Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Sonia to córka rosyjskiego oligarchy, przyzwyczajona do życia w luksusie. Jej ojciec jest człowiekiem zimnym i pozbawionym skrupułów, który umiejętności córki wykorzystuje dla własnych korzyści.
Leo to mściciel. Pochodzi z Włoch, służył w Legii Cudzoziemskiej. Po tym, jak jego żona umarła w okrutny sposób, poprzysiągł zemstę. Spisek, który opracowuje latami, doprowadza go do samego wroga. Leo staje się jednym z jego zaufanych ludzi – zatrudnia się w ochronie Vasiljewa. Los mu sprzyja: pewnego dnia mężczyźnie zostaje zlecone zastępstwo, na jedną noc staje się ochroniarzem córki znienawidzonego oligarchy. Nie waha się ani chwili. Korzystając z nadarzających się po sobie okazji, uprowadza Sonię. Teraz dzieli go zaledwie krok od upragnionej zemsty. Niestety Leo nie przewidział jednego: że zakocha się w swoim wrogu, który jest ofiarą własnego ojca.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 304
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 7 godz. 56 min
Lektor: Agata Skórska
Bo samotność jest najgorszym,
co może człowieka spotkać w życiu...
PROLOG
Później...
LEO
Naprawdę nie wiem, co o tym wszystkim myśleć. Sytuacja zaczyna mnie przerastać. Miałem plan. Układałem go latami. Był dopracowany w każdym detalu, a teraz żaden element mojej strategicznej układanki zupełnie nie pasuje do reszty. Oczywiście nadal pragnę jej nienawidzić. Zupełnie jak wtedy, zanim ją poznałem, kiedy tylko ją sobie wyobrażałem. Gdy zastanawiałem się, jaka jest, co lubi robić, a czego nie; gdy wyobrażałem sobie, że ją pieprzę, zaciskając palce na jej gardle. Ale teraz, z każdym kolejnym dniem, z każdą upływającą godziną i minutą ta nienawiść słabnie. W zachowaniu Soni widzę bowiem coś, na co nie byłem przygotowany. A może tylko to sobie wyobraziłem? Przecież Sonia nie mówi niczego wprost, a ja nawet nie zadaję pytań. Żyję jednak dość długo, by mieć absolutną pewność, że ona również jest ofiarą tego psychola... Swojego ojca.
Zupełnie nie wiem, co robić. Wiem tylko tyle, że Sonia, córka oligarchy, którego tak nienawidzę, jest zarówno ofiarą, jak i katem w tej samej skórze.
SONIA
Wish I could, I could’ve said goodbye
I would’ve said what I wanted to
Maybe even cried for you
If I knew it would be the last time
I would’ve broke my heart in two
Tryin’ to save a part of you
Don’t wanna feel another touch
Don’t wanna start another fire
Don’t wanna know another kiss
No other name fallin’ off my lips
Don’t wanna give my heart away
To another stranger
Or let another day begin
Won’t even let the sunlight in
No, I’ll never love again
I’ll never love again, oh, oh, oh, oh[1]
– Ty płaczesz? – Leo odsuwa się ode mnie nieznacznie i mi się przygląda. Wciąż poruszamy się w tańcu, ale on teraz na mnie patrzy.
Zaczynam żałować, że namówiłam go na to wyjście. Na swoje usprawiedliwienie mogę tylko powiedzieć, że miałam dość życia w klatce. Chciałam znów poczuć się wolna. Choćby na krótką chwilę. I wreszcie czuję tę swoją upragnioną wolność, a kolacja i tańce to jej część. Można by rzec, że zachowuję się jak dawniej. Tylko ta cholerna piosenka mnie rozczuliła. Jej słowa...
Chryste, już dawno niczym się tak nie wzruszyłam.
– Nie – zaprzeczam szybko. – Coś mi wpadło do oka.
Oczywiście nie mogę wyznać mu prawdy. Nie chcę, żeby stał się świadkiem mojej niemocy. Nigdy nie byłam słaba i nie chcę za taką uchodzić. Zwłaszcza w jego oczach.
ROZDZIAŁ 1
Kilka tygodni wcześniej...
LEO
Patrzę na wijącą się w tańcu dziewczynę. Jest piękna. Ciemne i długie, sięgające pośladków włosy, ładna i chyba niezeszpecona zabiegami medycyny estetycznej buzia, choć usta są dość wydatne. Reszta wygląda jednak bez zarzutu, naturalnie, co ostatnimi czasy widzi się raczej rzadko. Poza tym dziewczyna ma długie, sięgające aż po szyję nogi, smukłą talię i fajne piersi, choć osobiście preferuję nieco większe rozmiary. W tym czarnym topie ze złotą aplikacją Calvina Kleina prezentują się jednak naprawdę zachęcająco. Poza tym laska jest rzeczywiście cholernie seksowna. Jej kształtne pośladki opina czarna, krótka skórzana spódniczka. Całości dopełniają złote, niebotycznie wysokie szpilki. Wyglądają na drogie, jakby kosztowały co najmniej kilkanaście tysięcy... dolarów. Cóż, całkiem prawdopodobne, że faktycznie tak jest.
Przez moment zastanawiam się nad zamówieniem czegoś mocniejszego, ale uznaję, że lepiej zachować trzeźwość, i biorę piwo. Mam do zrealizowania plan, który wymaga ode mnie wyjątkowej ostrożności, a jak wiadomo, zdecydowanie lepiej myśli się z czystą głową.
Ponownie zerkam na parkiet. Dziewczyna wiruje w tańcu wraz z kilkoma bawiącymi się z nią laskami. Tańczą w grupie, kręcą biodrami, uśmiechają się. Ona również; sprawia wrażenie naprawdę wyluzowanej. Kolejny raz muszę przyznać, że zdecydowanie lepiej wygląda na żywo niż na zdjęciach. Kiedy zobaczyłem ją po raz pierwszy, wziąłem ją za typową kujonkę. Na tamtych kilku fotografiach sprawiała wrażenie zbyt poważnej jak na swój wiek. Miała na nosie okulary w czarnych oprawkach i ciasny, wysoki kok na czubku głowy. Nie jestem może szczególnym znawcą, ale wydawało mi się, że dwudziestoparolatki na ogół wyglądają inaczej. Pewnie dlatego pomyślałem wówczas, że za taką przykładną pannicę pragnie uchodzić w oczach ojca. Łatwiej odgrywać przykładną córeczkę tatusia, niż być nią w rzeczywistości. A jeśli rzeczywiście jest nudziarą? W końcu do niedawna studiowała medycynę...
