Czekałam na ciebie - Magdalena Krauze - ebook + książka

Czekałam na ciebie ebook

Magdalena Krauze

4,2

Opis

Paulina jest dwudziestoośmioletnią zatwardziałą singielką z żelaznymi zasadami. Pracuje w redakcji czasopisma dla kobiet, gdzie pełni funkcję zastępcy redaktora naczelnego. Otoczona kochającymi i wspierającymi ją rodzicami oraz wieloletnią przyjaciółką Malwiną, z którą łączą ją siostrzane relacje, wiedzie szczęśliwe życie. Pewnego dnia Paulina dowiaduje się, że będzie miała nowego szefa. Jakież jest jej zaskoczenie, gdy w drzwiach biura pojawia się przystojny gość, w którym kobieta rozpoznaje swoją skrytą młodzieńczą miłość.
Pełen namiętności, zaskakujących sytuacji oraz sercowych wzlotów i upadków powieściowy cykl znanej blogerki książkowej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 297

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (713 oceny)
354
194
126
34
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
myszorybaj

Nie oderwiesz się od lektury

Książka fajna. Zakończenie do bani. Jak można urywa w połowie akcji? Nienawidzę niedokończonych historii. 100 razy wolę przeczytać 500 stron niż 250 z niewyjasnionym wątkiem. Ale generalnie na plus.
20
As1ula18

Nie oderwiesz się od lektury

😍😍😍😍😍
00
Monikatysz

Nie oderwiesz się od lektury

❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️❤️
00
Anna7808

Dobrze spędzony czas

To było moje pierwsze spotkanie z autorką. Na początku akcja trochę powolna. Dużo dialogów koleżanek. Druga połowa książki już lepiej, chemia, emocje...wszystko zapisane łagodnie... Sceny miłosne pominięte co wydaje się niespotykane w modnych obecnie książkach emanujacych seksem. Miła odmiana. Książkę pochłonęłam w kilka godzin. Końcówka zaskakująca, więc zabieram się za drugą część.
00
lturska

Nie oderwiesz się od lektury

Super,... ciężko oderwać się od niej ...
00

Popularność




Redakcja: Dominika Repeczko

Korekta: Renata Kuk

Skład i łamanie: Robert Majcher

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka/Aureusart

Zdjęcia na okładce © Pinkasevich/Shutterstock.com

Copyright © Magdalena Krauze 2019

Copyright for the Polish edition © 2019 by Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ISBN 978-83-7686-843-1

Wydanie pierwsze, Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2019

Adres do korespondencji:

Wydawnictwo Jaguar Sp. z o.o.

ul. Ludwika Mierosławskiego 11a

01-527 Warszawa

www.wydawnictwo-jaguar.pl

instagram.com/wydawnictwojaguar

facebook.com/wydawnictwojaguar

Wydanie pierwsze w wersji e-book

Wydawnictwo Jaguar, Warszawa 2019

Mojej jedynej, ukochanej córci Oliwii – najwierniejszej czytelniczce, której dziękuję za wiarę, za doping i za sugestie, i nawet za to, że gdy pisałam jedną ze scen, turlała się ze śmiechu po podłodze. Kocham Cię!

Rozdział 1

– Właściwie do szczęścia brakuje mi tylko sukienki, którą mi obiecałaś – oznajmiłam i zamieszałam kawę z symboliczną kropelką śmietanki.

– Co? – Malwina spojrzała na mnie nieprzytomnie.

– Kiecki od ciebie. Wystrzałowej. No chyba pamiętasz, od miesiąca ci o niej bębnię – przypomniałam niespokojnie.

– Nic nie kojarzę. Pewnie ci się tylko wydawało, że mi o tym mówiłaś – stwierdziła Malwina stanowczo.

– Malwa, jak Boga kocham, ty sobie jaj nie rób – zdenerwowałam się. – Cały czas ci mówię, że Wesołowski odchodzi na emeryturę i że będzie ekstraprzyjęcie pożegnalne, i że poznamy nowego naczelnego na tym przyjęciu. Muszę przecież jakoś wyglądać! No błagam cię! Musisz kojarzyć!

– Pewnie, że kojarzę – prychnęła rozbawiona. – Tylko się z tobą droczę! No co tak wybałuszasz na mnie te swoje zielone oczęta? Pożartować nie można?

Złapałam się za serce.

– Ty mnie chcesz wykończyć, zawału prawie dostałam.

– Oj tam, oj tam – zbyła mnie, wciąż uśmiechnięta. Już dawno nie widziałam, żeby się tak uśmiechała, tak dawno, że byłam gotowa wybaczyć jej ten dowcip. Przez moment naprawdę się wystraszyłam. Bankiet był tuż-tuż, na pewno nie zdążyłabym sobie niczego uszyć.

Naczelny był wyjątkowym człowiekiem, żałowałam, że odchodzi na emeryturę. Ostatnimi laty był moim mentorem, nauczycielem, podporą zawodową, wszystko, co wiedziałam o tym, jak być prawdziwym dziennikarzem, zawdzięczałam właśnie jemu. O prowadzeniu gazety też – w końcu od roku byłam jego zastępczynią, jego, jak sam mawiał, prawą ręką.

Kiedy zwołał zebranie, żeby poinformować nas o odejściu pani Kamili, nie spodziewałam się, że od razu wyznaczy kogoś na jej stanowisko. Stanowiliśmy bardzo młody zespół. Nikogo by nie zdziwiło, gdyby Wesołowski szukał kandydata na miejsce Kamili poza naszą redakcją, ale nie. „Przemyślałem wszystko bardzo starannie i uznałem, że od poniedziałku stanowisko zastępcy redaktora naczelnego obejmie Paulina Jabłońska”, rąbnął bez owijania w bawełnę. Jak dziś pamiętam, że zrobiło mi się miękko w kolanach i przez moment swoich kochanych redakcyjnych kolegów widziałam jak przez mgłę. „Ale że ja? Ja się chyba nie nadaję”, wymamrotałam bezradnie. Szok, jakiego doznałam, paraliżował moje szare komórki.

