Czyjaś córka - David Bell - ebook + książka

Czyjaś córka ebook

Bell David

3,8

Opis

12 godzin śledztwa, 100 procent adrenaliny!

Michael Frazier ma wszystko - świetną pracę, piękny dom, kochającą żonę. Do pełni szczęścia brakuje mu tylko dziecka. Kiedy pewnego dnia w drzwiach niespodziewanie pojawia się jego ex, może oznaczać to tylko kłopoty. I faktycznie - była żona prosi go o pomoc w szukaniu swojej zaginionej córki, Felicity. Twierdzi, że dziewczynka została porwana, a jej ojcem jest… Michael.

Mężczyzna nie ma pewności, czy to prawda, ale niepokojąc się o los dziewczynki, rusza z Ericą na poszukiwanie dziecka, którego zawsze pragnął, a o którego istnieniu nie miał pojęcia.

Tymczasem Angela, obecna żona Michaela, odkrywa szokujące fakty z życia Eriki i zaczyna się obawiać o bezpieczeństwo męża i zaginionego dziecka…

W ciągu dwunastu godzin oboje będą musieli zdecydować, komu można zaufać, a kto ukrywa szokującą prawdę.

Porywający thriller pełen nieoczekiwanych zwrotów akcji. Prawdziwy rollercoaster emocji!

"Publishers Weekly"

Trwające dwanaście godzin, pełne ślepych zaułków, śledztwo gwarantuje przyspieszone tętno i dreszcze emocji aż do ostatniej strony.

"Library Journal"

David Bell nigdy nie zawodzi. "Czyjaś córka" to oszałamiająca, pełna zwrotów akcji powieść. Pokochają ją fani Harlana Cobena.

J.T. Ellison

Znakomity pisarz!

Nelson DeMille

"Czyjaś córka" to totalnie zakręcony thriller, ale także powieść, która skłania do głębszych przemyśleń na temat więzi międzyludzkich.

Lisa Unger, autorka bestsellerowych thrillerów

David Bell jest autorem wielu bestsellerowych powieści, które zostały przetłumaczone na wiele języków. Urodził się w Cincinnati, w Ohio, a obecnie prowadzi warsztaty pisarskie na Western Kentucky University. W wolnym czasie ogląda filmy albo spaceruje po znajdującym się w pobliżu jego domu cmentarzu. Jest zapalonym fanem amerykańskiego footballu. Jego żoną jest pisarka Molly McCaffrey.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 379

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (96 ocen)
26
37
23
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

SOMEBODY’S DAUGHTER

 

Copyright © 2018 by David J. Bell

 

Projekt okładki

Sylwia Turlejska

Agencja Interaktywna Studio Kreacji

www.studio-kreacji.pl

 

Zdjęcie na okładce

© Mary Schannen/Trevillion Images

 

Redaktor prowadzący

Magdalena Gołdanowska

 

Redakcja

Aneta Kanabrodzka

 

Korekta

Grażyna Nawrocka

 

ISBN 978-83-8169-919-8

 

Warszawa 2020

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Dla Molly

 

CZĘŚĆ PIERWSZA. WIECZÓR

 

ROZDZIAŁ 1

WTOREK, 20.16

Krótko po ósmej zadźwięczał dzwonek u drzwi.

Nie dzwonił prawie nigdy. W każdym razie na pewno nie wieczorem.

Michael słyszał dobiegający z kuchni szczęk sztućców i talerzy, odgłosy otwierania i zamykania lodówki, do której Angela chowała resztki kolacji, przygotowując mu naczynia do zmywania. Zgodnie z już dawno przyjętym zwyczajem w dni, kiedy ona gotowała, zmywanie należało do niego.

A potem rozległ się dzwonek. Z początku tak nikły, daleki i zaskakujący, że Michael uznał go za złudzenie słuchowe. Może w kuchni brzęknęły o siebie szklanki i dźwięk nasunął skojarzenie z dzwonkiem.

