Córka oligarchy - Katarzyna Mak - ebook + audiobook

Córka oligarchy ebook i audiobook

Katarzyna Mak

4,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Sonia to córka rosyjskiego oligarchy, przyzwyczajona do życia w luksusie. Jej ojciec jest człowiekiem zimnym i pozbawionym skrupułów, który umiejętności córki wykorzystuje dla własnych korzyści.
Leo to mściciel. Pochodzi z Włoch, służył w Legii Cudzoziemskiej. Po tym, jak jego żona umarła w okrutny sposób, poprzysiągł zemstę. Spisek, który opracowuje latami, doprowadza go do samego wroga. Leo staje się jednym z jego zaufanych ludzi – zatrudnia się w ochronie Vasiljewa. Los mu sprzyja: pewnego dnia mężczyźnie zostaje zlecone zastępstwo, na jedną noc staje się ochroniarzem córki znienawidzonego oligarchy. Nie waha się ani chwili. Korzystając z nadarzających się po sobie okazji, uprowadza Sonię. Teraz dzieli go zaledwie krok od upragnionej zemsty. Niestety Leo nie przewidział jednego: że zakocha się w swoim wrogu, który jest ofiarą własnego ojca.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 304

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 56 min

Lektor: Agata Skórska

Oceny
4,3 (86 ocen)
52
15
11
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
muckers

Całkiem niezła

Nie za specjalna . Brak emocji , wszystko dzieje się nagle ,brakuje napięcia . Nie ma prawdziwych uczuć ,są tylko zapewnienia .
20
wCzepkuUrodzona

Dobrze spędzony czas

Książka „Córka oligarchy” Katarzyny Mak zabiera nas do świata Sonii i Leo. Sonia ma dwadzieściasześć lat i jest patomorfologiem oraz trofeum swojego ojca. Jej życie od zawsze było kontrolowane. Wybiera się z Ivanem do klubu oraz przyjaciółmi. Nie wie o tym, że jest obserwowana przez Leo. Mężczyzna pochodzi z Włoch i pragnie zemsty. Zatrudnia się w ochronie Vasiljewa. Czy Sonia dokończy swoją specjalizację? Czy Leo zrealizuje swoją zemstę? Styl autorki przyciągnął mnie na dobre i chwilę dłużej poświęcę jej książkom. Czyta się je lekko i przyjemnie. Idealne na letnie i upalne dni.
10
Weronika8608

Całkiem niezła

nic specjalnego
10
grazynka-1709

Nie oderwiesz się od lektury

książka pełna emocji, treść książki trzyma w napięciu, ciekawoaści co dalej będzie jak potoczą się losy tych dwoje ludzi,czy wytrwają i czy uda się ułożyć normalne szczęśliwe życie . Polecam.
00
GosiaSyn

Nie oderwiesz się od lektury

Fajnie się czyta No ale koniec mnie zawiódł.
00

Popularność




Co­py­ri­ght © by Ka­ta­rzyna Mak Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023
Wy­dawca: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­cja: MAL­WINA KO­ZŁOW­SKA
Ko­rekta: JO­LANTA KU­CHAR­SKA, IRENA PIE­CHA / e-DY­TOR
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: MA­CIEJ SZY­MA­NO­WICZ
Zdję­cie na okładce: Shut­ter­stock
Skład i ła­ma­nie: MA­CIEJ SZY­MA­NO­WICZ
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67674-06-5
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.plfa­ce­book.com/wy­daw­nic­two­lunain­sta­gram.com/wy­daw­nic­two­luna
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Bo sa­mot­ność jest naj­gor­szym,

co może czło­wieka spo­tkać w ży­ciu...

PRO­LOG

Póź­niej...

LEO

Na­prawdę nie wiem, co o tym wszyst­kim my­śleć. Sy­tu­acja za­czyna mnie prze­ra­stać. Mia­łem plan. Ukła­da­łem go la­tami. Był do­pra­co­wany w każ­dym de­talu, a te­raz ża­den ele­ment mo­jej stra­te­gicz­nej ukła­danki zu­peł­nie nie pa­suje do reszty. Oczy­wi­ście na­dal pra­gnę jej nie­na­wi­dzić. Zu­peł­nie jak wtedy, za­nim ją po­zna­łem, kiedy tylko ją so­bie wy­obra­ża­łem. Gdy za­sta­na­wia­łem się, jaka jest, co lubi ro­bić, a czego nie; gdy wy­obra­ża­łem so­bie, że ją pie­przę, za­ci­ska­jąc palce na jej gar­dle. Ale te­raz, z każ­dym ko­lej­nym dniem, z każdą upły­wa­jącą go­dziną i mi­nutą ta nie­na­wiść słab­nie. W za­cho­wa­niu Soni wi­dzę bo­wiem coś, na co nie by­łem przy­go­to­wany. A może tylko to so­bie wy­obra­zi­łem? Prze­cież So­nia nie mówi ni­czego wprost, a ja na­wet nie za­daję py­tań. Żyję jed­nak dość długo, by mieć ab­so­lutną pew­ność, że ona rów­nież jest ofiarą tego psy­chola... Swo­jego ojca.

Zu­peł­nie nie wiem, co ro­bić. Wiem tylko tyle, że So­nia, córka oli­gar­chy, któ­rego tak nie­na­wi­dzę, jest za­równo ofiarą, jak i ka­tem w tej sa­mej skó­rze.

SO­NIA

Wish I co­uld, I co­uld’ve said go­od­bye

I wo­uld’ve said what I wan­ted to

Maybe even cried for you

If I knew it wo­uld be the last time

I wo­uld’ve broke my he­art in two

Tryin’ to save a part of you

Don’t wanna feel ano­ther to­uch

Don’t wanna start ano­ther fire

Don’t wanna know ano­ther kiss

No other name fal­lin’ off my lips

Don’t wanna give my he­art away

To ano­ther stran­ger

Or let ano­ther day be­gin

Won’t even let the sun­li­ght in

No, I’ll ne­ver love again

I’ll ne­ver love again, oh, oh, oh, oh[1]

– Ty pła­czesz? – Leo od­suwa się ode mnie nie­znacz­nie i mi się przy­gląda. Wciąż po­ru­szamy się w tańcu, ale on te­raz na mnie pa­trzy.

Za­czy­nam ża­ło­wać, że na­mó­wi­łam go na to wyj­ście. Na swoje uspra­wie­dli­wie­nie mogę tylko po­wie­dzieć, że mia­łam dość ży­cia w klatce. Chcia­łam znów po­czuć się wolna. Choćby na krótką chwilę. I wresz­cie czuję tę swoją upra­gnioną wol­ność, a ko­la­cja i tańce to jej część. Można by rzec, że za­cho­wuję się jak daw­niej. Tylko ta cho­lerna pio­senka mnie roz­czu­liła. Jej słowa...

Chry­ste, już dawno ni­czym się tak nie wzru­szy­łam.

– Nie – za­prze­czam szybko. – Coś mi wpa­dło do oka.

Oczy­wi­ście nie mogę wy­znać mu prawdy. Nie chcę, żeby stał się świad­kiem mo­jej nie­mocy. Ni­gdy nie by­łam słaba i nie chcę za taką ucho­dzić. Zwłasz­cza w jego oczach.

ROZ­DZIAŁ 1

Kilka ty­go­dni wcze­śniej...

LEO

Pa­trzę na wi­jącą się w tańcu dziew­czynę. Jest piękna. Ciemne i dłu­gie, się­ga­jące po­ślad­ków włosy, ładna i chyba nie­zesz­pe­cona za­bie­gami me­dy­cyny es­te­tycz­nej bu­zia, choć usta są dość wy­datne. Reszta wy­gląda jed­nak bez za­rzutu, na­tu­ral­nie, co ostat­nimi czasy wi­dzi się ra­czej rzadko. Poza tym dziew­czyna ma dłu­gie, się­ga­jące aż po szyję nogi, smu­kłą ta­lię i fajne piersi, choć oso­bi­ście pre­fe­ruję nieco więk­sze roz­miary. W tym czar­nym to­pie ze złotą apli­ka­cją Ca­lvina Kle­ina pre­zen­tują się jed­nak na­prawdę za­chę­ca­jąco. Poza tym la­ska jest rze­czy­wi­ście cho­ler­nie sek­sowna. Jej kształtne po­śladki opina czarna, krótka skó­rzana spód­niczka. Ca­ło­ści do­peł­niają złote, nie­bo­tycz­nie wy­so­kie szpilki. Wy­glą­dają na dro­gie, jakby kosz­to­wały co naj­mniej kil­ka­na­ście ty­sięcy... do­la­rów. Cóż, cał­kiem praw­do­po­dobne, że fak­tycz­nie tak jest.

