Czerwone Słońce - Paulina Hendel - ebook + książka

Czerwone Słońce ebook

Paulina Hendel

4,4

Opis

Druga odsłona bestsellerowej serii "Żniwiarz".

 

Słowiańskie demony nie dają o sobie zapomnieć. Magda wraca do życia w innym ciele, zmienia się również jej charakter. Razem z Feliksem chcą odszukać i unicestwić Pierwszego. Wreszcie trafiają na Mateusza, który po wydarzeniach z poprzedniego roku wyprowadził się z Wiatrołomu.

 

Mężczyzna wciąż nosi w sobie wspomnienia Pierwszego i wie, że żniwiarz chciał odnaleźć kogoś o imieniu Gerard. We troje wyruszają więc na poszukiwania, a na świecie z niewiadomych przyczyn pojawia się coraz więcej nawich.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 482

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (857 ocen)
453
297
97
8
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
lisu1w

Nie oderwiesz się od lektury

super, jednym tchem.
00
dagmarakrynicka1987

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja
00
Ani16

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna książka! Polecam!
00
infernem

Nie oderwiesz się od lektury

Nie spodziewałam się, że tak strasznie spodoba mi się „Czerwone słońce”. Zazwyczaj z drugimi tomami mam jakiś problem i wydają mi się one po prostu słabsze, jednak nie w tym przypadku. Paulina Hendel wraz ze swoim Żniwiarzem przerosła moja najśmielsze oczekiwania. Lepszej kontynuacji „Pustej Nocy” nie mogłam sobie wymarzyć. W tej części akcja nabrała naprawdę zawrotnego tempa. Stała się mroczniejsza i o wiele bardziej zaskakująca. Przez ponad czterysta stron siedziałam jak na szpilkach niepewna co wydarzy się za moment. A wszystko dlatego, że autorka nie dała ani chwili wytchnienia naszym bohaterom przez co na każdym kroku czyhały na nich jakieś niespodzianki. „Czerwone słońce” śmiało mogłabym określi tomem przemian. Już od pierwszych stron można zauważyć, że Paulina Hendel zdecydowanie poprawiła swój warsztat literacki. Dialogi przestały sprawiać wrażenie pisanych na siłę, a opisy miejsc i wydarzeń stały się zdecydowanie barwniejsze. Wraz z autorką również bohaterowie przeszli pewne ...
00
uikasai

Dobrze spędzony czas

Jest dużo lepiej niż w tomie pierwszym.
00

Popularność




Copyright © Paulina Hendel, 2017

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2017

Redaktor prowadząca: Milena Buszkiewicz

Redakcja: Natalia Szczepkowska

Korekta: Kamila Markowska /panbook.pl

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki i stron tytułowych: Anna Jamróz

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

Wydanie elektroniczne 2017

ISBN 978-83-7976-748-9

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

Halince

Słoneczny majowy dzień zamienił się w rześką, chłodną noc. Była dwudziesta trzecia, a Czarna Woda zdawała się wymarła. Choć co jakiś czas ciszę uśpionego miasta przerywał warkot przejeżdżającego samochodu, tylko jeden człowiek nieśpiesznie przemierzał puste ulice. Wiedział, jakie niebezpieczeństwa kryją się pod osłoną nocy, ale ludzi się nie bał, a na potwory zawsze miał w kieszeni mieszankę suszonych ziół. W ręku niósł czarną reklamówkę z chlebem, puszką konserwy i półlitrową flaszką.

Waldemar Chruszczyński właśnie tę porę lubił najbardziej. Większość praworządnych obywateli, którzy zazwyczaj na jego widok odwracali wzrok, była już w domach – siedzieli przed komputerami i telewizorami. Wszystkie hałasy miasta zlewały się w cichy, jednostajny szum. Lekarz nie pamiętał już, kiedy ostatni raz opuścił dom za dnia. W duchu jeszcze raz podziękował za sklepy czynne całą dobę.

Nagle w jednej z ciemnych bram dostrzegł cień, który poruszył się prawie niedostrzegalnie. Waldemar odruchowo sięgnął do kieszeni i rozsupłał woreczek z ziołami. Jednak, jak okazało się chwilę później, nie były one potrzebne. Z bramy wyszedł chudy, krótko przystrzyżony łebek.

– Dawaj portfel, dziadku.

W świetle latarni błysnęło ostrze noża. Waldemar uniósł brwi. „Dziadku”? Nie był pierwszej młodości, ale z całą pewnością nie nadawał się na dziadka.

– No już! – pospieszył go chłopak. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat.

Lekarz zawiesił sobie reklamówkę na przedramieniu i sięgnął do kieszeni na piersi. Wyrostek z niecierpliwością przestąpił z nogi na nogę. Na wszelki wypadek, jakby jego „przeciwnik” nie dowidział, uniósł nóż nieco wyżej, lecz ku jego zaskoczeniu Waldemar wyciągnął z kieszeni papierosa i wetknął sobie w usta. Niespiesznie potarł zapałkę o draskę i po chwili zaciągnął się dymem.

– Wiesz, kim jestem? – zapytał lekarz.

– Gówno mnie to obchodzi! Wyskakuj z pieniędzy!

– Jak chcesz. – Waldemar wzruszył ramionami i wsunął dłoń do kolejnej kieszeni. – Pewnie jesteś tu nowy, co?

Jak tylko portfel pojawił się w zasięgu wzroku chłopaka, ten chwycił go gwałtownie i odbiegł w ciemność. Waldemar stał przez chwilę w miejscu, patrząc na jego plecy, a potem zgasił papierosa i powoli ruszył do domu. Już z daleka zobaczył samotną postać siedzącą na progu. Westchnął ciężko, wszedł przez furtkę, nie zamykając jej za sobą i zapytał:

– Co ty tu robisz o tej porze?

– To gdzie ty się szlajasz? – zapytał Gauza, wstając.

– Chcesz czegoś konkretnego, czy znowu przyszedłeś zawracać mi gitarę, jak ostatnio? – W odpowiedzi znajomy wyciągnął zza pazuchy pełną flaszkę. – Dobra, wchodź. – Waldemar otworzył drzwi, przepuszczając gościa.

Odkąd Gauza był na emeryturze, okrutnie się nudził i odwiedzał go częściej, niż lekarz sobie tego życzył. Na szczęście prawie nigdy nie przychodził z pustymi rękami. Waldemar położył reklamówkę na stole i wyciągnął z niej zakupy. Z kuchni przyniósł nóż i zrobił kanapkę z konserwą.

– Chcesz? – Wyciągnął ją w stronę byłego nauczyciela.

– Nie, nie, dzięki. – Gauza jak zwykle, zanim usiadł, musiał dokładnie obejrzeć każdy kąt w pokoju, sprawdzić, czy coś nie czaiło się za kanapą, wyjrzeć zza zasłony na ulicę, jakby spodziewał się, że ktoś go śledził. Dopiero po takiej inspekcji usiadł na zdezelowanej wersalce.

– Koniec roku się zbliża – rzucił mimochodem.

– Jesteś na emeryturze, gówno cię to powinno obchodzić – odparł Waldemar, przeżuwając chleb. Konserwa była paskudna i właśnie obiecał sobie, że już nigdy nie kupi nic tej firmy.

– No tak, tak. Ale wiesz, żal trochę. Kiedy widzę w maju maturzystów w garniturach albo wystrojone dzieciaki na koniec roku, a nauczycieli z kwiatami… Lubiłem uczyć.

Gauza był starym dziwakiem i schizofrenikiem, ale tylko on potrafił z taką pasją opowiadać o fizyce. Czasem zdarzało się, że miał gorsze dni i plótł trzy po trzy, ale w pozostałe potrafił zainteresować nauką każdego.

Szkoda, że musiał odejść na wcześniejszą emeryturę – pomyślał Waldemar. Szkoła była całym jego życiem. Jednak po tym, co odstawił… Prawie każdy w Czarnej Wodzie wiedział, że Gauza cierpiał na łagodną schizofrenię, ale nikt nie miał pojęcia, że potrafił dostrzec również nawich, których panicznie się bał. Raz czy dwa zobaczył w mieście zmorę czy jeszcze inne diabelstwo i spanikował, obserwowany przez cały tłum ludzi. Coś podobnego zdarzyło się na przerwie, kiedy miał dyżur na korytarzu. Wyciągnął zza pazuchy szakłakowy patyk i zaczął wymachiwać nim jak szalony, wrzeszcząc. Dyrektor nie miał innego wyjścia, jak wysłać go na wcześniejszą emeryturę.

