Czy mieszka z nami Messi? - Mateusz Pietsch - ebook

Czy mieszka z nami Messi? ebook

Mateusz Pietsch

0,0

Opis

Książka, którą trzymasz w ręku powstała z myślą o rodzicach, trenerach i opiekunach. Stanowi skondensowaną dawkę wiedzy z zakresu rozwoju sportowego. Ponadto, przybliżając prawdziwe historie sportowych mistrzów takich jak Messi, Ronaldo dostarcza praktycznych wskazówek dla każdego kto myśli o wychowaniu przyszłej gwiazdy sportu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 209

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Mateusz Pietsch

Czy mieszka z nami Messi?

Poradnik dla rodziców, trenerów i wychowawców

Tłumaczenia przytoczonych cytatów z publikacji anglojęzycznych dokonał Mateusz Pietsch

© Mateusz Pietsch, 2019

Książka, którą trzymasz w ręku powstała z myślą o rodzicach, trenerach i opiekunach. Stanowi skondensowaną dawkę wiedzy z zakresu rozwoju sportowego. Ponadto, przybliżając prawdziwe historie sportowych mistrzów takich jak Messi, Ronaldo dostarcza praktycznych wskazówek dla każdego kto myśli o wychowaniu przyszłej gwiazdy sportu.

ISBN 978-83-8189-126-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Dla kochanej żony Marty i syna Franciszka.

Wstęp

W czasie swojej trenerskiej kariery spędziłem setki godzin, uczestnicząc w różnego rodzaju stażach i kursach. Odbyłem wielomiesięczne praktyki w różnych zakątkach Europy i poza Starym Kontynentem. Zgromadzona w ten sposób wiedza pozwalała mi udoskonalać swoje treningi, przygotowywać plany zajęć, tworzyć program i wizję klubu. Innymi słowy, budować środowisko, z którego być może kiedyś wyłoni się piłkarski diament. Choć cenię sobie doświadczenie zdobyte w przeszło dziesięcioletniej pracy zza bocznej linii, doszedłem do wniosku, że jest jeden obszar, w którym zrobiłem bardzo niewiele. Jednocześnie coraz bardziej przekonywałem się, jak duży ma on wpływ na sportowy rozwój moich zawodników.

Edukacja rodziców, bo, jak zapewne już się domyślasz, o nią tu chodzi, nie jest czymś popularnym w środowisku trenerskim. Chociaż sam temat rodziców — i owszem. Niestety zazwyczaj rodzice występują jako antybohaterowie tych opowieści. Konflikty na linii trener–rodzic to również często spotykany temat na forach poświęconych szkoleniu.

Nieporozumienia między trenerami a rodzicami wynikają po pierwsze z braku wiedzy na temat szkolenia u tych drugich. I nie jest to zarzut w kierunku ojców i matek, gdyż tak naprawdę mimo że dostęp do wiedzy jest otwarty, nie ma ona przystępnej formy dla kogoś, kto nie chce zdobywać uprawnień trenerskich, a jedynie pomóc swojemu dziecku rozwinąć sportowy potencjał.

Po drugie zaś — z niedocenienia przez środowisko trenerskie bardzo ważnej w kontekście szkolenia roli, jaką odgrywa właśnie opiekun dziecka. Bo zastanówmy się: kto ma większy wpływ na rozwój młodego człowieka? Trener, którego zawodnik widzi trzy razy w tygodniu w czasie treningu bądź meczu, czy rodzic, który opiekuje się swoim dzieckiem przez cały czas? Nie ulega wątpliwości, że najważniejszym trenerem każdego młodego zawodnika jest tata bądź mama. Nie bez przyczyny za sukcesami wielkich sportowców, takich jak siostry Williams, Andy Murrey, Mark Webber, Michael Jordan i wielu innych, stoją ich rodzice. To oni inspirują swoje dzieci i kształtują ich sposób myślenia. To w końcu rodzice zarządzają ich czasem i to oni stanowią dla dziecka pierwszy autorytet w każdej życiowej sprawie.

Jednym z celów, jaki przyświecał mi podczas pisania tej pracy, było dostarczenie podstawowych informacji związanych z problematyką szkolenia sportowca (nie tylko w zakresie piłki nożnej) tak, aby pomogła ona tworzyć wspólny grunt i tym samym ułatwiała trenerom, instruktorom i nauczycielom kontakt z rodzicami. Możliwość zapoznania się z koncepcjami, jakie leżą u podstaw naszego podejścia do treningu ich dzieci, pozwoli rodzicom zrozumieć decyzje, które podejmujemy jako szkoleniowcy. To z kolei sprawi, że będą dodatkową pomocą w procesie szkolenia. Jestem pewien, że każdy trener doceni siłę, jaką daje wsparcie rodziców. Już samo to jest wystarczającym powodem, dla którego powinniśmy patrzeć na opiekunów zawodników jak na potencjalnie największych sojuszników na trudnej drodze sportowego rozwoju naszych podopiecznych.