Przez mo­ment za­sta­na­wiam się nad za­mó­wie­niem cze­goś moc­niej­szego, ale uznaję, że le­piej za­cho­wać trzeź­wość, i biorę piwo. Mam do zre­ali­zo­wa­nia plan, który wy­maga ode mnie wy­jąt­ko­wej ostroż­no­ści, a jak wia­domo, zde­cy­do­wa­nie le­piej my­śli się z czy­stą głową.

Po­now­nie zer­kam na par­kiet. Dziew­czyna wi­ruje w tańcu wraz z kil­koma ba­wią­cymi się z nią la­skami. Tań­czą w gru­pie, kręcą bio­drami, uśmie­chają się. Ona rów­nież; spra­wia wra­że­nie na­prawdę wy­lu­zo­wa­nej. Ko­lejny raz mu­szę przy­znać, że zde­cy­do­wa­nie le­piej wy­gląda na żywo niż na zdję­ciach. Kiedy zo­ba­czy­łem ją po raz pierw­szy, wzią­łem ją za ty­pową ku­jonkę. Na tam­tych kilku fo­to­gra­fiach spra­wiała wra­że­nie zbyt po­waż­nej jak na swój wiek. Miała na no­sie oku­lary w czar­nych opraw­kach i cia­sny, wy­soki kok na czubku głowy. Nie je­stem może szcze­gól­nym znawcą, ale wy­da­wało mi się, że dwu­dzie­sto­pa­ro­latki na ogół wy­glą­dają ina­czej. Pew­nie dla­tego po­my­śla­łem wów­czas, że za taką przy­kładną pan­nicę pra­gnie ucho­dzić w oczach ojca. Ła­twiej od­gry­wać przy­kładną có­reczkę ta­tu­sia, niż być nią w rze­czy­wi­sto­ści. A je­śli rze­czy­wi­ście jest nu­dziarą? W końcu do nie­dawna stu­dio­wała me­dy­cynę...

Panidok­tor.

Te­raz jed­nak, im dłu­żej na nią pa­trzę i przy­glą­dam się jej w tańcu, do­cho­dzę do wnio­sku, że może to być kwe­stia nu­dziar­skiego wy­glądu. Oku­lary może no­sić tylko dla szpanu, jak więk­szość mło­dych ko­biet, które ma­nia­kal­nie wrzu­cają sel­fie na In­sta­grama. Jak dla mnie – to zu­peł­nie bez sensu, ale nie za­mie­rzam tym so­bie za­przą­tać głowy. Być może je­stem za stary, by zro­zu­mieć pewne sprawy. Nie mam już prze­cież dwu­dzie­stu lat.

Po­cią­gam ko­lejny łyk piwa. Wi­dzę, jak do tań­czą­cych dziew­czyn pod­cho­dzi chło­pak – to­wa­rzysz jed­nej z nich. Przy­nosi im drinki ze słomką, czym wzbu­dza we mnie pewne po­dej­rze­nia. Al­ko­hol z re­guły pija się przy ba­rze, przy sto­liku lub w wy­na­ję­tej loży, a nie na środku par­kietu. Może się mylę, ale na mo­ich oczach praw­do­po­dob­nie do­cho­dzi do prze­stęp­stwa. Nie po­wi­nie­nem jesz­cze re­ago­wać, ale po­sta­na­wiam wzmóc czuj­ność. W końcu to leży w za­kre­sie mo­ich służ­bo­wych obo­wiąz­ków. To moja praca.

Ob­ser­wuję roz­wój wy­da­rzeń. Udaję, że są­czę piwo, choć zu­peł­nie stra­ci­łem na nie ochotę. Tym­cza­sem dziew­czyny chęt­nie się­gają po wy­so­kie szklanki. Tylko dłu­go­włosa bru­netka od­ma­wia. Uśmie­cham się nie­znacz­nie i lekko ki­wam głową z uzna­niem, nie spusz­cza­jąc wzroku z obiektu mo­jego za­in­te­re­so­wa­nia. W klu­bie jest gło­śno, ale sie­dzę na tyle bli­sko ba­wią­cych się dziew­czyn, że udaje mi się do­sły­szeć strzępki ich roz­mowy. Bru­netka po raz ko­lejny od­ma­wia chło­pa­kowi, który ją na­ga­buje. Twier­dzi, że już sporo wy­piła, a ju­tro ma dy­żur. Ale jej ko­lega wy­daje się bar­dzo prze­ko­nu­jący.

– No nie daj się pro­sić. To ostatni, przy­się­gam. – Bije się w pierś. Uśmie­cha się do niej i pod­suwa jej drinka ze słomką.

Bru­netka prze­wraca oczami i ulega.

– Okej, ale to już na­prawdę ostatni. A po­tem od­wie­ziesz nas do domu.

– Się wie! – od­po­wiada ko­leś jak dla mnie zbyt ra­do­snym to­nem, a po­tem czeka, jakby chciał się upew­nić, czy dziew­czyna na pewno wy­pije al­ko­hol.

Bru­netka nie­mal dusz­kiem opróż­nia za­war­tość szklanki. Po­stę­puje mało roz­sąd­nie, sama się prosi o kło­poty. Są­dzi­łem, że ta­kie jak ona są roz­waż­niej­sze.

***

Idę za nimi nie­zau­wa­żony. Ten wy­chu­chany ty­pek i kilku jego ko­le­gów wy­glą­da­ją­cych na ma­jęt­nych pa­ni­czy­ków wy­pro­wa­dzają pi­jane dziew­czyny z klubu. Wśród nich jest także bru­netka, któ­rej dziś mam strzec. Do­sta­łem ja­sne wy­tyczne: „Pil­nuj jej, ale nie prze­sa­dzaj z ochroną. Ob­ser­wuj, ale nie bądź na­chalny. Bądź tuż za nią, ale się nie na­rzu­caj”.

Ob­ser­wuję więc.

Każdy z męż­czyzn pro­wa­dzi swoją zdo­bycz. Jest ich ośmioro. Czte­rech chło­pa­ków i cztery dziew­czyny. Z po­zoru wy­glą­dają na zwy­czajne pary. Chłopcy tu­lący swoje dziew­czyny, które prze­sa­dziły z al­ko­ho­lem, zwłasz­cza w ta­kim miej­scu, to ża­den nad­zwy­czajny wi­dok. Ale nie dla mnie. Ja je­stem pe­wien, że to pu­łapka.

Za­cho­wu­jąc dy­stans – kryję się za jed­nym z aut te­re­no­wych – nie spusz­czam ich z oka. Pod­cho­dzą do sa­mo­chodu. Jest pię­cio­oso­bowy. Za­cho­dzę więc w głowę, jak się w nim zmiesz­czą. Kiedy je­den z męż­czyzn otwiera tylne drzwi, na par­kingu zja­wia się ja­kaś przy­pad­kowa ko­bieta. Za­ga­duje ich, a ja wy­tę­żam słuch. Nie­zna­joma pyta, czy wszystko w po­rządku. Męż­czy­zna za­pew­nia ją, że w naj­lep­szym, po czym na­mięt­nie ca­łuje bru­netkę. We­dług mnie robi to zbyt osten­ta­cyj­nie, ale czar­no­skóra ko­bieta w śred­nim wieku, która jesz­cze kilka se­kund temu za­in­te­re­so­wała się pi­ja­nymi dziew­czy­nami, mru­czy coś pod no­sem, a na­stęp­nie od­cho­dzi. Dała się na­brać.

„Szkoda – my­ślę. – Gdyby nie­któ­rzy lu­dzie byli tro­chę by­strzejsi i w porę re­ago­wali, można by unik­nąć wielu nie­szczęść”.

Nie ana­li­zuję tego dłu­żej, tylko ob­ser­wuję roz­wój wy­pad­ków. Męż­czyźni, ko­rzy­sta­jąc z oka­zji, że chwi­lowo na par­kingu nie ma ży­wej du­szy, wpy­chają dziew­czyny na tylne sie­dze­nie i szybko za­trza­skują drzwi. Sa­mo­chód ma przy­ciem­niane szyby, więc te­raz już nikt ni­czego nie za­uważy. Poza tym dziew­czyny naj­pew­niej cał­kiem stra­ciły kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią, bo nie pro­te­sto­wały. Pa­trzę jesz­cze, jak dwóch męż­czyzn wraca do klubu, a po­zo­stali dwaj sia­dają z przodu i od­jeż­dżają.