Panidoktor.
Teraz jednak, im dłużej na nią patrzę i przyglądam się jej w tańcu, dochodzę do wniosku, że może to być kwestia nudziarskiego wyglądu. Okulary może nosić tylko dla szpanu, jak większość młodych kobiet, które maniakalnie wrzucają selfie na Instagrama. Jak dla mnie – to zupełnie bez sensu, ale nie zamierzam tym sobie zaprzątać głowy. Być może jestem za stary, by zrozumieć pewne sprawy. Nie mam już przecież dwudziestu lat.
Pociągam kolejny łyk piwa. Widzę, jak do tańczących dziewczyn podchodzi chłopak – towarzysz jednej z nich. Przynosi im drinki ze słomką, czym wzbudza we mnie pewne podejrzenia. Alkohol z reguły pija się przy barze, przy stoliku lub w wynajętej loży, a nie na środku parkietu. Może się mylę, ale na moich oczach prawdopodobnie dochodzi do przestępstwa. Nie powinienem jeszcze reagować, ale postanawiam wzmóc czujność. W końcu to leży w zakresie moich służbowych obowiązków. To moja praca.
Obserwuję rozwój wydarzeń. Udaję, że sączę piwo, choć zupełnie straciłem na nie ochotę. Tymczasem dziewczyny chętnie sięgają po wysokie szklanki. Tylko długowłosa brunetka odmawia. Uśmiecham się nieznacznie i lekko kiwam głową z uznaniem, nie spuszczając wzroku z obiektu mojego zainteresowania. W klubie jest głośno, ale siedzę na tyle blisko bawiących się dziewczyn, że udaje mi się dosłyszeć strzępki ich rozmowy. Brunetka po raz kolejny odmawia chłopakowi, który ją nagabuje. Twierdzi, że już sporo wypiła, a jutro ma dyżur. Ale jej kolega wydaje się bardzo przekonujący.
– No nie daj się prosić. To ostatni, przysięgam. – Bije się w pierś. Uśmiecha się do niej i podsuwa jej drinka ze słomką.
Brunetka przewraca oczami i ulega.
– Okej, ale to już naprawdę ostatni. A potem odwieziesz nas do domu.
– Się wie! – odpowiada koleś jak dla mnie zbyt radosnym tonem, a potem czeka, jakby chciał się upewnić, czy dziewczyna na pewno wypije alkohol.
Brunetka niemal duszkiem opróżnia zawartość szklanki. Postępuje mało rozsądnie, sama się prosi o kłopoty. Sądziłem, że takie jak ona są rozważniejsze.
Idę za nimi niezauważony. Ten wychuchany typek i kilku jego kolegów wyglądających na majętnych paniczyków wyprowadzają pijane dziewczyny z klubu. Wśród nich jest także brunetka, której dziś mam strzec. Dostałem jasne wytyczne: „Pilnuj jej, ale nie przesadzaj z ochroną. Obserwuj, ale nie bądź nachalny. Bądź tuż za nią, ale się nie narzucaj”.
Obserwuję więc.
Każdy z mężczyzn prowadzi swoją zdobycz. Jest ich ośmioro. Czterech chłopaków i cztery dziewczyny. Z pozoru wyglądają na zwyczajne pary. Chłopcy tulący swoje dziewczyny, które przesadziły z alkoholem, zwłaszcza w takim miejscu, to żaden nadzwyczajny widok. Ale nie dla mnie. Ja jestem pewien, że to pułapka.
Zachowując dystans – kryję się za jednym z aut terenowych – nie spuszczam ich z oka. Podchodzą do samochodu. Jest pięcioosobowy. Zachodzę więc w głowę, jak się w nim zmieszczą. Kiedy jeden z mężczyzn otwiera tylne drzwi, na parkingu zjawia się jakaś przypadkowa kobieta. Zagaduje ich, a ja wytężam słuch. Nieznajoma pyta, czy wszystko w porządku. Mężczyzna zapewnia ją, że w najlepszym, po czym namiętnie całuje brunetkę. Według mnie robi to zbyt ostentacyjnie, ale czarnoskóra kobieta w średnim wieku, która jeszcze kilka sekund temu zainteresowała się pijanymi dziewczynami, mruczy coś pod nosem, a następnie odchodzi. Dała się nabrać.
„Szkoda – myślę. – Gdyby niektórzy ludzie byli trochę bystrzejsi i w porę reagowali, można by uniknąć wielu nieszczęść”.
Nie analizuję tego dłużej, tylko obserwuję rozwój wypadków. Mężczyźni, korzystając z okazji, że chwilowo na parkingu nie ma żywej duszy, wpychają dziewczyny na tylne siedzenie i szybko zatrzaskują drzwi. Samochód ma przyciemniane szyby, więc teraz już nikt niczego nie zauważy. Poza tym dziewczyny najpewniej całkiem straciły kontakt z rzeczywistością, bo nie protestowały. Patrzę jeszcze, jak dwóch mężczyzn wraca do klubu, a pozostali dwaj siadają z przodu i odjeżdżają.
Rozglądam się i sprawdzam teren. Jest czysto. Jeszcze raz upewniam się, czy nikt mnie nie obserwuje, a następnie wskakuję do swojego auta i ruszam za nimi.
Tak jak przypuszczałem, chłopaki nie mają czystych zamiarów. Opuszczają ścisłe centrum i docierają na peryferie Londynu. Spodziewam się, że za chwilę moim oczom ukaże się jakiś podejrzany motel, w którym za pieniądze można kupić nawet milczenie, i... się nie mylę. Auto zatrzymuje się przed ciągiem parterowych baraków. Ja parkuję znacznie dalej. Nie mogą mnie zobaczyć, jeszcze nie teraz.
