Co ludzie powiedzą? - Sherryl Woods - ebook

Co ludzie powiedzą? ebook

Woods Sherryl

3,5

Opis

 

Ten dzień Bobby Spencer zapamięta do końca życia. Spokój niedzielnego poranka prysł jak mydlana bańka. Pół miasteczka zbiegło się, by podziwiać drewnianego konia ze starej karuzeli, którego ktoś postawił przed jego domem. Syn najbogatszego mieszkańca Trinity Harbor znów stał się przedmiotem plotek.

Może Jenna wybrała niefortunny prezent dla Bobby’ego, ale pragnęła za wszelką cenę zwrócić na siebie uwagę. Tylko Bobby może pomóc jej w realizacji ambitnych zawodowych planów…

Ludzie, którzy poznali się w takich okolicznościach, pewnie zostaliby zaciekłymi wrogami, ale nie w Trinity Harbor.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 430

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,5 (51 ocen)
16
9
16
4
6
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zosialawniczak

Nie oderwiesz się od lektury

wspaniałe historie o realizacji planów i miłości i przyjaźni
00

Popularność




Sherryl Woods

Co ludzie powiedzą

Tłumaczył Krzysztof

PROLOG

Jego syn robił z siebie widowisko. Robert King Spencer skończył właśnie rozmowę z burmistrzem Trinity Harbor, który był oburzony nie tylko tym, co działo się u Bobby'ego dzisiaj rano, ale też tym wszystkim, co młodszy Spencer ostatnio wyprawiał. Sporządził nawet listę tych „występków”, a King musiał jej całej wysłuchać.

– Porządni ludzie powinni o tej porze zbierać się do kościoła – Harvey Needham przeszedł do konkluzji. – Tymczasem siedzą u twojego syna, jakby nie mogli sobie znaleźć lepszych rozrywek. To musi się skończyć, King. Twój syn uważa, że pozjadał wszystkie rozumy i nikogo już nie chce słuchać. Ciekaw jestem, co masz zamiar z tym zrobić?

– Nic, do cholery! Nic! – niemal wrzasnął, a potem odłożył z trzaskiem słuchawkę.

Westchnął ciężko. Nie po raz pierwszy w Trinity Harbor było głośno z powodu jego dzieci. Omal nie dostał zawału z powodu córki, która najpierw zainteresowała się osieroconym łobuziakiem, a potem jego wujem. Plotkarze mieli wtedy pole do popisu, co mogło kosztować Daisy utratę pracy w miejscowej szkole. Dzięki Bogu wszystko skończyło się pomyślnie: córka wyszła za wuja chłopca, Walkera Amesa, a i sam Tommy zaczął się lepiej zachowywać i przynosić ze szkoły świetne stopnie. A zatem pora, by King zajął się młodszym synem.

Niestety, Bobby nie był tak potulny jak Daisy. Kingowi chciało się śmiać, kiedy Harvey poprosił go o interwencję. Zupełnie jakby Bobby kiedykolwiek słuchał bez wątpienia światłych rad swego ojca. Nie wiadomo z jakiej przyczyny syn Kinga uznał, że jest już dorosły i sam potrafi o siebie zadbać. Oczywiście wysłuchiwał rad ojca, nawet kiwał głową, a potem... robił swoje.

Bobby potrzebował przede wszystkim dobrej żony. A prawdę mówiąc, nie zawadziłoby też ożenić i jego brata, Tuckera. King już od jakiegoś czasu próbował znaleźć odpowiednie partnerki dla swoich synów, ale jak do tej pory bez rezultatów. Idealne kandydatki nie musiały być jakoś szczególnie piękne, ale z pewnością powinny być zdeterminowane (to ze względu na wyjątkowo przykry charakter obu chłopaków), a także wykazać się klasą, szczególnie potrzebną w miasteczku takim jak Trinity Harbor. King myślał nawet o tym, żeby dać ogłoszenie matrymonialne do prasy, ale bał się reakcji Bobby'ego.

Prawdę mówiąc, Bobby był uparty jak osioł. King nie miał pojęcia, skąd mu się to wzięło, ale ta cecha bardzo go irytowała. Oczywiście King nie rezygnował z pouczania go i udzielania rad, ale stracił złudzenia co do skuteczności takich metod. Syn po prostu obserwował go z coraz większym rozbawieniem.

To wszystko zaczęło się dziesięć lat temu, kiedy Bobby wyjechał na studia. King spodziewał się, że syn zacznie studiować zarządzanie, choć skrycie marzył, by Bobby wylądował na studiach rolniczych i w przyszłości przejął rodzinny majątek wraz ze stadem bydła w Cedar Hill, farmie, która od pokoleń należała do Spencerów.

Jednak ten idiota stracił głowę, kiedy porzuciła go szkolna sympatia i chyba z rozpaczy zapisał się na kursy kulinarne. Może i nie myślał wówczas racjonalnie, ale miał przecież czas, żeby zmienić decyzję. Jednak Bobby trwał przy swoim. Na domiar złego już na drugim roku wziął urlop dziekański i pojechał do Francji, aby uczyć się przygotowywania jakichś sosów czy czegoś w tym rodzaju. Oczywiście King wpadł we wściekłość i odmówił zapłacenia za całą eskapadę, ale Bobby i tak sobie poradził. Zaczął pracować w McDonald'sie w Richmond, odkładając pieniądze na bilet. Nie zważał na upokorzenie ojca, tylko wciąż bredził o Paryżu i wykwintnych restauracjach. Doszło do tego, że King zaczął się denerwować, słysząc żaby w przydomowym stawie, który w końcu kazał osuszyć. To było już po wyjeździe Bobby'ego. Syn wreszcie wrócił do domu, i owszem, ale z kolczykiem w uchu!

King miał wątpliwości, czy prawdziwemu mężczyźnie przystoi stanie przy garach. W końcu po to płacili gospodyni, żeby nie musieć nawet zaglądać do kuchni. No, chyba że do lodówki po piwo... Ale skoro już ktoś zajmuje się przygotowywaniem posiłków, to, na miłość boską, powinien pomyśleć o solidnych stekach z ziemniakami i ewentualnie sałatką, a nie jakimś fiu bździu. W końcu King po to hodował bydło, żeby ktoś je jadł. Na starość wcale nie miał zamiaru zajmować się hodowlą żab czy ślimaków...

Musiał jednak przyznać, że Bobby miał głowę do interesów. Pewnie po tatusiu... Zaczął od restauracji, w której, jak mu donosili różni życzliwi, wciąż osobiście zajmował się przygotowywaniem posiłków. Później dokupił przystań jachtową, a teraz wpadł na „cudowny” pomysł rozbudowy nadbrzeża, co oczywiście wywołało wielkie poruszenie wśród szacownych obywateli Trinity Harbor. Co prawda Bobby nie zdradził mu szczegółów dotyczących projektu, ale musiało to być coś szczególnie gorszącego, skoro stary Harvey zdobył się na telefon do Kinga.

Harvey nie lubił go o nic prosić. Stary idiota uważał, że sam sobie poradzi z zarządzaniem miasteczkiem, ale w chwilach kryzysów i tak zwracał się do jednego z najbardziej szanowanych obywateli Trinity Harbor, czyli do Kinga. W końcu to jego rodzina założyła, z niewielką pomocą innych, to miasto i przez wieki odgrywała w nim kluczową rolę. Spencerowie należeli do najbardziej szanowanych rodów w tej części Wirginii.

Właśnie dlatego King tak nie znosił, kiedy ktoś skarżył się na któreś z jego dzieci. Jego rodzina była dla niego czymś świętym. I nie mógł ścierpieć, gdy jacyś obcy bezkarnie szargali tę świętość.

Ale z drugiej strony nie mógł pozwolić, żeby Bobby wpakował się w jakieś tarapaty. Miał teraz dwie rzeczy do wyboru: albo pojechać od razu do syna i wszystko mu wygarnąć, albo zaczekać do niedzielnego obiadu i załatwić całą sprawę spokojnie i dyskretnie. Chyba po raz pierwszy w życiu King wybrał to drugie rozwiązanie.

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Na jego podwórku stała karuzela! No, może nie taka zwykła, bo składała się z jednego, pięknie wyrzeźbionego i jaskrawo pomalowanego konia, ale to wystarczyło, żeby Bobby Spencer otworzył szeroko usta. Nie widział niczego takiego od czasu wycieczki na nadbrzeże w Santa Monica. Było to wiele lat temu, kiedy jego ojciec zdecydował się na krótko opuścić ukochaną Wirginię.

Ten biało-złoty koń wystarczył, żeby ściągnąć na jego podwórko wszystkie dzieciaki z sąsiedztwa, mimo że niedzielny poranek był wyjątkowo gorący i parny. Pewnie większość z nich zaczęłaby się wspinać na tego konia, gdyby nie gruby ochroniarz, który siedział obok na krześle ogrodowym i wachlował się kapeluszem.

No tak, na jego podwórku znajdował się nie tylko drewniany koń, ale również ochroniarz. To była zapewne najdziwniejsza scena, jaką widzieli jego sąsiedzi w całym swoim życiu. Niemal pożałował tego, że wyprowadził się z Cedar Hill, gdzie najbliżsi sąsiedzi mieszkali dobry kilometr od farmy. Oczywiście musiałby wówczas stawić czoło Kingowi, co było zapewne po stokroć gorsze niż opędzanie się od dzieci sąsiadów.

Dopiero po jakimś czasie dotarło do niego, że stoi półnagi w drzwiach, ściskając w dłoni poranną gazetę, i swoją obecnością dodaje jeszcze atrakcyjności całemu widowisku. Sue Kelly i Frannie Yarborough patrzyły z uznaniem na jego tors, co Bobby uznałby zapewne za miłe, gdyby obie stare panny nie miały koło siedemdziesiątki, no i nie były największymi plotkarkami w całym miasteczku.

Chciał więc wycofać się jak najszybciej i narzucić na siebie jakiś szlafrok, ale właśnie w tym momencie tuż przed jego domem zatrzymał się wóz policyjny, z którego wynurzył się uśmiechnięty od ucha do ucha szeryf – brat Bobby'ego. Sytuacja stała się aż nazbyt skomplikowana i jednocześnie zwariowana.