– Będziesz jechał do Wiatrołomu? – zapytał Gauza po chwili.

– A po co miałbym? – odparł Waldemar, skończywszy przeżuwać kanapkę. Wstał z krzesła i wyjął z barku kieliszki oraz literatki. – Chcesz?

– Daj spokój, po alkoholu czuję się, jakby ścigały mnie całe hordy tych przeklętych demonów…

Mimo to gospodarz napełnił wódką kieliszki i jeden wcisnął znajomemu. Zazwyczaj pił pod herbatę, ale gdy nie chciało mu się jej robić, wystarczyła woda z kranu.

– To co z tym Wiatrołomem? – dopytywał Gauza. Wzniósł kieliszek i opróżnił go jednym haustem. – Jedziesz czy nie?

– Nie wiem jeszcze.

– Jeśli tak, to bym pojechał z tobą. Sympatyczna była ta dziewczyna.

– Niby była – mruknął Waldemar. – Ale nie żyje już od roku. Wystarczy, że byłem na pogrzebie. – Lekarz wychylił swój kieliszek i ponownie go napełnił. Ostatni raz płakał, gdy wiele lat temu nie potrafił uratować chłopca zaatakowanego przez upiora. Od tamtej pory nie uronił łzy, ani kiedy wyrzucili go ze szpitala, ani kiedy odeszła od niego żona. Lecz gdy usłyszał o śmierci Magdy Wojny, z marszu wypił tyle wódki, aż padł nieprzytomny na łóżko. A gdy dowiedział się, że to ten chłopak… jej chłopak… – A ja gnojka jednego pozszywałem.

– Co?

– Nie jadę na żadną rocznicę śmierci. – Uderzył pięścią w stół. – Zwłaszcza jej.

Kolega taktownie nie drążył tematu. Wtem rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Mężczyźni spojrzeli po sobie.

– Spodziewasz się gości? – zapytał Gauza z niejakim wyrzutem w głosie.

– Cholera wie, kto o tej nieludzkiej porze mógł przyleźć. – Waldemar spojrzał na niego wymownie, a potem chwycił pogrzebacz i poszedł otworzyć. – No już! – krzyknął, gdy ktoś znów zapukał. – Czego?

Na progu stał około trzydziestoletni, rosły mężczyzna.

– Dobry, panie Waldemarze. – Kiwnął głową z szacunkiem.

– Co znowu?

Łapa był kibolem i nie raz przychodził do Waldemara sam lub w towarzystwie kolegów do szycia po wyjątkowo zaciekłej ustawce.

– Bo ja tego… – zaczął, ponownie kiwając głową. – Bo taki jeden gnojek się przechwalał, że okradł eee…

– Dziadka? – podpowiedział lekarz.

– No tak, ale jak tylko domyśliliśmy się kogo, to my tego… my mu wpier… my mu wpraliśmy.

Potężny mężczyzna wyciągnął przed siebie łapsko, w którym spoczywał wyświechtany, skórzany portfel.

– Dzięki. – Waldemar wziął swoją własność. – Wejdziesz na jednego? – Przesunął się nieco w progu, robiąc przejście.

– Nie, nie, dziękuję, panie Waldemarze – powiedział Łapa, rzucając spojrzeniem na boki, jakby szukając wymówki. – Ja tego, ja muszę już iść.

Ci, których nie było stać na opiekę lekarską bądź nie lubili niewygodnych pytań, bardzo często kończyli na wersalce u Waldemara. Stary lekarz leczył każdego, kto potrzebował pomocy za pieniądze, jedzenie, alkohol bądź przysługi. I każdy, kto miał choć odrobinę rozumu w głowie wiedział, że do Waldemara przychodzili nie tylko kibole po ustawce lub awanturnicy po bijatyce z policją, ale również bardzo dziwne, podejrzane typy. A lekarz wiedział pewne rzeczy, o których nie wiedzą zwykli ludzie. I choć nikt nie przyznałby się do tego otwarcie, wielu uważało go za swoistego szamana, z którym lepiej ani nie zadzierać, ani nadmiernie się nie przyjaźnić.

– Co jest? – zapytał Gauza, kiedy Waldemar wrócił do salonu.

– Przynieśli zgubę. – Lekarz rzucił portfel na stół.

– To co z tą rocznicą i Wiatrołomem? – Gauza powrócił do tematu wyjazdu, widząc, że kolega odzyskał dobry humor.

– A niech cię diabli. Możemy jechać razem, ale ty prowadzisz.

¢

Magda wzięła głęboki oddech i postąpiła naprzód. Stara, zardzewiała bramka zaskrzypiała rozdzierająco w mroku nocy. Piasek zachrzęścił pod jej butami, gdy wkroczyła na wąską ścieżkę, prowadzącą przez zarośnięty ogród do domu. Tylko jedno światełko, pewnie płomyk świecy, tańczyło w salonie.

– Co za nora – mruknęła.

Nie pamiętała już, że dom Feliksa, a zarazem i jej, wyglądał jak żywcem wyjęty z horroru, a ogród był tak zarośnięty, że można by się w nim zgubić.

Powoli weszła po schodkach prowadzących na ganek. Jej palce same odszukały obluzowaną cegłę w murku i sięgnęły po klucz. Uśmiechnęła się pod nosem. Zawsze tam był. Wsunęła go do dziurki i przekręciła ze zgrzytem. Wszystko było takie samo, a jednak zupełnie obce.

Gdzie było to cholerne światło? – pomyślała, stukając palcami w ścianę. W końcu natrafiła na włącznik. Korytarz zalało jaskrawe światło, aż musiała przymrużyć oczy.

I wtedy go zobaczyła. Feliks w opuszczonej ręce trzymał metalowy pręt i po prostu patrzył na nią. Nie była pewna, czego się spodziewała. Okrzyku radości? A może ataku, bo przecież wyglądała zupełnie inaczej? Co powinna powiedzieć w takiej chwili?

– To ja – powiedziała, unosząc dłonie. Feliks przekrzywił lekko głowę, nie spuszczając z niej wzroku. Nie załapał? – zdziwiła się. – Magda – dodała na głos.

Pręt wypadł z bezwładnej dłoni i uderzył z łoskotem o podłogę.

– Nie gap się tak – skarciła go. – Mam nadzieję, że zrobiłeś zakupy, bo umieram z głodu.

Wyminęła wujka i skierowała się do kuchni. Zapaliła światło i zajrzała do lodówki.

– Bieda – stwierdziła, ale wtem jej wzrok padł na talerz pełen kotletów schabowych. – No, to ja rozumiem.

– Magda? – Feliks stanął w drzwiach. – Ale jak… Przecież ty… To niemożliwe!

– Uwierz, że mnie też nieźle siekło, kiedy się zorientowałam – zapewniła z pełnymi ustami.

– Ale minął rok!

– No i? Początki bycia żniwiarzem nie są takie łatwe.

Feliks podszedł do stołu i osunął się na krzesło.

– Nie mogłaś zostać żniwiarzem – szepnął.

– A jednak. Dla chcącego nic trudnego. I mam nawet tatuaż, wiesz?

Wujek wpatrywał się w nią jakby była zjawą, a on rozważał, czy uciekać, czy ją zabić.

Pochłonąwszy kotlety, Magda znów zajrzała do lodówki.

– Nie masz piwa – stwierdziła z zawodem. – A szkoda, choć tobie pewnie przydałoby się coś mocniejszego. – Odwróciła się w jego stronę i uśmiechnęła zaczepnie.

– Ale Pierwszy… – zaczął Feliks.

– Drań. Jeszcze z nim nie skończyłam.

Żniwiarz podniósł na nią spojrzenie.

– No co? Sukinsyn najpierw sprawił, że się w nim zakochałam, a potem zabił mnie w moje własne urodziny. Nie puszczę mu tego płazem.

– Co zamierzasz? – zapytał Feliks.