Roz­glą­dam się i spraw­dzam te­ren. Jest czy­sto. Jesz­cze raz upew­niam się, czy nikt mnie nie ob­ser­wuje, a na­stęp­nie wska­kuję do swo­jego auta i ru­szam za nimi.

***

Tak jak przy­pusz­cza­łem, chło­paki nie mają czy­stych za­mia­rów. Opusz­czają ści­słe cen­trum i do­cie­rają na pe­ry­fe­rie Lon­dynu. Spo­dzie­wam się, że za chwilę moim oczom ukaże się ja­kiś po­dej­rzany mo­tel, w któ­rym za pie­nią­dze można ku­pić na­wet mil­cze­nie, i... się nie mylę. Auto za­trzy­muje się przed cią­giem par­te­ro­wych ba­ra­ków. Ja par­kuję znacz­nie da­lej. Nie mogą mnie zo­ba­czyć, jesz­cze nie te­raz.

Wy­ska­kuję z sa­mo­chodu i ukry­wam się za jed­nym z drzew. Tylne drzwi tam­tego auta otwie­rają się i jedna dziew­czyna wy­pada na chod­nik. Chyba jest nie­przy­tomna. Nie wiem na­wet, czy żyje, ale w za­sa­dzie nie ob­cho­dzi mnie to aż tak bar­dzo. Nie po to tu przy­je­cha­łem, żeby niań­czyć któ­rąś z tych pu­stych pa­niuś. Je­stem tu, bo moim za­da­niem jest dziś chro­nić obiekt, a ten na­dal znaj­duje się we wnę­trzu po­jazdu. Na ni­kim in­nym mi nie za­leży.

Wi­dzę, że je­den z chło­pa­ków pod­nosi nie­przy­tomną la­skę, a po­tem bie­rze ją na ręce i nie­sie w stronę ba­raku. Drugi w tym cza­sie zaj­muje się jej ko­le­żanką. Na mo­ment męż­czyźni zni­kają w po­koju mo­te­lo­wym, więc za­sta­na­wiam się, czy nie by­łoby pro­ściej pod­kraść się do sa­mo­chodu i po pro­stu zwi­nąć stam­tąd obiekt. Ale coś każe mi zo­stać. Nie wiem, może zro­biło mi się żal po­zo­sta­łych trzech na­iw­nych la­sek? A może nie po­zwa­lają mi na to resztki przy­zwo­ito­ści? Za­bie­ra­jąc tylko jedną z dziew­czyn, ska­zał­bym po­zo­stałe na ła­skę tych mło­dych opry­chów...

Męż­czyźni wra­cają na­prawdę szybko. Wy­cią­gają z auta po­zo­stałe dwie dziew­czyny, w tym mój obiekt, a na­stęp­nie zni­kają za drzwiami lo­kum. Do­strze­gam, że świa­tło, które wcze­śniej pa­liło się w przed­sionku, zga­sło. Po chwili jed­nak znów roz­bły­ska mdła po­świata. Żeby zo­rien­to­wać się w sy­tu­acji, mu­szę szybko zna­leźć się po dru­giej stro­nie bu­dynku, gdzie za­pewne znaj­dują się strefa ta­ra­sowa i ogród dla go­ści. Mam ra­cję, a do tego szczę­ście mi sprzyja, bo te ol­brzy­mie buksz­pany, które mają za­pew­niać pry­wat­ność miesz­kań­ców, na­prawdę zbyt długo nie były trak­to­wane no­ży­cami ogro­do­wymi. Dzięki temu i ja staję się pra­wie zu­peł­nie nie­wi­doczny.

Prze­dzie­ram się przez gę­sty zie­lony mur i spo­glą­dam w okna, w któ­rych rze­czy­wi­ście pali się świa­tło. Do­strze­gam za­rysy po­staci. Pod­cho­dzę bli­żej. Wi­dzę, że na łóżku leżą dwie dziew­czyny, więc ko­lejne dwie, a wła­ści­wie ich zwłoki, lą­dują na pod­ło­dze i na fo­telu. Na tym ostat­nim spo­czywa mój obiekt.

Wyj­muję spluwę. Chcę być go­towy do dzia­ła­nia. Oczy­wi­ście mógł­bym tam pójść i za­koń­czyć to od razu, ale wolę jesz­cze tro­chę po­cze­kać. Mam w tym pe­wien in­te­res. Poza tym ży­cie mnie na­uczyło, że nie na­leży się zbyt­nio spie­szyć.

Pa­trzę, jak tych dwóch ty­pów zdej­muje ubra­nia z le­żą­cych na łóżku dziew­czyn. Obie nie dość, że są pi­jane, to chyba jesz­cze na­fa­sze­ro­wane ja­kimś gów­nem, bo na­dal kom­plet­nie nie re­agują. Nie sta­wiają żad­nego oporu, gdy ich ko­le­dzy roz­bie­rają je do naga. Kiedy koń­czą, sami się roz­bie­rają i od razu przy­stę­pują do za­bawy. Ob­ser­wuję z od­razą, jak roz­chy­lają im usta, a po­tem wpy­chają swoje na­bu­zo­wane ku­tasy pro­sto do ich gar­deł. La­ski na­wet nie re­agują, a chło­paki przy­bi­jają so­bie piątki i za­czy­nają je pie­przyć.

„Kurwa – prze­kli­nam w my­ślach. – To chore. To tak, jakby za­ba­wiać się z tru­pem”.

Nie je­stem zwy­rod­nial­cem; za­sta­na­wiam się, czy tego nie prze­rwać. Po­wstrzy­muję się jed­nak. Mu­szę wy­ko­nać plan, choć do nie­dawna wy­glą­dał zu­peł­nie ina­czej. Stoję więc za oknem i tylko się przy­glą­dam.

Je­den z chło­pa­ków zmie­nia po­zy­cję. Opusz­cza roz­chy­lone usta swo­jej ofiary i pod­cho­dzi do niej z dru­giej strony. Zsuwa ją na brzeg łóżka, a po­tem unosi jej nogi, kła­dzie je so­bie na ra­mio­nach i wcho­dzi w nią. Dziew­czyna zdaje się po­ru­szać – jej po­kaźny biust fa­luje pod wpły­wem jego ru­chów – ale ja wiem, że na­dal jest nie­przy­tomna. Je­stem też prze­ko­nany, że ju­tro nic nie bę­dzie pa­mię­tała. Jak każda z nich. Bez wy­jątku.

Prze­no­szę wzrok na dru­giego typka. On także wyj­muje swo­jego fiuta z ust nie­świa­do­mej blon­dynki. Pew­nie za mo­ment za­cznie się za­ba­wiać w po­dobny spo­sób jak jego ko­lega, ale na­gle zmie­nia obiekt za­in­te­re­so­wa­nia. Bie­rze ku­tasa do ręki, ma­suje go, po czym pod­cho­dzi do le­żą­cej na fo­telu bru­netki. Na mo­ment wstrzy­muję od­dech. Nie wiem, co ro­bić. Cze­kać czy dzia­łać? De­cy­duję się na opcję nu­mer je­den, choć od­ru­chowo prze­ła­do­wuję broń. Czuję bu­zu­jącą w ży­łach ad­re­na­linę, która mie­sza się z dziwną obawą. Pa­trzę, jak ko­leś zbliża przy­ro­dze­nie do twa­rzy bru­netki. Bez­sze­lest­nie po­stę­puję więc parę kro­ków do przodu, ale na­dal po­zo­staję w ukry­ciu. Na szczę­ście gów­niarz na­gle re­zy­gnuje z po­my­słu we­tknię­cia swo­jego członka do ust bru­netki i za­miast tego za­czyna ją roz­bie­rać. Znów wstrzy­muję od­dech, a tętno mi przy­spie­sza. Wi­dzę, że za­czyna od stóp. Po­zbywa się jej szpi­lek, od­rzuca je za sie­bie.

„Dziwne – my­ślę. – Do ne­kro­fila i zbo­czeńca mi da­leko, ale gdy­bym był na jego miej­scu, zo­sta­wił­bym buty. Ko­biece stopy w szpil­kach oparte na ra­mio­nach to cał­kiem pod­nie­ca­jący wi­dok...”