Tuż za Tuckerem wychynął z wnętrza wozu jego zastępca, a zarazem szwagier obu panów, Walker Ames. Ten nawet się nie zastanawiał. Gdy tylko zobaczył, co dzieje się na podwórku, wybuchnął głośnym śmiechem. Następnie obaj z Tuckerem wymienili pełne rozbawienia spojrzenia i podeszli do drzwi. Brat chrząknął i przywołał na twarz wyraz powagi i skupienia. Gdyby Bobby oprócz bokserek miał na sobie jeszcze pas z bronią, natychmiast by obu zastrzelił, a każdy sąd z pewnością by go uniewinnił.

– No a gdzie wata cukrowa? – spytał Tucker, z trudem zachowując powagę.

– Bardzo zabawne – mruknął Bobby, choć wcale nie było mu do śmiechu.

– Czy masz może pozwolenie na urządzanie karnawału w tej części miasta? – ciągnął brat, nie zważając na jego kwaśną minę. – Owszem, patrzę przez palce na to, że Frannie przepowiada przyszłość i ma w domu kryształową kulę, ale z tym wesołym miasteczkiem to zupełnie inna sprawa. – Wskazał konia.

– Widzę, że się świetnie bawisz – odciął się Bobby.

– No jasne. Ostatnio rozbawił mnie jeden złodziej, który złamał nogę w ogródku i trzeba było wzywać pogotowie, ale ty jesteś lepszy.

– Skąd masz to zwierzę? – spytał Walker, patrząc z przejęciem na lśniącego lakierem konia z nabijaną świecidełkami uzdą i czerwonymi wodzami.

Ktoś musiał bardzo się namęczyć przy jego renowacji, ponieważ drewniana figura wyglądała jak nowa.

Bobby popatrzył z niechęcią na obu policjantów.

– A skąd mam wiedzieć?

– No, przecież jest na twoim podwórku.

– Wy też. Jednak nie mam pojęcia, skąd się tu wzięliście – odburknął. – Wcale was nie zapraszałem.

– Chyba jest zdenerwowany – Tucker zwrócił się z uśmiechem do kolegi.

– Jak cholera – potwierdził Walker.

Bobby postanowił ich ignorować. Wiedział, że w końcu znudzą im się żarty i zabiorą się poważnie do roboty. Jeśli chce się dowiedzieć, skąd wziął się tutaj ten tajemniczy koń, i tak będzie musiał skorzystać z ich pomocy. To nie ulegało wątpliwości. Co prawda obaj zachowywali się jak ostatni kretyni, ale przecież wiedział, że są też doskonałymi policjantami.

No i wiedział również, że bardzo potrzebuje kawy, by móc zacząć jakoś funkcjonować.

– Może zadzwonię po tatę – zaproponował z niewinną miną Tucker. – On powinien wiedzieć, skąd to się tutaj wzięło.

Bobby zgromił brata wzrokiem. Wiedział, że Tucker jest sukinsynem, ale żeby aż takim?

– Daj ojcu spokój, jeśli ci życie miłe – warknął, a potem dodał z rezygnacją: – Poza tym jestem pewny, że ktoś i tak mu już o tym doniósł. Ludzie uwielbiają dzwonić do Kinga, kiedy coś się z nami dzieje. A tak swoją drogą, kto was tutaj ściągnął? Zresztą, niech zgadnę. Pewnie burmistrz, co?

Niestety, Najwyższa Władza w Mieście mieszkała zaledwie parę domów dalej, na tyle blisko, żeby widzieć, co się tutaj dzieje. Nie znaczyło to, że Bobby powinien się czegoś bać. W jego domu w stylu wiktoriańskim, położonym na brzegu Potomacu, nie odbywały się zbiorowe orgie. Jednak Harvey wciąż go obserwował, licząc na to, że Bobby zrobi coś, czym skompromituje siebie i rodzinę. Bobby przyłapał go raz nawet z ekierką. Burmistrz mierzył wysokość trawy, żeby sprawdzić, czy pozostaje ona w zgodzie z ustaleniami rady miejskiej.

– Tak, niepokoi się tym, że nie święcisz świętego dnia, a przy okazji naruszasz jeszcze parę innych przepisów – przyznał Tucker.

– A nie wspominał o trupie w ogródku?

– Nie, ale lista zarzutów była na tyle długa, że nie wiemy, czy tylko cię aresztować, czy od razu zastrzelić – odparł brat.

Walker pokiwał gorliwie głową.

– Właśnie dlatego tu jestem – powiedział. – Mam wesprzeć twojego brata, który winien cię ukarać za obrazę moralności publicznej.

– Ale ta „obraza” nie należy do mnie! – Bobby wyciągnął dłoń w stronę konia. – Zresztą, pozwólcie, że coś na siebie włożę, zanim Sue i Frannie zemdleją z wrażenia. Bo wtedy dopiero byłby powód do aresztowania.

Obie kobiety wpatrywały się w niego bardziej niż intensywnie, wachlując się jednocześnie słomkowymi kapeluszami. Obie mimo wieku były zaczerwienione i wyraźnie podniecone, jakby od dziesięcioleci nie widziały mężczyzny w samych bokserkach. Co było pewnie prawdą... No tak, zaczną mu teraz przynosić co rano coś na śniadanie, bo wiadomo, że samotny mężczyzna zawsze chodzi głodny. I cóż z tego, że Bobby był w zasadzie zawodowym kucharzem?

– No dobrze, ale co mam z tym zrobić? – Tucker skierował wzrok na lśniące lakierem zwierzę. Było widać, że najchętniej nie kiwnąłby palcem w tej sprawie.

– Zabierz go stąd – mruknął Bobby, cofając się w głąb domu. – I to jak najszybciej.

Miał już dosyć tych wszystkich gapiów i uważał, że najwyższy czas zakończyć widowisko.

– Nie chcesz nawet wiedzieć, skąd się tu wziął? – spytał Walker, sam ogromnie ciekaw szczegółów zamieszania.

Zapewne zamierzał opowiedzieć o tym żonie, bo Daisy chciała wiedzieć wszystko o rodzinie. Powoli przejmowała obowiązki Kinga i Bobby musiał przyznać, że była jeszcze gorsza. Dziwił się nawet, że sama tu nie przyjechała. Być może wysłała męża, by ten dokładnie zbadał sprawę.

Bobby powoli zaczynał dochodzić do siebie. Już docierał do niego sens tego niezwykłego zdarzenia. Co prawda nie miał jeszcze pojęcia, kto przysłał mu drewnianego konia, ale musiało to mieć związek z jego planami zagospodarowania nadbrzeża Potomacu. Od kiedy ogłosił, że wykupił ostatnią z położonych nad rzeką działek, bez przerwy dostawał propozycje spotkania od nieznanych inwestorów, z których część stanowili z całą pewnością hochsztaplerzy.

– A od czego mam dwóch wspaniałych stróżów prawa? – zaśmiał się. – Jak złapiecie winnego, to macie moje pozwolenie, żeby mu uciąć głowę albo po prostu zastrzelić. I w ogóle możecie aresztować wszystkich, którzy wdzierają się na mój teren. Dzięki temu wykonacie w jeden dzień plan na cały miesiąc. – Ostatnie słowa wypowiedział głośniej i spojrzał groźnie w stronę dzieciaków.

– No, no, nie mamy żadnych planów – usiłował protestować Tucker.

Bobby machnął ręką.

– Nieważne. Idę się przebrać i napić kawy. Poczęstuję was, jak rozwiążecie tę zagadkę, inaczej możecie się tylko obejść smakiem.

Uśmiechnął się z satysfakcją. Zobaczymy, do czego posunie się spragniony kofeiny policjant, pomyślał, zamykając za sobą drzwi. Miał dużo czasu, dlatego po wstawieniu prawdziwego włoskiego ekspresu przygotował jeszcze puszysty omlet i wstawił ziemniaki do piekarnika. Coś mu mówiło, że będzie potrzebował dużo energii, by dotrwać do końca dnia, który zaczął się dla niego tak fatalnie.

Jenna Pennington Kennedy należała do największych nieudaczników w swojej rodzinie. Mógł to potwierdzić choćby jej ojciec, który dał Jennie jeszcze jedną szansę związaną z zagospodarowaniem nadbrzeża w Trinity Harbor w stanie Wirginia.

Prawdę mówiąc, ojciec nie dał jej tej szansy. Sama ją sobie wzięła, jeśli można tak powiedzieć. Po prostu przeczytała o tym w gazecie z Baltimore i postanowiła zająć się tą sprawą, nie informując o niczym ani władczego ojca, ani zadufanych w sobie braci. Nie chciała, by sprzątnęli jej okazję sprzed nosa.

Niestety, wyglądało na to, że wszystkie jej wysiłki pójdą na marne. Właściciel działek nad rzeką, z którym usiłowała się spotkać, twardo odmawiał wszelkich kontaktów. Jego sekretarka utrzymywała, że jeszcze nie podjął decyzji w tej sprawie, ale Jenna podejrzewała, że po prostu unikał spotkań z kobietami. Jako developerka miewała czasami do czynienia z mężczyznami uprzedzonymi do płci pięknej. Bardziej interesował ich seks niż jej kwalifikacje zawodowe. A ponieważ brzydziła się przypadkowym seksem, zwykle z trudem udawało jej się przebrnąć przez pierwsze, i to zazwyczaj krótkie, spotkanie.

Niezależnie od motywów Bobby'ego Spencera, dziś rano podjęła kroki, żeby zwrócić na siebie jego uwagę. Wysłała mu wspaniałego konia z karuzeli, wykonanego przez Allana Herschela w 1916 roku wraz z organami Wurlitzera. Wydała wszystkie swoje oszczędności oraz część funduszu przyznanego jej przez matkę, ale uznała to za sensowną inwestycję, która zaprocentuje w przyszłości.

Poza tym zawsze mogła przecież odsprzedać tę karuzelę, i to pewnie z zyskiem. A gdyby jej się powiodło, koń stałby się symbolem całej inwestycji i Bobby Spencer z pewnością sporo by za niego zapłacił.

Oczywiście postanowiła wykazać się niezwykłą przenikliwością i odpowiedzialnością. Dlatego wynajęła ochroniarza, który miał pilnować zabytkowego konika, a także ubezpieczyła swój niezwykły prezent w dobrej firmie. Była pewna, że takie cudo przyciągnie nie tylko ciekawskie dzieciaki, lecz również złodziei.

Jenna należała do osób skromnych, ale uważała swój plan za genialny. Nikt nie mógł przejść obojętnie koło tego konia! Bardzo żałowała, że nie może opowiedzieć o wszystkim ojcu. Przynajmniej raz byłby z niej dumny!

