Ciemność w południe - Arthur Koestler - ebook + książka

Ciemność w południe ebook

Arthur Koestler

4,7

Opis

Ciemność w południe to jedna z tych książek, których nie ma potrzeby przedstawiać ‒ niemal natychmiast po wydaniu została przetłumaczona na kilkadziesiąt języków i weszła do kanonu najważniejszych lektur obnażających mechanizmy totalitaryzmu. Co niezmiernie rzadkie w nowoczesnej literaturze, wszystkie te przekłady bazowały jednak na angielskim tłumaczeniu Daphne Hardy, sądzono bowiem, że niemiecki oryginał przepadł w wojennej zawierusze. Niezwykłym zrządzeniem losu odnaleziono go w 2015 roku w szwajcarskich archiwach i oto stał się podstawą całkiem nowego tłumaczenia, tym cenniejszego, że zawiera zmienione lub nieistniejące w poprzednim fragmenty.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 331

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (35 ocen)
27
5
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
TBekierek

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, nawet teraz choć czytana w poprzednim systemie pewnie robiła większe wrażenie.
00
Miroslawa54

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonała analiza systemu totalitarnego, który nie mógłby istnieć bez ludzi uwiedzionych ideą,która jest jednak kłamstwem.Ksiazka świetnie napisana,klarowna w przedstawieniu procesu omotania przez partię.
00

Popularność




TYTUŁ ORYGINAŁU:Sonnenfinsternis
REDAKTOR PROWADZĄCA: Elżbieta Brzozowska
REDAKCJA: Aldona Mikusińska
KOREKTA: Joanna Gil-Siemińska
PROJEKT GRAFICZNY, PROJEKT OKŁADKI I STRON TYTUŁOWYCH, SKŁAD I ŁAMANIE:
© Copyright for Sonnenfinsternis by Arthur Koestler 1940 © Copyright for the Introduction by Michael Scammell 2019 © Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy 2019 © Copyright for the Polish translation by Urszula Poprawska 2019
ISBN 978-83-66272-74-3
KSIĘGARNIA INTERNETOWA
www.piw.pl
POLUB PIW NA FACEBOOKU!
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Konwersja:eLitera s.c.

Kto zagarnia dla siebie jedynowładztwo,

lecz nie zabija Brutusa, albo

kto ustanawia republikę, nie zabijając synów Brutusa,

ten niedługo będzie sprawował władzę.

MACHIAVELLI

O, człowieku, człowieku– bez odrobiny litości nie można żyć.

DOSTOJEWSKI

Postaci tej powieści są fikcyjne, okoliczności historyczne, w jakich przyszło im żyć, autentyczne. Los M.S. Rubaszowa stanowi syntezę losu pewnej grupy mężczyzn, którzy stali się ofiarami jednego z tak zwanych procesów moskiewskich. Niektórych autor znał osobiście. Ich pamięci poświęcona jest ta książka.

Paryż, w marcu 1940

MICHAEL SCAMMELL

Przedmowa

Ciemność w południe Arthura Koestlera to intelektualny i polityczny thriller o życiu i śmierci fikcyjnego przywódcy rewolucyjnego Mikołaja Salomonowicza Rubaszowa, który siedzi w więzieniu oskarżony o zdradę. Po wielokrotnych przesłuchaniach przez dwóch śledczych – Iwanowa, weterana rewolucji i byłego kolegę Rubaszowa oraz Gletkina, młodszego i bardziej bezlitosnego partyjnego aparatczyka – Rubaszow zostaje zmuszony do przyznania się do serii zbrodni, których nie popełnił. Po publicznym procesie następuje ogłoszenie wyroku śmierci, a wkrótce potem egzekucja w piwnicy więzienia.

Koestler nie określa, w jakim państwie dzieje się jego opowieść. Pada trochę aluzji do nazistowskich Niemiec, ale imiona i nazwiska postaci są głównie rosyjskie, a opisywany system polityczny to zdecydowanie model sowiecki. Bezpośrednią inspiracją były stalinowskie pokazowe procesy przywódców sowieckiej partii komunistycznej pod koniec lat trzydziestych, kiedy świat ze zdumieniem dowiedział się, że ponad połowa tamtejszych przywódców została oskarżona o zdradę. Sam Koestler był do tego czasu lojalnym członkiem partii, a podczas swojej pierwszej i jedynej wizyty w Związku Sowieckim w 1932 roku poznał część uwięzionych i oskarżonych działaczy. Jego uwagę zwrócił szczególnie Nikołaj Bucharin – niezwykle popularny intelektualny przywódca bolszewików, po rewolucji październikowej pełniący wiele różnych funkcji we władzach państwowych, powszechnie uważany za jednego z najpoważniejszych rywali Stalina.

Zanim w 1938 roku zatrzymano Bucharina, Koestler sam znalazł się w więzieniu i musiał stawić czoła politycznemu zagrożeniu. W 1937 roku, podczas hiszpańskiej wojny domowej, został wysłany do Madrytu jako agent komunistyczny, aby zebrać materiał do tomu zajadłej propagandy antyfrankistowskiej zatytułowanego L’Espagne Ensanglantée („Hiszpania we krwi”). Później wrócił do Hiszpanii pod przykrywką pracy korespondenta zagranicznego dla liberalnej gazety brytyjskiej „News Chronicle”, ale został aresztowany za linią frontu podczas walk o Malagę i zamknięty w jednoosobowej celi w Sewilli. Przebywał w więzieniu przez trzy miesiące, patrząc, jak inni więźniowie wyprowadzani są na egzekucję, w ciągłej obawie, że będzie następny. Wypuszczono go po interwencji kilku wpływowych brytyjskich przyjaciół. Na podstawie swoich przeżyć Koestler błyskawicznie napisał Dialogue with Death („Dialog ze śmiercią”). Książkę bardzo chwalili między innymi Tomasz Mann, Walter Benjamin i George Orwell, który uznał ją za „wielce interesującą z punktu widzenia psychologii” oraz „prawdopodobnie jeden z najszczerszych i najbardziej niezwykłych dokumentów stworzonych w związku z wojną hiszpańską”.

W 1938 roku w reakcji na swoje przeżycia w Hiszpanii Koestler odszedł z partii komunistycznej. Niedługo później wygłosił płomienne przemówienie do kontrolowanego przez komunistów Stowarzyszenia Pisarzy Niemieckich w Paryżu, w którym wyjaśnił powody odejścia z partii, cytując André Malraux: „życie jest niewiele warte, ale nic nie jest warte życia” i Tomasza Manna: „na dłuższą metę szkodliwa prawda jest lepsza niż pożyteczne kłamstwo” – aforyzmy wprost przeciwstawne ideologii komunistycznej. Niedługo później ruszył trzeci proces moskiewski. Bucharina i dwudziestu jego kolegów z sowieckich władz państwowych oskarżono o mnóstwo wyimaginowanych zbrodni, między innymi o spiskowanie w celu zorganizowania zamachu na Lenina i Stalina, podziału sowieckiego imperium oraz przywrócenia kapitalizmu. Poza granicami Związku Sowieckiego niewielu ludzi wierzyło w te zarzuty, jednak po początkowym odrzuceniu zarzutów Bucharin i jego towarzysze nieoczekiwanie przyznali się do winy. Dwuznaczne słowa Bucharina wydawały się potwierdzać, że był „obiektywnie odpowiedzialny” za swoje zbrodnicze postępowanie, choć nie za żadną konkretną zbrodnię; obserwatorom pozostały niekończące się dyskusje nad prawdziwym znaczeniem jego zeznań.