Ale nie je­stem na jego miej­scu, a dziew­czyna, z któ­rej ten oprych wła­śnie zdej­muje ko­lejne czę­ści ubra­nia, jest je­dy­nie... moim obiek­tem. Po­zo­staje mi za­tem dzia­łać. Ze­msta prze­cież sma­kuje tak słodko.

Kiedyobiekt jest już zu­peł­nie nagi, zbli­żam się do drzwi bal­ko­no­wych, które są uchy­lone. Wolną ręką się­gam po te­le­fon, uru­cha­miam ka­merę i za­czy­nam na­gry­wać.

„Nie­zły fuk­siarz ze mnie – my­ślę z sa­tys­fak­cją. – Obej­dzie się bez ha­łasu tłu­czo­nego szkła”.

Po­py­cham ostroż­nie jedno ze skrzy­deł i zu­peł­nie nie­zau­wa­żony wcho­dzę do środka. Przez mo­ment stoję jesz­cze za ciężką ko­tarą i ob­ser­wuję roz­wój wy­da­rzeń. Chłop­taś sto­jący przy obiek­cie znów bie­rze ku­tasa do ręki. Po­ciera go i po­ru­sza bio­drami. Na­stęp­nie klęka obok fo­tela i zsuwa dziew­czynę, która za­czyna mam­ro­tać. Nie je­stem pe­wien, czy to jej beł­ko­tliwy, acz­kol­wiek pro­te­stu­jący głos po­wo­duje, że za­czy­nam kon­tak­to­wać, ale tak wła­śnie się dzieje. Cho­wam te­le­fon i wpa­dam do środka, a na­stęp­nie kolbą pi­sto­letu walę zdez­o­rien­to­wa­nego zbo­czeńca. Upada jak długi na pod­łogę, wprost pod moje nogi. Nie za­mie­rzam go za­bi­jać, ale tego dru­giego nie­stety już mu­szę. Na mój wi­dok od­ska­kuje bo­wiem od nie­przy­tom­nej dziew­czyny, którą jesz­cze se­kundę temu po­su­wał, i sięga do swo­ich spodni, które leżą na łóżku. Nie je­stem pe­wien, czy ma broń, ale nie mam ochoty się o tym prze­ko­ny­wać. Ty­pek otrzy­muje pre­cy­zyjny strzał pro­sto w głowę, więc szybko do­łą­cza do le­żą­cego na pod­ło­dze ogłu­szo­nego ko­legi. Spo­glą­dam na swój obiekt. Po­ru­sza się, ale na­dal ma za­mknięte oczy. Chyba za­czyna kon­tak­to­wać, bo nie­udol­nie pró­buje złą­czyć uda, choć nie ma na to dość siły, i tylko po­ru­sza pal­cami rąk. Za­mie­rzam jej po­móc, ale naj­pierw z kie­szeni spodni jed­nego z gwał­ci­cieli wyj­muję te­le­fon i dzwo­nię na nu­mer alar­mowy, po czym po­daję je­dy­nie ad­res. Prze­cież nie mogę w ta­kim sta­nie zo­sta­wić po­zo­sta­łych trzech dziew­czyn. Czy mam wy­rzuty su­mie­nia, że nie po­mo­głem im wcze­śniej? Tak, bo po­mimo że przez lata kar­mi­łem się nie­na­wi­ścią, nie za­mie­niła mnie ona w po­twora.

To nie­od­po­wiedni mo­ment, żeby ubie­rać bru­netkę, więc prze­kła­dam obiekt przez ra­mię, a po­tem ru­szam do wyj­ścia. Nie mam zbyt wiele czasu, więc nie silę się na dys­kre­cję i wy­cho­dzę głów­nymi drzwiami.

Z od­dali sły­chać już sy­reny, mu­szę się po­spie­szyć.

SO­NIA

Je­stem zła na ojca, że tak mnie kon­tro­luje, choć w pew­nym sen­sie na­wet go ro­zu­miem. Wiem, że chce mnie chro­nić, ale nie poj­muję, dla­czego ska­zuje mnie na ta­kie ży­cie. Od za­wsze de­cy­do­wał o wszyst­kim. Wy­bie­rał mi przy­ja­ciół, szkoły, a cza­sem na­wet ciu­chy, w ja­kie mam się ubrać. Działo się tak na ogół wtedy, kiedy do na­szego domu miał przyjść ja­kiś ważny gość. Wów­czas oj­ciec chwa­lił się mną. Do­słow­nie. Nie czu­łam się jego uko­chaną có­reczką, jak mie­wał w zwy­czaju mnie na­zy­wać, ale jak tro­feum. Tak, to wła­ściwe okre­śle­nie. By­łam jego tro­feum, zdo­by­czą, którą szczy­cił się przed in­nymi. Pa­mię­tam, że le­d­wie skoń­czy­łam pięć lat, a on przed ludźmi z branży przed­sta­wiał mnie jako przy­szłą, nie­zwy­kle ce­nioną i bez­względną pa­nią dok­tor. Wtedy jesz­cze nie ro­zu­mia­łam zna­cze­nia jego słów, a gdy pod­ro­słam, ostat­nie z tych za­pa­da­ją­cych w pa­mięć okre­śleń bra­łam za zwy­kłe prze­ję­zy­cze­nie. Do­piero po la­tach od­kry­łam, co oj­ciec miał na my­śli... Oczy­wi­ście kiedy to do mnie do­tarło, pró­bo­wa­łam mu wy­tłu­ma­czyć, że nie za­mie­rzam speł­niać jego ocze­ki­wań, ale oj­ciec był na­prawdę god­nym prze­ciw­ni­kiem. A kiedy mu się sta­wia­łam, umiał spro­wa­dzić mnie do par­teru. Od­ci­nał mnie od kasy, cza­sem na­wet gro­ził. Tak, był w tym na­prawdę do­bry. Pew­nego razu po­wie­dział mi wprost, że je­śli nie będę ro­biła tego, czego on chce, skoń­czę jak moja matka. Nie po­zna­łam jej, ale to i owo o niej sły­sza­łam. Jak się oka­zało po la­tach – wię­cej niż po­win­nam.

***

Kro­je­nie zwłok nie jest moją ulu­bioną czyn­no­ścią, ale czego nie robi się dla ojca. Zwłasz­cza ta­kiego ojca.

Pa­trzę na młodą ko­bietę le­żącą na me­ta­lo­wym stole. Ma góra trzy­dzie­ści lat. Jej ży­cie na­gle zga­sło ni­czym pło­mień świecy zdmuch­nięty przez silny po­ryw wia­tru. Za­nim we­zmę do rąk skal­pel, przy­glą­dam się jej. To blon­dynka. Ma, a ra­czej... miała ładną syl­wetkę. Zgrabna, o dłu­gich no­gach i ład­nie umię­śnio­nych łyd­kach, co może świad­czyć o tym, że lu­biła cho­dzić w szpil­kach. Ko­bieta ma też smu­kłe ra­miona i piękne dło­nie, z nie­zwy­kle dłu­gimi, ide­al­nymi pal­cami, stwo­rzo­nymi do gry na for­te­pia­nie albo in­nym in­stru­men­cie. Przy­glą­dam się jej uważ­niej i za­sta­na­wiam się przez chwilę, czy rze­czy­wi­ście grała. Za­raz po­tem po­rzu­cam te roz­wa­ża­nia, choć nie prze­czę, że kiedy pod­daję ana­li­zom tak przy­ziemne sprawy, na ogół jest mi tro­chę ła­twiej pra­co­wać. Za­nim do­tknę ostrzem skal­pela jej zim­nej, bla­dej skóry, jesz­cze raz oce­niam jej ciało. Ko­bieta ma piękny, dość oka­zały biust. Ja, od­kąd za­czę­łam doj­rze­wać, stale za­zdrosz­czę dziew­czy­nom hoj­niej ob­da­rzo­nym przez na­turę. Nie­stety szczę­ście mi nie do­pi­sało i no­szę rap­tem sie­dem­dzie­siąt pięć B. Moje ko­le­żanki żar­tują ze mnie; mó­wią, że mój biust wcale nie jest naj­mniej­szy. Lola, którą prze­zy­wamy Lo­litką, a która ma ogromne ba­lony, su­ge­ruje, że po­win­nam go so­bie po­więk­szyć. Fakt, stać mnie na to, ale jed­no­cze­śnie wiem, że taki za­bieg wiąże się z ry­zy­kiem. Nie ro­bię więc nic, sta­ram się je­dy­nie za­ak­cep­to­wać sie­bie. Poza tym fa­ce­tom, z któ­rymi cza­sem sy­piam, roz­miar mo­ich piersi ja­koś spe­cjal­nie nie prze­szka­dza, więc nie za­mie­rzam tego zmie­niać. Nic na siłę.