Teraz siedziała w swoim samochodzie, nieopodal domu Spencera i z przyjemnością obserwowała gęstniejący tłum. Tak, jej koń ściągnął mnóstwo gapiów. Można nawet powiedzieć, że robił furorę. Coraz więcej ludzi oblegało dom Spencerów, mimo że dwóch policjantów nawoływało ludzi do rozejścia się. Robili to jednak bez energii i przekonania. Dzień był naprawdę gorący, jak to w lipcu. Kurczę, gdyby zdecydowała się otworzyć stoisko z napojami, udałoby jej się pewnie zarobić na pensję strażnika.

Postanowiła przedłużyć widowisko o następnych trzydzieści minut. Niech Bobby Spencer zobaczy, jaką atrakcją może być stara, zabytkowa karuzela, której pozostałe części trzymała w magazynie w Marylandzie. Po jakimś czasie Jenna planowała oczywiście ujawnić się i zażądać widzenia ze Spencerem. Już miała przygotowane foldery i powtarzała w myśli szczegóły swojej prezentacji.

Chociaż w rodzinie traktowano ją jako developera drugiej kategorii, czy też raczej zwykłą sekretarkę, Jenna doskonale wiedziała, że potrafi wzbić się na szczyty. Niestety, nigdy nie miała okazji ujawnić swoich talentów... Teraz jednak obejrzała dokładnie nadbrzeże Potomacu i przygotowała takie plany, że mucha nie siada. Chciała urządzić wszystko w stylu retro, tak jak to pamiętała ze swojego dzieciństwa. Ci, którzy gonili za nowinkami, mogli sobie pojechać do Ocean City. A nawet wystarczyło, żeby wybrali się do pobliskich Bush Gardens czy Kings Dominion. Nie, Trinity Harbor zasługiwało na coś lepszego. Na odrobinę wdzięku, którego mogła mu nadać jedynie kobieca ręka. A nikt lepiej od Jenny nie wiedział, czym jest wdzięk, gdyż przeżyła całe życie z bandą nieokrzesanych, pozbawionych taktu i smaku mężczyzn.

Jednak niepokoiło ją trochę to, że musi posuwać się do tak niezwykłych metod, by zwrócić na siebie uwagę Bobby'ego Spencera. Cóż, ten kontrakt wart był takich zagrań. Istniało oczywiście niebezpieczeństwo, że właściciel przystani jachtowej nie doceni jej wysiłków. Jenna odsuwała od siebie tę myśl, ale wraz z upływem czasu stawała się ona coraz bardziej natrętna.

Jeszcze bardziej niepokoiło ją, co wówczas powie ojcu. Myślała nawet o tym, żeby to przed nim zataić, ale na dłuższą metę było to chyba niemożliwe. A tak bardzo pragnęła pokazać mu, że doskonale rozumie, na czym polega prowadzenie interesów.

Gdyby była kolejnym chłopcem w rodzinie, sprawa przedstawiałaby się dosyć prosto. W ogóle nie musiałaby niczego udowadniać. Wszyscy uznaliby, że może prowadzić własną działalność, nawet gdyby była głupia jak but. Jednak była dziewczyną i ojciec zawsze dostrzegał jej wszystkie wady, nie widząc ich nigdy u synów.

Co prawda ojciec miał pewne podstawy, by nie ufać jej sądom, ale częściowo ponosił odpowiedzialność za jej porażki. Randall Pennington zbyt wcześnie stracił żonę i po prostu nie miał pojęcia o tym, jak wychowywać córkę. Był więc nadopiekuńczy i przesadnie ostrożny. A kiedy okazało się, że nie radzi sobie z dziewczynką, umieścił ją w ekskluzywnej szkole z internatem, podczas kiedy jej bracia chodzili do normalnych szkół i mogli się cieszyć względną swobodą. W rezultacie Jenna cierpiała na syndrom porzucenia i zmagała się z przeróżnymi zahamowaniami. Nie musiała chodzić do psychiatry, żeby to odkryć. Wystarczyło parę programów Oprah Winfrey.

W akcie młodzieńczego buntu (i pożądania) zdecydowała się na małżeństwo z najbardziej nieodpowiedzialnym człowiekiem na świecie. Jak do tej pory jej były mąż nie pracował nigdzie dłużej niż sześć miesięcy. Potem zaczynał się nudzić i... szukał ciekawszego zajęcia. W zasadzie nie powinna się była dziwić, że kobiety nudziły go równie szybko. Jakoś nie mógł zdecydować się na stały związek.

Ale dla osiemnastolatki, która żyła jak w więzieniu, Nick Kennedy stanowił uosobienie wolności i prawdziwego życia. Poza tym, kiedy tylko pojawiał się w pobliżu, jej ojciec cały czerwieniał na twarzy i od razu dostawał nerwowej zadyszki.

Nick potrafił też wspaniale całować, co doprowadziło Jennę do popełnienia kolejnego błędu. Zaszła szybko w ciążę, na szczęście już po ślubie. Potem jej mąż w równie ekspresowym tempie znalazł sobie inną panią, co tylko powiększyło (a może pogłębiło?) jej syndrom porzucenia.

Teraz miała dziewięcioletnią córkę, która odziedziczyła wygląd i temperament po tatusiu. Gdyby jej na to pozwolić, Darcy wytatuowałaby i poprzekłuwałaby sobie całe pulchne ciało. Jenna aż zadrżała na myśl, co może się stać przy kolejnej wizycie u Nicka, którego córka potrafiła sobie owinąć wokół małego palca. Jej były mąż nie wyróżniał się ani rozsądkiem, ani przezornością. Na szczęście miał długi w zaprzyjaźnionym salonie tatuażu i wolał się tam nie pokazywać.

Po rozwodzie stosunki Jenny z ojcem stały się jeszcze bardziej napięte. Wydawać by się mogło, że Randall powinien być zadowolony z takiego rozwoju sytuacji, jednak z założenia nie akceptował rozwodów. Uważał je za plagę współczesnego świata. Ciekawe, bo nie miał nic przeciwko kochankom... To wszystko z trudem mieściło się Jennie w głowie. Nie mogła zrozumieć, dlaczego „stare, tradycyjne” zasady, na które powoływał się jej ojciec, mają być lepsze od nowych.

Zastanawiała się nawet nad tym, czy nie wyprowadzić się z domu ojca i nie zamieszkać gdzieś z dala od rodziny. Jednak była uparta i wciąż pragnęła udowodnić, że doskonale poradzi sobie w rodzinnej firmie. W skrytości ducha liczyła też na ocieplenie stosunków z ojcem.

Denerwowało ją, że pracuje w firmie Pennington i Synowie, której nazwa jej zdaniem powinna brzmieć: Pennington i Dzieci, chociaż rzeczywiście nie wyglądało to zbyt poważnie. Przez siedem lat starała się sumiennie wypełniać swoje obowiązki, licząc na cieplejsze uczucia ze strony ojca. Wiedziała, że jest lepsza od Dennisa i Daniela, ale potrzebowała szansy, żeby się wykazać. Nie wystarczały jej rzadkie słowa uznania, kiedy odnajdywała w kontraktach jakieś szczegóły, które mogłyby drogo kosztować firmę. Podejrzewała, że jest jedyną osobą w rodzinie, która doskonale orientuje się we wszystkich prawnych kruczkach, ale to niezbyt oszałamiający sukces.

Potrzebowała czegoś większego.

Praca w Trinity Harbor pozwoliłaby jej się wykazać, toteż nie mogła pozwolić, by jakiś męski szowinista pokrzyżował jej plany. Była nawet zdecydowana przenieść Darcy od września do tutejszej szkoły, byle tylko mieć Bobby'ego Spencera stale na oku i w końcu wymóc na nim ten kontrakt.

Po tym jak zobaczyła go na podwórku w samych bokserkach, wspaniale opalonego, z grzywą kasztanowych włosów, stwierdziła, że może to być znacznie ciekawsze, niż przypuszczała. A przecież jeszcze w Baltimore, kiedy patrzyła na załadunek konia, zastanawiała się, czy to wszystko ma sens. Teraz odzyskała wiarę w siebie i własne możliwości.

Uśmiechnęła się i zaczęła bębnić palcami po kierownicy swojego starego chevroleta. Spodziewała się jakiegoś zgryźliwego tetryka, a zobaczyła faceta, dla którego gotowa była zapomnieć o przysiędze, że wznowi życie seksualne dopiero w okresie menopauzy. Chociaż... nie powinna ufać własnym sądom, jeśli idzie o mężczyzn, powinna natomiast zachować szczególną ostrożność.

ROZDZIAŁ DRUGI

Bobby gapił się na śliczną małą kartkę, jaką zwykle dołącza się do prezentów. Dostał ją od Tuckera, któremu z kolei wręczył ją ochroniarz.

– Co tam jest napisane? – dopytywał się brat.

– Jest nas więcej – odczytał i spojrzał ze zdziwieniem na Tuckera. – Może wiesz, co to znaczy?

– Pewnie tyle, że musisz uważać, bo inaczej będziesz miał przed domem całe wesołe miasteczko. Wiesz, to świetny pomysł. Nie potrzebujesz nawet zagospodarowywać nadbrzeża. Wystarczy, że zaprosisz tu kumpli z rodzinami i otworzysz parę budek z colą i hamburgerami... Zarobisz krocie, nawet nie ruszając się z domu. Będą o tobie pisać we wszystkich magazynach. Zrobią ci reklamę za darmo.

Bobby z kwaśną miną uniósł rękę, chcąc przerwać ten potok wymowy.

– Ten dowcipniś nawet się nie podpisał – mruknął.

– Pewnie chciał ci zrobić niespodziankę – wtrącił Walker i znowu uśmiechnął się w ten swój irytujący sposób.

– Pismo wygląda na kobiece – zauważył Tucker. – Poza tym ta kartka pachnie perfumami.

– Czy to wszystko, co potrafi zrobić najlepszy szeryf w całym hrabstwie? – kpił Bobby. – Spodziewałem się ostrzejszego śledztwa. Sam widzę, że to babskie pismo.

– Świetnie. Daj mi znać, jakbyś szukał pracy w policji.

Bobby spojrzał z niesmakiem na brata.

– A może przynajmniej strażnik zna nazwisko osoby, która go wynajęła?

– Zna, ale nie chce nam go zdradzić – wyjaśnił Tucker i szybkim ruchem zgarnął talerz spod nosa brata i zaczął wcinać nieco już wystygły omlet.

– Hej, co robisz?