Wyskakuję z samochodu i ukrywam się za jednym z drzew. Tylne drzwi tamtego auta otwierają się i jedna dziewczyna wypada na chodnik. Chyba jest nieprzytomna. Nie wiem nawet, czy żyje, ale w zasadzie nie obchodzi mnie to aż tak bardzo. Nie po to tu przyjechałem, żeby niańczyć którąś z tych pustych paniuś. Jestem tu, bo moim zadaniem jest dziś chronić obiekt, a ten nadal znajduje się we wnętrzu pojazdu. Na nikim innym mi nie zależy.
Widzę, że jeden z chłopaków podnosi nieprzytomną laskę, a potem bierze ją na ręce i niesie w stronę baraku. Drugi w tym czasie zajmuje się jej koleżanką. Na moment mężczyźni znikają w pokoju motelowym, więc zastanawiam się, czy nie byłoby prościej podkraść się do samochodu i po prostu zwinąć stamtąd obiekt. Ale coś każe mi zostać. Nie wiem, może zrobiło mi się żal pozostałych trzech naiwnych lasek? A może nie pozwalają mi na to resztki przyzwoitości? Zabierając tylko jedną z dziewczyn, skazałbym pozostałe na łaskę tych młodych oprychów...
Mężczyźni wracają naprawdę szybko. Wyciągają z auta pozostałe dwie dziewczyny, w tym mój obiekt, a następnie znikają za drzwiami lokum. Dostrzegam, że światło, które wcześniej paliło się w przedsionku, zgasło. Po chwili jednak znów rozbłyska mdła poświata. Żeby zorientować się w sytuacji, muszę szybko znaleźć się po drugiej stronie budynku, gdzie zapewne znajdują się strefa tarasowa i ogród dla gości. Mam rację, a do tego szczęście mi sprzyja, bo te olbrzymie bukszpany, które mają zapewniać prywatność mieszkańców, naprawdę zbyt długo nie były traktowane nożycami ogrodowymi. Dzięki temu i ja staję się prawie zupełnie niewidoczny.
Przedzieram się przez gęsty zielony mur i spoglądam w okna, w których rzeczywiście pali się światło. Dostrzegam zarysy postaci. Podchodzę bliżej. Widzę, że na łóżku leżą dwie dziewczyny, więc kolejne dwie, a właściwie ich zwłoki, lądują na podłodze i na fotelu. Na tym ostatnim spoczywa mój obiekt.
Wyjmuję spluwę. Chcę być gotowy do działania. Oczywiście mógłbym tam pójść i zakończyć to od razu, ale wolę jeszcze trochę poczekać. Mam w tym pewien interes. Poza tym życie mnie nauczyło, że nie należy się zbytnio spieszyć.
Patrzę, jak tych dwóch typów zdejmuje ubrania z leżących na łóżku dziewczyn. Obie nie dość, że są pijane, to chyba jeszcze nafaszerowane jakimś gównem, bo nadal kompletnie nie reagują. Nie stawiają żadnego oporu, gdy ich koledzy rozbierają je do naga. Kiedy kończą, sami się rozbierają i od razu przystępują do zabawy. Obserwuję z odrazą, jak rozchylają im usta, a potem wpychają swoje nabuzowane kutasy prosto do ich gardeł. Laski nawet nie reagują, a chłopaki przybijają sobie piątki i zaczynają je pieprzyć.
„Kurwa – przeklinam w myślach. – To chore. To tak, jakby zabawiać się z trupem”.
Nie jestem zwyrodnialcem; zastanawiam się, czy tego nie przerwać. Powstrzymuję się jednak. Muszę wykonać plan, choć do niedawna wyglądał zupełnie inaczej. Stoję więc za oknem i tylko się przyglądam.
Jeden z chłopaków zmienia pozycję. Opuszcza rozchylone usta swojej ofiary i podchodzi do niej z drugiej strony. Zsuwa ją na brzeg łóżka, a potem unosi jej nogi, kładzie je sobie na ramionach i wchodzi w nią. Dziewczyna zdaje się poruszać – jej pokaźny biust faluje pod wpływem jego ruchów – ale ja wiem, że nadal jest nieprzytomna. Jestem też przekonany, że jutro nic nie będzie pamiętała. Jak każda z nich. Bez wyjątku.
Przenoszę wzrok na drugiego typka. On także wyjmuje swojego fiuta z ust nieświadomej blondynki. Pewnie za moment zacznie się zabawiać w podobny sposób jak jego kolega, ale nagle zmienia obiekt zainteresowania. Bierze kutasa do ręki, masuje go, po czym podchodzi do leżącej na fotelu brunetki. Na moment wstrzymuję oddech. Nie wiem, co robić. Czekać czy działać? Decyduję się na opcję numer jeden, choć odruchowo przeładowuję broń. Czuję buzującą w żyłach adrenalinę, która miesza się z dziwną obawą. Patrzę, jak koleś zbliża przyrodzenie do twarzy brunetki. Bezszelestnie postępuję więc parę kroków do przodu, ale nadal pozostaję w ukryciu. Na szczęście gówniarz nagle rezygnuje z pomysłu wetknięcia swojego członka do ust brunetki i zamiast tego zaczyna ją rozbierać. Znów wstrzymuję oddech, a tętno mi przyspiesza. Widzę, że zaczyna od stóp. Pozbywa się jej szpilek, odrzuca je za siebie.
„Dziwne – myślę. – Do nekrofila i zboczeńca mi daleko, ale gdybym był na jego miejscu, zostawiłbym buty. Kobiece stopy w szpilkach oparte na ramionach to całkiem podniecający widok...”
Ale nie jestem na jego miejscu, a dziewczyna, z której ten oprych właśnie zdejmuje kolejne części ubrania, jest jedynie... moim obiektem. Pozostaje mi zatem działać. Zemsta przecież smakuje tak słodko.
Kiedyobiekt jest już zupełnie nagi, zbliżam się do drzwi balkonowych, które są uchylone. Wolną ręką sięgam po telefon, uruchamiam kamerę i zaczynam nagrywać.
„Niezły fuksiarz ze mnie – myślę z satysfakcją. – Obejdzie się bez hałasu tłuczonego szkła”.