Zer­kam na twarz de­natki. Po­mimo kilku głęb­szych zmarsz­czek i nie­na­tu­ral­nej bla­do­ści skóry na­dal jest piękna. Ma mały za­darty nos, owalną, sy­me­tryczną twarz i ładne usta. Uno­szę wargę; po­kryte bon­din­giem zęby też są w po­rządku, w nie­na­ru­szo­nym sta­nie. Wi­dy­wa­łam już różne uzę­bie­nie. Z re­guły za­glą­dam w usta de­na­tów; do­kładne oglę­dziny bar­dzo po­ma­gają mi po­tem w pracy.

Czas na wa­ginę. Cóż, każda niby taka sama, ale na swój spo­sób inna. Wa­gina tej ko­biety nie wy­róż­nia się ni­czym od tych, któ­rych stan oce­nia­łam, ale resztki wy­pły­wa­ją­cego z niej na­sie­nia świad­czą o tym, że na chwilę przed śmier­cią upra­wiała seks. Do mnie na­leży spraw­dze­nie wszyst­kiego i usta­le­nie, co było przy­czyną zgonu, zwłasz­cza że ciało nie nosi żad­nych śla­dów do­wo­dzą­cych prze­mocy. A i ta­kie wi­dzia­łam. Nie­raz.

Po po­bież­nej oce­nie za­ta­piam skal­pel w klatce pier­sio­wej zmar­łej ko­biety. Mam na­dzieję, że za chwilę do­wiem się, jak umarła.

***

A więc to był za­wał.

„Dziwne – my­ślę w du­chu. – Rze­komo ni­gdy nie cho­ro­wała na serce”.

Próbki krwi, które po­bra­łam do ana­lizy, miały roz­wiać moje wąt­pli­wo­ści i po­twier­dzić przy­pusz­cze­nia. We­dług mnie – ktoś ją otruł. To była cał­kiem moż­liwa hi­po­teza. Blon­dynka wy­ko­ny­wała bo­wiem naj­star­szy za­wód świata i ob­ra­cała się w bar­dzo nie­bez­piecz­nym to­wa­rzy­stwie. A tam pa­nują zu­peł­nie inne re­guły niż w nor­mal­nej rze­czy­wi­sto­ści. Znam się na tym...

***

Po­trze­buję roz­rywki. Ale wcale nie cho­dzi mi o fa­ceta – nie mam ochoty na seks. Chcę się je­dy­nie na­pić, ro­ze­rwać. Naj­le­piej w klu­bie, na par­kie­cie. Mu­szę za­po­mnieć...

To jed­nak nie wi­dok pro­sty­tutki tak mnie prze­czoł­gał emo­cjo­nal­nie. Kiedy mia­łam już opusz­czać pro­sek­to­rium, przy­nie­siono zwłoki dziecka. Chło­piec miał rap­tem trzy lata. We­dług ofi­cjal­nej wer­sji „ugo­to­wał się”. Żyw­cem. Jego oj­ciec za­po­mniał o nim i zo­sta­wił go w na­grza­nym sa­mo­cho­dzie. Gdy się zo­rien­to­wał, co nie­umyśl­nie spo­wo­do­wał, za­strze­lił się.

Nie wie­rzę w ta­kie bred­nie. Zbyt wiele już wi­dzia­łam, za dużo wiem. W końcu po­cho­dzę z ta­kiego sa­mego świata co rze­komy sa­mo­bójca.

Nie je­stem pie­przo­nym mię­cza­kiem i nie pła­czę bez po­wodu, ale ten je­den raz nie po­tra­fię się po­wstrzy­mać i łkam nad lo­sem tego bied­nego dziecka.

***

Al­ko­hol po­trafi zdzia­łać cuda. Wresz­cie czuję to­talny luz. Tego było mi trzeba. Piję i tań­czę. Tań­czę i piję, słu­cha­jąc mu­zyki i chi­chotu to­wa­rzy­szą­cych mi ko­le­ża­nek. Pa­trzę na ba­wią­cych się wo­kół lu­dzi. Jest mi do­brze. Młody Iwa­now tro­chę mi się na­rzuca, ale przy­wy­kłam. Ten mło­kos – chło­pak ma dwa­dzie­ścia sześć lat, czyli do­kład­nie tyle samo co ja, a za­cho­wuje się jak gów­niarz – wciąż na­ma­wia mnie do pi­cia, choć ja mam już dość. W końcu ule­gam jego na­mo­wom. Ostatni raz. A po­tem wrócę do domu – to po­sta­no­wione.

ROZ­DZIAŁ 2

LEO

Moja do­bra passa zdaje się nie mieć końca. Kiedy wy­jeż­dżamy z par­kingu, a po­tem od­da­lamy się na tyle, że wresz­cie mogę wy­jąć z kie­szeni te­le­fon i za­dzwo­nić, szybko do­wia­duję się cze­goś, przez co mu­szę zu­peł­nie zmie­nić do­tych­cza­sowy plan. Czy je­stem z tego po­wodu za­do­wo­lony? Ciężko po­wie­dzieć. Ale mu­szę przy­znać, że na pewno robi się cie­ka­wiej.

– Li­czę, że masz dziew­czynę? – sły­szę w słu­chawce.

Da­nił wy­daje się mocno za­nie­po­ko­jony.

– Tak – rzu­cam je­dy­nie, zer­ka­jąc przez ra­mię na na­gie, wciąż bez­władne ciało le­żące na tyl­nym sie­dze­niu.

– Na nad­brzeżu, w por­cie, za­cu­mo­wany jest jacht – in­for­muje mnie czło­wiek Va­sil­jewa. – Od­najdź „Ty­phona” i nie­zwłocz­nie wy­płyń­cie z portu. To po­le­ce­nie sa­mego szefa.

„Po­le­ce­nie sa­mego szefa – po­wta­rzam w my­ślach. – Szkoda, że nikt nie za­pyta, czy w ogóle umiem ste­ro­wać tym dzia­do­stwem”.

Na szczę­ście mam do­świad­cze­nie i w tej dzie­dzi­nie. Nie­mniej to nie roz­kaz sa­mego szefa tak bar­dzo mnie dziwi. Nie umiem po­jąć jed­nego: Czy stary Va­sil­jew ma pełną świa­do­mość tego, co spo­tkało jego córkę?

Po­sta­na­wiam się tego do­wie­dzieć. Wkrótce. Te­raz, żeby nie wzbu­dzać po­dej­rzeń, mu­szę na­le­ży­cie wy­ko­ny­wać wszyst­kie po­le­ce­nia i roz­kazy.

– Mó­wisz po­waż­nie? – py­tam, uda­jąc za­sko­czo­nego, a na­wet nieco nie­pew­nego.

Chcę zy­skać prze­wagę, choćby za cenę tego, że ktoś uzna mnie za nie­udacz­nika. Nie li­czę się ze zda­niem in­nych. Wiem, jak jest na­prawdę.

– A sły­szysz, że­bym się śmiał? – war­czy Da­nił. – Wy­płyń z Lon­dynu. Kie­ruj się na za­chód. I cze­kaj na dal­sze in­struk­cje.

Nie za­mie­rzam z nim dłu­żej po­le­mi­zo­wać, bo w za­sa­dzie taki ob­rót sprawy jest mi na rękę.

***

Kiedy do­cie­ramy do portu, ga­szę sil­nik i ob­ra­cam się jesz­cze raz w stronę na­giej dziew­czyny. Wiem, że ostat­nie, co po­wi­nie­nem do niej po­czuć, to żal. Ale na­gle, wi­dząc ją w tym sta­nie, na­prawdę za­czy­nam się nad nią li­to­wać. Zdaję so­bie sprawę, że So­nia Va­sil­jew to ostat­nia ko­bieta, która na to za­słu­guje, ale te emo­cje są sil­niej­sze ode mnie.

Wy­sia­dam z sa­mo­chodu, ob­cho­dzę go, a po­tem otwie­ram tylne drzwi. Kru­cha, choć na­prawdę wy­soka bru­netka po­ru­sza się. Za­sta­na­wiam się, czy znów za­czyna kon­tak­to­wać, czy kom­plet­nie od­pły­nęła. A jed­nak po raz ko­lejny daje oznaki ży­cia. Czy może to wie­jący od strony wody wiatr spra­wia, że jest jej zimno?