Ale dzwonek znowu się odezwał. Dwa razy. Natarczywie, jak gdyby komuś bardzo zależało, by zwrócić ich uwagę.

W drzwiach kuchni ukazała się Angela. Miała związane włosy i starała się trzymać ręce daleko od siebie, może były mokre.

– Kto to? – spytała.

– Nikogo się nie spodziewam.

– Możesz otworzyć? Mam brudne ręce.

– Nie ma sprawy – odparł. Spojrzał na zegarek. Szesnaście po ósmej. – Pewnie jakiś dzieciak chce coś sprzedać.

– Najwyraźniej wyjątkowo uparty dzieciak – zauważyła, gdy dzwonek zabrzmiał kolejny raz. Uśmiechnęła się. – I chyba wie, z kim ma do czynienia.

– Co to ma znaczyć? – Mówiąc to, Michael powstrzymał śmiech. Doskonale wiedział, co żona ma na myśli.

– Wiedzą, że łatwo cię urobić – odrzekła. – Zawsze coś od nich kupujesz. Batoniki, czasopisma. Uwielbiają cię.

– To może sama pójdziesz otworzyć? – zaproponował. – Zagrasz złego glinę, a ja popatrzę sobie na baseball.

– Wszystko mi jedno, co zrobisz – powiedziała, uśmiechając się jeszcze promienniej. – Ale podoba mi się, że dzieciaki wiedzą, jak cię podejść.

– Przyznaj, że chętnie sięgasz po czekoladę, którą kupuję.

– Racja.

Ruszył do drzwi.

– Zaraz – powstrzymała go Angela. – Dzwoniłeś już do siostry?

– Jeszcze nie.

– Nie zapomnij, dobrze? To już prawie pięć lat, jak Lynn żyje bez raka.

– Wiem, wiem. Wysłałaś jej kwiaty, prawda?

– Tak, ale mimo to powinieneś zadzwonić. To będzie dla niej wiele znaczyło.

– Zadzwonię. Obiecuję.

Zmierzał do drzwi z lekkim sercem. Cieszył się na myśl, że zaraz obejrzy mecz baseballa albo poczyta książkę. Kolejna dobra wiadomość o zdrowiu Lynn działała krzepiąco. W przyszłym tygodniu mieli zamiar wyjechać z Angelą na wycieczkę na wyspę St. Simons, tylko we dwoje. Lato było przyjemne. Leniwe. Miał mniej pracy. Może za sprawą tego wyjazdu i relaksu w końcu szczęście się do nich uśmiechnie i usilne starania o dziecko zwieńczy powodzenie.

Nie chciał myśleć o tym, jak rozwinie się sytuacja, gdyby się nie udało. Oboje z Angelą przeżywali stres, który jak kamień ciążył ich małżeństwu. Jemu było przykro, że seks stał się obowiązkiem, traktowali go jak zadanie w celu spłodzenia dziecka. Pragnął, by wszystko wróciło do normy.

Wyszedł do holu i otworzył drzwi wejściowe. Słońce zniżało się ku zachodowi, pomarańczowy horyzont był lekko rozmyty z powodu upału, który musnął jego twarz. Ktoś niedaleko grillował i nozdrza podrażnił mu intensywny zapach skwierczącego mięsa.

Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że postać na werandzie jest rzeczywista. Chodziła tam i z powrotem z papierosem w ustach i skrzyżowanymi na piersiach rękami.

Nie potrafił znaleźć odpowiednich słów. Nie znał ich.

– Co jest, do cholery? – zdołał wykrztusić.

Kobieta zatrzymała się i wyjęła z ust papierosa. Wyglądała na przestraszoną i udręczoną. Szeroko otwarte oczy błyszczały.

– Jesteś mi potrzebny, Michael. Musisz mi pomóc.

– Nie rozumiem. Co ty tu w ogóle robisz?