– Jem śniadanie. Przecież po to nas zaprosiłeś – mówił Tucker między jednym kęsem a drugim. – Burmistrz zbudził mnie swoim telefonem. Nie miałem nawet czasu czegokolwiek przekąsić. Jak się nie najem, to będę miał przez ciebie zepsuty cały dzień.

Bobby pokręcił głową.

– Nie ja was tutaj wezwałem. A poza tym sam jestem głodny.

Szeryf, Bobby nie chciał już o nim myśleć jak o bracie, wzruszył tylko ramionami.

– Przecież jesteś zawodowym kucharzem. Nie zginiesz. Bądź tak dobry i zrób też coś Walkerowi.

– Jestem szefem kuchni, a nie jakimś kuchcikiem, do cholery! – oburzył się Bobby. – Poza tym jesteście na służbie i nie powinniście objadać ofiary przestępstwa.

Tucker zmierzył go wzrokiem.

– Mówisz o sobie? W zasadzie na służbie nie możemy pić napojów alkoholowych. – Zamyślił się głęboko. – Wiesz, przepisy. – Zamyślił się jeszcze głębiej. – Ale chętnie napiłbym się trochę piwa. Masz może jakieś w lodówce? Pal licho, że jeszcze wcześnie.

Bobby wskazał gestem pełnym rezygnacji lodówkę.

– Na dolnej półce. – Następnie spojrzał na Walkera. – Zjesz coś?

– Nie, dzięki. Coś tam przegryzłem.

Bobby pokiwał ze zrozumieniem głową, a następnie spojrzał na brata, który z zadowoloną miną otwierał puszkę z piwem.

– Więc nie zrobisz nic w mojej sprawie?

– Czasami najlepszym działaniem jest brak działania – odrzekł sentencjonalnie Tucker i pociągnął spory łyk jasnego napoju.

– A ty? – Bobby zwrócił się do szwagra. – Może ty przynajmniej wiesz, co robić dalej?

Walker wzruszył ramionami.

– Tucker ma rację. Jeśli ktoś zadał sobie tyle trudu, żeby sprowadzić coś takiego na twoje podwórko, to prędzej czy później sam się ujawni – powiedział po chwili i pokiwał smutno głową. – Strasznie żałuję, że Daisy nie może tego zobaczyć. Wyjechała z Tommym do Williamsburga na piknik edukacyjny.

– Dzięki Bogu choć za to – westchnął Bobby, który zdążył już o tym zapomnieć. – Jeszcze tego brakowało, żeby się tym zainteresowała. Wystarczy, że mam tu was dwóch. No a Tommy zacząłby pewnie pobierać opłaty za robienie zdjęć. Ten dzieciak ma żyłkę do interesów.

Bobby zamyślił się na chwilę.

– A poza tym potrafi owinąć sobie moją siostrę dookoła małego palca – dodał. – Założę się o dwadzieścia dolców, że ich pobyt w Williamsburgu nie miał wiele wspólnego z edukacją. Chyba że uznacie za element ogólnej edukacji jazdę kolejką albo strzelanie z wiatrówki.

– Ja się nie zakładam – mruknął Walker.

– Ja też – dodał Tucker, odstawiwszy wcześniej na blat pustą puszkę.

W tym momencie ktoś zadzwonił do drzwi. Bobby zmarszczył brwi, ale nie ruszył się ze swego miejsca. Miał już dosyć towarzystwa.

– No – mruknął Tucker i dźgnął go w bok.

– Co? – spytał Bobby, rozcierając bolące miejsce.

– Nie otworzysz? Przecież chcesz chyba wiedzieć, kim jest ta tajemnicza kobieta.

– Ee, to pewnie ojciec...

– Nie, ojciec zawsze dzwoni, jakby się paliło. Jestem pewny, że za chwilę poznamy rozwiązanie zagadki – upierał się Tucker.

Bobby zastanawiał się przez chwilę nad jego słowami. Tucker miał rację, chyba że ojciec zmienił taktykę. Mogły to być zresztą ciekawskie dzieciaki z sąsiedztwa lub też jego kumpel Richard z prośbą o wywiad.

Bobby wcale nie miał ochoty na rozmowę z Richardem ani nawet tajemniczą kobietą. Chciał po prostu w spokoju zjeść niedzielne śniadanie, a potem przeczytać gazetę.

– Nic mnie to nie obchodzi – mruknął, nalewając sobie kawy, którą sprowadzał aż z Francji.

Jednak dzwonienie nie ustawało.

– Nie mogę już tego słuchać – jęknął Walker, podnosząc się z miejsca. – Zaraz to załatwię.

Rzeczywiście, dzwonienie ustało. Jednak po chwili zastępca szeryfa pojawił się w kuchni z piękną rudowłosą kobietą w dwuczęściowym, seksownym kostiumiku i butach na wysokich obcasach. Z całą pewnością nie zabłądziła tutaj po drodze do kościoła. Nieznajoma wyglądała jak skrzyżowanie kobiety interesu z luksusową prostytutką.

Kiedy jednak na moment straciła równowagę, Bobby zmienił zdanie. Nie, to raczej dziecko, które bawiło się w przebieranki. Zauważył w jej postawie coś kruchego i delikatnego, a jednocześnie cień strachu w oczach. Miał nadzieję, że to nie ona przysłała tu konia. Bobby kiepsko sobie radził z delikatnymi kobietami. Natychmiast odzywał się w nim instynkt opiekuńczy, który zagłuszał głos zdrowego rozsądku.

– Świetna robota – mruknął w stronę Walkera, który tylko rozłożył ręce za plecami kobiety, chcąc pokazać, że nie mógł się jej pozbyć.

– To pan jest pewnie Bobbym Spencerem. – Intruzka wyciągnęła w jego stronę dłoń i uśmiechnęła się szeroko. – Nazywam się Jenna Kennedy i jestem przedstawicielką firmy Pennington i Synowie.

– Miło mi panią poznać – mruknął Bobby, przypominając sobie firmę z Baltimore, która mniej więcej od tygodnia koniecznie chciała się z nim skontaktować. Zresztą jego sekretarka namawiała go na to spotkanie. Jej zdaniem oferta była interesująca i sensowna, ale Maggie miała zbyt dobre serce i często umawiała go z osobami, które nie posiadały nic ciekawego do zaoferowania.

Bobby spojrzał groźnie na nieproszonego gościa.

– Przykro mi, ale nic pani nie zdziała – oznajmił stanowczo. – Nie prowadzę interesów w kuchni, i to w dodatku w niedzielne poranki. Proszę zadzwonić do mojego biura.

Z uznaniem stwierdził, że nie uciekła od razu, tylko postanowiła walczyć.

– Już to robiłam, ale niestety nikt mnie z panem nie chciał umówić. Więc albo nie panuje pan nad tym, co dzieje się w pańskim biurze, albo nie ma pan pojęcia zarówno o dobrym wychowaniu, jak i prowadzeniu interesów – stwierdziła, nie tracąc werwy. – Możliwe też, że po prostu pan mnie unika.

– A może jestem po prostu zajęty – zauważył, do żywego dotknięty uwagą o braku wychowania.

Bobby szczycił się tym, że jest dżentelmenem w każdym calu. Już King zadbał o to, by jego dzieciom nie brakowało kindersztuby. Nie tylko uczył ich dobrych manier, ale również miłości do Południa i jego dziedzictwa.

Oczywiście w rzeczywistości Bobby po prostu unikał pani Kennedy. Chociaż nie zdecydował jeszcze dokładnie, co powstanie na nabrzeżu, to wiedział jedno – za żadne skarby nie chce pracować z kobietą. Nie żeby miał coś przeciwko płci pięknej. Przecież miał siostrę, no i przyjaciółki... Jednak od kiedy szkolna sympatia zdradziła go z jego najlepszym kumplem, wystrzegał się bliższych kontaktów z kobietami. Daisy twierdziła, że brat ma do nich uraz.

– Po prostu raz się sparzyłeś, a teraz dmuchasz na zimne – tłumaczyła mu. – To bez sensu. Popatrz, wokół jest tyle kobiet, które nie rzucają narzeczonych.

A potem dodawała zwykle, że tylko z powodu zawiedzionej miłości postanowił przejąć kontrolę nad całym miasteczkiem. Żeby udowodnić tej zdradzieckiej żmijce, że popełniła błąd. Tak, jakby miało to dla niego jakiekolwiek znaczenie!

– Zobaczysz, że następna dziewczyna nie ucieknie z twoim najlepszym przyjacielem – powtarzała Daisy.

– Jasne. Przecież on jest już żonaty z moją byłą narzeczoną – odpowiadał z goryczą i zaciskał pięści.

Zmarszczył brwi i spojrzał na panią Kennedy.

– Jak rozumiem, to pani przysłała mi tę karuzelę?

– Oczywiście – odparła.

– To był świetny pomysł, ale obawiam się, że nic z tego nie będzie.

– Dlaczego? Przecież nawet pan nie wie, z czym tu przychodzę...

– Nieważne – mruknął. – Walker, mógłbyś odprowadzić panią do wyjścia?

Policjant wyglądał, jakby w ogóle nie miał ochoty angażować się w tę sprawę, jednak z poczucia obowiązku zrobił dwa kroki w stronę drzwi.

– Pani Kennedy...

Nieznajoma nawet nie spojrzała w jego stronę. Uniosła tylko dumnie głowę, dając do zrozumienia, że nie odejdzie, zanim nie zostanie wysłuchana.

– Chwileczkę, panie Spencer. Nie interesują mnie pańskie problemy osobiste, ale jak rozumiem, szuka pan odpowiedniego projektu rozbudowy Trinity Harbor. Jestem pewna, że przychodzę z czymś, co pana zainteresuje.

– Naprawdę? – Bobby nie krył swego sceptycyzmu.

Wciąż wpatrywał się w dekolt jej kostiumiku i prawdę mówiąc, miał spore problemy ze śledzeniem przebiegu rozmowy. Próbował się skoncentrować, jednak bezskutecznie.

– Jak sądzę, nie interesuje pana tania komercja ani tworzenie miniatury Ocean City – zaczęła. – Chodzi panu o coś, co pasowałoby wielkością do miasteczka i było zgodne z jego charakterem i tradycją. A to wszystko otoczone morzem zieleni. Czy się mylę?

– Nie, nie myli się pani – odparł z prawdziwym żalem. Niestety pani Kennedy trafiła w dziesiątkę. – Skoro pani zrozumiała moje intencje, to po co sprowadziła pani tu tego konia? Po co to zamieszanie?