Popycham ostrożnie jedno ze skrzydeł i zupełnie niezauważony wchodzę do środka. Przez moment stoję jeszcze za ciężką kotarą i obserwuję rozwój wydarzeń. Chłoptaś stojący przy obiekcie znów bierze kutasa do ręki. Pociera go i porusza biodrami. Następnie klęka obok fotela i zsuwa dziewczynę, która zaczyna mamrotać. Nie jestem pewien, czy to jej bełkotliwy, aczkolwiek protestujący głos powoduje, że zaczynam kontaktować, ale tak właśnie się dzieje. Chowam telefon i wpadam do środka, a następnie kolbą pistoletu walę zdezorientowanego zboczeńca. Upada jak długi na podłogę, wprost pod moje nogi. Nie zamierzam go zabijać, ale tego drugiego niestety już muszę. Na mój widok odskakuje bowiem od nieprzytomnej dziewczyny, którą jeszcze sekundę temu posuwał, i sięga do swoich spodni, które leżą na łóżku. Nie jestem pewien, czy ma broń, ale nie mam ochoty się o tym przekonywać. Typek otrzymuje precyzyjny strzał prosto w głowę, więc szybko dołącza do leżącego na podłodze ogłuszonego kolegi. Spoglądam na swój obiekt. Porusza się, ale nadal ma zamknięte oczy. Chyba zaczyna kontaktować, bo nieudolnie próbuje złączyć uda, choć nie ma na to dość siły, i tylko porusza palcami rąk. Zamierzam jej pomóc, ale najpierw z kieszeni spodni jednego z gwałcicieli wyjmuję telefon i dzwonię na numer alarmowy, po czym podaję jedynie adres. Przecież nie mogę w takim stanie zostawić pozostałych trzech dziewczyn. Czy mam wyrzuty sumienia, że nie pomogłem im wcześniej? Tak, bo pomimo że przez lata karmiłem się nienawiścią, nie zamieniła mnie ona w potwora.
To nieodpowiedni moment, żeby ubierać brunetkę, więc przekładam obiekt przez ramię, a potem ruszam do wyjścia. Nie mam zbyt wiele czasu, więc nie silę się na dyskrecję i wychodzę głównymi drzwiami.
Z oddali słychać już syreny, muszę się pospieszyć.
SONIA
Jestem zła na ojca, że tak mnie kontroluje, choć w pewnym sensie nawet go rozumiem. Wiem, że chce mnie chronić, ale nie pojmuję, dlaczego skazuje mnie na takie życie. Od zawsze decydował o wszystkim. Wybierał mi przyjaciół, szkoły, a czasem nawet ciuchy, w jakie mam się ubrać. Działo się tak na ogół wtedy, kiedy do naszego domu miał przyjść jakiś ważny gość. Wówczas ojciec chwalił się mną. Dosłownie. Nie czułam się jego ukochaną córeczką, jak miewał w zwyczaju mnie nazywać, ale jak trofeum. Tak, to właściwe określenie. Byłam jego trofeum, zdobyczą, którą szczycił się przed innymi. Pamiętam, że ledwie skończyłam pięć lat, a on przed ludźmi z branży przedstawiał mnie jako przyszłą, niezwykle cenioną i bezwzględną panią doktor. Wtedy jeszcze nie rozumiałam znaczenia jego słów, a gdy podrosłam, ostatnie z tych zapadających w pamięć określeń brałam za zwykłe przejęzyczenie. Dopiero po latach odkryłam, co ojciec miał na myśli... Oczywiście kiedy to do mnie dotarło, próbowałam mu wytłumaczyć, że nie zamierzam spełniać jego oczekiwań, ale ojciec był naprawdę godnym przeciwnikiem. A kiedy mu się stawiałam, umiał sprowadzić mnie do parteru. Odcinał mnie od kasy, czasem nawet groził. Tak, był w tym naprawdę dobry. Pewnego razu powiedział mi wprost, że jeśli nie będę robiła tego, czego on chce, skończę jak moja matka. Nie poznałam jej, ale to i owo o niej słyszałam. Jak się okazało po latach – więcej niż powinnam.
Krojenie zwłok nie jest moją ulubioną czynnością, ale czego nie robi się dla ojca. Zwłaszcza takiego ojca.
Patrzę na młodą kobietę leżącą na metalowym stole. Ma góra trzydzieści lat. Jej życie nagle zgasło niczym płomień świecy zdmuchnięty przez silny poryw wiatru. Zanim wezmę do rąk skalpel, przyglądam się jej. To blondynka. Ma, a raczej... miała ładną sylwetkę. Zgrabna, o długich nogach i ładnie umięśnionych łydkach, co może świadczyć o tym, że lubiła chodzić w szpilkach. Kobieta ma też smukłe ramiona i piękne dłonie, z niezwykle długimi, idealnymi palcami, stworzonymi do gry na fortepianie albo innym instrumencie. Przyglądam się jej uważniej i zastanawiam się przez chwilę, czy rzeczywiście grała. Zaraz potem porzucam te rozważania, choć nie przeczę, że kiedy poddaję analizom tak przyziemne sprawy, na ogół jest mi trochę łatwiej pracować. Zanim dotknę ostrzem skalpela jej zimnej, bladej skóry, jeszcze raz oceniam jej ciało. Kobieta ma piękny, dość okazały biust. Ja, odkąd zaczęłam dojrzewać, stale zazdroszczę dziewczynom hojniej obdarzonym przez naturę. Niestety szczęście mi nie dopisało i noszę raptem siedemdziesiąt pięć B. Moje koleżanki żartują ze mnie; mówią, że mój biust wcale nie jest najmniejszy. Lola, którą przezywamy Lolitką, a która ma ogromne balony, sugeruje, że powinnam go sobie powiększyć. Fakt, stać mnie na to, ale jednocześnie wiem, że taki zabieg wiąże się z ryzykiem. Nie robię więc nic, staram się jedynie zaakceptować siebie. Poza tym facetom, z którymi czasem sypiam, rozmiar moich piersi jakoś specjalnie nie przeszkadza, więc nie zamierzam tego zmieniać. Nic na siłę.
Zerkam na twarz denatki. Pomimo kilku głębszych zmarszczek i nienaturalnej bladości skóry nadal jest piękna. Ma mały zadarty nos, owalną, symetryczną twarz i ładne usta. Unoszę wargę; pokryte bondingiem zęby też są w porządku, w nienaruszonym stanie. Widywałam już różne uzębienie. Z reguły zaglądam w usta denatów; dokładne oględziny bardzo pomagają mi potem w pracy.