Zrobiła krok w jego stronę, wykonując gest ręką, w której trzymała papierosa. Poczuł zapach dymu i uchylił się, gdy żar papierosa za bardzo zbliżył się do jego ciała.

Rzuciła niedopałek na werandę, strzelił iskrami.

– Naprawdę musisz mi pomóc.

– A ty musisz się wycofać, Erica. Musisz… musisz stąd odejść.

– Michael, chodzi o moją córkę. Dzisiaj rano ktoś ją porwał.

 

ROZDZIAŁ 2

O co chodzi? – zawołała z kuchni Angela. – Czekolada? Czasopisma?

– Zaraz – powiedział głuchym, ledwie słyszalnym głosem.

Wyszedł na werandę i zamknął za sobą drzwi. Erica cofnęła się, by zrobić mu miejsce. Sięgnęła do kieszeni obcis­łych ciemnych dżinsów i wyjęła paczkę papierosów. Kiedy brała następnego i pstrykała zapalniczką, Michael przyjrzał się zmianom, jakie dziesięć lat odcisnęło na jego byłej żonie. Wokół oczu powstały drobne zmarszczki, pod brodą pojawiła się fałdka nieco obwisłej skóry, ale w długich do ramion włosach nie dostrzegł ani śladu siwizny, a fryzura wyglądała na modniejszą i bardziej fachowo ułożoną niż na studiach, kiedy nosiła niedbały kucyk. Zwrócił uwagę na szary apple watch na nadgarstku i wciśnięty do kieszeni smartfon.

Wyglądała dojrzale. Jak dorosła osoba. Różnica była uderzająca.

Głęboko zaciągnęła się papierosem i wydmuchała dym, by ominął twarz Michaela.

– Nigdy nie podobało ci się, że palę. Rzuciłam to, ale wróciłam do papierosów dwanaście godzin temu.

– Jak to, twoja córka? – spytał Michael. – Masz córkę? Ile ma lat?

Dłoń, w której Erica trzymała papierosa między wskazującym a środkowym palcem, wyraźnie drżała.

– Felicity. Tak ma na imię. Felicity.

– Twój ulubiony serial – przypomniał sobie. Po zajęciach Erica przychodziła do jego pokoju w akademiku, zrzucała buty, rozciągała się na łóżku i oglądała powtórki. Uwielbiała analizować wybór mężczyzn przez bohaterkę i dyskutować na ten temat, płakała z rozpaczy, kiedy emitowano odcinek, w którym Keri Russell wystąpiła z krótko obciętymi włosami.

Wszystko to do niego wróciło. Nocne rozmowy z przyjaciółmi z college’u. Alkohol i imprezy. Ich teatralne kłótnie, a potem seks na zgodę.

Dzień ich ślubu. I rok później – dzień, kiedy od niej odszedł.

Wszystko wydarzyło się tak dawno. Patrząc wstecz, doszedł do wniosku, że oboje zachowywali się jak dzieci.

– To nie ma sensu, Erica. Nie widziałem cię od dziesięciu lat. Jestem żonaty.

– Wiem.

– Wiesz? Nie możesz się ot tak pojawiać pod moimi drzwiami.

– Jest taki ktoś… – Znowu zaczęła chodzić tam i z powrotem, unosząc do ust papierosa, którego rozżarzony koniec miał tę samą barwę co niebo. – Nauczyciel muzyki w jej szkole. Dziwny człowiek. Chyba mu się podobała. W taki chorobliwy sposób – rozumiesz, co mam na myśli? Ten człowiek coś wie.

Mówiła coraz bardziej urywanym głosem, coraz gwałtowniej gestykulowała. Popiół z papierosa spadał na betonową podłogę werandy. Jeszcze w czasach, gdy wszystko między nimi układało się dobrze – na studiach i przez pierwsze miesiące małżeństwa – Erica miała skłonności do przesady. Nawet najmniejsze nieporozumienie – z nim albo z kimkolwiek innym – zawsze udawało jej się rozdąć do rozmiarów melodramatycznej awantury.