Ale to nie jedyny wymiar tej książki. Patrząc na gwiazdy sportu, często widzimy obraz, który wydaje się nam poza zasięgiem zwykłego człowieka. Mity dotyczące talentu i fałszywe dogmaty funkcjonujące w szkoleniu prowadzą do tego, że wiele osób traci wiarę w końcowy sukces. Poradnik jest więc próbą zmiany sposobu patrzenia na kariery wielkich zawodników i zawodniczek. Status celebryty, jaki zyskują dzięki popularności, sprawia, że mamy tendencje do przypisywania gwiazdom sportu niemal nadludzkich cech, co czasem ma swój wyraz w nadawanych im przydomkach: Galacticos, Bóg, Robot, Król itd. Liczne przykłady sportowców użyte w tej pracy poza tym, że mają pomóc dostrzec konkretny element, istotny z punktu widzenia rozwoju sportowego, ukazują czołowych przedstawicieli świata sportu w innym świetle. Nie są to już genialni piłkarze, giganci tenisa czy arcymistrzowie szachowi. Na kartach tej książki przemawiają do nas jako chłopcy i dziewczynki, których dziecięce lata nie różniły się zbytnio od dzieciństwa naszych zawodników. Przeżywali te same wzloty i upadki. Napotykali te same trudności na swojej sportowej drodze. A to, co przyczyniło się do ich sukcesu, ma jak najbardziej realny charakter. Ich historie pomagają nam uświadomić sobie, iż pomimo faktu, że na ostateczny sukces składa się wiele czynników, większość z nich można kontrolować.

Na tym aspekcie skupia się głównie pierwsza część. Przykłady sportowców takich jak Stefan Holm czy siostry Polgar pomagają nam obalić mit dotyczący pojęcia talentu, ostatecznie zburzony przez Carol Dweck i jej wieloletnie badania. Dalej omawiamy dylemat rodzica, szukając odpowiedzi na pytanie, w jakim stopniu to rodzic powinien organizować czas swojemu dziecku. Zastanawiamy się również, na ile uzasadniony jest stereotyp surowego rodzica, który pozbawia swoją pociechę dzieciństwa, przelewając na nią swoje niespełnione sportowe ambicje.

W drugiej części zaglądamy do domów rodzinnych sportowych mistrzów. Staramy się przyjrzeć dokładnie, jak wyglądało życie na ich podwórku i ulicy. Sprawdzamy, jak układały się relacje z rodzeństwem i rówieśnikami. Korzystając z ich wspomnień, dowiadujemy się z kolei, jakie były ich sportowe początki. Jest to również dobrą okazją do porównania tamtej rzeczywistości z obecnymi realiami. O tym piszę w rozdziale Dzieci z wolnego wybiegu, który jednocześnie ma zwrócić uwagę na zagrożenia wynikające z obecnie panujących trendów społecznych.

Psychologia sportu to w ostatnich latach szybko rozwijająca się dziedzina. Jest dla mnie oczywiste, że aspekt związany z psychiką młodego sportowca musiał również znaleźć się w tej pracy. Pierwszy rozdział trzeciej części to krótkie wprowadzenie do psychologii sportu. Opisuję w nim główne nurty i paradygmaty, z których korzystają specjaliści z tej dziedziny. W dalszej części poszukujemy osobowości mistrza. Wykorzystując badania w zakresie osobowości oraz przykłady z życiorysów dwunastki sportowców, staramy się wychwycić te cechy, które przyczyniły się do ich sukcesu. Rozdział dotyczący porażki przede wszystkim definiuje nam niepowodzenie w kontekście rozwoju sportowego, ale również mówi o tym, jak należy zachowywać się w obliczu przegranych zawodów dziecka. Mentalność ofiary to temat ostatniego rozdziału. Mowa w nim o odpowiedzialności zawodnika za własny rozwój oraz o konieczności budowania kompetencji, dzięki której zawodnik zyska pewność siebie.

W czwartej części czytelnik przeczyta o tym, co to jest otoczka mielinowa i jaką pełni funkcję w nauce konkretnych umiejętności. Kolejne rozdziały opisują, jak istotny jest trening w drodze do sportowego sukcesu. Czytelnik poznaje zasady dobrego treningu oraz dowiaduje się, jak przebiega rozwój zawodnika do osiągnięcia wieku seniorskiego. W tej części opisuję również overcoaching i zagrożenia z nim związane. Ostatnie rozdziały to studium przypadku. Opisuję historię małego Kacpra, który pod okiem swojego ojca rozwinął ponadprzeciętnie umiejętności piłkarskie, czym wzbudził zainteresowanie największych klubów w Europie. Niespełnione sportowe nadzieje na przykładach Leandra Depetrisa oraz Dennisa Krola dają nam do zrozumienia, jak wiele zależy od otoczenia, w którym rozwija się sportowy talent.