Pew­nie je­stem głup­cem, ale na myśl, że może być jej zimno, naj­pierw roz­pi­nam, a po­tem zdej­muję ko­szulę i okry­wam nią dziew­czynę, zo­sta­jąc w pod­ko­szulku. Wtedy ona mam­ro­cze coś pod no­sem, co utwier­dza mnie we wcze­śniej­szym przy­pusz­cze­niu, że do­cho­dzi do sie­bie szyb­ciej, niż­bym się spo­dzie­wał, a na­wet zdaje mi się, że pró­buje sta­wiać opór, kiedy za­czy­nam ją ubie­rać. Nie ma jed­nak żad­nych szans i moja ko­szula już po chwili lą­duje na jej ra­mio­nach. Oczy­wi­ście jest za duża, ale przy­naj­mniej odro­binę ochroni ją przed zim­nem i spoj­rze­niami lu­dzi pra­cu­ją­cych nocą w por­cie. Za­raz po tym, jak za­pi­nam kilka gu­zi­ków, znów biorę ko­bietę na ręce. Tym ra­zem jed­nak, nie chcąc wzbu­dzać nie­po­trzeb­nych po­dej­rzeń, nie niosę jej jak ja­ski­nio­wiec, na ra­mie­niu, a trzy­mam na rę­kach, tu­ląc do piersi. W opi­nii lu­dzi, na któ­rych z pew­no­ścią tu wpad­niemy, bę­dziemy ni­czym para ko­chan­ków, cho­ciaż prawda jest zgoła inna.

***

Prze­pły­ną­łem przez ka­nał La Man­che. Jesz­cze tylko Mo­rze Cel­tyc­kie, a po­tem pełne wody Atlan­tyku i kurs na Por­tu­ga­lię. Do­piero tam mam otrzy­mać dal­sze in­struk­cje.

Do­pły­nię­cie do Li­zbony zaj­mie mi pew­nie kilka dni, więc zy­skuję cenny czas, żeby po­my­śleć, co da­lej. Wciąż nie mam planu, ale wiem jedno: mu­szę wy­ko­rzy­stać nada­rza­jącą się oka­zję naj­le­piej, jak to moż­liwe.

***

Ko­lejną go­dzinę stoję za ste­rem, kiedy w mo­jej kie­szeni roz­brzmiewa dzwo­nek te­le­fonu. Wiem, że to ktoś z na­szych. Od­bie­ram nie­chęt­nie, bo wła­ści­wie już nie mam ochoty z nimi ga­dać. Skoro nikt z lu­dzi Va­sil­jewa nie po­fa­ty­go­wał się na­wet do portu, żeby oce­nić sy­tu­ację, a w do­datku te­raz nikt nie sie­dzi nam na ogo­nie, to za­mie­rzam stwo­rzyć wła­sny i przede wszyst­kim nowy plan dzia­ła­nia.

Zer­kam na wy­świe­tlacz. To Dima Va­sil­jew. Je­stem tego pe­wien, choć jak do­tąd nie mia­łem z nim tej nie­wąt­pli­wej, bez­po­śred­niej przy­jem­no­ści.

– Leo, słu­cham – rzu­cam do słu­chawki.

– Masz moją córkę? – sły­szę w od­po­wie­dzi.

Ten stary ka­cap na­wet nie omiesz­kał się przy­wi­tać. Cóż, jest bos­sem, a tacy nie li­czą się z in­nymi. Zwłasz­cza ludźmi, któ­rzy dla nich pra­cują. Ci trak­to­wani są jak zwy­kłe śmieci.

– Jest ze mną – od­po­wia­dam zdaw­kowo.

– Nic jej nie jest? – pyta, ale nim zdążę od­po­wie­dzieć, do­daje: – To ty za­ła­twi­łeś tych gów­nia­rzy?

Wy­da­wało mi się, że tylko jed­nego, ale może rze­czy­wi­ście tego dru­giego też nie­for­tun­nie wcią­gną­łem na li­stę. Mam twardą rękę. Jak wi­dać, lata prak­tyki nie po­szły na marne.

– Tak – od­po­wia­dam.

– Je­stem twoim dłuż­ni­kiem.

Nie to spo­dzie­wa­łem się usły­szeć, ale po raz ko­lejny do­ciera do mnie, że mam dziś wy­jąt­kowe szczę­ście. Dla wielu by­łoby nie­by­wa­łym za­szczy­tem zna­leźć się na tak sza­cow­nej li­ście. Ale nie dla mnie. Ja nie za­mie­rzam tego wy­ko­rzy­sty­wać.

– Daj mi ją do te­le­fonu – żąda Va­sil­jew.

– Oba­wiam się, że chwi­lowo nie jest to moż­liwe – mó­wię. – Czuję sa­tys­fak­cję, kiedy po dru­giej stro­nie wy­czu­wam nie­po­kój. Sycę się tym, upa­jam. A to do­piero po­czą­tek. – Pań­ska córka do­stała ja­kieś świń­stwo – wy­ja­śniam po prze­dłu­ża­ją­cej się chwili mil­cze­nia.

– Ale żyje?

– Tak. My­ślę na­wet, że do rana zu­peł­nie się ock­nie. Uwa­żam jed­nak, że te­raz po­winna od­po­czy­wać.

– Czy ci skur­wiele jej... coś zro­bili? – pyta na­gle. Wy­daje się szcze­rze za­nie­po­ko­jony.

A to coś no­wego. Prze­świe­tli­łem go wcze­śniej i są­dzi­łem, że nie jest zdolny do wyż­szych uczuć.

Mam ochotę opo­wie­dzieć mu ze szcze­gó­łami cały prze­bieg wy­da­rzeń, a na­wet lekko pod­krę­cić pewne sceny. My­ślę także, żeby prze­słać mu na­gra­nie, które nie­świa­do­mego wi­dza może wpro­wa­dzać w błąd, ale po­sta­na­wiam tego nie ro­bić. Jesz­cze nie te­raz. Mu­szę zy­skać na cza­sie.

– Pro­szę się nie mar­twić. Nic jej nie jest. Poza tym znaj­duje się w do­brych rę­kach – za­pew­niam, czu­jąc dziką sa­tys­fak­cję.

Va­sil­jew mru­czy ci­cho. Nie mam jed­nak po­ję­cia, czy jest roz­cza­ro­wany, czy zu­peł­nie od­wrot­nie. Ale na­wet je­śli jest nie­za­do­wo­lony, to wi­dząc w so­bie mo­jego dłuż­nika, nie mówi tego wprost. I do­brze, bo na ra­zie nie chcę od­sła­niać wszyst­kich kart. Jest na to za wcze­śnie.

– Opie­kuj się nią – sły­szę i ob­ra­cam w pal­cach na­szyj­nik, który zdją­łem z jej szyi. Wła­ści­wie jesz­cze nie wiem, czy mi się przyda, ale uzna­łem, że może być czę­ścią mo­jego planu, więc po­sta­no­wi­łem jej go po­zba­wić. – I bądź­cie ostrożni. Nie rzu­caj­cie się w oczy. Po­płyń­cie do Li­zbony. Tam moi lu­dzie od­po­wied­nio się wami zajmą – mówi, a po chwili do­daje: – Pa­mię­taj, że je­stem czło­wie­kiem ho­noru i umiem się zre­wan­żo­wać.

„Nie wąt­pię. Ja rów­nież” – my­ślę.

Va­sil­jew od­daje słu­chawkę Da­ni­łowi. Ten rze­komo ma mi bar­dziej szcze­gó­łowo ob­ja­śnić, co ro­bić da­lej.

To wła­śnie od niego do­wia­duję się, że gów­nia­rze, któ­rzy po­rwali So­nię Va­sil­je­wównę, dzia­łali w zmo­wie z naj­więk­szym wro­giem jej ojca. Tych dwóch mło­ko­sów miało naj­pierw w moż­li­wie naj­bar­dziej upo­ka­rza­jący spo­sób zgwał­cić jego córkę, a po­tem ją za­bić. Ko­le­żanki Soni zna­la­zły się tam przez przy­pa­dek, jak przy­stawka przed da­niem głów­nym. Ale to ona, córka jed­nego z naj­bar­dziej wpły­wo­wych oli­gar­chów, była ce­lem.

Mnie za to po­wie­rzono jej bez­po­śred­nią ochronę. W za­tło­czo­nym klu­bie wła­ści­wie zna­la­złem się przez przy­pa­dek, tylko dla­tego, że Bo­ris po­pro­sił mnie o za­stęp­stwo. Pier­wot­nie to było jego za­da­nie – strzec córkę szefa. Ale po­przed­niego dnia czymś się za­truł i kiedy po­pro­sił, nie by­łem w sta­nie mu od­mó­wić. A pre­cy­zyj­niej: nie po­sia­da­łem się ze szczę­ścia, że przy­szedł z tym wła­śnie do mnie.

SO­NIA

Kręci mi się w gło­wie. Wła­ści­wie zda­rzało mi się już nie­jed­no­krot­nie prze­sa­dzić z al­ko­ho­lem, ale tym ra­zem czuję się na­prawdę dziw­nie. Za­sta­na­wiam się, czy to efekt stresu. Ten dzie­ciak... wi­dok jego wnętrz­no­ści – na­dal zbiera mi się na wy­mioty, kiedy o tym my­ślę, a do oczu na­pły­wają mi łzy. Na­prawdę mnie to roz­biło.

Oj­ciec nie byłby ze mnie dumny. Gdyby do­wie­dział się, że je­stem taka słaba, taka miękka, pew­nie dałby mi re­pry­mendę. Może na­wet na pe­wien czas od­ciąłby mnie od kasy. Tylko po to, by wy­ra­zić swoje nie­za­do­wo­le­nie. Cóż, pew­nie przez ja­kiś czas da­ła­bym radę i bez tego, bo mia­łam ja­kieś oszczęd­no­ści, ale na dłuż­szą metę nie by­ła­bym w sta­nie funk­cjo­no­wać bez jego pie­nię­dzy. Utrzy­ma­nie apar­ta­mentu w luk­su­so­wej dziel­nicy Lon­dynu, w któ­rym miesz­ka­łam, kosz­to­wało kro­cie. Oczy­wi­ście za­wsze mo­głam wró­cić do re­zy­den­cji ojca, ale to wy­da­wało mi się kom­plet­nie bez sensu. Chcia­łam być sa­mo­dzielna, a pod jego da­chem – wy­star­czyło, że jego lu­dzie wciąż za mną ła­zili, a w ro­dzin­nym domu stale bym na nich wpa­dała – na pewno nie na­bra­ła­bym wia­tru w ża­gle. Mu­szę więc do­koń­czyć spe­cja­li­za­cję i za­cząć sa­mo­dziel­nie za­ra­biać. Mam tylko na­dzieję, że to wy­star­czy, bo przy­wy­kłam do ży­cia na dość wy­so­kim po­zio­mie.

I po­win­nam być twarda i po­słuszna. Tak, wła­śnie tego ode mnie ocze­kuje oj­ciec. On nie lubi ma­zga­jów, a za nie­sub­or­dy­na­cję ka­rze na­wet śmier­cią.

– Chyba mi nie­do­brze – mówi Wera, chwie­jąc się na no­gach.

Wy­rywa mnie z za­my­śle­nia. Już chcę jej po­wie­dzieć, że ja rów­nież nie czuję się naj­le­piej, ale ona wów­czas po­tyka się, a na­stęp­nie lą­duje w ra­mio­nach ja­kie­goś ob­cego fa­ceta. Nie wi­dzia­łam go wcze­śniej. Po­ja­wił się zni­kąd. Pró­buję do niej po­dejść, ale ro­bię rap­tem dwa kroki, gdy na­gle nogi od­ma­wiają mi po­słu­szeń­stwa. A po­tem na­staje ciem­ność.

***

Sły­szę głosy, nie wszyst­kie z nich po­znaję. Ale je­den na­leży do Iwa­nowa – je­stem tego pewna, bo znam go od dziecka i nie po­my­li­ła­bym go z żad­nym in­nym. Dys­ku­tuje o czymś z ja­kąś ko­bietą. I tuli mnie w ra­mio­nach. Nie mam dość siły, żeby go ode­pchnąć, bo nie jest mi w smak to jego ob­ści­ski­wa­nie. Za każ­dym ra­zem, gdy pro­po­no­wał mi spo­tka­nie, ja mu od­ma­wia­łam. Z An­to­nem nic mnie nie łą­czy. Jest tylko moim do­brym ko­legą, a wła­ści­wie był, w okre­sie wcze­snego dzie­ciń­stwa. Te­raz, oprócz wspól­nych in­te­re­sów na­szych oj­ców, nie mamy żad­nych po­wią­zań. I żadne bliż­sze re­la­cje nie wcho­dzą i nie będą wcho­dzić w ra­chubę. Ani te­raz, ani ni­gdy.

Pró­buję mu za­tem po­wie­dzieć, żeby mnie zo­sta­wił, ale wów­czas lą­duję na czymś mięk­kim, a po chwili robi się cia­sno i duszno – chyba za­czyna mi bra­ko­wać po­wie­trza – i od­pły­wam.

***

Nie mogę otwo­rzyć oczu, ale wiem, że dzieje się coś nie­do­brego. Czuję na so­bie do­tyk. Nie po­doba mi się, choć nie je­stem na­wet pewna, czy rze­czy­wi­ście ktoś mnie do­tyka. Pró­buję dźwi­gnąć cięż­kie jak z oło­wiu po­wieki, ale ani drgną. Na­prawdę nie wiem, co jest grane, a jed­no­cze­śnie prze­ko­nuję się, że nie jest to nic do­brego.

ROZ­DZIAŁ 3

LEO

Z na­sta­niem świtu czuję ogromne zmę­cze­nie. Za­mie­rzam wy­łą­czyć sil­nik i od­po­cząć. Naj­pierw jed­nak wy­pada zo­ba­czyć, co u niej, jak się miewa mój obiekt.

Scho­dzę pod po­kład. „Ty­phon” nie na­leży do naj­mniej­szych jach­tów, ale po­mimo wielu wy­gód – prze­stron­nej ła­zienki, znaj­du­ją­cej się obok ka­juty prze­zna­czo­nej do od­po­czynku i re­laksu, a także do­dat­ko­wego ja­cuzzi na po­kła­dzie czy ol­brzy­miej, świet­nie wy­po­sa­żo­nej kuchni i baru – ma tylko jedną sy­pial­nię. Nie na­rze­kam, bo to oszczę­dza mi kło­potu. Za­mie­rzam bo­wiem upiec dwie pie­cze­nie na jed­nym ogniu. Rzucę okiem na mój obiekt, oce­nię sy­tu­ację, a po­tem zwy­czaj­nie zle­gnę obok. Prze­cież nie będę spał na po­kła­dzie. Łóżko to co in­nego niż ka­napa. Poza tym na gór­nym po­kła­dzie nie ma kli­ma­ty­za­cji, a w mo­jej oce­nie słońce bę­dzie dziś so­lid­nie grzało.

Otwie­ram drzwi i pa­trzę na zwi­niętą w kłę­bek, śpiącą w mo­jej ko­szuli na środku łóżka dziew­czynę. Ma roz­chy­lone usta i lekko za­ró­żo­wione po­liczki, a to ozna­cza, że za­czyna wra­cać do ży­wych. Mu­sia­łem przy­znać sam przed sobą, że tro­chę mnie nie­po­koił wi­dok jej nie­na­tu­ral­nie bla­dej skóry. Na­prawdę wy­glą­dała, jakby umarła. Gdyby nie mia­rowe tętno, po­my­ślał­bym, że nie do­żyje do rana. A prze­cież nie tego te­raz chcia­łem.