– Paulino, gdybyś się nie nadawała, nie zaproponowałbym ci tego stanowiska – zapewnił mnie Wesołowski tonem lekkiej nagany. Współpracownicy też patrzyli na mnie, jakbym oświadczyła, że rzucam dziennikarstwo i od dzisiaj będę primabaleriną. Wszyscy wiedzieli, że mam swoje ambicje, dzieliliśmy się marzeniami i planami na przyszłość przy niejednym piwie, po pracy. I w przeciwieństwie do większości moich koleżanek i kolegów nie miałam rodziny i wiążących się z tym obowiązków. Nic nie stało na przeszkodzie, bym realizowała te swoje ambicje, a stanowisko zastępcy redaktora naczelnego doskonale się w to wpisywało. Przecież już na pierwszym roku polonistyki marzyłam, żeby kiedyś móc zasiąść w redakcji jakiejś gazety i pisać dla ludzi i o ludziach… Może nawet zostać redaktorką naczelną kobiecego pisma. Miałam właśnie okazję zrobić spory krok w tym kierunku. Dlaczego zatem się wahałam? Popatrzyłam po współpracownikach, uśmiechali się życzliwie, nikt mi nie zazdrościł.

– Zgadzam się i bardzo dziękuję. Mam nadzieję, że od następnego tygodnia dostanę tak w kość, że zapragnę więcej – odpowiedziałam z uśmiechem. Wszyscy rzucili się z gratulacjami, były szczere, dlatego dodawały mi odwagi, bo już wtedy wiedziałam, że będę miała w pracy wsparcie przyjaciół.

– Zawsze jest jeszcze okres próbny, więc gdy stwierdzisz, że nie dajesz rady, że to cię przerasta, po prostu mi o tym powiedz – dodał naczelny, ale słychać było, że nie wierzy w taki obrót spraw. I również pod tym względem miał rację. Cudowny, mądry człowiek. I stworzył wspaniały zespół, świetnych fachowców, którzy dzięki niemu stali się przyjaciółmi. Wesołowski zawsze nam powtarzał: „Kochani, pamiętajcie, że wszyscy gramy do jednej bramki” i pod jego przewodnictwem wprowadziliśmy tę zasadę w życie. Wszyscy w redakcji czuli się jak w domu. A teraz mieliśmy dostać nowego gospodarza.

Rozdział  2

Niedzielę spędziłam u rodziców. Dodatkowym bonusem tych wizyt był niedzielny obiad, bo uwielbiam kuchnię mojej mamy. I teraz z lubością wąchałam aromat rosołu rozchodzący się po całym domu. Kojarzył mi się z najlepszymi chwilami dzieciństwa. Tak pachniały rodzicielska miłość i poczucie bezpieczeństwa.

Po obiedzie usiadłyśmy z mamą na tarasie w blasku czerwcowego słońca nad filiżanką aromatycznej kawy i talerzem ciasta drożdżowego z truskawkami i grubą kruszonką. Mama jest mistrzynią wypieków. W ogóle mistrzynią kuchni pod każdym względem i w każdej kategorii. Zapewne dlatego, że zawsze wkłada serce w to, co robi. Od najmłodszych lat mi powtarzała: „Pamiętaj, córciu, cokolwiek robisz, rób z sercem, wtedy masz gwarancję, że na pewno się uda”.

Wystawiłam twarz pod pieszczotę słonecznych promieni i pomyślałam o Malwinie. Niby się uśmiechała, ale żaden makijaż nie mógł ukryć zaczerwienionych od płaczu powiek, ciemnych cieni pod oczami, jakie malowały bezsenne noce, ani zapadniętych policzków. Nie, z Malwą wcale nie było dobrze.

Na ostatnim roku studiów Malwina zakochała się w Łukaszu, z wzajemnością, jak obie sądziłyśmy. Kibicowałam im bardzo. Łukasz wydawał się całkowitym spełnieniem marzeń Malwiny. Znałam ją od lat, od czasu, gdy mama plotła mi dwa cienkie warkoczyki. Miliony razy opisywałyśmy sobie nawzajem naszych „książąt z bajki” i sama miałam wrażenie, że Łukasz po prostu wyszedł z opowieści Malwiny. Zakochali się, zamieszkali razem, planowali ślub, a po trzech latach Łukasz zakomunikował mojej przyjaciółce, że odchodzi. Tak po prostu. Bez wyjaśnień, bez tłumaczenia, spakował walizkę i zamknął za sobą drzwi.

Malwina się załamała. Przestała wychodzić z domu, przestała jeść, tylko płakać nie przestawała. Pocieszałam ją, jak mogłam, niestety niewiele to dawało. Pewnego dnia, kiedy przyniosłam jej zakupy, bo w lodówce miała już tylko światło, nakryłam ją na przeglądaniu zdjęć Łukasza, które miała w telefonie.

– Popatrz, Paula... – Podniosła na mnie zapuchnięte od płaczu oczy, twarz miała zaczerwienioną, a włosy nie widziały grzebienia i szamponu co najmniej od kilku dni. – Nawet się nie pokłóciliśmy, ani wtedy, ani wcześniej. Nie mieliśmy żadnych problemów. I ja się starałam, kochałam go, dbałam o niego, a on wziął i sobie poszedł! Dlaczego? Do innej? Od pewnego czasu chodził zamyślony, smutny, lecz kiedy pytałam, co się dzieje, odpowiadał, że to zmęczenie, że w pracy ma ostatnio ciężki okres. On na pewno kogoś ma – zaszlochała.

– Malwa, nie możesz tak siedzieć, zadręczać się i snuć coraz bardziej zwariowanych teorii. Musisz z nim porozmawiać i wszystko wyjaśnić. – Przytuliłam ją, dyskretnie wyjmując z jej dłoni telefon.

– Jak, kurwa, porozmawiać?! Przecież ja nawet nie wiem, dokąd on się wyniósł! Telefonów ode mnie nie odbiera! Życie jest do dupy! Faceci to świnie. Łukasz to świnia!

– Jakieś wyjaśnienie jest na pewno, ale nie znajdziesz go, siedząc na dywanie i rycząc. Marsz do łazienki. Wyglądasz jak kloszard, śmierdzisz jak cap i jeśli chcesz, żebym cię przytulała i głaskała po głowie, musisz się wykąpać.

Serce mi pękało, gdy widziałam ją w takim stanie. Malwa była dla mnie jak siostra, przez tyle lat nasza przyjaźń ani trochę nie osłabła, nawet się nie zachwiała. Trwałyśmy przy sobie bez względu na okoliczności i teraz też nie zamierzałam opuścić swojej najlepszej kumpeli. Musiałam jakoś jej pomóc.