Na ostatnich kartach książki czytelnik znajdzie rodzicielski FAQ, czyli Co chciałbyś wiedzieć, ale boisz się zapytać trenera.

Każda część zakończona jest praktycznymi wskazówkami dla rodziców, trenerów i opiekunów.

Część I: Niebezpieczny mit

Rozdział I: Twoje dziecko nie ma talentu

Mój tata mówi, że jeśli będę odbijał 2,5 tysiąca piłek dziennie, odbiję 17,5 tysiąca piłek w tygodniu, więc na koniec roku odbiję w sumie prawie milion piłek. On wierzy w matematykę. Liczby —jak mówi —nie kłamią. Dziecko, które odbija milion piłek każdego roku, musi być nie do pokonania[1].

— Andre Agassi

W tym rozdziale postaram się pozbawić ciebie, drogi rodzicu, złudzeń dotyczących wrodzonych talentów twojej pociechy. Postawię kilka, wydawałoby się kontrowersyjnych, tez, które jednak znajdują poparcie w badaniach i biografiach sportowców. Jeśli poczułeś niepokój związany z tytułem tego rozdziału, to uspokajam: po lekturze tej części powinieneś dojść do wniosku, że niesie ona ze sobą pozytywne przesłanie.

Moim ulubionym przykładem obrazującym fałszywość dogmatu wrodzonych zdolności jest przypadek sióstr Polgar. Ta niezwykła historia zaczyna się w 1965 roku w Budapeszcie, kiedy to Klara Alberger, atrakcyjna nauczycielka języków obcych z Ukrainy, spotyka Laszlo Polgara. Niespełna dwudziestoletni nauczyciel psychologii nie był typem romantyka, o czym może świadczyć fakt, że na pierwszym spotkaniu wyłożył Klarze swoje, zgoła nieortodoksyjne, teorie pedagogiczne. Mówiąc najprościej, Laszlo wierzył, że postacie takie jak Mozart czy Ruth Lawrence (w tamtym czasie dziewczynka zasłynęła genialnym umysłem matematycznym; w wieku 12 lat dostała się na Oxford, który ukończyła w dwa lata) nie rodzą się geniuszami, a stają się nimi w wyniku ciężkiej pracy i korzystnych warunków, w których wzrastały. Co więcej, twierdził, że wie, jak takie warunki stworzyć. Dziewczyna po kolacji z młodym pedagogiem stwierdziła: Spotkałam interesującego mężczyznę, jednak nie mógłby zostać moim mężem.

Para korespondowała ze sobą przez dwa lata, wymieniając opinie na tematy zawodowe. Po około półtora roku Klara pomyślała, że być może Laszlo jest tym jedynym, i wysłała pierwszy miłosny list, który zawierał propozycję małżeństwa. Wizja, w której jej dzieci zostają poddane naukowo-edukacyjnemu eksperymentowi, nie przestraszyła Klary. W kwietniu 1967 roku wzięli ślub.

Ich pierwsze dziecko, Zsuzsa Polgar, przyszło na świat niemal dokładnie dwa lata później. Kolejne córki, Zsofia i Judit, rodzą się kolejno w 1974 i 1976 roku.

Wybór dyscypliny, w jakiej Laszlo i Klara będą edukować swoje pociechy, padł na szachy. Stało się tak z kilku powodów. Po pierwsze, jest to sport w zasadzie całkowicie pozbawiony przypadkowości. Po drugie, w każdym eksperymencie potrzebne są zmienne kontrolowane, dlatego wychowanie trójki szachistek na mistrzowskim poziomie w rodzinie, która nie ma tradycji w królewskiej grze, pozwoli udowodnić tezę Laszlo ponad wszelką wątpliwość.

