Czy chcesz o tym porozmawiać ? - Lori Gottlieb - ebook + audiobook + książka

Czy chcesz o tym porozmawiać ? ebook i audiobook

Gottlieb Lori

4,6

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

13 osób interesuje się tą książką

Opis

Terapia oczami terapeutki i jej terapeuty.

BESTSELLER NEW YORK TIMESA.

Przezabawna, prowokująca do myślenia, zaskakująca książka odsłaniająca kulisy pracy terapeutki, która pomagając pacjentom, jednocześnie szuka odpowiedzi na dręczące ją pytania i wątpliwości.

Lori Gottlieb nagle traci grunt pod nogami i wpada w szpony kryzysu. Jednego dnia przyjmuje pacjentów w swoim eleganckim gabinecie psychoterapeutycznym, następnego - jej świat staje na głowie. Wtedy na scenę wkracza ekscentryczny Wendell, doświadczony psychoterapeuta, u którego na kozetce ląduje Lori. Łysiejący mężczyzna w rozpinanym swetrze i spodniach z khaki wygląda niczym stereotypowy psychoanalityk. Wkrótce jednak udowodni, że pozory mylą. I to bardzo.

Eksplorując wewnętrzne rozterki swoich pacjentów - zapatrzonego w siebie telewizyjnego producenta, śmiertelnie chorej młodej mężatki, emerytki planującej samobójstwo w dzień kolejnych urodzin oraz dwudziestokilkulatki wybierającej niewłaściwych mężczyzn - Gottlieb odkrywa, że ich dylematy niewiele się różnią od tych, z którymi ona sama chodzi do Wendella.

Autorka dzieli się swoimi przeżyciami zarówno w roli psychoterapeutki, jak i pacjentki, z wielką przenikliwością i humorem, prześwietla prawdy i fikcje, które mówimy sobie oraz innym ludziom balansując na linie pomiędzy miłością a pragnieniami, poszukiwaniem sensu a świadomością nieuchronnej śmierci, winą a odkupieniem, strachem a odwagą, nadzieją a zmianą.

"Chcesz o tym porozmawiać?" to książka absolutnie rewolucyjna w swej szczerości. Inspirująca, nieszablonowa i wielce empatyczna, ogromnie osobista, a zarazem uniwersalna. To inteligentny, rozbrajająco zabawny oraz pouczający przewodnik po ludzkich sercach i umysłach.

Książka Gottlieb wyjaśnia w prostych słowach na czym polega proces psychoterapeutyczny, zarazem dając nadzieję sceptykom takim jak ja - powątpiewającym w to, że rozmowa może przynieść trwałe zmiany.

Judith Newman "New York Times"

Któż mógłby się oprzeć pokusie wejrzenia w świat psychoterapeutki borykającej się z tymi samymi problemami, z którymi od lat przychodzą do niej pacjenci?.

"The Washington Post"

Nadzwyczajnie wartościowa i pouczająca lektura dla klientów gabinetów psychoterapeutycznych, ich terapeutów i całej reszty ludzkości.

"New York Journal of Books"

Pełen wdzięku, humoru, mądrości i wyrozumiałości podnoszący na duchu opis dążenia do samopoznania.

Literary Journal

Pełen autentyzmu i naturalności, ujmująco szczery i wciągający pamiętnik psychoterapeutki ukazujący terapię zarówno od strony klinicysty, jak i pacjenta.

"The New York Times Book Review"

Najbardziej poruszająca jest bezbronność Gottlieb w szczerych rozmowach z własnym psychoterapeutą.

"Booklist"

Prawdziwy brylant! Gottlieb przedstawia swoich pacjentów ze zrozumieniem, empatią, humorem i wdziękiem.

"Publisher Weekly"

Terapeuci odgrywają szczególną, niezastąpioną rolę w życiu wielu z nas, ale czy zastanawialiście się kiedykolwiek, dokąd oni chodzą, żeby z kimś porozmawiać? Lori Gottlieb ofiaruje nam szczerą i zaskakująco bliską sercu opowieść o tym, jak to jest być psychoterapeutką, która sama chodzi na terapię, i jaką naukę można z tego wyciągnąć - znakomita książka o powszechności ludzkich rozterek i lęków.