Koestler był wstrząśnięty. W jaki sposób tak wielka część sowieckiego establishmentu mogła spędzić długie miesiące na spiskowaniu przeciw rządowi i Stalinowi, nikomu nie rzucając się w oczy? W jaki sposób tak potężni przywódcy jak Bucharin zmieniali się nagle w bezbronnych oskarżonych; jak musiano nimi manipulować, by przyznali się do zbrodni, których w oczywisty sposób nie popełnili? W jaki sposób Stalinowi udało się tak skutecznie doprowadzić do tak wielkiego zwrotu? I dlaczego ofiary z taką gotowością odgrywały swoje role i posłusznie szły na śmierć?

*

Ciemność w południe to podjęta przez Koestlera próba znalezienia odpowiedzi na te właśnie pytania; od samego początku jego interpretacja zdarzeń budziła kontrowersje. Na przykład za pewnik brano, że w Rosji przyznanie do winy uzyskiwano za pomocą tortur. Koestler w żadnym wypadku nie wykluczał stosowania tortur w sowieckich więzieniach. W Ciemności w południe pojawiają się one nie raz. Samemu Rubaszowowi – głównemu bohaterowi – odmawia się snu, a w trakcie przesłuchań świeci mu się w oczy ostrym światłem, jednak Koestler nigdy nie pokazuje, że jego bohatera poddawano poważnym torturom fizycznym. Minimalizuje ten wątek nie dlatego – jak sugerowali niektórzy krytycy – że chciał złagodzić obraz komunistycznych zbrodni, ale dlatego, że Rubaszow miał reprezentować najtwardszych rewolucjonistów, którzy mieli za sobą trzydzieści, czterdzieści lat walki i których nie można było złamać samymi torturami.

Hiszpania nauczyła Koestlera, że idealistyczna forma komunizmu, która pociągała go w młodości i zwabiła do partii, praktycznie już nie istnieje, a jej miejsce zajmuje coraz bardziej opresyjny reżim, w którym cała władza skupia się w rękach jednego człowieka – Józefa Stalina. Rezultatem była powszechna korupcja, a także wprowadzenie dyktatury, brutalnie miażdżącej całe społeczeństwo, szczególnie rolników i robotników, w których imieniu prowadzono rewolucję. Pokazowe procesy były objawem tej korupcji i jednocześnie dowodem, że zgnilizna przeżarła już cały system. Najbardziej lojalni spośród oskarżonych załamywali się raczej z powodów psychologicznych i ideologicznych, nie z powodu tortur, i ten właśnie temat chciał zbadać Koestler, nie mechanizm samych procesów.

Koestler zakładał, że niektórzy z najwyższych rangą członków administracji, jak Bucharin, pozornie się przystosowując, nigdy do końca nie porzucili swoich pierwotnych, rewolucyjnych przekonań i zachowali wiele z wczesnych komunistycznych ideałów. Na swoich uprzywilejowanych partyjnych stanowiskach zbyt wolno przyjmowali radykalne zmiany zachodzące w kraju, a kiedy odkrywali prawdę, nie potrafili ukryć rozczarowania. Skrywanie oporu w totalnie kontrolowanym państwie policyjnym mijało się z celem, a aresztowanie było w zasadzie nieuniknione; później kombinacja izolacji, wyczerpania i presji psychologicznej już tylko wieńczyły dzieło. Aresztowani musieli przyznać, że zwracając się przeciw partii, zdradzili własne przekonania, ponieważ wciąż wierzyli w jednopartyjne rządy, a partia była ich jedyną nadzieją na przyszłość. Nie będąc w stanie oprzeć się tej logice, przyznawali się do zarzucanych im „zbrodni”, co było „ostatnią usługą dla partii”.

Broniąc swej teorii wiele lat później, Koestler przytaczał sprawę Siergieja Mraczkowskiego, kolegi Bucharina, którego przesłuchania i proces zostały szczegółowo opisane w książce zatytułowanej Byłem agentem Stalina generała Waltera Kriwickiego. Mraczkowski publicznie przyznał się do swoich „zbrodni” z poczucia obowiązku. Koestler jasno stwierdził, że według niego nie wszyscy z oskarżonych, którzy przyznali się do winy, uniknęli tortur, istniał jednak „pewien typ starych bolszewików, absolutnie lojalnych wobec partii”, którzy poddawali się bez nich.

Innym kontrowersyjnym pomysłem prezentowanym przez Koestlera była sugestia, że Rubaszow w więzieniu przeszedł także rodzaj duchowego nawrócenia. Podczas długich samotnych godzin Rubaszow nawiązał za pomocą wystukiwanego kodu kontakt z należącym do obozu białych więźniem z sąsiedniej celi. Początkowo sąsiad wydaje mu się pocieszną figurą, konwencjonalnym moralistą, który paple o takich staroświeckich ideach jak honor, przyzwoitość i sumienie, ale z czasem Rubaszow zaczyna wątpić we własne racje. „Teraz, gdy wracał do przeszłości, wydało mu się, że przez czterdzieści lat biegł w amoku – amoku czystego rozumu. Może człowiekowi nie służy wyzwolenie z pęt moralnych, odrzucenie hamulców, jakimi są przykazania ‘Nie będziesz’ i ‘Nie wolno ci’, i pędu na oślep do celu...”

Rubaszow zdaje sobie sprawę z tego, że podążając za radami Machiavellego i stawiając cel ponad środkami, poświęcił moralność na rzecz doraźnych korzyści – to motyw, który w powieści uwypuklają echa Dostojewskiego. Podczas pierwszego przesłuchania Rubaszowa Iwanow rzuca aluzję do Zbrodni i kary Dostojewskiego, a czytelnik przypomina sobie Porfirego Pietrewicza, przesłuchującego Raskolnikowa. Gdzie indziej Rubaszow przypomina sobie krótkie cytaty z Biblii i prześladuje go obraz piety, którą widział w galerii sztuki, gdy szykował się do wysłania jednego ze swoich podwładnych na śmierć. Motywy chrześcijańskie i wątki zaczerpnięte z Dostojewskiego sugerują, że Rubaszow przyznaje się w końcu z poczucia winy innej – i głębszej – niż wina, którą kojarzy z nielojalnością wobec partii: to zrozumienie, że złamał odwieczne zasady moralne i zasługuje na śmierć. Dlatego instynktownie odmawia przyjęcia propozycji Iwanowa – łagodniejszego wyroku w zamian za przyznanie się do winy (nie gra już według tych zasad) i dlatego teraz przyznaje się Gletkinowi: jego wyrok śmierci nie do końca jednak ma takie przyczyny, jakie widzi Gletkin.

*

Koestler napisał swoją powieść w zaskakującym tempie, zaczynając na południu Francji latem 1939 roku, a kończąc w Paryżu w kwietniu 1940 roku. Ostatnie miesiące pracy nad powieścią to czas dziwnej wojny – okres spokoju przed niemiecką inwazją na Francję w maju 1940 roku, jednak Koestler spokoju nie odczuwał. Wciąż pochłonięty pisaniem, został aresztowany przez policję francuską jako „wrogi obcy element” i zamknięty w obozie dla internowanych Le Vernet na południu Francji. Uważał, że powodem internowania było jego niemieckie obywatelstwo, ale potem dowiedział się, że uznano go za agenta sowieckiego – akurat gdy odszedł z partii komunistycznej i pisał antysowiecką powieść. Reżim w obozie był na tyle luźny, że Koestler mógł dalej, choć nieregularnie, pracować nad powieścią, a po czterech miesiącach pozwolono mu wrócić do Paryża z powodu braku dowodów winy.