– Najpierw pójdziemy do moich rodziców, przekazać im dobre wieści – odparła, nieco się krzywiąc. Bała się tego spotkania. – Hurra, ich córka żyje… Ty im to powiesz. – Podniosła ze stołu nóż, wbiła ostrze w jabłko leżące w miseczce i przez chwilę się mu przyglądała. – A potem znajdziemy drania i odeślemy do Nawii. Tym razem na stałe.

– Wiesz jak?

Magda wgryzła się w owoc.

– Nie mam pojęcia. Ale na jego miejscu już zaczęłabym się bać.

Feliks pokręcił głową, jakby wciąż nie wierzył, że tuż przed nim stoi jego bratanica.

– Potrzebuję prysznica – oświadczyła, wyrzucając ogryzek jabłka.

Wujek przez chwilę siedział nieruchomo, po czym zerwał się z krzesła i ruszył za nią.

– Poczekaj!

Dziewczyna stanęła w połowie schodów.

– Twoje nowe ciało… Nie chcesz pogadać?

– Nie.

– A o niej? Jak miała na imię? Jak zmarła?

– Nie twój interes.

– To naprawdę pomaga – rzucił jeszcze za nią, ale już go nie słuchała.

Zamknęła się w pokoju i padła na łóżko, rozkładając ramiona. Falowane, złociste włosy leżały rozrzucone na pościeli. Nie miała zamiaru rozmawiać o Oliwii, jeszcze nie teraz. Jej śmierć była zbyt świeżym wspomnieniem.

¢

Oliwia pochodziła z dobrego, bogatego domu. Jej rodzice nie mieli zbyt wiele czasu dla swoich dzieci, ale usiłowali nadrobić to drogimi prezentami. A Oliwia, w przeciwieństwie do siostry, czerpała z ich poczucia winy pełnymi garściami.

Była zdolna, nigdy nie musiała się uczyć, wystarczyło, że coś przeczytała i od razu to zapamiętywała. Grała na pianinie i gitarze, dobrze jeździła konno, a przez pewien czas brała nawet lekcje szermierki i karate. Przyjaciół zdobywała jednym kiwnięciem palca – już od czasów przedszkola każdy chciał być w kręgu jej adoratorów. Miała przystojnego chłopaka, grono przyjaciółek i mnóstwo znajomych. Dostała się na dobrą uczelnię, każdy przepowiadał jej błyskotliwą karierę. Gdyby tylko nie umarła…

Adam był starszy od niej o kilka lat. Poznała go na dyskotece. Zatańczyła z nim raz czy dwa, w końcu był dość przystojny, wysoki i muskularny, ale szybko go zostawiła, gdy okazało się, że jest nudny. Potem przewijał się gdzieś w tle podczas kolejnych imprez, ale w ogóle nie zwracała na niego uwagi. Nie raz próbował ją zaczepiać, ale zawsze jakoś się mu odszczeknęła, a potem ignorowała. Była przekonana, że jest nieszkodliwy, jak wielu innych idiotów, którzy myśleli, że mają u niej szanse.

Pewnej soboty wybrała się ze znajomymi do klubu. Koło drugiej w nocy pokłóciła się ze swoim chłopakiem. Nawet nie pamiętała potem o co. Zdenerwowana postanowiła wrócić do domu. Zazwyczaj ktoś ją odprowadzał, ale teraz chciała być sama. Szła pustą ulicą, głęboko wdychając rześkie powietrze. Jej obcasy głucho stukały o płyty chodnikowe. Zrobiło się chłodno i Oliwia pożałowała, że tego dnia założyła spódniczkę. Na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, ale nie zamierzała dzwonić po chłopaka. Wciąż była na niego zła.

Może by złapać taksówkę? – zastanowiła się w pewnej chwili, przystając na środku chodnika. Powiodła wzrokiem po okolicy, gdy nagle ujrzała cień, który wyłonił się zza rogu. Pewnie jakiś imprezowicz – spróbowała przekonać samą siebie, gdy postać zaczęła iść w jej stronę. Nie miała zamiaru stać w miejscu i czekać na niego, więc obróciła się na pięcie i pomaszerowała przed siebie, usiłując przypomnieć sobie, na której ulicy był najbliższy postój taksówek. Starała się iść na palcach, ale obcasy i tak wybijały rytm jej kroków, a intruz, niczym cień, wciąż podążał za nią i był coraz bliżej.

Nagle latarnia nad jej głową zgasła z trzaskiem, serce Oliwii zatrzymało się, a potem zaczęło bić w przyspieszonym tempie. Dziewczyna ze strachem zerwała się do biegu, usiłując wygrzebać z torebki gaz pieprzowy. Jej oddech był płytki i szybki, serce waliło jak młot, ale w butach na wysokim obcasie nie była w stanie utrzymać tempa. W końcu zwolniła, obejrzała się za siebie, lecz nie ujrzała nikogo. Zatrzymała się i wyjęła z torebki telefon. Chciała zadzwonić po chłopaka – niech przyjeżdża i kaja się, że pozwolił jej samej iść nocą do domu.

Wtem usłyszała szelest, poczuła ciepły oddech na karku. Błyskawicznie odwróciła się, chcąc potraktować bezczelnego intruza gazem pieprzowym, ale złapał ją za nadgarstek i ścisnął, jakby chciał połamać kości. Rozpoznała go dopiero po chwili.

– Adam? Co ty tu robisz? – Naskoczyła na niego. To był tylko ten idiota, który myślał, że zdoła ją poderwać. Rozluźniła się nieco i wyszarpnęła rękę. – Spieprzaj, idę do domu. – Odwróciła się na pięcie, a potem zapadła ciemność.

¢

Oliwia obudziła się. Leżała na łóżku. Ręce i nogi miała przywiązane do mocnej ramy. Zaczęła się szamotać i krzyczeć, ale nikt nie przybył jej na pomoc. W panice rozejrzała się po pomieszczeniu. Zobaczyła stare meble, ściany z plamami pleśni, ciemne krokwie pod sufitem.

– Pomocy!!! – wydarła się ponownie, aż zachrypła.

– Nikt cię tu nie usłyszy – zabrzmiał spokojny, niski głos.

– Wypuść mnie, ty draniu! – Szarpnęła krępujące ją więzy. – Wszyscy już mnie szukają. Pójdziesz siedzieć!

– Jesteśmy głęboko w lesie, nikt cię tu nie usłyszy.

Serce Oliwii zamarło. Po raz pierwszy w życiu znalazła się w prawdziwym niebezpieczeństwie. Uspokój się – nakazała sobie w myślach, choć czuła jak drży na całym ciele. Dasz radę, coś wymyślisz. Poza tym policja na pewno już cię szuka. Pocieszała się, że zawsze potrafiła znaleźć wyjście z każdej sytuacji. Wydostaniesz się stąd – obiecała sobie, próbując zignorować wielką gulę, która pojawiła się w jej gardle. Zrobiło jej się niedobrze ze strachu.

Jeśli groźby nie pomogą, zjedna Adama słodkimi słówkami, a w pewnej chwili on odwróci wzrok i będzie mogła uciec. Najważniejsze to zachować spokój.

¢

Magda, choć znajdowała się w ciepłym, bezpiecznym pokoju, poczuła nagle nieprzyjemny dreszcz, gdy napłynęły do niej wspomnienia sprzed kilku dni. O tym, jak obudziła się zupełnie skołowana, nie wiedząc, kim ani gdzie jest...

Zabił mnie! – To była jej pierwsza myśl.

Pozwolił, żeby spadła wraz z walącą się podłogą! I wtedy napłynęły zupełnie inne wspomnienia. Te, które nie należały do niej. Spróbowała usiąść, ale była skrępowana cienką linką. Wciąż czuła rany zadane nożem na brzuchu i klatce piersiowej. Jego pięść uderzającą ją w twarz. Minę Pierwszego, gdy oświadczył jej, że zabił ciotkę Jadwigę, a wkrótce zabije Feliksa. Adama stojącego nad nią z okrutnym uśmiechem.