Zdeterminowany ojciec rozpoczął trening bardzo wcześnie. Początkowo dawał dzieciom figury szachowe do zabawy. Zachęcał, aby czerpały przyjemność z ich koloru, kształtu… Gdy tylko potrafiły już dosięgnąć końca szachownicy, rozpoczynały trening. Trwał on od 8 do 10 godzin dziennie. Studiowali różne aspekty gry: teorie otwarcia, speed chess, zakończenia. Sam Laszlo był amatorem, jeśli chodzi o szachy, dlatego dziewczynki bardzo wcześnie zostały zapisane do klubu szachowego MTK Budapeszt. W wieku sześciu lat Zsofia i Judit potrafiły grać „na ślepo”[2] z zegarami. Dziewczynki nie chodziły do szkoły, a pojawiały się tam tylko na zaliczenie egzaminów[3].Dzisiaj siostry są mistrzyniami szachowymi. Judit uzyskała nawet tytuł arcymistrza. W swojej karierze pokonywała wielkich mistrzów szachowych takich jak Garri Kasparow. Nazwisko Polgar widnieje na czołowych miejscach list najlepszych szachistów i szachistek wszech czasów. Laszlo dowiódł swoich teorii.

Czy jednak rzeczywiście jest tak, że przy zapewnieniu odpowiednich warunków i ciężkiej pracy twoje dziecko może osiągnąć mistrzowski poziom w każdej dziedzinie? Czy to, z czym przychodzimy na świat, nie ma znaczenia, a matka natura przy narodzinach obdarowuje wszystkich po równo?

Przenieśmy się na chwilę do roku 2007, do Japonii, gdzie odbywają się mistrzostwa świata w lekkoatletyce. Piąty dzień zmagań sportowców. Właśnie rozpoczyna się konkurs skoku wzwyż. W miarę jak zawody nabierają tempa, odpadają kolejni skoczkowie. Do ostatecznej rozgrywki dochodzi pomiędzy czterema zawodnikami, którzy pokonali wysokość 233 centymetrów: Donaldem Thomasem, Jarosławem Rybakowem, Kyriakosem Ioannou i Stefanem Holmem. Następnie poprzeczka wędruje o dwa centymetry wyżej. W swojej pierwszej próbie tę wysokość pokonuje Donald Thomas. Wszyscy pozostali zawodnicy zawodzą w pierwszym skoku. Ostatecznie jeszcze dwóch pokona przeszkodę zawieszoną na 235 centymetrach i na tym poziomie wszyscy zakończą zawody. Ze względu na to, że tylko reprezentant Bahamów, Donald Thomas, zaliczył pierwszą próbę na wysokości 235 centymetrów, to właśnie jemu przypadł tytuł mistrza świata.

Nie byłoby w tym nic szczególnego, gdyby nie jeden istotny fakt: nowy mistrz świata swój pierwszy trening odbył nieco ponad rok przed mistrzostwami w Japonii… Nigdy przedtem nie miał on do czynienia z profesjonalnym skakaniem.

Przygoda ze skakaniem rozpoczęła się dla młodego Bahamczyka przypadkowo. W styczniu 2006 roku w jednej z akademickich kawiarni Uniwersytetu Lindenwood w Saint Charles w stanie Missouri Donald przechwalał się przed grupą kolegów swoimi zdolnościami robienia koszykarskich wsadów. Wśród słuchaczy znajdował się czołowy skoczek uczelni Carlos Mattis, którego drażniły przechwałki Thomasa. Rzucił on Donaldowi wyzwanie, sugerując, że ten nie przeskoczy poprzeczki zawieszonej na wysokości 200 centymetrów. Zakład został przyjęty. Po paru chwilach obaj spotkali się na uniwersyteckim stadionie. Thomas w szortach, T-shircie i w zużytych trampkach staje na rozbiegu. Podbiega. Skacze. Belka ani drgnie, a zdumiony Mattis patrzy z niedowierzaniem. Następnie podnosi poprzeczkę o pięć centymetrów. Kolejna próba i znów zaliczona. 213 centymetrów — na takiej wysokości Donald Thomas kończy swoje pierwsze zawody w skoku wzwyż…[4]Nie można powiedzieć, by były to podręcznikowe, nienaganne technicznie skoki. Wręcz przeciwnie. Charakterystyczne wygięcie pleców w czasie lotu u tego skoczka było ledwie zauważalne. Jakimś cudem jednak ten sportowy amator bez przygotowania był bliski wyrównania rekordu szkoły! Taki wyczyn nie mógł pozostać niezauważony. Nowego zawodnika pod swoje skrzydła szybko wziął trener Lane Lohr, który właśnie szykował kadrę na wiosenny uniwersytecki mityng. Po dwóch miesiącach Donald Thomas bierze udział w międzynarodowych zawodach w Australii, gdzie zajmuje miejsce tuż za podium. Wynik na tyle dobry, by otrzymać stypendium Uniwersytetu Auburn. Uczelnia postawiła jednak jeden warunek: przyszły student musi rozpocząć intensywny trening lekkoatletyczny.