"Thrive Global"

Terapeuta też człowiek - przynajmniej w tej podnoszącej na duchu, autobiograficznej opowieści autorstwa Lori Gottlieb. Będąca przeciwieństwem klinicysty o nieprzeniknionej twarzy w ciepły, frapujący i dowcipny sposób pokazuje nam nagą prawdę nie tylko o pacjentach, ale także o sobie samej. Rezultatem jest najbardziej ujmujący portret psychoterapeuty, jaki kiedykolwiek spotkałam w literaturze.

Susannah Cahalan, autorka "Umysłu w ogniu"

Gottlieb jest niesłychanie fascynującą narratorką: pełną humoru, dociekliwą, świadomą, wrażliwą. Oddaje szacunek rozległym tajemnicom naszych dzikich, poranionych serc nie lekceważąc szczegółów w rodzaju chusteczek na stole czy klocków lego na dywanie.

Leslie Jamison, autorka "The Recovering: Intoxication and its Aftermath"

To odważna, zachwycająca książka o przeobrażającej sile. Lori Gottlieb zaprasza nas na intymne spotkanie ze sobą jako klinicystką i pacjentką, z którego wychodzimy z ogromnym zrozumieniem zarówno dla nas samych, jak i dla innych ludzi i naszego wspólnego doświadczenia. (…) Czy chcesz o tym porozmawiać ?to książka zabawna, pełna nadziei, mądra i pasjonująca.

Arianna Huffington, "The Huffington Post"

Lori Gottlieb jest cenioną psychoterapeutką i felietonistką magazynu "The Atlantic". Jej teksty ukazują się na łamach "New York Times"”, regularnie pojawia się też w programach radiowych i telewizyjnych. Jej książka "Czy chcesz o tym porozmawiać ?" okazała się wielkim bestsellerem New York Timesa, a prawa do jej wydania sprzedano do kilkunastu krajów.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 561

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 14 godz. 48 min

Lektor: Lori Gottlieb

Oceny
4,6 (399 ocen)
292
80
20
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
nataliarucka

Nie oderwiesz się od lektury

Słuchałam w audiobooku i uważam, że to świetna książka. Bardzo przeżywałam i wczułam się w historie wszystkich bohaterów. Zdecydowanie najbardziej w pamięci pozostanie mi historia młodej dziewczyny umierającej na raka, dla której już nic nie da się zrobić. Najbardziej uderzył mnie moment, w którym powiedziała, że będzie tęsknić nie tylko za mężem i rodziną, ale również za sobą. Za swoim ciałem, które teraz pokochała i uświadomiła sobie, że w obliczu obecnej sytuacji wszelkie kompleksy nie miały sensu. A także za tym jakim jest człowiekiem i jakie ma w sobie wspaniałe cechy, o których wcześniej w ten sposób nie myślała.
40
Kaczuszka1616

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniala podróż zmuszająca do przemyśleń. wzrusza, bawi i uczy. polecam bardzo mocno
20
Margeuritte

Nie oderwiesz się od lektury

polecam!
10
arcymarcia

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna!
10
Madzka210

Dobrze spędzony czas

Wciągające spojrzenie na psychoterapię z perspektywy psychoterapeutki i jednocześnie pacjentki. Mnogość przedstawionych problemów z jakimi mierzy się każdy w swoim życiu sprawia, że coraz częściej szukamy pomocy u kogoś kto naprowadzi nas na odpowiednie tory i ułatwi zrozumienie ludzkiej natury. Nawet jeśli pacjent nie widzi na początku żadnej drogi wyĵscia, z czasem dostrzega nie tylko ją, ale odnajduje ukryty w sobie potencjał i staje się swoim przyjacielem. Psychoterapeuta to też człowiek, taki sam jak my i on także miewa problemy. Nie czyni go to mniej wartościowym i doświadczonym specjalistą. Wręcz przeciwnie. O tym także jest ta książka.
10

Popularność




 

 

Tytuł oryginału

MAYBE YOU SHOULD TALK TO SOMEONE

 

Copyright © 2019 by Lori Gottlieb

All rights reserved

Published by special arrangement

with Houghton Mifflin Harcourt Publishing Company

 

Projekt okładki

Martha Kennedy

 

Zdjęcie na okładce

© hatman12/iStockphoto.com

 

Redaktor prowadzący

Magdalena Gołdanowska

 

Redakcja

Ewa Witan

 

Korekta

Grażyna Nawrocka

 

