Czarny Piotr. The Adventure of Black Peter - Arthur Conan Doyle - ebook

Czarny Piotr. The Adventure of Black Peter ebook

Arthur Conan Doyle

0,0

Opis

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. A dual Polish-English language edition.

Były kapitan statku wielorybniczego Morski Jednorożec Piotr Carey zostaje znaleziony martwy w swym domku, który nazywał kajutą. Zabito go własnym jego harpunem, zdjętym ze ściany, nastąpiło to w nocy. Rodzina i sąsiedzi odetchnęli z ulgą, gdyż znany z alkoholizmu kapitan był postrachem okolicy. Zwano go Czarnym Piotrem zarówno od brody, jak i ponurego usposobienia. W kajucie na stole stała butelka rumu i dwie szklanki, co znaczyło, że kapitan miał gościa, był też mimo nocnej pory ubrany. U stóp zabitego leżał nóż w pochwie, wdowa rozpoznała go jako własność jej męża. Prócz tego znaleziono notes z datami i skrótami operacji giełdowych oraz wykonany z foczej skóry woreczek na tytoń z inicjałami P.C. Inspektor policji Hopkins przywiązuje wagę do notesu, Holmes do woreczka… (za Wikipedią).

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 75

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

Arthur Conan Doyle

 

Czarny Piotr

The Adventure of Black Peter

 

 

Książka w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej.

A dual Polish-English language edition.

 

przekład anonimowy 

 

 

Armoryka

Sandomierz

 

 

 

Projekt okładki: Juliusz Susak

 

Sidney Edward Paget (1860-1908), Ilustracja opowiadania A.C.Doyle’a Czarny Piotr (1892), licencjapublic domain, źródło: https://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:The_Adventure_of_Black_Peter_03.jpg

 

Tekst polski według edycji z roku 1908.

Tekst angielski z roku 1904.

Zachowano oryginalną pisownię.

 

© Wydawnictwo Armoryka

 

Wydawnictwo Armoryka

ul. Krucza 16

27-600 Sandomierz

http://www.armoryka.pl/

 

ISBN 978-83-7950-610-1 

 

 

 

Czarny Piotr

Nie widziałem nigdy przyjaciela mego Sherloka Holmesa zdrowszym, ani lepiej usposobionym jak w roku 1895. W miarę jak rosła jego sława, coraz szersze zgłaszały się do niego koła z prośba o radę lub pomoc. Nie chcąc jednak ściągnąć na siebie zarzutu niedyskrecyi, nie śmiem nawet w przybliżeniu określić owych osobistości z najwyższych sfer, które odwiedzały skromne nasze domostwo przy ulicy Bakera. Holmes żył jednak — jak wszyscy wielcy artyści — tylko dla swej sztuki, i prócz wypadku z księciem Holdernesse, rzadko kiedy słyszałem, by żądał znaczniejszej kwoty za nieocenione swe usługi. Tak mało posiadał chciwości, a raczej tak był upartym, że nieraz osobom potężnym i majętnym odmawiał swej pomocy, jeśli mu się wypadki nie podobały, podczas gdy dla sprawy ubogiego jakiegoś klienta nieraz tygodniami z natężeniem pracował, skoro nastręczała owe szczególne zawikłania, które pociągały jego wyobraźnię i były dla bystrego jego rozumu bodźcem do nowej pracy.

W zajmującym tym roku 1895, ogromna ilość najszczególniejszych wypadków zajmowała jego uwagę, począwszy od sławnego wyjaśnienia nagłego skonu kardynała Tosca, które to śledztwo przeprowadził na wyraźne życzenie papieża, aż do pojmania Wilsona, znanego hodowcy kanarków, czem usunął hańbiącą plamę ciążącą na wschodnim Londynie. Po tych dwóch wypadkach nastąpiła tragedya w Woodmans Lee, owa tajemnicza historya śmierci kapitana Piotra Carey. Opis czynów Sherlocka Holmesa, któryby nie zawierał tego niezwykłego, a nader ciekawego wydarzenia, nie byłby zupełnym.

W pierwszym tygodniu lipca przyjaciel mój tak często i tak długo był poza domem, iż domyślałem się, iż zabiera się do czegoś bardzo ważnego. Okoliczność, iż kilku silnych chłopów pytało się w owym czasie o kapitana Bazyla, świadczyła o tem, iż Holmes pracował dziś w jednem z licznych swych przebrań i pod fałszywem nazwiskiem. Posiadał bowiem w rozmaitych dzielnicach Londynu przynajmniej pięć małych kryjówek, gdzie mógł się przebierać, by ukryć swą własną, postrach szerzącą osobistość. Nic mi o zamierzonej pracy nie opowiadał, a ja nie zwykłem był wymuszać zaufania. Pierwsza okoliczność, z której wnioskować mogłem o jego czynności, dość szczególnego była rodzaju. Wyszedł przed śniadaniem, a gdym był przy stole, wszedł do pokoju, z kapeluszem na głowie i z olbrzymią włócznią pod ramieniem.