Po wczorajszym spotkaniu na kawie pojechałyśmy do pracowni Malwy. Kiecka na bankiet była przepiękna. A ja wyglądałam w niej jak milion dolarów. Malwina w stu procentach zasłużyła sobie na sukces w branży modowej, nie bez powodu pisały o niej rozmaite pisma, a jej projekty cieszyły się nieustającym powodzeniem. Jednak wizyta w pracowni nie tylko pokazała mi, po raz kolejny zresztą, ogrom talentu mojej najlepszej przyjaciółki, ale też uświadomiła, że ostatnimi czasy Malwina w ogóle nie pracowała. Może się i uśmiechała, może nie trzeba jej już było gonić do łazienki i pilnować, by się uczesała, ale wcale nie było z nią dobrze. W najmniejszym stopniu nie doszła do siebie po tym, co Łukasz jej zrobił. Coraz mocniej utwierdzałam się w przekonaniu, że nie mogę biernie czekać, aż moja przyjaciółka się pozbiera, i że bezwzględnie i natychmiast muszę jej jakoś pomóc.

– O czym tak intensywnie myślisz, Paulinko? – spytała mama.

– O życiu, mamuś.

– Coś cię trapi?

– Nie. Po prostu tak sobie myślę o różnych rzeczach.

– Masz jakiś kontakt z Przemkiem? – spytała, patrząc na mnie uważnie.

– Nie. Ten rozdział w moim życiu jest już dawno zamknięty. – Zdziwiłam się, że mama wspomniała o Przemku, tak bardzo, że na moment przestałam myśleć o Malwie. Właściwie to zapomniałam o Przemku, ale mama, jak widać, nie. Zawsze chciała mnie widzieć szczęśliwą u boku odpowiedniego mężczyzny. I już dawno zorientowałam się, że w oczach mamy tym mężczyzną był właśnie Przemek. Moi rodzice bardzo go polubili. Szczególnie tata, który miał z Przemkiem wspólną pasję – wędkarstwo. Godzinami omawiali sposoby nabijania robaka na haczyk. Niestety Przemkowi i mnie szybko zaczęło brakować tematów.

Spotykałam się z nim jakieś pół roku. Poznaliśmy się przez Kaśkę, moją koleżankę z pracy. Przemek był najlepszym przyjacielem jej chłopaka, Darka. Na początku rzeczywiście mnie oczarował. Inteligentny, kulturalny, przystojny, pełen tak zwanego osobistego uroku. Prawdziwy czaruś. I co tu kryć, zrobił na mnie wrażenie. Z czasem jednak coraz częściej zdarzało mi się myśleć, że cały swój czar i urok zużył na początku znajomości. Ja z założenia do relacji z mężczyzną podchodziłam poważnie, Przemek miał raczej w planie odhaczenie mnie na liście swoich zdobyczy. Chwilami myślałam, że trwa przy mnie z uporu, bo nie mógł dopiąć swego. Byłam nim coraz bardziej zmęczona. Nasze rozmowy rwały się, utykały na nieporozumieniach, kończyły się niezręcznym milczeniem. Coraz częściej odwoływałam nasze spotkania, bo już nawet pocałunki Przemka nie przyspieszały bicia mojego serca. Zauroczenie minęło bezpowrotnie. Przemek mnie drażnił, nie chciałam być z kimś, kim zachłysnęłam się tylko na moment. Na dodatek Przemek nie był ze mną do końca szczery. Lubił imprezować, lubił kobiety. Czasem stawiał mnie w sytuacjach dość żenujących i szczerze powiedziawszy, dzisiaj dziwiłam się sobie, że zmarnowałam na takiego faceta aż pół roku. Niemniej każde doświadczenie jest na swój sposób cenne i każde nas czegoś uczy – przynajmniej ja wychodzę z takiego założenia. I tak, bogatsza o doświadczenie, zostałam ponownie singielką. Rozstaliśmy się z Przemkiem za obopólną zgodą, bez wzajemnych pretensji.

– Dawno go nie widziałam, ale z tego, co ostatnio mówiła Kaśka, Przemek niebawem zostanie tatusiem. Sama widzisz, jak szybko się po mnie pocieszył – odpowiedziałam mamie. – Nie masz czego żałować – dodałam, widząc, jak spochmurniała. – Nie pasowaliśmy do siebie. Na początku był czarujący i bardzo się starał, ale im dalej, tym było gorzej. Mamo, mnie się w ogóle nie spieszy, żeby się z kimś wiązać. Mam pracę, którą kocham, i teraz na niej muszę się skupić. Wiesz, że zmienia się władza w naszym piśmie i nie mam teraz głowy do związków. Jest mi dobrze tak, jak jest.

– Jeśli to prawda, córeczko, to mogę się tylko cieszyć. Ale nie chciałabym, żebyś była samotna. Człowiek nie nadaje się do życia w pojedynkę. Marzę o tym, żeby zobaczyć cię szczęśliwą u boku kochającego mężczyzny i chciałabym doczekać wnuków – przyznała, spoglądając mi w oczy. Widziałam, że niepokoi ją ta moja niezmienna samotność.

Nie jestem wybredna i wymagająca. Już kiedy byłam małą dziewczynką, wiedziałam, że moja wielka miłość ma mnie porwać, oczarować, zwalić z nóg, pozbawić tchu, zawrócić w głowie. Ma mną wstrząsnąć jak porażenie prądem i przesłonić cały świat. Jeśli moje marzenia są zbyt wygórowane, wolę być sama niż z kimś, kogo nie kocham i kto nie kocha mnie.

– Mamuś, lepiej w pojedynkę niż w niedobranym stadle – stwierdziłam. – Albo tak jak Malwa teraz – dodałam, wiedząc, że to zamknie temat. Mama bardzo przejmowała się sytuacją Malwiny, i stanowczo wolałam, żeby myślała o tym, jak jej pomóc, niż o tym, jak mnie namówić na wnuki. Lubię dzieci, ale jeszcze chyba nie dojrzałam do macierzyństwa. Zresztą, jak mogłam myśleć o byciu mamą, gdy nie spotkałam jeszcze faceta, w którym widziałabym potencjalnego tatę? Jednak na ten temat też nie chciałam rozmawiać.