Wydawało się to dość oczywiste, jednak nie dla Thomasa. Nie był on typem pracowitego sportowca. Bywało, że po przerwie w zajęciach nie wracał na stadion. Trener mógł go wtedy znaleźć na boisku koszykarskim. Tłumaczył się wtedy, że skoki go nudzą… Niemniej jednak młoda rewelacja skoków wzwyż jeszcze w tym samym sezonie bez trudu kwalifikuje się do mistrzostw świata w Japonii, gdzie deklasuje rywali i staje na najwyższym stopniu podium.

A zatem jak to jest z tym wrodzonym talentem? Czy przykład Donalda Thomasa przeczy wyższości treningu nad genami? Nie do końca. Przyjrzyjmy się specyfice sportu, jakim jest skok wzwyż.

Kluczową rolę w pokonywaniu wysokości skokiem odgrywa ścięgno Achillesa. Skoczek podbiegając do przeszkody, wywiera nacisk na ścięgno piętowe, które działa jak ściśnięta sprężyna, generując siłę, która uwolniona w odpowiednim momencie przenosi sportowca nad poprzeczką. Schemat jasny i prosty. Od czego zależy, jaką siłę generuje „sprężyna”? Najważniejsza jest tu długość ścięgna oraz jego twardość. To właśnie jego wrodzona, naturalna sztywność pozwalała Thomasowi skakać nieprzeciętnie wysoko.

Należy się jednak zastanowić, czy konkretna cecha budowy ciała wystarcza, aby mówić o wrodzonym talencie do danej dyscypliny…

W Ameryce średnio co siódmy napotkany człowiek między 20. a 40. rokiem życia o wzroście 213 centymetrów będzie zawodnikiem NBA. Z kolei szansa, że spotkamy zawodnika najlepszej ligi koszykarskiej wśród osób ze wzrostem poniżej 190 centymetrów, to prawie pięć do miliona[5]. Czy możemy zatem powiedzieć o każdym, kto mierzy ponad 213 centymetrów, że ma talent do koszykówki? Albo czy każdy szczupły, niski mężczyzna to urodzony dżokej? Moim zdaniem musimy mówić tu raczej o pewnych predyspozycjachludzi do wybranych dziedzin życia. Cechy wrodzone bez wątpienia mogą pomóc nam w osiąganiu wyników sportowych. Jednak wydaje się, że jest to za mało, by mówić o wrodzonym talencie. Zauważmy, że nawet intuicyjnie określamy talent jako atrybut osobowości. Dla przykładu: osoby o szczupłych, długich palcach nie nazywamy utalentowanym pianistą. Choć bez wątpienia taka cecha pomaga klawiszowcom. Wróćmy jeszcze na chwilę do konkursu w Japonii z 2007 roku, gdyż w tych zawodach wziął udział jeszcze jeden nieprzeciętny sportowiec.

Gdy kamera prezentuje piętnastkę, która zakwalifikowała się do finałowego konkursu, można dostrzec, jak idealnie ciała skoczków przystosowane są do tej dyscypliny. Szczupłe nogi, smukłe sylwetki i ponadprzeciętny wzrost… Prawie wszyscy zawodnicy mierzą więcej niż 190 centymetrów. Jedynie reprezentant Szwecji wyraźnie odstaje. Przy swoich 181 centymetrach jest najniższy w całej stawce. Stefan Holm to jeden z faworytów. Złoty medalista olimpijski. Medalista mistrzostw świata i Europy[6].Stefan to skoczek nieszablonowy. Wzrost u skoczków wzwyż również ma duże znaczenie. Wyższym, ze względu na umiejscowiony wyżej środek ciężkości, łatwiej jest pokonywać skokiem przeszkody. Holm musiał w jakiś sposób skompensować ten niedostatek. Szwed przez ekstremalnie intensywny trening doprowadził do tego, że jego ścięgno było czterokrotnie twardsze od ścięgna przeciętnego człowieka. Jak zbadali to naukowcy, do rozciągnięcia o jeden centymetr achillesa w prawej nodze atlety potrzebny był nacisk 1,8 tony![7]W dzieciństwie skoczek, zafascynowany Patrikiem Sjöbergiem (szwedzkim rekordzistą świata w skoku wzwyż), spędzał całe popołudnia, skacząc ze swoim kolegą z sąsiedztwa przez przeszkodę ułożoną z poduszek. Gdy Stefan miał osiem lat, ojciec dostrzegł pasję syna. Johnny Holm, niegdyś czwartoligowy bramkarz, przerwał obiecującą karierę, bo nie chciał rozstawać się z przyjaciółmi i rodziną. Słuchając opowieści ojca, Stefan wyczuwał, że żałuje on, iż nie zdecydował się na kontynuowanie sportowej kariery. Teraz mógł to naprawić. Poświęcił się bez reszty karierze młodego sportowca.