— Wielki Boże! — zawołałem — wszak nie przechadzałeś się z tym sprzętem po Londynie?

— Pojechałem z tem do rzeźnika i napowrót.

— Do rzeźnika?

— Tak, i przynoszę dobry apetyt. Gimnastyczne ćwiczenia przed śniadaniem bez wątpienia bardzo są zdrowe. Lecz o zakład, że nie zgadniesz, na czem polegały moje ćwiczenia.

— Wolę nie próbować wcale.

Śmiał się do rozpuku nalewając sobie kawę.

— Gdybyś był mógł rzucić okiem do rzeźni Allardysa, ujrzałbyś był nieżywą świnię wiszącą na haku wbitym w powałę, a oprócz tego, pana z zawiniętymi rękawami koszuli, który tym oto instrumentem kłuł ją w wściekły sposób. Tym energicznym człowiekiem ja byłem. I ku memu zadowoleniu stwierdziłem, że pomimo największego wytężenia sił, nie mogę jednem uderzeniem przekłuć świni. Możebyś też raz spróbował?

— Za nic w świecie. Lecz pocóżeś to czynił?

— Ponieważ zdaje mi się, że stoi to pośrednio w związku z tajemnicą w Woodmans Lee. — O! panie Hopkins, otrzymałem wczoraj wieczór pańską depeszę i oczekiwałem pana. Zbliż się pan i zjedz pan z nami śniadanie.

Gość nasz był to człowiek nader żywego usposobienia, liczący około 30 lat. Był skromnie ubrany, lecz wyprostowana jego postawa wskazywała, że przywykł do uniformu. Poznałem w nim natychmiast młodego inspektora policyi Stanleya Hopkinsa, któremu Holmes wielką przepowiadał przyszłość, a który ze swej strony z największym szacunkiem, gdyby uczeń jaki, słuchał i podziwiał naukową metodę sławnego dyletanta. Hopkins miał czoło pomarszczone i bardzo wydawał się przygnębiony.

— Dziękuję panie Holmes. Śniadałem nim tu przyszedłem. Byłem wczoraj wieczorem u pana, chcąc zdać relacyę i zostałem już całą noc w mieście.

— I o czemże to chciałeś mi pan donieść?

— Dotychczas same mylne podejrzenia.

— Żadnych pan nie zrobiłeś postępów?

— Żadnych.

— Ej! muszę się raz przyglądnąć tej sprawie.

— Bardzo bym sobie tego życzył, doprawdy, Jest to pierwsza moja większa i ważniejsza sprawa, a tu ani o krok naprzód nie postępuję. Bądź pan tak dobrym i pomóż mi.

— Na szczęście znam już sam fakt i dość starannie przestudyowałem sprawozdanie o pierwszem śledztwie. Chciałbym prócz tego wiedzieć, coś pan zrobił z woreczkiem na tytoń, który znaleziono na miejscu zbrodni? Czy nie podaje on żadnej wytycznej?

Hopkins ze zdziwieniem spojrzał na mego przyjaciela.

— Wszak on był własnością zamordowanego; wewnątrz napisane były pierwsze litery jego imienia. Jest zrobiony ze skóry morskiego psa — a właścicielem jego mógł tylko być stary marynarz.

— Ależ wszak on sam nie miał fajki.

— Tak, to prawda; fajki nie znaleźliśmy bardzo też mało palił, a tytoń miał tylko dla swych przyjaciół.

— Bez wątpienia. Dlatego też tylko o tem wspominam, bo ja wziąłbym to za punkt wyjścia do dalszego dochodzenia w tym wypadku. Ale przypominam sobie, że mój przyjaciel dr. Watson nie zna jeszcze wcale tej sprawy, a ja też chętnie usłyszałbym raz jeszcze o tych wydarzeniach w należytym związku i we właściwem następstwie. Opowiedz nam pan pokrótce historyę tę raz jeszcze.

Hopkins wyjął z kieszeni kartkę papieru.