– Musiałam jakoś zwrócić na siebie uwagę – odrzekła z lekkim uśmiechem. – Myślałam, że to dobry sposób. I nie pomyliłam się! – dodała z nutką triumfu w głosie.

Walker i Tucker spojrzeli na niego wyczekująco.

Co mi zależy? – pomyślał i westchnął ciężko. W końcu mogę się z nią spotkać. To niewielka strata czasu.

Poza tym wiele wskazywało na to, że pani Kennedy należy do osób upartych. Z pewnością nie da mu spokoju, zanim nie zaprezentuje swoich planów. Im szybciej się z nią spotka, tym szybciej pozbędzie się jej z miasteczka.

– Dobrze, możemy się spotkać jutro o dziesiątej – rzekł w końcu. – Proszę przyjechać do mojego biura. Ale jeśli się pani spóźni, to koniec współpracy.

Na jej twarzy pojawił się wyraz ulgi. Uśmiechnęła się i wyciągnęła rękę. Kiedy dotknął jej drobnej dłoni, poczuł ciarki na plecach.

– Na pewno pan tego nie pożałuje – rzuciła na pożegnanie.

Bobby poczuł w nozdrzach zapach jej seksownych perfum i stwierdził, że już żałuje swojej decyzji.

W poniedziałek rano King jak zwykle zasiadł przy swoim ulubionym stoliku u Earlene. Jeszcze rano miał ochotę zostać w domu, ale stwierdził w końcu, że nie może pozwolić, by drobiazgi zatruwały mu codzienne życie. Czymże w końcu jest publiczne upokorzenie w porównaniu ze spotkaniem z grupką przyjaciół? Już prawie zdołał się przyzwyczaić do nękających go co i rusz przykrości.

Jednak wczorajszy dzień zaliczał do szczególnie nieudanych. Po telefonie od Harveya nastąpiły inne. Prawie nie miał chwili wytchnienia. Co gorsza, Bobby i Tucker poinformowali go po kolei, że nie przyjdą na rodzinny obiad. Rozmawiali jednak bardzo krótko i żaden tak naprawdę nie wyjaśnił, co się dzieje. Został mu więc niemal cały kurczak, którego nie miał odwagi tknąć z obawy przed niestrawnością. To było wyjątkowo przykre, ponieważ czekał niecierpliwie na ten obiad przez cały tydzień.

Po zmroku pojechał do Bobby'ego, żeby osobiście sprawdzić, o co w tym wszystkim chodzi. Od razu zauważył drewnianego konia, który tak poruszył burmistrza. Wokół kręciło się sporo dzieciaków, jak również trochę dorosłych. Jednak tłum się powoli rozpraszał.

Niestety, wśród grupki gapiów znajdował się również Richard Walton, który wciąż robił zdjęcia do porannego wydania „Trinity Harbor Weekly”. Towarzyszyła mu żona, pani pastor Anna-Louise. Poirytowany King zapomniał o tym, że miał tylko rzucić okiem na posesję syna. Zatrzymał się przy pani pastor i otworzył okienko samochodu.

– Czy naprawdę musisz uczestniczyć w tym widowisku? – spytał z pretensją w głosie. – Nie możesz sobie znaleźć nic lepszego do roboty, prawda? Mogłabyś się raczej zająć zbłąkanymi duszami. Zachowujesz się, prawda, jak... jak... – szukał odpowiedniego epitetu – jak turystka!

Anna-Louise spojrzała na niego bez trwogi i uśmiechnęła się pobłażliwie. Miała nawet czelność zbliżyć się do jego samochodu.

– Mogłam się domyślić, że w końcu się tu zjawisz – rzekła. – Zajrzyj do syna. Jestem pewna, że Bobby chętnie ci wszystko wyjaśni. Poza tym miał chyba ciężki dzień i potrzebuje podtrzymania na duchu.

– Obawiam się, że jestem ostatnią osobą, która mogłaby go podtrzymać na duchu – mruknął King. – Poza tym wątpię, żeby powiedział mi prawdę. Jak do tej pory rzadko się to zdarzało. A skoro nie przyjechał dziś do Cedar Hill, to znaczy, że nie ma, prawda, najmniejszej ochoty na rozmowę – dorzucił na koniec.

– Richard przeprowadził z nim wywiad jakiś czas temu – zdradziła pani pastor. – Będziesz mógł o wszystkim przeczytać w jutrzejszym wydaniu naszej gazety.

Mówiła to z taką miną, jakby nie wiedziała, że King ma dosyć jej wścibskiego męża.

– Moje dziecko, jak na osobę znającą Pismo, zbyt często, prawda, zapominasz o płynących z niego naukach – rzekł oskarżycielsko.

– Na przykład?

– No, choćby o przykazaniu: „Czcij ojca swego i matkę swoją”.

– Obawiam się, że nie widzę związku. Nie przejmuj się, King. To Bobby ma problem, nie ty.

– Ale to przecież mój syn! Jeśli on rozrabia, cierpi, prawda, cała rodzina.

– Na miłość boską, przecież to nie on przyciągnął tutaj tego konia! Więc albo wejdź do środka i wesprzyj syna, albo wracaj do domu, by w samotności zadręczać się hańbą rodziny Spencerów.

King wybrał to drugie rozwiązanie. Cały wieczór zastanawiał się, co się z nim dzieje i dlaczego to wydarzenie wzbudziło taką sensację w miasteczku. I z jakiego powodu on się tym tak przejmuje? Anna-Louise miała rację, powinien wpaść do Bobby'ego i podtrzymać go na duchu, a potem zająć się własnymi sprawami.

Jednak dziś rano z pewnością podjął właściwą decyzję. Jedynym sposobem, żeby zademonstrować, jak mało go to wszystko obchodzi, było pojawienie się u Earlene. I to chyba oczywiste, że zajmie się rozmową o cenach bydła, a nie jakimiś głupstwami...

Pete Dexter pojawił się w barze zaraz po nim.

– Bardzo mi przykro – powiedział, ściskając dłoń Kinga i uciekając wzrokiem gdzieś w bok. – Obawiam się, że Bobby tym razem wpadł jak śliwka w kompot.

King spojrzał na niego wyniośle.

– Doprawdy nie wiem, o co ci chodzi.

– Harvey jest żądny krwi. Uznał, że Bobby chciał w ten sposób przejąć władzę nad miastem.

King aż zazgrzytał zębami. Więc jednak nie uda się uniknąć kłopotliwego tematu.

– Tylko taki głupek jak Harvey mógł wpaść na podobny pomysł. Bobby niczego nie chce przejmować. Nigdy, prawda, nie interesował się polityką.

– Więc po co wykupił te wszystkie działki? Od tego, co z nimi zrobi, zależy przyszłość Trinity Harbor. Harvey uważa, że Spencerowie zbyt długo rządzili miastem, a teraz nadszedł czas na zmiany.

– Pora, by władzę przejęła jego rodzina? – zaśmiał się ponuro King.

– Chociażby.

– Ciekaw jestem, jak, prawda, chce powstrzymać mojego chłopca?

– Słyszałem, że już szykuje jakieś biurokratyczne przeszkody. Chce zniechęcić Bobby'ego. Potem planuje odkupić te działki za psie pieniądze i zrobić z nimi, co mu się żywnie spodoba. Spytaj Willa, co o tym sądzi. Powinien tu być za parę minut. Słyszałem, że odsprzedał burmistrzowi trochę ziemi. Moim zdaniem, Harvey chciałby przeznaczyć te działki pod zabudowę. Zobaczysz, zanim się obejrzymy, w ogóle pozbawi nas dostępu do rzeki.

King popatrzył z powagą na przyjaciela.

– Harvey sam ci to powiedział?

– O planie zabudowy wiem od Willa – odparł Pete. – Resztę Harvey ogłosił wczoraj przy świadkach. Jadłem właśnie kraby u Wilkersona w „Colonial Beach”, kiedy rozmawiał z przyjaciółmi. Mówił tak głośno, że nie musiałem nawet podsłuchiwać.

– I co, zareagowałeś w jakiś sposób?

– Ja? – Pete spojrzał na niego ze zdziwieniem. – A co niby miałem powiedzieć?

– Że żaden ze Spencerów nie ugnie się w takiej walce i że Harvey niepotrzebnie, prawda, ostrzy sobie zęby na nasze ziemie – rzekł z godnością King. Co prawda nie należał do zwolenników planów syna, ale przecież nie mógł pozwolić, by takie zero jak Harvey Needham pokrzyżowało mu plany. – Właśnie to mu mogłeś powiedzieć.

– Jakoś nie przyszło mi to do głowy – westchnął Pete.

– Więc może ty też należysz do jego bandy, co? – King wstał i rzucił ze złością na stolik pieniądze za kawę, której nawet nie tknął.

– Ależ King... – zaczął przyjaciel.

– Nie próbuj mnie przepraszać, ty tchórzu. Myślałem, prawda, że lojalność wobec przyjaciół to dla nas coś ważnego. Cóż, pomyliłem się.

Wyszedł, nie słuchając protestów Pete'a i szeptów dobiegających od sąsiednich stolików. Jak tak dalej pójdzie, ta rozmowa ukaże się niebawem na łamach „Trinity Harbor Weekly”. Już Richard o to zadba.

Na zewnątrz odetchnął głęboko, by się uspokoić. Był zły na Pete'a, ale też na Bobby'ego, który nadepnął na odcisk samemu burmistrzowi. Teraz jednak powinien wrócić na farmę i zająć się poważną robotą. Ktoś w końcu musi dbać o dobro całej rodziny.

Ale najpierw chciał zajrzeć do biura opieki społecznej i sprawdzić, czy Frances nie mogłaby mu poświęcić kilku chwil. Nie przepadał za nią od czasów, kiedy w szkole średniej wygrała z nim w olimpiadzie z wiedzy ogólnej, ale cenił jej inteligencję i zawsze liczył się z jej zdaniem.

To tylko dzięki niej nie udusił Daisy, kiedy zaopiekowała się pewnym bezdomnym chłopcem i... wujem dziecka. Okazało się, że Frances miała rację – wszystko poszło lepiej, niż przypuszczał, i córka, której groziło staropanieństwo, była teraz szczęśliwą mężatką. Może gdyby zaprosił Frances na bingo, powiedziałaby mu, co myśli o Bobbym i jego planach.

Kiedy dotarł do biura, Frances rozmawiała właśnie przez telefon. Ta piekielna kobieta zawsze rozmawiała przez telefon. Można było odnieść wrażenie, że nie wypuszcza słuchawki z dłoni. King nie próbował jej jednak przerwać, bo wolał nie złościć Frances. Wiedział, jak bardzo jest drażliwa. Usiadł więc i potulnie czekał, aż będzie wolna.