Michael wyciągnął rękę i położył jej dłoń na ramieniu.

– Przestań. Uspokój się i przestań.

Posłuchała. Spojrzała na dłoń, którą trzymał tuż przy zgięciu jej łokcia; dotykał jej skóry pierwszy raz od dziesięciu lat.

Cofnął rękę, ale powiedział:

– Powinnaś zawiadomić policję. Oni się tym zajmą. Ja jutro pracuję.

Przez chwilę milczała. Rzuciła niedopałek, przydepnęła i roztarła podeszwą nowego buta do biegania, zostawiając na betonie ciemną smugę popiołu. W szkole średniej uprawiała biegi przełajowe, w college’u codziennie pokonywała od pięciu do ośmiu kilometrów, nawet rano po nocnych imprezach. W każdą czynność – chodzenie, naukę, mówienie, seks – wkładała ogromną, niemal gorączkową energię. Spojrzała na Michaela, jakby nie zrozumiał czegoś oczywistego.

– Ależ policja jej szuka. Przez cały dzień. Wiesz, co się dzieje, kiedy nie znajdą kogoś od razu? Wiesz, co się dzieje z zaginioną osobą? Z dzieckiem?

– Erica…

– Bez przerwy rozmawiam z policjantami, odpowiadam na pytania o mnie, moje finanse, sprawy osobiste i o ludzi, których w życiu poznałam. Łącznie z tobą.

– Ze mną?

– Pytają o znajomych i rodzinę. O każdą rzecz w moim życiu. Kiedy zaginie dziecko, sprawdzają wszystko. Muszę odpowiadać na najbardziej krępujące pytania. Najbardziej osobiste.

Michael odsunął się od niej o krok. Sięgnął za siebie, próbując znaleźć po omacku klamkę. Baseball, pomyślał. Dobra książka. Tylko tego pragnął. Chciał wrócić do środka.

Zająć się swoim życiem, nie cudzym.

W rogu, w miejscu, gdzie słupek łączył się z dachem werandy, zobaczył gniazdo os. Miał je usunąć w miniony weekend, ale tego nie zrobił, mimo że jeden z owadów dostał się do domu i latał po kuchni, wpadając co chwila na szybę, dopóki Angela nie trzepnęła go gazetą. Gniazdo zdążyło się rozrosnąć. Coraz więcej os brzęczało w środku i unosiło się nad zbudowanym z masy celulozowej osiedlem. Wiatr zadął z innej strony, przynosząc silniejszą woń pieczonego mięsa. Kolor nieba zmieniał się z błękitu dnia w fiolet nocy.

– Powinnaś być z nimi w kontakcie – poradził. – Z policjantami. Wróć do nich. Słuchaj, co mają do powiedzenia. Mów, co chcą wiedzieć. Nigdy nie miałaś sekretów, więc powiedz o wszystkim, co może im pomóc. Ja jestem tylko facetem, którego kiedyś znałaś. Na nic się nie zdam.

Była żona utkwiła w nim wzrok. Jej oczy napełniły się łzami. Pochyliła głowę przesadnie nisko, jakby w modlitwie. Ten gest pamiętał z czasów studiów, kiedy się denerwowała albo kiedy się kłócili. Dzisiaj, tak samo jak wtedy, na jego widok obudziła się w nim empatia i niepokój. Erica wydawała się czasem bezbronna, sprawiała wrażenie, jak gdyby wszystko odczuwała głębiej niż inni. Kiedy pogrążała się w bólu albo rozpaczy, przykro było na nią patrzeć.

Po chwili uniosła wzrok i spojrzała na niego oczami lśniącymi od łez. Drżał jej podbródek.

– Musisz mi pomóc. Nie masz wyboru. – Ton jej głosu wyraźnie się zmienił. Zniknęła nuta szaleństwa i rozgorączkowania. Odezwał się paniczny lęk.