Zaczęła krzyczeć. Wrzeszczała i szamotała się w więzach, chcąc zapomnieć o wszystkim. Gdyby tylko mogła uciszyć głosy w głowie, wyrzucić te przerażające obrazy…

Wtem wyrwała z krępującej ją liny jedną rękę, pozostawiając za sobą zdarty naskórek. Najpierw przyłożyła ją do brzucha. Poczuła zimną już krew, którą była przesiąknięta obcisła, czarna bluzka, ale skóra pod nią była gładka, nawet niedraśnięta, choć zdawało jej się, że wciąż czuła gorące ostrze zagłębiające się w jej ciele. Potem dłoń powędrowała do twarzy. Ten nos, te policzki należały do niej, a jednocześnie były obce. Wzięła między palce kosmyk tłustych, umazanych krwią włosów. Były jej, a jednocześnie zastanawiała się, gdzie podziały się ciemnobrązowe, sporo krótsze pasma. Wyciągnęła przed siebie opaloną na złoto dłoń, z niezrozumieniem patrząc na długie, zgrabne palce z pomalowanym paznokciami. Na próbę zgięła i rozprostowała je. Działały bez zarzutu, choć były obce.

Nagle usłyszała hałas na zewnątrz. Wrócił strach. Przed kim? Przed Pierwszym? Przed Adamem? Nieważne. Musiała się uwolnić.

Wolną ręką zaczęła szarpać więzy krępujące drugi nadgarstek. Gdy go uwolniła, rozplątała supły przy kostkach. Dwie minuty później stała na chwiejnych nogach. Zatoczyła się na szafkę, ale szybko odzyskała panowanie nad ciałem. Wiedziała, że powinna być osłabiona, wycieńczona, ale zamiast tego czuła się silna jak nigdy dotąd.

Usłyszała szczęk klucza w zamku. Błyskawicznym ruchem zgarnęła z szafki kuchenny nóż i stanęła pod ścianą tuż obok drzwi tak, aby ktokolwiek przez nie wejdzie, nie zauważył jej.

Deski zaskrzypiały pod butem. Intruz, nieświadomy, że jest bacznie obserwowany, nie oglądając się za siebie, zatrzasnął drzwi i postąpił kilka kroków. Jasne, gęste włosy, barczysta sylwetka, czarna bluza z kapturem.

Adam – przemknęło Magdzie przez myśl. W pierwszej chwili ogarnęła ją panika – co zrobić, jak mu uciec? I wtedy zdała sobie sprawę, że nie jest już bezbronną Oliwią, a on nie jest Pierwszym, nieśmiertelnym żniwiarzem.

Ja jestem żniwiarzem – zdała sobie sprawę. Wszystko nagle stało się takie oczywiste, takie proste.

Adam spojrzał na puste, zalane krwią łóżko i stanął jak wryty na środku pokoju.

– Jestem żniwiarzem – szepnęła Magda.

Mocniej zacisnęła palce na rękojeści noża i wystrzeliła. Silnym kopnięciem bosej stopy w tył kolana powaliła Adama na podłogę. Mężczyzna krzyknął, opadając na klęczki. Magda, wciąż stojąc za nim, jedną ręką złapała go za włosy, a drugą przyłożyła ostrze do gardła.

– Zamknij się – warknęła.

Krzyk się urwał. Nacisnęła mocniej czubkiem noża, ostrze przecięło skórę i po szyi potoczyła się kropla krwi.

– To niemożliwe… – sapnął. – Ty nie żyjesz…

Za wszystko, co zrobił jej, a raczej Oliwii, najchętniej poderżnęłaby mu gardło tu i teraz. Zwiększyła nacisk, napawając się jego strachem, tym, jak zadrżał, gdy pod jego kolanami pojawiła się kałuża. Nagle coś kazało jej się zatrzymać. Zdrowy rozsądek, którym zawsze kierowała się Magda, doszedł wreszcie do głosu.

Jeśli poderżniesz mu gardło, wszyscy będą cię szukać – przemknęło jej przez myśl. Dla świata Oliwia musi umrzeć.

Odepchnęła Adama i podeszła do łóżka, aby odwiązać liny, którymi jeszcze chwilę wcześniej była związana.

– Jak to możliwe? – zapytał mężczyzna, patrząc na nią z niedowierzaniem.

Magda odwróciła się do niego, trzymając linę w dłoni.

– Zabiłeś mnie – powiedziała cicho. – Ale wróciłam, żeby się zemścić.

Wolną ręką uniosła skraj bluzki, odsłaniając brudną od krwi, ale nietkniętą skórę na brzuchu. Na ten widok Adam gwałtownie się od niej odsunął.

– Nie, to niemożliwe, przecież…

– Dźgnąłeś mnie nożem piętnaście razy – odparła zimno, idąc w jego stronę. – A każdy z nich bolał jak cholera. Ale teraz za to zapłacisz.

W Adamie obudził się instynkt samozachowawczy i wygrał walkę z narastającym przerażeniem oraz niedowierzaniem. Duch czy nie, dziewczyna wciąż była szczupłą, słabą blondynką, z którą na pewno da sobie radę. Stanął na lekko ugiętych nogach, ignorując ból w kolanie, gotów odeprzeć atak. Jednak nie był przygotowany na to, co nastąpiło.

Dziewczyna podeszła do niego, błyskawicznie uchyliła się przed ramionami gotowymi ją pochwycić i z siłą, jakiej nie mogła posiadać, uderzyła go w splot słoneczny, a potem kopnęła w krocze. Pochylił się, a wtedy na spotkanie z jego twarzą popędziło jej kolano. Chrupnęło i z nosa polała się krew. Dziewczyna kopnęła go od boku w kolano, posyłając na klęczki i szybkim ruchem kilka razy owinęła mu linę wokół szyi. Drugi koniec sznura przerzuciła przez krokiew przy suficie i mocno pociągnęła.

– Nie… – sapnął Adam, usiłując zdjąć z szyi sznur. – Co ty…

– Dźgnąłeś mnie piętnaście razy – powiedziała, a z każdym słowem przyciągała linę coraz bardziej. Po chwili Adam powstał z klęczek i dotykał ziemi jedynie czubkami butów. Zaczął charczeć i się dusić, wciskał palce pod linę, usiłując ją rozluźnić. – Nie wspominając o tym, co zrobiłeś mi wcześniej – dodała, zapierając się nogami na podłodze. Wszystkie mięśnie rąk i pleców zdawały się napięte do granic możliwości, ale nie zważała na ból, tylko ciągnęła linę, aż stopy mordercy zawisły nad ziemią. – Zabiłeś moją ciocię, zabiłeś Nadię – wymieniała.

W oczach Adama zalśniło niezrozumienie, ale się nim nie przejęła. Ostatni raz pociągnęła za linę, czując jak wżyna jej się w skórę dłoni. Patrzyła, jak morderca Oliwii dusił się i wierzgał nogami, aż znieruchomiał.

Nie popuszczając sznura, przywiązała go do kaloryfera. Potem położyła na podłodze krzesło, aby wyglądało na wykopane spod nóg wisielca. Powiodła wzrokiem po pomieszczeniu i ujrzała damską torebkę. Zajrzała do niej i wyjęła kilka banknotów. Karty kredytowej ani telefonu zabrać ze sobą nie mogła, należały do zmarłej osoby. Z obrzydzeniem przeszukała mokre kieszenie Adama, ale znalazła w nich jedynie kilka monet. W pokoju nie było nic więcej, co mogłoby jej się przydać. Zerknęła na rzucone w kąt eleganckie buty. Prędzej nogi połamie, niż będzie w stanie utrzymać w nich równowagę.

Wygładziła krótką spódnicę i wyszła boso, starając się nie zostawiać po sobie żadnych śladów. Każdy, kto wejdzie do małego domu ukrytego w lesie pomyśli, że Adam zabił Oliwię, zakopał gdzieś ciało i popełnił samobójstwo, a policja z czasem oficjalnie uzna ją za zmarłą.

Ruszyła leśną drogą, nie zastanawiając się, co ma robić, ani gdzie iść. Najważniejsze to znaleźć się jak najdalej od drewnianego domku.

Wkrótce zapadła noc i, choć w ciemnościach widziała całkiem nieźle, zmogło ją zmęczenie. Poobcierane dłonie i nadgarstki zaczęły dokuczliwie piec. Bose, poranione stopy skostniały w chłodzie nocy. Zeszła więc z drogi w las i odnalazła miejsce, gdzie rosły gęste świerki. Nałamała trochę gałązek, wczołgała się pod nisko zwieszające się konary i umościła sobie skromne posłanie. Było zimno, ale nie miała siły ani chęci rozpalać ogniska. Zwinęła się w kłębek i zamknęła oczy.