Rozdział  3

Obudziłam się na długo przed tym, zanim w sypialni rozległo się dźwięczne Good morning budzika. Zaparzyłam kawę, wzięłam prysznic, po czym, korzystając z dodatkowego czasu, wykonałam staranny makijaż. Za oknem słońce świeciło radośnie, a na niebie nie było ani jednej chmurki. Pomyślałam sobie, że zapowiada się naprawdę dobry dzień.

Okazało się jednak, że były to miłe złego początki. Mój dziesięcioletni citroen postanowił odmówić współpracy. Cokolwiek bym robiła, silnik kaszlał tylko jak suchotnik. Przez te próby uruchomienia mojej cytrynki zaczęło brakować mi czasu. Zostawiłam samochód pod domem i popędziłam do redakcji z wywalonym ozorem. Do budynku dotarłam już spóźniona, przyspieszyłam jeszcze i z impetem wpadłam na jakąś przeszkodę. Odbiłam się od umięśnionej klatki piersiowej i gdybym nie została pochwycona za łokieć, zapewne wylądowałabym na podłodze. Owiał mnie wyjątkowo przyjemny zapach męskiej wody toaletowej.

– Przepraszam – powiedzieliśmy równocześnie. Podniosłam wzrok i osłupiałam. Zalała mnie fala gorąca, jak nic spiekłam raka niczym pensjonarka.

A on co tu robi?!, pomyślałam spłoszona. I przez moment znowu miałam naście lat.

* * *

Igor był obiektem moich westchnień i powodem nieprzespanych nocy przez całe liceum. Wysoki, o zniewalającym uśmiechu i niesamowicie niebieskich oczach. Która zdołałaby się mu oprzeć? No, ja na pewno nie. Nie miałam jednak szans na wzajemność. W czasach liceum moja uroda pozostawiała sporo do życzenia. Miałam kilka kilogramów za dużo, na moim czole regularnie pojawiały się nowe pryszcze, z modą też nie byłam na bieżąco. Rodzice budowali dom i trzeba było mocno zaciskać pasa, więc nie było pieniędzy na modne ciuchy dla mnie. Mogłam jedynie marzyć, by Igor spojrzał na mnie z takim zainteresowaniem, jak na moje zdecydowanie bardziej atrakcyjne koleżanki. Niestety na mnie patrzył tylko wtedy, gdy chciał ode mnie przepisać pracę domową. I to patrzył zazwyczaj z politowaniem, a czasem nawet rozglądał się, czy nikt nie widzi, że się do mnie odezwał. A jakby tego było mało, zazwyczaj pstrykał na mnie palcami i wołał „ej”. Wydawało się niemożliwe, by kolega z klasy nie znał mojego imienia, a jednak za każdym razem wyskakiwał z tym upiornym „ej”. A ja za każdym razem obiecywałam sobie, że za to „ej” nic mu już nie dam odpisać, ale potem myślałam sobie, że jeśli tak zrobię, to mój idol już w ogóle się do mnie nie odezwie. Kochałam go. Kochałam skrycie, rozpaczliwie i bez wzajemności. Cierpiałam wszystkie męki niespełnionej młodzieńczej miłości i marzyłam o Igorze w zaciszu swojego pokoju. Wszystkie te marzenia i cierpienia przelewałam na papier. Rysowałam serduszka, pisałam wiersze, a nawet opowiadania, w których moje uczucie spotykało się z płomienną wzajemnością. Przynosiło mi to chwilową ulgę, aż do następnego kryzysu, przychodzącego nieuchronnie za każdym razem, gdy widziałam, jak prowadzi korytarzem kolejną szkolną miss. Kiedy Igor był sam, jakoś mniej bolało, że nie dostrzega mojego istnienia (jeśli oczywiście nie liczyć tych rzadkich momentów, gdy potrzebował przepisać pracę domową). Ale gdy widziałam go z inną… Wtedy już tylko pozostawało mi płakać w objęciach Malwiny, szukać zapomnienia w książkach i mojej własnej pisaninie. Po maturze nasze drogi się rozeszły, każde z nas poszło na studia w innym mieście. Na moje szczęście, które dopisywało mi aż do teraz…

* * *

Nic się pani nie stało? – spytał tym swoim seksownym barytonem.

Czy on musi być taki idealny?! Dlaczego nie zbrzydł?! Nie posiwiał przedwcześnie?! Dlaczego nie zepsuły mu się zęby?! I czy musi mieć tak głęboki, aksamitny głos, od którego drżą mi ręce, serce wali jak szalone i znowu, znowu czuję się, jakbym była zakochaną nastolatką?!

– Nie. Wszystko w porządku. Przepraszam raz jeszcze. Nie chciałam pana potrącić, bardzo się spieszę. – Uśmiechnęłam się jeszcze raz i oddaliłam w stronę schodów, zostawiając go w wejściu z zaskoczoną miną.

Ja pewnie nie zrobiłam na nim takiego wrażenia. W tej żółtej kiecce w kwiaty wyglądałam na pewno jak dziewczynka z prowincji. Jeszcze przed chwilą powiedziałabym, że taki styl jest na czasie, teraz żałowałam, że nie włożyłam czegoś klasycznego. Całe szczęście, że nie splotłam warkocza, bo naprawdę prezentowałabym się, jakbym się wybierała prosto na sianokosy.

Padłam na fotel za swoim biurkiem, dysząc niczym po maratonie, serce waliło mi jak szalone. Dotknęłam dłońmi rozpalonych policzków. Wstałam i podeszłam do dystrybutora z wodą, napełniłam plastikowy kubeczek i wypiłam łapczywie jego zawartość.

– O, Paula, dopadł cię kac morderca? – zainteresowała się Kaśka, która nagle zjawiła się obok mnie.

– Przecież wiesz, że nie piję. Samochód mi nawalił i gnałam do pracy na piechotę. – Nie zamierzałam wspominać o incydencie w drzwiach wejściowych. – Naczelny już jest?

– Jest i czeka na ciebie. Ponoć ma nam dzisiaj przedstawić swojego następcę – oświadczyła Kaśka konspiracyjnym tonem.

– Jak to dziś? Przecież miał to zrobić dopiero na pożegnalnym bankiecie?

– No, widocznie nowy nie mógł się doczekać, czy coś – stwierdziła Kaśka. – Nadal nie wiesz, kto to jest?

