Córka wodnicy - Bronisława Ostrowska - ebook

Córka wodnicy ebook

Bronisława Ostrowska

4,7

Opis

Bronisława Ostrowska, z domu Mierz-Brzezicka, pseud. Edma Mierz, Wojciech Chełmski. (ur. w listopadzie 1881 w Warszawie, zm. 18 maja 1928 w Warszawie) - poetka polska okresu Młodej Polski, tłumaczka poezji francuskiej oraz pisarka książek dla dzieci. Ostrowska w pejzaż poetycki, często abstrakcyjny, wprowadza swój własny indywidualny sposób odczuwania i widzenia świata przyrody, oddawania uczuć i nastrojów właściwych jej epoce. Ona jako pierwsza sięgnęła do kobiecych treści w poezji. Głosiła jedność człowieka z przyrodą i miała swoje filozoficzne korzenie w stoickiej doktrynie wiecznego powrotu. Przepiękna baśń „Córka wodnicy” opowiada o królu, królewiczu, syrenie-wodnicy, ich małej córeczce, o równowadze między dwoma światami – królestwa ziemi i królestwa morza, o jej zachwianiu, o miłości i o poświęceniu dla wspólnego dobra. I zwycięstwie nad żywiołami dzięki owemu poświęceniu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 95

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (3 oceny)
2
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Bronisława Ostrowska

CÓRKA WODNICY

baśń

Armoryka SANDOMIERZ 2009

Redaktor: Władysław Kot Projekt okładki: Juliusz Susak

Ilustracja na okładce: Claude Monet (1840-1926), Impression, soleil levant, 1872,(Musee Mar-

mottan, Paris),(licencjapublic domain),źródło: http://en.wikipedia.org/wiki/File:Claude_Monet,_Impression,_soleil_levant,_1872.jpg

Copyright © 2009 by Wydawnictwo i Księgarnia Internetowa ARMORYKA

Wydawnictwo ARMORYKA ul. Krucza 16 27-600 Sandomierz tel (0-15) 833 21 41 e-mail:[email protected]: / / www.armoryka.strefa.pl /

ISBN 978-83-7639-011-6

Konwersja do formatu EPUB: Virtualo Sp. z o.o.virtualo.eu

I. KLĄTWA OTOCZY.

W dawnych, bardzo dawnych czasach na szerokim morzu była wyspa.

Wyspa nazywała się Otoczą, iż otaczało ją zewsząd morze, niby ślubny pierścień.

Morze było wszystkim dla wyspy. Nigdy bowiem jej łódź rybacza w najdalszych wędrówkach nie dopłynęła do cudzego wybrzeża, ani też żaden statek z obcej ziemi nie przybił do jej cichych przystani. Nie podejrzewali mieszkańcy istnienia innego lądu; nie znali innego widnokręgu prócz zielonobłękitnej oddali morskiej, stykającej się prawie niedostrzeżenie z pogodną kopułą nieba. Życzliwe fale w codziennym odpływie wynosiły na brzegi żyzną sól, wyrzucały muszle bezcenne, perły, korale, a kiedy o zachodzie słońca, z pluskiem wioseł powracały łodzie rybacze do brzegów, to niewody i sieci pełne były wszelakich skarbów morza.

A na wyspie jak szeroka i długa rozlegały się tedy śmiechy, śpiewy i błogosławieństwa.

Ziemi miała Otocza mało.

Wąski tylko pas niskiego wybrzeża rozkwitał zielenią winnic i ogrodów, oraz pastwiskami, kędy się pasły stada śnieżnorunych, długorogich kóz.

Wyżej wyspa szła amfiteatrem, podnoszącym się stopniowo wschodami koralowych skał, aż do spiętrzonego na szczycie królewskiego grodu.

Na stopniach tu i owdzie przy domostwach mieszkańców zieleniły się sady, a wokół królewskiego zamku roztaczał się rozległy ogród pełen przedziwnych roślin, ale największą część wyspy zajmowały owe różowe skały, w których wykute były też mury grodowe, zamek i świątynie.

Nie w ziemi czerpała Otocza bogactwa swoje, ale w morzu, i nie dziw, że wszystko zawdzięczając morzu, jemu też oddawała chwałę i cześć boską.

Nie zasiadł na tronie Otoczy król, który by przedtem w odbicie pełni miesięcznej na pełnym morzu pierścienia ślubnego nie cisnął.

A to na znak wierności żywiołowi wody i księżycowi, co jest jedynym ponad wodę mocarzem, sam tylko drogi morzu znacząc, przypływy jego i odpływy miarkując.

Dopełniał się ten prastary obyczaj na Otoczy przez długie, długie wieki i wyspa rozkwitała szczęściem jako ulubienica morza.

Aż stało się, iż królowi rządzącemu Otoczą narodziło się dziecię przedziwnej piękności.

Dziecię rozwijało się szybko, ku radości matki i dumie ojca, a piękność zdała się w nim rosnąć z dniem każdym.

Było tak piękne, że człowiek żaden nie zdołał niczego odmówić jego prośbie, a zwierzęta szły za nim, jak oczarowane, i lizały mu stopy z zachwytu.