ISBN 978-83-8169-943-3

 

Warszawa 2020

 

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-697 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

 

Klasyfikacja zaburzeń psychicznych powinna zostać uzupełniona o poczucie szczęścia. Zaleca się umieszczenie tego pojęcia w kolejnych wydaniach DSM pod hasłem „zaburzenie afektywne typu przyjemnego”. Badania nie pozostawiają bowiem wątpliwości: szczęście jest statystycznie nieprawidłowe, towarzyszy mu cały szereg specyficznych objawów, wiąże się z szeregiem nieprawidłowości poznawczych, które prawdopodobnie odzwierciedlają zaburzenia funkcjonowania ośrodkowego układu nerwowego. Pozostaje tylko jeden argument przemawiający przeciwko owej propozycji – brak negatywnego wpływu szczęścia na funkcjonowanie. Aczkolwiek rzeczony argument należy odrzucić jako pozbawiony wartości merytorycznej.

RICHARD BENTALL,

„Journal of Medical Ethics” 1992

Znakomity szwajcarski psychiatra Carl Jung rzekł:

„Wiadomo – człowiek zrobi wszystko, posunie się nawet do największego absurdu, byleby tylko ujść własnej duszy”.

[Carl Gustaw Jung, Psychologia a alchemia,

tłum. Robert Reszke,

wyd. Wrota, Warszawa 1999]

Ale powiedział także:

„Kto patrzy do wewnątrz, budzi się”.

 

OD AUTORKI

Tematem niniejszej książki są zmiany. Jak zainicjować wewnętrzną przemianę człowieka i jak przebiega ów proces? Odpowiedź brzmi: poprzez relacje i w relacjach z innymi ludźmi. Podstawowym elementem relacji, które tutaj opisuję – między terapeutami a pacjentami – niezbędnym do zapoczątkowania jakichkolwiek zmian jest całkowite zaufanie. Toteż, pomimo pisemnej zgody każdej z opisywanych tutaj osób, zadałam sobie wiele trudu, aby uniemożliwić ich identyfikację, niekiedy przypisując jednej postaci historie kilku pacjentów, a także zmieniając niektóre szczegóły. Wszystkie te zabiegi zostały starannie i drobiazgowo przemyślane, tak aby zachować ducha prawdy każdej indywidualnej opowieści, a jednocześnie nie stracić z oczu nadrzędnego celu, jakim jest odkrywanie tego, co dla nas – jako ludzi – wspólne, abyśmy mogli uważniej się przyjrzeć sobie samym. Innymi słowy: jeżeli znajdziecie na tych stronicach siebie, będzie to zarówno przypadkowe, jak i zamierzone.

Krótkie wyjaśnienie dotyczące terminologii: Ludzie zgłaszający się na terapię psychologiczną zazwyczaj nazywani są pacjentami bądź klientami. Żadne z tych określeń nie oddaje charakteru mojej relacji z osobami, z którymi pracuję. Jednakże sformułowanie osoby, z którymi pracuję jest niezręczne, zaś klienci – wieloznaczne i nieprecyzyjne, dlatego dla uproszczenia używam terminu pacjenci.

CZĘŚĆ PIERWSZA

Nie ma nic bardziej pożądanego

niż uwolnienie się od dolegliwości,

 ale też mało co jest bardziej przerażające

 niż utrata sztucznej podpory.

JAMES BALDWIN

1

IDIOCI

NOTATKI Z SESJI, JOHN:

Pacjent skarży się na przewlekły stres, kłopoty ze snem i napięte relacje z żoną. Wyraża ogólne poirytowanie innymi ludźmi oraz czuje potrzebę wsparcia w „radzeniu sobie z idiotami”.

Okaż zrozumienie.

Głęboki oddech.

Okaż zrozumienie, okaż zrozumienie, okaż zrozumienie…

Powtarzam to w myślach jak mantrę, podczas gdy siedzący naprzeciwko mnie czterdziestolatek opowiada o „otaczających go idiotach”. Dlaczego, pyta, na świecie jest tylu idiotów? Czy tacy się urodzili czy też zidiocieli z biegiem czasu? Może to wina przetworzonej żywności naszpikowanej chemią, zastanawia się.

– Dlatego właśnie staram się kupować wyłącznie ekologiczne produkty – oświadcza. – Żeby nie zidiocieć jak reszta świata.

