Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
„Człowiek z piasku” (inny tytuł „Piaskun”) – jest to opowiadanie E.T.A. Hoffmanna w tradycji bajki czarnego romantyzmu, opublikowane w 1817 roku. Utwór ukazał się anonimowo w Berlinie i był pierwszym dziełem składającym się na zbiór „Opowieści nocne”. Jest to jedna z najważniejszych prac autora, otwierająca przed czytelnikiem wiele możliwości interpretacji, tak iż w przedmowie wydawnictwa Reclam pojawia się stwierdzenie, że „ich liczba w ostatnich latach przybrała takie rozmiary, że zdają się one tworzyć osobną dziedzinę literaturoznawczą, w którą zaangażowani są przedstawiciele wszystkich kierunków metodologicznych”. W opowiadaniu Hoffmanna opisana jest postać z folkloru niemieckiego, zwana Piaskunem, która miałaby rzucać piaskiem w oczy małych dzieci, pomagając im zasnąć.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 53
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ernst Theodor Amadeus Hoffmann
Człowiek z piasku
POWIEŚĆ FANTASTYCZNA
przełożył Felicjan Faleński
Armoryka
Sandomierz
Projekt okładki: Juliusz Susak
Tekst wg edycji z roku 1913.
Zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Armoryka
Wydawnictwo Armoryka
ul. Krucza 16
27-600 Sandomierz
http://www.armoryka.pl/
ISBN 978-83-7639-329-2
Pewnoś niespokojny, że tak dawno nie pisałem. Matka gniewać się musi, a Klara myśli, że się tu bawię, zapominając o niej. A przecież, niema dnia, niema godziny, żebym nie myślał o was wszystkich, a piękna twarzyczka mojej Klary wydaje mi się zawsze jak słodkie, uśmiechnięte marzenie, choć wiem, że naprawdę istnieje, i, że mnie z utęsknieniem wygląda. Doprawdy, nie wiem nawet jak ci wypowiedzieć wrażenia, od których jeszcze w tej chwili zmysły mi się plączą. Coś straszliwie dziwnego zdaje się targać wątek mojego życia. Ponure przeczucia jakiejś przeszłości pełnej grozy, gromadzą się zewsząd koło mnie, podobne do nawału czarnych i nieprzenikliwych obłoków, nie dopuszczając ani płomyka jasności do skołatanej głowy. Jakiemiż słowy zdać ci sprawę z tego, co mi się w tych dniach zdarzyło? Umiem wiele wymóc na sobie, ale na samą myśl o tem, co ci mam opowiedzieć, słyszę we własnej duszy śmiech gorzki i szalony. O mój drogi Lotarze, jak ci tu dać pojąć całą okropność tego wydarzenia? Gdybyś przynajmniej sam na to patrzył, nie zadałbyś mi fałszu w oczy; ale zdaleka wziąć mnie możesz za jasnowidza i szaleńca. Jednem słowem, wypadek, z którego wpływem złowróżbnym dotąd się jeszcze daremnie mocuję, jest poprostu następujący:
Dni temu kilka (stało się to 30 października), około południa, wszedł do mnie pewien optyk wędrowny, częstując mnie przedmiotami swojej sztuki. Nie kupiłem nic, i zagroziłem mu nawet, że go wypchnę za drzwi. Na te słowa, wyniósł się z dobrej woli.
Zgadujesz, że tylko pewne okoliczności, ściśle związane z mojem życiem, mogą nadać niejakie znaczenie temu, tak z siebie powszedniemu wypadkowi, dowiesz się zaś niebawem, ile zgubnego wpływu wywiera na mnie osoba owego przeklętego włóczęgi. Potrzebuję niemało sił i władzy nad sobą, żebym ci mógł z jakim takim ładem opowiedzieć jeden ustęp z wspomnień mego dzieciństwa; wyjaśni ci to całą okropność obecnego mego z tym człowiekiem spotkania.
Wyobrażam sobie, jak się oboje z Klarą śmiejecie z tej przedmowy. Co za dzieciństwo, mówicie z politowaniem. Śmiejcie się, proszę was; żartujcie sobie, ile wam się podoba, owszem błagam was o to. Bo co do mnie, Boże wielki! śmierć gości w mojej duszy i jeśli wyśmianym być pragnę, to nieinaczej, jak Franciszek Moor, który się o to sam Daniela dopraszał. Przyśnił mu się straszliwy obraz sądu ostatecznego, i obudził się oszalały od trwogi. – Nieprawdaż, powiada on, że sny są wierutną niedorzecznością? Danielu, śmiej się ze mnie. Dlaczego się nie śmiejesz? – Panie, rzecze Daniel pełny trwogi, a Franciszek dodaje: – O, przez Boga, Danielu, powiedz mi, żem jest półgłówek. O mój dobry Danielu! zaklinam cię na wszystko, śmiej się ty ze mnie!