– Pewnie przyszedłeś, żeby porozmawiać o Bobbym – powiedziała zrezygnowana, zanim jeszcze zdążyła odłożyć słuchawkę.

– Słyszałaś już? – spytał ponuro.

– Nie tylko słyszałam. Byłam tam wczoraj i widziałam całe zamieszanie. – Nagle na jej twarzy pojawił się wyraz rozmarzenia. – Ten koń przypomniał mi nasze dzieciństwo. Pamiętasz, mieliśmy taką karuzelę u nas w miasteczku? A poza tym pole do minigolfa, a w zimie lodowisko nad rzeką. Gdyby to mogło wrócić... Dzieci nie powinny spędzać całego wolnego czasu przed ekranami telewizorów czy komputerów.

King miał teraz na głowie o wiele poważniejsze sprawy.

– No tak, ale co ja mam zrobić z Bobbym? – jęknął. – Boję się, że się, prawda, zupełnie pogrąży.

Frances wyciągnęła rękę w ostrzegawczym geście.

– Lepiej nic nie rób. Wiem, że to wbrew twojej naturze, ale Bobby to sensowny chłopak i doskonale sobie poradzi, o ile tylko nie zaczniesz mu „pomagać”.

– Ale... – usiłował protestować.

– Sama nie wiem, czemu masz taką ponurą minę. Moim zdaniem powinieneś się cieszyć – stwierdziła przyjaciółka.

King wybałuszył na nią oczy.

– Cieszyć się? A niby z czego mam się, prawda, cieszyć?

– Ponieważ z tego, co słyszałam, ta kobieta jest piękna, a w dodatku samotna...

– Kobieta? Jaka kobieta? – pytał zupełnie zdezorientowany. – Nic nie wiem o żadnej kobiecie. Chodziło mi o tego piekielnego konia!

– No ta, która podrzuciła Bobby'emu fragment karuzeli – wyjaśniła Frances i spojrzała na niego ze zdziwieniem. – To prawda, że pochodzi z Marylandu, a nie Wirginii, ale nie powinieneś zbytnio wybrzydzać. Zresztą Walker...

– Walker jest prawdziwym Południowcem!

– Tak, tak. Tyle że sam tego nie wiedział. A ta dziewczyna pochodzi z dobrej rodziny. No i w ogóle to niezła partia. Poza tym wiedziała, jak zwrócić na siebie uwagę twojego syna.

– Mówisz, że tego konia podrzuciła, prawda, jakaś piękna kobieta? – spytał, żeby się upewnić.

– Aha, ruda. Widziałam się później z Tuckerem i powiedział, że Bobby wprost nie mógł od niej oderwać oczu. Oczywiście zaprzeczy, kiedy go zapytasz. Wiesz, jaki jest.

King nagle poweselał. Od dawna martwił się, że złe doświadczenia popchną Bobby'ego wprost w ramiona mniejszości seksualnej. Energicznie poderwał się z krzesła.

– Co się tak spieszysz? – zdziwiła się Frances. – Idziesz do Earlene?

King pokręcił głową.

– Nie mam na to czasu. Muszę zająć się ważniejszymi sprawami – oznajmił, a potem mocno ucałował przyjaciółkę. I to prosto w usta. – Dzięki.

Frances poczerwieniała i dotknęła ze zdziwieniem warg.

– Dlaczego to zrobiłeś?

– To z radości, prawda, bo zawsze mogę na ciebie liczyć.

– Bardzo się cieszę – powiedziała ze śmiechem. – Ale naprawdę nie wiem, co takiego zrobiłam. Mam nadzieję, że nie planujesz jakiejś intrygi.

King taktownie przemilczał ten temat.

– Jesteś prawdziwym skarbem, Frances – dodał tylko.

– Ty też – zachichotała. – Wydaje mi się jednak, że nie zawsze tak wysoko mnie ceniłeś.

Myliła się. Zawsze ją cenił, chociaż rzadko pozwalał jej to odczuć. Jednak dzisiaj naprawdę podtrzymała go na duchu. Opuścił niemal w podskokach jej biuro i podśpiewując, wyszedł na ulicę.

Niech Harvey Needham wścieka się i knuje zemstę. Niech Bobby nadal trzyma buzię na kłódkę, on miał już plan. Nareszcie wiedział, co powinien zrobić.

ROZDZIAŁ TRZECI

Nagle skończyła jej się cholerna benzyna. Kto w ogóle słyszał o tym, żeby w dwudziestym pierwszym wieku samochody wciąż poruszały się na benzynę? Nie mogłyby działać na energię słoneczną albo coś w tym rodzaju? Zrozpaczona Jenna walnęła pięścią w kierownicę i sięgnęła po telefon. Niestety, ekranik nie rozjarzył się znajomym zielonym blaskiem. No tak, przecież poprzedniego wieczoru zapomniała naładować baterie. To dlatego, że wcześniej odbyła długą rozmowę z córką, która rozpłakała się do słuchawki i oskarżyła matkę o zmarnowane życie. Ta rozmowa była wyczerpująca, toteż Jenna zupełnie zapomniała o wszystkich innych sprawach.

Była dokładnie 9.52. Zostało jej osiem minut, żeby dotrzeć do przystani. Gdyby miała przy sobie adidasy, nie stanowiłoby to żadnego problemu, ale w szpilkach nie pokonałaby tego dystansu nawet w kwadrans.

Być może Bobby Spencer nie jest aż tak wymagający, na jakiego wygląda. Niewykluczone, że uda jej się z nim porozmawiać mimo niewielkiego spóźnienia.

Westchnęła ciężko. Niestety, było to mało prawdopodobne. Sprawiał wrażenie, jakby wolał robić interesy z samym diabłem niż z nią. Na pewno skorzysta z byle pretekstu, żeby zerwać rozmowy. To oznaczało kolejną porażkę...

Niedoczekanie!

Szybko zdjęła buty, ciesząc się, że spódnica jest rozcięta z boku, i chwyciwszy w drugą dłoń teczkę z planami, puściła się biegiem w stronę zatoki.

Biegła szybko, modląc się w duchu, żeby nie stracić tej wielkiej szansy na udowodnienie ojcu i braciom, że nie jest nieudacznikiem. Co jakiś czas patrzyła na zegarek; niestety, większa wskazówka pełzła bezlitośnie w stronę dwunastki.

Udało jej się dobiec do przystani w siedem minut i trzydzieści sekund. To był być może jej życiowy rekord, ale w tej chwili raczej nie powinna tym się zajmować. W pończochach poleciały oczka i miała bąble na podbiciu stopy. Poza tym cała była zgrzana i zniszczyła sobie fryzurę, ale przynajmniej zdążyła na czas.

Ale Bobby Spencer nie pojawił się w swoim biurze. Co więcej, nikt go tam nawet nie oczekiwał.

Jenna aż otworzyła usta, kiedy usłyszała to od sekretarki.

– Nie ma go? – powtórzyła bezradnie.

– Nigdy nie przychodzi do pracy przed jedenastą – odparła dziewczyna, z trudem powstrzymując ciekawość wywołaną niezwykłym wyglądem gościa.

Sama była ubrana w szorty, z których wystawały długie, nagie nogi, a także porządnie uprasowaną bluzeczkę, rozpiętą na tyle mocno, że odsłaniała jej wcale pokaźny biust. Bobby Spencer nie był chyba zwolennikiem kostiumów, które zwykle nosiły sekretarki, a może, zważywszy na umiejscowienie biura na przystani, uważał taki swobodny strój za właściwy.

– Nigdy? – jęknęła, wciąż przekonana, że zaszło jakieś nieporozumienie.

– Pracuję tu już od jakiegoś czasu i nie zdarzyło się, żeby przyszedł wcześniej – zapewniła ją sekretarka. – Jest pani pewna, że umówił się z panią na dziesiątą?

Jenna potrząsnęła zdecydowanie głową.

– Z całą pewnością powiedział: „dziesiąta” – mruknęła, a potem aż zazgrzytała zębami. Powoli opuszczała ją cierpliwość. – Proszę sobie przypomnieć, może była przynajmniej jedna taka okazja, kiedy przyszedł na dziesiątą.

Sekretarka rozłożyła ręce.

– Nie pamiętam – odparła wesoło. – Pan Spencer pracuje do późna, a poza tym należy do nocnych marków. Raczej nie radziłabym pani rozmawiać z nim tak wcześnie. Proszę mnie posłuchać i wrócić koło drugiej. Zwykle jest już wtedy w doskonałym nastroju.

– Niech mnie pani... A właściwie, jak pani na imię?

– Maggie.

– Więc posłuchaj, Maggie. Chodzi o to, że widziałam się wczoraj z panem Spencerem, który umówił się ze mną na dziesiątą. Ponieważ zepsuł mi się samochód, przydrałowałam tutaj jak głupia na bosaka. Więc może zadzwoń do niego i powiedz mu, żeby łaskawie ruszył swój leniwy tyłek.

Maggie uśmiechnęła się do niej przyjaźnie.

– Naprawdę chce pani, żebym użyła tych słów?

– No dobra, dajmy spokój anatomii – westchnęła Jenna. – Powiedz mu po prostu, że na niego czekam... niecierpliwie. – Pomyślała o córce. – Muszę wracać do Baltimore. Prawdę mówiąc, w ogóle nie planowałam, że zatrzymam się tu na noc.

Jenna liczyła na to, że karuzela zrobi tak olbrzymie wrażenie na Spencerze, iż od razu podpiszą kontrakt. Mogłaby wówczas pojechać do Darcy, a dziś rano siedziałaby przy swoim biurku w firmie i wachlowała się egzemplarzem umowy. To by dopiero zrobiło wrażenie na jej ojcu i braciach! No tak, po raz kolejny okazała się zbyt wielką optymistką.

– Może ma pani szczęście, że się spóźnił – podjęła po chwili Maggie, a potem dodała taktownie: – Na pani miejscu trochę bym się ogarnęła. To nie znaczy, że wygląda pani źle, ale przydałby się grzebień. Mam tu też przybory do szycia.

– Przybory do szycia? – zdziwiła się Jenna.

– Chodzi o pani spódnicę – wyjaśniła spokojnie sekretarka. – I żakiet.