Tracę orientację, kogo właśnie krytykuje: higienistkę stomatologiczną, która zadaje zbyt wiele pytań („Bynajmniej nie retorycznych”), kolegę z pracy, który komunikuje się wyłącznie za pomocą pytań („Nigdy niczego nie stwierdza z przekonaniem, bo to mogłoby sugerować, że ma coś do powiedzenia”), kierowcę, który zatrzymał swój samochód na żółtym świetle („Jakby nie mógł pomyśleć, że ludziom jadącym za nim może się spieszyć”), konsultanta technicznego z Genius Bar w sklepie Apple, który nie poradził sobie z naprawą jego laptopa („Też mi geniusz!”).

– John – próbuję wtrącić, ale nie daje mi dojść do głosu, mimo że przyszedł po pomoc.

Rozpoczyna teraz chaotyczną opowieść o przewinieniach swojej żony.

Gwoli wyjaśnienia: jestem jego nową terapeutką. (Poprzednia, która przetrwała tylko trzy sesje, była „miła, ale niezbyt lotna”).

– Po czym Margo wpada w złość, da pani wiarę? – peroruje. – Nie mówi mi o tym, ale wyraźnie daje do zrozumienia swoim zachowaniem, oczekując, że zapytam, o co chodzi. A ona mi wtedy odpowie, że o nic. I tak trzy czy cztery razy, zanim wreszcie wypali: „Przecież dobrze wiesz, co się stało”. Ja jej na to: „Gdybym wiedział, tobym nie pytał, prawda?”.

Uśmiecha się. Szeroko i promiennie. Postanawiam kuć żelazo, póki gorące, i spróbować nawiązać jakikolwiek kontakt, zmienić monolog w dialog.

– Zaintrygował mnie pański uśmiech – mówię. – Opowiada pan o swoim rozczarowaniu ludźmi, w tym żoną, a jednak pan się uśmiecha.

Odsłania jeszcze więcej najbielszych zębów, jakie w życiu widziałam. Lśnią niczym diamenty.

– Uśmiecham się, Sherlocku, ponieważ doskonale wiem, co gnębi moją małżonkę!

– Ach! – odpowiadam. – W takim razie…

– Zaraz, zaraz. Jeszcze nie dotarłem do najlepszej części – przerywa mi. – Więc, jak już powiedziałem, rzeczywiście wiem, o co chodzi, ale nie mam zamiaru wysłuchiwać kolejnych narzekań. Dlatego tym razem, zamiast pytać, postanawiam…

Przerywa i zerka na zegar stojący na półce za moimi plecami.

Chcę skorzystać z okazji, żeby pomóc Johnowi wyhamować. Mogłabym zapytać, czy spojrzał na zegarek dlatego, że czuje się poganiany, albo czy nazwał mnie Sherlockiem z powodu irytacji. Lub też, nie wykraczając poza powierzchnię jego narracji – trzymając się tak zwanych faktów – spróbować zrozumieć, czemu umniejsza uczucia Margo, nazywając je narzekaniem. Jeżeli jednak pozostanę przy faktach, nie nawiążemy żadnego kontaktu podczas tej sesji, a widzę, że John ma problem z wchodzeniem w relacje z otaczającymi go ludźmi.

– John – podejmuję kolejną próbę. – Czy moglibyśmy powrócić do tego, co się przed chwilą wydarzyło…?

– Och, świetnie – przerywa mi. – Zostało mi jeszcze dwadzieścia minut. – Po czym dalej wygłasza swój monolog.

Nadludzkim wysiłkiem powstrzymuję się od ziewnięcia, zaciskam szczęki. Mięśnie twarzy stawiają opór, moja twarz wykrzywia się dziwacznie, uwięzione powietrze wyrywa się na zewnątrz w postaci głośnego beknięcia. Jakbym była pijana. (Nie jestem. Można o mnie w tej chwili powiedzieć mnóstwo innych nieprzyjemnych rzeczy, ale nie to, że jestem pijana).

Moje usta ponownie zaczynają się otwierać do ziewania, ale je zaciskam. Z wysiłku łzy napływają mi do oczu.

John zdaje się niczego nie dostrzegać. Oczywiście. Nadal opowiada o Margo. „Margo to, Margo tamto”. „Powiedziałem jej tak i tak. A ona na to… Więc ja jej na to…”.

