algierii. To wtedy powstało powiedzenie o „uśmiechu kabylskim”. Zdarta z twarzy skóra odsłaniała nie tylko martwe oczy, ale także zęby dające upiorny wyraz oskalpowanej twarzy nieszczęśnika, nazwany z pogardą „uśmiechem”. To także element dorobku cywilizacji kolonialnej.

Zapewne nietrudno o bezkrytyczną ocenę starożytnego Rzymu. Trudno jednak wyobrazić sobie Rzym, który tak potraktowałby swoich żołnierzy lub żołnierzy bliskiego sojusznika. To wydaje się nieprawdopodobne. Może stosowniejsza byłaby fotografia piewcy antycznej tożsamości obok amfiteatru z maską obrazującą „uśmiech kabylski”.

Oglądając pozostałości cywilizacji rzymskiej w północnej Afryce, trudno oprzeć się jeszcze jednej refleksji. Po podboju Kartaginy Rzym nie tylko odbudował samo miasto, ale wybudował także wiele innych, według najlepszych wzorów. Zaoferował wszystko, co miał najlepszego, niczego nie szczędząc. W miejscu podbitym rozkwitł nowy Rzym. Nie bardzo jednak wiadomo, co takiego zaoferowała Francja w podbitym kraju. Można wnosić, nie obawiając się popełnienia błędu, że chyba niewiele. Na pewno nie miała zamiaru budować tam Francji według najlepszych wzorów. Tubylcy chyba by to zauważyli. Być może poznali się na tym, z kim mają do czynienia, w trakcie II wojny światowej. Mieli do wglądu prawie pełny obraz. Obraz sojusznika nie do końca wiadomo czyjego, posiadającego potężną flotę, którą utracono bez oddania jednego wystrzału w całej wojnie. Prawda o Francuzach i rdzennych mieszkańcach żyjących na terenie Algierii jest dość prozaiczna. Narody te żyły obok siebie, ale były sobie obce. Ta obcość przejawiała się w każdym niemal aspekcie życia. Porozumiewali się w języku francuskim i tylko to ich łączyło. Porozumiewanie się w tym właśnie języku stanowiło uznane i akceptowane narzędzie komunikacji. Okazało się jednak, że było to tylko narzędzie i nic ponadto.

*

Polibiusz nie byłby zachwycony obecnym, XXI-wiecznym stanem rzeczy. Popadłby też zapewne we frustrację, widząc degrengoladę wartości i zanik tak podziwianych przezeń zasad. Trzeba było mieć dużo odwagi lub cynizmu, aby na przykład przyjąć Grecję do strefy euro, mając pełną świadomość niespełniania przez nią żadnych kryteriów warunkujących akcesję. Tylko cynizmem można nazwać argument, mający rzekomo przemawiać za jej przyjęciem – argument historycznej kolebki demokracji europejskiej. Czy tak wygląda wywodzące się z tradycji antycznej europejskie rozumienie tożsamości? Jak widać nietrudno o niedorzeczność. Warto zatrzymać się na chwilę i pokusić o refleksję, ważąc ocenę demokracji greckiej z dnia dzisiejszego. Ocena ta jest istotna z dwóch co najmniej powodów. Po pierwsze dokonuje jej grecka dziennikarka, po drugie zaś stanowi ilustrację tego, co tak przekonało europejskich przywódców o postępie demokracji w Atenach. „Co to właściwie za demokracja?” Takie właśnie pytanie zadała mi pewna grecka dziennikarka. Oczywiście chodziło jej o demokrację grecką. „Ustrój ten powinien przecież przekładać się na codzienną praktykę parlamentarną (…). Trzystu deputowanych zasiadających w parlamencie, odgrodzonych od reszty społeczeństwa pełni raczej funkcję statystów niż przedstawicieli narodu, którzy powinni podejmować suwerenne decyzje. Na dodatek wielu z nich nie może nawet uchodzić za wzór rzetelności, ponieważ zapewnili sobie intratne posady w sposób daleko nieprzejrzysty (…). Proszę tylko spojrzeć na nasz nowy parlament. Mamy tam trzy rodzaje posłów. Pierwsza grupa to synowie bądź córki jakiegoś prominenta politycznej dynastii (…). Drugą kategorię tworzą skorumpowani politycy. A trzecią – prawicowi radykałowie. Nie ma ani jednego deputowanego, który by kiedykolwiek zrobił coś dla ludzi lub wprowadził jakieś pożyteczne reformy czy ustawy[33]. Powinno zainteresować nas to, jakie cechy demokracji ateńskiej przeniesione do współczesności zadecydowały, że grecki parlamentaryzm osiągnął obraz przedstawiony przez wspomnianą publicystkę.