Sen nadszedł po długim czasie, a wtedy dopadły ją koszmary. Nie wiedziała, kim jest – Magdą czy Oliwią – na zmianę prześladował ją Adam i Pierwszy, obudziły się w niej wspomnienia rodzin, przyjaciół i nie wiedziała, którzy należą do którego życia.

Obudziła się wraz ze wschodem słońca, zziębnięta i mokra od rosy. Wyczołgała spod świerków i ruszyła przed siebie, powłócząc nogami.

Musisz dowiedzieć się, gdzie jesteś – powtarzała w myślach niczym mantrę. Jaki mamy dzień? Ile czasu minęło od twojej śmierci w starym hotelu? Nieważne, ile grzebała we wspomnieniach Oliwii, nie potrafiła odnaleźć żadnej daty. Widziała tylko twarze i miejsca.

Wkrótce dotarła do jakiejś wioski. W sklepie kupiła wodę, chleb i kiełbasę, a sprzedawczyni patrzyła na nią podejrzliwie. Na szczęście na czarnej bluzce, choć brudnej i sztywnej, nie widać było wielkich plam krwi, a zza lady trudno było dostrzec jej brudne, pokaleczone nogi oraz brak butów.

– Jeszcze to – dodała, spoglądając na szarą gazetę.

Zapłaciła i wyszła ze sklepu. Najchętniej dobrałaby się do picia i jedzenia od razu, ale przyciągała zbyt wiele spojrzeń. Opuściła wieś i siadła w rowie przy wąskiej asfaltowej drodze. Najpierw ugasiła pragnienie. Dopóki nie odkręciła butelki z wodą, nie miała pojęcia jak bardzo chce się jej pić. Potem zaburczało jej w brzuchu, zjadła skromne śniadanie i dopiero wtedy zerknęła z obawą na leżącą obok gazetę. Bała się, co w niej przeczyta. Najpierw spojrzała na datę. W pierwszej chwili nie zrozumiała.

– Szósty maja? – zdziwiła się. Dopiero po kilku sekundach przypomniała sobie, kiedy zginęła i mina jej zrzedła. – Rok?! Minął prawie rok od mojej śmierci?! – Odrzuciła gazetę i zapatrzyła się w horyzont, gdzie zielone pole pszenicy stykało się z błękitnym niebem. – Rok. Co z Feliksem? Co z moją rodziną?

Przed oczami stanął jej obraz Emilii w księgarni oraz Jakuba w lecznicy dla zwierząt, a potem innych postaci – bliskich Oliwii. Potrząsnęła głową, usiłując odpędzić od siebie wspomnienia dziewczyny. Oliwia nie żyła. Umarła dla świata, dla swojej rodziny, dla przyjaciół. Już nigdy jej nie zobaczą. Jednak ta myśl wywołała u niej nagły smutek. Ukryła twarz w dłoniach i przez chwilę tak trwała, dopóki znów nie sięgnęła po gazetę, ale nie dowiedziała się z niej już niczego ciekawego.

Kolejną noc również spędziła w lesie. Gęste chmury zawisły nad ziemią i tym razem już tak przeraźliwie nie zmarzła, ale rano ponownie obudziła się głodna i spragniona. Napiła się lodowatej wody ze strumienia, a potem spróbowała zmyć z włosów błoto, zaschniętą krew i igliwie. W miarę ogarnięta wkroczyła do kolejnej wsi. Za jednym z domów na uboczu zobaczyła suszące się pranie. Weszła więc do ogródka jak do siebie i zdjęła z linek czystą bluzkę oraz spodnie. Komuś innemu zwinęła z progu wysłużone adidasy i założyła je na brudne, pokaleczone stopy.

Wróciła do lasu, wykopała dłońmi płytki dół i wrzuciła do niego stare ubrania. Przysypała je ziemią i kamieniami, mając nadzieję, że nie dostaną się do nich zwierzęta. Choć nawet jeśli, to co? Dla policji będzie to kolejny ślepy trop.

Wytarła brudne dłonie o mech i zastanowiła się, co robić dalej. Musiała kupić trochę jedzenia i mapę Polski, jeśli chciała wrócić do domu… Ale gdzie był jej dom?

Tak bardzo miała ochotę rzucić wszystko i wrócić do Warszawy, gdzie czekali na nią zrozpaczeni rodzice Oliwii. Gdyby tylko potrafiła zapomnieć o Feliksie, rodzinie Magdy, a przede wszystkim o Pierwszym. Na samą myśl o nim rozgorzał w niej ogień nienawiści. Gorący płomień ogarnął jej ciało, oczami wyobraźni ujrzała ten zarozumiały uśmiech, gdy był już pewien jej śmierci. A potem wspomniała wszystkie miłe chwile, które spędziła z chłopakiem, którego nazywała Mateuszem i jeszcze bardziej zapałała żądzą zemsty. Nie, wciąż była Magdą, choć w obcym ciele. Zapomni o Oliwii, odnajdzie Pierwszego i go zabije, choć nie miała pojęcia, jak to zrobić.

¢

Sklep świecił pustkami.

– Chleb skończył się przed ósmą rano – oświadczyła sprzedawczyni.

– Trzeba było przyjść wcześniej – dodała siwa kobieta siedząca na krześle przy ladzie.

Jej towarzyszka, zajmująca drugie krzesło, pokiwała głową. Magda ze zgrozą zapatrzyła się na jej ufarbowane na czerwono włosy. Dla Oliwii coś takiego było brutalnym zamachem na dobry gust i wyczucie smaku. A starsza pani, która przesiadywała tu pewnie całe dnie, dotrzymując towarzystwa sprzedawczyni, nie pozostała jej dłużna i zmierzyła ją równie ciekawskim spojrzeniem.

– To poproszę chociaż jakąś kiełbasę, kilka batoników i wodę. – Magda, czując się nieswojo, oderwała od niej wzrok i położyła na ladzie zgnieciony banknot, jej ostatnie oszczędności.

– Ci młodzi to w ogóle nie dbają o zdrowie. – Siwa kobieta zacmokała. – Zjadłabyś porządne śniadanie, a nie batonikami się objadała. Jak za parę lat wątroba ci się odezwie, to już będzie za późno.

Dawna Magda, gdy była jeszcze sobą, pewnie zbyłaby ją uśmiechem i uprzejmym, ale stanowczym komentarzem. Jednak tym razem do głosu doszedł charakter Oliwii, więc tylko wzruszyła ramionami i zignorowała staruszkę, która wdała się ze sprzedawczynią w dyskusję na temat wątroby.

Czekając, aż ekspedientka zapakuje jej zakupy do jednorazowej siatki, dziewczyna powiodła wzrokiem po sklepiku. Wtem ujrzała własną podobiznę na ścianie. Nie swoją, ale Oliwii. Kolorowe zdjęcie przedstawiało ładną, zielonooką, a przede wszystkim pełną życia blondynkę. Jej długie włosy opadały falami na ramiona, pełne usta odsłaniały w uśmiechu śnieżnobiałe zęby, na szyi pobłyskiwał srebrny łańcuszek. I choć Magda od swojej śmierci nie widziała lustra, instynktownie czuła, że to ona.

Nikt mnie nie rozpozna – przekonywała siebie, przestępując nerwowo z nogi na nogę. Wiedziała, że nie przypomina umalowanej i wystrojonej osoby ze zdjęcia – brudna i zaniedbana, w cudzej, za dużej bluzce, przykrótkich dżinsach i starych adidasach. Lecz niepokój pozostał.

Gdy sprzedawczyni podała jej pełną siatkę, chwyciła ją ze zniecierpliwieniem i obróciła się na pięcie, gotowa wyjść, gdy nagle na drodze stanęła jej kobieta z czerwonymi włosami.

– Wiem, kim jesteś.

Serce dziewczyny podeszło do gardła. Wie, że jestem Magdą? – przemknęło jej przez myśl. Ale skąd? Nie! Wie, że ja to Oliwia! Tak dobrze zatarła po sobie ślady, tak się starała, a teraz to babsko wszystko zniweczy!

– Nie sądzę – mruknęła, wyminęła kobietę i wyszła ze sklepu.