– Każdy ma jakieś przymioty, za które można go polubić – usłyszałam ongiś od jednej z zawodowych mentorek i ku własnemu zaskoczeniu przekonałam się, że miała rację. Nie da się kogoś dobrze poznać i nie polubić. Gdyby tak zamknąć najzacieklejszych wrogów na świecie w jednym pomieszczeniu, po czym zmusić do rozmowy o doświadczeniach z dzieciństwa, lękach oraz bolączkach, globalne konflikty rozwiałyby się jak ręką odjął. Znalazłam coś sympatycznego w dosłownie każdym ze swoich pacjentów, nie wyłączając niedoszłego mordercy. (Pod całą tą furią skrywał gołębie serce).

W zeszłym tygodniu, podczas naszego pierwszego spotkania, nawet nie mrugnęłam, kiedy John oświadczył, że wybrał właśnie mnie, ponieważ „jestem nikim” w Los Angeles, co praktycznie eliminuje ryzyko wpadnięcia na kogoś znajomego w poczekalni. (Ludzie z jego środowiska, ze świata telewizji, chadzali – jak przypuszczał – „do znanych specjalistów z doświadczeniem”). Postanowiłam do tego wrócić, gdy będzie gotów bardziej się otworzyć. Zachowałam kamienny spokój nawet wtedy, kiedy wręczył mi plik banknotów pod koniec sesji z wyjaśnieniem, iż preferuje płatność gotówką, ponieważ żona nie wie o naszych spotkaniach.

– Będzie pani kimś w rodzaju kochanki – zaproponował. – Albo raczej prostytutki. Bez urazy, nie jest pani typem kobiety, którą wybrałbym na kochankę… Jeżeli wie pani, co mam na myśli.

Nie wiedziałam, co miał na myśli (Wolałby kogoś młodszego? O bielszych zębach i jaśniejszych włosach?), ale uznałam ten komentarz za jeden ze sposobów Johna na uniknięcie przyznania się przed sobą, że potrzebuje bliskości innych ludzi.

– Cha, cha, cha, prostytutką! – powtórzył, zatrzymawszy się w progu. – Po prostu będę tu przychodził raz w tygodniu, żeby się pozbyć napięcia, w tajemnicy przed wszystkimi! Czy to nie zabawne?

Jeszcze jak,miałam ochotę odpowiedzieć.

Dobiegający z korytarza rechot Johna nie zachwiał moją pewnością, że z czasem zdołam go polubić. Gdzieś pod spodem, pod odstręczającym sposobem bycia, z pewnością ukrywał coś dobrego i pięknego.

To było tydzień temu.

Dzisiaj widzę w nim jedynie dupka o olśniewająco białych zębach.

Okaż zrozumienie, okaż zrozumienie, okaż zrozumienie, powtarzam swoją bezgłośną mantrę i skupiam uwagę na Johnie. Mówi o błędzie popełnionym przez jednego z członków ekipy (mężczyznę, który – według niego – nie zasługuje na inne imię niż po prostu Idiota). Nagle uświadamiam sobie, że wywody Johna brzmią dziwnie znajomo. Nie sytuacje, które opisuje, ale uczucia, jakie w nim wzbudzają. W nim i we mnie. Ulga, jaką daje obwinianie innych za własne frustracje, unikanie poczucia odpowiedzialności za własną rolę w egzystencjalnej grze o nazwie „Moje niezwykle ważne życie”. Wiem, jak to jest pławić się w słusznym gniewie; mieć niezachwianą pewność swoich racji i niezawinionej krzywdy. Od samego rana czuję się dokładnietak samo.

John nie wie, że wczoraj wieczorem nieoczekiwanie porzucił mnie mężczyzna, którego zamierzałam poślubić – jeszcze nie doszłam do siebie. Próbuję poświęcić pacjentom całą swoją uwagę (pozwalam sobie na płacz jedynie podczas dziesięciominutowych przerw pomiędzy sesjami, po czym starannie poprawiam makijaż przed wejściem kolejnej osoby). Innymi słowy, radzę sobie z własnym cierpieniem w ten sam sposób, w jaki, podejrzewam, John radzi sobie ze swoim – maskując je.