*

Apogeum pozorów chwalebnej tradycji osiągnęły „legiony Mussoliniego” po kampanii w Libii podczas II wojny światowej. Na bodaj tysiąc włoskich jeńców przypadał jeden strażnik armii brytyjskiej. Można było odnieść wrażenie, że niejeden z nich byłby skłonny nieść karabin eskortującemu żołnierzowi, tak aby temu czasem nie przyszło do głowy jeńców uwolnić. Także flota wojenna Włochów po wyjściu w morze wolała raczej nie oddalać się zbytnio od macierzystej bazy, by możliwie szybkim manewrem poszukać na powrót schronienia w porcie. Cóż za godne dziedzictwo legionów starożytnego Rzymu! Czy poza nazwą coś jeszcze z tej tradycji zostało? Paradoksalnie wypada chyba jednak dodać w tym miejscu rzecz następującą. Pacyfizm Włochów zasługuje na szacunek. W imię jakiej to niby słusznej sprawy prowadzili wojnę? To bufonada dyktatury wspieranej przez Kościół ośmieszyła państwo i jego politykę. Pożałowania godne zakusy imperialne, mające jakoby nawiązywać do tradycji Cesarstwa Rzymskiego, to raczej żenująca ilustracja ignorancji historii, z której się wyrosło.

Jest niepojętym paradoksem, że półwysep w całości objęty nazwą jednego państwa tak długo szukał dróg integracji po zjednoczeniu sprzed blisko półtora wieku. Jak oni to robili przed dwoma tysiącami lat?

*

Dzieło Rzymian mierzone być powinno skalą integracji narodów i kultur. Oręż daje zwykle krótkotrwałe efekty. Siła i sprawność rzymskich legionów była przysłowiowa, jednak to sztuka integrowania pozwoliła stworzyć imperium w basenie dzisiejszego Morza Śródziemnego. MareNostrum mogło być takie przez czas równie długi jak ten, który upłynął od bitwy pod Grunwaldem do dziś. Niedoścignione marzenie? Nikt już nawet nie marzy. Wszyscy (albo wielu) chcą dzielić albo zyskiwać autonomię. Powszechne ogłupienie? Mare Nostrum było morzem wewnętrznym, a wszystkie jego wybrzeża rozkwitały i łączyły, dzisiaj dla tysięcy jest grobem tylko dlatego, że chcieli przepłynąć z jednego brzegu na drugi…

Rzym zagarnął czas dziejów, który należał do niego w pełni. Zbudował państwo będące niedoścignionym wzorem sprawności i skuteczności. Stworzył przy tym system społeczny oparty na rządach prawa i równości wszystkich obywateli. Wszystko to jednak nie wytrzymało próby czasu. Upadło państwo, a jego społeczność uległa przeobrażeniom utrwalonym przez wiele stuleci. Warto pokusić się o refleksje nad przyczynami tak ogromnych zmian. Warto tym bardziej, że nawet w XXI wieku mamy chyba nikłą świadomość tego, skąd się te zmiany wywodzą i co było ich źródłem.

Integracja