Zrobiła zaledwie kilka kroków, gdy starsza pani ją dogoniła.

– Mogę ci pomóc, dziecko – powiedziała, starając się dotrzymać jej kroku.

– Obędzie się – burknęła, gorączkowo myśląc, czy ktoś weźmie na poważnie słowa emerytki, która będzie się zarzekać, że widziała zaginioną dziewczynę całą i zdrową.

– Nie możesz tak włóczyć się po okolicy – napomniała ją kobieta. – Wyglądasz okropnie i trudno doszukać się podobieństwa, ale w końcu ktoś może w tobie rozpoznać tamtą dziewczynę. – Magda gwałtownie zatrzymała się i spojrzała na staruszkę. – Wszyscy macie takie same oczy. Puste i bezbrzeżnie smutne.

– Naprawdę wie pani, kim jestem?

– Jesteś żniwiarzem.

Magda wiedziała o tym już po kilku minutach, gdy obudziła się w ciele Oliwii, ale oprócz niej nikt jeszcze nie wypowiedział tego na głos. Jak w ogóle można w coś takiego uwierzyć? A teraz, gdy staruszka o upiornych, czerwonych włosach powiedziała to z takim przekonaniem, nagle stało się prawdą. Sama Magda jakoś by sobie z tym poradziła, ale dla Oliwii było to całkowitym szokiem.

– Tak, jestem żniwiarzem – powtórzyła, a słowa jakby ożyły w jej ustach.

– Potrzebujesz pomocy, moje dziecko? – Teraz, gdy dziewczyna odkryła intencje staruszki, usłyszała w jej głosie zwykłą troskę.

– Ja… – zaczęła, ale głos uwięzł jej w gardle.

Magda miałaby pewnie już dawno ułożoną w głowie odpowiedź i wiedziałaby, czy skorzystać z cudzej pomocy, czy się grzecznie z niej wykręcić, ale dla Oliwii ta sytuacja była tak dziwna i nie do pojęcia, że nie wiedziała, co robić. Gdy była sama, musiała sobie jakoś radzić, lecz gdy znalazła się jakaś dobra dusza chętna pomóc, mały włos, a dziewczyna by się rozkleiła. Przetarła wciąż brudnymi dłońmi twarz i bezradnie spojrzała na staruszkę.

– Chodź ze mną. – Kobieta wzięła ją pod rękę. – Nazywam się Aniela i pomogę ci. Słyszałam, że początki w nowym ciele zawsze są dla was trudne.

Dwie godziny później Magda, pachnąca po kąpieli, w pożyczonych, ale czystych ubraniach, zajadała się obiadem w kuchni pani Anieli.

– Musisz być ostrożna – przestrzegła staruszka. – Teraz wyglądasz jak ta dziewczyna ze zdjęcia. Co jej się stało?

Magda wcale nie chciała rozmawiać o Oliwii, ale miała dług wdzięczności wobec gospodyni.

– Zabił ją chłopak, który się w niej podkochiwał. Psychopata jeden. Ale nie cierpiała za bardzo – skłamała.

– Biedne dziecko. – Pani Aniela pokręciła głową. – A miała przed sobą całe życie.

Magda pokiwała głową, próbując odpędzić łzy. Tak, miała przed sobą całe życie. Obie miały. Odłożyła widelec na pusty już talerz i ziewnęła. Dopiero teraz, w bezpiecznym domu, poczuła jak bardzo jest zmęczona.

– Na pewno padasz z nóg – orzekła staruszka. – Chodź ze mną, pościelę ci łóżko.

Dziewczyna posłusznie wstała z krzesła i poszła za gospodynią do pokoju gościnnego. Staruszka wyjęła z szafy śnieżnobiałą poszwę z ozdobnym wycięciem na środku obszytym koronką. Część świadomości, która należała do Oliwii zdziwiła się, że ktokolwiek używa jeszcze takich pościeli, a ta należąca do Magdy pomyślała z nostalgią, że właśnie takie miała u siebie ciocia Jadzia.

– Dlaczego mi pani pomaga? – zapytała, patrząc na energiczne ruchy kobiety.

Podrzucona kołdra z pierzem ciężko opadła na łóżko.

– Bo tak trzeba – odparła. Ubrała poduszkę w poszewkę do kompletu, uklepała ją i spojrzała na swojego gościa. – Kiedyś, jak byłam dużo młodsza, pomógł mi pewien żniwiarz – powiedziała w końcu. – Gdyby nie on, jakiś diabeł zabiłby mojego synka. Nie miałam wtedy grosza przy duszy i nie wiedziałam, jak zapłacić mu za pomoc. Wtedy on poprosił, żebym pomogła następnemu żniwiarzowi, jakiego spotkam. Powiedział, że pierwsze dni w nowym ciele są dla was naprawdę trudne. Jednak lata mijały, a ja nie miałam okazji, żeby się odwdzięczyć. Spotkałam od tego czasu tylko dwóch żniwiarzy, ale żaden nie potrzebował pomocy. Aż zobaczyłam dzisiaj ciebie.

Magda uśmiechnęła się słabo.

– Dziękuję – powiedziała, siadając na łóżku.

Pogładziła dłonią wykrochmaloną pościel.

– To ja się cieszę, że przed śmiercią mogę spłacić dług. Chcesz może do kogoś zadzwonić? Dać ci telefon?

Magda znieruchomiała. Znała na pamięć numer telefonu Emilii, Jakuba, mamy Oliwii oraz jej chłopaka. Ale do żadnej z tych osób nie odważyłaby się teraz zadzwonić. Do bliskich Oliwii po prostu nie mogła, choć tak trudno było się od tego powstrzymać, zaś do swojej rodziny… Jak miała im przekazać, że jednak żyje? Minął już prawie rok. Nie, musi to zrobić osobiście, postanowiła, mrugając, by odpędzić łzy napływające jej do oczu na samą myśl o rodzinie i o tym, co musieli przeżywać, gdy zginęła.

A Feliks? – zabrzmiało w jej głowie. Co się z nim stało?

– Poproszę – szepnęła.

Staruszka pokiwała głową i wyjęła z kieszeni telefon, który wydawał się zbyt nowoczesny w jej pomarszczonych dłoniach. Magda wzięła aparat z ociąganiem, jakby obawiała się, że ją poparzy.

– Powodzenia. – Staruszka uśmiechnęła się i skierowała do drzwi.

– Jak miał na imię tamten żniwiarz? – zapytała Magda, gdy gospodyni nacisnęła klamkę.

– Wydaje mi się, że Antoni – odparła, odwracając się. – Znasz go?

Dziewczyna pokiwała głową. Znałam – odparła w myślach ze smutkiem.

Poczekała, aż za gospodynią zamkną się drzwi. Bała się tego, co usłyszy w słuchawce. A jeśli odezwie się w niej obcy głos? Lub, co gorsza, nie będzie żadnego sygnału? Drżącymi palcami wpisała numer wujka. Jej serce zaczęło szybciej uderzać, odmierzając najpierw kolejne sekundy ciszy, a potem ciągłego sygnału.

Nagle w słuchawce zatrzeszczało i odezwał się tak dobrze znany jej głos – spokojny, nieco znużony, a jednocześnie tak pewny.

– Halo?

Magda wstrzymała oddech. Nie była w stanie wydobyć z siebie ani jednego słowa.

– Halo? – powtórzył Feliks nagląco.

Dziewczyna oderwała słuchawkę od ucha i rozłączyła się. Feliks żyje – zabrzmiało jej w głowie. Nie dał się pokonać Pierwszemu. Odetchnęła z ulgą, zdając sobie sprawę z tego, że do tej pory wstrzymywała oddech.

W telefonie zabrzmiała melodia, na wyświetlaczu pojawił się numer żniwiarza.

– Żyjesz i nic ci nie jest – powiedziała, po czym nacisnęła czerwoną słuchawkę. Z nim też będzie musiała porozmawiać osobiście, kiedy już wróci do domu.

Zakopała się pod grubą pierzyną i zamknęła oczy. Niechciane myśli i wspomnienia napływały jej do głowy, wywołując tępe, nieprzyjemne pulsowanie. Antoni nie żyje – zaczęła wymieniać. Ciocia Jadzia nie żyje. Nadia nie żyje. Mateusz nie żyje… – na samo wspomnienie chłopaka, w którym myślała, że się zakochała, poczuła palącą nienawiść, żal oraz… współczucie. W końcu on stracił jeszcze więcej niż ona, nie tylko rodzinę, ale i życie.