Jako terapeutka mam sporą wiedzę na temat cierpienia i jego powiązań ze stratą. Dodatkowo wiem coś, z czego wiele osób nie zdaje sobie sprawy: mianowicie strata nieodłącznie towarzyszy zmianom. Nie sposób jej uniknąć, kiedy chcemy coś zmienić, dlatego tak wielu ludzi tkwi w miejscu mimo deklarowanej chęci odmiany. Jeżeli mam pomóc Johnowi, muszę zrozumieć, co ma do stracenia. A to będzie wymagało, żebym zaczęła od siebie, albowiem w tej chwili nie mogę się skupić na nikim poza własnym chłopakiem i tym, co mi wczoraj zrobił.

Idiota!

Spoglądam na Johna i myślę: Rozumiem cię, bracie…

– Chwileczkę – zapyta ktoś. – Dlaczego mi o tym opowiadasz? Terapeuci powinni chyba zachowywać swoje prywatne sprawy dla siebie? Mają być przezroczyści, nigdy nie ujawniać niczego osobistego, pozostawać obiektywnymi obserwatorami, którzy nie oceniają pacjentów – nawet w myślach. Poza tym, co to za terapeuta, który nie radzi sobie z własnymi problemami?

Z jednej strony – zgoda. Wszystko, co się dzieje podczas sesji, powinno służyć dobru pacjenta, a terapeuta, który nie jest w stanie oddzielić własnych trudności od tych, z jakimi przychodzą do niego inni, zdecydowanie lepiej by zrobił, wybierając inny zawód.

Z drugiej zaś – to, co się dzieje tu i teraz między nami, nie jest terapią, lecz opowieścią o niej: o leczeniu ran i o tym, co dalej. Niczym w filmie przyrodniczym produkcji National Geographic o rozwoju rzadkiego gatunku krokodyla, od zapłodnienia do narodzin, chcę uchwycić proces, podczas którego ludzkie istoty spragnione rozwoju napierają na swoje skorupy, aż te cicho (a czasem z hukiem), powoli (a niekiedy z nagła) pękają.

Zatem choć wizja mojej twarzy naznaczonej między sesjami śladami łez i rozmazanego tuszu do rzęs może być niewygodna, to właśnie tutaj rozpoczyna się opowieść o garstce zagubionych ludzi, których chcę przedstawić – od moich własnych ludzkich słabości.

Oczywiste jest, że terapeuci zmagają się z takimi samymi wyzwaniami jak reszta ludzkości. To poczucie wspólnoty stanowi de facto podstawę więzi, jaką tworzymy z nieznajomymi, którzy w zaufaniu powierzają nam swe najintymniejsze sekrety. Skończyliśmy studia uzbrojeni w teorie, narzędzia i techniki, lecz poza wiedzą zdobytą w pocie czoła mamy świadomość, jak ciężko jest być po prostu sobą. Codziennie przychodzimy do pracy z własnym bagażem słabości, tęsknot i kompleksów, z własnymi historiami życia. Najważniejszą z moich kwalifikacji zawodowych jest niepodważalna przynależność do ludzkiej rasy.

Jednakże okazywanie tego nastręcza pewne trudności. Koleżanka po fachu opowiedziała mi, że pewnego dnia wybuchnęła płaczem w kawiarni Starbucks po odebraniu telefonu od lekarza, gdy ten przekazał jej złą wiadomość o upragnionej ciąży. Przypadkiem zobaczyła to jedna z pacjentek, po czym odwołała kolejną wizytę i już więcej nie przyszła.

Pamiętam też opowieść pisarza Andrew Solomona o pewnym małżeństwie, które poznał na jakiejś konferencji. Każde z małżonków zwierzyło mu się osobno i w sekrecie, że zażywa leki przeciwdepresyjne, ale nie chce, żeby to drugie o tym wiedziało. Ukrywali ten sam lek w tym samym domu. Jako społeczeństwo potrafimy już rozmawiać otwarcie na wiele tematów, których wcześniej nie wypadało poruszać, jednak nasze zmagania z własnymi emocjami wciąż stanowią źródło ogromnego wstydu. Chętnie porozmawiamy niemal z każdym o dolegliwościach fizycznych (trudno sobie wyobrazić małżonków, ukrywających przed sobą nawzajem pigułki na refluks), nawet o zwyczajach seksualnych, lecz niech tylko ktoś spróbuje wspomnieć o zaburzeniach lękowych, depresji czy też uporczywym poczuciu rozpaczy, a na twarzy rozmówcy niechybnie pojawi się mina świadcząca o chęci natychmiastowej ucieczki.