Pisarz został skazany na areszt domowy i musiał regularnie meldować się na najbliższym posterunku policji, przy czym na jego mieszkanie nie raz zorganizowano nalot policyjny i skonfiskowano mu papiery. Przez cały ten czas niedokończony tekst Ciemności w południe leżał na widoku na biurku, a zrobiona przez kalkę kopia – na regale na książki, jednak nie zwróciły one uwagi francuskiej policji.

Angielska partnerka Koestlera, Daphne Hardy, dwudziestojednoletnia studentka sztuki, zaczęła dla zabicia czasu tłumaczyć niektóre fragmenty powieści, gdy Koestler siedział w Le Vernet. „Zaczęłam [...] dla własnej pociechy” – napisała później. „Znalazł to przypadkiem i przeczytał pierwszych kilka stron, podczas gdy ja w łóżku gryzłam paznokcie z nerwów... Po minucie czy dwóch odwrócił się i powiedział: Also Schätzchen, das ist sehr gut. Wir werden ein Geschäft machen [kochanie, to bardzo dobre. Trochę na tym zarobimy]”.

Hardy nie miała żadnego doświadczenia w tłumaczeniach i nie była pewna swoich umiejętności, jednak zgodziła się spróbować. „Codziennie po śniadaniu – powiedziała później – zaciągaliśmy zasłonę dzielącą mieszkanie na dwie części. On siedział przy swoim stole w większym pokoju, z regałami książek, a ja na brzegu kanapy przy okrągłym stoliku, [...] uwięziona tam do obiadu, [...] podczas gdy on pracował ze skupioną furią trzy metry ode mnie”. Skończyła pracę nad przekładem i wysłała tłumaczenie do wydawcy Jonathana Cape’a w Londynie, a Koestler wysłał swój niemiecki egzemplarz do wydawcy w neutralnej Szwajcarii – zaledwie kilka dni przed zajęciem Paryża przez Niemców. Oboje uciekli przed aresztowaniem na południe. Koestler dołączył do francuskiej Legii Cudzoziemskiej, by ukryć swoją tożsamość, podczas gdy Hardy, jako obywatelka brytyjska, przedostała się do Londynu. Ze Szwajcarii nie było żadnego odzewu i Hardy zdała sobie sprawę, że jej tłumaczenie jest najprawdopodobniej jedyną wersją powieści, która ocalała.

Oryginalny tytuł nadany powieści przez Koestlera, The Vicious Circle, nie spodobał się Cape’owi, który poprosił Hardy o wymyślenie nowego. Oszołomiona odpowiedzialnością, obawiając się wściekłości Koestlera, jeżeli źle trafi, przeszukała rozmaite literackie źródła i w końcu zdecydowała się na Darkness at Noon – żywą i odpowiednią metaforę, która okazała się być genialnym rozwiązaniem. Koestler był bardzo zadowolony i przekonany, że tytuł pochodzi ze słynnego wiersza w Samsonie walczącym Miltona: „ciemność, ciemność, w południa blasku ciemność” [tłum. Michał Sprusiński] – w niektórych kręgach taka interpretacja obowiązuje do dzisiaj. Jednak Hardy zainspirowała się Księgą Hioba: „za dnia popadają w ciemność, w południe macają jak w nocy”.

*

Ciemność w południe została opublikowana przez Cape’a w Londynie w grudniu 1940 roku, gdy na miasto spadały niemieckie bomby i poważnie liczono się z możliwością niemieckiej inwazji. Koestler znowu siedział w więzieniu – tym razem w Anglii, dokąd nielegalnie przedostał się z Lizbony – po raz kolejny podejrzany o bycie agentem, tym razem niemieckim. Z pewnością nie był to najlepszy moment na wydanie powieści politycznej o procesach pokazowych w przedwojennym Związku Sowieckim. Wybuchła wojna światowa i Stalin był teraz sojusznikiem, a o procesach praktycznie zapomniano. Jak można było przewidzieć, sprzedaż początkowo była niewielka, chociaż kilku lewicowych krytyków od razu zrozumiało znaczenie przekazu dzieła.

„Kto mógłby zapomnieć chwilę, gdy po raz pierwszy czytał Ciemność w południe? – napisał przyszły przywódca brytyjskiej Partii Pracy, Michael Foot, w recenzji książki. – Zwłaszcza dla socjalistów jest to niezapomniane wrażenie”. Inni recenzenci uznali powieść za „najbardziej druzgocące zdemaskowanie stalinowskich metod, jakie kiedykolwiek powstało”, „jedną z niewielu napisanych w tej epoce książek, które ją przeżyją” oraz „gorzką pigułkę do przełknięcia”. George Orwell również uznał książkę za „znakomitą jako powieść” oraz przyjął jej interpretację procesów pokazowych – jednak najważniejsze, co w powieści dostrzegł, to trafność analizy komunizmu. Cztery lata później, pisząc Folwark zwierzęcy – zainspirowany między innymi pomysłami Koestlera – poszedł jeszcze dalej i nazwał Ciemność w południe arcydziełem.

Angielska opinia publiczna była jednak zbyt zaprzątnięta wojną. Do końca roku sprzedało się zaledwie dwa i pół tysiąca egzemplarzy. W Stanach Zjednoczonych, nieuczestniczących jeszcze w wojnie, książka sprzedawała się lepiej, także dzięki entuzjastycznej recenzji w „Time” pióra Whittakera Chambersa, byłego szpiega sowieckiego, który wiedział, o czym Koestler pisze. Sprzedaż wspomogło także wyróżnienie powieści przez Klub Książki Miesiąca, jednak i tak było to niewiele w porównaniu z tym, co działo się po wojnie. Wtedy sprzedaż wersji anglojęzycznej ruszyła z kopyta. Ukazało się tłumaczenie francuskie, którego w ciągu pierwszego roku sprzedano sto tysięcy egzemplarzy. Przed biurami francuskiego wydawcy w Paryżu ustawiały się kolejki czekające, aż książka zejdzie z prasy, a egzemplarze odsprzedawano za cenę ośmiokrotnie wyższą od początkowej. Do połowy kolejnego roku sprzedano trzysta tysięcy sztuk, a po dwóch latach sprzedaż osiągnęła dwa miliony – wówczas rekord na francuskim rynku wydawniczym.

Ten fenomenalny sukces spowodowany był częściowo przez zamęt na scenie politycznej w powojennej Europie. Kiedy ukazała się pierwsza powieść Koestlera, Stalin podpisał właśnie pakt o nieagresji z nazistowskimi Niemcami i uważany był przez aliantów za wroga, jednak po inwazji niemieckiej na Związek Sowiecki i przejściu Stalina na drugą stronę wojska sowieckie odegrały kluczową rolę w zapewnieniu aliantom zwycięstwa. Akcje Związku Sowieckiego poszybowały w górę, a komuniści w Europie Zachodniej nagle znaleźli się w pozycji, z której poważnie walczyli o władzę. We Francji byli największą partią konstytuanty i spodziewano się, że bez trudu wygrają pierwsze powojenne wybory powszechne. W tym kontekście antysowiecka wymowa Ciemności w południe miała druzgocącą siłę. Krążyły plotki o delegacji komunistycznej, która miała odwiedzić francuskiego wydawcę z żądaniem wstrzymania publikacji, a także o członkach partii wysyłanych do księgarń, żeby wykupić wszystkie dostępne egzemplarze. Kiedy w maju 1946 roku odbyło się referendum konstytucyjne, partia komunistyczna przegrała je w stosunku 48 do 52 procent. Według przyszłego zdobywcy Nagrody Nobla, François Mauriaka (i nie tylko jego zdaniem) punktem zwrotnym była publikacja Ciemności w południe.