Wszyscy ubóstwiali królewicza i zdumiewali się tak jego urodą, że po cichu pomawiano nawet matkę o czary.

A dziecię szczęśliwie dorastało w pacholę, aż przyszedł dzień chłopięcych jego postrzyżyn.

Z przebiegu tego obrzędu wróżono na Otoczy o przyszłości dziecka, przeto lud cały zebrał się dnia tego na wybrzeżu, gdzie arcykapłan miał postrzyżyn dopełnić.

Kiedy wyprowadzono królewicza z zamku, w białej tylko krótkiej szatce z wełny kóz, bosego i z odkrytą głową, to cały lud wydał okrzyk zachwytu, bo myślał, że małe bożę zstąpiło z ołtarza świątyni.

Za królewiczem postępowali rodzice oraz arcykapłan w pozłocistej szacie, i cały orszak uroczystym krokiem zeszedł ku morskiemu brzegowi.

Dzień był słoneczny i morze leżało spokojne, gdy postawiono królewicza tuż nad brzegiem na złomie różowej skały.

A gdy tak stał wysoko nad ludem, ze skrzyżowanymi na piersiach rączkami, to słońce zdało się zazdrościć złota jego włosom, a morze szafiru jego oczom.

Arcykapłan przystąpił dla dopełnienia obrzędu i złotymi nożycami obciął jego bujne, nietknięte dotąd ostrzem kędziory; po czym uroczystym ruchem rzucił je na morze.

Zabłysły w słońcu jak drogocenny klejnot, lecz nie poleciały z wiatrem ponad wodę, tylko wnet zapadły w spokojną głębinę, jakby pociągnął je niewidzialny ciężar.

A cały lud podniósł wielki okrzyk radości, bowiem poczytano to za szczęśliwą wróżbę.

Od tego dnia postrzyżyn upłynęło lat kilka, a królewicz z pacholęcia wyrósł już w młodzieńca.

I stary król zapragnął jeszcze przed śmiercią obaczyć syna swego na tronie. Aby ucieszyć serce ładem jego rządów, i złożyć wcześniej z ramion ciężar królewskiego berła.

Ogłosił tedy wolę swą wobec syna i ludu, — i oto nadszedł w życiu królewicza wielki dzień drugiego obrzędu, — dzień zaślubin królewskich z morzem.

Była noc pełni miesięcznej, i czerwony okrąg księżyca powstawał z daleka nad morzem, które marszczyło się zaledwie lekką, fosforycznie iskrzącą łuską.

U brzegu barka, kształt złotego gryfa mająca, zdawała rwać się niecierpliwie do lotu.

Królewicz rodzicom najpierw się do nóg pokłonił, potem ludowi rzucił pozdrowienie, i, przyjąwszy sygnet z rąk arcykapłańskich, dumnym ruchem do złotej łodzi wskoczył.

Jak chybka mewa ruszyła od brzegu barka, żegnana błogosławieństwem rzesz, i szybowała pewnym lotem po głębi.

A tam, gdzie dziobem krajała głębinę, tam pryskała w górę fala fosforycznymi iskrami, zasię za łodzią ciągnęła się długa bruzda, niby smuga żywego ognia.

Księżyc bladł, podnosząc się coraz wyżej nad morzem; kiedy odbije się tuż przed złotym gryfem, zdobiącym dziób łodzi, tedy królewicz pierścień swój w głąb ciśnie na znak wierności wiecznej żywiołowi wody.

Nagle — czyli oczy mylą oczekujące na wybrzeżu tłumy? — Tuż przed łodzią ze spokojnej głębi powstaje nagle wielka, pierzasta, świecąca w sobie srebrem fala i wyciąga do królewicza dwie białe strugi pian, niby wabiące, śnieżyste ramiona.

Płynie od niej szum srebrny, przedziwna muzyka, jakby się nagle morze anielskimi harfami rozegrało.

Królewicz stoi zapatrzony i zasłuchany. Widzi go chwilę lud na tle wysokiej fali, jak posąg młodego boga w srebrnej wnęce świątyni.

Okrzyk grozy wydziera się ze wszystkich piersi.

Fala opada, wygarniając w siebie łódź, a w zamęcie srebrnej, śpiewającej piany lud Otoczy nic już dojrzeć ni dosłyszeć nie może.

Ale zaledwie znikła łódź królewicza pod falą, zakotłowało się morze i zmąciło ode dna, a olbrzymie wały wodne, fosforycznym płomieniem gorejące na grzbietach, jak zastęp potwornych smoków, runęły na wybrzeże Otoczy.

Zdawało się, że za jednym skokiem pochłoną całą wyspę. Lud, który nigdy dotąd wściekłości morza nie zaznał, porwał się do ucieczki, oszalały przestrachem.

Skamienieli rozpaczą rodzice królewicza sami tylko zostali na wybrzeżu; przełożyli bowiem raczej śmierć we wściekłych bałwanach nad osierocone i samotne życie.

Ale morze nie wzięło ich żywota.