– Nic nie wiem, tylko tyle, że jest z Warszawy. Nie jestem pewna, czy szef ma jakieś oficjalne informacje. – Wesołowski kierował zespołem, rozdzielał nasze stanowiska, ale wybór naczelnego należał do właściciela pisma.

– No to ja wiem więcej – pochwaliła się Kaśka. – Rozmawiałam z Justynką z sekretariatu i ponoć plotka głosi, że nowy naczelny pochodzi z naszego miasta. Głowę daję, że to jakiś staruch, który już się wypalił i w Warszawce nie „nadanża”. Dlatego postanowił wrócić na stare śmiecie, na tych ostatnich kilka lat przed emeryturą. Kawy?

– Weź mnie nie strasz. Nie chcę, żeby przyszedł tu ktoś, kto wprowadzi chaos i będzie nas rozstawiał po kątach, bo tak to się robi w stolicy – zmartwiłam się. – Nie chcę kawy, dzięki. Najpierw pójdę do naczelnego.

Ruszyłam do gabinetu naczelnego w równym stopniu pchana niepokojem, co ciekawością. Zapukałam i nie czekając na zaproszenie, wkroczyłam do środka z uśmiechem na ustach. Zobaczyłam plecy gościa, który siedział naprzeciwko mojego szefa, i nogi mi zmiękły. Zamarłam.

Nie, to się nie dzieje naprawdę.

Kiedy wpadłam na niego na dole, nawet przez moment nie przyszło mi do głowy, że mogłabym go spotkać w naszej redakcji. Na parterze mieściło się jeszcze biuro rachunkowe i kancelaria adwokacka. W tym garniturze jak spod igły pasował jak ulał do kancelarii.

– Dzień dobry – wykrztusiłam.

Igor obrócił się lekko, spoglądając przez ramię. Na mój widok przez jego twarz przemknęło zaskoczenie.

– O, dzień dobry, Paulino, dobrze, że jesteś. Pozwól, że przedstawię ci pana Igora Gradeckiego, już niedługo obejmie on stanowisko naczelnego i przejmie ster naszego pisma – powiedział Wesołowski z uśmiechem, wychodząc zza biurka.

Równie dobrze mógłby zdzielić mnie w głowę donicą z filodendronem, stojącą w kącie gabinetu. Słów mi zabrakło. Ledwie mogłam oddychać z wrażenia.

Jak to?! Niemożliwe! Miał być stary pryk, wypalony, a nie ten tu, mister uniwersum! Łamacz serc!

Igor wstał i obrócił się w moją stronę, wyciągając dłoń.

– Paulina Jabłońska – przedstawiłam się automatycznie, podając mu rękę.

– Igor Gradecki, miło mi panią poznać – odpowiedział z galanterią, a moja drobna dłoń zniknęła w jego dużej i silnej. Miałam wrażenie, że poraził mnie prąd. Serce mi podskoczyło i na moment zatrzymało się gdzieś w gardle. W tej chwili mogłabym z powodzeniem udawać figurę woskową w Muzeum Madame Tussaud. I nie da się ukryć, pożerałam go wzrokiem. Zmężniał i wyprzystojniał, i nadal miał to intensywnie niebieskie, zniewalające spojrzenie.

– Mnie również bardzo miło pana poznać. Mam nadzieję, że praca w naszej redakcji okaże się dla pana równie interesująca, jak ta w stolicy – wychrypiałam z wysiłkiem.

– W to nie wątpię, pani Paulino – dodał z czarującym uśmiechem.

Nie poznał mnie. W ogóle!

I w sumie to nic dziwnego. Nie byłam już tą niezbyt ładną, niezdarną i pryszczatą nastolatką w niemodnych ciuchach. Byłam pewną siebie, ambitną dziennikarką, zastępczynią redaktora naczelnego! Nie zamierzałam znowu tracić głowy dla jego niebieskich oczu i czarującego uśmiechu. Dla faceta, który będzie na mnie wołał „ej!”. Już nie.

– Paulino, poproś zespół do konferencyjnej za godzinę. Szefostwo uznało, że najlepiej będzie, jeśli pan Igor wdroży się do pracy, póki jeszcze ja tu jestem. Żebym mógł mu osobiście przekazać pałeczkę – wyjaśnił Wesołowski. – Dlatego poznacie swojego nowego naczelnego dzisiaj, a nie na bankiecie.

I całe szczęście. Nie będę musiała całymi dniami tłumaczyć mu, kto jest kto i co jak działa. Niech naczelny odwali tę czarną robotę, a potem… potem zobaczymy.

Rozdział  4

Do domu wracałam spacerkiem, oglądając dla odprężenia wystawy sklepowe. Analizowałam w myślach swoje dzisiejsze spotkanie z Igorem.

Na zebraniu dziewczyny zasypały Igora śmiesznymi, naiwnymi pytaniami. Słuchałam tego wszystkiego jakby z boku i po raz kolejny odniosłam wrażenie, że wróciłam do liceum. Wtedy też obserwowałam go, otoczonego wianuszkiem dziewcząt, i zawsze stałam z boku. Nie mogłam sobie tylko przypomnieć, czy wtedy też miałam wrażenie, że te dziewczyny wokół niego doznały „zbiorowego odmóżdżenia”. Teraz, patrząc na moje koleżanki, inteligentne, błyskotliwe profesjonalistki, w większości mężatki, byłabym gotowa przysiąc, że ktoś im nagle obciął tak z połowę punktów IQ. Po zebraniu było jeszcze gorzej – omawianiu zalet – głównie zewnętrznych – nowego naczelnego nie było końca. To ja może podziękuję za taką atmosferę pracy.

Złapałam się na tym, że jestem zirytowana i mimowolnie złośliwa. Niektórzy faceci gwiżdżą na widok ładnej dziewczyny, moje koleżanki na pewno nie zniżyły się do tego poziomu. Wymieniły kilka uwag, w sumie stuprocentowo pochlebnych. Nikt nie próbował nowego szefa klepnąć w tyłek czy zajrzeć mu w dekolt. Pytania, zgoda, nie były zbyt błyskotliwe, ale o co właściwie pytać faceta, który ma zostać twoim przełożonym i któremu należy okazać stosowne zainteresowanie, nie poruszając żadnych „niebezpiecznych” tematów. Wyzłośliwiałam się, bo ktoś bez mojej zgody cofnął mnie do czasów, gdy byłam niezbyt pewną siebie i niezbyt szczęśliwą dziewczynką.