Kiedy Koestler pod koniec 1946 roku wrócił do Paryża, został powitany jak bohater i entuzjastycznie przyjęty przez Jean-Paula Sartre’a, Simone de Beauvoir, Alberta Camusa i André Malraux jako równy im brat w literaturze. W Stanach Zjednoczonych, które odwiedził dwa lata później, uznano go za najbardziej wpływowego współczesnego pisarza antykomunistycznego. Gdy przybył do Nowego Jorku na swój cykl amerykańskich wykładów luksusowym brytyjskim liniowcem Queen Mary, której pokład dzielił z takimi pasażerami jak Clark Gable, Dizzy Gillespie i admirał Byrd, został powitany przez „Celebrity Bulletin” w wydanym tego dnia numerze jako „znakomitość dnia”.

*

W ciągu kilku lat Ciemność w południe została przetłumaczona na ponad trzydzieści języków i stała się światowym bestsellerem. Przez dziesięciolecia czytano ją powszechnie w amerykańskich szkołach średnich i zadawano jako lekturę na studiach politologicznych; anglojęzyczna wersja Hardy była nieustannie wznawiana, chociaż po upadku sowieckiego komunizmu jej poczytność nieco zmalała. Powstaje pytanie, dlaczego warto tłumaczyć książkę na nowo niemal osiemdziesiąt lat po jej powstaniu i dlaczego wydawać ją akurat teraz.

Jeden z powodów to zbieg okoliczności. Kiedy Koestler i Hardy uciekli z Paryża przed niemiecką inwazją, zagubili gdzieś oryginalną niemiecką wersję powieści, a nic nie wskazywało na to, że jej kopia w ogóle dotarła do wydawcy w Szwajcarii. Wydawało się, że tłumaczenie Hardy jest jedynym zachowanym tekstem powieści. To jej wersja pozwoliła szerokiej publiczności zapoznać się z Ciemnością w południe i ten tekst stał się tekstem wyjściowym, na którym bazowały wszystkie dalsze tłumaczenia – rzadkie zjawisko w nowoczesnej literaturze.

Sytuacja zmieniła się w 2015 roku, kiedy Matthias Wessel – niemiecki student studiów podyplomowych, pracujący nad niemieckojęzycznymi dziełami Koestlera – przypadkiem natknął się na kopię Ciemności w południe w archiwach Europa Verlag w Szwajcarii. Na stronie tytułowej widniała niemiecka wersja pisowni nazwiska Rubaszow – Rubaschow. Strona tytułowa i kilka kolejnych miały pieczęć francuskiego cenzora, co znaczyło, że musi to być kopia wysłana przez Koestlera z Paryża. Tytuł nic wtedy jednak szwajcarskim redaktorom nie mówił, a sam Koestler był mało znany, więc odłożono maszynopis do archiwów. Dopiero kiedy natknął się na niego Wessel, obeznany z dziełami Koestlera, rozpoznał go jako jedyny istniejący egzemplarz niemieckiej wersji powieści.

Odkrycie maszynopisu doprowadziło do ponownego zbadania prozy Koestlera i przekładu Hardy. Pomimo młodego wieku i braku doświadczenia tłumaczki jej wersja jest żywa, płynna i dobrze służyła powieści przez dziesięciolecia – jest jednak kilka widomych znaków trudności, z jakimi się borykała. Przede wszystkim zmuszona była pracować w pośpiechu, nie mając do dyspozycji żadnych słowników ani innych pomocniczych źródeł, co obnażyło jej brak znajomości sowieckich i nazistowskich praktyk więziennych oraz maszynerii państwa totalitarnego. Zmuszona do improwizacji, przyjęła w swoim przekładzie terminologię brytyjskiego wymiaru sprawiedliwości, opisując praktyki komunistów i nazistów, przez co autokratyczne reżimy sprawiały wrażenie nieco miększych i bardziej cywilizowanych, niż były w rzeczywistości przedstawionej w niemieckim oryginale. Dodatkowo tekst z Zurychu pomija lub zmienia pewne fragmenty tłumaczenia Hardy, a dodaje inne (w tym ustęp o masturbacji w więzieniu), których Hardy pewnie nigdy nie widziała.

*

Dwadzieścia lat temu redaktorzy Modern Library uznali Ciemność w południe za numer osiem na swojej liście stu najlepszych anglojęzycznych powieści XX wieku. Pomijając już fakt, że tłumaczona powieść pojawia się na liście książek anglojęzycznych, oraz rolę zimnej wojny w zwiększeniu popularności tej powieści, trzeba stwierdzić, że umieszczenie jej w tym zestawie jest hołdem wobec uniwersalnych cech książki i przypomnieniem, że udało jej się wyjść poza moment w historii.

Oczywiście wymiaru historycznego nie możemy ignorować. Nieprzypadkowo Koestler nie określił, w jakim państwie opowieść się toczy. To państwo jest amalgamatem dyktatur, przypomina w szczegółach Związek Sowiecki, politycznie jest porównywalne z nazistowskimi Niemcami, a czerpie sporo również z faszystowskiego rządu Hiszpanii falangistów. Oczywiście miło pomyśleć, że wszystkie te reżimy odeszły już w mrok historii, ale Ciemność w południe nadal pozostaje aktualna. Wystarczy spojrzeć na dzisiejsze Chiny i Koreę Północną, nie mówiąc już o państwach leżących w różnych częściach Azji, Bliskiego Wschodu i Ameryki Południowej, by zobaczyć tam nowe dyktatorskie rządy, sprawnie funkcjonujące i coraz liczniejsze.

Koestler nie był tylko historykiem, piszącym wyłącznie o przeszłości. Rubaszow nie jest klonem Bucharina ani żadnego z jego kolegów, pomimo wielu podobieństw. Nie jest on także postacią wzorowaną na samym Koestlerze, chociaż doświadczenia autora mają swoje odzwierciedlenie w osobowości bohatera powieści. Podobnie jak państwo, w którym osadzona jest akcja powieści, Rubaszow jest syntezą, fikcyjną postacią symbolizującą archetypicznego więźnia politycznego – w każdym czasie i miejscu, więźnia mającego zarazem swoje wady zwykłego człowieka poszukującego zbawienia.

Bohater Koestlera jest ponadczasowy. Jego historia wskazuje zarówno na przyszłość, jak i na przeszłość, a jednocześnie jest alegorią w takim samym stopniu, jak dystopią – bo Ciemność w południe to także dystopia, którą śmiało można umieścić obok powieści My Zamiatina, Nowego wspaniałego świata Huxleya, 1984 Orwella, 451 stopni Fahrenheita Bradbury’ego czyOpowieści podręcznej Margaret Atwood. Wychodzi poza teraźniejszość, jak wszystkie alegorie, i stara się bić na alarm, póki jeszcze czas.

.

Nie można rządzić bez winy.

SAINT-JUST

.

– 1 –

Drzwi celi zatrzasnęły się za Rubaszowem.