Ale przystąpmy do rzeczy.
W dzieciństwie naszem, nigdy prawie w ciągu dnia nie widzieliśmy ojca, niekiedy tylko jadał z nami obiad. Było rzeczą wiadomą, że obowiązki urzędowania zajmowały mu wszystkie chwile. Po wieczerzy, która stosownie do dawnego obyczaju bywała o siódmej, szliśmy z matką do pokoju ojca, i zasiadaliśmy przy okrągłym stole. Wtedy ojciec palił sobie fajkę i popijał piwo z dużej szklanki. Często opowiadał nam dziwne zdarzenia i to z takim zapałem, że raz wraz gasła mu fajka. Do mnie zaś należało zapalać ją bezustannie, co czyniłem z wielkim upodobaniem. Niekiedy znowu, dawał nam tylko do oglądania książki pełne obrazków, sam zaś siedział w krześle, milczący i bez ruchu, puszczając tak ogromne kłęby dymu, żeśmy się zdawali pływać w obłokach. Wtedy matka bywała smutna i zadumana, i skoro zegar wybił dziewiątą:
– Chodźcie już, chodźcie dzieci, – mówiła do nas, – czas spać iść, czas do łóżka. Człowiek z piasku idzie. Słyszycie?
W istocie, słychać było wtedy kogoś idącego po schodach krokiem powolnym i ciężkim. Był to zapewne człowiek z piasku.
Pewnego dnia, głuche to stąpanie przestraszyło mię więcej niż kiedy, rzekłem więc do matki, podczas kiedy mnie wyprowadzała:
– Mateczko, co za jeden ten brzydki człowiek z piasku, co nas zawsze wypędza od ojca? Jak on wygląda?
– Niema żadnego człowieka z piasku, – odpowiedziała mi matka. Kiedy wam powiadam: człowiek z piasku idzie, to znaczy poprostu: że wam się spać chce, i, że nie możecie więcej trzymać oczu otwartych, tak właśnie, jakby wam kto w nie piaskiem rzucał.
To objaśnienie nie zadowoliło mnie bynajmniej: wyobraziłem sobie tylko, że matka nie chce nas straszyć, ale że człowiek z piasku istnieje rzeczywiście, skoro go codzień słychać, jak idzie po schodach.
Dziwnie spragniony dowiedzieć się czegoś prawdziwego o nim i jego do nas stosunku, począłem raz wypytywać o to starą służącą naszego domu.
– Człowiek z piasku? – rzekła, to ty nie wiesz jeszcze co to za jeden? To taki niegodziwiec, który przychodzi na zawołanie, kiedy dzieci spać iść nie chcą, i rzuca im garściami piasek w oczy, aż dopóki z głowy nie wyjdą; wtedy je pakuje do worka i niesie na księżyc dla swoich dzieci. Te zaś nie wyłażą nigdy z gniazda, i mają jak sowy, ogromne dzioby zakrzywione, którymi łapczywie zjadają owe oczy, powydzierane nieposłusznym dzieciom.
Ten obraz okrutnego stracha z piasku, niezmiernie utkwił mi w głowie. Wyobraźnia moja z dniem każdym dodawała do niego szczegóły, coraz więcej przerażające. Odtąd, na sam odgłos kroków po schodach, drżałem i nie dobrze mi się robiło. Żadne najczulsze słowa matki nie były w stanie uspokoić mojej obawy, i na wszystko odpowiadałem tylko ze łkaniem: człowiek z piasku! ja nie chcę człowieka z piasku. Poczem uciekałem coprędzej do łóżka, i nakrywszy głowę, przez całą noc umierałem ze strachu, dręczony prześladowaniem widziadła nawet we śnie.
Z czasem sam własną głową zastanawiać się począłem nad tem: że objaśnienia starej sługi nie wiele przedstawiały prawdopodobieństwa. Zawsze jednak człowiek z piasku przestraszał mię niemało. Czułem dreszcz po wszystkich członkach, nie już od stąpania po schodach, ale słysząc, jak się z trzaskiem otwierają drzwi pokoju mego ojca, i jak ktoś do niego wchodzi. Niekiedy ten ktoś czas jakiś nie przychodził wcale, niekiedy znów bardzo często.
Trwało tak