Moja koleżanka, anglistka, miała określenie na tego typu odczucia. Syndrom HSH – „highschool hell”. Każdy z nas doświadczył jakiejś emocjonalnej traumy w szkole średniej, która odbijała się nam czkawką w dorosłym życiu. Jak mnie teraz.

W moje uporządkowane życie, w moje plany, dążenia i marzenia wdarł się facet, który złamał mi serce w liceum, czy raczej przez cztery lata nieustannie po nim deptał, i którego dotyk przeszył mnie prądem od stóp do głów. A nie dalej jak wczoraj obiecałam sobie, że zacznę umawiać się na randki, żeby mama nie patrzyła na mnie tym swoim wzrokiem jamnika porzuconego w deszczu. Los miał naprawdę spaczone poczucie humoru.

Dotarłam do domu, z ulgą zsunęłam buty i od razu zadzwoniłam do znajomego mechanika. Bieganie po mieście latem w butach na obcasie – ściślej rzecz biorąc, na koturnie, ale wysokość się liczy – nie należało do moich ulubionych zajęć. Wyprosiłam wizytę lekarską dla citroena za dwie godziny i nie zwlekając, zadzwoniłam do Malwy.

– Nie uwierzysz, co mnie dziś spotkało. Sama jeszcze w to nie wierzę.

– Opowiadaj!

– Najpierw samochód mi zdechł, od razu powinnam wiedzieć, że to jest zapowiedź nieszczęścia.

– Nogę złamałaś! – spróbowała odgadnąć Malwina.

– Nie, nogi akurat nie. Ale niewiele brakowało, bo wyobraź sobie, jak biegłam do roboty, to w drzwiach zderzyłam się z Igorem! – rzuciłam pierwszą bombę.

– Z Igorem? – W pierwszej chwili Malwa nie skojarzyła, o kim mówię, ale jej zmieszanie trwało zaledwie ułamek sekundy. – Z TYM Igorem?! Z Gradeckim?!

– We własnej osobie! Odbiłam się od jego klaty jak piłka i niewiele brakowało, a wylądowałabym z rozmachem na tyłku. Ale mnie podtrzymał.

– Rozumiem, że Igor cię podtrzymał, nie tyłek. – Malwa się uśmiechnęła. – I co, poznał cię?

– A skąd! W sumie to nawet dobrze, to znaczy, że się zmieniłam od czasów szkolnych, oby na lepsze.

– Pewnie, że na lepsze! – prychnęła Malwa. – Nie opowiadaj bzdur. Wypiękniałaś, że hej. No fakt, mógłby cię poznać po włosach, ale który facet zwraca uwagę na włosy? Im wystarczy, że w ogóle jakieś są. Trzeba mu się było przedstawić.

– Ty poczekaj, to jeszcze nie koniec. Wpadłam do redakcji, odetchnęłam chwilę, bo od tego biegania i wpadania miałam gębę czerwoną jak tyłek pawiana, i rozumiesz, idę do naczelnego, bo Kaśka mi powiedziała, że nowy szef ma się pojawić wcześniej, a nie dopiero na bankiecie. Ciekawość mnie gryzła, więc tym prędzej poleciałam do Wesołowskiego, wchodzę, rozumiesz, i kogo widzę?

– No nie mów, że Igora?! – W głosie Malwiny słyszałam echo własnego zaskoczenia.

– No właśnie! A Wesołowski na to: pani Paulino, to jest nasz nowy naczelny. Przysięgam ci, niewiele brakowało, żebym zemdlała. Nogi sobie nie złamałam, ale mózg na pewno. Nie mogłam uwierzyć, że to się dzieje naprawdę!

– No kurde, nic dziwnego. Ale zbieg okoliczności, ja pierdzielę! – zdumiała się moja przyjaciółka. – I co? No mów, co dalej!

– Dalej się przedstawiłam, do tej pory się dziwię, że pamiętałam, jak się nazywam. On się przedstawił, osioł jeden. Podaliśmy sobie ręce i uciekłam do pracy, jakby mnie diabeł gonił. I nazwiska nie skojarzył, zapewniam cię. Gapiłam się na niego, to wiem na pewno. Może powinnam powiedzieć: Paulina Jabłońska aka Ej!. Ale nie wymagaj za wiele, byłam w szoku i nie przyszło mi to do głowy.

– Dobre, szkoda, że mu tak nie powiedziałaś. – roześmiała się Malwina. – Chociaż nie wiadomo, czy on w ogóle pamięta, jakim dupkiem był w szkole.

– Może w ogóle nie pamięta, że chodził do szkoły – podsunęłam złośliwie.

– A bardzo się zmienił? – zainteresowała się, nie zwracając uwagi na moją kąśliwość.

– Ooo! Nie do poznania! Czoło opada mu już na plecy, na gębie zarost, jakby kto patyki powsadzał w gówno, zęby żółte jak u konia, a mięsień piwny rekordowej wielkości – wymyślałam.

– Czyli się nie zmienił – zgadła natychmiast Malwa.

– Ciebie to się nawet oszukać nie da – nadąsałam się. – Zmienił się, ale na lepsze. Wygląda jak z okładki magazynu mody. Elegancki, zadbany, pachnący. Oczy ma takie niebieskie, jak zapamiętałam, a do tego ten głos… To jest taki głos, od którego babki majtki przez głowę ścigają – dodałam uczciwe.

– Paula… – W słowach Malwiny słychać było wyraźnie troskę i przejmujący smutek. – Ja cię proszę, ty uważaj. Mężczyźni są… Morze łez wylałaś przez tego gościa w liceum, nie pozwól, żeby ci znowu zawrócił w głowie. Wierz mi, w tamtych czasach złamane serce bolało o wiele mniej i goiło się szybciej… – Urwała, bo głos jej się załamał.