Stał jeszcze przez chwilę, opierając się o nie, i zapalił papierosa. Na pryczy po prawej stronie leżały trzy w miarę czyste derki i świeżo wypchany słomą siennik. W umywalce po lewej brakowało zatyczki, ale kran działał. Stojący obok kubeł był świeżo zdezynfekowany i nie śmierdział. Ceglane ściany z obu stron nie wydawały przy stukaniu odgłosu, ale z zagipsowanych miejsc, z których wychodziły rura grzewcza i odprowadzająca, dobiegało ciche brzęczenie, a poza tym sama rura grzewcza też wydawała się przewodzić dźwięk. Okno zaczynało się na wysokości głowy, można więc było obserwować podwórze w dole bez podciągania się na kratach. Wszystko było w porządku.

Rubaszow ziewnął, ściągnął płaszcz, zrolował i położył na słomianym sienniku jako podgłówek. Spojrzał w dół na podwórze: w świetle księżyca i elektrycznych latarń połyskiwał śnieg. Naokoło, wzdłuż muru, odmieciono dla więźniów wąską spacerową ścieżkę. Zmierzch jeszcze nie zapadł, w mroźnym powietrzu mimo światła latarń jasno błyszczały gwiazdy. Na rampie naprzeciw celi Rubaszowa pełnił służbę żołnierz z bronią przewieszoną przez plecy, wykonując po sto kroków w każdą stronę; tupał przy tym – może ze względu na przepisy, a może z powodu zimna – jakby maszerował na paradzie. Od czasu do czasu na bagnecie jego karabinu odbijało się żółte światło latarń.

Stojąc jeszcze przy oknie, Rubaszow zdjął buty. Zdusił papierosa, położył niedopałek na posadzce koło pryczy, usiadł na sienniku i przez kilka minut siedział bez ruchu. Potem znowu podszedł do okna. Podwórze było ciche, żołnierz pełniący wartę właśnie zawracał, nad wieżą wartowni z bronią maszynową widać było fragment Mlecznej Drogi. Rubaszow wyciągnął się na pryczy i owinął derką. Była piąta rano; zimą przed siódmą przypuszczalnie nikt tu nie wstawał. Był bardzo śpiący i pomyślał jeszcze, że pierwsze przesłuchanie odbędzie się zapewne nie wcześniej niż za trzy, pięć dni. Zdjął binokle, położył obok niedopałka na posadzce, uśmiechnął się i zamknął oczy. Derka dawała miłe ciepło, poczuł się bezpiecznie; po raz pierwszy od wielu miesięcy nie obawiał się snu.

Kiedy kilka minut później strażnik, wyłączywszy na korytarzu światło, zajrzał przez judasza do celi, były komisarz ludowy Rubaszow spał odwrócony plecami do ściany, z głową na wyciągniętej lewej ręce, która sztywno wystawała poza pryczę. Tylko luźno zwisająca dłoń drgała.

– 2 –

Godzinę wcześniej, kiedy dwaj urzędnicy Komisariatu Spraw Wewnętrznych walili w drzwi mieszkania Rubaszowa, jemu śniło się właśnie, że jest aresztowany.

Łomotanie do drzwi stawało się coraz gwałtowniejsze i Rubaszow z trudem się przebudził. Wiedział już, jak odrywać się od sennych koszmarów, bo sen o pierwszym aresztowaniu nachodził go cyklicznie od lat z regularnością zegarka. Niekiedy udawało mu się siłą woli powstrzymać senny koszmar, wyrwać się o własnych siłach z takiego snu, lecz nie tym razem; wydarzenia ostatnich tygodni bardzo go wyczerpały, pocił się we śnie i rzęził, a koszmar trwał.

Teraz też słyszał we śnie dobijanie się do drzwi i widział trzech mężczyzn, którzy po niego przyszli. Bili pięściami we framugę. Mieli na sobie zupełnie nowe mundury – twarzowy strój pretorianów niemieckiego dyktatora, na czapkach i rękawach nosili symbol – krzyż zakończony agresywnymi hakami, w rękach niezdarnie trzymali duże pistolety, pasy pachniały świeżą skórą. Otaczali już jego łóżko; byli to dwaj rośli wiejscy młodzieńcy o wydatnych ustach i rybich oczach, trzeci był mały i grubawy. Trzymali w rękach pistolety, czuł na sobie ich oddechy, panowała zupełna cisza, tylko ten mały gruby astmatycznie dyszał. Potem ktoś piętro wyżej pociągnął za spłuczkę i w rurach biegnących w ścianie rozległ się równomierny szum wody.

Zegar przestał tykać, odgłosy łomotania w drzwi nasiliły się; mężczyźni, którzy przyszli go aresztować, na zmianę walili w drzwi i chuchali w zgrabiałe dłonie. Rubaszow nie był jednak w stanie się obudzić, choć wiedział, że teraz nastąpi szczególnie męcząca scena: trzej mężczyźni nadal stoją przy jego łóżku, podczas gdy on próbuje wdziać szlafrok. Jeden rękaw wywrócił na drugą stronę i nie potrafi w niego trafić, męczy się bez skutku, aż ogarnia go rodzaj paraliżu – nie może się ruszyć, choć wszystko zależy od tego, jak szybko nałoży ten szlafrok. Przerażający paraliż trwa kilka sekund, Rubaszow stęka, czuje na skroniach zimny pot, a walenie w drzwi wdziera się w jego sen jak daleki odgłos werbla. Jego dłoń drga pod poduszką w gorączkowym usiłowaniu, by trafić w rękaw szlafroka, i wtedy jak grzmot trafia go pierwsze, ogłuszające uderzenie rękojeścią pistoletu w ucho.

To znajome, pierwsze, przeżywane na nowo w pamięci setki razy uderzenie, od którego zaczęły się jego kłopoty ze słuchem, wyrywało go zwykle ze snu. Przez chwilę jeszcze drżał na całym ciele, a jego ręka, unieruchomiona pod poduszką, dygotała nadal w poszukiwaniu wejścia do rękawa szlafroka; zanim bowiem całkiem przyszedł do siebie, czekał go zwykle jeszcze ostatni, najgorszy etap. Było to niejasne poczucie, od którego robiło mu się słabo, że przebudzenie, które przynosi ulgę, to tylko sen, a w rzeczywistości nadal leży na wilgotnej kamiennej posadzce w celi bez światła, z kubłem przy nogach i zaoszczędzonymi resztkami chleba obok dzbanka na wodę tuż przy głowie.

Teraz też oszołomienie i niepewność, czy ręką szukającą po omacku trafi na kubeł, czy na wyłącznik nocnej lampki, utrzymywały się jeszcze przez chwilę. Zabłysło światło, rozwiały się resztki snu. Kilka razy głęboko wciągnął powietrze, otarł kocem pot z czoła i łysiny z tyłu głowy i, złożywszy ręce na piersiach, napawał się jak ktoś, kto wraca do zdrowia, uszczęśliwiającym poczuciem wolności i bezpieczeństwa. Spod zmrużonych powiek, z nowo obudzoną ironią, zaczął przypatrywać się oleodrukowi przedstawiającemu Numer Jeden, przywódcę partii, który wisiał nad łóżkiem na ścianie w jego pokoju i na ścianach wszystkich pokoi obok, nad nim i pod nim, na wszystkich ścianach tego domu, tego miasta i całego tego bezmiernie rozdętego kraju, o który walczył i za który cierpiał, a który teraz przyjął go znowu na swe potężne, przepastne łono. Wreszcie Rubaszow zupełnie oprzytomniał, ale dobijanie się do drzwi nie ustępowało.