– Magda nie żyje – dodała na głos. – Oliwia nie żyje.

Od dziecka wychowywała się, mając żniwiarza za wujka. Widziała go w różnych ciałach, zdawało jej się, że rozumie, jak to wszystko funkcjonuje, ale tak naprawdę nic nie mogło przygotować jej na to, co się stało. W sercu poczuła żal na myśl o śmierci swojej oraz Oliwii i zapłakała gorzko nad losem obu. A pół godziny później odpłynęła w głęboki sen bez marzeń, ale i bez koszmarów.

Wstała następnego dnia w południe. Wygodne łóżko i suty posiłek zdziałały cuda – czuła się i wyglądała o niebo lepiej niż dobę wcześniej.

– Siadaj i jedz – poleciła pani Aniela. – Zrobiłam właśnie rosół.

Dziewczyna posłusznie wzięła łyżkę i zanurzyła ją w gorącej zupie.

– Jeśli czegoś potrzebujesz, to mów – odezwała się po chwili gospodyni. – Bo nie wiem, jak jeszcze mogę ci pomóc. Chcę tylko, żebyś wiedziała, że możesz zostać u mnie tak długo, jak tylko zechcesz.

Magda uśmiechnęła się z wdzięcznością pomiędzy kolejnymi łyżkami zupy. Przemyślała sobie to wszystko, gdy obudziła się nad ranem i nie mogła przez pewien czas usnąć. Zemściła się już na zabójcy Oliwii, teraz pora na Pierwszego. Ale do tego czasu musi się ogarnąć. Uporządkować ten mętlik w głowie, wrócić do domu…

Przed oczami stanęła jej od razu duża willa pod Warszawą. A gdyby tak rzucić wszystko i wrócić właśnie tam, do zrozpaczonych rodziców Oliwii? Zapomnieć o Pierwszym, o Feliksie… Będzie potrafiła wieść życie bogatej, znudzonej dziewczyny? A może wsiąść do pociągu czy złapać autostop i pojechać na Pomorze? Jednak nie czuła się jeszcze gotowa na to, aby stanąć przed rodzicami i kuzynem i oświadczyć im, że została żniwiarzem.

– Mogę zostać u pani kilka dni? – zapytała, skończywszy jeść. – Muszę… muszę się trochę ogarnąć.

– Oczywiście, kochanie, zostań tyle, ile potrzebujesz.

Po południu wyszła z gospodynią do ogródka, gdzie nikt niepowołany nie mógł jej zobaczyć, i pomogła nakarmić kury oraz nazrywała trochę mleczy i trawy dla królików. Dla Magdy to nie było nic niezwykłego, ale ta część jej charakteru, która została jej po Oliwii, krzywiła się z obrzydzeniem na sam widok zwierząt w małym gospodarstwie.

Cztery razy w tygodniu chodziłaś na siłownię – pomyślała Magda. Za wyjątkiem imprez dobrze się odżywiałaś i dbałaś o swoje ciało, żeby było piękne i wysportowane. Ale prawdziwej pracy to ty nie doświadczyłaś.

Pani Aniela wróciła do domu i zaczęła przygotowywać kolację, zaś Magda usiadła na trawie i wystawiła twarz do majowego słońca.

Nagle włoski na jej karku zjeżyły się, jakby ktoś się w nią wpatrywał. W pierwszej chwili spojrzała w stronę płotu, bojąc się, że to jakiś przypadkowy przechodzień zajrzał do ogrodu i rozpoznał zaginioną dziewczynę. Jednak nikogo tam nie zauważyła. Obejrzała się na ciemne okna domu, ale nie sądziła, żeby to gospodyni gapiła się na nią zamiast gotować.

– Wydaje mi się.

Nagle kątem oka dostrzegła cień. Serce podeszło jej do gardła, poderwała się na równe nogi. Pierwszy! Adam! Spojrzała na intruza ukrytego przy domu, przygotowując się na najgorsze.

– Ty? – zdziwiła się.

Kilka metrów od niej stała postać utworzona z czarnego dymu z wpatrzonymi w nią czerwonymi oczami. Ciemny płaszcz powiewał na wietrze nie z tego świata. Dziewczyna próbowała się uspokoić, choć mózg, który niedawno należał do Oliwii, buntował się, nakazując nogom rzucić się do ucieczki, a gardłu krzyczeć po pomoc. Magda wzięła głęboki oddech, mocno zaciskając pięści i próbując opanować ciało, które nie było jeszcze w pełni jej. Oni ci pomagali – przekonywała samą siebie. Ostrzegali cię przed Pierwszym. Powoli postąpiła krok w stronę cienistego.

– Dzień dobry? – odezwała się. Na jej słowa nawi rozpłynął się w powietrzu. Magda osunęła się na miękką, pachnącą trawę. – Przed czym mógł chcieć mnie ostrzec?

Przed Pierwszym! – myśl ta zmroziła jej serce, sprawiła, że dziewczyna zaczęła szybciej oddychać, a jej ręce zadrżały.

– Nie, chyba nie. – Pokręciła głową. Rok wcześniej cieniści zachowywali się trochę inaczej, gdy żniwiarz był w pobliżu. – Może po prostu sprawdzał, jak się mam?

Mimo że popołudnie było bardzo ciepłe, Magdą wstrząsnął dreszcz. Wstała z trawnika i poszła do domu poszukać towarzystwa gospodyni.

¢

Kończyła właśnie poranną kawę, kiedy pani Aniela położyła przed nią szarą gazetę.

– Chyba lubicie przeglądać lokalną prasę, prawda? – zapytała.

Ona myśli, że ile ja mam lat? – zastanowiła się dziewczyna.I pewnie jest przekonana, że nie wiem, co to internet.

– Dziękuję – powiedziała na głos, zagłuszając złośliwe myśli Oliwii.

Zaczęła przeglądać gazetę, udając zainteresowanie. W pewnej chwili zamarła, gdy coś przykuło jej uwagę. Artykuł lakonicznie wspominał o niewyjaśnionej śmierci dwóch osób z sąsiedniej miejscowości. Przerzuciła ostatnią stronę, aby zerknąć na klepsydry. Oprócz tych dwóch osób, w miasteczku nastąpił jeszcze jeden zgon, wcześniejszy.

– Upiór? – szepnęła dziewczyna.

Serce zabiło jej szybciej z podekscytowania i strachu.

– Tak myślałam, że to może cię zainteresować – odezwała się pani Aniela. Magda podniosła wzrok. Zupełnie zapomniała, że nie siedzi w kuchni sama. – Wiesz, jak nie czujesz się jeszcze na siłach, możesz zadzwonić do kogoś innego, na pewno znasz numer telefonu do kolegi po fachu…

Feliks? – zabrzmiało w głowie dziewczyny. Teraz ty też jesteś żniwiarzem – odpowiedziała sama sobie.

– Zajmę się tym – oświadczyła na głos.

¢

Marcin z natury miał dobre serce i duże braki w asertywności. Oprócz tego posiadał jeszcze samochód i prawo jazdy, siłą rzeczy został więc okrzyknięty przez rodzinę szoferem babci Anieli, która mieszkała w małej wsi kilka kilometrów dalej. Woził ją do lekarza, do koleżanek w sąsiednich miastach, a gdy padał deszcz nawet do kościoła i na cmentarz. Jednak nie mógł narzekać, bo babcia zawsze starała mu się to wynagrodzić. Tak więc odkąd tylko zdał egzamin na prawko trzy lata wcześniej, jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się zatankować samochodu za własne pieniądze.

Popołudniu kupił sobie nową grę i zamierzał sprawdzić, czy jego komputer ją udźwignie. Zrobił zapas jedzenia i piwa na całą noc, a potem zamknął się w piwnicy rodziców, którą na wyrost nazywał swoim mieszkaniem. I wtedy rozdzwonił się telefon. „Babcia Aniela” – oznajmił wyświetlacz. Marcin wzruszył ramionami, postanawiając ją zignorować. Pewnie się nudziła.