A ta zaczęła się nie najlepiej. Gdy na młodzieżowych zawodach poprzeczka wieszana była na wysokości głowy Szweda, zdarzało się, że trzy kolejne próby kończył, wbiegając prosto na matę, bez oddania skoku, i odpadał w ten sposób z zawodów. Jednak młody Szwed się nie poddał. Zrezygnował z innych zajęć, by w całości oddać się skakaniu. Tak rozpoczął, jak sam to określa, dwudziestoletni romans ze skokiem wzwyż. Na owoce tej miłości nie czekał długo. W krótkim czasie stał się czołowym skoczkiem w kraju. Niech świadczy o tym fakt, że jako szesnastolatek przegrał tylko jedne zawody.

Wyniki miały swoją cenę. Trening pochłaniał większość jego czasu. Tygodniowy grafik wypełniony ćwiczeniami w zasadzie nie przewidywał miejsca na życie towarzyskie, ale i obowiązki ucznia musiały nieraz ustąpić reżimowi treningów. Zajęcia rozpoczynał o dziesiątej rano: siłownia, płotki (te były specjalnie przerobione przez jego ojca i sięgały blisko 170 centymetrów!), po dwóch godzinach przerwa obiadowa. Po południu wracał na stadion. Jeszcze trzydzieści bezbłędnych skoków i koniec. Bezbłędnych to znaczy bez strącenia poprzeczki na zaplanowanej wysokości, a to niejednokrotnie oznaczało konieczność wydłużania prób do późnego wieczora. Stefan po latach stwierdza, że nie wahałby się postawić wszystkich pieniędzy, zakładając się, że oddał w życiu więcej skoków niż jakikolwiek inny człowiek w historii[8].Przykład Stefana Holma pokazuje, jak w nawet tak stosunkowo mało złożonej dyscyplinie sportu, jaką jest skok wzwyż, trening i praca mogą wpłynąć na osiągi. Przy ewidentnym braku predyspozycji ten niezwykły sportowiec potrafił skoczyć prawie 60 centymetrów powyżej linii swojej głowy! Do dzisiaj jest to rekordowy wynik.

Przykłady tych dwóch sportowców dają nam bardzo istotną informację. Oczywiście, odpowiednie geny predysponują do konkretnych dyscyplin sportowych, ale, co ważniejsze, ich brak nie wyklucza sukcesu w większości dziedzin!

Przy czym im bardziej złożona, skomplikowana jest to dyscyplina, tym nasza genetyczna spuścizna odgrywa mniejszą rolę.

Jak możemy odnieść to do futbolu? Tutaj przejawia się wyjątkowość tej dyscypliny. Jest to na tyle złożona gra, że po pierwsze cechuje ją otwartość na zdecydowanie większą różnorodność genetyczną. To oznacza, że wśród najlepszych sportowców znajdziemy cały wachlarz genów odpowiedzialnych za budowę mięśni czy struktur kostnych, i nie jest to na tyle wyspecjalizowany przedział, by odrzucać wielu młodych piłkarzy już na starcie. Po drugie, pozwala na dość dużą kompensację niedostatków. Dla przykładu: zawodnik może nie być zbyt szybki, ale mieć świetną technikę i przegląd pola. Niski wzrost można nadrobić zwinnością, skocznością itd.[9]Po drugiej stronie spektrum znajdują się dyscypliny takie jak na przykład sprint — sport, w którym geny mają decydujące znaczenie. Choćbyśmy nie wiem jak trenowali, nasz potencjał szybkościowy jest z góry ograniczony poprzez stosunek włókien szybkokurczliwych do wolnokurczliwych dany nam w genach.

Justin Durandt, menedżer Discovery High Performance Centre, które zajmuje się poszukiwaniem zawodników do amerykańskiej ligi NFL, mówi: Najszybszy chłopak, jakiego widziałem, był to szesnastolatek, który w życiu nie miał ani jednego treningu sprinterskiego. Przetestowaliśmy ponad 10 tysięcy chłopców i nigdy nie widziałem, żeby wolny chłopak stał się szybki[10]. Tę samą prawidłowość obserwujemy w badaniach, chociażby tych przeprowadzonych przez Michaela Lombardo i Roberta Deanera. Naukowcy przyglądając się życiorysom 26 światowej klasy sprinterów (w tym 15 złotych medalistów olimpijskich), ustalili, że każdy z nich był uznawany za nieprzeciętnie szybkiego jeszcze zanim rozpoczął profesjonalny trening na torze[11].Bengt Saltin, który testował biegaczy w 1980 roku, stwierdza, że przewaga genetyczna biegaczy w stosunku do społeczeństwa jest wyraźna. Jednakże, co bardzo ważne, nie ma badań, które potwierdzałyby, że występuje ona częściej u którejś grupy etnicznej. Innymi słowy, jak zauważa to Rasmus Ankersen w swojej publikacji TheGold Mine Effect, w losowo wybranej setce ludzi na ulicy w Kingston na Jamajce znaleźlibyśmy tyle samo potencjalnych sprinterów, co w losowo wybranej setce z ulicy w Birmingham w Wielkiej Brytanii. Jest to zatem kolejna dobra wiadomość — wynika z tego bowiem, że twoje dziecko ma procentowo tyle samo szans na przydział genów odpowiedzialnych za włókna szybkokurczliwe, co dziecko urodzone w stolicy sprintu — Kingston[12].Należy jednak zauważyć, że żadne badania nie mówią o tym, iż człowiek nie może poprawić swojej szybkości. Jest to bardzo ważne w kontekście treningu piłkarskiego, o którym powiem szerzej w części poświęconej treningowi. Tymczasem rozprawmy się do końca z poglądem o wrodzonym geniuszu.