Spiętrzone wały wodne, jak człowiek, co rozumem opanował wybuch ślepego gniewu, stanęły tylko chwilę niby ściana ognia wokół wyspy, a potem zwolniły pędu i upadły na wybrzeże zaledwie o piędź dalej, niźli w czasie codziennego przypływu.

Ale za to nie cofnęły się już wcale, i kiedy nowa fala przyszła zastąpić pierwszą, to posunęła się znów naprzód nieznacznym prawie ale niecofnionym zalewem, tak, że o świcie woda doszła już do stóp owej skały, na której niegdyś stał podczas postrzyżyn królewicz, a teraz zrozpaczeni rodzice patrzyli w szalejące otchłanie.

Nie może pojąć lud tajemnicy, co nagle zaciężyła nad wyspą; nie może pojąć nagłej niesprawiedliwości morza.

Teraz oto powrócił na brzeg, ochłonąwszy z pierwszego przerażenia, i, skupiając się w małe gromadki, rozprawia.

Więc nie dość, że morze zabrało największe ukochanie ludowi, jeszcze za to mści się samo na wyspie?

Czyż skazało na nieubłaganą zatratę obsypywaną niegdyś łaskami ulubienicę? I za co? Jakąż zbrodnię popełniła? jakiem świętokradztwem obraziła morze? Wszak składała wiernie daniny, czciła każdy przypływ w pełni księżycowej i nie odmówiła nigdy żywiołowi wody żadnego z powinnych hołdów.

Coraz głośniej rozlegają się pytania i narzekania. Szukają winowajców.

Jedni dopatrują win w drugich, inni sami siebie oskarżają.

Aż oto głos zabrał jeden z zauszników królewskich i lud zdradliwie podburza:

– To wszystko czary królowej! Nie pożałowała nawet rodzonego syna, ażeby wyspę zgubić. Widzicie — uśmiecha się teraz, patrząc w morze.

Istotnie na twarzy królowej wybłyskał nieprzytomny uśmiech, a wzrok stawał się pogodny i dziecinny.

Ludem przebiegł szmer niedowierzania i grozy:

– Czary…

Ale królowa zstąpiła ku nim ze skały i rzekła nagle:

– Nam się wydało, że królewicza zatopiła fala. Jego łódź zabłąkała się tylko i teraz trafić nie może do wyspy. Trzeba na najwyższym tarasie ogień rozpalić, aby z daleka widną się stała Otocza. Kiedy zobaczy ogień — powróci.

I zrozumieli wszyscy, że królowa zmysły straciła z boleści, i żal wielki ogarnął ich serca.

Rozeszli się posępnie do domów, a królowa, ogień swój rozpaliwszy, dnie i noce pędzić przy nim poczęła, wróżby przeróżne głosząc i ognia, niby kapłanka strzegąc.

Stary król sam tylko został na wybrzeżu.

I odtąd rzadko widywano go inaczej, jak zapatrzonego w morze; jakby chciał nierozwiązaną tajemnicę wydrzeć wzburzonym odmętom.

Od tego dnia nie cofnęło się odpływem morze w krąg Otoczy.

Szło powolnym, ale niecofnionym zalewem, zabierając piędź po piędzi, zagon po zagonie, ale nie oddając już ani źdźbła z tego, co raz pokryło wzburzoną topielą.

A że zabierane tak, niskie wybrzeże Otoczy było jedyną żyzną na wyspie ziemią, więc choćby nawet morze nie posunęło się już dalej i oparło o pierwsze tylko stopnie skaliste, to i tak wyspa ginąć by musiała powoli; nie starczyłoby jej bowiem rzadkich na wyżynie pól ani paszy dla kóz, ani wina, ani owoców sadu.

Ale i tej zemsty nie dość było morzu.

Od owej nocy nie uspokoiło się ani na chwilę, i żaden statek nie zdołał wypłynąć na rozbujane bałwany. Łupiny łodzi rybaczych, co ośmieliły się wyruszyć z przystani, pochłonęła kolejno głębina. Kruszyła je o skały z głośnym, radosnym rykiem i pokrywała szumiącą topielą.

Pod słonecznym niebem, co nie zamąciło nad wyspą dawnej swej pogody, tem bardziej grozą przejmuje mieszkańców ta burza, powstająca ode dna.

A tak zaciekła w każdej najmniejszej fali, że nawet u brzegu nie zdołał rybak niewodu nawiązać. Rwało morze wszystkie niewody i sieci, skąpiło ryb, nie wyrzucało na brzegi skarbów żadnych.

Niekiedy tylko wieszało na skałach długie papirusy alg, zapisane żałobnie czarnymi znakami. Jakby przysyłało wyspie wypisany wyrok morza, którego jednak odczytać nie potrafiły oczy ludzkie.

Wyspa malała. Z dnia na dzień, z godziny na godzinę czuli mieszkańcy zacieśniający się wokół Otoczy pierścień spienionych bałwanów.

Próżno lud klękał u brzegów, miesiącowi złotemu się modląc; próżno obiaty rzucał we wzburzone odmęty.

Jeden z panów Otoczy, za pozwoleniem królewskim, wieże żelazne wokół wyspy stawiać kazał i mur obronny kręgiem wznosić przed zaborem morza.

Ale