Po chwili dodała prawie szeptem:

– Jest twoja, Michael. Felicity to twoja córka i musisz mi pomóc ją odzyskać.

 

ROZDZIAŁ 3

To niemożliwe…

Za jego plecami otworzyły się drzwi. Michael wciąż trzymał klamkę, kiedy się poruszyła, cofnął więc dłoń. Angela. Z rozchylonymi ustami przyglądała się scenie przed domem, usiłując znaleźć odpowiednie słowa, dokładnie tak samo jak Michael kilka chwil wcześniej.

– Coś się stało? – spytała w końcu.

Erica stała z rękami na biodrach i buńczucznie wysuniętą brodą, ciągle jednak miała łzy w oczach.

Michael spoglądał to na jedną, to na drugą, czując dziwny przypływ zażenowania. Kiedyś wpadli z Angelą na jego dziewczynę ze szkoły średniej, Kaylę McKee, z którą chodził przez całą ostatnią klasę; z zakłopotaniem dokonał niezręcznej prezentacji na środku sklepu spożywczego, a potem, w drodze do domu, żona śmiała się z tego, że Kayli towarzyszyła trójka dzieci i na dodatek czwarte było w drodze. „Płodna jak królica – powiedziała. – Miałbyś już z nią sporą trzódkę”.

To było, jeszcze zanim dotarło do nich, że mogą mieć poważniejsze kłopoty z poczęciem dziecka. Angela, w przeciwieństwie do niego, zawsze swobodnie mówiła o swoich byłych chłopakach i kochankach, wspominała o nich mimo­chodem, jak o ubraniu albo butach, które kiedyś nosiła.

Nie było jej jednak do śmiechu na werandzie, kiedy zobaczyła gościa.

– Angela – bąknął – to jest… Erica. Moja… Chyba się nie znacie.

– Cześć – rzuciła oschłym tonem Angela i skinęła jej głową. – Miło cię poznać. Myśleliśmy, że to jakieś dzieciaki chcą coś sprzedać.

– Przepraszam, ale muszę z nim porozmawiać – odparła Erica. – To ważne.

– Michael, wszystko w porządku? – Angela oparła dłonie na biodrach, bezwiednie naśladując pozę jego eksżony.

– Możesz nas na chwilę zostawić? – poprosił. – Wyjaśnię to i zaraz do ciebie przyjdę. Obiecuję.

– Robi się późno – odpowiedziała z naciskiem. Przeciąg­łym spojrzeniem obrzuciła od stóp do głów Ericę, a potem odwróciła się i zniknęła za drzwiami, które pozostawiła otwarte.

Michael wiedział, co miała na myśli. Chodziło o owulację. Znowu musieli spróbować. Tego wieczoru i prawdopodobnie nazajutrz rano. Mieli to zaplanowane.

– Wiem, że mnie nie lubisz – powiedziała Erica do Angeli. – Dałaś mi to jasno do zrozumienia.

Angela zamknęła za sobą drzwi.

Słowa Eriki zwróciły jego uwagę. Zabrzmiały tak, jakby nawiązywały do czegoś więcej niż tylko do tej chwili na werandzie, może jednak był to przejaw łatwej do przewidzenia nieufności między dwiema kobietami, które spotykały się z tym samym mężczyzną, a potem kolejno za niego wyszły. Michael zamierzał o to spytać, ale się powstrzymał. Miał ważniejszą sprawę do wyjaśnienia.

Przypomniał sobie, co powiedziała tuż przed pojawieniem się Angeli.

Jest twoja, Michael. Felicity to twoja córka.

– Erica – powiedział. – Nie wiem, o czym mówisz. Nie mamy ze sobą żadnych dzieci. Nie bardzo rozumiem, po co tu przychodzisz i próbujesz wywrócić moje życie do góry nogami.

Nie zmieniła wyzywającej pozy.