Czas na waginę. Cóż, każda niby taka sama, ale na swój sposób inna. Wagina tej kobiety nie wyróżnia się niczym od tych, których stan oceniałam, ale resztki wypływającego z niej nasienia świadczą o tym, że na chwilę przed śmiercią uprawiała seks. Do mnie należy sprawdzenie wszystkiego i ustalenie, co było przyczyną zgonu, zwłaszcza że ciało nie nosi żadnych śladów dowodzących przemocy. A i takie widziałam. Nieraz.
Po pobieżnej ocenie zatapiam skalpel w klatce piersiowej zmarłej kobiety. Mam nadzieję, że za chwilę dowiem się, jak umarła.
A więc to był zawał.
„Dziwne – myślę w duchu. – Rzekomo nigdy nie chorowała na serce”.
Próbki krwi, które pobrałam do analizy, miały rozwiać moje wątpliwości i potwierdzić przypuszczenia. Według mnie – ktoś ją otruł. To była całkiem możliwa hipoteza. Blondynka wykonywała bowiem najstarszy zawód świata i obracała się w bardzo niebezpiecznym towarzystwie. A tam panują zupełnie inne reguły niż w normalnej rzeczywistości. Znam się na tym...
Potrzebuję rozrywki. Ale wcale nie chodzi mi o faceta – nie mam ochoty na seks. Chcę się jedynie napić, rozerwać. Najlepiej w klubie, na parkiecie. Muszę zapomnieć...
To jednak nie widok prostytutki tak mnie przeczołgał emocjonalnie. Kiedy miałam już opuszczać prosektorium, przyniesiono zwłoki dziecka. Chłopiec miał raptem trzy lata. Według oficjalnej wersji „ugotował się”. Żywcem. Jego ojciec zapomniał o nim i zostawił go w nagrzanym samochodzie. Gdy się zorientował, co nieumyślnie spowodował, zastrzelił się.
Nie wierzę w takie brednie. Zbyt wiele już widziałam, za dużo wiem. W końcu pochodzę z takiego samego świata co rzekomy samobójca.
Nie jestem pieprzonym mięczakiem i nie płaczę bez powodu, ale ten jeden raz nie potrafię się powstrzymać i łkam nad losem tego biednego dziecka.
Alkohol potrafi zdziałać cuda. Wreszcie czuję totalny luz. Tego było mi trzeba. Piję i tańczę. Tańczę i piję, słuchając muzyki i chichotu towarzyszących mi koleżanek. Patrzę na bawiących się wokół ludzi. Jest mi dobrze. Młody Iwanow trochę mi się narzuca, ale przywykłam. Ten młokos – chłopak ma dwadzieścia sześć lat, czyli dokładnie tyle samo co ja, a zachowuje się jak gówniarz – wciąż namawia mnie do picia, choć ja mam już dość. W końcu ulegam jego namowom. Ostatni raz. A potem wrócę do domu – to postanowione.
ROZDZIAŁ 2
LEO
Moja dobra passa zdaje się nie mieć końca. Kiedy wyjeżdżamy z parkingu, a potem oddalamy się na tyle, że wreszcie mogę wyjąć z kieszeni telefon i zadzwonić, szybko dowiaduję się czegoś, przez co muszę zupełnie zmienić dotychczasowy plan. Czy jestem z tego powodu zadowolony? Ciężko powiedzieć. Ale muszę przyznać, że na pewno robi się ciekawiej.
– Liczę, że masz dziewczynę? – słyszę w słuchawce.
Danił wydaje się mocno zaniepokojony.
– Tak – rzucam jedynie, zerkając przez ramię na nagie, wciąż bezwładne ciało leżące na tylnym siedzeniu.
– Na nadbrzeżu, w porcie, zacumowany jest jacht – informuje mnie człowiek Vasiljewa. – Odnajdź „Typhona” i niezwłocznie wypłyńcie z portu. To polecenie samego szefa.
„Polecenie samego szefa – powtarzam w myślach. – Szkoda, że nikt nie zapyta, czy w ogóle umiem sterować tym dziadostwem”.
Na szczęście mam doświadczenie i w tej dziedzinie. Niemniej to nie rozkaz samego szefa tak bardzo mnie dziwi. Nie umiem pojąć jednego: Czy stary Vasiljew ma pełną świadomość tego, co spotkało jego córkę?
Postanawiam się tego dowiedzieć. Wkrótce. Teraz, żeby nie wzbudzać podejrzeń, muszę należycie wykonywać wszystkie polecenia i rozkazy.
– Mówisz poważnie? – pytam, udając zaskoczonego, a nawet nieco niepewnego.
Chcę zyskać przewagę, choćby za cenę tego, że ktoś uzna mnie za nieudacznika. Nie liczę się ze zdaniem innych. Wiem, jak jest naprawdę.
– A słyszysz, żebym się śmiał? – warczy Danił. – Wypłyń z Londynu. Kieruj się na zachód. I czekaj na dalsze instrukcje.
Nie zamierzam z nim dłużej polemizować, bo w zasadzie taki obrót sprawy jest mi na rękę.
Kiedy docieramy do portu, gaszę silnik i obracam się jeszcze raz w stronę nagiej dziewczyny. Wiem, że ostatnie, co powinienem do niej poczuć, to żal. Ale nagle, widząc ją w tym stanie, naprawdę zaczynam się nad nią litować. Zdaję sobie sprawę, że Sonia Vasiljew to ostatnia kobieta, która na to zasługuje, ale te emocje są silniejsze ode mnie.
Wysiadam z samochodu, obchodzę go, a potem otwieram tylne drzwi. Krucha, choć naprawdę wysoka brunetka porusza się. Zastanawiam się, czy znów zaczyna kontaktować, czy kompletnie odpłynęła. A jednak po raz kolejny daje oznaki życia. Czy może to wiejący od strony wody wiatr sprawia, że jest jej zimno?