– E tam! To nic innego jak przeznaczenie, przecież. Wczoraj mama sugerowała, że czas już popracować nad projektem „Wnuki”, a dzisiaj: ta-dam! Objawił się pan Gradecki. Tooo znaak – podsumowałam komicznym tonem, przeciągając samogłoski, jakbym grała wiedźmę w szkolnym przedstawieniu. – Koniec z moją wolnością! Precz z karierą! Jutro wyjdę za mąż za Igora, pojutrze urodzę mu bliźnięta albo i trojaczki, najlepiej od razu rozpocząć produkcję hurtową! Upragnione wnuczęta mojej mamy cały urok osobisty odziedziczą po dystyngowanym, przystojnym i czarującym ojcu. Podczas gdy ja z chustką na głowie, cyckami do pasa i brzuchem do kolan będę budowała ciepłe ognisko domowe, mieszając w jednym garze pomidorówkę z ryżem i gotując w drugim kartofle na usmolonych od kopcącego gazu palnikach – plotłam w nadziei, że ją choć trochę rozbawię. I nie zawiodłam się.

– Aleś ty durna! – parsknęła śmiechem.

– Wcale nie. Ja ci mówię: too znaaak! A teraz kończę, bo domofon brzęczy i to na pewno mój prawdziwy rycerz wybawca, mechanik do cytryny. Buziaki!

* * *

Mechanik w istocie okazał się rycerzem wybawcą, choć jego opinia o „damie w opałach”, czyli o mnie, chyba zmieniła się na gorsze. W mojej cytrynce zabrakło paliwa. Cud, że pod blokiem, a nie na przykład gdzieś na rondzie w mieście. Nie zauważyłam, bo przepalił się bezpiecznik i wiadoma kontrolka się nie zaświeciła, żeby przypomnieć mi o wizycie na stacji benzynowej. Mechanik wymienił bezpiecznik i po znajomości powstrzymał się od komentarzy. Wycenił usługę też po znajomości, więc poczułam się nieoczekiwanie bardzo bogata. Postanowiłam zatem pojechać na zakupy, żeby bogactwo się nie marnowało. Musiałam kupić stanik do bankietowej sukienki, bo miała dość głęboki dekolt. Wyjątkowo głęboki, jeśli porównywać z innymi moimi ciuchami. Tonem nieznoszącym sprzeciwu Malwa oznajmiła mi, że mam eksponować, póki jest co eksponować. Zawsze zresztą powtarzała mi, że mam doskonały biust, na którym wszystko doskonale leży.

Zakupy okazały się bardzo owocne, uporałam się z niespodziewanym bogactwem, ostatecznie zyskując w zamian trzy komplety naprawdę wystrzałowej bielizny. Mój wzrok przeciągnęła jeszcze piękna i zwiewna sukienka w kolorowe kwiaty i uratowałam ją od smutnej egzystencji na manekinie.

Kiedy wsiadłam do mojej niezawodnej cytrynki, myśl o powrocie do domu wzbudziła we mnie jakiś niezrozumiały opór. Nie miałam ochoty wracać do pustki czterech ścian, do niezmąconej ciszy mojego lokum. Sama nie wiedziałam dlaczego. Nigdy wcześniej nie przeszkadzało mi to, że mieszkam sama.

To na pewno przez tego głupka, pomyślałam ze złością. Przypomniał mi dawne marzenia, sentymenty, które już dawno wylądowały w koszu. Ledwo się pojawił, a już mieszał mi w głowie. Teraz jednak byłam starsza, mądrzejsza, milion razy bardziej pewna siebie. I wiedziałam, jak radzić sobie z niechcianymi emocjami.

Tym razem się nie dam!, postanowiłam.

Rozdział  5

Wtorek wstał pochmurny. W nocy padał deszcz i dzień zapowiadał się równie mokro. Najchętniej zostałabym w łóżku. Niestety, nie miałam takiej możliwości.

Zajęta pisaniem artykułu, nie zauważyłam Igora, który stanął obok mojego biurka.

– Dzień dobry – zagadnął z promiennym uśmiechem.

Jeśli święty Piotr wita każdego takim głosem u bram raju, to ja chcę do nieba.

Spojrzałam na mojego już-prawie-szefa, że wszystkich sił starając się mieć obojętną minę. Igor stał uśmiechnięty z dwoma kubkami kawy. Dziś ubrany był dużo swobodniej, nie miał garnituru, tylko dżinsy i kraciastą koszulę, której rękawy podwinął do łokci. Zapierał dech w piersi. Zreflektowałam się, zanim zdążył wyczytać coś w mojej twarzy.

– Dzień dobry – odpowiedziałam.

– Przechodziłem przed chwilą obok i zauważyłem, że jest pani bardzo zapracowana, dlatego postanowiłem przynieść pani kawę. – Postawił kubek na brzegu biurka.

– Dziękuję bardzo. Trafił pan idealnie. Miałam ogromną ochotę na kawę, a nie chciałam się odrywać od pracy, żeby nie stracić wątku. – Musiałam jakoś zapanować nad tą nerwową wylewnością, więc upiłam łyk kawy i zdziwiłam się, bo była dokładnie taka, jaką lubię. Igor chyba dostrzegł moje zaskoczenie.

– W kawiarence na dole spotkałem panią Kasię – wyjaśnił.

No tak, wszystko jasne, nie był telepatą.

– Raz jeszcze dziękuję. – Nie przestawałam uśmiechać się uprzejmie. Zbyt uprzejmie. Kretynka!

– Drobiazg. Skoro już pani przerwałem, to przy okazji chciałbym prosić, żeby przygotowała się pani do przeprowadzki. Chciałbym oczywiście, by zachowała pani swoje stanowisko, ale wolę mieć zastępcę blisko siebie. Dlatego przeniesiemy pani miejsce pracy do tego pokoju obok mojego. Teraz się marnuje, zajmują go archiwalne roczniki, wystarczy je uprzątnąć, zajmiemy się tym zaraz na początku przyszłego tygodnia.

Zwariował, czy co? Będzie mnie teraz przestawiał jak doniczkę?

– Nie wiem, czy taka przeprowadzka ma sens, dotychczasowy układ świetnie się sprawdza. Gdyby było inaczej, pan Wesołowski już by coś zmienił.

– Pod tym względem różnimy się z panem Wesołowskim. Ja wolałbym, żeby była pani tuż obok, zwłaszcza że będziemy musieli popracować nad wprowadzeniem kilku zmian. Nie chciałbym tracić niepotrzebnie czasu na wzywanie pani do siebie ani tym bardziej na przechadzki po redakcji, kiedy będzie więcej pracy.

Ożeż ty, orzeszku! Taki z ciebie cwaniak. No to pozwól, że ci pokażę, gdzie popełniłeś błąd.

– Panie Igorze, wydaje mi się jednak, że chyba dobrze by było, gdyby najpierw przekonał się pan, jak pracuje zespół i jak nam się będzie układała wspólna praca. Trudno ulepszać coś, czego mechanizmów się nie zna, prawda? – powiedziałam słodko, uznając, że jeden zero dla mnie.

– To prawda – zgodził się. – Uznam, że zrobiła pani tę uwagę w trosce o dobro zespołu i zgodnie z pani sugestią przyjrzę się temu „mechanizmowi”, ale nie ukrywam, że wolałbym, aby moje decyzje nie były kwestionowane.

Za kogo on się uważa?!

– Panie Igorze, proszę mi wierzyć, dobro redakcji jest zawsze moim priorytetem. Podobnie jak każdego członka zespołu. Naprawdę sugeruję, żeby zechciał pan poświęcić chwilę, by poznać tych ludzi. Pan Wesołowski zawsze nalegał, byśmy mówili otwarcie o wszystkim. Każda uwaga jest jego zdaniem warta wysłuchania i rozważenia. Na tym, według niego, polega praca zespołowa. Nie podważałam pańskich decyzji, po prostu działam zgodnie z zasadami, jakich nauczył nas redaktor Wesołowski. Najwyraźniej nie dotarło do mnie jeszcze, że mogą zmienić się razem z szefem. A teraz przepraszam, jestem bardzo zajęta, deadline nie uznaje wymówek. I raz jeszcze dziękuję za kawę.

Oddalił się w stronę gabinetu naczelnego, a ja udawałam, że piszę coś w skupieniu, tymczasem próbowałam zapanować nad burzą emocji i walącym dziko sercem.

Muszę się na niego uodpornić! Muszę, muszę, muszę…

Zanim jednak dzień pracy dobiegł końca, miałam okazję wysłuchać jeszcze kilku projektów zmian autorstwa Igora. Naczelny wezwał mnie do gabinetu, by te projekty omówić. Ku mojemu zaskoczeniu raczej konserwatywny Wesołowski do pomysłów Igora podszedł wręcz entuzjastycznie.

– Zostawiam i pismo, i zespół w dobrych rękach – cieszył się cały czas. – Już dawno trzeba było zmienić to i owo, ale mnie już brakowało sił i chyba też zapału. A pismo powinno spełniać oczekiwania czytelników, dobrze, że ktoś teraz o to zadba. Bardzo dobrze. Stworzycie razem coś wspaniałego. Tymczasem ja będę odpoczywał na zasłużonej emeryturze. Sugeruję jedynie, by zmiany te wprowadzać stopniowo.

Odniosłam wrażenie, że trochę żal mu odchodzić. Ale nie dało się też nie zauważyć, że myśl o emeryturze i odpoczynku szczerze go cieszyła.

* * *

Po powrocie do domu usiadłam nad talerzem spaghetti i wzięłam do ręki telefon. Dokładnie w tej chwili zadzwoniła Malwina.

– Właśnie chciałam do ciebie dzwonić, tylko najpierw miałam zamiar przełknąć choć trochę żywności.

– Jak zawsze mamy telepatyczne łącze – przyznała Malwa. – No gadaj, jak przeżyłaś dzisiejszy dzień.

– Jakof – odpowiedziałam z pełnymi ustami. – Mufę fię pfyfyfaif.

– Że co? Połknij najpierw, bo nic nie rozumiem. Co musisz?

– Przyzwyczaić się muszę – powiedziałam już wyraźnie. – Teraz za każdym razem, gdy tylko go widzę, ręce mi się trzęsą.

– Chcesz powiedzieć, że Książę Uroku Osobistego przyspieszył rytm twojego serducha? – zapytała i wiedziałam, że jest zaniepokojona. Ale nie zamierzałam kłamać. Nie Malwinie, nie mojej siostrze.

– Owszem. Malwa, nie ma co ściemniać, przyspieszył. Chyba nie ma u nas babki, której choć raz serce nie zabiłoby szybciej na jego widok, a ja mam… nazwijmy to zaleganiem afektu. Coś tam we mnie zostało z tamtego dawnego zadurzenia. Nie wiem, może za często sobie wyobrażałam to dorosłe życie u jego boku? I wiesz, teraz jestem dorosła, a on wyskakuje jak diabeł z pudełka. Ale zanim zaczniesz dramatyzować, powiem ci, że jednocześnie to wszystko nie jest prawdziwe.

– Znaczy serce bije ci szybciej, ale tak naprawdę to nie? Czy może to wcale nie Igor, tylko nawiedzają cię duchy z przeszłości? – prychnęła Malwina ironicznie, jakby chciała mi powiedzieć, że „bujać to my, ale nie nas”.

– Nie. Daj mi powiedzieć, a potem się będziesz natrząsać. Wtedy w szkole to chyba najbardziej kochałam Igora za to, co sobie na jego temat wymyśliłam. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, że nastolatka to istota o bardzo małym rozumku. Ale dzisiaj mam dwadzieścia osiem lat, a to znaczy, że jestem o co najmniej dziesięć lat mądrzejsza. Wiem, że nawet najbardziej niebieskie oczy nie gwarantują szczęścia.

– To prawda. Nic go nie gwarantuje – zgodziła się Malwina smutno.

– Właśnie. I dzisiaj już nie mylę fantazji z rzeczywistością.

– A jaka jest ta rzeczywistość?

– Rzeczywistość jest taka, że wpadłam na superprzystojnej ukochanego z dzieciństwa, nie bójmy się tego słowa, z dzieciństwa. A ponieważ jestem trochę samotna i trochę mi brakuje tego męskiego ramienia dookoła mojej kibici, to mną targnęło, jak go zobaczyłam. Ale nie znaczy to, że już idę kupować białą suknię. W rzeczywistości Igor sprawia wrażenie apodyktycznego ważniaka, co nie tylko ma patent na rację, ale jeszcze nie pozwólcie bogowie, żeby mu się kto postawił. Zdaje się, że będę miała u jego boku ciężkie życie.

– Ale u jego boku – wytknęła mi Malwa, choć po jej tonie poznałam, że udało mi się ją uspokoić.

– Dziś złożył mi propozycję, abym przeniosła się do wolnego pokoju obok jego gabinetu, żebyśmy mieli do siebie blisko i nie biegali po całej redakcji.

– A dlaczego masz mieć blisko? Kawę mu będziesz nosić?