— Zanotowałem tu sobie parę dat, odnoszących się do życia zamordowanego kapitana. Piotr Carey urodził się w roku 1845, miał zatem lat pięćdziesiąt. Polował z niezwykłą śmiałością na foki i wieloryby. W roku 1883 był kapitanem parowca “Sea Unicom” z Dundee, którego załoga zajmowała się połowem wielorybów. Tym parowcem odbyła kilka wypraw uwieńczonych dobrym skutkiem, a w roku następnym, 1884, usunął się. Przez kilka następnych lat odbywał większe podróże po stałym lądzie, a wreszcie zakupił małą posiadłość Woodmans Lee, obok Forest Row w Sussex. Tam żył sześć lat, i tam przed ośmiu dniami zginął.

Kapitan ów był to szczególny człowiek. Zwykle był surowym purytaninem, milczącym, chmurnym. Miał w domu żonę, dwudziestoletnią córkę i dwie służące, które się bardzo często zmieniały, bo stanowisko ich nie było nigdy przyjemne, a czasami wprost nie do zniesienia. Był peryodycznym pijakiem, a gdy był w takiem stadyum, zachowywał się jak wierutny dyabeł. Nieraz pośród nocy wyganiał wtedy żonę i córkę z domu, i bił je w ogrodzie tak, że na ich krzyki całe sąsiedztwo ze snu się budziło.

Był on oskarżonym z powodu, iż rzucił się na miejscowego plebana, który robił mu wymówki co do zachowania się jego. Słowem, panie Holmes, w całej okolicy nie było niebezpieczniejszego draba nad Piotra Careya, i opowiadano mi, że takim samym był już wtedy, gdy miał dowództwo na okręcie. W handlowej flocie znanym był pod nazwą “czarnego Piotra”, który to przydomek otrzymał nie tylko z powodu ciemno-brunatnej cery i ogromnej czarnej brody, lecz także z powodu dzikiego usposobienia, wskutek którego był postrachem swego otoczenia. — Nie potrzebuję nawet wspominać o tem, że wszyscy sąsiedzi przeklinali go i unikali, i że nie słyszałem ani jednego słowa politowania z powodu strasznej jego śmierci.

Czytałeś pan też pewnie o kajucie jego, panie Holmes, ale przyjaciel pański pewno o tem nie wie. Kilkaset metrów od domu mieszkalnego sporządził sobie kapitan małą drewnianą chałupkę, którą zwał swoją kajutą i gdzie zwykle sypiał. Domek ten zawierał tylko jeden pokój, szesnaście stóp długi, a dziesięć stóp szeroki. Klucz do tego pokoju miał zawsze w kieszeni; łóżko sam sobie ścielił, sam sprzątał i nikt nie śmiał przestąpić progu tego domku. Po dwóch stronach są małe okienka, które były zawsze zasłonięte, i których nie otwierał nigdy. Jedno z nich zwrócone było ku ulicy, a gdy ludzie widzieli nocą światło w pokoju, jeden drugiemu zwracał na to uwagę i dziwiono się, co też czarny Piotr tam robi. To okno jak widać z dochodzenia, jest też jedynym naszym, chociaż słabym punktem oparcia w całej tej sprawie.

Przypominasz pan sobie zapewne, że dwa dni przed mordem, około drugiej godziny w nocy, kamieniarz nazwiskiem Slater, wracając z Forest Row, stanął na chwilę, gdy przechodząc tamtędy, ujrzał jeszcze światło. Przysięga, że na zasłonie okna wyraźnie poznać można było męską głowę, że ta jednak stanowczo nie była głową Piotra Carey, którego dobre znał. Była to wprawdzie też głowa brodata, ale broda ta była krótka i całkiem inna niż broda kapitana. — Tak wyraźnie brzmi zeznanie jego, lecz człowiek ów spędził przedtem dwie godziny w gospodzie, a prócz tego oddalenie z ulicy do okna dość jest wielkie. Zresztą było to w poniedziałek, a zbrodnię popełniono w środę.

We wtorek Piotr Carey w okropnem był usposobieniu, pił bez miary i zachowywał się jak dzikie zwierzę. Krążył około domu, a kobiety, słysząc kroki jego, uciekły. Późno wieczorem udał się do swej kajuty. Około godziny drugiej w nocy usłyszała córka jego, śpiąca przy otwartem oknie, okropny krzyk, pochodzący z tamtej strony. Ponieważ nie było to jednak nic nadzwyczajnego, że kapitan będąc pijanym krzyczał i hałasował, nie zwracała na to wcale uwagi. Rano spostrzegła służąca, że drzwi jego kajuty stały otworem, wszyscy jednak tak bardzo go się bali, iż trwało to do południa, nim ktoś się odważył tam zaglądnąć. Widok, który się oczom ich przedstawił, był tak straszny, ze wszystko blade z przerażenia do wsi pouciekało. Za godzinę byłem na miejscu, by spisać cały stan rzeczy.

O