[1] A. Agassi, Open: an Autobiography, New York: Knopf, 2015, s. 552.

[2] Gra „na ślepo” — rozgrywanie partii szachowej bez patrzenia na szachownicę.

[3] C. Forbes, Polgar Sisters: Training or Genius?, New York: Henry Holt, 1992, s. 14–15.

[4] D. J. Epstein, The Sports Gene: Talent, Practice and the Truth about Success, London: Yellow Jersey Press, 2014, s. 28–30.

[5] Ibidem, s. 131.

[6]2007 World Championships, Mens High Jump, YouTube.com, 14 marca 2009, www.youtube.com/watch?v=SNFwJdk9dKU

[7] R. Borg, Article: All about the Achilles (Tendon)?, ChampionsEverywhere.com, 19 stycznia 2014, www.championseverywhere.com/article-all-about-the-achilles-tendon/

[8]SCHolm.com, www.scholm.com/engstart.htm

[9] R. Ankersen, The Gold Mine Effect: Crack the Secrets of High Performance, London: Icon Books, 2012, s. 34.

[10] D. J. Epstein, op. cit., s. 47.

[11] M. Lombardo, R. Deaner, Practice Does Not Make Perfect: Elite Sprinters Destroy Myth That Athletes Made, Not Born, GeneticLiteracyProject.org, 8 lipca 2014, www.geneticliteracyproject.org/2014/07/08/practice-does-not-make-perfect-elite-sprinters-destroy-10-year-rule-myth-that-athletes-made-not-born/

[12] R. Ankersen, op. cit., s. 32.

Rozdział II: Zniszcz mit albo on zniszczy ciebie!

Amerykanie i Europejczycy analizują wszystko […]. Jeśli zacząłbym za bardzo uświadamiać moich zawodników, usunąłbym w ten sposób instynktowny pęd i wiarę we własne możliwości.

— Colm O’Connell, ojciec chrzestny kenijskich biegaczy

Myślę, że wszyscy zgodzą się z tezą, że fałszywy pogląd może prowadzić do wielu nieporozumień i życiowych rozczarowań. Jednak romantyczne przekonanie o tym, że istnieje cudowny dar dany nam od urodzenia, jest szczególnie groźne i może mieć zabójczy wpływ na rozwój naszego dziecka.

Niech świadczą o tym doświadczenia przeprowadzone przez Carol Dweck. W 1978 roku poddała ona badaniom 330 uczniów w wieku 11–12 lat. Każde dziecko musiało wypełnić kwestionariusz, który sprawdzał jego przekonania odnośnie do inteligencji. W badaniu wyłoniono dwie grupy. Pierwszą, która wierzyła, że jest to cecha wrodzona, nazwano fixed mindset[1]. Grupa druga uznawała, że inteligencja może być poprawiona w procesie treningu. Była to grupa growth mindset[2]. Na kolejnym etapie uczniowie musieli wypełnić serie zadań testowych — osiem łatwych i cztery trudne. Grupa pierwsza, ta, która uważała, że inteligencja jest dana w genach, wypadła słabiej od grupy drugiej. Dodatkowo winą za porażkę obarczali właśnie wrodzone zdolności: Nie jestem bardzo bystry, Nigdy nie miałem dobrej pamięci, Nie jestem dobra w tego typu zadaniach. Po bliższej analizie stwierdzono, że problemy uczniów pojawiły się jednak dopiero, gdy zaczęli rozwiązywać zadania trudniejsze. Stracili wiarę w swój intelekt i przestali próbować. Druga grupa natomiast wykazywała się większą determinacją i dłużej szukała nowych rozwiązań i strategii, które pomogłyby im rozwiązać problem. Kilkoro uczniów rozwiązało zadania, które teoretycznie były poza ich zasięgiem. Przyswoili nowe informacje. Co ciekawe, uczniowie z drugiej grupy nie winili intelektu za niepowodzenia, co więcej, nie postrzegali nieudanych prób rozwiązania zadania jako porażki.