Kładę się na brzegu łóżka, w ubra­niu. Wiem, że po­wi­nie­nem naj­pierw wziąć prysz­nic, ale nie mam na to ani ochoty, ani na­wet siły. Za ste­rem sta­łem ca­lutką noc. Je­stem wy­koń­czony. Przez mo­ment pa­trzę jesz­cze na śpiącą na wy­cią­gnię­cie ręki bru­netkę. Te­raz, w świe­tle dnia, wy­daje mi się jesz­cze ład­niej­sza niż wczo­raj. Do­strze­gam, że ma szla­chetne rysy. Mały, pro­sty nos, ład­nie za­ry­so­wany owal twa­rzy, długa, ła­bę­dzia szyja i na­prawdę wy­datne usta, choć na­dal nie je­stem pe­wien, czy nie są za­sługą chi­rurga pla­stycz­nego. Do tego wa­chlarz czar­nych rzęs, rzu­ca­ją­cych cie­nie na jej ide­al­nie wy­ry­so­wane ko­ści po­licz­kowe. Nie był­bym fa­ce­tem, gdy­bym nie spoj­rzał w dół, w stronę kilku nie­za­pię­tych gu­zi­ków ko­szuli; pod­czas ak­cji w ogóle o tym nie my­śla­łem. Te­raz obej­mo­wa­łem wzro­kiem dość zna­czący de­kolt i krą­głość jej ma­łych, ale na­prawdę kształt­nych piersi. Ty­łe­czek też ma spoko – ma­te­riał ko­szuli był pod­wi­nięty na tyle, że mo­głem po­dzi­wiać jej po­śladki w ca­łej kra­sie.

„Gdyby nie była jego córką – my­ślę, zie­wa­jąc prze­cią­gle. – Mógł­bym się z nią na­wet ostro za­ba­wić”.

***

Mu­sia­łem być bar­dziej zmę­czony, niż przy­pusz­cza­łem, bo obu­dzi­łem się dość późno. Wła­ści­wie spał­bym jesz­cze, gdyby ze snu nie wy­rwał mnie dziwny szmer. Po­cząt­kowo za­mie­rzam go zba­ga­te­li­zo­wać, ale kiedy na­gle do­ciera do mnie, co ozna­cza, szybko otwie­ram oczy.

Va­sil­je­wówna klę­czy na brzegu łóżka i mie­rzy do mnie z mo­jej broni. Je­stem zdez­o­rien­to­wany, może na­wet wciąż śnię, ale je­stem rów­nież pe­wien, że pi­sto­let, który trzyma w trzę­są­cych się dło­niach, na­leży do mnie. Mu­siała mi go wy­jąć zza pa­ska do spodni, kiedy spa­łem.

– Odłóż to – mó­wię po ro­syj­sku, a kiedy nie re­aguje, do­daję w ję­zyku an­giel­skim: – Odłóż, bo jesz­cze zro­bisz so­bie krzywdę.

– Kim ty, kurwa, je­steś? – war­czy i mruży gniew­nie oczy. Na­dal do mnie ce­luje.

Za­ska­kuje mnie, bo od­po­wiada po an­giel­sku. Są­dzi­łem, że córka ro­syj­skiego oli­gar­chy ra­czej używa oj­czy­stego ję­zyka. Pew­nie w jego obec­no­ści musi.

– Odłóż broń – po­wta­rzam. Czuję się nie­zbyt kom­for­towo, kiedy wi­dzę jej minę i za­ci­ska­jące się na pi­sto­le­cie palce.

Wiele ry­zy­kuję, ale sia­dam po­woli na łóżku, a ona za­czyna wy­raź­nie pa­ni­ko­wać. To daje mi oka­zję, że­bym ją za­sko­czył. Spo­glą­dam za jej plecy, zu­peł­nie jak­bym tam ko­goś za­uwa­żył. Po­dzia­łało, bo zerka prze­ra­żona przez ra­mię. A mnie wy­star­cza ten uła­mek se­kundy. Rzu­cam się na nią i od­bie­ram jej pi­sto­let. Oczy­wi­ście pró­buje mi to uda­rem­nić, ale je­stem od niej sil­niej­szy, o czym zdaje się nie po­my­ślała. Obez­wład­niam ją, prze­wra­ca­jąc na plecy, i dło­nią krę­puję jej ręce nad głową, uda­rem­nia­jąc ru­chy. Za­uwa­żam bli­zny na obu nad­garst­kach, ale w tej chwili nie za­mie­rzam się nad tym za­sta­na­wiać, bo ona pisz­czy i rzuca się, choć przy­gnia­tam ją cię­ża­rem wła­snego ciała. Ze mną nie ma żad­nych szans. Wolną dło­nią umiesz­czam pi­sto­let za pa­skiem do spodni.

– Nie szarp się, a nic ci nie zro­bię – pró­buję mó­wić ła­god­nie.

Od­ru­chowo prze­cho­dzę na pol­ski, który znam do­sko­nale, bo po­słu­gi­wa­łem się nim przez lata, czym nie­wąt­pli­wie za­ska­kuję dziew­czynę.

Na myśl o prze­szło­ści wzbiera we mnie gniew. Le­d­wie pa­nuję nad żą­dzą. Pa­trzę na szyję Va­sil­je­wówny. Jedną rękę wciąż mam wolną. I na­dal mogę nie zdo­łać się po­wstrzy­mać.

– Pusz­czaj! – krzy­czy i pró­buje mnie kop­nąć.

Do­ci­skam ją moc­niej do ma­te­raca, blo­ku­jąc bio­drami jej uda.

Jest bar­dziej wa­leczna, niż przy­pusz­cza­łem, bo na­dal pró­buje ma­chać no­gami, ale nie ma szans mnie tra­fić. Jest za słaba, a ja zbyt ciężki, żeby mnie ode­pchnęła na tyle mocno, by móc od­dać mi cios.

– Pusz­czaj, zwy­rolu! – wrzesz­czy po pol­sku.

– Jak mnie na­zwa­łaś? – py­tam, nie do­wie­rza­jąc.

Ja, zwy­rol? Więk­szej głu­poty w ży­ciu nie sły­sza­łem.

Nie od­po­wiada, a na­wet spra­wia wra­że­nie, jakby chwi­lowo ska­pi­tu­lo­wała, ale mogę przy­siąc, że jak tylko ją pusz­czę, znów przy­stąpi do ataku.

Mu­szę przy­znać, że nie do­ce­nia­łem jej. Bra­łem ją za ty­pową, roz­piesz­czoną, bo­gatą pa­niu­się. A tym­cza­sem oka­zała się praw­dziwą ko­cicą. I nie­wąt­pli­wie lubi po­ka­zy­wać pa­zurki.

– Pusz­czę cię, ale naj­pierw ci coś po­każę – mó­wię, a kiedy znów mruży wście­kle oczy, mam ochotę ro­ze­śmiać jej się w twarz. Nie ro­bię tego jed­nak, tylko się­gam do kie­szeni spodni i wyj­muję te­le­fon. Szybko od­naj­duję na­gra­nie, ostat­nie, które zro­bi­łem wczo­raj­szego wie­czoru. – Nie ja je­stem zwy­ro­lem – do­rzu­cam z sa­tys­fak­cją, a po­tem już tylko włą­czam od­twa­rza­nie.

Ob­ser­wuję, jak pa­trzy w ekran mo­jego smart­fona. Po­cząt­kowo zdaje się ni­czego nie ro­zu­mieć, ale po chwili... Do jej nie­bie­skich, nie­mal błę­kit­nych oczu – do­piero te­raz za­uwa­żam ich barwę – na­pły­wają łzy.

– Na­dal uwa­żasz mnie za zwy­rola? – Kiedy czuję, że się pod­daje, nieco roz­luź­niam uścisk. – Od­po­wia­daj!

Od­wraca głowę. Le­d­wie pa­nuje nad łzami, ale po­wstrzy­muje się. Po chwili zbiera się w so­bie i znów na mnie pa­trzy.

– Kim za­tem je­steś? – pyta zdła­wio­nym gło­sem. Wciąż z le­d­wo­ścią po­wstrzy­muje się od pła­czu.

– Mam na imię Leo.

– Gówno mnie ob­cho­dzi, jak masz na imię! – wy­krzy­kuje mi pro­sto w twarz.

Nie poj­muję tego. Se­kundę temu spra­wiała wra­że­nie, jakby miała się roz­pła­kać. Tym­cza­sem...

– Chcę wie­dzieć, kim je­steś!

– Twoim ochro­nia­rzem – od­po­wia­dam ła­god­nie, cho­ciaż przez uła­mek se­kundy mam ochotę opo­wie­dzieć jej o swo­ich naj­czar­niej­szych pra­gnie­niach. Szybko jed­nak do­cho­dzę do wnio­sku, że to głupi po­mysł. Mo­głaby na mnie do­nieść ojcu. Nie boję się go, ale póki mój nowy plan nie jest do końca do­pra­co­wany, chcę mieć Va­sil­jewa po swo­jej stro­nie. Przy­naj­mniej na ra­zie.

– Mo­imi ochro­nia­rzami są Bo­ris i Wowa – mówi, po­now­nie od­wra­ca­jąc głowę.