Ale czego właściwie się boimy? Przecież to nie tak, że jeśli zajrzymy w owe ciemne zakamarki, zapalimy światło, zobaczymy rój karaluchów. Świetliki także kochają ciemność. W tych miejscach można znaleźć piękno. Trzeba tylko mieć odwagę popatrzeć.

Moja praca polega właśnie na patrzeniu.

Nie tylko na pacjentów.

Mało się mówi o tym, że terapeuci chodzą do terapeutów. Jest to de facto konieczne do zdobycia uprawnień zawodowych. Doświadczamy na własnej skórze, jak to jest być pacjentem. Uczymy się przyjmować feedback, tolerować zakłopotanie, identyfikować ślepe punkty i odkrywamy, jaki wpływ na nas oraz na innych mają nasze historie i zachowania.

Następnie zostajemy licencjonowanymi terapeutami, ludzie przychodzą do nas po wsparcie psychologiczne, a my… nadal chodzimy do własnych terapeutów. Niekoniecznie ciągle, większość z nas jednak zasiada na kozetce u kogoś innego więcej niż raz w ciągu zawodowej aktywności. Czasem po to, żeby porozmawiać o obciążającej emocjonalnie pracy, a czasem szukając pomocy w skonfrontowaniu się z własnymi demonami, kiedy przychodzą z wizytą.

A przyjdą z całą pewnością. Każdy je ma – większe, mniejsze, starsze, młodsze, ciche, głośne, wszystko jedno. To dowód, że jednak nie jesteśmy tacy wyjątkowi. Dzięki temu odkryciu możemy zmienić relację z osobistymi demonami na taką, w której nie będziemy próbowali zagłuszać niewygodnych wewnętrznych głosów ani tłumić uczuć alkoholem, jedzeniem czy wielogodzinnym surfowaniem po sieci (pewien mój kolega nazywa je „najskuteczniejszym środkiem przeciwbólowym o krótkotrwałym działaniu, dostępnym bez recepty”).

Jednym z najważniejszych etapów terapii jest wsparcie pacjenta w przejmowaniu odpowiedzialności za własne położenie, ponieważ w chwili, gdy uświadomi sobie, że może (a właściwie musi) kształtować własne życie, zyska wolność potrzebną do zmiany. Ludzie często noszą w sobie przekonanie, iż większość ich problemów wynika z okoliczności lub sytuacji – czyli jest spowodowana przez czynniki zewnętrzne. A jeżeli winien jest świat i inne osoby, dlaczego mieliby zmieniać coś w sobie? Co to da, skoro cała reszta pozostanie taka sama?

Całkiem logiczny argument, aczkolwiek na ogół nieprzydatny.

Pamiętacie słynny cytat z Sartre’a Piekło to inni ludzie? Wprawdzie na świecie nie brak takich jednostek, z którymi relacje bywają wyzwaniem (czyli, jak by powiedział John, idiotów). Każdy z nas mógłby zapewne wymienić pięć osób o trudnych charakterach – niektórych wytrwale unikamy, innych unikalibyśmy nie mniej wytrwale, gdyby nie nosili tego samego nazwiska. Zdarza się jednak – i to częściej, niż jesteśmy skłonni przyznać – że to my jesteśmy owymi trudnymi ludźmi.

Właśnie tak – czasami piekło to my.

Czasem sami jesteśmy przyczyną własnych trudności. I gdy zdołamy zejść sobie z drogi, dzieją się rzeczy spektakularne.

Terapeuta pokazuje pacjentom lustro, ale zdarza się też odwrotnie. Terapia bynajmniej nie jest jednostronnym procesem. Codziennie musimy sobie odpowiadać na pytania na własny temat, które otwierają przed nami pacjenci. Tak jak oni mogą zobaczyć w nas wyraźniej samych siebie, my widzimy w nich swoje odbicie. Spotyka to nas, gdy prowadzimy terapię, a także naszych terapeutów za naszą sprawą. Jesteśmy lustrami odbijającymi lustra i pokazującymi sobie nawzajem rzeczy, których sami jeszcze nie potrafimy dostrzec.