– 3 –

Dwaj mężczyźni, którzy po niego przyszli, stali na ciemnej klatce schodowej i naradzali się między sobą. Dozorca Wasilij, który przywiózł ich na górę, stał w otwartych drzwiach windy i nerwowo sapał. Był to chudy starszy mężczyzna, któremu rozerwany kołnierz żołnierskiego płaszcza, narzucony na nocną koszulę, odsłaniał na szyi czerwoną bliznę, nadającą mu skrofuliczny wygląd. Blizna była śladem po postrzale z czasów wojny domowej, kiedy walczył w oddziale partyzanckim dowodzonym przez Rubaszowa. Rubaszowa odkomenderowano później za granicę i Wasilij tylko od czasu do czasu dowiadywał się z gazety, którą wieczorami czytywała mu córka, co się działo z jego dawnym dowódcą. Kazał sobie czytać jego przemówienia wygłaszane na kongresach; były one długie, trudno zrozumiałe i nigdy nie udało się rozszyfrować Wasilijowi tonu wypowiedzi byłego komendanta partyzantów, niskiego brodacza, który znał tak wspaniałe przekleństwa, że nawet Najświętsza Panienka z Kazania, słysząc je, musiałaby się uśmiechnąć. Wasilij zasypiał zwykle w środku tych przemówień, lecz zawsze się budził, kiedy pod koniec, gdy była mowa o wnioskach końcowych i oklaskach, córka patetycznie podnosiła głos. Po każdym ze wzniosłych haseł – Niech żyje Międzynarodówka Komunistyczna! Niech żyje światowa rewolucja! Niech żyje Numer Jeden! – Wasilij dodawał amen, żarliwie, ale cicho, tak żeby córka nie słyszała, potem ściągał marynarkę, żegnał się ukradkiem i z nieczystym sumieniem kładł się spać. Nad jego łóżkiem też wisiał oleodruk przedstawiający Numer Jeden, a obok niego fotografia Rubaszowa jako komendanta partyzantów. Gdyby teraz tę fotografię u niego znaleziono, na pewno też zostałby aresztowany.

Na klatce schodowej było zimno, ponuro i bardzo cicho. Młodszy z przybyłych funkcjonariuszy podsunął myśl, żeby przestrzelić zamek w drzwiach. Wasilij opierał się o drzwi windy; w pośpiechu nie włożył porządnie butów, ręce drżały mu tak, że nie mógł zawiązać sznurówek. Starszy z funkcjonariuszy odrzucił jednak pomysł młodszego: aresztowanie należy przeprowadzić możliwie dyskretnie. Znowu zaczęli więc chuchać w skostniałe dłonie i dobijać się do drzwi; młodszy uderzał w nie rękojeścią rewolweru. Kilka pięter niżej jakaś kobieta zaczęła nagle zawodzić piskliwym głosem.

– Powiedz jej, niech zamknie gębę – rzucił młodszy do Wasilija.

– Spokój tam – krzyknął Wasilij – tu są funkcjonariusze.

Kobieta natychmiast ucichła. Młody postanowił poradzić sobie z drzwiami za pomocą kopniaków. Zatrzęsła się cała klatka schodowa, drzwi puściły.

Po chwili stali we trzech przy łóżku Rubaszowa, młody z rewolwerem w ręce, stary sztywno wyprostowany, tak jak się stoi przed przełożonym, Wasilij o krok za nimi, oparty o ścianę. Rubaszow ocierał sobie jeszcze pot z czoła i z tyłu głowy i patrzył na nich zaspanym wzrokiem krótkowidza.

– Obywatelu Rubaszow, Mikołaju Salomonowiczu, jesteście aresztowani w imieniu prawa – wyrecytował młodszy z funkcjonariuszy.

Rubaszow zaczął macać wokół siebie ręką, znalazł binokle pod poduszką i lekko się podparł. Teraz, kiedy nałożył binokle, jego oczy nabrały znowu tego samego wyrazu, jaki Wasilij i starsi funkcjonariusze znali z fotografii i oleodruków z czasów rewolucji. Starszy wyprężył się jeszcze bardziej, młodszy, który dorastał już za czasów wodza partii o innym nazwisku, podszedł do łóżka o krok bliżej; wszyscy trzej zrozumieli z wyrazu jego twarzy, że jeszcze chwila, a on, by pokryć swoją niepewność, powie albo zrobi coś brutalnego.

– Nie machajcie mi przed nosem rewolwerem, towarzyszu – powiedział Rubaszow do młodego funkcjonariusza. – Co do mnie macie?

– Słyszycie przecież: aresztujemy was – odparł młody. – Nie róbcie długich ceregieli, ubierajcie się.

– Macie nakaz? – spytał Rubaszow.

Starszy funkcjonariusz wyciągnął z torby papier, podał go Rubaszowowi i znów przyjął służbową postawę.

Ten czytał uważnie.

– No pięknie – rzekł po chwili. – Człowiek nic z tego nie rozbierze. Do diabła z wami.

– Ubierajcie się i to raz dwa – zakomenderował młody.

Rubaszow pojął, że ta grubiańskość nie jest sztuczna, lecz odpowiada jego naturze. „Dorobiliśmy się wspaniałego pokolenia” – pomyślał z goryczą. Przyszły mu na myśl plakaty propagandowe, przedstawiające młodych ludzi zawsze z uśmiechem na ustach. Poczuł wielkie zmęczenie.

– Podajcie mi szlafrok, zamiast machać tym pistoletem – zwrócił się do młodego. Ten zaczerwienił się, lecz nie zareagował. Szlafrok podał mu starszy funkcjonariusz. Rubaszow wsunął ręce w rękawy.

– Tym razem przynajmniej się udało – powiedział, próbując się uśmiechnąć. Nikt z całej trójki nie zrozumiał, co Rubaszow miał na myśli, więc milczeli. W milczeniu przyglądali się, jak Rubaszow wstaje powoli z łóżka i zbiera pomiętą garderobę. W całym budynku od czasu piskliwego krzyku kobiety panowała kompletna cisza; miało się wrażenie, że wszyscy mieszkańcy domu leżą w łóżkach jak trusie i wstrzymują oddech.

Potem dało się słyszeć, jak na którymś z górnych pięter ktoś pociągnął za spłuczkę i woda popłynęła w rurach równomiernym szumem.

– 4 –

Na dole przed bramą stało auto, nowy amerykański samochód, którym po niego przyjechali. Było jeszcze ciemno, szofer włączył reflektory, ulica spała albo tylko robiła takie wrażenie. Wsiedli do auta, najpierw młody, potem Rubaszow, potem starszy funkcjonariusz. Szofer, również w mundurze, ruszył. Minęli kilka budynków i skończył się asfalt. Byli jeszcze w centrum miasta, wokół stały wysokie ośmio- i dziewięciopiętrowe nowoczesne domy, ale ulice, pokryte zmarzniętą gliną, wyglądały jak wiejskie drogi dla konnych zaprzęgów. W zagłębieniach ziemi leżała cienka warstewka śniegu. Szofer jechał z prędkością piechura, a świetnie amortyzowany samochód stękał i trzeszczał niczym wóz ciągnięty przez osła.

– Jedź szybciej – warknął młodszy z funkcjonariuszy, nie mogąc znieść panującego milczenia.

Szofer, nie odwracając się, wzruszył ramionami. Kiedy Rubaszow wsiadał do auta, przyglądał mu się obojętnie i nieprzychylnie. Rubaszow miał kiedyś wypadek: mężczyzna siedzący za kierownicą ambulansu też tak wtedy popatrzył. Powolna jazda po wyboistej drodze wymarłymi ulicami miasta, z drżącym krążkiem światła reflektora padającym na jezdnię przed samochodem, była nie do wytrzymania.