– Uprawialiśmy seks do końca. Dopóki mnie nie zostawiłeś. Nie zawsze uważaliśmy. Dobierałeś się do mnie w środku nocy. Chyba żadne z nas nie do końca zdawało sobie sprawę, co robimy.

– Ona ma dziesięć lat?

– Tak.

– I nigdy mi o niej nie powiedziałaś? Daj spokój, to jakiś obłęd.

– Nie jesteśmy małżeństwem, ale mimo to nie możesz się zachowywać, jakbym nadmiernie reagowała albo histeryzowała. Zawsze tak robiłeś i to nie było fair wobec mnie. – Znowu zaczęła grzebać w kieszeniach. Michael pomyślał, że sięga po następnego papierosa, ale wyjęła lśniącego iPhone’a. Szybkimi ruchami palca odnalazła to, co chciała, po czym odwróciła ekran i mu pokazała.

Zdjęcie dziewczynki. Była blondynką, jak prawie wszystkie kobiety w jego rodzinie. Miała różowe policzki i stała przed stajnią czy stodołą z popękanych desek, z których odpadały płaty czerwonej farby. Śliczne dziecko.

Ale czy to naprawdę jego córka?

– Nie widzisz? – zdziwiła się Erica. – Jaka podobna?

– Jest blondynką. Mnóstwo ludzi na świecie ma jasne włosy. Nie wszyscy są moimi dziećmi. Nie ma wśród nich ani jednego mojego dziecka.

– Przyjrzyj się lepiej. Powiększ.

– Słuchaj, nie mogę nawet… Próbujemy od dwóch lat i lekarz twierdzi, że być może nie będę mógł zostać ojcem. Jak więc ta dziewczynka…

– Popatrz.

Posłusznie przyjrzał się fotografii. Przypomniał sobie determinację byłej żony, jej żelazną wolę, gdy coś sobie wbiła do głowy. Kciukiem i palcem wskazującym powiększył dziecięcą twarz, która mimo zapadającego zmierzchu wciąż była wyraźna. Bardziej szczegółowy obraz nie ukazał jego oczom nic więcej. Wciąż widział ładną jasnowłosą dziewczynkę gdzieś na wsi, z policzkami zarumienionymi po długim biegu albo od zimnego wiatru.

– Nie rozumiem. To zdjęcie niczego nie dowodzi.

– Robyn – powiedziała Erica. – Czy ona nie przypomina ci Robyn?

 

ROZDZIAŁ 4

Michael przypatrywał się fotografii jeszcze przez chwilę, a potem próbował oddać telefon Erice, nie chciała go jednak wziąć, stali więc tak bez ruchu – on z ręką wyciąg­niętą w jej stronę, ona z opuszczonymi ramionami. Gdzieś z głębi ulicy dobiegła seria huków petard, a potem śmiech dzieci.

– Wydaje mi się, że powinnaś już pójść – powiedział.

– Bardzo dobrze cię znam, chyba najlepiej ze wszystkich ludzi na świecie. Wiem, kim jesteś, Michael. Kiedy zaginie mała dziewczynka, koniecznie trzeba działać. Nigdy nie odwróciłbyś się plecami od dziecka, które znalazło się w niebezpieczeństwie. Od własnego dziecka. Swojej córki.

– Ona nie jest…

Skąd mógł wiedzieć, czy to prawda? Owszem, uprawiali seks prawie do końca małżeństwa. I owszem, zgadzałby się wiek dziecka. Felicity. Ale Erica miała brać pigułki. A on i Angela tak bardzo starali się o poczęcie…

Mimo to rzeczywiście była podobna do Robyn.

– Powołujesz się na nią, żeby łatwiej ci było mną manipulować – oznajmił. Musiał jednak oddać Erice sprawiedliwość – zawsze była szczera i bezpośrednia.

– Tak, masz rację – odparła.