Pewnie jestem głupcem, ale na myśl, że może być jej zimno, najpierw rozpinam, a potem zdejmuję koszulę i okrywam nią dziewczynę, zostając w podkoszulku. Wtedy ona mamrocze coś pod nosem, co utwierdza mnie we wcześniejszym przypuszczeniu, że dochodzi do siebie szybciej, niżbym się spodziewał, a nawet zdaje mi się, że próbuje stawiać opór, kiedy zaczynam ją ubierać. Nie ma jednak żadnych szans i moja koszula już po chwili ląduje na jej ramionach. Oczywiście jest za duża, ale przynajmniej odrobinę ochroni ją przed zimnem i spojrzeniami ludzi pracujących nocą w porcie. Zaraz po tym, jak zapinam kilka guzików, znów biorę kobietę na ręce. Tym razem jednak, nie chcąc wzbudzać niepotrzebnych podejrzeń, nie niosę jej jak jaskiniowiec, na ramieniu, a trzymam na rękach, tuląc do piersi. W opinii ludzi, na których z pewnością tu wpadniemy, będziemy niczym para kochanków, chociaż prawda jest zgoła inna.
Przepłynąłem przez kanał La Manche. Jeszcze tylko Morze Celtyckie, a potem pełne wody Atlantyku i kurs na Portugalię. Dopiero tam mam otrzymać dalsze instrukcje.
Dopłynięcie do Lizbony zajmie mi pewnie kilka dni, więc zyskuję cenny czas, żeby pomyśleć, co dalej. Wciąż nie mam planu, ale wiem jedno: muszę wykorzystać nadarzającą się okazję najlepiej, jak to możliwe.
Kolejną godzinę stoję za sterem, kiedy w mojej kieszeni rozbrzmiewa dzwonek telefonu. Wiem, że to ktoś z naszych. Odbieram niechętnie, bo właściwie już nie mam ochoty z nimi gadać. Skoro nikt z ludzi Vasiljewa nie pofatygował się nawet do portu, żeby ocenić sytuację, a w dodatku teraz nikt nie siedzi nam na ogonie, to zamierzam stworzyć własny i przede wszystkim nowy plan działania.
Zerkam na wyświetlacz. To Dima Vasiljew. Jestem tego pewien, choć jak dotąd nie miałem z nim tej niewątpliwej, bezpośredniej przyjemności.
– Leo, słucham – rzucam do słuchawki.
– Masz moją córkę? – słyszę w odpowiedzi.
Ten stary kacap nawet nie omieszkał się przywitać. Cóż, jest bossem, a tacy nie liczą się z innymi. Zwłaszcza ludźmi, którzy dla nich pracują. Ci traktowani są jak zwykłe śmieci.
– Jest ze mną – odpowiadam zdawkowo.
– Nic jej nie jest? – pyta, ale nim zdążę odpowiedzieć, dodaje: – To ty załatwiłeś tych gówniarzy?
Wydawało mi się, że tylko jednego, ale może rzeczywiście tego drugiego też niefortunnie wciągnąłem na listę. Mam twardą rękę. Jak widać, lata praktyki nie poszły na marne.
– Tak – odpowiadam.
– Jestem twoim dłużnikiem.
Nie to spodziewałem się usłyszeć, ale po raz kolejny dociera do mnie, że mam dziś wyjątkowe szczęście. Dla wielu byłoby niebywałym zaszczytem znaleźć się na tak szacownej liście. Ale nie dla mnie. Ja nie zamierzam tego wykorzystywać.
– Daj mi ją do telefonu – żąda Vasiljew.
– Obawiam się, że chwilowo nie jest to możliwe – mówię. – Czuję satysfakcję, kiedy po drugiej stronie wyczuwam niepokój. Sycę się tym, upajam. A to dopiero początek. – Pańska córka dostała jakieś świństwo – wyjaśniam po przedłużającej się chwili milczenia.
– Ale żyje?
– Tak. Myślę nawet, że do rana zupełnie się ocknie. Uważam jednak, że teraz powinna odpoczywać.
– Czy ci skurwiele jej... coś zrobili? – pyta nagle. Wydaje się szczerze zaniepokojony.
A to coś nowego. Prześwietliłem go wcześniej i sądziłem, że nie jest zdolny do wyższych uczuć.
Mam ochotę opowiedzieć mu ze szczegółami cały przebieg wydarzeń, a nawet lekko podkręcić pewne sceny. Myślę także, żeby przesłać mu nagranie, które nieświadomego widza może wprowadzać w błąd, ale postanawiam tego nie robić. Jeszcze nie teraz. Muszę zyskać na czasie.
– Proszę się nie martwić. Nic jej nie jest. Poza tym znajduje się w dobrych rękach – zapewniam, czując dziką satysfakcję.
Vasiljew mruczy cicho. Nie mam jednak pojęcia, czy jest rozczarowany, czy zupełnie odwrotnie. Ale nawet jeśli jest niezadowolony, to widząc w sobie mojego dłużnika, nie mówi tego wprost. I dobrze, bo na razie nie chcę odsłaniać wszystkich kart. Jest na to za wcześnie.
– Opiekuj się nią – słyszę i obracam w palcach naszyjnik, który zdjąłem z jej szyi. Właściwie jeszcze nie wiem, czy mi się przyda, ale uznałem, że może być częścią mojego planu, więc postanowiłem jej go pozbawić. – I bądźcie ostrożni. Nie rzucajcie się w oczy. Popłyńcie do Lizbony. Tam moi ludzie odpowiednio się wami zajmą – mówi, a po chwili dodaje: – Pamiętaj, że jestem człowiekiem honoru i umiem się zrewanżować.
„Nie wątpię. Ja również” – myślę.
Vasiljew oddaje słuchawkę Daniłowi. Ten rzekomo ma mi bardziej szczegółowo objaśnić, co robić dalej.
To właśnie od niego dowiaduję się, że gówniarze, którzy porwali Sonię Vasiljewównę, działali w zmowie z największym wrogiem jej ojca. Tych dwóch młokosów miało najpierw w możliwie najbardziej upokarzający sposób zgwałcić jego córkę, a potem ją zabić. Koleżanki Soni znalazły się tam przez przypadek, jak przystawka przed daniem głównym. Ale to ona, córka jednego z najbardziej wpływowych oligarchów, była celem.
Mnie za to powierzono jej bezpośrednią ochronę. W zatłoczonym klubie właściwie znalazłem się przez przypadek, tylko dlatego, że Boris poprosił mnie o zastępstwo. Pierwotnie to było jego zadanie – strzec córkę szefa. Ale poprzedniego dnia czymś się zatruł i kiedy poprosił, nie byłem w stanie mu odmówić. A precyzyjniej: nie posiadałem się ze szczęścia, że przyszedł z tym właśnie do mnie.