– Jak daleko jeszcze? – spytał Rubaszow, nie patrząc na towarzyszących mężczyzn. Mało brakowało, a dodałby: do szpitala i sali operacyjnej.

– Dobre pół godziny – odparł starszy funkcjonariusz. Rubaszow wygrzebał z kieszeni papierosy, włożył jednego do ust i automatycznie poczęstował pozostałych. Młodszy szorstko odmówił, starszy wziął dwa i dał jednego szoferowi. Szofer odruchowo zasalutował i trzymając jedną ręką kierownicę, podał wszystkim ogień. Rubaszowowi zrobiło się jakoś lekko na sercu, choć jednocześnie był zły na siebie. „Tylko tego brakuje, żebym stał się sentymentalny” – pomyślał. Ale nie mógł się oprzeć, by nie wdać się w pogawędkę i nie roztoczyć wokół siebie nieco ludzkiego ciepła.

– Szkoda wozu – zagaił. – Takie kosztują sporo waluty, a po pół roku jeżdżenia po naszych ulicach tylko diabeł ma z nich pożytek.

– Macie rację. Nasze ulice są jeszcze przestarzałe – przyznał starszy funkcjonariusz. Z tonu, jakim to powiedział, Rubaszow wywnioskował, że mężczyzna dostrzegł jego bezsilność. Poczuł się jak pies, któremu na odczepne rzucono kość. Postanowił milczeć. Ale młodszy funkcjonariusz spytał prowokacyjnie:

– A u kapitalistów ulice są może lepsze?

Rubaszow uśmiechnął się ironicznie.

– Byliście kiedyś za granicą? – odpowiedział pytaniem.

– I bez tego wiem, jak to u nich wygląda – odparł młody. – Nie wciśniecie mi bajek.

– Za kogo właściwie mnie uważacie? – bardzo spokojnie zapytał go Rubaszow. Nie mógł się powstrzymać i dorzucił jeszcze: – powinniście naprawdę zapoznać się nieco z historią naszej partii.

Młody umilkł, patrzył nieruchomo przed siebie. Zapadło milczenie. Szofer po raz trzeci dociskał dławiący się silnik i, rzucając przekleństwa, znowu go zapalał. Jechali przedmieściami, podskakując na wybojach; wygląd stojących w tej okolicy drewnianych baraków biedoty nic się nie zmienił. Nad ich krzywymi sylwetkami wisiał księżyc, blady i jasny.

– 5 –

Na wszystkich korytarzach nowego, wspaniałego więzienia paliły się elektryczne żarówki. Blado oświetlały żelazne galerie, gołe ściany pobielone wapnem, drzwi cel, na których widniały kartki z nazwiskami i czarne otwory judaszów. Mdłe, pozbawione refleksów światło i agresywna akustyka kroków na kamiennej posadzce wydała się Rubaszowowi tak dobrze znana, że przez kilka sekund znów miał wrażenie, że to sen. Chętnie dałby sobie wmówić, że tak jest. „Jeśli uda ci się przekonać samego siebie, że śnisz, to naprawdę będzie tylko sen” – pomyślał. Zapragnął tego tak gwałtownie, że niemal zakręciło mu się w głowie; zaraz potem ogarnął go wstyd. „Ten bigos trzeba zjeść z godnością do ostatka, nawet, jeśli przyjdzie udławić się ostatnią łyżką”, stwierdził. Tymczasem stanęli przed celą 404. Nad judaszem wisiała już kartka z jego imieniem i nazwiskiem, Mikołaj Salomonowicz Rubaszow. „Proszę, wszystko pięknie przygotowane” – pomyślał, wstrząśnięty tym widokiem. Chciał jeszcze poprosić dozorcę o dodatkową derkę – miał reumatyzm – lecz drzwi już się za nim zatrzasnęły.

– 6 –

Strażnik w regularnych odstępach czasu podglądał przez judasza celę Rubaszowa. Ale Rubaszow cicho leżał na pryczy, tylko ręka drgała mu lekko we śnie. Obok pryczy na kamiennej posadzce leżały binokle i niedopałek papierosa.

O siódmej rano – dwie godziny po tym, jak go przywieziono – wyrwał go ze snu donośny głos trąbki. Rubaszow przespał dwie godziny bez snów i natychmiast oprzytomniał. Trąbka rozległa się trzykrotnie, za każdym razem tym samym grzmotem molowych dźwięków. Dźwięki drgały długo, a gdy zamarły, zapadła złowroga cisza.

Dopiero dniało; kontury blaszanego kubła i umywalki rozmywały się w porannej szarówce. Kraty w oknach tworzyły czarny wzór na tle mętnych szyb; rozbite szkło u góry z lewej strony zaklejone było gazetą. Rubaszow usiadł, sięgnął po binokle i niedopałek papierosa z posadzki przy końcu pryczy i znowu się położył. Założył binokle, udało mu się zapalić resztkę papierosa. Cisza trwała nadal. W bielonych wapnem celach, tworzących razem coś w rodzaju pszczelego plastra w wielkim ulu, z prycz zapewne podnosiło się równocześnie wielu mężczyzn. Przeklinając, chodzili po kamiennej posadzce, ale z cel specjalnego nadzoru nie dobiegał żaden dźwięk, czasem tylko dały się słyszeć cichnące na korytarzu kroki. Rubaszow wiedział, że znajduje się w izolatce i zostanie tu do rozstrzelania. Gładził palcami krótką, szpiczastą brodę, palił papierosa i spokojnie leżał.

„A więc rozstrzelają cię” – myślał. Mrużąc oczy, obserwował, jak porusza się jego duży palec u nogi sterczący pionowo pod derką. Czuł ciepło własnego ciała, błogość i wielkie zmęczenie. Nie miałby nic przeciw temu, żeby umrzeć zaraz, gdyby tylko pozwolono mu pozostać w cieple derki. „Wszystkich nas rozstrzelają” – mówił do siebie. Poruszał wolno palcami w skarpetach. Przyszedł mu na myśl pewien wers, w którym stopy Chrystusa porównane były do białego jelenia w ciernistym krzewie. Zaczął przecierać binokle charakterystycznym gestem, dobrze znanym jego podwładnym. Pod ciepłą więzienną derką czuł się niemal zupełnie szczęśliwy i obawiał się tylko jednego: że będzie musiał wstać i ruszać się. „A więc skończą z nami” – powtórzył półgłosem i zapalił kolejnego papierosa, choć zostały mu jeszcze tylko trzy. Pierwsze papierosy wypalane na czczo wywoływały w nim niekiedy lekkie oszołomienie, a i bez tego był już trochę odurzony; znał dobrze ten stan ze swoich wcześniejszych doświadczeń, kiedy czuł bliskość śmierci. Wiedział też, że stan ten był z pewnego punktu widzenia niedozwolony, lecz w tej chwili było mu to obojętne. Zamiast tego obserwował grę swoich palców u nóg i uśmiechał się zza okularów. Ogarnęła go ciepła fala sympatii do własnego ciała, którego generalnie nie lubił, a świadomość czekającego go unicestwienia napełniała go ekstazą zmieszaną ze współczuciem. „Stara gwardia nie żyje” – mówił do siebie. „Jesteśmy ostatni. Wytracą nas” – powtarzał. „Przyjdź, słodka śmierci...” – próbował przypomnieć sobie melodię tej pieśni, lecz na myśl przychodziły mu tylko słowa[1]. „Stara gwardia nie żyje” – powiedział raz jeszcze, usiłując przywołać obraz znajomych twarzy. Nie do końca mu się to udało. Jeśli chodzi o pierwszego przewodniczącego Międzynarodówki, którego zgładzili jako zdrajcę, to przypomniał sobie tylko jego kamizelkę w kratkę na lekko zaokrąglonym brzuchu i to, że właściciel kamizelki nigdy nie nosił szelek, zawsze tylko skórzane paski. Pierwszy premier rewolucyjnego państwa, którego też zlikwidowali, w chwilach niebezpieczeństwa obgryzał paznokcie. „Historia was zrehabilituje” – myślał Rubaszow bez specjalnego przekonania. „Cóż jednak może wiedzieć historia o obgryzaniu paznokci?”