Jenna dopiero teraz zauważyła, że rozcięcie spódnicy sięga niemal biodra, a dwa guziki przy żakiecie trzymają się na pojedynczych nitkach. Powstały dekolt odsłaniał jej biust i koronkowy stanik w znacznie większym stopniu niż u Maggie. Nic dziwnego, że ludzie się na nią gapili, kiedy tu biegła. Jeden z kierowców omal nie spowodował wypadku...

– Dobry Boże! – jęknęła i opadła na krzesło.

– Proszę się nie przejmować. – Sekretarka natychmiast stanęła tuż przy niej. – O, tutaj są igły i nitki. – Spojrzała z powątpiewaniem na Jennę i chwyciła jeszcze zszywacz z biurka. – Zaraz to jakoś załatwimy. Może nie będzie zbyt ładnie, ale przynajmniej porządnie i przyzwoicie.

– A jeśli zadzwoni telefon? Albo pan Spencer przyjdzie akurat do biura? – spytała Jenna, podnosząc się z wahaniem.

Dziewczyna machnęła ręką.

– Żaden poważny klient nie dzwoni o tej porze. Wszyscy znają pana Spencera. Poza tym nie powinna się pani tak nim przejmować. Jest naprawdę słodki, kiedy już wypije pierwszą kawę. Powinna pani zobaczyć, jak miele te swoje ziarna, a potem sam parzy. To taki rytuał, może nawet nałóg, jednak kawa jest rzeczywiście bardzo dobra. No, chciałam powiedzieć, że pan Spencer to uroczy człowiek.

Jenna spojrzała na nią z powątpiewaniem.

– Czyżby?

Maggie poprowadziła Jennę do łazienki i pomogła jej doprowadzić garderobę do porządku.

– Wszyscy w miasteczku uwielbiają Bobby'ego – szepnęła dziewczyna. – No, może poza burmistrzem, ale ten boi się o swój stołek. Tak jakby Bobby'emu zależało na władzy. Przecież wystarczy, że jest Spencerem, i tak wszyscy go szanują. Czy pani wie, że jego przodkowie założyli to miasteczko? Przyjechali tu z Jamestown. Bobby wcale się tym nie przechwala. Jest nawet trochę zażenowany, kiedy o tym opowiadam, ale przecież ludzie powinni wiedzieć o takich rzeczach.

Maggie przegryzła nitkę i zabrała się do przyszywania drugiego guzika.

– Podziwiasz go?

– Jasne, czemu nie? – zaśmiała się dziewczyna. – Jest przystojny, pracowity, bogaty i pochodzi z dobrej rodziny. Wie pani...

– Wiesz – przerwała jej. – Jestem Jenna.

Uściskały sobie dłonie, co nie było łatwe, zważywszy na bardzo małą przestrzeń.

– Wiesz, Bobby to wspaniały facet.

Ponieważ Maggie była młoda i ładna, a poza tym nie nosiła obrączki, Jenna uznała, że może jej zadać kolejne pytanie:

– Czy jesteś kimś więcej niż jego sekretarką?

– Chodzi ci o to, czy załatwiam też inne sprawy? Cóż, czasem... – Spojrzała na minę Jenny i aż pobladła. – Ojej, pytasz, czy mam z nim romans. Nie, nic podobnego! – Urwała, jakby dopiero teraz zaczęła się nad tym zastanawiać. – No, to prawda, że jest seksowny. A z tym kolczykiem wygląda jak pirat, ale jest ode mnie znacznie starszy.

– Nie tak bardzo – zauważyła Jenna. – Może mieć najwyżej trzydziestkę.

– Ma dwadzieścia osiem lat, a ja dopiero dziewiętnaście – wyjaśniła dziewczyna. – Jeszcze nie myślę o poważnym związku. A jeśli nawet, to nie z Bobbym Spencerem.

– Dlaczego? – zdziwiła się Jenna. – Przecież jest wzorem wszelkich cnót.

Sekretarka skończyła już szycie i teraz rozłożyła ręce szerokim gestem.

– Bo jesteśmy przyjaciółmi – odparła. – Bobby traktuje mnie jak młodszą siostrę. Opiekował się mną i moim bratem, kiedy byliśmy dziećmi.

– I nigdy się w nim nie podkochiwałaś? Nawet troszeczkę? – dopytywała się Jenna.

– Nigdy – odrzekła bez wahania Maggie. – Wiesz, Bobby jest naprawdę miły, porządny i zawsze można na niego liczyć, ale ja... – na jej twarzy pojawił się pełen rozmarzenia uśmiech – wolałabym bardziej niebezpiecznego faceta. Kogoś, przy kim ma się gęsią skórkę.

– Obawiam się, że kobiety zdecydowanie przeceniają niebezpiecznych mężczyzn – westchnęła Jenna. – Osobiście wolę tych miłych.

Maggie spojrzała na nią ciekawie.

– A co myślisz o Bobbym? Słyszałam o tym, co działo się wczoraj przy jego domu. Chciałabym to zobaczyć.

– Odniosłam wrażenie, że pan Spencer nie był specjalnie zadowolony z tego zamieszania – wyznała Jenna, odkładając zszywacz na umywalkę. Jej drogi kostium wyglądał tak, jakby go uszyły pijane elfy. – Potraktował mnie jak intruza.

Dziewczyna rozjaśniła się na te słowa.

– To dobrze – stwierdziła. – Już od dawna mówiłam, że ktoś powinien wkroczyć z hukiem do jego życia i wytrącić go z nudnej rutyny. Wciąż robi to samo. Bez przerwy pracuje i tylko wywraca oczami, kiedy mu mówię, że powinien się trochę zabawić.

– Nie wiem, czy potraktował wczorajsze wydarzenie jak dobrą zabawę – powiedziała ostrożnie Jenna. Wcale nie zależało jej na tym, żeby wytrącać Bobby'ego Spencera z rutyny. Chciała z nim tylko ubić interes. Poza tym pragnęła jak najszybciej wrócić do Baltimore. Zanim Darcy zrobi coś głupiego, na przykład ufarbuje włosy na fioletowo, co bez wątpienia wywołałoby atak apopleksji u jej dziadka.

– Najważniejsze, że poczuł się wstrząśnięty.

– Och, to na pewno – westchnęła Jenna i zamilkła na chwilę. – Posłuchaj, Maggie. Czy mogę cię o coś zapytać?

– Jasne.

– Dlaczego twój szef nie chce się ze mną spotkać? Czy dlatego, że jestem kobietą?

Sekretarka wyglądała na autentycznie zaskoczoną tym pytaniem.

– Nie, nie sądzę.

– Wiesz, jak to jest w biznesie. Wielu mężczyzn żywi uprzedzenia wobec kobiet. – Jenna pomyślała o ojcu.

– Nie, Bobby nie jest taki – zapewniła Maggie. – Mówiłam ci już przez telefon, że na razie nie zajmuje się planami rozbudowy terenów nad rzeką. Lubi sobie wszystko przemyśleć, jak wielu Południowców. Nie bierz tego do siebie, po prostu nie miał jeszcze ochoty poruszać z kimkolwiek tego tematu.

Jenna skinęła głową. Włożyła spódnicę i wygładziła zmięty materiał.

– Dziękuję za pomoc – rzekła z wdzięcznością. – Nie wiem, jak bym sobie bez ciebie poradziła.

– Nie ma sprawy.

Jenna włożyła żakiet i po raz pierwszy zaryzykowała spojrzenie w lustro. Wciąż miała czerwone policzki, a włosy wyglądały jak szczotka po uderzeniu pioruna, ale nie to zaniepokoiło ją najbardziej.

W lustrze, tuż obok swojej, zauważyła zdumioną twarz Bobby'ego Spencera.

Półnaga Jenna Kennedy stała w jego prywatnej łazience. Bobby wprost nie mógł oderwać oczu od jej pełnych piersi, tylko w niewielkim stopniu przykrytych koronkowym biustonoszem.

– Już się pan napatrzył? – warknęła i zaczęła zapinać guziki.

Bobby zamrugał oczami.

– O, przepraszam – bąknął, a potem wskazał drzwi. – Maggie, czy możesz opuścić to pomieszczenie?

Sekretarka wyszła z godnością, a on natychmiast zamknął drzwi.

– Co się tutaj, do licha, dzieje? – zapytał.

– To długa historia, szefie. Jenna zaraz skończy się ubierać i wszystko wyjaśni. Ja mam inne rzeczy do zrobienia. – Spojrzała w stronę swego biurka.

Bobby pokręcił głową.

– O, nie. Od kiedy to zrobiłaś się taka pracowita?

– Od kiedy nie mam ochoty na zawiłe wyjaśnienia – odparła bezczelnie i usiadła na swoim miejscu. – Bądź dla niej miły, Bobby. Miała kiepski ranek.

Westchnął głęboko.

– Przecież nie mam zwyczaju napadać na osoby, z którymi rozmawiam.

– Tak, oboje doskonale o tym wiemy. – Wskazała drzwi łazienki. – Jednak Jenna nie była tego wcale taka pewna. Ciekawe, dlaczego?

Bobby wcale nie miał zamiaru składać obszernych wyjaśnień. Zwłaszcza swojej sekretarce, która od dawna odgrażała się, że znajdzie dla niego „odpowiednią partię”. Ani Maggie, ani ojciec nie mieli prawa ingerować w jego życie osobiste. Pewnie natychmiast ubzduraliby sobie, że Jenna Kennedy mu się podoba.

A to nie było prawdą. W każdym razie nie do końca...

– Nieważne – mruknął. – Wracaj do pracy. Podobno masz mnóstwo spraw na głowie.

Rozpromieniona dziewczyna wskazała ekspres.

– Zrobiłam trochę kawy, szefie – powiedziała. – Na wypadek, gdybyś nie miał dzisiaj czasu.

Bobby pokręcił z dezaprobatą głową i skrzywił się na widok czarnego płynu. Potem ostentacyjnie skrzywił nos.

– Wiesz co, zostaw lepiej ważniejsze rzeczy mnie – rzucił. – Masz takie upodobania, jakbyś całe dzieciństwo spędziła w barze szybkiej obsługi.

Maggie uśmiechnęła się do niego.

– To wcale nie byłoby najgorsze...

Odwrócił się, nie chcąc słuchać tych świętokradczych słów. W restauracji przygotował dwie filiżanki wspaniałej, francuskiej kawy i wrócił do biura. Ale Jenna Kennedy jeszcze nie wyszła z łazienki. Postawił więc kawę na swoim biurku i spojrzał na zegarek. W tym momencie rozległo się pukanie do drzwi. Bobby poczuł, że serce zabiło mu szybciej. Zapewne z gniewu. Poprosił panią Kennedy, żeby usiadła, i z niezadowoleniem pokręcił głową.