SONIA
Kręci mi się w głowie. Właściwie zdarzało mi się już niejednokrotnie przesadzić z alkoholem, ale tym razem czuję się naprawdę dziwnie. Zastanawiam się, czy to efekt stresu. Ten dzieciak... widok jego wnętrzności – nadal zbiera mi się na wymioty, kiedy o tym myślę, a do oczu napływają mi łzy. Naprawdę mnie to rozbiło.
Ojciec nie byłby ze mnie dumny. Gdyby dowiedział się, że jestem taka słaba, taka miękka, pewnie dałby mi reprymendę. Może nawet na pewien czas odciąłby mnie od kasy. Tylko po to, by wyrazić swoje niezadowolenie. Cóż, pewnie przez jakiś czas dałabym radę i bez tego, bo miałam jakieś oszczędności, ale na dłuższą metę nie byłabym w stanie funkcjonować bez jego pieniędzy. Utrzymanie apartamentu w luksusowej dzielnicy Londynu, w którym mieszkałam, kosztowało krocie. Oczywiście zawsze mogłam wrócić do rezydencji ojca, ale to wydawało mi się kompletnie bez sensu. Chciałam być samodzielna, a pod jego dachem – wystarczyło, że jego ludzie wciąż za mną łazili, a w rodzinnym domu stale bym na nich wpadała – na pewno nie nabrałabym wiatru w żagle. Muszę więc dokończyć specjalizację i zacząć samodzielnie zarabiać. Mam tylko nadzieję, że to wystarczy, bo przywykłam do życia na dość wysokim poziomie.
I powinnam być twarda i posłuszna. Tak, właśnie tego ode mnie oczekuje ojciec. On nie lubi mazgajów, a za niesubordynację karze nawet śmiercią.
– Chyba mi niedobrze – mówi Wera, chwiejąc się na nogach.
Wyrywa mnie z zamyślenia. Już chcę jej powiedzieć, że ja również nie czuję się najlepiej, ale ona wówczas potyka się, a następnie ląduje w ramionach jakiegoś obcego faceta. Nie widziałam go wcześniej. Pojawił się znikąd. Próbuję do niej podejść, ale robię raptem dwa kroki, gdy nagle nogi odmawiają mi posłuszeństwa. A potem nastaje ciemność.
Słyszę głosy, nie wszystkie z nich poznaję. Ale jeden należy do Iwanowa – jestem tego pewna, bo znam go od dziecka i nie pomyliłabym go z żadnym innym. Dyskutuje o czymś z jakąś kobietą. I tuli mnie w ramionach. Nie mam dość siły, żeby go odepchnąć, bo nie jest mi w smak to jego obściskiwanie. Za każdym razem, gdy proponował mi spotkanie, ja mu odmawiałam. Z Antonem nic mnie nie łączy. Jest tylko moim dobrym kolegą, a właściwie był, w okresie wczesnego dzieciństwa. Teraz, oprócz wspólnych interesów naszych ojców, nie mamy żadnych powiązań. I żadne bliższe relacje nie wchodzą i nie będą wchodzić w rachubę. Ani teraz, ani nigdy.
Próbuję mu zatem powiedzieć, żeby mnie zostawił, ale wówczas ląduję na czymś miękkim, a po chwili robi się ciasno i duszno – chyba zaczyna mi brakować powietrza – i odpływam.
Nie mogę otworzyć oczu, ale wiem, że dzieje się coś niedobrego. Czuję na sobie dotyk. Nie podoba mi się, choć nie jestem nawet pewna, czy rzeczywiście ktoś mnie dotyka. Próbuję dźwignąć ciężkie jak z ołowiu powieki, ale ani drgną. Naprawdę nie wiem, co jest grane, a jednocześnie przekonuję się, że nie jest to nic dobrego.
ROZDZIAŁ 3
LEO
Z nastaniem świtu czuję ogromne zmęczenie. Zamierzam wyłączyć silnik i odpocząć. Najpierw jednak wypada zobaczyć, co u niej, jak się miewa mój obiekt.
Schodzę pod pokład. „Typhon” nie należy do najmniejszych jachtów, ale pomimo wielu wygód – przestronnej łazienki, znajdującej się obok kajuty przeznaczonej do odpoczynku i relaksu, a także dodatkowego jacuzzi na pokładzie czy olbrzymiej, świetnie wyposażonej kuchni i baru – ma tylko jedną sypialnię. Nie narzekam, bo to oszczędza mi kłopotu. Zamierzam bowiem upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Rzucę okiem na mój obiekt, ocenię sytuację, a potem zwyczajnie zlegnę obok. Przecież nie będę spał na pokładzie. Łóżko to co innego niż kanapa. Poza tym na górnym pokładzie nie ma klimatyzacji, a w mojej ocenie słońce będzie dziś solidnie grzało.
Otwieram drzwi i patrzę na zwiniętą w kłębek, śpiącą w mojej koszuli na środku łóżka dziewczynę. Ma rozchylone usta i lekko zaróżowione policzki, a to oznacza, że zaczyna wracać do żywych. Musiałem przyznać sam przed sobą, że trochę mnie niepokoił widok jej nienaturalnie bladej skóry. Naprawdę wyglądała, jakby umarła. Gdyby nie miarowe tętno, pomyślałbym, że nie dożyje do rana. A przecież nie tego teraz chciałem.
Kładę się na brzegu łóżka, w ubraniu. Wiem, że powinienem najpierw wziąć prysznic, ale nie mam na to ani ochoty, ani nawet siły. Za sterem stałem calutką noc. Jestem wykończony. Przez moment patrzę jeszcze na śpiącą na wyciągnięcie ręki brunetkę. Teraz, w świetle dnia, wydaje mi się jeszcze ładniejsza niż wczoraj. Dostrzegam, że ma szlachetne rysy. Mały, prosty nos, ładnie zarysowany owal twarzy, długa, łabędzia szyja i naprawdę wydatne usta, choć nadal nie jestem pewien, czy nie są zasługą chirurga plastycznego. Do tego wachlarz czarnych rzęs, rzucających cienie na jej idealnie wyrysowane kości policzkowe. Nie byłbym facetem, gdybym nie spojrzał w dół, w stronę kilku niezapiętych guzików koszuli; podczas akcji w ogóle o tym nie myślałem. Teraz obejmowałem wzrokiem dość znaczący dekolt i krągłość jej małych, ale naprawdę kształtnych piersi. Tyłeczek też ma spoko – materiał koszuli był podwinięty na tyle, że mogłem podziwiać jej pośladki w całej krasie.