Powróćmy do Johna. Dzisiaj nie myślę o żadnej z tych rzeczy. Z mojego punktu widzenia to po prostu ciężki dzień i trudny pacjent. Na domiar złego sesja z Johnem ma miejsce tuż po wizycie młodej mężatki, umierającej na raka. Każda następna godzina byłaby trudna po takiej rozmowie, szczególnie gdy się do tego doda nieprzespaną noc, zerwane zaręczyny i poczucie niestosowności własnego cierpienia w zestawieniu z sytuacją śmiertelnie chorej kobiety. Zarazem gdzieś w tle rodzi się zarzewie przeczucia (jeszcze nie świadomości), że ten ból wcale nie jest trywialny; że w środku trwa katastrofa.

Tymczasem około półtora kilometra dalej, w urokliwym budynku z cegły, stojącym przy wąskiej jednokierunkowej uliczce, przyjmuje swoich pacjentów Wendell. Ludzie wchodzą jeden po drugim do gabinetu z widokiem na śliczne podwórko, siadają na kanapie i opowiadają o podobnych rzeczach, które słyszę ja – na ostatnim piętrze przeszklonego biurowca. Znają Wendella od tygodni, miesięcy, a może nawet lat, podczas gdy ja jeszcze go nie spotkałam. Nawet o nim nie słyszałam. Ale to wkrótce się zmieni.

Zostanę najnowszą pacjentką Wendella.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI

PEŁNY SPIS TREŚCI:

OD AUTORKI

CZĘŚĆ PIERWSZA

1. IDIOCI

2. GDYBY BABCIA MIAŁA WĄSY

3. PRZESTRZEŃ JEDNEGO KROKU

4. TA BYSTRA CZY TA ŁADNA?

5. NAMASTE I DOBRANOC

6. SZUKAJĄC WENDELLA

7. PIERWSZE PRZEBŁYSKI ŚWIADOMOŚCI

8. ROSIE

9. MIGAWKI Z ŻYCIA

10. TERAŹNIEJSZA PRZYSZŁOŚĆ

11. ŻEGNAJ, HOLLYWOOD

12. WITAMY W HOLANDII

13. JAK DZIECI RADZĄ SOBIE ZE STRATĄ

14. HAROLD I MAUDE

15. TYLKO BEZ MAJONEZU

16. IDEAŁ

17. BEZ WYOBRAŻEŃ I OCZEKIWAŃ

CZĘŚĆ DRUGA

18. W PIĄTKI O CZWARTEJ

19. O CZYM ŚNIMY

20. CAŁA PRAWDA PO RAZ PIERWSZY

21. TERAPIA W PREZERWATYWIE

22. WIĘZIENIE

23. TRADER JOE’S

24. WITAJ, RODZINKO!

25. KURIER

26. KRĘPUJĄCE SPOTKANIA W MIEJSCACH PUBLICZNYCH

27. MATKA WENDELLA

28. UZALEŻNIONA

29. THE RAPIST

30. PIERWSZY RAZ

CZĘŚĆ TRZECIA

31. MOJA WĘDRUJĄCA MACICA

32. NA RATUNEK

33. KARMA

34. PO PROSTU BĄDŹ

35. CO BYŚ WOLAŁA?

36. PRĘDKOŚĆ CHCENIA

37. TROSKI OSTATECZNE

38. WYCIECZKA DO LEGOLANDU

39. ETAPY ZMIANY

40. NASI OJCOWIE

41. INTEGRALNOŚĆ EGO A ROZPACZ

42. MOJA NESZAMA

43. RZECZY, KTÓRYCH LEPIEJ NIE MÓWIĆ UMIERAJĄCEMU CZŁOWIEKOWI

44. WIADOMOŚĆ OD PARTNERA

45. BRODA WENDELLA

CZĘŚĆ CZWARTA

46. PSZCZOŁY

47. KENIA

48. PSYCHOLOGICZNY SYSTEM ODPORNOŚCIOWY

49. RÓŻNICA MIĘDZY DORADZTWEM A TERAPIĄ

50. ŚMIERCILLA

51. „DROGI MYRONIE”

52. MATKI

53. PRZYTULENIE

54. NIE DESPERUJ

55. TO MÓJ POGRZEB I POZWALAM CI PŁAKAĆ

56. SZCZĘŚCIE PRZYCHODZI CZASAMI

57. WENDELL

58. PRZERWA W ROZMOWIE

PODZIĘKOWANIA