– Spóźniła się pani – zauważył.

Jenna jeszcze bardziej poczerwieniała.

– Nie, byłam na tyle głupia, że dotarłam tu na czas. Proszę sobie wyobrazić moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że pan nie bywa w biurze przed jedenastą. A ja musiałam biec taki kawał drogi...

– Biegła pani? – zdziwił się. – Dlaczego?

– Osiem minut przed dziesiątą skończyła mi się benzyna. Zadarłam kiecę i przybiegłam tu w podskokach, gubiąc po drodze kolejne części garderoby. Właśnie dlatego zastał mnie pan w łazience. Na szczęście Maggie pomogła mi doprowadzić ubranie do porządku.

– Rozumiem.

Wyobraził ją sobie biegnącą ulicami miasteczka i pomyślał, że chciałby to zobaczyć. Szczególnie to gubienie garderoby... Dziwne, jeszcze nie słyszał plotek na ten temat, jednak być może wyjaśniało to kilka stłuczek, które widział po drodze.

– Tylko tyle ma mi pan do powiedzenia? – mruknęła.

– Bardzo mi przykro, ale mogła pani przecież zadzwonić i wszystko wyjaśnić – odparł.

– Wyczerpała mi się bateria w komórce – dodała ponuro, a potem nagle przypomniała sobie, że nie tak powinna wyglądać rozmowa na temat interesów i poprawiła się na swoim miejscu. – Nieważne. Wolałabym panu wyjaśnić, na czym polega mój plan zagospodarowania nadbrzeża. Ciekawa jestem, czy zaakceptuje pan ten kierunek rozwoju. O szczegółach porozmawiamy później.

Bobby westchnął ciężko. Owszem, właśnie po to spotkał się z panią Kennedy, ale jakoś nie miał ochoty na rozmowę o pracy.

– Oczywiście. Proszę kontynuować. – Wysłucha jej, ale przecież nie musi godzić się na wszystko.

Jednak kiedy Jenna zaczęła mówić o przekształceniu parku w rodzinne centrum rekreacyjno-zabawowe, o piknikach, koncertach i małych, niedrogich kafejkach, które miały też przyciągnąć członków miejscowej społeczności, zaczął się zapalać do tego pomysłu. Dał się porwać tej wizji, ponieważ projekt nie kolidował z charakterem i klimatem miasteczka. Poza tym dawał gwarancję stałego, ale stopniowego i harmonijnego rozwoju Trinity Harbor. Bobby jak ognia bał się sensacji i brudnych pieniędzy, które mogły napłynąć w związku z jego najnowszymi planami.

– Jak rozumiem, jedną z atrakcji byłaby ta zabytkowa karuzela – raczej stwierdził, niż spytał.

Spojrzała na niego jak na magika.

– Skąd pan wie?

Zaśmiał się, uznając jej zdziwienie za element gry. Jenna chciała w ten sposób mu pochlebić. To był jej sposób, żeby powiedzieć: „Ach, jaki pan jest inteligentny!”.

– Domyśliłem się. Nie jestem wprawdzie policjantem, jak mój brat...

– To ten policjant jest pana bratem? – Tym razem nie musiała udawać zdziwienia. – A ten drugi też?

– Nie, nie. Ten drugi to szwagier – odrzekł mechanicznie. – No więc, skoro przysłała mi pani tego konia, domyśliłem się, że ma pani resztę. To tak jak pokazać pracownikowi banku tłumik i spytać, czy chce wiedzieć, do czego to się przykręca...

– Świetnie pan zgadł – ciągnęła, niezrażona porównaniem. – Musi pan przyznać, że ten koń jest naprawdę piękny. Nie ma pan pojęcia, ile mnie kosztowało znalezienie takiej karuzeli. To rzadka i cenna rzecz.

– Tak, oczywiście – przytaknął z niezbyt pewną miną. – Jednak jestem bardzo wdzięczny, że usunęła to pani z mojego podwórka.

Otworzyła usta i spojrzała na niego jak na ducha. Z jej krtani wydobył się głuchy jęk, który pewnie zrobiłby furorę w jakimś horrorze. Tylko że Bobby nie lubił horrorów...

– Zniknęła? – spytała, kiedy trochę doszła do siebie.

– Co takiego?

– No, część karuzeli. Mój koń! – szepnęła zbielałymi wargami.

Bobby spojrzał na nią z niepokojem. W ogóle nie przepadał za kobietami, a już omdlałe napełniały go wyjątkowym obrzydzeniem.

– Mm, zdaje się, że parę godzin temu. To pani zabrała tego konia, prawda?

Powoli pokręciła głową.

– A co ze strażnikiem? Miał czekać do rana, aż pojawi się jego zmiennik.

Bobby wzruszył ramionami. Na szczęście pani Kennedy nie zamierzała mdleć.

– Nie mam pojęcia. Kiedy wychodziłem, już go nie było. – Pochylił się w jej stronę. – Chce pani powiedzieć, że ktoś ukradł drewnianego konia?

– Tak, chyba tak.

Bobby nie mógł w to uwierzyć. Kto chciałby kraść konia od karuzeli? I po co?

– Czy to jakaś pułapka? – spytał, mrużąc oczy. – A może jeszcze jedna próba uzyskania rozgłosu? Na pewno nie zapłacę za tego konia! To pani go tutaj sprowadziła. W najmniejszym stopniu nie odpowiadałem za jego bezpieczeństwo.

– Tak, wiem – szepnęła i ukryła twarz w dłoniach. – O Boże, mój ojciec ma rację. Do niczego się nie nadaję. Ten koń jest bardzo cenny, a bez niego karuzela znacznie straci na wartości. Powinnam była przewidzieć, że stanie się coś strasznego. Zawsze coś się dzieje. I jak mam przekonać ojca, że potrafię robić interesy, kiedy nie wychodzą mi nawet takie proste rzeczy?! – jęknęła na koniec.

Taka postawa obudziła w nim natychmiast instynkt opiekuńczy. Poza tym Bobby wiedział sporo o ojcach, którzy uważają swe dzieci za nieudaczników.

– Ubezpieczenie – podsunął jej najprostsze wyjście z sytuacji.

– Strażnik był tańszy. Wydałam na tę karuzelę wszystkie moje oszczędności. Ledwie starczyło mi na firmę ochroniarską.

Sięgnął po telefon.

– Zaraz zadzwonię do brata – mruknął.

Chciał, żeby Tucker jak najszybciej znalazł konia. Wcale nie podobały mu się emocje, które budziła w nim ta zmartwiona kobieta. Cóż, gdyby nie była przynajmniej tak ładna. I miała ze dwadzieścia lat więcej...

Odbył krótką rozmowę, a potem podszedł do barku i nalał Jennie trochę brandy.

– Niech pani to wypije – powiedział.

Popatrzyła z niechęcią na kieliszek.

– Co to takiego?

– Brandy.

– Nie, dziękuję. Przecież muszę prowadzić.

– Jeśli ten koń zginął, to chyba nigdzie pani nie pojedzie, prawda?

Westchnęła z rezygnacją i sięgnęła po kieliszek. Wypiła trochę i zaraz omal się nie udławiła.

– Nie, dziękuję za mocniejszy alkohol – powiedziała, odstawiając kieliszek na biurko. – Chętnie napiłabym się piwa karmelowego.

Teraz z kolei Bobby westchnął głośno i skrzywił się z niesmakiem.

– Zaraz przyniosę – mruknął, podchodząc do drzwi.

Wracał właśnie z restauracji do biura, kiedy przed budynkiem pojawił się wóz policyjny na sygnale i z dyskoteką na dachu.

– Chcesz oznajmić całemu miastu, że znowu mam kłopoty, co? – rzekł z pretensją Bobby na widok Tuckera.

– Przepraszam, stary, ale rzadko tego używam, a przecież muszę czasami sprawdzić, czy działa – usprawiedliwiał się brat. – Poza tym prosiłeś, żebym szybko przyjechał, prawda?

Bobby wzruszył ramionami.

– Bardziej zależy mi na tym, żeby jak najprędzej pozbyć się tej kobiety – mruknął.

– No, to odeślij ją do domu.

– Chętnie, ale właśnie zginął jej koń.

– No, to niech wraca samochodem albo pociągiem, he, he.

Bobby pokręcił głową. Nie był teraz w nastroju do żartów.

– Wygląda na to, że ktoś ukradł konia od karuzeli – mruknął zdegustowany.

– Tego białego? – upewnił się Tucker.

– Mm, biało-złotego – uściślił jego brat. – Ktoś go zabrał dziś rano z mojego podwórka.

Policjant spojrzał w stronę biura.

– Myślisz, że to jej sprawka?

– Tak mi się wydawało na początku – przyznał Bobby. – Jednak jej reakcja temu przeczy.

– Ile może być wart taki koń?

– Bez karuzeli pewnie niewiele – odparł Bobby. – Domyślam się, że i sama karuzela znacznie traci na wartości bez tego konia.

– No, to mamy zagwozdkę – zafrasował się Tucker, a potem jego twarz rozjaśniła się nagle. – Może ktoś ukradł go dla okupu?!

– Wiesz co, widzę, że nie masz ochoty zająć się tą sprawą. Po prostu zamierzasz siedzieć i czekać! – wypalił Bobby. – Rozumiem, ale, na miłość boską, nie mów tego Jennie! Jest w strasznym stanie.

Jego brat spojrzał na niego ciekawie.

– To wspaniała wiadomość! A ty zamierzasz...

– Chcę się jej pozbyć! – przerwał mu brat. – Raz i na zawsze. Dlatego zależy mi na jak najszybszym wyjaśnieniu sprawy. Pragnę wrócić do mojego spokojnego życia.

Tucker machnął ręką.

– I po co? Teraz przynajmniej zachowujesz się jak normalny człowiek, a nie automat...

Bobby skrzywił się i skierował do biura. Nie miał zamiaru dyskutować z bratem o swoim stylu życia. A już na pewno nie teraz, kiedy powstał poważny problem.

– Przyjechał Tucker – oznajmił, wchodząc do gabinetu.

Jenna spojrzała na niego oczami pełnymi łez, a jego serce natychmiast podskoczyło. Trzeba będzie skontaktować się z kardiologiem. Takie reakcje musiały mieć jakieś podłoże chorobowe, to przecież jasne.

– Dziękuję, szeryfie – bąknęła Jenna.