– Niech gada z mamą – mruknął pod nosem.

Telefon dzwonił jeszcze dwa razy, a kiedy ostatecznie umilkł, Marcin usłyszał ciężkie kroki na schodach.

– No nie – jęknął, gdy bez pukania do piwnicy wpadła mama.

– Babcia ma do ciebie interes, czego nie odbierasz?

– Nie słyszałem.

Podała mu swój aparat.

– Cześć, wnusiu – odezwała się w słuchawce babcia. – Mam do ciebie sprawę…

A teraz, godzinę później, usiłował zerkać kątem oka na pasażerkę siedzącą obok. Na początku był wściekły na babcię, że popsuła mu tak dobrze zapowiadający się wieczór, ale złość szybko mu przeszła, gdy zobaczył tę laskę. Babcia już od dawna usiłowała wyswatać go z każdą napotkaną dziewczyną, ale ta nie była każdą napotkaną.

– To gdzie jedziemy? – zagaił, przeklinając siebie w duchu, że jego głos zabrzmiał zbyt wysoko.

– Na cmentarz – rzuciła.

Z początku myślał, że to żart, ale najwyraźniej mówiła całkiem poważnie. Wbiła zielone oczy w drogę przed nimi i zachowała kamienny wyraz twarzy.

Marcin zastukał palcami w kierownicę, szukając innego tematu do rozmowy.

– Jak masz na imię? – zapytał w końcu.

Zmroziła go spojrzeniem.

– Magda – odpowiedziała po chwili namysłu.

– Ja jestem Marcin. – W porę powstrzymał się, żeby nie wyciągnąć ręki. Na pewno by jej nie uścisnęła.

Resztę drogi pokonali w milczeniu i dopiero, gdy zaparkowali pod cmentarzem w sąsiedniej miejscowości, chłopak zdobył się na odwagę, żeby znów przemówić.

– Czego taka ładna dziewczyna szuka na cmentarzu o tej porze? – zapytał i od razu zaczął przeklinać siebie w duchu za tak kretyński tekst.

– Upiora – powiedziała, wysiadając.

– Ha, ha, dobre sobie – rzucił Marcin, gramoląc się z samochodu.

Czyli jednak ma poczucie humoru – uznał.

Magda otworzyła bagażnik. Dopiero teraz zobaczył, że jej „bagaż” to szpadel, siekiera i dwa długie gwoździe grubości palca.

– Po co ci… – zaczął, nie mogąc oderwać od nich wzroku.

– Poczekasz teraz w aucie i nie wysiądziesz z niego choćby nie wiem co – powiedziała ostro. – Jeżeli nie wrócę za… – zastanowiła się chwilę. – …godzinę, wracaj do domu sam.

– Ale…

– Już – warknęła, a Marcin nie miał odwagi się przeciwstawić.

Patrzył tylko, jak dziewczyna odchodzi. Jednak nie podeszła do zamkniętej, głównej bramy, tylko ruszyła wzdłuż muru.

– To było dziwne – ocenił.

Gdy znikła za załomem, rozejrzał się po pustym parkingu. Wokół nie było żywej duszy. Wysokie, milczące drzewa rosnące na cmentarzu rzucały cień na okolicę. Poczuł się nieswojo, zrobiło mu się chłodno. Wsiadł do auta i na wszelki wypadek wcisnął centralny zamek.

¢

Magda znalazła odosobnione miejsce, przerzuciła przez mur narzędzia, które zabrzęczały nieprzyjemnie, lądując, a chwilę potem sama wspięła się na ogrodzenie i miękko zeskoczyła na trawę. Zlustrowała otoczenie, sprawdzając, czy na pewno jest na cmentarzu sama. Strzępy mgły leniwie snuły się między grobami. Ciemne, strzeliste drzewa pięły się ku górze, zaś na dole, między ich pniami, rósł las krzyży. Blady księżyc skrył się za chmurami i tylko co druga latarnia działała, ale nawet w półmroku Magda doskonale widziała ścieżkę oraz jaśniejsze kształty płyt nagrobnych. Wyostrzony słuch żniwiarza wyłapywał dźwięki dochodzące zza muru – warkot silników samochodowych, ludzkie głosy, czasem jakiś krzyk. Próbowała je wyciszyć i skupić się na tym, co działo się na cmentarzu.

Drzewa zaszumiały cicho poruszone delikatnym wiatrem, gdzieś między gałęziami zahuczała sowa, coś zaszeleściło w koszu. Poza tym nie było słychać nic, co wskazywałoby na obecność upiora.

– Znaleźć grób – szepnęła Magda, idąc przed siebie. – Odkopać, otworzyć trumnę, wbić gwóźdź w czoło trupa. Znaleźć grób, odkopać…

W teorii wiedziała o upiorach wszystko. Tylko w teorii. Gdy jeszcze żyła, Feliks nigdy nie pozwolił jej choćby zbliżyć się do cmentarza, na którym grasował upiór. Ale teraz była żniwiarzem. Tak samo jak jej wujek. Musiała dać sobie radę, bo jeśli zawiedzie, pojawią się kolejne trupy.

A co cię to obchodzi? – zabrzmiał w jej głowie zgryźliwy głos. Nie musisz tam iść, nie musisz zabijać upiora. Po co ginąć tuż po tym, jak znalazłaś nowe ciało?

Ze zdziwieniem odkryła, że drży ze strachu i nerwów. Oliwia panicznie bała się szpitali i cmentarzy. Wierzyła też w duchy i tylko raz dała się namówić koleżankom na amatorski seans spirytystyczny. Gdy wydawało im się, że już prawie nawiązały kontakt z bytem pozaziemskim, młodsza siostra Oliwii uderzyła od zewnątrz w szybę okna, a wszystkie dziewczynki zerwały się z krzykiem i uciekły do salonu, gdzie siedzieli dorośli.

Zawróć – powtarzał głos w głowie. Nie musisz tego robić. Uciekaj, dopóki żyjesz!

Mimo że nogi drżały jej, jakby były z galarety, wciąż parła naprzód. Magda, dawna Magda, śmiertelniczka, nie odpuszczała tak łatwo i tym razem też nie zamierzała się poddać. Znalezienie jedynego świeżego grobu zajęło jej ponad kwadrans.

– To ty? – zapytała cicho, patrząc na tabliczkę z nazwiskiem.

Grób, na którym były poukładanie przywiędłe wieńce pogrzebowe zdawał się nienaruszony. Ale Magda doskonale wiedziała, że to wcale nie oznacza braku upiora. Mogły stawać się niematerialne, kiedy tylko chciały i wydostanie się ze zwykłej trumny, niczym niezabezpieczonej, a jedynie przysypanej ziemią, nie stanowiło dla nich problemu. Tylko niektóre niszczyły swój grób, wychodząc.

Dziewczyna rozejrzała się, a potem przymknęła oczy, nasłuchując. Nic nie wskazywało na to, żeby nawi był w pobliżu. – No to do dzieła, zanim ucieknie mi podwózka – rzuciła, siląc się na raźny ton.

Pozbierała wieńce i odłożyła je delikatnie na bok. Potem wbiła w miękką ziemię szpadel. Pracowała cicho i wytrwale. Ciało Oliwii było mocne i wysportowane, a w połączeniu z duszą żniwiarza mogłoby się zdawać, że nic go nie pokona.

– Cholera, na filmach trumny nigdy nie są tak głęboko. – Stojąc w dole, otarła pot z czoła. Obok piętrzyła się hałda mokrej ziemi. – Metr w dół, a nigdy nie widziałam, żeby jakiś aktor chociażby się zasapał. A jak ja wyjdę stąd bez drabiny?

Nie była nawet w połowie pracy, gdy cmentarzem wstrząsnął upiorny wrzask. Na moment serce Magdy zamarło. Odruchowo sięgnęła do kieszeni po suszone zioła i ze zdziwieniem odkryła, że ich nie ma. Zdziwienie szybko przeszło w przerażenie. Jak ma sobie poradzić bez ziół?! Kopać szybciej? Bronić się? Żadna z tych opcji nie wydawała się dobra. A może uciec i wrócić, gdy upiór znów opuści cmentarz?

Zaklęła pod nosem i wygramoliła się z dołu. Chwyciła gwoździe, szpadel oraz siekierę i ruszyła czym