Rubaszow ćmił papierosa i myślał o straconych towarzyszach i o upokorzeniu, jakiego doznali przed śmiercią. Mimo to ciągle jeszcze nie potrafił obudzić w sobie nienawiści do Numeru Jeden. Często patrzył na przedstawiający go oleodruk wiszący nad łóżkiem i próbował wzbudzić w sobie to uczucie. Nadawali mu między sobą wiele przydomków, ostatecznie pozostał ten – Numer Jeden. Groza, jaką budził Numer Jeden, polegała na tym, że mógł mieć rację: wszyscy, których skazywał na śmierć, mówili sobie, czując już kulę w potylicy, że być może to on ma jednak słuszność. Nie była to pewność, lecz powoływanie się na szyderczą wyrocznię, którą nazywali historią, a która ogłaszała swój wyrok dopiero wówczas, gdy szczęki pytającego dawno już zamieniły się w proch. Przyjdź, słodka śmierci.

Rubaszow miał poczucie, że ktoś obserwuje go przez judasza. Nie patrząc w stronę drzwi, wiedział, że jakieś oko, przyłożone do wizjera, nieruchomo wpatruje się w głąb celi; zaraz potem rzeczywiście w ciężkim zamku szczęknął klucz. Chwilę trwało, nim otworzyły się drzwi. Stał w nich dozorca, niski, starszy mężczyzna w kapciach.

– Dlaczego nie wstaliście? – zapytał.

– Jestem chory – odparł Rubaszow.

– Co wam jest? Do lekarza będzie was można doprowadzić dopiero jutro.

– Boli mnie ząb – rzucił Rubaszow.

– Boli ząb – powtórzył dozorca. Człapiąc, wyszedł z celi i zatrzasnął drzwi.

„Teraz przynajmniej będę mógł spokojnie poleżeć” – pomyślał Rubaszow, ale ta perspektywa przestała go już cieszyć. Zrobiło mu się duszno, ciepło derki odczuł nagle jako uciążliwość, odrzucił okrycie. Znowu próbował obserwować palce u nóg, ale szybko się znudził. W każdej skarpetce na wielkim palcu była dziura. Naszła go nagle ochota, by te dziury zaszyć, ale powstrzymała go myśl, że będzie musiał walić w drzwi i domagać się od strażnika igły i nici; igły tak czy owak prawdopodobnie by mu nie dano.

Nagle gwałtownie zatęsknił za gazetą. Tęsknota była tak przemożna, że poczuł zapach farby drukarskiej, usłyszał szelest przewracanych stron. Może dzisiejszej nocy wybuchła rewolucja i zamordowano przywódcę państwa, może jakiś Amerykanin odkrył sposób na zniesienie siły ciężkości? O jego aresztowaniu gazety na pewno jeszcze milczą, w kraju przez pewien czas ten fakt będzie utrzymywany w tajemnicy, lecz wkrótce sensacja zacznie przeciekać na zewnątrz, zaczną drukować fotografie z archiwów sprzed dziesięciu lat i wypisywać horrendalne bzdury o nim i Numerze Jeden. Stracił ochotę na gazetę, lecz z tą samą siłą zapragnął z kolei wiedzieć, co dzieje się teraz w mózgu Numeru Jeden. Zobaczył go, jak siedzi za biurkiem, wsparty na łokciach, ciężko i niesympatycznie, i powoli coś dyktuje. Podczas gdy inni, dyktując, przechadzali się tam i z powrotem i wydmuchiwali kółka dymu z papierosa albo bawili się linijką, Numer Jeden siedział bez ruchu, nie bawił się, nie wydmuchiwał kółek dymu... Rubaszow zauważył nagle, że od pięciu minut chodzi po celi w tę i z powrotem; musiał wstać z pryczy, nie zdając sobie z tego sprawy. Znowu poddał się swojemu dawnemu rytuałowi – starał się nie stawać na połączeniach kamiennych płyt posadzki; jej wzór znał już na pamięć. Ani przez chwilę nie odrywał przy tym myśli od Numeru Jeden, który siedząc przy biurku i dyktując bez ruchu, powoli zamieniał się we własny portret, ten dobrze znany oleodruk, wiszący w całym kraju nad łóżkami i komodami, z którego patrzył na ludzi nieruchomym spojrzeniem, nieustannie, dzień i noc.

Rubaszow chodził po celi od drzwi do okna, między pryczą, umywalką i kubłem, sześć i pół kroku w jedną, sześć i pół kroku w drugą stronę. Przy drzwiach robił obrót w prawo, przy oknie w lewo. Była to stara praktyka więzienna; jeśli nie zmieniałoby się kierunku zawracania, szybko zakręciłoby się w głowie. Co działo się w mózgu Numeru Jeden? Chodząc po celi w tę i we w tę, wyobrażał sobie przekrój poprzeczny tego organu, namalowany czysto na kartce papieru szarą farbą wodną i przypięty pineskami do deski kreślarskiej. Zakola substancji szarej nabrzmiewały niczym jelita, splatały się z sobą jak muskularne żmije, a potem traciły swe kształty i rozpływały jak spirale gwiezdnych mgławic na astronomicznych mapach. Co rozgrywało się w rozdętych, szarych zgrubieniach? O odległych spiralach gwiezdnych mgławic wiadomo było wszystko, o tych nic. Zapewne miało to związek z tym, że historia jest bardziej przepowiednią niż nauką. Może kiedyś, później, znacznie później, będzie się nauczać historii przy pomocy tablic naukowo-statystycznych uzupełnionych przekrojami anatomicznymi mózgu. Nauczyciel zapisze na tablicy warunki życia mas określonego narodu w danej epoce w postaci formuły algebraicznej: „tutaj, obywatele, widzicie czynniki obiektywne, które warunkowały ten proces historyczny”. A potem wskaże liniałem szary mgławicowy krajobraz między drugim a trzecim płatem ciemieniowym Numeru Jeden: „a tu widzicie subiektywne odbicie tych czynników. To właśnie ono doprowadziło w drugim ćwierćwieczu XX stulecia w Europie do zwycięstwa zasad totalitarnych”. Dopóki jednak nie doszliśmy tak daleko, polityka pozostaje tylko krwawą amatorszczyzną, przesądem i czarną magią.

Rubaszow usłyszał na korytarzu kroki wielu mężczyzn, zbliżające się w jednakowym rytmie. Pierwszą jego myślą było: „teraz będą bić”. Zastygł w pół kroku z wysuniętą naprzód brodą, nasłuchując. Kroki zatrzymały się przed jego celą, rozległ się cichy rozkaz, zadźwięczał pęk kluczy. Zapadła cisza.