 

Michael był najstarszy z trojga rodzeństwa. Miał dwie młodsze siostry: Lynn, starszą z nich, i Robyn. Gdy skończył dwanaście lat, a siostry odpowiednio dziewięć i sześć, mieszkali w domu w Cottonsville w stanie Kentucky, jego rodzinnym mieście, gdzie do dziś mieszkał z Angelą. To był przeciętny dom, z pewnością mniejszy od tego, do którego ostatecznie przeprowadzili się rodzice; było ich stać na jego zakup, ponieważ należąca do ojca firma, świadcząca domową opiekę medyczną, ciągle rozwijała się i rozrastała.

Pierwszy dom znajdował się w północnej części miasteczka, na skraju osiedla przylegającego do pola kukurydzy, które wydawało się bezkresne. Dzieci spędzały wiele godzin na huśtawkach zainstalowanych tam na długo przed kupnem domu. Najbardziej lubiła z nich korzystać Robyn, najodważniejsza z rodzeństwa.

To się zdarzyło latem. Michael dobrze pamiętał. Dziewiętnastego lipca. Do dwudziestej trzeciej rocznicy został mniej więcej miesiąc. Do dziś czasami mu się to śniło. Do dziś co najmniej kilka razy w roku budził się z łomotem serca, w piżamie mokrej od potu…

Tamtego dnia świeciło słońce, niebo było błękitne i bezchmurne. Michael nie może sobie nawet przypomnieć, dlaczego wszyscy troje bawili się wtedy w ogrodzie. Skończył już dwanaście lat, za dużo, by cierpliwie i z zaciekawieniem uczestniczyć w zabawach młodszych sióstr. Mama chyba rozmawiała wtedy przez telefon, brała prysznic albo zajmowała się czymś w domu, prawdopodobnie dlatego cała trójka dzieci znalazła się razem w ogrodzie. Tato był pewnie w pracy. Można było odnieść wrażenie, że tato aż do dnia swojej śmierci zawsze był w pracy.

Michaela znudziły głupie dziewczyńskie piosenki, które śpiewała Lynn, i nieustanne radosne trajkotanie Robyn. Odwrócił się do nich plecami i ruszył w głąb pola za domem. Lubił chodzić wzdłuż szeregów kukurydzy, przesuwając ręką po zielonych szorstkich liściach i słuchając ich szelestu. Znał słodki zapach łodyg, intensywną woń ziemi. Nie mógłby się zgubić. Kukurydza rosła w tak równych i regularnych rzędach, a biegnące między nimi ścieżki były tak wyraźne i proste, że zawsze potrafił odnaleźć drogę powrotną. Znakomicie orientował się w terenie i nigdy się nie zdarzyło, by poszedł w przeciwną stronę.

Nie był pewien, jak daleko zapuścił się tamtego dnia. Raczej niezbyt daleko. Wiedział, że ma być w ogrodzie i pilnować sióstr, by nigdzie nie odeszły albo się nie pokłóciły. Już w tak młodym wieku zdawał sobie sprawę, jak wyjątkowe miejsce zajmuje w ich życiu. Podziwiały go. Uwielbiały. Zawsze go słuchały bardziej niż rodziców, czuły też przed nim większy respekt. Nawet mała Robyn, którą Lynn zawsze nazywała ulubienicą ojca. Robyn, córeczka tatusia…

Michael nie był pewien, dlaczego tamtego dnia zawrócił.

Nie martwił się, że dziewczynki zostały same. Jego zdaniem były na tyle duże, że nie musiał ich już stale pilnować. Tamtego lata uznał, że kiedy jest w pobliżu, obie zachowują się jak małe dzieci, a gdy zostawały same, poczynały sobie bardziej dojrzale.