Spójrzmy na kolejne badania, tym razem z 1998 roku. Carol Dweck poddała próbie 400 jedenastolatków. W pierwszej części dzieci miały do rozwiązania proste zagadki, po których otrzymywały wynik testu oraz sześć słów pochwały. Jedna grupa usłyszała po teście: You must be smart at this[3]. Pochwała dla drugiej grupy dzieci brzmiała: You must have work really hard[4]. Następnie wszyscy uczniowie musieli wypełnić kolejny test, tym razem jednak dostali możliwość wyboru poziomu trudności. Mogli zdecydować, czy chcą rozwiązać łatwiejszy, czy trudniejszy test. Dwie trzecie grupy, która była chwalona za inteligencję, wybrała łatwiejsze zadania. Grupa chwalona za pracę w 90% zdecydowała się na trudniejszy poziom. Ale to jeszcze nie koniec. Na następnym etapie dzieci otrzymały trudny, niemożliwy do rozwiązania test. Grupa druga pracowała dłużej nad zadaniami. Ponadto ich samoocena nie ucierpiała po porażce. Z kolei grupa chwalona za wrodzoną inteligencję, jak możemy się domyślać, łatwiej rezygnowała, winiąc przy tym swój intelekt.

Teraz uwaga. Na ostatnim etapie uczniowie dostali kolejny test, był on na tym samym poziomie co pierwszy. Wyniki okazały się zaskakujące: grupa chwalona za wrodzone zdolności intelektualne pogorszyła swoje wyniki o 20%. Grupa, którą chwalono za ciężką pracę, poprawiła się o 30%. A wszystko to przez sześć słów pochwały![5]Zatrzymajmy się na chwilę przy tych wynikach, bo chcę ci uświadomić, jak ważna jest to informacja. Dzieci z pierwszej grupy nie podejmowały prób, nie wkładały wysiłku w rozwiązywanie zadań, będąc przekonane, że nie ma to znaczenia, skoro ich zdolności są z góry zaprogramowane w ich kodzie genetycznym. Uznawały zatem, że ich wysiłek jest bezcelowy. To jeszcze nie wszystko.

Jednym z największych motorów napędowych dziecka jest chęć zdobycia uznania w oczach rodziców, dorosłych, rówieśników i całego otoczenia. Nie jest to nic niezwykłego i łatwo to zaobserwować. Wystarczy przyjrzeć się, co robi chłopiec, kiedy wykończy akcję bramką. Gdzie kieruje swoje pierwsze spojrzenie? Jego wzrok odwraca się zaraz w stronę rodzica, kolegów, trenera, kibiców (co ciekawe, ta cecha z wiekiem nie znika u sportowców). Buduje on dzięki temu obraz siebie samego. Jednak jakie będą efekty, kiedy ten obraz opiera się na przekonaniu, że coś jest mu dane raz na zawsze w genach?

Aby to lepiej zrozumieć, wyobraźmy sobie, co dzieje się w głowie dziecka, które wierzy w swoje wrodzone zdolności. Mam wrodzony talent. Skoro jednak nie potrafię zrobić tego zadania, to może tego talentu jednak nie mam, nie jestem wyjątkowy…? Może lepiej zostanę przy łatwiejszym zadaniu, nie chcę, by inni myśleli, że nie jestem dobry, skoro mi się nie udało. Dziecko z takim nastawieniem nie chce zaburzyć swojej samooceny. Nie chce podejmować wyzwań. Mogłoby się bowiem okazać, że nie jest taki dobry, jak myśli otoczenie. Tak mówi o tym autorka badania: Gdy jesteś osobą z growth mindset, nie czujesz, że musisz przekonywać siebie i innych, że masz w kartach na stole pokera, w momencie, kiedy skrycie boisz się, że jest tam para dziesiątek.[6]

Tyle teorii. Co mówi nam doświadczenie? Jeden przykład wydaje się dobitnie pokazywać zabójczy efekt, który badała Dweck.

W 2000 roku młody piłkarz ze wschodniego wybrzeża USA zachwycił wszystkich, gdy jako dziesięcioletni chłopak wygrał wraz ze swoją drużyną organizowany we Włoszech turniej piłkarski w kategorii U-14. Dziesięciolatek zdobył na tych zawodach tytuł najlepszego zawodnika. Freddy Adu, bo tak się nazywa, według oficjalnych danych urodził się w 1989 roku w Ghanie[7]