„Gdyby nie była jego córką – myślę, ziewając przeciągle. – Mógłbym się z nią nawet ostro zabawić”.
Musiałem być bardziej zmęczony, niż przypuszczałem, bo obudziłem się dość późno. Właściwie spałbym jeszcze, gdyby ze snu nie wyrwał mnie dziwny szmer. Początkowo zamierzam go zbagatelizować, ale kiedy nagle dociera do mnie, co oznacza, szybko otwieram oczy.
Vasiljewówna klęczy na brzegu łóżka i mierzy do mnie z mojej broni. Jestem zdezorientowany, może nawet wciąż śnię, ale jestem również pewien, że pistolet, który trzyma w trzęsących się dłoniach, należy do mnie. Musiała mi go wyjąć zza paska do spodni, kiedy spałem.
– Odłóż to – mówię po rosyjsku, a kiedy nie reaguje, dodaję w języku angielskim: – Odłóż, bo jeszcze zrobisz sobie krzywdę.
– Kim ty, kurwa, jesteś? – warczy i mruży gniewnie oczy. Nadal do mnie celuje.
Zaskakuje mnie, bo odpowiada po angielsku. Sądziłem, że córka rosyjskiego oligarchy raczej używa ojczystego języka. Pewnie w jego obecności musi.
– Odłóż broń – powtarzam. Czuję się niezbyt komfortowo, kiedy widzę jej minę i zaciskające się na pistolecie palce.
Wiele ryzykuję, ale siadam powoli na łóżku, a ona zaczyna wyraźnie panikować. To daje mi okazję, żebym ją zaskoczył. Spoglądam za jej plecy, zupełnie jakbym tam kogoś zauważył. Podziałało, bo zerka przerażona przez ramię. A mnie wystarcza ten ułamek sekundy. Rzucam się na nią i odbieram jej pistolet. Oczywiście próbuje mi to udaremnić, ale jestem od niej silniejszy, o czym zdaje się nie pomyślała. Obezwładniam ją, przewracając na plecy, i dłonią krępuję jej ręce nad głową, udaremniając ruchy. Zauważam blizny na obu nadgarstkach, ale w tej chwili nie zamierzam się nad tym zastanawiać, bo ona piszczy i rzuca się, choć przygniatam ją ciężarem własnego ciała. Ze mną nie ma żadnych szans. Wolną dłonią umieszczam pistolet za paskiem do spodni.
– Nie szarp się, a nic ci nie zrobię – próbuję mówić łagodnie.
Odruchowo przechodzę na polski, który znam doskonale, bo posługiwałem się nim przez lata, czym niewątpliwie zaskakuję dziewczynę.
Na myśl o przeszłości wzbiera we mnie gniew. Ledwie panuję nad żądzą. Patrzę na szyję Vasiljewówny. Jedną rękę wciąż mam wolną. I nadal mogę nie zdołać się powstrzymać.
– Puszczaj! – krzyczy i próbuje mnie kopnąć.
Dociskam ją mocniej do materaca, blokując biodrami jej uda.
Jest bardziej waleczna, niż przypuszczałem, bo nadal próbuje machać nogami, ale nie ma szans mnie trafić. Jest za słaba, a ja zbyt ciężki, żeby mnie odepchnęła na tyle mocno, by móc oddać mi cios.
– Puszczaj, zwyrolu! – wrzeszczy po polsku.
– Jak mnie nazwałaś? – pytam, nie dowierzając.
Ja, zwyrol? Większej głupoty w życiu nie słyszałem.
Nie odpowiada, a nawet sprawia wrażenie, jakby chwilowo skapitulowała, ale mogę przysiąc, że jak tylko ją puszczę, znów przystąpi do ataku.
Muszę przyznać, że nie doceniałem jej. Brałem ją za typową, rozpieszczoną, bogatą paniusię. A tymczasem okazała się prawdziwą kocicą. I niewątpliwie lubi pokazywać pazurki.
– Puszczę cię, ale najpierw ci coś pokażę – mówię, a kiedy znów mruży wściekle oczy, mam ochotę roześmiać jej się w twarz. Nie robię tego jednak, tylko sięgam do kieszeni spodni i wyjmuję telefon. Szybko odnajduję nagranie, ostatnie, które zrobiłem wczorajszego wieczoru. – Nie ja jestem zwyrolem – dorzucam z satysfakcją, a potem już tylko włączam odtwarzanie.
Obserwuję, jak patrzy w ekran mojego smartfona. Początkowo zdaje się niczego nie rozumieć, ale po chwili... Do jej niebieskich, niemal błękitnych oczu – dopiero teraz zauważam ich barwę – napływają łzy.
– Nadal uważasz mnie za zwyrola? – Kiedy czuję, że się poddaje, nieco rozluźniam uścisk. – Odpowiadaj!
Odwraca głowę. Ledwie panuje nad łzami, ale powstrzymuje się. Po chwili zbiera się w sobie i znów na mnie patrzy.
– Kim zatem jesteś? – pyta zdławionym głosem. Wciąż z ledwością powstrzymuje się od płaczu.
– Mam na imię Leo.
– Gówno mnie obchodzi, jak masz na imię! – wykrzykuje mi prosto w twarz.
Nie pojmuję tego. Sekundę temu sprawiała wrażenie, jakby miała się rozpłakać. Tymczasem...
– Chcę wiedzieć, kim jesteś!
– Twoim ochroniarzem – odpowiadam łagodnie, chociaż przez ułamek sekundy mam ochotę opowiedzieć jej o swoich najczarniejszych pragnieniach. Szybko jednak dochodzę do wniosku, że to głupi pomysł. Mogłaby na mnie donieść ojcu. Nie boję się go, ale póki mój nowy plan nie jest do końca dopracowany, chcę mieć Vasiljewa po swojej stronie. Przynajmniej na razie.
– Moimi ochroniarzami są Boris i Wowa – mówi, ponownie odwracając głowę.