Mimo to mama często prosiła, by miał je na oku, kiedy była zajęta czymś innym. Wiedział, że najbardziej boi się o Robyn. Już w wieku sześciu lat jego siostra odznaczała się skłonnością do brawury. Wspinała się na wszystko – wysokie drzewa i drabinki na placach zabaw. Pędziła na rowerze z zawrotną prędkością, wskakiwała do tej części basenu, która była najbardziej głęboka, nie przejmując się, czy w pobliżu jest ktoś dorosły, czy nie. Niepokoiła Michaela nie mniej niż jego matkę. On miał lęk wysokości, nie znosił szybkiej jazdy ani poczucia, że nie panuje nad sytuacją. Robyn nigdy nie miała żadnych oporów, a ich tato uwielbiał jej odwagę.

Chwalił córkę, ilekroć narażała się na niebezpieczeństwo. Dopingował ją, gdy podczas ćwiczeń gimnastycznych fiknęła koziołka tak wysoko, że upadła, a kiedy na nią krzyczał za to, że za wysoko wspięła się na drzewo, robił to ze śmiechem.

Takie zachowanie ojca budziło w Michaelu niepokój. Uważał, że jego reakcje tylko zachęcają dziewczynkę do jeszcze bardziej ryzykownych wyczynów. W odróżnieniu od niego, Lynn odnosiła się do tego ze złością. Często skarżyła się bratu – a czasem mamie – że tata wyraźnie faworyzuje Robyn; że wszystko puszcza jej płazem, nigdy jej nie karze. On pogodził się z faktem, że tak rzecz się ma z najmłodszym dzieckiem. Koledzy ze szkoły, którzy mieli młodsze rodzeństwo, jak jeden mąż narzekali na to samo: maluchowi wszystko uchodzi na sucho.

Lynn brała to jednak sobie do serca. Nie zbywała zachowania Robyn ani ojca lekceważącym wzruszeniem ramion, nie przewracała oczami i nie godziła się, że tak po prostu musi być. Próbowała z tym walczyć. Nie chciała się niczym dzielić z siostrą, wyganiała ją, gdy w odwiedziny przychodziły koleżanki ze szkoły, chociaż przekonywały, że mała jest urocza i zabawna. Michael kładł to na karb siostrzanej rywalizacji, problemu z młodszym rodzeństwem tej samej płci, któremu rodzice poświęcają więcej uwagi.

Nie spieszył się, wracając przez kukurydzę do ogrodu. Wieczorem miał trening baseballa. Nie mógł się doczekać, by znaleźć się na boisku, zobaczyć kolegów i rzucać piłkę, nie zważając na to, że robi się coraz bardziej gorąco. Uwielbiał czuć pod stopami ubity piasek, słyszeć uderzenia kija przy odbiciu i okrzyki kumpli z drużyny.

Kiedy zbliżał się do ogrodu, dobiegł go czyjś krzyk.

Jego siostry znowu kłóciły się o coś, co jedna z nich uznała za niesprawiedliwość, i jak zawsze podczas takiej awantury wrzeszczały na siebie ostrymi, piskliwymi głosami. Któraś z nich za długo zajmowała huśtawkę. Jedna zwyzywała drugą. Zabrała zabawkę należącą do drugiej…

Gdy Michael wyłonił się z kukurydzy, zapadła cisza.

Wiał gorący wiatr, ale huśtawka była nieruchoma.

Robyn leżała na ziemi z głową obróconą pod dziwnym kątem.

Wiedział, że jedną z jej ulubionych zabaw jest przechodzenie po poprzeczce huśtawki z szeroko rozłożonymi rękami, jakby balansowała na równoważni. Tyle że ta równoważnia znajdowała się dwa i pół metra nad ziemią.

Nigdy nie spadła z poprzeczki, nigdy nawet się nie zachwiała, choć na sam widok Michaelowi ściskał się żołądek i kręciło mu się w głowie, jak gdyby miał dostać mdłości. Ta wysokość go przerażała.

Ona często śmiała się z góry i drwiła z rodzeństwa. Ale nigdy nie spadła.

Aż do tamtego dnia.

Lynn stała z boku z otwartymi ustami, na jej twarzy malowała się zgroza.

A po chwili z domu wybiegła ich mama, unosząc ręce w przypływie paniki.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI