Czas Gierka. Epoka socjalistycznej dekadencji - Piotr Gajdziński - ebook + audiobook

Czas Gierka. Epoka socjalistycznej dekadencji ebook i audiobook

Piotr Gajdziński

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Cała prawda o złotej epoce gierkowskiej.

Edward Gierek doszedł do władzy po odsunięciu przez towarzyszy z Biura Politycznego KC PZPR Władysława Gomułki, który krwawo stłumił robotnicze protesty na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku. Cieszył się opinią dobrego gospodarza na Śląsku, miał też poparcie Moskwy. Siła Gierka brała się z tego, że był inny od Gomułki. Nosił eleganckie, dobrze skrojone garnitury, kolorowe krawaty i nie miał wciąż ponurej miny, która cechowała jego poprzednika. Propaganda gierkowska lansowała hasło: „Żeby Polska rosła w siłę, a ludziom żyło się dostatniej”, i wielu Polaków w nie uwierzyło. Bolesne przebudzenie nastąpiło w 1976 roku, wraz z buntami robotników z Radomia i Ursusa, a fala strajków w sierpniu 1980 roku ostatecznie zmiotła Gierka i jego ekipę.

Piotr Gajdziński, historyk, dziennikarz, autor popularnych biografii Gomułki, Gierka, Jaruzelskiego i Mateusza Morawieckiego, błyskotliwie opisuje dekadę lat 70. XX wieku. Pokazuje, jak wyglądała i zmieniała się ówczesna Polska, skąd wziął się mit „złotej epoki gierkowskiej”, czy nasz kraj rzeczywiście rozwijał się jak nigdy przedtem, otwierał na świat i był „najweselszym barakiem w obozie komunistycznym”. Tropi też liczne absurdy tamtych czasów, które dowodziły, że ustroju komunistycznego (wówczas zwanego realnym socjalizmem) na dłuższą metę nie da się zreformować i usprawnić. Świetna lektura dla tych, którzy chcą sobie przypomnieć młode lata albo dowiedzieć się, w jakich warunkach żyli i dorastali ich dziadkowie i rodzice.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 347

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 18 min

Lektor: Tomasz Budyta

Oceny
4,1 (23 oceny)
8
11
3
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
DarekMBP

Nie oderwiesz się od lektury

Kawał dobrze przedstawionej historii. Polecam.
00
AnaM77

Nie oderwiesz się od lektury

kawał historii, świetna relacja
00
martaglazer

Nie polecam

po prostu słaba ksiażka, nie wnosząca NIC nowego
00
Wieslawlach

Nie oderwiesz się od lektury

Opis przeszłości, który staje się proroctwem obecnych czasów.
00
AmeliaKotkowa

Nie oderwiesz się od lektury

Spoko
00

Popularność




Wstęp

Wstęp

Począ­tek końca

Trzeba pójść do tych fabryk, trzeba im powie­dzieć, jak ich nie­na­wi­dzimy, jak pogar­dzamy nimi, jak plu­jemy na nich” – oświad­cza Edward Gie­rek, I sekre­tarz Komi­tetu Cen­tral­nego Pol­skiej Zjed­no­czo­nej Par­tii Robot­ni­czej. Jest 25 czerwca 1976 roku; słów Gierka słu­chają pierwsi sekre­tarze komi­te­tów woje­wódz­kich par­tii. Co istotne, i co pod­kre­śla grozę sytu­acji, nie ma ich w War­sza­wie. Szef par­tii roz­ma­wia z wład­cami czter­dzie­stu dzie­wię­ciu woje­wództw za pomocą łączy tele­fo­nicz­nych. Towa­rzy­sze mają sie­dzieć na miej­scu i pil­no­wać swo­ich „księstw”, bo par­tyjna góra oba­wia się, że pro­te­sty mogą się roz­lać na cały kraj.

Tego dnia, 25 czerwca 1976 roku, wali się mit Dru­giej Pol­ski, dzie­sią­tego gospo­dar­czego mocar­stwa świata. Dla bar­dzo wielu Pola­ków ten dzień ozna­cza rów­nież kres wiary w socja­lizm, a dla więk­szo­ści – kres mitu Gospo­da­rza. Doty­czy to rów­nież, co w ówcze­snej rze­czy­wi­sto­ści jest dla Gierka szcze­gól­nie groźne, dzia­ła­czy par­tyj­nych. „Nie wydaje się moż­liwe, by Gie­rek psy­chicz­nie mógł się kie­dy­kol­wiek pod­nieść. Ten cios był zbyt silny” – zapi­suje w swo­ich Dzien­ni­kach poli­tycz­nych Mie­czy­sław F. Rakow­ski, redak­tor naczelny tygo­dnika „Poli­tyka” i czło­nek Komi­tetu Cen­tral­nego. Rakow­ski ucho­dzi za czło­wieka bli­skiego I sekre­ta­rzowi KC PZPR i do nie­dawna był entu­zja­stą jego poli­tyki. Jesz­cze gło­śniej i jesz­cze bar­dziej jed­no­znacz­nie w gma­chu KC roz­pra­wia się o rychłym odej­ściu pre­miera Pio­tra Jaro­sze­wi­cza.

Edward Gie­rek, I sekre­tarz Komi­tetu Cen­tral­nego Pol­skiej Zjed­no­czo­nej Par­tii Robot­ni­czej, pozdra­wia uczest­ni­ków pochodu pierw­szo­ma­jo­wego w War­sza­wie

Pro­te­sty zaczy­nają się rano 25 czerwca 1976 roku, gdy robot­nicy Zakła­dów Meta­lo­wych im. gene­rała „Wal­tera” w Rado­miu ogła­szają strajk, a próba jego uga­sze­nia przez dyrek­tora przed­się­bior­stwa koń­czy się fia­skiem. W tej sytu­acji spora grupa robot­ni­ków – wkrótce będzie to około sze­ściu tysięcy osób – zbiera się pod budyn­kiem Komi­tetu Woje­wódz­kiego PZPR. Żądają roz­mowy z sze­fem woje­wódz­kich struk­tur par­tii, ale Janusz Pro­ko­piak nie zamie­rza dys­ku­to­wać z tłu­mem, żąda wyło­nie­nia dele­ga­cji. Do robot­ni­ków wysyła jed­nego z sekre­ta­rzy KW, ale ci kwi­tują jego wystą­pie­nie gwiz­dami, a zaraz potem nie­wielka grupa pro­te­stu­ją­cych wdziera się do budynku. Spo­ty­kają Pro­ko­piaka i ten w końcu decy­duje się prze­mó­wić do zgro­ma­dzo­nych ludzi, a póź­niej tele­fo­nicz­nie przed­sta­wia ich żąda­nie cof­nię­cia pod­wyżki cen Janowi Szy­dla­kowi, sekre­ta­rzowi Komi­tetu Cen­tral­nego i człon­kowi Biura Poli­tycz­nego.

Tym­cza­sem robot­nicy, znie­cier­pli­wieni bra­kiem odpo­wie­dzi, zaczy­nają plą­dro­wać i nisz­czyć radom­ski „pałac wła­dzy”. Do wście­kło­ści dopro­wa­dzają ich odkryte w par­tyj­niac­kim bufe­cie nie­do­stępne w nor­mal­nej sprze­daży wik­tu­ały, przez okna wyrzu­cają: meble, dywany, na bruku lądują tele­wi­zory i doku­menty.

Wcze­snym popo­łu­dniem tłum zgro­ma­dzony przed budyn­kiem Komi­tetu Woje­wódz­kiego liczy już około 20 tysięcy osób, a do Rado­mia ścią­gają Zmo­to­ry­zo­wane Odwody Mili­cji Oby­wa­tel­skiej z War­szawy, Łodzi, Kielc i Lublina, a także słu­cha­cze Wyż­szej Szkoły Ofi­cer­skiej MO w Szczyt­nie. Wie­czo­rem, po gwał­tow­nych wal­kach na uli­cach, wła­dzom udaje się opa­no­wać sytu­ację, ale pro­te­sty wybu­chają też w innych mia­stach, przede wszyst­kim w Ursu­sie oraz Płocku.

W Ursu­sie walki są nie mniej gwał­towne niż w Rado­miu. Rano demon­stranci roz­sie­dli się na torach kole­jo­wych, blo­ku­jąc prze­jazdy pocią­gów na linii War­szawa–Poznań i War­szawa–Łódź; udaje im się nawet zatrzy­mać pociąg do Paryża oraz roz­krę­cić tory kole­jowe i wyko­leić jedną z loko­mo­tyw. Wiele godzin póź­niej, gdy znaczna część demon­stru­ją­cych roze­szła się już do domów, nastą­pił atak jed­no­stek ZOMO. Sytu­acja zostaje opa­no­wana, a mili­cjanci wyła­pują zbie­gów i wsa­dzają ich do aresz­tów. W Płocku demon­stra­cja pra­cow­ni­ków Mazo­wiec­kich Zakła­dów Rafi­ne­ryj­nych i Petro­che­micz­nych, do któ­rych póź­niej dołą­czyli robot­nicy z Fabryki Maszyn Żniw­nych, ma spo­koj­niej­szy prze­bieg, choć i tu docho­dzi do tłu­cze­nia szyb w budynku Komi­tetu Woje­wódz­kiego i nisz­cze­nia samo­cho­dów z urzą­dze­niami nagła­śnia­ją­cymi.

Edward Gie­rek jest wście­kły. Czuje się tą rebe­lią oso­bi­ście dotknięty, wręcz obra­żony. Tak bar­dzo, że wypo­wiada słowa, któ­rych dotąd nie tylko publicz­nie, ale rów­nież w pry­wat­nych roz­mo­wach nie uży­wał: „Powiedz­cie tym swoim rado­mia­nom, że ja mam ich wszyst­kich w dupie i te ich wszyst­kie dzia­ła­nia też mam w dupie! – krzy­czy do Janu­sza Pro­ko­piaka, I sekre­ta­rza Komi­tetu Woje­wódz­kiego PZPR w Rado­miu. – Zro­bi­li­ście taką roz­róbę i chce­cie, by to łagod­nie potrak­to­wać? To war­choły, ja im tego nie zapo­mnę”.

Wście­kłość I sekre­ta­rza KC PZPR jest tym więk­sza, że wie­czo­rem tego samego dnia w Ber­li­nie ma się roz­po­cząć spo­tka­nie sze­fów wszyst­kich par­tii komu­ni­stycz­nych obozu sowiec­kiego. Wielka feta, w któ­rej udział wezmą też komu­ni­ści z Europy Zachod­niej. W ostat­nich latach Edward Gie­rek mógł w tym gro­nie ucho­dzić nie­mal za zbawcę świa­to­wego socja­li­zmu. Wyda­wało się, że Pol­ska roz­wija się szyb­ciej niż inne kraje obozu sowiec­kiego, a naród, który dotąd ucho­dził w tym gro­nie za krnąbrny – przy­naj­mniej część spo­śród tych wycho­wan­ków Sta­lina musiała znać słowa gene­ra­lis­si­musa, że „komu­nizm pasuje do Pola­ków jak do krowy sio­dło” – został poskro­miony. Wielu ako­li­tów Moskwy z zazdro­ścią spo­glą­dało na War­szawę, która peł­nymi gar­ściami czer­pie z mię­dzy­na­ro­do­wego odprę­że­nia, a Gie­rek był dotąd przyj­mo­wany w euro­pej­skich sto­li­cach z nie­do­stępną więk­szo­ści z nich otwar­to­ścią i cele­brą. Któż inny spo­śród wład­ców państw socja­li­stycz­nych mógł się cie­szyć oso­bi­stą przy­jaź­nią i podzi­wem kanc­le­rza Nie­miec Hel­muta Schmidta i być przez niego gosz­czo­nym na pry­wat­nej kola­cji oraz sym­pa­tią pre­zy­denta Fran­cji Valéry’ego Giscarda d’Esta­ing, potomka boga­tego szla­chec­kiego rodu, z któ­rym cha­dzali na polo­wa­nia? W tym gro­nie komu­ni­stycz­nych namiest­ni­ków Moskwy, owych „ludzi bez wła­ści­wo­ści”, czer­wo­nych ple­be­ju­szy, któ­rych wła­dza opie­rała się na sowiec­kich bagne­tach, miało to swoje zna­cze­nie.

Obecni w Ber­li­nie: János Kádár, przy­wódca Węgier, rzą­dzący w Cze­cho­sło­wa­cji Gustáv Husák, Buł­gar Teo­dor Żiw­kow, trzy­ma­jący wschod­nich Niem­ców w żela­znym uści­sku Erich Honec­ker, a i sam władca sowiec­kiego impe­rium Leonid Breż­niew mogą czuć cichą satys­fak­cję. Ten ostatni tym więk­szą, że Moskwa prze­strze­gała „dro­gich pol­skich towa­rzy­szy” przed wpro­wa­dze­niem pod­wy­żek.

Ale ani Gie­rek, ani sto­jący na czele rządu Piotr Jaro­sze­wicz żad­nych prze­stróg słu­chać nie chcieli. „Szty­gar”, jak za Jaro­sła­wem Iwasz­kie­wi­czem, pre­ze­sem Związku Lite­ra­tów Pol­skich, nazy­wano Gierka w gro­nie par­tyj­nych dzia­ła­czy naj­wyż­szego szcze­bla, jest prze­ko­nany, że naród go kocha, że z ufno­ścią zawie­rzył mu swój los. Jaro­sze­wicz patrzy na świat nieco trzeź­wiej­szym okiem i wie, że nie­wpro­wa­dze­nie „ope­ra­cji ceno­wej” roz­wali bar­dzo już roz­chwianą rów­no­wagę rynku, prze więc do pod­wy­żek, nie zwa­ża­jąc na żadne prze­strogi i nie­dawne, sprzed sze­ściu lat, pol­skie doświad­cze­nia. Jest zresztą prze­ko­nany o swoim eko­no­micz­nym geniu­szu, uważa się też za wybit­nego spe­cja­li­stę od zarzą­dza­nia. „Wpro­wa­dził rządy kapral­skie, ode­brał ludziom ini­cja­tywę, zdu­sił wszyst­kie reformy demo­kra­tyczne – oce­niał we wrze­śniu 1976 roku Mie­czy­sław F. Rakow­ski. – Wyda­wało mu się, że gdy wszystko pod­po­rząd­kuje swo­jej »żela­znej dłoni«, to Pol­ska będzie się wspa­niale roz­wi­jać, bo prze­cież on, Jaro­sze­wicz, wie, co jest dobre dla kraju”.

Awans z maga­zy­niera na poli­truka

Ten były nauczy­ciel wiej­skiej szkoły w powie­cie sto­liń­skim na wschod­nich rubie­żach Rze­czy­po­spo­li­tej, a póź­niej mię­dzy innymi w Micha­łówce i Boro­wiu, wycho­wany w rodzi­nie pra­wo­sław­nego duchow­nego, absol­went Wyż­szego Kursu Nauczy­ciel­skiego, w 1940 roku został wywie­ziony na Wschód. Tra­fił w oko­lice Archan­giel­ska, gdzie przy­szło mu rąbać sybe­ryj­skie lasy, a póź­niej do Kazach­stanu. Chory na tyfus nie zdą­żył do Andersa i w sierp­niu 1943 roku zacią­gnął się do 1 Kor­pusu Pol­skich Sił Zbroj­nych, gdzie powie­rzono mu funk­cję maga­zy­niera pisa­rza. Ale był nim tylko przez chwilę, bo nagle jego woj­skowa kariera wystrze­liła. Już w grud­niu 1943 roku prze­nie­siono go do Wydziału Poli­tyczno-Wycho­waw­czego 2. Dywi­zji Pie­choty, a w sierp­niu 1944 roku – dokład­nie rok po wstą­pie­niu do woj­ska – objął funk­cję zastępcy dowódcy dywi­zji. W poło­wie wrze­śnia 1944 roku Jaro­sze­wicz został już sze­fem Zarządu Poli­tyczno-Wycho­waw­czego 1. Armii Woj­ska Pol­skiego, a mie­siąc póź­niej zastępcą dowódcy 1. Armii. Koniec wojny nie zatrzy­mał jego mar­szu na szczyt – w 1945 roku został gene­ra­łem, rela­cjo­no­wał człon­kom Kra­jo­wej Rady Naro­do­wej udział pol­skich jed­no­stek w zdo­by­ciu Ber­lina, a w paź­dzier­niku 1945 roku pysz­nił się tytu­łem głów­nego kwa­ter­mi­strza Woj­ska Pol­skiego i sta­no­wi­skiem wice­mi­ni­stra obrony naro­do­wej.

W następ­nych latach kariera Jaro­sze­wi­cza nieco zwol­niła, ale i tak na­dal piął się w górę bar­dzo szybko. W 1947 roku został posłem – w sej­mie zasia­dał nie­prze­rwa­nie do 1985 roku – wkrótce zastępcą prze­wod­ni­czą­cego Pań­stwo­wej Komi­sji Pla­no­wa­nia Gospo­dar­czego, mini­strem gór­nic­twa węglo­wego, a w 1952 roku wice­pre­mie­rem. Był też przed­sta­wi­cie­lem Pol­ski w RWPG i człon­kiem Komi­tetu Wyko­naw­czego tej orga­ni­za­cji. To z nim w grud­niu 1970 roku przy wie­czor­nej her­ba­cie, gdy na Wybrzeżu dymiły jesz­cze lufy mili­cyj­nych i woj­sko­wych kara­bi­nów, pre­mier sowiec­kiego rządu Alek­siej Kosy­gin roz­ma­wiał o następcy Wła­dy­sława Gomułki, a kilka dni póź­niej Jaro­sze­wicz został sze­fem rządu. Czy taki czło­wiek mógł wąt­pić w swój geniusz i uwzględ­niać nie nazbyt gło­śne sprze­ciwy?

Piotr Jaro­sze­wicz 24 czerwca 1976 roku staje na try­bu­nie sej­mo­wej i ogła­sza roz­po­czę­cie kon­sul­ta­cji w spra­wie nowych cen. Kon­sul­ta­cje to oczy­wi­ście tylko chwyt pro­pa­gan­dowy, bo wszystko jest już przy­go­to­wane, łącz­nie z nowymi cen­ni­kami, które spa­ko­wane do spe­cjal­nych zala­ko­wa­nych wor­ków są wła­śnie roz­wo­żone do skle­pów. Wyż­sze ceny mają obo­wią­zy­wać od ponie­działku 28 czerwca 1976 roku.

Gdy Jaro­sze­wicz sta­nął na sej­mo­wej try­bu­nie, nie­wielu spo­dzie­wało się, że jego prze­mó­wie­nie, jak zawsze nudne i roz­wle­kłe, wywoła rewo­lu­cję. Tego dnia na pierw­szej stro­nie „Try­buna Ludu” infor­muje o wystrze­le­niu na orbitę radziec­kiej sta­cji nauko­wej Salut 5, o obra­dach Komi­tetu Kosmicz­nego ONZ i zamar­twia się, że rejsy białą flotą są nudne, a powinny być cie­kawe i wesołe. Na trze­ciej stro­nie czy­tel­nicy znaj­dują duży tekst pod tytu­łem: Poli­tyka par­tii – poli­tyka dla ludzi. Roz­mach i zasięg.

Par­tyjny roz­mach ujaw­nia się w sło­wach szefa rządu. Pod­wyżka nie jest błaha. Prze­ciw­nie, jest dra­koń­ska, znacz­nie wyż­sza niż ta, która w grud­niu 1970 roku dopro­wa­dziła do upadku Wła­dy­sława Gomułki. Cena mięsa i jego prze­two­rów ska­cze o 69 pro­cent, pod­czas gdy sześć lat wcze­śniej wzro­sła o 17,6 pro­cent, za drób Polacy mają teraz pła­cić o 30 pro­cent wię­cej, za masło i nabiał o 50 pro­cent, a za cukier aż o 100 pro­cent wię­cej.

Aby zła­go­dzić szok wywo­łany pod­wyż­kami, pre­mier ogła­sza wpro­wa­dze­nie sys­temu rekom­pen­sat, który ma objąć wszyst­kich pra­cu­ją­cych. W tym sys­te­mie kumu­lują się cały cynizm gier­kow­skiej ekipy i jej skrajna nie­kom­pe­ten­cja. Rekom­pen­saty są tak skon­stru­owane, że naj­wię­cej pie­nię­dzy dostają naj­wię­cej zara­bia­jący, a naj­mniej ma tra­fić do port­feli naj­uboż­szych. Ci ostatni, naj­niż­sza wów­czas mie­sięczna pen­sja wynosi ofi­cjal­nie 1200 zło­tych, mają od nowego mie­siąca otrzy­my­wać rekom­pen­satę w wyso­ko­ści 240 zło­tych, pod­czas gdy zara­bia­jący 8000 zło­tych dostaną dodat­kowo 600 zło­tych, naj­niż­sza eme­ry­tura ma być wspie­rana rekom­pen­satą w wyso­ko­ści 280 zło­tych, naj­wyż­sza 600 zło­tych.

W całej „ope­ra­cji ceno­wej” cyni­zmu jest zresztą wię­cej. Sejm, ta według zapisu kon­sty­tu­cji naj­wyż­sza wła­dza w Pol­sce, deba­tuje nad pod­wyż­kami wyłącz­nie ustami posła Edwarda Babiu­cha, który w imie­niu wszyst­kich klu­bów oraz posłów bez­par­tyj­nych w pełni popiera plan przed­sta­wiony przez szefa rządu i nie zgła­sza nawet jed­nej poprawki. „Są to pro­po­zy­cje prze­my­ślane, kom­plek­sowe i rze­telne. Wycho­dzą na spo­tka­nie nie­od­par­tym koniecz­no­ściom” – oświad­cza „mały Edward”, prze­wod­ni­czący Klubu Posel­skiego PZPR, czło­nek Biura Poli­tycz­nego i sekre­tarz KC. Iden­tyczne sta­no­wi­sko zaj­muje Cen­tralna Rada Związ­ków Zawo­do­wych.

Robot­nicy z radom­skich fabryk mani­fe­stują prze­ciwko pod­wyżce cen ogło­szo­nej przez pre­miera Pio­tra Jaro­sze­wi­cza, 25 czerwca 1976 roku

Tra­gicz­nie zły sys­tem rekom­pen­sat to dodat­kowy lont pod­pa­lony pod „ope­ra­cją cenową”. Ale Gie­rek nie dopusz­cza do sie­bie myśli, że wła­dza popeł­niła jaki­kol­wiek błąd. Całą winę zrzuca na pro­te­stu­ją­cych. „Trzeba tym zało­gom powie­dzieć, jak swoim zacho­wa­niem szko­dzą kra­jowi – pero­ruje pod­czas tele­kon­fe­ren­cji z pierw­szymi sekre­ta­rzami KW. – Uwa­żam, że im wię­cej będzie gorz­kich słów pod ich adre­sem, a nawet jeśli zażą­da­cie wyrzu­ce­nia z zakładu ele­men­tów nie­od­po­wie­dzial­nych, tym lepiej dla sprawy. Uwa­żam, że trzeba stwo­rzyć atmos­ferę potę­pie­nia dla tych ludzi. To musi być atmos­fera poka­zy­wa­nia na nich jak na czarne owce, jak na ludzi, któ­rzy powinni się wsty­dzić”. Żąda, aby miesz­kań­ców Rado­mia potę­pili wszy­scy Polacy.

Pierw­szy sekre­tarz KC PZPR wyraź­nie nakręca się wła­snymi sło­wami i coraz bar­dziej odjeż­dża. Pod­nie­sio­nym gło­sem wska­zuje towa­rzy­szom kie­runki nowej kam­pa­nii, która ma się wkrótce roz­lać po całym kraju. „Jak oni wycho­wali swoje dzieci, jak oni szko­dzą Pol­sce […]. Musimy stwo­rzyć atmos­ferę otwar­tej dys­ku­sji i potę­pie­nia dla wszyst­kich łaj­da­ków, któ­rzy mieli czel­ność zamiast dys­ku­sji zatrzy­my­wać zakłady, zatrzy­my­wać pociągi, pod­pa­lać tory, palić samo­chody. Tylko moja zimna krew, towa­rzy­sze, pozwo­liła, prawda, zacho­wać spo­kój i uchro­nić od roz­lewu krwi. Gdy­bym był bar­dziej emo­cjo­nalny, gdy­bym mniej pano­wał nad ner­wami, to praw­do­po­dob­nie wczo­raj pola­łaby się krew i nie wia­domo, ilu ludzi by zgi­nęło”.

W War­sza­wie Gie­rek może pokrzy­ki­wać na swo­ich towa­rzy­szy i żądać od nich sta­now­czych dzia­łań, ale kilka godzin póź­niej w Ber­li­nie musi sku­lić uszy i potul­nie wysłu­chać repry­mendy sekre­ta­rza gene­ral­nego Komi­tetu Cen­tral­nego Komu­ni­stycz­nej Par­tii Związku Sowiec­kiego. Leonid Breż­niew wzywa go natych­miast po wylą­do­wa­niu i przy­po­mina gru­dzień 1970 roku. To bru­tal­nie celny cios. „Żad­nych dal­szych prób pod­wyż­sza­nia cen. To nie jest nasza rada, to nasze sta­no­wi­sko” – oświad­cza Gier­kowi, który może tylko pokor­nie zaak­cep­to­wać pole­ce­nie moskiew­skiego satrapy i prze­ka­zać słowa Breż­niewa do War­szawy. Wie­czo­rem pod­wyżka zostaje odwo­łana.

Nie przy­daje to wła­dzom auto­ry­tetu. Jesz­cze tego samego dnia wie­czo­rem Jaro­sze­wicz staje przed kame­rami tele­wi­zyj­nymi, jego prze­mó­wie­nie jest też trans­mi­to­wane przez radio. Oświad­cza, że w toku spo­łecz­nych kon­sul­ta­cji zło­żono „ogrom­nie dużo kon­kret­nych pro­po­zy­cji zasłu­gu­ją­cych na bar­dzo wni­kliwe roz­pa­trze­nie. W tej sytu­acji rząd uważa za nie­zbędne ponowne prze­ana­li­zo­wa­nie cało­ści sprawy”. Pod­wyżka zostaje anu­lo­wana, co, jak twier­dzi szef rządu, jest „jesz­cze jed­nym potwier­dze­niem demo­kra­tycz­nych zasad, któ­rymi par­tia i rząd kie­rują się w swej poli­tyce spo­łecz­nej”.

Hima­laje absurdu.

Oby­wa­tele – nie zna­jąc oczy­wi­ście zaku­li­so­wej inge­ren­cji Leonida Breż­niewa – odczy­tują wystą­pie­nie pre­miera jed­no­znacz­nie: wła­dza ugięła się pod cię­ża­rem robot­ni­czych pro­te­stów. To otwar­cie drogi do Sierp­nia i do stwo­rze­nia bar­dziej insty­tu­cjo­nal­nych form oporu.

Wła­dze zdają sobie z tego sprawę. Aby przy­kryć złe wra­że­nie, przez kraj prze­ta­cza się fala wie­ców popar­cia dla Edwarda Gierka. Sam zresztą żąda ich zor­ga­ni­zo­wa­nia. Jesz­cze pod­czas tele­kon­fe­ren­cji z pierw­szymi sekre­ta­rzami Komi­te­tów Woje­wódz­kich PZPR przy­znaje, że „mnie to jest potrzebne jak słońce, jak woda, jak powie­trze […]. Jeśli tego nie zro­bi­cie, to będę się musiał nad tym zasta­no­wić”.

Murami hali wstrząsa potężne trzy­krotne hurra!

Zro­bili natych­miast. Już 28 czerwca „Try­buna Ludu” poin­for­mo­wała na pierw­szej stro­nie, że „na maso­wych wie­cach pol­ska klasa robot­ni­cza wyraża pełne popar­cie dla poli­tyki par­tii i jej I sekre­ta­rza, dla rządu i pre­miera”. Masówki odby­wają się w naj­więk­szych i naj­mniej­szych przed­się­bior­stwach w kraju, mię­dzy innymi w: Hucie Lenina, elek­trowni Sta­lowa Wola, gorzow­skim Sti­lo­nie, Stoczni Szcze­ciń­skiej, Hucie Mie­dzi Legnica, Zakła­dach Odlew­ni­czych Zremb, Przed­się­bior­stwie Poło­wów Dale­ko­mor­skich i Usług Rybac­kich Gryf. Na wiecu w naj­więk­szej łódz­kiej fabryce włó­kien­ni­czej włók­niarka Wie­sława Bia­ło­sze­wicz zapew­nia, że „dobrą, sumienną pracą chcemy udo­wod­nić, że nikt nie jest w sta­nie prze­szko­dzić nam w codzien­nym pomna­ża­niu dotych­cza­so­wych osią­gnięć”.

Wiec popar­cia dla poli­tyki Edwarda Gierka i jego ekipy na sta­dio­nie w Rado­miu, 30 czerwca 1976 roku. Po stłu­mie­niu czerw­co­wych pro­te­stów wła­dze w całym kraju spę­dzały ludzi na wiece, na któ­rych potę­piano „war­cho­łów z Rado­mia i Ursusa”

Zwień­cze­niem tego pro­pa­gan­do­wego mara­tonu – naj­więk­szego od czasu anty­se­mic­kiej kam­pa­nii z lat sześć­dzie­sią­tych – jest wielki wiec, który Gie­rek poleca zor­ga­ni­zo­wać 2 lipca 1976 roku na swoim tere­nie, w kato­wic­kim „Spodku”. To już druga taka impreza w tym mie­ście; pierw­sza odbyła się na placu Feliksa Dzier­żyń­skiego z udzia­łem, jak twier­dziła prasa, 200 tysięcy osób. W „Spodku”, ofi­cjal­nie zwa­nym wów­czas Wielką Halą Spor­tową, są: I sekre­tarz Komi­tetu Cen­tral­nego, pre­mier Piotr Jaro­sze­wicz oraz Zdzi­sław Gru­dzień, szef Komi­tetu Woje­wódz­kiego PZPR. „Wśród hura­ga­no­wych okla­sków w stropy hali biją skan­do­wane, długo nie­milk­nące okrzyki: Gie-rek, Gie-rek!” – rela­cjo­no­wała „Try­buna Ludu”. Gru­dzień, wów­czas jesz­cze jeden z naj­bliż­szych Gier­kowi towa­rzy­szy, zapew­nia, że „Śląsk i Zagłę­bie będą wspie­rać naszą par­tię i jej Komi­tet Cen­tralny”, że „jak zawsze stać będą murem za socja­li­zmem, za naszą ojczy­zną – matką Pol­ską Ludową. Zawsze jeste­śmy z Wami, towa­rzy­szu Gie­rek”. Mówi o „roz­kwi­cie ojczy­zny” i rzew­nymi sło­wami, god­nymi przo­du­ją­cych poetów socre­ali­zmu opi­suje Śląsk, „zie­mię węgla i stali. Tu zro­dził się patrio­tyzm czynu, który wywo­dzi się z prze­pięk­nych pro­le­ta­riac­kich tra­dy­cji walki o spo­łeczne i naro­dowe wyzwo­le­nie”. Na wezwa­nie szefa ślą­skiej orga­ni­za­cji par­tyj­nej „murami hali wstrząsa potężne trzy­krotne hurra!” – opi­sy­wał póź­niej dzien­ni­karz „Try­buny Ludu”.

W końcu na try­bunę wie­cową wcho­dzi – „wstę­puje” – jak opi­sy­wano w gaze­tach sam I sekre­tarz Komi­tetu Cen­tral­nego. Tutaj, na Ślą­sku, gdzie rzą­dził przez czter­na­ście lat, gdzie roz­po­częła się jego droga na szczyt, czuje się pew­nie, pew­niej niż gdzie­kol­wiek. Nic dziw­nego, miesz­kańcy tego regionu doce­niają jego zasługi dla Ślą­ska, pamię­tają jego zaan­ga­żo­wa­nie i dzia­ła­nia, które pozwo­liły odmie­nić i prze­mysł węglowy, i region, uczy­nić z niego, jak wów­czas powszech­nie mówiono, „pol­ską Katangę”, nawią­zu­jąc do sły­ną­cej z wydo­by­cia złota i mie­dzi pro­win­cji Konga. Doce­niają budowę nowo­cze­snej sieci dróg opla­ta­ją­cej Śląsk, stwo­rze­nie Cho­rzow­skiego Parku Roz­rywki, roz­wój budow­nic­twa miesz­ka­nio­wego i budowę, wbrew Wła­dy­sła­wowi Gomułce, pomnika upa­mięt­nia­ją­cego powsta­nia ślą­skie oraz otwar­cie, też wbrew Gomułce, Uni­wer­sy­tetu Ślą­skiego.

„Odro­bi­li­śmy wie­lo­wie­kowe zaco­fa­nie, pod­nie­śli­śmy nasze mia­sta z ruin – przy­po­mina Gie­rek. – Wycho­wa­li­śmy piękne, zdrowe i wykształ­cone młode poko­le­nie. To Wy, dro­dzy towa­rzy­sze i oby­wa­tele, sta­no­wi­cie o sile i zwar­to­ści naszego pań­stwa. Wła­dza ludowa jest waszą wła­dzą”. Nawią­zu­jąc do nie­daw­nej, odwo­ła­nej już pod­wyżki, ubo­lewa, że Polacy sku­pili się na wyż­szych cenach i nie dostrze­gli sys­temu rekom­pen­sat. Łaska­wie ich za to nie wini, bo taki sys­tem „nie zako­rze­nił się w świa­do­mo­ści spo­łecz­nej”, ponie­waż w poprzed­nich deka­dach ni­gdy, jak twier­dzi, pod­wyż­kom cen nie towa­rzy­szyły dodat­kowe świad­cze­nia. Gie­rek zapew­nia, że będzie „pogłę­biał” i „utrwa­lał” socja­li­styczną demo­kra­cję, budo­wał jed­ność narodu. Gdy koń­czy, kato­wicką halą wstrzą­sają okrzyki: „Par­tia – Gie­rek!”, ale ten pod­nosi ręce i z wro­dzoną sobie skrom­no­ścią mody­fi­kuje ten okrzyk: „Par­tia – Pol­ska!”. W odpo­wie­dzi sły­szy, i jak widać na fil­mie, przyj­muje to z apro­batą, „Par­tia – Pol­ska!, Par­tia – Gie­rek!”. Gdy entu­zjazm zgro­ma­dzo­nych zaczyna się wypa­lać, do mikro­fonu pod­cho­dzi Zdzi­sław Gru­dzień. „Trzy­krotne hurra na cześć naszego wspa­nia­łego narodu, naszej mark­si­stow­sko-leni­now­skiej par­tii” – wzywa i demon­stranci pod­chwy­tują jego słowa. W końcu roz­le­gają się pierw­sze słowa Mię­dzy­na­ro­dówki, pod­czas któ­rej, jak rela­cjo­no­wała „Try­buna Ludu”, uczest­nicy „wzno­szą las rąk z zaci­śniętą pię­ścią – stary, sym­bo­liczny gest pro­le­ta­riac­kiej soli­dar­no­ści i walki”.

Naj­bar­dziej ponury spek­takl popar­cia dla poli­tyki władz i potę­pie­nia „war­cho­łów” odbył się nieco wcze­śniej, 30 czerwca 1976 roku w Rado­miu. Miesz­kań­ców mia­sta, spa­ra­li­żo­wa­nych stra­chem przed aresz­to­wa­niami, biciem i maso­wymi zwol­nie­niami z pracy, spę­dzono na sta­dion Radom­skiego Klubu Spor­to­wego Rado­miak. Jeśli wie­rzyć pra­so­wym rela­cjom, obiekt został „wypeł­niony do ostat­niego miej­sca przo­du­ją­cymi rol­ni­kami i robot­ni­kami z całego woje­wódz­twa, wete­ra­nami walk o wyzwo­le­nie naro­dowe i spo­łeczne, mło­dzieżą”. Ale sta­dion wypeł­niają nie tylko miesz­kańcy Rado­mia i woje­wódz­twa radom­skiego. Wspo­ma­gają ich robot­nicy i rol­nicy zwie­zieni z woje­wództw: skier­nie­wic­kiego, sie­dlec­kiego, lubel­skiego i piotr­kow­skiego, a nawet miesz­kańcy War­szawy oraz załoga Elek­trowni Kozie­nice. Gigan­tyczny trans­pa­rent gło­sił, że miesz­kańcy Rado­mia pięt­nują „tych, któ­rzy zakłó­cili demo­kra­tyczny dia­log z naro­dem”.

Przed­sta­wi­ciele radom­skich władz biją się w piersi. Nie wła­sne, oczy­wi­ście, tylko w piersi oby­wa­teli rzą­dzo­nego przez nich mia­sta. Wszystko po to, aby udo­bru­chać war­szaw­ską cen­tralę, a przede wszyst­kim towa­rzy­sza Gierka. „Wszy­scy rado­miacy moral­nie odpo­wia­dają za zaist­niałe wyda­rze­nia i ich skutki” – ogła­sza pre­zy­dent Rado­mia Tade­usz Kar­wicki i podaje nazwi­ska kilku „war­cho­łów i chu­li­ga­nów”. Swo­jego potę­pie­nia nie ogra­ni­cza tylko do uczest­ni­ków anty­rzą­do­wego pro­te­stu. „Wstyd i hańba dla tych, któ­rzy popie­rali wan­dali i gra­bież­ców” – mówi. Miej­scowy lekarz, Tade­usz Kor­ty­lew­ski, obsa­dzony w tym spek­ta­klu w roli przed­sta­wi­ciela radom­skiej spo­łecz­no­ści, zapew­nia, że mia­sto „będzie sta­rało się ofiar­no­ścią na co dzień, demo­kra­tyczną dys­ku­sją, sumien­nym wyko­ny­wa­niem obo­wiąz­ków zasłu­żyć na opi­nię, że razem z całym kra­jem, pod prze­wod­nic­twem par­tii i jej przy­wódcy Edwarda Gierka, buduje pomyśl­ność kraju, któ­remu na imię – Pol­ska”. Wtó­ruje mu Leopold Kosior, gór­nik z tar­no­brze­skiej kopalni siarki, prze­ko­nu­jąc, że „nie damy, my, ludzie twór­czego czynu, zepchnąć się z drogi wyty­czo­nej przez par­tię”.

W tym ponu­rym, peł­nym wiel­kich słów spek­ta­klu, któ­rego celem jest upo­ko­rze­nie zbun­to­wa­nego mia­sta, nie mogło oczy­wi­ście zabrak­nąć przed­sta­wi­cieli Zakła­dów Meta­lo­wych im. gene­rała „Wal­tera”. Sta­ran­nie dobrani robot­nicy na wyprzódki zapew­niają, że w pro­te­ście prze­ciwko pod­nie­sie­niu cen brali udział tylko nie­liczni wal­te­rowcy, czarne owce, dla któ­rych „god­ność Polaka, god­ność robot­nika jest tylko fra­ze­sem”. Tomasz Kozłow­ski, kolejny wal­te­ro­wiec, tłu­ma­czy, że „nie­ła­two żyć i pra­co­wać, mając świa­do­mość, że pode­ptano chlubną robot­ni­czą tra­dy­cję mia­sta i zakła­dów”.

W nie­od­le­głym Ursu­sie, dru­gim zbun­to­wa­nym mie­ście, prze­bieg wiecu był podobny. Także i tutaj wybrane przez wła­dze osoby zapew­niają, że robot­nicy wsty­dzą się za tych „któ­rzy nara­zili na szwank dobre imię zakładu” i zapew­niają, że naj­więk­szym marze­niem załogi Ursusa jest „praca – wytę­żona, solidna, wyma­ga­jąca wzmo­żo­nego wysiłku nas wszyst­kich”.

Gazety publi­kują infor­ma­cje o listach, mają ich być tysiące, a może nawet dzie­siątki tysięcy, które Polacy jakoby wysy­łają do Edwarda Gierka i Pio­tra Jaro­sze­wi­cza. Są pisane „przez przed­sta­wi­cieli wszyst­kich bez wyjątku warstw spo­łecz­nych, śro­do­wisk i poko­leń. Piszą kobiety i męż­czyźni, robot­nicy, stu­denci, ludzie nauki, wete­rani ruchu robot­ni­czego, mło­dzież i kom­ba­tanci”. Ich treść, jak twier­dzi „Try­buna Ludu”, „można zawrzeć w dwóch zda­niach: jeste­śmy z Wami, towa­rzy­szu Gie­rek, jeste­śmy z par­tią”.

Vir­tuti Mili­tari dla Breż­niewa

Czy­ta­jąc ówcze­sne gazety, można odnieść wra­że­nie, że naród jest głę­boko zawsty­dzony, wręcz zatrwo­żony tym, co zro­bili pro­te­stu­jący robot­nicy Rado­mia, Ursusa i Płocka. Robi wszystko, aby prze­bła­gać towa­rzy­sza I sekre­ta­rza, wyjed­nać u niego wyba­cze­nie. „Zawsze może­cie na nas liczyć”, „Nie zawie­dziemy par­tii”, „W pełni popie­ramy prze­my­ślane i mądre decy­zje”, „Wysoko cenimy, towa­rzy­szu Gie­rek, Wasz auto­ry­tet jako przy­wódcy par­tii i narodu”. Po kato­wic­kim prze­mó­wie­niu „przy­wódcy narodu i pań­stwa” cyto­wany jest głos jed­nego z gdań­skich stocz­niow­ców, który oświad­cza, że słowa Gierka „nie mogły nie wstrzą­snąć ser­cem Pola­ków. Przed­ło­żone przez Edwarda Gierka racje są nie do odpar­cia, dobrze wyra­żają prze­ko­na­nia wszyst­kich ludzi pracy”. Wro­cław­scy pafa­wa­gowcy oświad­czają, że są z „towa­rzy­szem Gier­kiem, w Waszej, a zara­zem naszej wspól­nej pracy, w reali­za­cji Waszej, a zara­zem naszej woli”. Ze „Szty­ga­rem” są też, jeśli wie­rzyć mediom, miesz­kańcy: Bia­ło­stoc­czy­zny, Nowo­są­dec­czy­zny, Kra­kowa, Biel­ska-Bia­łej, Gorzowa, Suwałk. Zamo­ścia, Kielc, Legnicy…

Ale wbrew pro­pa­gan­do­wym zaklę­ciom auto­ry­tet Edwarda Gierka i jego ekipy roz­sy­puje się w proch. Ni­gdy nie był wielki, zawsze był oparty wyłącz­nie na popra­wia­ją­cych się wskaź­ni­kach gospo­dar­czych, rosną­cej sto­pie życio­wej. Teraz, gdy te wskaź­niki zaczęły spa­dać, gdy Polacy zro­zu­mieli, że rze­czy­wi­stość wysta­wia rachu­nek za socja­li­styczne, ale jed­nak eldo­rado z lat 1971–1975, patrzą na rzą­dzącą ekipę z rosną­cym roz­cza­ro­wa­niem.

Gie­rek ni­gdy nie miał auto­ry­tetu, któ­rym cie­szył się jego poprzed­nik Wła­dy­sław Gomułka, któ­rego ota­czał nimb męczen­nika sta­li­ni­zmu, tego, który potra­fił się oprzeć samemu Józe­fowi Wis­sa­rio­no­wi­czowi i jego pol­skim namiest­ni­kom – Bole­sła­wowi Bie­ru­towi, Hila­remu Min­cowi, Sta­ni­sła­wowi Rad­kie­wi­czowi. Auto­ry­tet „Wie­sława” był oparty na jego dra­ma­tycz­nych prze­ży­ciach z wię­zie­nia X Depar­ta­mentu Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego (a także na latach spę­dzo­nych w sana­cyj­nych wię­zie­niach), jego sprze­ci­wie wobec kolek­ty­wi­za­cji rol­nic­twa, wresz­cie na pogo­nie­niu w paź­dzier­niku 1956 roku następcy Sta­lina, Nikity Chrusz­czowa, gdy sowiecki gen­sek przy­le­ciał do War­szawy, aby nie dopu­ścić do wyboru Gomułki na sta­no­wi­sko I sekre­ta­rza KC, a ten kazał mu cze­kać w przed­po­koju na wynik obrad Biura Poli­tycz­nego PZPR. To wów­czas pisarka Maria Dąbrow­ska zapi­sała w swoim dzien­niku: „Jest coś impo­nu­ją­cego w wytrzy­ma­niu tej sceny przez ste­raną ofiarę sys­temu, jaką jest Gomułka. Jest też coś impo­nu­ją­cego w fak­cie, że to robot­nik pol­ski, pierw­szy po hra­bim Andrzeju Zamoy­skim, powie­dział: Allez-vous en [wyno­ście się]”.

W 1974 roku Edward Gie­rek deko­ruje Krzy­żem Vir­tuti Mili­tari Leonida Breż­niewa, sekre­ta­rza gene­ral­nego KC Komu­ni­stycz­nej Par­tii Związku Sowiec­kiego. Takie prze­jawy ser­wi­li­zmu wobec „wiel­kiego brata” ze wschodu nieco przy­kry­wały ogra­ni­czone otwar­cie Pol­ski Ludo­wej na zachód

Auto­ry­tet Gomułki oparty był też na jego wojen­nych prze­ży­ciach, które jak cała komu­ni­styczna par­ty­zantka w peere­low­skiej pro­pa­gan­dzie były wpraw­dzie mocno zmi­to­lo­gi­zo­wane, ale Polacy jed­nak doce­niali, że „Wie­sław” prze­żył oku­pa­cję w Pol­sce, a nie gdzieś w Sowie­tach ani tym bar­dziej we Fran­cji. Gomułka w dużym stop­niu dzie­lił pol­ski los, co dostrze­gali rów­nież jego poli­tyczni adwer­sa­rze. Tym­cza­sem Gie­rek przy­był na gotowe. Wojnę spę­dził we Fran­cji, co według pol­skich wyobra­żeń, do dzi­siaj zresztą aktu­al­nych, było spa­cer­kiem lub sana­to­rium, w któ­rym żoł­nie­rze nie­mieccy zamiast mor­do­wać nie­malże poda­wali oku­po­wa­nemu spo­łe­czeń­stwu: żabie udka, foie gras i kie­liszki schło­dzo­nego szam­pana.

Gdy 24 paź­dzier­nika 1956 roku Wła­dy­sław Gomułka sta­nął na bal­ko­nie Pałacu Kul­tury i Nauki, na placu Defi­lad zgro­ma­dziło się 300–400 tysięcy osób (nie­które sza­cunki mówiły nawet o 500 tysią­cach), wię­cej niż kie­dy­kol­wiek słu­chało pol­skiego poli­tyka. A gdy nie­spełna mie­siąc póź­niej świeżo mia­no­wany I sekre­tarz KC wyjeż­dżał na roz­mowy do Moskwy, w kraju zapa­no­wała auten­tyczna histe­ria. „Gomułka dostaje setki listów bła­ga­ją­cych go, żeby nie jechał. Podobno mło­dzież zbiera się gro­mad­nie pod gma­chem UB, skan­du­jąc »Pil­nuj­cie Gomułki w Moskwie«” – zapi­sała w Dzien­ni­kach 1914–1965 autorka Nocy i dni. Gdy oka­zało się, że upil­no­wali, to pociągu, któ­rym podró­żo­wał „Wie­sław”, wycze­ki­wało na gra­nicy pol­sko-sowiec­kiej w Tere­spolu kil­ka­set osób, a jego salonkę zasy­pano kwia­tami, listami, depe­szami, a nawet plu­szo­wymi misiami i lal­kami. Ponad pół roku póź­niej Maria Dąbrow­ska spę­dzała święta wiel­ka­nocne w Lip­kach, gdzie spo­tkała księ­dza Jana Ter­li­kow­skiego, pro­bosz­cza para­fii w Stoczku Węgier­skim. „Pił zdro­wie Gomułki, któ­rego nazywa Wła­dy­sła­wem V” – zano­to­wała.

Edward Gie­rek ni­gdy nie miał takiego bene­fisu. Mit zało­ży­ciel­ski gier­kow­skiej ekipy – wizyty w Stoczni Szcze­ciń­skiej i Stoczni Gdań­skiej w stycz­niu 1971 roku – nie były w sta­nie dorów­nać wyda­rze­niom 1956 roku i prą­cym na War­szawę sowiec­kim czoł­gom. Gie­rek cie­szył się auto­ry­te­tem tylko wśród tak zwa­nej inte­li­gen­cji tech­nicz­nej, która była naj­więk­szym bene­fi­cjen­tem moder­ni­za­cji kraju, spro­wa­dza­niem nad Wisłę nowo­cze­snych tech­no­lo­gii. Ale i ona zaczy­nała sar­kać, bo coraz trud­niej było godzić jej wymogi z absur­dami socja­li­stycz­nego zarzą­dza­nia.

Polacy doce­niali też skrom­ność Gomułki. Ta skrom­ność, żeby nie powie­dzieć skąp­stwo, było dys­funk­cyjne i zabój­cze dla gospo­darki, ale Polacy cenili sobie, że szef pań­stwa, nie­po­dzielny władca kraju, oszczęd­nie dzieli sporta [marka papie­ro­sów] na pół, a jego zgrzebny gar­ni­tur i płaszcz nie­wiele róż­nią się od tego, w któ­rym cho­dzi urzęd­nik w Kra­śniku czy Kło­da­wie. Teraz w tym Kra­śniku i Kło­da­wie widzieli roz­mach towa­rzy­szy z apa­ratu par­tyj­nego, któ­rzy budo­wali sobie dacze i zacho­wy­wali się jak wła­ści­ciele Pol­ski Ludo­wej.

Przez moment siła Gierka brała się z tego, że był inny niż Gomułka. Nosił ele­ganc­kie, dobrze skro­jone gar­ni­tury, kolo­rowe kra­waty, nie miał wciąż ponu­rej miny, która cecho­wała jego poprzed­nika. To się spodo­bało, aspi­ru­jący naród z ulgą powi­tał przy­wódcę, któ­rego ento­urage nie­wiele róż­niło się od tego, któ­rym wyróż­niali się przy­wódcy Europy Zachod­niej czy Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Wiel­kim atu­tem Gierka w pierw­szych latach jego rzą­dów było też to, że nie wycho­wał się w Sowie­tach, że dora­stał w warun­kach zachod­niej demo­kra­cji par­la­men­tar­nej. To stwa­rzało nadzieję, że przy­naj­mniej w jakimś stop­niu „uza­chodni” i „ude­mo­kra­tyczni” pol­ską poli­tykę. Ale czas mijał, a rze­czy­wi­stość szła w prze­ciw­nym kie­runku. Budowa Huty Kato­wice została ode­brana jako cał­ko­wite uza­leż­nie­nie pol­skiej gospo­darki od Związku Sowiec­kiego – Breż­nie­wowi, absol­wen­towi Dnie­pro­dzier­żyń­skiego Insty­tutu Hut­ni­czego i w mło­do­ści pra­cow­ni­kowi miej­sco­wych zakła­dów meta­lur­gicz­nych, wrę­czono nawet legi­ty­ma­cję pra­cow­ni­czą o nume­rze jeden i przy­znano tytuł Hono­ro­wego Członka Załogi. A kwin­te­sen­cją tego pro­cesu było odzna­cze­nie sowiec­kiego gen­seka Orde­rem Vir­tuti Mili­tari, któ­rego zresztą sam zażą­dał, bo począt­kowo pla­no­wano wrę­cze­nie mu Orderu Zasługi PRL. Szczy­towy punkt ser­wi­li­zmu wobec Moskwy gier­kow­ska ekipa osią­gnęła jed­nak dwa lata póź­niej, w 1976 roku, już po Rado­miu i Ursu­sie, umiesz­cza­jąc w kon­sty­tu­cji zapis o „nie­ro­ze­rwal­nych wię­zach przy­jaźni” ze Związ­kiem Radziec­kim.

Wszystko to nad­we­rę­żyło i tak dość zni­kome zaufa­nie do Gierka i jego ako­li­tów. Polacy, jeśli już mieli masze­ro­wać do socja­li­zmu, to woleli jed­nak robić to pol­ską drogą, a nie podą­żać ścieżką wydep­taną przez Sowie­tów. Ow­szem, znaczna część spo­łe­czeń­stwa mogła się na to godzić, jeśli trud tej wędrówki dało się uroz­ma­icać szynką Kra­kus, sło­dzoną her­batą i spro­wa­dza­nymi z Kuby poma­rań­czami oraz drin­kami przy­go­to­wy­wa­nymi z Żyt­niej i socz­ków Dodoni. Gdy tego wszyst­kiego zabra­kło, gdy gier­kow­ska ekipa prze­stała „dowo­zić” wzrost gospo­dar­czy, więk­szość Pola­ków nie zamie­rzała już wybie­rać się w drogę ku świe­tla­nej komu­ni­stycz­nej przy­szło­ści. Bar­dziej gotowa była – jak wkrótce zaśpiewa Maryla Rodo­wicz – „wsiąść do pociągu byle jakiego”, byle tylko jego maszy­ni­stą nie był towa­rzysz „Szty­gar”.

Roz­dział 1. Aktory pierw­szo­pla­nowi

Roz­dział 1

AKTO­RZY PIERW­SZO­PLA­NOWI

Towa­rzysz Edward

„Ja tutaj, teraz, po tym, co zostało powie­dziane, nie dzię­kuję, bo, towa­rzy­sze, nie ma za co dzię­ko­wać, wy mi musi­cie współ­czuć, żebym ja dzię­ko­wał, wie­cie, w sytu­acji, w jakiej się znaj­du­jemy” – tymi słowy Edward Gie­rek zare­ago­wał na decy­zję Biura Poli­tycz­nego, które 20 grud­nia 1970 roku reko­men­do­wało jego kan­dy­da­turę na I sekre­ta­rza Komi­tetu Cen­tral­nego PZPR.

Były gór­nik, reemi­grant z Bel­gii, od dwu­dzie­stu dwóch lat mocno zaan­ga­żo­wany w par­tyjną robotę, dobrze okre­śla swoją sytu­ację. Nie nazbyt skład­nie, ale traf­nie. Gdy naj­wyż­sze par­tyjne gre­mium podej­muje decy­zję o wybo­rze nowego szefa par­tii, na Wybrzeżu – w Gdań­sku, Gdyni, Elblągu i Szcze­ci­nie – sytu­acja cały czas jest bar­dzo gorąca. Gigan­tyczne siły woj­ska i mili­cji wpraw­dzie spa­cy­fi­ko­wały pro­te­stu­ją­cych, ale kon­flikt cały czas się tli, a Szcze­cin na­dal straj­kuje. Towa­rzy­sze w KC boją się, że pro­te­sty wywo­łane ogło­szoną 13 grud­nia 1970 roku pod­wyżką cen wielu arty­ku­łów żyw­no­ścio­wych oraz prze­my­sło­wych roz­leją się po całym kraju. Sytu­acja jest tym groź­niej­sza, że Woj­ciech Jaru­zel­ski, mini­ster obrony naro­do­wej, oświad­cza, że ma już nie­wiele sił, aby – jak to się wtedy nazy­wało – bro­nić socja­li­zmu. Na doda­tek towa­rzy­sze z naj­wyż­szych pię­ter wła­dzy są skłó­ceni i podzie­leni. Choć rzą­dzący Pol­ską od 1956 roku Wła­dy­sław Gomułka zgo­dził się oddać wła­dzę i tra­fił do szpi­tala, to jego ako­lici, któ­rzy obsie­dli fotele człon­ków Biura Poli­tycz­nego, sta­no­wi­ska w Komi­te­cie Cen­tral­nym i w rzą­dzie, długo nie mieli ochoty się pod­dać. Bo wła­dza, mimo trud­nej sytu­acji, mimo rewolty spo­łe­czeń­stwa, mimo że Gomułka nie pozwala w pełni korzy­stać z jej owo­ców ma swój trudny do zastą­pie­nia powab.

W końcu jed­nak ustą­pili. Musieli, zro­zu­mieli, że nie mają już na kim się oprzeć, że nikt ich nie chce. Nie­dawny list Biura Poli­tycz­nego KC Komu­ni­stycz­nej Par­tii Związku Sowiec­kiego, a póź­niej oświad­cze­nie Woj­cie­cha Jaru­zel­skiego – „Kan­dy­da­tura towa­rzy­sza Gierka będzie przy­jęta z uzna­niem przez woj­sko” – prze­są­dziły sprawę. Bar­dziej niż utraty wła­dzy boją się rewo­lu­cji, która może zmieść i ich, i cały sys­tem, a wów­czas spełni się wróżba, którą nie tak dawno przed­sta­wił im Nikita Chrusz­czow: Będzie­cie ucie­kali nie do Paryża czy Lon­dynu, ale do Tuły. Mimo całej swo­jej dekla­ro­wa­nej miło­ści do ojczy­zny robot­ni­ków i chło­pów nie mają ochoty spę­dzać życia w Związku Sowiec­kim.

Tyle że ich odwrót od wła­dzy nie roz­strzyga jesz­cze sprawy, nie osta­tecz­nie. Rywa­lem Gierka do schedy po Gomułce jest Mie­czy­sław Moczar, przy­wódca frak­cji „par­ty­zan­tów”, do nie­dawna potężny mini­ster spraw wewnętrz­nych, a teraz sekre­tarz KC, na­dal dys­po­nu­jący wiel­kimi wpły­wami w swoim daw­nym resor­cie oraz w woj­sku. Minęło nie­wiele czasu, gdy jego naj­bliżsi współ­pra­cow­nicy wzno­sili toast: „Wypijmy za nasze Moczar­stwo! Tak, przy­ja­ciele, Moczar­stwo!”. W grud­niu 1970 roku Moczar staje po stro­nie Gierka – za co ten rewan­żuje mu się powo­ła­niem do Biura Poli­tycz­nego – ale to nie jest kres jego ambi­cji. Ni­gdzie nie jest napi­sane, że Gie­rek nie może być tym­cza­so­wym sze­fem par­tii, tylko na czas ostu­dze­nia spo­łecz­nych emo­cji. Par­tia zna już pre­ce­dens – po śmierci Bole­sława Bie­ruta na jej czele sta­nął Edward Ochab, który utrzy­mał się na tym sta­no­wi­sku led­wie sie­dem mie­sięcy.

Gdy więc w Stoczni Szcze­ciń­skiej im. Adolfa War­skiego – kolebce gru­dnio­wego powsta­nia – wybu­cha kolejny strajk, nowy I sekre­tarz posta­na­wia spo­tkać się z załogą. Ma w tym pewne doświad­cze­nie, więk­sze niż inni par­tyjni urzęd­nicy, od lat zamknięci w KC i mający kon­takt wyłącz­nie z ludźmi z „kasty panów”. Jeśli spo­ty­kają się z robot­ni­kami, to wyłącz­nie sta­ran­nie wyse­lek­cjo­no­wa­nymi, wypo­sa­żo­nymi w czer­wone legi­ty­ma­cje.

Edward Gie­rek jako przy­wódca PZPR i Piotr Jaro­sze­wicz jako szef rządu PRL od końca 1970 roku do początku 1980 roku two­rzyli nie­roz­łączny tan­dem. Foto­gra­fia przed­sta­wia wizytę w kopalni mie­dzi w Lubi­nie, 1971 rok

Gie­rek, od 1956 roku rezy­du­jący na Ślą­sku, ma nieco inny styl dzia­ła­nia. Jest pod wpły­wem Jerzego Ziętka, prze­wod­ni­czą­cego Pre­zy­dium Woje­wódz­kiej Rady Naro­do­wej w Kato­wi­cach, uczest­nika powstań ślą­skich, zesłańca, a póź­niej zastępcy dowódcy 3. Dywi­zji Pie­choty im. Romu­alda Trau­gutta. A ten, zamiast prze­sia­dy­wać w biu­rze, woli odwie­dzać budowy, kopal­nie oraz fabryki i roz­ma­wiać z ludźmi. Gie­rek, nie nazbyt udat­nie, ale jed­nak stara się go naśla­do­wać. Cza­sem jest też zmu­szony odwie­dzać rodziny gór­ni­ków, któ­rzy zgi­nęli w nie­rzad­kich pod­czas jego ślą­skich rzą­dów kata­stro­fach. I ma już nawet za sobą bez­po­śred­nie spo­tka­nie ze zre­wol­to­wa­nymi robot­ni­kami.

Nie przy­cho­dzę do was z kurwa mać

W 1952 roku Gie­rek uczy się w Szkole Par­tyj­nej przy Komi­te­cie Cen­tral­nym PZPR. Do końca stu­diów został mu jesz­cze jeden semestr, ale zamiast wku­wać mark­sizm-leni­nizm, co ni­gdy go spe­cjal­nie nie pocią­gało, bo też nie miał do tego głowy, zostaje wezwany do Komi­tetu Cen­tral­nego. Staje przed obli­czem samego Romana Zambrow­skiego, jed­nego z naj­waż­niej­szych funk­cjo­na­riu­szy sta­li­now­skiej Pol­ski, puł­kow­nika ludo­wej armii, członka Biura Poli­tycz­nego i Rady Pań­stwa. Zambrow­ski, w 1944 roku peł­no­moc­nik Cen­tral­nego Biura Komu­ni­stów Pol­ski przy par­tii bol­sze­wic­kiej, infor­muje reemi­granta z Fran­cji, że w kopalni „Kazi­mierz-Juliusz” w Sosnowcu wybuchł strajk. „Kazi­mierz–Juliusz” to dla mło­dego pezet­pe­erowca ważna kopal­nia, to w niej w 1917 roku zgi­nął jego ojciec, Adam Gie­rek. Sosno­wieccy gór­nicy żądają od władz znie­sie­nia wpro­wa­dzo­nego wła­śnie wydłu­że­nia czasu pracy. Sta­wiają twarde warunki okra­szone jed­no­znaczną groźbą – każdy przed­sta­wi­ciel wła­dzy, który zje­dzie do straj­ku­ją­cych bez doku­mentu potwier­dza­ją­cego speł­nie­nie ich postu­la­tów, zosta­nie wrzu­cony do szybu. Gie­rek musi zda­wać sobie sprawę, że gór­nicy nie rzu­cają słów na wiatr. Mimo to zjeż­dża. Ma o co wal­czyć, Zambrow­ski obie­cał, że jeśli pomyśl­nie zakoń­czy tę rewoltę, to par­tia powie­rzy mu sta­no­wi­sko sekre­ta­rza Komi­tetu Woje­wódz­kiego PZPR w Kato­wi­cach. Wielki skok. I sta­bi­li­za­cja, o któ­rej marzy.

Dal­sza część wypad­ków znana jest tylko z opo­wie­ści Gierka przy­to­czo­nej wiele lat póź­niej w jego wywia­dzie rzece. Zaraz po wyj­ściu z windy Gie­rek i towa­rzy­szący mu dzia­łacz związ­ków zawo­do­wych mieli usły­szeć wezwa­nie jed­nego ze straj­ku­ją­cych: „Do szybu z nimi, skur­wy­sy­nami”. Ale nim gór­nicy odpo­wie­dzieli na te słowa, Gie­rek prze­mó­wił: „Ja jestem jed­nym z was, nazy­wam się Gie­rek, są tu tacy, któ­rzy mnie znają, wie­dzą, że tutaj zgi­nął mój ojciec, mój dziad. Ta kopal­nia zro­szona jest krwią mojej rodziny. Przy­cho­dzę tu do was nie z kurwa mać, tylko z pro­po­zy­cją doga­da­nia się. Myśli­cie, że tylko wy umie­cie orga­ni­zo­wać strajki? Ja jesz­cze we Fran­cji w 1934 roku orga­ni­zo­wa­łem strajk soli­dar­no­ściowy ze zwal­nia­nymi Pola­kami i za to dosta­łem w dupę. Czuję to do dzi­siaj… Tylko że ja orga­ni­zo­wa­łem ten strajk prze­ciwko obcym i kapi­ta­li­stom, a wy wal­czy­cie z wła­sną wła­dzą ludową. Chce­cie, żeby wasze dzieci cho­dziły do szkoły, prawda, chce­cie, aby wasz kraj został odbu­do­wany, ale za co, pytam? Skąd na to brać, jak wam nie chce się pra­co­wać. A to wy przede wszyst­kim i cała klasa robot­ni­cza musi wypra­co­wać dla Pol­ski lep­sze jutro. Jak wy tego nie zro­bi­cie, to wszy­scy zdech­niemy z biedy i nędzy”.

Gór­nicy dają się prze­ko­nać, prze­ry­wają strajk, póź­niej w ich ślady pójdą załogi dwóch innych pro­te­stu­ją­cych kopalń – „Czer­wona Gwar­dia” oraz „Jowisz”. Zambrow­ski dotrzy­muje słowa i Edward Gie­rek otrzy­muje obie­caną nagrodę, zostaje sekre­ta­rzem KW do spraw orga­ni­za­cyj­nych. I znaj­duje uzna­nie w apa­ra­cie cen­tral­nym, bo uśmie­rze­nie ślą­skich pro­te­stów budzi w War­sza­wie respekt.

Gie­rek prze­ma­wia do stocz­niow­ców ze szcze­ciń­skiej Stoczni im. War­skiego, 24 stycz­nia 1971 roku. To tam mówił o poży­cza­niu smalcu z Cze­cho­sło­wa­cji

O respekt cho­dzi rów­nież teraz, w stycz­niu 1971 roku. Gdy mie­siąc wcze­śniej Edward Gie­rek został wybrany na funk­cję I sekre­ta­rza KC PZPR, dla wielu funk­cjo­na­riu­szy i człon­ków par­tii był osobą nie­mal ano­ni­mową. Ow­szem, kie­ro­wał naj­więk­szą woje­wódzką orga­ni­za­cją par­tyjną, od 1956 roku zasia­dał w Biu­rze Poli­tycz­nym, od 1952 roku był posłem na sejm. Tyle że posłów nie­mal nikt nie znał nawet w ich okrę­gach wybor­czych, poza Ślą­skiem nie­liczni wie­dzieli, kto stoi na czele kato­wic­kiego KW, a cień Gomułki był tak wszech­ogar­nia­jący, że nie­wielu roz­po­zna­wało pozo­sta­łych towa­rzy­szy sto­ją­cych na czele par­tii. A jeśli już, to tylko tych pepe­erow­skiego chowu: Igna­cego Logę-Sowiń­skiego, Zenona Kliszkę, Mariana Spy­chal­skiego oraz pepe­esowca Józefa Cyran­kie­wi­cza, który jed­no­cze­śnie stał na czele rządu. Młodsi towa­rzy­sze grzali ławę. Grzali tym bar­dziej, że pra­sowe spra­woz­da­nia z posie­dzeń naj­waż­niej­szych orga­nów par­tii były tak nudne, że w prak­tyce nawet w komi­te­tach PZPR nie bar­dzo je czy­tano. Gie­rek zresztą na spo­tka­niu w Szcze­ci­nie to wyko­rzy­stał, bez żenady oświad­cza­jąc stocz­niow­com, że był prze­ciwny pod­wyżce cen. Wie­rutne kłam­stwo, gło­so­wał za jej przy­ję­ciem, popro­sił tylko Gomułkę, aby komu­ni­kat w tej spra­wie został opu­bli­ko­wany po Bar­bórce. Co zresztą ozna­cza, że dosko­nale zda­wał sobie sprawę, jakie reak­cje może wywo­łać pod­wyżka.

Gie­rek zja­wił się w stoczni szcze­ciń­skiej 24 stycz­nia 1971 roku w towa­rzy­stwie pre­miera Pio­tra Jaro­sze­wi­cza, kie­ru­ją­cego Mini­ster­stwem Spraw Wewnętrz­nych Fran­ciszka Szlach­cica oraz Woj­cie­cha Jaru­zel­skiego, mini­stra obrony naro­do­wej. „Gie­rek jestem. Czy mnie wpu­ści­cie?” – zapy­tał robot­ni­ków pil­nu­ją­cych bramy. Wcze­śniej prze­kro­czył szczelny kor­don mili­cjan­tów, któ­rzy ota­czali teren stoczni.

Według legendy Gie­rek sta­nął naprze­ciwko zre­wol­to­wa­nej załogi Stoczni im. Adolfa War­skiego samo­trzeć, niczym Skrze­tu­ski prze­ciwko woj­skom Chmiel­nic­kiego lub Kmi­cic prze­ciwko Szwe­dom, ale to nie­prawda. Spo­tka­nie odbyło się w sali, w któ­rej upchnięto wpraw­dzie trzy­sta osób, ale znaczną ich część sta­no­wił aktyw, czyli dzia­ła­cze par­tii oraz powol­nych jej związ­ków zawo­do­wych. Załoga dele­go­wała swo­ich przed­sta­wi­cieli.

Gie­rek zaczął ina­czej niż swoje tele­wi­zyjne wystą­pie­nie po wybo­rze na szefa par­tii. Wtedy zwró­cił się do słu­cha­czy sło­wem: „Rodacy”, co po Gomułce, który każde swoje prze­mó­wie­nie roz­po­czy­nał sło­wami: „Towa­rzy­sze i towa­rzyszki”, było nowo­ścią. Istot­nym novum, które zro­biło dobre wra­że­nie. Teraz roz­po­czął tak, jakby miał przed sobą wyłącz­nie człon­ków wła­da­ją­cej Pol­ską par­tii komu­ni­stycz­nej. I tak już do końca będzie się zwra­cał do uczest­ni­ków spo­tka­nia. A póź­niej wytknie im, że ich strajk jest dla nowej ekipy „rze­czą, no, nie­sły­cha­nie trudną. Rze­czą, która nam nie pomaga, która, jak to się mówi, zamiast nas mobi­li­zo­wać i zamiast zmu­sić nas do szyb­szego dzia­ła­nia w podej­mo­wa­niu decy­zji zmie­rza­ją­cych do poprawy sytu­acji gospo­dar­czej kraju, ta rzecz, ten postój, powia­dam, w znacz­nym stop­niu nam to wszystko utrud­nił”. Póź­niej mówił o sytu­acji w kraju, o jedy­no­władz­twie Gomułki, jego arbi­tral­nym spo­so­bie rzą­dze­nia, o słusz­nych decy­zjach, które podej­mo­wali inni (w domy­śle: on, Gie­rek), a które Gomułka póź­niej prze­kre­ślał. „Naj­bar­dziej tra­gicz­nym okre­sem w życiu par­tii były ostat­nie trzy lata. W tym okre­sie, towa­rzy­sze, już nie można było wytłu­ma­czyć, że tak nie należy. Że trzeba, powiedzmy, ina­czej. Że trzeba mieć inny sto­su­nek do okre­ślo­nych spraw”.

Mowa-trawa, którą Gie­rek będzie upra­wiał już do końca swo­ich rzą­dów. Wydźwięk oczy­wi­sty – dobry sys­tem, dobra par­tia, tyle że opa­no­wana przez złego towa­rzy­sza szefa. I masa dema­go­gii, całe pokłady. „Ja jestem tak samo jak wy robot­ni­kiem. Ja osiem­na­ście lat pra­co­wa­łem w kopalni, na dole, i wie­cie, mnie nie trzeba uczyć rozu­mie­nia pro­ble­mów klasy robot­ni­czej. Moi wszy­scy krewni pra­cują na kopal­niach Ślą­ska. Wszy­scy! Ja nie mam, wie­cie, krew­nych mini­strów czy innych tam, prawda”. Prawda, ale tylko czę­ściowa. Gie­rek zapo­mniał dodać, że ostatni raz zje­chał pod zie­mię do pracy w bel­gij­skiej kopalni w Zwart­bergu w 1946 roku. Od tego czasu pra­co­wał już wyłącz­nie w apa­ra­cie par­tii komu­ni­stycz­nej.

Bułka z wodą

Pod­czas tego spo­tka­nia Gie­rek jed­no­znacz­nie powie­dział, że nie ma moż­li­wo­ści odwo­ła­nia gru­dnio­wych pod­wy­żek, czyli speł­nie­nia naj­waż­niej­szego z postu­la­tów straj­ku­ją­cych stocz­niow­ców. Może ten postu­lat był fana­be­rią stocz­niow­ców? Jeden z robot­ni­ków przed­sta­wił towa­rzy­szom bar­dzo pre­cy­zyjne wyli­cze­nia. Stwier­dził, że jego zarobki są w gra­ni­cach 1800–2000 zło­tych. „Policzmy wydatki. W pię­cio­oso­bo­wej rodzi­nie: na śnia­da­nie każ­demu po bułce z wodą, to jest 2 złote, na kola­cję to samo – 4 złote. Obiad naj­tań­szy 12 zło­tych na osobę – 60 zło­tych, auto­ma­tycz­nie 64 zło­tych dzien­nie. W skali mie­siąca wycho­dzi 1800 w przy­bli­że­niu 1900 zło­tych na samo takie życie. A w stoczni praca jest ciężka, każdy kadłu­bo­wiec musi się odży­wiać, bo naprawdę po pięt­na­stu latach trumna!”.

Edward Gie­rek prze­ma­wia na pogrze­bie ofiar pro­te­stów robot­ni­czych w Pozna­niu krwawo stłu­mio­nych przez woj­sko i mili­cję, czer­wiec 1956 roku

Mimo to Gie­rek trwał przy swoim. I wytrwał, nie obie­cał stocz­niow­com odwo­ła­nia pod­wy­żek. Z ana­lizy przed­sta­wio­nej przez nowego szefa par­tii wyni­kało, że ćwierć wieku po zakoń­cze­niu wojny Pol­ska jest w sytu­acji tra­gicz­nej, wręcz kata­stro­fal­nej. Podał przy­kład, świad­czący zresztą, że dobrze wyczu­wał robot­ni­cze nastroje – powie­dział, że w ostat­nich dniach rząd był zmu­szony poży­czyć za gra­nicą sma­lec. Pozo­staje tajem­nicą komu­ni­stycz­nych spe­ców od gospo­darki, jak udało się doko­nać tego, że jeden z naj­więk­szych kra­jów Europy nie potrafi wypro­du­ko­wać wystar­cza­ją­cej ilo­ści jed­nego z naj­po­dlej­szych pro­duk­tów żyw­no­ścio­wych i musi go impor­to­wać z zagra­nicy. Wielką tajem­nicą…

Ta tajem­nica doty­czyła zresztą nie tylko smalcu, o nie! Gie­rek: „Myśmy dostali ze Związku Radziec­kiego ponad to, co nam dostar­cza w pla­nie na 1971 rok, dwa­na­ście tysięcy ton słod­kiego oleju roślin­nego do pro­duk­cji mar­ga­ryny. I gdy­by­śmy tego nie dostali, to by był kry­zys zaopa­trze­nia kraju w mar­ga­rynę, bo znowu dola­rów na kupno tych tłusz­czów nie­zbęd­nych do pro­duk­cji mar­ga­ryny my byśmy nie mieli i nie kupi­li­by­śmy”. W pro­stych sło­wach te wywody o smalcu i mar­ga­ry­nie obna­żył, a wła­ści­wie obna­żył cały sys­tem gospo­darki komu­ni­stycz­nej jeden z uczest­ni­ków tego spo­tka­nia. „Mówimy teraz, że przy­szli­śmy do pustego! A co miał powie­dzieć Bole­sław Bie­rut, kiedy nie zastał fabryk, kiedy nie miał ludzi, kiedy nie miał siły pocią­go­wej, a zie­mia zde­wa­sto­wana, ugory? Rol­nika osa­dzi­li­śmy na Ziemi Odzy­ska­nej. Musie­li­śmy mu dać pomoc, zamiast od niego wziąć. Dziś my są z peł­nymi rękami, z peł­nym spi­chle­rzem, zasiane było już, mamy fabryki, wszyst­kie fabryki, a dziś my mówim znowu, że my do pustego przy­szli”.

Zawsze już będą tak mówić, do końca swo­ich rzą­dów. Po Gierku powtó­rzy to Kania, a po nim Jaru­zel­ski.

Spo­tka­nie, na któ­rym robot­nicy upo­mnieli się rów­nież o swo­ich kole­gów zabi­tych przez mili­cję i woj­sko, skoń­czyło się po kilku godzi­nach. Gie­rek zgo­dził się na wiele postu­la­tów, mię­dzy innymi na nowe wybory do rady zakła­do­wej, ale nikt z ekipy nowych wład­ców – ani I sekre­tarz KC PZPR, ani pre­mier, mini­ster spraw wewnętrz­nych czy mini­ster obrony naro­do­wej – nie zarzą­dził minuty ciszy za pole­głych w nie­daw­nych wal­kach miesz­kań­cach Szcze­cina i całego Wybrzeża. Na końcu, około godziny 2.00 w nocy, popro­sił o to jeden z robot­ni­ków. To cha­rak­te­ry­styczne dla całej roz­po­czę­tej wła­śnie gier­kow­skiej epoki, w któ­rej spo­łe­czeń­stwo będzie trak­to­wane w spo­sób pater­na­li­styczny. Jak bydło, któ­remu zależy tylko na peł­nym żło­bie. Bar­dzo dobit­nie wyra­ził to wiele lat póź­niej obecny wów­czas w Stoczni Szcze­ciń­skiej gene­rał Woj­ciech Jaru­zel­ski, gdy roz­ma­wia­li­śmy o odwo­ła­niu gomuł­kow­skiej pod­wyżki cen. „Pod­jęto tę decy­zję [w marcu 1971 roku], choć wszy­scy zda­wali sobie sprawę, że eko­no­micz­nie to posu­nię­cie jest zgubne. W tym cza­sie w Pol­sce nie było poli­tycz­nej siły, aby prze­for­so­wać roz­wią­za­nia, które zrów­no­wa­ży­łyby ceny oraz płace. Gomułka sądził, że poro­zu­mie­nie z Niem­cami w spra­wie naszej zachod­niej gra­nicy nie­jako osłoni pod­wyżki cen, ale oka­zało się, że dla czło­wieka waż­niej­sza od gra­nic jest kieł­basa na tale­rzu”.

Tak jakby socja­li­styczne pań­stwo nie mogło speł­nić jed­no­cze­śnie dwóch, zale­d­wie dwóch, naj­waż­niej­szych dla czło­wieka potrzeb – bez­pie­czeń­stwa i bez­pie­czeń­stwa socjal­nego. Jakby takie ocze­ki­wa­nia wobec wszech­wład­nego pań­stwa się wyklu­czały…

Spo­tka­niem Edwarda Gierka ze straj­ku­ją­cymi stocz­niow­cami nowa ekipa pró­bo­wała się auto­ry­zo­wać w oczach spo­łe­czeń­stwa, poka­zać, że potrafi roz­ma­wiać jak Polak z Pola­kiem. To rze­czy­wi­ście była nowość, Wła­dy­sław Gomułka nie roz­ma­wiał, on tylko prze­ma­wiał. Pro­blem pole­gał na tym, że wiara w kolejną odnowę, kolejne nowe otwar­cie była już w spo­łe­czeń­stwie zni­koma. Wła­dza doszła więc do wnio­sku, że legi­ty­mi­zo­wać może ją tylko rady­kalna poprawa warun­ków życia, zaspo­ko­je­nie kon­sump­cyj­nych ambi­cji spo­łe­czeń­stwa. Tyle tylko, że taka legi­ty­ma­cja jest zawsze słaba, zawsze chwiejna i zawsze ogra­ni­czona w cza­sie. W kon­fron­ta­cji z mitami poprzed­ni­ków ten gier­kow­ski był naj­słab­szy.

Mitem zało­ży­ciel­skim ekipy Bole­sława Bie­ruta były wyzwo­le­nie Pol­ski spod nie­miec­kiej oku­pa­cji i odbu­dowa kraju, wiel­kie, cywi­li­za­cyjne wyzwa­nie. Za Wła­dy­sła­wem Gomułką stał mit pogromcy sta­li­ni­zmu i wyzwo­le­nia spod abso­lut­nej zależ­no­ści od Związku Sowiec­kiego. Dla tych spraw – powo­jen­nej odbu­dowy i zdo­by­cia niezależ­no­ści – można było wiele poświę­cić, można było nie mieć nawet smalcu, a na śnia­da­nie, ćwierć wieku po zakoń­cze­niu wojny, jeść bułki z wodą. Na tym tle gier­kow­ska ekipa wyglą­dała blado i jedyną furtkę, jaką dostrze­gła, była szybka poprawa warun­ków mate­rial­nych życia Pola­ków.

Zabrano się do tego z deter­mi­na­cją, choć bez głowy. „Szty­gar” powo­łał nawet swo­jego doradcę eko­no­micz­nego, któ­rym został Zdzi­sław Rurarz, wcze­śniej pra­cu­jący w Szkole Głów­nej Pla­no­wa­nia i Sta­ty­styki. Gomułka doradcy eko­no­micz­nego nie miał, ale Gie­rek uległ namo­wom Fran­ciszka Szlach­cica i zgo­dził się na stwo­rze­nie tej funk­cji. Na nie­wiele się to zdało. Gie­rek nic od Rura­rza nie chciał. Nie miał do tego głowy. „Odno­si­łem wra­że­nie, iż ani mu żaden doradca nie był potrzebny, ani tym bar­dziej taki jak ja”. Szef par­tii nie miał przy­go­to­wa­nej żad­nej spój­nej kon­cep­cji eko­no­micz­nej, co wię­cej, wcale go to nie zaj­mo­wało. „W 1970 roku Gie­rek nie miał zie­lo­nego poję­cia, jak powinna wyglą­dać nowa poli­tyka gospo­dar­cza. Ale nie był w tym odosob­niony, bo nikt tego wów­czas w Pol­sce nie wie­dział. Wie­dział nato­miast, czuł, że Pol­sce są potrzebne nowe tech­no­lo­gie” – opo­wia­dał mi pro­fe­sor Paweł Bożyk, który został póź­niej następcą Rura­rza.

Gie­rek i Jaro­sze­wicz szybko przy­zwy­cza­ili się do odbie­ra­nia hoł­dów od „wdzięcz­nych oby­wa­teli” – tu dzieci wrę­czają im kwiaty z oka­zji Święta Pracy 1 maja

„Czu­cie” nie jest naj­bar­dziej roz­po­wszech­nioną i naj­pew­niej­szą kate­go­rią eko­no­miczną. Na pod­sta­wie „czu­cia” nie spo­sób podej­mo­wać racjo­nal­nych decy­zji.

Ale skoro I sekre­tarz KC PZPR, w prak­tyce jedy­no­władca, wyczu­wał, że Pol­ska nowych tech­no­lo­gii potrze­buje, to Pol­ska nowe tech­no­lo­gie zaczęła kupo­wać. Koniunk­tura gospo­dar­cza była sprzy­ja­jąca. Moskwa zda­wała sobie sprawę, że to jedyne wyj­ście, aby uspo­koić nastroje nad Wisłą, a Breż­niew spo­koju potrze­bo­wał jak kania dżdżu. W ciągu pierw­szych sze­ściu lat po odsu­nię­ciu Nikity Chrusz­czowa obóz sowiecki dotknęły dwa bar­dzo poważne wstrząsy – w 1968 roku cze­cho­sło­wacka Pra­ska Wio­sna, dwa lata póź­niej pol­ski Gru­dzień. Nie wysta­wiało to Breż­niewowi dobrego świa­dec­twa, zwłasz­cza że groźna sytu­acja pano­wała rów­nież w Rumu­nii, któ­rego przy­wódca Nico­lae Ceauşescu nie bar­dzo pod­da­wał się moskiew­skiemu dyk­ta­towi. „Tech­no­kra­tyczny” kie­ru­nek dzia­łań nowej war­szaw­skiej ekipy odpo­wia­dał rów­nież pre­mie­rowi Alek­sie­jowi Kosy­gi­nowi, który liczył, że jeśli eks­pe­ry­ment powie­dzie się w Pol­sce, to uda mu się prze­ko­nać do podob­nych dzia­łań głów­nego loka­tora Kremla. A na tym mu zale­żało.

Gen­se­kowi zale­żało na suk­ce­sie Gierka rów­nież z tego powodu, że posta­wił na niego pod­czas straj­ków w grud­niu, i gdyby jego misja zakoń­czyła się nie­po­wo­dze­niem, par­tyjny apa­rat Komu­ni­stycz­nej Par­tii Związku Sowiec­kiego zacząłby się zasta­na­wiać nad przy­wód­czymi zdol­no­ściami Breż­niewa. A suk­ces Gierka ozna­czał, że te zdol­no­ści są nie do zakwe­stio­no­wa­nia. Bo obsa­dze­nie „Szty­gara” na funk­cji szefa PZPR ozna­czało, że Breż­niew – po porażce Chrusz­czowa w 1956 roku, gdy Gomułka wbrew jego woli sta­nął na czele par­tii – odzy­skał Pol­skę. Nie było to stwier­dze­nie dale­kie od prawdy. W latach 1956–1970 Pol­ska pro­wa­dziła, jak na warunki obozu moskiew­skiego, samo­dzielną poli­tykę, czego zwień­cze­niem był zawarty wbrew woli Kremla układ z Nie­miecką Repu­bliką Fede­ralną, a w wymia­rze wewnętrz­nym indy­wi­du­alne rol­nic­two. Do tego „Wie­sław” lek­ce­wa­żył Breż­niewa. Kie­dyś nawet powie­dział sekre­ta­rzowi gene­ral­nemu, że nie ma on głowy do poli­tyki. Co innego Gie­rek. „Przy­je­cha­li­śmy do was, aby poin­for­mo­wać i pora­dzić się was” – zwró­cił się do sekre­ta­rza gene­ral­nego, gdy 5 stycz­nia 1971 roku po raz pierw­szy gościł na Kremlu w nowej roli. „Nie potrze­buję zapew­niać was o naszym sto­sunku do was, o naszej z głębi pły­ną­cej przy­jaźni. Chcemy ode­rwać się od nie­do­brych prak­tyk orien­to­wa­nia się na Zachód. Obec­nie jest tak, ale my to zli­kwi­du­jemy, że pro­duk­cja eks­por­to­wana do kra­jów kapi­ta­li­stycz­nych jest pre­mio­wana wyżej niż do ZSRR. Ta decy­zja wywo­łała nega­tywne reak­cje w par­tii i w kla­sie robot­ni­czej – prze­ko­ny­wał Breż­niewa. – Chcemy, żeby spe­cja­li­ści radzieccy pomo­gli nam w opra­co­wa­niu naszego planu i zna­le­zie­niu dodat­ko­wej moż­li­wo­ści współ­pracy ze Związ­kiem Radziec­kim. Chcemy raz jesz­cze poka­zać, że naszym naj­lep­szym przy­ja­cie­lem jest Zwią­zek Radziecki, aby do końca wyru­go­wać anty­ra­dziec­kość”.

Miód lany na serce gen­seka. Pod­czas tego spo­tka­nia nowy I sekre­tarz KC PZPR zapew­nił też Sowie­tów, że nowa ekipa zamie­rza „w warun­kach spo­koju przy­go­to­wać roz­wój naszej wsi na płasz­czyź­nie prze­obra­żeń socja­li­stycz­nych, gdyż jest to jedyna droga”. Takich słów z ust Wła­dy­sława Gomułki loka­to­rzy Kremla ni­gdy nie sły­szeli. Nawet wów­czas, gdy szef pol­skich komu­ni­stów sta­wał przed ponu­rym i groź­nym obli­czem Józefa Sta­lina. Scena, którą zobra­zo­wać może tylko dzieło Pie­tera Bru­eghla Młod­szego pod tytu­łem Pochlebcy.

Pod­czas tego krem­low­skiego spo­tka­nia, za sprawą Gierka i towa­rzy­szą­cego mu pre­miera Pio­tra Jaro­sze­wi­cza, Pol­ska w pełni wra­cała do socja­li­stycz­nej rodziny. Wra­cała na kola­nach. „Postu­lu­jemy bliż­szą wymianę infor­ma­cji oraz częst­sze kon­sul­ta­cje w spra­wach zagra­nicz­nych. Dekla­ru­jemy pełną goto­wość do kon­sul­ta­cji naszych poczy­nań zarówno po linii par­tyj­nej, jak i MSZ, w ramach Układu War­szaw­skiego. W pełni będziemy kon­sul­to­wać wszel­kie dzia­ła­nia poli­tyczne wobec NRF i pro­blemu nie­miec­kiego, acz­kol­wiek jeste­śmy zain­te­re­so­wani we współ­pracy gospo­dar­czej z NRF. Jeśli uda nam się uzy­skać stam­tąd nową tech­no­lo­gię, to będzie ona słu­żyć nie tylko Pol­sce, ale nam wszyst­kim. Jeśli cho­dzi o Chiny, cał­ko­wi­cie zga­dzamy się z waszym sta­no­wi­skiem i wyra­żamy pełne popar­cie dla waszej poli­tyki” – takimi słowy były gór­nik ze Ślą­ska, z fran­cu­skich kopalń w Pas de Calais i bel­gij­skiej Lim­bur­gii maso­wał roz­bu­chane ego byłego hut­nika z Dnie­pro­dzier­żyń­ska. Breż­niew miał powody do triumfu. Miał powody, aby zapło­nąć do nowego wasala gorącą, nie­ska­laną miło­ścią.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki