Churchill - Nina Smolar - ebook + książka

Churchill ebook

Smolar Nina

4,3

Opis

Sir Winston Leonard Spencer Churchill urodził się w imperium brytyjskim, a zmarł w Wielkiej Brytanii, w jednym z państw europejskich. Za życia został odznaczony 37. orderami i medalami, 11. doktoratami honoris causa, a także innymi tytułami. Niemal na całym świecie znaleźć można mnóstwo jego pomników czy popiersi w urzędowych gmachach lub w parkach.

Churchill wygrywał w Wielkiej Brytanii wszystkie plebiscyty na człowieka naj – najlepszego brytyjskiego premiera w XX wieku, największego Brytyjczyka wszech czasów. W czasie dyskusji, sporów i awantur o brexit wystarczyło, aby jeden z działaczy laburzystowskich powołał się na niego, by na dobre kilka dni zapomniano o Unii Europejskiej, a mówiono jedynie o tym, kim był Winston Churchill.

Dla miłośników historii natomiast nazwisko Churchilla jest nieustannie nośne i wzbudza wielkie emocje. Książka, którą oddajemy czytelnikowi, jest opowieścią o wielkim mężu stanu, wybitnym polityku, nobliście i człowieku żyjącym w niezwykle ciekawych czasach.

Winston Churchill słynął z błyskotliwego umysłu i nietuzinkowego poczucia humoru, przez co był często tematem anegdot.

Pewnego razu lady Astor, której awersja do Winstona była powszechnie znana, przebywała z wizytą u stryjecznego brata Churchilla w Blenheim, gdzie niespodziewanie zjawił się Winston. Oczywiście doszło do awantury. Nancy w pewnym momencie wybuchła: „Gdybym była twoją żoną, podałabym ci kawę z trucizną”. „A gdybym ja był twoim mężem, natychmiast bym to wypił” – odparł spokojnie Churchill.

[Fragment książki]

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 795

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (4 oceny)
2
1
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Copyright © Nina Smolar, 2022 Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2022
Redaktor prowadzący: Marek Daroszewski
Marketing i promocja: Katarzyna Schinkel-Barbarzak
Redakcja: Agnieszka Czapczyk
Korekta: Roman Bąk
Projekt typograficzny i łamanie: Mateusz Czekała
Projekt okładki i stron tytułowych: Ula Pągowska
Zezwalamy na udostępnianie okładki książki w internecie.
ISBN 978-83-66736-64-1
Wydawnictwo Poznańskie Sp. z o.o. ul. Fredry 8, 61-701 Poznań tel. 61 853-99-10redakcja@wydawnictwopoznanskie.plwww.wydawnictwopoznanskie.pl
Konwersja:eLitera s.c.
.

Gdy wychodziłam na spacer w Warszawie z trzymiesięczną córeczką, panie zaglądające do wózka pytały często: Co to za zagraniczne dziecko? Córka była bardzo śniada i maleńka, niemal wielkości lalki. Wyjaśniałam, że jest wcześniakiem. Pewnego dnia musiałam odpowiedzieć na to pytanie głosem wyjątkowo zbolałym, bo jedna z kobiet mnie pocieszyła: – Ach, nie ma czym się martwić, wielu wybitnych ludzi było wcześniakami. I tu padły znakomite nazwiska. Zapamiętałam Churchilla.

Winston Spencer Churchill urodził się dwa miesiące za wcześnie, 30 listopada 1874 roku, w Blenheim, pałacu należącym do jego dziadka ze strony ojca, siódmego księcia Marlborough, diuka (najwyższy poza królewskim tytuł dziedziczny w Anglii). Było to pięć lat przed zapaleniem przez Edisona pierwszej żarówki i dwa lata przed wynalezieniem przez Bella telefonu.

Wielka Brytania drugiej połowy XIX wieku pod panowaniem królowej Wiktorii była krajem o niesłychanym tempie rozwoju gospodarczego, poważnych zmian politycznych i społecznych. Krajem, który wzbudzał wśród obcokrajowców podziw lub potępienie swoimi koloniami, panowaniem nad morzami, ale i swobodami obywatelskimi, tolerancją wobec innych, a nawet pielęgnowaniem ekscentryzmu. Amerykanin Ralph Waldo Emerson zanotował w połowie XIX wieku: „Pytanie, jakie stawia sobie podróżnik, który wylądował w Liverpoolu, brzmi: Dlaczego Anglia jest Anglią? Co składa się na tę przewagę, jaką Anglia ma nad innymi nacjami? Jeśli przyjąć tylko jeden element, który można by powszechnie zaakceptować, to będzie to sukces. I jeśli poszukać jeden kwitnący kraj na kuli ziemskiej w ostatnim tysiącleciu, to będzie nim Anglia”. A Talleyrand stwierdził: „Jeśli zostanie zniszczony angielski ład polityczny i społeczny, to będzie oznaczało, że cała światowa cywilizacja zatrzęsła się w swych fundamentach”.

Wielka Brytania rzeczywiście rosła i bogaciła się. Na przykład w ciągu dwudziestu lat – od 1855 do 1875 roku – podatki płacone do kasy państwa wzrosły prawie dwukrotnie. Gromadzone środki nie szły jedynie na konsumpcję, ale i na inwestycje: prawie jedna czwarta kapitału była lokowana za granicą, jedna szósta – w nieruchomościach, a jedna dziesiąta – w kolejach. Do szybkiego rozwoju przyczyniły się innowacje w przemyśle i wzrost eksportu przy równoczesnym zwiększeniu importu materiałów budowlanych i żywności. Dzięki wynalazczości liczba zatrudnionych na przykład w przemyśle tekstylnym pod koniec wieku spadła, a jednocześnie zwiększyła się liczba manufaktur. W ciągu dwóch dekad (1870–1890) produkcja stali wzrosła szesnaście razy, a wydobycie węgla niemal się podwoiło. W 1871 roku 14,2 proc. zatrudnionych było w rolnictwie, a prawie 29 proc. w przemyśle. Brytyjska dominacja w przemyśle okrętowym i flocie handlowej, w ubezpieczeniach, międzynarodowej bankowości była niepodważalna. W roku 1870 produkcja przemysłowa stanowiła prawie jedną trzecią produkcji światowej. Połowa wszystkich statków handlowych na świecie pływała pod banderą brytyjską. Wielka Brytania z kraju rolniczego stała się przemysłowym, co w połączeniu z sektorem finansowym, szczególnie z tak zwanymi niewidocznymi dochodami (bankowość, ubezpieczenia itp.) dało jej pozycję światowego, niekwestionowanego lidera handlowego. Warunki życia się polepszyły – zmniejszyła się śmiertelność, podniosła się liczba urodzin (od 1871 do 1881 roku ludność Walii i Anglii wzrosła o ponad 15 proc.), spadła cena chleba. Przeciętna płaca wynosiła 40 funtów rocznie, co w przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze wynosiło około 2000 funtów. Brytyjczycy mieli więc pieniądze na żaglówki i podróże, plaże pełne były „wczasowiczów”. Podróż pierwszą klasą pociągiem do Hamburga kosztowała w obie strony 2,81 funta, a drugą – 1,94 (według dzisiejszej wartości funta). W samej Wielkiej Brytanii podróże koleją stały się popularne. Liczba pasażerów w latach 1871–1900 prawie się potroiła, a przewóz towarów wzrósł ponad dwukrotnie.

Anglicy podróżujący za granicę dla przyjemności, a nie dla biznesu, co było rzadkie na kontynencie, często narzekali, że są traktowani przez Francuzów czy Niemców jak chodząca kopalnia złota. Całe kohorty młodych Anglików spędzały wolny czas za granicą i ich ekstrawaganckie oraz często aroganckie czy awanturnicze zachowanie – tak jak i dzisiaj – budziło co najmniej zdziwienie tubylców. W gazetach narzekano więc, że wraz z możliwościami coraz większa liczba młodzieży z niższych sfer psuje obraz Anglika w oczach cudzoziemców, ale – pocieszał „Edinburgh Review” – ich zachowanie nie świadczy o zdegenerowaniu całego narodu.

Czytelnictwo prasy było rozpowszechnione. Od końca XVIII wieku każde średniej wielkości miasto miało swoją lokalną gazetę. Wszystkie były w prywatnych rękach i odzwierciedlały poglądy swoich właścicieli. Konserwatyści czytali „The Times”, „Daily Telegraph” i „Morning Post”, liberałowie – „Manchester Guardian” (powstał w 1821 roku). W 1910 roku ponad dziesięć tytułów prasowych było notowanych na giełdzie.

Rządy sprawowały dwie partie polityczne: liberalna i konserwatywna (torysi). Dopiero pod koniec XIX wieku, w 1893 roku, powstała Niezależna Partia Pracy (Independent Labour Party), która w 1906 roku, po wchłonięciu organizacji związkowych chcących parlamentarnej reprezentacji, przekształciła się w Labour Party. Żadne z tych ugrupowań nie stanowiło politycznego monolitu, w każdym była frakcja radykalnych reformatorów i skrzydło zachowawcze, które ostro ze sobą walczyły. Przywódca partii odgrywał rolę spinacza, jakbyśmy dziś powiedzieli. Różnica poglądów często przebiegała w poprzek przynależności partyjnej, jak stosunek do taryf celnych, problemu Indii czy Irlandii (konserwatyści z założenia byli unionistami, czyli sprzeciwiali się przyznaniu choćby ograniczonego samostanowienia Irlandii). W 1868 roku powstał Kongres Związków Zawodowych (TUC – Trade Union Congress). Członkostwo w związkach zawodowych w ciągu trzech lat (1871–1874) podwoiło się. W tym samym czasie robotnicy uzyskali prawo do strajku. Pod koniec wieku TUC zrzeszał prawie 2 miliony członków w ponad 1300 organizacjach związkowych.

Kolejne rządy, niezależnie, czy u władzy byli konserwatyści, czy liberałowie, wprowadzały doniosłe reformy społeczne i polityczne. W początkach lat siedemdziesiątych XIX wieku liberałowie wprowadzili tajne wybory do parlamentu, kończąc w ten sposób wielowiekową praktykę nacisków i fałszerstw wyborczych. I, o ironio!, przegrali pierwsze takie wybory. Dziesięć lat później, po powrocie do władzy, liberałowie zreformowali system wyborczy – rozszerzyli prawo wyborcze, ale jeszcze nie dla kobiet, w wyniku czego liczba uprawionych do głosowania wzrosła prawie trzykrotnie, oraz wprowadzili ustawę antykorupcyjną, która dokładnie określała sumę i sposób pozyskiwania pieniędzy, jakie można było wydać na agitację wyborczą, oraz wykluczała wszelkie formy przekupstwa czy nieetycznego nacisku na wyborców. Wprowadzili też wtedy jednomandatowe okręgi wyborcze. Te same reguły obowiązują w Wielkiej Brytanii do dzisiaj. Utrzymano jednak zasadę podwójnego głosowania dla pracowników uniwersytetów, którzy mogli głosować w uniwersyteckim okręgu wyborczym oraz w miejscu zamieszkania, w ten sposób wybierając często kandydatów uniwersyteckich. Gdy w 1947 roku rząd Partii Pracy zmienił prawo wyborcze i usunął możliwość podwójnego głosowania, Churchill jako przywódca opozycji grzmiał w Izbie Gmin, że socjaliści zrywają z 350-letnią tradycją, ignorując zalety intelektualne i edukacyjne, którymi charakteryzowali się posłowie wybierani z miejsc uniwersyteckich.

Jednocześnie już od początku lat siedemdziesiątych XIX wieku stopniowo ograniczano rolę i przemożne wpływy Kościoła anglikańskiego, pod którego rządami znajdowało się całe szkolnictwo, aż po szczebel uniwersytecki. Gdy dyrektor linii kolejowej miał zamiar uruchomić pociąg w niedzielę między Londynem a Cambridge, prorektor Uniwersytetu w Cambridge napisał do niego, że „z takiej decyzji nie będzie zadowolony Wszechmogący, tak jak nie jest zadowolony prorektor Uniwersytetu w Cambridge”. Od 1871 roku profesorami Oxfordu i Cambridge mogli być nie tylko członkowie Kościoła anglikańskiego (studenci już kilka lat wcześniej zostali zwolnieni z egzaminów z religii). Powstało wiele szkół wyższego stopnia niezależnych od Kościoła, a w Dublinie do Trinity College dopuszczono studentów katolickich. Reforma administracyjna, która wzmocniła rolę władz lokalnych, nałożyła na nie między innymi obowiązek organizowania szkolnictwa podstawowego i opłacania nauki ubogim (pod koniec wieku szkoły te stały się bezpłatne), z czego bardzo niezadowolony był Kościół anglikański.

Przywódca każdej partii po dojściu do władzy uznawał za swój obowiązek przekonanie parlamentu do dalszych i coraz głębiej idących reform. Rządy w coraz większym stopniu koncentrowały się na polityce gospodarczej, zagranicznej (w tym kolonialnej) i obronnej – reszta zależała od władz lokalnych, wyłanianych w bezpośrednich wyborach, które z każdą zmianą rządu zyskiwały na znaczeniu.Władze lokalne były odpowiedzialne za miejscowe planowanie przestrzenne, szkolnictwo podstawowe, zdrowie i warunki sanitarne i w ogóle za poprawę warunków życia w swoim regionie. Musiały dbać o czystą, pitną wodę, o elektryczność i gaz dla mieszkańców. By móc wypełnić nowe obowiązki, samorządy w całej Wielkiej Brytanii wybudowały wiele szkół czy szpitali (niektóre z nich funkcjonują do dzisiaj i dlatego często budynki, które przypominają nam więzienia lub koszary carskie czy pruskie, okazują się szpitalami lub szkołami). W dużych miastach likwidowano slumsy – w Londynie na przykład prawie 30 tysięcy mieszkańców przeniosło się do nowych domów – budowano kanalizację. Londyn uruchomił metro już w 1863 roku (czego konsekwencje odczuwają do dzisiaj miliony pasażerów, bo miastu ciągle brakuje pieniędzy na całościową modernizację) i tramwaje, choć dopiero w 1910 roku konie zastąpił silnik parowy, a później elektryczny.

Od 1870 roku drogą do administracji państwowej stał się egzamin dla absolwentów uniwersytetów, co zakończyło dominację protekcji dobrze urodzonych w urzędach państwowych, gdyż system stypendiów na wyższe uczelnie pozwolił na nowe drogi kariery przedstawicielom klasy średniej. Jednocześnie zreformowano armię – szef sztabu generalnego podlegał ministrowi wojny, czyli cywilowi. Kara chłosty w wojsku w czasie pokoju została zakazana. Decyzją parlamentu zmieniono system awansu w armii, który miał od tej pory odbywać się jedynie na zasadach merytorycznych. Dotychczas można było sobie kupić (oczywiście nie wszyscy) miłą sercu rangę, gdyż stopnie wojskowe były własnością armii i handlowano nimi jak towarem po uzyskaniu odpowiedniego zezwolenia.

Wielka Brytania stała się w tym czasie największym imperium w historii świata, które u szczytu swojej potęgi zajmowało obszar ponad 33 milionów km², co stanowi około jednej czwartej całkowitej powierzchni wszystkich lądów. Imperializm był emanacją wiktoriańskiego patriotyzmu. Wiktoriańska Wielka Brytania była krajem ciężkiej pracy, a jej obywatele w ogromnej większości kierowali się świadomością co do właściwego miejsca w hierarchii społecznej oraz przywiązania i wypełniania nakazów religijnych. Stanowiło to moralny obowiązek przeciętnego Brytyjczyka, tak jak i walka o utrwalenie imperium. Służba w koloniach była naturalnym etapem w karierze zarówno pretendenta do najwyższych stanowisk w państwie, jak i urzędnika władz lokalnych, nie mówiąc o wojsku. Etos purytanizmu, patriotyzmu, lojalności wobec monarchii oraz władzy zwierzchniej, odwagi i zasady fair play, czyli zbioru cnót brytyjskich, wpajano od maleńkiego chłopcom w domu, w kościele, w szkole i przez sztukę, szczególnie literaturę. Jak napisał w 1896 roku Bernard Shaw w swojej sztuce The Man of Destiny: „Każdy Anglik przychodzi na świat z pewną cudowną siłą, która czyni go panem tego świata. Kiedy czegoś chce, nie przyznaje się do tego, tylko cierpliwie czeka. Aż w pewnym momencie, nie wiadomo jak, olśniewa go myśl, że jego moralnym i religijnym obowiązkiem jest podbicie tych, którzy mają to, co on chce mieć. I wtedy jest nie do pokonania”.

*

Wielka Brytania w latach dzieciństwa i wczesnej młodości Churchilla była więc krajem gwałtownie rozwijającym się i bogacącym, a bogactwo to służyło nie tylko bogaczom, ale i biednym. O poprawę standardu życia walczyły obie partie – liberałowie i konserwatyści, dzięki swoim radykalnym członkom. Do grupy torysów radykałów należał ojciec Winstona, Randolph Churchill, który wyznawał zasady demokracji konserwatywnej i ostro walczył o państwo dla ludu o torysowskim obliczu.

Rodzice Winstona spotkali się na balu na cześć Mikołaja, syna cara Rosji Aleksandra III, w czasie regat na wyspie Wight i po zaledwie trzydniowej znajomości się zaręczyli. Diuk był przerażony, natomiast rodzice narzeczonej zachwyceni. Jennie była córką amerykańskiego finansisty z Nowego Jorku, który zaznał wzlotów i upadków biznesu. Z zadowoleniem przyjął perspektywę skoligacenia z przyjaciółmi brytyjskiego dworu królewskiego, choć zdawał sobie sprawę z pogardy brytyjskiej arystokracji dla nowobogackich zza oceanu i równoczesnej chrapki na ich pieniądze. Mimo sprzeciwu diuka i jego żony młodzi siedem miesięcy później wzięli ślub w Paryżu. Drużbą pana młodego i osobistym wysłannikiem następcy tronu był sekretarz księcia Walii. Rodzice pana młodego nie przybyli na uroczystość, wysłali jedynie telegram: „Pamiętaj, że wybrałeś ją bez należnego namysłu”. Wybranka była olśniewającą pięknością, w dodatku z domieszką egzotycznej krwi indiańskiej po matce. Jeśli arystokratyczne pochodzenie ze strony ojca było dla Churchilla czymś naturalnym, to fakt, że jego przodkowie ze strony matki mogli być Indianami, szalenie mu imponował. W czasie II wojny światowej podczas jednej z wizyt Churchilla w USA prezydent Roosevelt z dumą powiedział: – Moi holenderscy antenaci byli jednymi z pierwszych osadników na terenie Nowego Jorku. – A moi przodkowie witali ich na brzegu oceanu – zripostował Churchill.

Rodzice na ogół nie zajmowali się małym Winstonem i jego młodszym bratem Jackiem. Ojciec, Randolph Churchill, nie był pierworodnym synem para Anglii, więc nie dziedziczył majątku, a lordostwo przysługiwało mu jedynie dożywotnio, co oznaczało, że jego dzieci nie miały prawa do żadnych tytułów. Randolph był posłem do Izby Gmin, a mama prowadziła zbyt bogate życie towarzyskie, by poświęcać dzieciom wiele czasu. Zresztą w tamtych czasach w wyższych sferach niemowlę niemal od razu po urodzeniu oddawane było pod opiekę niańki. Opiekunka Winstona, pani Elisabeth Everest, zajmowała się nim czule, zastępowała – na ile mogła – matkę, pielęgnując w czasie chorób i odwiedzając go w szkole. Gdy po dziewiętnastu latach służby zwolniono ją i nie miała z czego żyć, Winston przeznaczył skromną sumę (sam nie miał wiele) na jej utrzymanie. W czasie jej choroby wziął wolne z wojska, zaangażował pielęgniarkę i lekarza. Trzymał ją za rękę, gdy umierała. Zdjęcie pani Everest wisiało na ścianie sypialni Churchilla przez całe jego życie.

Lord Randolph Churchill, ojciec Winstona, 1883 rok oraz Lady Jennie Spencer-Churchill, matka Winstona, około 1880 roku.

Po kilku latach spędzonych w domu pod troskliwą opieką niańki chłopiec został posłany do szkoły. Oznaczało to zamieszkanie poza domem w internacie i poddanie się brutalnej dyscyplinie szkolnej. Mały Winston był nieszczęśliwy, buntował się przeciw rygorom szkolnym i często karany był chłostą za krnąbrność. Jak wspomina jego kolega szkolny, co rusz odzywał się do innych chłopców mało wykwintnym językiem, którego nauczył się od stajennych w Blenheim, a już przekroczył wszelkie granice, gdy chcąc zaimponować kolegom, zaśpiewał im kilka sprośnych piosenek. Dyrektor szkoły skazał go za to znowu na rózgi i zagroził wyrzuceniem ze szkoły. Zwyczaj wymierzania kar cielesnych w Anglii zniesiono dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku. Jeszcze nasza córka chodziła do szkoły w Londynie pod koniec lat siedemdziesiątych, w której – ku naszemu zaskoczeniu – raz na tydzień na apelu szkolnym wyznaczony nauczyciel chłostał za karę niegrzecznych uczniów (tylko chłopców).

Matka lady Jenny Spencer-Churchill z synami, Winstonem (z prawej) i Johnem (Jack), 1889 rok.

Mimo powszechności kary Winston przeżywał bardzo te upokorzenia, choć rzeczywiście był nieznośnym uczniem i „działał wszystkim na nerwy”, jak napisał we wspomnieniach jeden z jego kolegów szkolnych. Często chorował, a niechęć do szkoły odbijała się na jego zdrowiu i nie pomagało przenoszenie go do innych placówek. Zapewne te niedomagania wynikały również z tęsknoty za rodzicami. Listy Winstona do nich z czasów szkolnych pełne są próśb o odwiedziny, o pozwolenie przyjazdu do domu. W dodatku niezbyt dobrze się uczył. Nie radził sobie z matematyką, a mimo fenomenalnej pamięci opanowanie łaciny i greki było ponad jego możliwości. Fascynowały go natomiast historia i język angielski. Ale dobre oceny, a nawet nagrody z tych przedmiotów nie zadowalały ojca, który doszedł do wniosku, że pierworodny jest za głupi, by kontynuować naukę na uniwersytecie (młodszy brat, Jack, studiował w Oxfordzie, czego Winston – jak wspominał później – bardzo mu zazdrościł). Lord Randolph nie wiedział, co jego syn winien robić w życiu, aż pewnego dnia zaszedł do jego pokoju i zobaczył, że chłopiec bawi się ołowianymi żołnierzykami. – Chciałbyś zostać żołnierzem? – spytał. – Tak – odpowiedział skwapliwie, by przypodobać się ojcu. Ostatnie trzy lata szkoły Winston więc spędził w klasie wojskowej.

Po kilku podejściach Churchill dostał się do Królewskiej Akademii Wojskowej w Sundhurst. Tym razem, mimo początkowych problemów z kondycją fizyczną, nauka szła mu dobrze. Okazało się też, że jest dobrym jeźdźcem i radzi sobie wyśmienicie z końmi. Dlatego był zadowolony, że po skończeniu akademii powołano go w stopniu podporucznika do 4. Regimentu Huzarów Królowej. Szybko wszedł w rutynę życia pułkowego, ale też szybko się znudził. Zapragnął zaznać przygody. Właśnie w tym czasie Hiszpanie walczyli ze zbuntowanymi przeciwko władzy kolonialnej Kubańczykami. Winston wraz z kolegą wzięli urlop (przed wyjazdem na służbę do kolonii żołnierzom przysługiwały dziesięciotygodniowe wakacje) i obaj załatwili sobie status obserwatorów przy wojskach hiszpańskich. Obu młodym Brytyjczykom udało się powąchać prochu i zobaczyć, co oznacza wojna partyzancka. Przy okazji Churchill zadebiutował jako dziennikarz i napisał pięć korespondencji „z frontu” dla „Daily Graphic”, gazety, do której też pisywał kiedyś jego ojciec.

Siedmioletni Winston, 1881 rok.

Miesiąc przed skończeniem przez Churchilla akademii w Sandhurst w wieku 45 lat zmarł na syfilis (lub, jak dzisiaj twierdzą niektórzy naukowcy, na raka mózgu) lord Randolph. Winston nie znał przyczyny śmierci ojca, a ponieważ dwaj jego wujowie też zmarli w podobnym wieku, był przekonany, że i jemu jest pisane umrzeć młodo. Stwierdził więc, że musi się spieszyć, jeśli ma cokolwiek w życiu osiągnąć czy to na polu bitwy, czy w polityce.

Po śmierci ojca okazało się, że rodzinne zasoby finansowe są bardzo mizerne. Prawie cały majątek poszedł na spłacenie długów. Matka, młoda i piękna lady Randolph, wydawała sporo na utrzymanie, by zachować pozycję damy z najlepszego arystokratycznego towarzystwa, a pensja huzara, z której trzeba było utrzymać konie i ordynansów, nie wystarczała na wystawne życie oficera nawet w Indiach, gdzie wysłano pułk Winstona.

*

W 1896 roku, w wieku 22 lat, Churchill zszedł na ląd w Bombaju. Rozpierała go energia i radość – był w Indiach, klejnocie Imperium, służył królowej, imperatorowej Indii, wśród kolegów, z którymi czuł się dobrze. Obowiązki żołnierskie zajmowały jedynie trzy godziny dziennie, reszta czasu upływała na grze w polo (drużyna Churchilla zdobyła mistrzostwo oddziałów w Indiach) i innych rozrywkach. Zdając sobie sprawę z marnego wykształcenia, Churchill postanowił na własną rękę nadrobić zaległości. Prosił więc matkę o przysłanie mu odpowiednich książek: osiem tomów historii Gibbona o imperium rzymskim, dwanaście tomów Macaulaya, Darwina O powstawaniu gatunków, Schopenhauera, Arystotelesa czy Adama Smitha Bogactwo narodów. Potem poprosił o dwadzieścia siedem tomów sprawozdań z debat parlamentarnych, poczynając od 1874 roku, roku swych narodzin.

W tym czasie korespondencja z matką była bardzo ożywiona. Winston w listach dzielił się uwagami na temat lektury, analizował wystąpienia poszczególnych polityków, podkreślając, jak on na ich miejscu sformułowałby temat, z czym się zgadzał, a z czym nie. Z listów przebijała arogancja bardzo młodego człowieka, któremu wydawało się, że on wie lepiej, co należy robić, i który chce jak najszybciej sam zasiąść w ławach parlamentarnych, by pokazać innym, jak uprawiać politykę. O przyszłym premierze, Arturze Balfourze, pisał, że jest „ociężały, leniwy i brak mu charyzmy”; o wiceministrze spraw zagranicznych, George’u Curzonie (tego od „linii Curzona”), że charakteryzuje go „rozdmuchane ego”, o trzykrotnym premierze Robercie Salisburym, że jest „zdolny, ale uparcie łączy rozum męża stanu z subtelnym wdziękiem muła”, co nie przeszkodziło mu po latach zadedykować Salisbury’emu swej trzeciej książki. Jeszcze w szkole Winston śledził wystąpienia swego ojca w Izbie Gmin i był bardzo dumny, gdy gazety omawiały czy cytowały przemówienia lorda Randolpha.

Innym ważnym i zajmującym dużo miejsca tematem korespondencji były sprawy finansowe. Matka narzekała, że Winston przekracza ciągle limit przynależnych mu zasobów i ona musi pokrywać różnice, a przecież sama ma poważne wydatki. „Dyrektor banku poinformował mnie, że następny Twój czek nie będzie realizowany. (...) To niehonorowo z Twojej strony, wiedząc, że przyznałam Ci maksimum tego, co mogłam, a nawet więcej (...). Jeśli nie możesz się utrzymać ze swojej pensji i z tego, co Ci daję, to musisz zrezygnować z bycia huzarem”. Ale Churchill miał dewizę, której hołdował do końca życia: kiedy wydatki przekraczają dochody, należy zwiększyć dochody, a nie ograniczać wydatki. Wpadł zatem na pomysł, żeby dorabiać jako korespondent wojenny, tym bardziej że pewnej wprawy nabył w czasie pobytu na Kubie. W tym celu potrzebna mu była gazeta i jakaś wojenka. Zaczął więc męczyć matkę, by poprzez swoje kontakty załatwiła jedno i drugie. „Daily Telegraph” i „Morning Star” zgodziły się zamieszczać „doniesienia z linii frontu”, niestety za sporo niższą stawkę, niż chciał Churchill za tekst. Gorzej było z „linią frontu”.

Będąc na urlopie w Anglii, usłyszał o buncie Pusztunów przy granicy afgańsko-indyjskiej, który Brytyjczycy mieli stłumić. Natychmiast postanowił tam pojechać i po prawie pięciu tygodniach pełnej nerwów podróży dotarł na teren działań wojennych. Efektem udziału w walkach, oprócz artykułów dla gazet, była napisana w niecałe dwa miesiące pierwsza książka, The Story of the Malakand Field Force, która staraniem matki szybko (ceną pośpiechu była ogromna liczba błędów, co nauczyło Winstona, by dbać należycie o korektę złożonego tekstu) ukazała się w 1898 roku w Londynie i spotkała się z dużym zainteresowaniem. Churchill zarobił na niej 600 (dzisiejsze 30 tys.) funtów. Zadowolony z sukcesu, przesłał egzemplarz księciu Walii (późniejszemu Edwardowi VII), który odpowiedział: „Przeczytałem ją z największym zainteresowaniem. Wszyscy ją czytają i każdy, z kim mówię na jej temat, bardzo ją chwali”. Do poczytności książki, szczególnie w kręgach politycznych i zbliżonych do dworu, przyczyniło się nazwisko autora.

Churchill od wczesnego dzieciństwa bywał na dworze królewskim, następca tronu był przyjacielem rodziny. Jednak ojciec, lord Randolph, zepsuł przyjazne stosunki z rodziną królewską, kiedy wdał się publicznie w awanturę z księciem Walii, szantażując go, że opublikuje kompromitujące księcia listy. – Mam w kieszeni koronę Anglii – twierdził. Wściekły książę wykluczył lady i lorda Randolpha ze swojego grona. Dopiero po śmierci męża matka Churchilla zaczęła znowu pojawiać się na dworze. Powody, by nie lubić ojca Winstona, miała też królowa Wiktoria. Postrzegała go jako szaleńca oraz dziwaka i wykreśliła rodziców Churchilla z listy gości. Politycy, szczególnie koledzy partyjni wśród torysów, również nie przepadali za lordem Randolphem. Z jednej strony miał zbyt duże wpływy, by go ignorować, z drugiej – był parlamentarnym chuliganem, wdając się lub wywołując wiele awantur w Izbie Gmin. Nie liczył się przy tym często ze stanowiskiem swojej partii i jej przywódcami, gdyż roznosiła go ambicja. Uważał, że to on powinien zostać premierem, a nie „jedynie” ministrem finansów. Jednocześnie był wyjątkowo błyskotliwym politykiem, za co uwielbiała go prasa – jego wystąpienia były na ogół przytaczane w całości. Dobrze skonstruowane, pełne temperamentu, często ekstrawaganckie. Niestety, pod koniec kariery parlamentarnej choroba zaczęła ograniczać klarowność jego przemówień.

Nic zatem dziwnego, że książka napisana przez młodziutkiego syna lorda Randolpha spotkała się z takim zainteresowaniem. Co więcej, w tym samym czasie Churchill pisał inną książkę – jedyną powieść, pod tytułem Savrola. A Tale of the Revolution in Laurania. Nie zdobyła jednak większego uznania.

Brytyjczycy poradzili sobie z Pusztunami. Tymczasem generał Horatio Herbert Kitchener rozpoczął kampanię w Sudanie. Sudan był w tym czasie pod rządami egipskimi, a z kolei Egipt, formalnie część imperium otomańskiego, od 1882 roku był rządzony przez brytyjskiego gubernatora i militarnego dowódcę. Nieudolność i korupcja rządów egipskich wywołała bunt miejscowej ludności, derwiszów, pod wodzą lokalnego przywódcy muzułmanów, nazywanego Mahdim (wysłannik Allaha). Brytyjczycy wysłali swoje wojska pod wodzą generała Charlesa Gordona, głęboko wierzącego chrześcijanina, przekonanego, że jego zadaniem jest ewangelizacja barbarzyńców. Ale wojska Mahdiego pokonały oddziały brytyjskie. W dodatku generał Gordon został zamordowany w Chartumie przez – jakbyśmy dzisiaj powiedzieli – muzułmańskiego fundamentalistę. Jego śmierć miała więc poza politycznym i militarnym kontekstem jeszcze znaczenie religijne (wydarzenia te są tłem powieści Sienkiewicza W pustyni i puszczy). Przez kilkanaście lat Brytyjczykom nie udawało się stłumić powstania. Egipt i Sudan miały znaczenie strategiczne, toteż rząd brytyjski zdecydował się na podjęcie stanowczych działań, by złamać powstanie derwiszów wszelkimi siłami. Powołał generała Horatio Kitchenera na dowódcę wojsk w Egipcie. Celem kampanii Kitchenera nie było tylko pomszczenie śmierci Gordona i zabezpieczenie granicy Egiptu z Sudanem, ale przy okazji rozszerzenie Imperium Brytyjskiego na południe Afryki i połączenie z koloniami nad Oceanem Indyjskim.

To było miejsce dla Churchilla. Niestety, głównodowodzący młodego kawalerzystę miał za bufona, łowcę zasług i orderów oraz zarozumialca, który w swojej książce oceniał starszych rangą, jakby sam był generałem. I powiedział „nie”. Churchill tymczasem szykował się do podróży. Szybko pojechał do Londynu. Z gazetą „Morning Post” uzgodnił druk korespondencji za całe ówczesne 15 funtów. Dzięki znajomościom uzyskał audiencję u premiera, którego poprosił o protekcję. I zapewne nawet premier nie załatwiłby mu uczestnictwa w kampanii Kitchenera, gdyby nie zbieg okoliczności: zginął jeden z oficerów i ktoś zaproponował, by Churchill go zastąpił. Generał nie miał głowy do takich drobiazgów i wyraził zgodę. Winston natychmiast znalazł się na statku do Egiptu, na miejscu kupił konia oraz całe wyposażenie i stawił się w wyznaczonej jednostce. Tak się spieszył, że zapomniał powiadomić swoją macierzystą jednostkę w Indiach, że jedzie do Sudanu.

Wraz ze swoim oddziałem wziął udział w rozstrzygającej kampanię bitwie o Omdurman, z nostalgią wspominanej ostatniej wielkiej szarży brytyjskiej kawalerii. Podobnie jak w starciu z plemionami afgańskimi w Indiach, tak i teraz wyróżnił się odwagą (według niektórych szaleńczą odwagą), a nawet poświęceniem, gdy dał sobie żywcem wykroić kawałek skóry potrzebnej dla rannego przyjaciela. Bitwa została wygrana, Chartum pozostał w rękach brytyjskich, ale kawalerzyści ponieśli ciężkie straty. Tak jak poprzednio, ta walka również została opisana przez Churchilla. Jego książka The River War znów cieszyła się powodzeniem u czytelników, a on znów nie omieszkał skrytykować w niej dowódców, między innymi za przymykanie oczu na dobijanie rannych przeciwników, desakralizację grobu Mahdiego i tym podobne wypadki barbarzyństwa.

Po zakończeniu walk Winston szybko wrócił do swego oddziału w Indiach. W czasie podróży zastanawiał się, co z sobą począć. Brał już udział w wojnie, wykazał się w walkach (został nawet odznaczony), ale perspektywa dalszej służby w wojsku wydawała się nudna. Postanowił zostać politykiem. Jego ojciec, lord Randolph, kiedyś wyznał, że w życiu próbował różnych form ekscytacji – hazardu, alkoholu, kobiet, ale najbardziej podniecała go polityka. Winston też był przede wszystkim homo politicus, to jedyne naprawdę interesowało go całe życie.

W stosunkach z kobietami nie miał chyba większego doświadczenia. Co prawda będąc w Sandhurst czy w Aldershot, gdzie stacjonował jego pułk, wyjeżdżał do Londynu, chodził na modne wtedy wodewile, a nawet spotykał się z pewną młodą damą, którą obsypywał czekoladkami. Wstąpił też do klubu kawalerów i jak pisał do matki, miał pełno zaproszeń na bale, ale rzadko na nich bywał, wolał się wyspać, gdyż „te wszystkie ćwiczenia w polu i musztry” są tak męczące. Jego wstrzemięźliwość w kontaktach z kobietami wykorzystał bardzo nielubiany przez wszystkich kolega z Sandhurst, który wybrał Churchilla, by się zemścić, i którego ojciec oskarżył publicznie Winstona „o wielce niemoralne akty w rodzaju Oskara Wilde’a”, czyli o homoseksualizm. Churchill oddał sprawę do sądu. W ciągu miesiąca ojciec wycofał oskarżenie i zapłacił wysokie odszkodowanie.

Winston nie umiał flirtować, uwodzić, gdy na kolacji lub przyjęciu znalazł się obok atrakcyjnej pani, albo ją ignorował, albo robił wykład na swój temat. Dlatego z ulgą przyjmował moment, kiedy po kolacji kobiety wychodziły do innego salonu, a mężczyźni przy cygarach i mocnym alkoholu mogli rozmawiać o interesach i polityce. Sam mówił o sobie: „W obecności kobiet głupieję, staję się niezgrabny i niepodatny na ich urok. Sprawiam wrażenie, jakby mnie w ogóle nie interesowały i takiego, który ich nie potrzebuje”. Jak zapisała jedna ze znanych dam po kolacji w towarzystwie Winstona: „Sprawia wrażenie bardziej spekulanta amerykańskiego niż angielskiego arystokraty. Kompletny bufon. Mówi wyłącznie o sobie i swoich politycznych planach”.

Rezygnacja z wojska na rzecz polityki oznaczała koniec regularnych dochodów (posłowie do parlamentu nie dostawali pensji, dopiero w roku 1911 przyznali sobie niezbyt wysokie wynagrodzenie w wysokości 400 ówczesnych funtów rocznie, czyli dzisiejszych trochę ponad 35 tys.). Pokusa była jednak zbyt silna. Złożył więc prośbę o zwolnienie z armii i w 1899 roku pożeglował do Anglii. Tym bardziej, że do Anglii wróciła też Pamela Plowden, którą Winston poznał w Indiach i w której się zakochał.

Jeszcze przed powrotem do Londynu prosił matkę, by poprzez swoje kontakty zaaranżowała dla niego możliwość startu w najbliższych wyborach uzupełniających do parlamentu. Stosunki z matką były w tym czasie napięte. Lady Randolph planowała wyjść za mąż za oficera Szkockiej Gwardii, który był w wieku Winstona (małżeństwo przetrwało czternaście lat, a trzy lata później Jenny znowu wyszła za mąż za równie młodego właściciela majątku w Somerset). Syn obawiał się, że matka w afekcie przepisze na nowego męża resztę zasobów finansowych. Z żalem pisał do ciotki Leonii, siostry matki: „Czy jestem ekstrawagancki?! Nie gram na wyścigach, nie upijam się, nie uprawiam hazardu, nie szastam pieniędzmi, nie wydaję ich na konkubiny (...). To, czego potrzebuję, to pieniędzy na drobne przyjemnostki w ciężkiej egzystencji na tym padole”. A do matki: „Mówiąc szczerze, nie ma wątpliwości, że oboje, Ty i ja, jesteśmy w równym stopniu lekkomyślni – wydajemy bez zastanowienia i na dziwne rzeczy (...). Spłacenie długów zostawiamy przyszłości (...). Rozumiem Twoje wymagania lepiej niż Ty moje. Ale wydaje mi się, że płacenie 200 funtów za suknię balową jest przesadą, gdy ja mojego kuca do gry w polo kupuję za 100. Ale wiem, że Ty powinnaś mieć swoją suknię, a ja mojego konia. Cały problem w tym, że jesteśmy tacy biedni”. Nic więc dziwnego, że mamusia nie była zachwycona planami syna. Na znak protestu nie oczekiwała go na stacji Victoria, ale lojalnie załatwiła spotkania z szefami partii konserwatywnej.

W lipcu 1899 roku nadarzyła się okazja. W znanym z przemysłu włókienniczego mieście Oldham zmarł poseł torysów i musiały się odbyć wybory uzupełniające. Szefowie komitetu wyborczego zgodzili się, by Winston Churchill został kandydatem konserwatystów. Winston z wigorem rzucił się w kampanię wyborczą, przemawiając na licznych wiecach. „Z każdym zebraniem nabieram pewności o wadze i możliwościach wygłaszanego słowa – pisał do Pameli. – I w tym znajdę ukojenie, nawet jeśli wynik, co prawdopodobne, będzie niepomyślny”. Winston zaproponował ukochanej, by towarzyszyła mu w kampanii wyborczej, ale nie zgodziła się, tym bardziej że lady Randolph lojalnie jeździła z synem. Niezrażony, oświadczył się, ale Pamela odmówiła, wyjaśniając, że zdaje sobie sprawę, że to, co naprawdę jest ważne dla niego, to polityka i władza. Wiele lat później uspokajała zdenerwowanego młodego asystenta Churchilla: „Przy pierwszym spotkaniu z Winstonem zauważy pan wszystkie jego wady, ale resztę życia spędzi pan na odkrywaniu jego zalet”. Pamela i Churchill zostali przyjaciółmi do końca życia. Potem zaproponował małżeństwo znanej aktorce Ethel Barrymore, ale i ona nie skorzystała z oferty. Następnie postanowił ożenić się bogato z dziedziczką przemysłu okrętowego, lecz z tych planów też nic nie wyszło.

Churchill ani się nie skompromitował, ani nie zabłysnął swoją kampanią. Ale robotnicze miasto Oldham nie chciało konserwatywnego posła. Przegrał. Choć się tego spodziewał, to czuł, jakby wyszło z niego – jak pisał po latach – całe powietrze.

*

Po przegranych wyborach Churchill musiał coś ze sobą zrobić. Jesienią tego samego roku wybuchła wojna burska. Winston został korespondentem wojennym „Morning Post” z miesięczną pensją 250 funtów. Nie był to pierwszy konflikt między Burami a imperium. Burowie byli zaniepokojeni ogromnym napływem cudzoziemców, gdy rozeszła się po świecie wieść o wielkich zasobach złota i diamentów, znalezionych albo na terytoriach ich dwóch republik, albo tuż przy granicach. By zniechęcić obcych, Paul Kruger, prezydent republiki Transvaalu, nałożył na obcokrajowców wysokie podatki bez przyznania jakichkolwiek praw, a przecież dzięki imigrantom Johannesburg stał się jednym z najbogatszych miast na świecie. Cudzoziemcy, w tym spora grupa Brytyjczyków, których liczebność wynosiła dwa razy więcej niż Burów, a 90 proc. podatków płaconych było z ich kieszeni, się zbuntowali. Miejscowe władze brytyjskie wysłały im na pomoc oddziały wojska, ale zostały one okrążone przez oddziały Krugera i pobite. W efekcie tej awantury dotąd niechętni Burom Holendrzy zmienili front, a kajzer Wilhelm II wysłał depeszę do Krugera, w której gratulował zwycięstwa „bez pomocy innych przyjaznych państw”. Było to o tyle ważne, że wtedy po raz pierwszy do brytyjskiej opinii publicznej dotarło, że zjednoczone od dwudziestu lat Niemcy nie są krajem Anglii przyjaznym, choć Wilhelm II był wnukiem królowej Wiktorii.

Churchill z kajzerem Wilhelmem II w czasie manewrów wojsk niemieckich. Breslau (obecnie Wrocław), 1906 rok.

Rząd brytyjski potępił władze kolonialne za interwencję. Cecil Rhodes, ówczesny administrator brytyjskiej Cape Colony (Kolonii Przylądkowej), nie zrezygnował z planów przeprowadzenia kolei od Kairu do Przylądka Dobrej Nadziei i kontynuował budowę linii, której jedna nitka przecinała burskie republiki Orange Free State (Wolne Państwo Orania) i Transvaal, a druga biegła wzdłuż ich granic. Burowie czuli się zagrożeni. Bezpośrednim powodem wojny było zabicie przez burskiego policjanta angielskiego robotnika. Cudzoziemcy, na ogół anglojęzyczni, zakrzyknęli „morderstwo” i wysłali petycję z 21 tysiącami podpisów do rządu brytyjskiego o wzięcie ich w obronę. W odwecie obie republiki postawiły ultimatum i zażądały od Wielkiej Brytanii usunięcia wojskowych umocnień biegnących wzdłuż granic ich republik. Gdy po upływie wyznaczonego terminu wojsko nie opuściło swych stanowisk, oddziały Krugera, wyposażone w niemiecką broń, w połowie października zaatakowały brytyjską kolonię.

Początkowo Burowie odnosili zwycięstwa i zdołali okrążyć trzy ważne miasta. Brytyjczycy potrzebowali czasu na ściągnięcie dodatkowych wojsk dla wzmocnienia garnizonu, co Burowie mieli nadzieję wykorzystać. Opinia publiczna w Anglii była oburzona – już trzy miesiące oblegano miasta, a imperium nie mogło dać sobie rady z dwoma słabymi państewkami. Takiego poniżenia w oczach świata Anglia nie mogła tolerować.

Wkrótce po wylądowaniu w Afryce Południowej, pod koniec października, Churchill dowiedział się o pociągu pancernym z Durbanu, który miał jechać na odsiecz Ladysmith, jednemu z otoczonych przez Burów miast. Oczywiście skorzystał z okazji i nie zważając na status korespondenta, zabrał ze sobą na wszelki wypadek rewolwer. Piętnastego listopada w głębi lądu pociąg został zaatakowany przez Burów i wykoleił się. Żołnierze wysypali się z wagonów i odpowiedzieli ogniem na komendę swego dowódcy. Tymczasem maszynista, lekko ranny cywil, zaczął uciekać. W ogólnym chaosie Winston, doświadczony porucznik huzarów, który już nie raz był pod ogniem, zaczął organizować odwrót. Powstrzymał maszynistę i zmusił do takiego manewrowania lokomotywą, by reszta żołnierzy po załadowaniu rannych mogła odjechać. Niektórzy złośliwie twierdzą, że była to jedyna w całej karierze zakończona powodzeniem akcja wojskowa pod jego bezpośrednim dowództwem. Dla samego Churchilla jednak nie był to sukces. Wraz z innymi został wzięty do niewoli. Jeńców umieszczono w zaimprowizowanym obozie, w szkole w Pretorii, stolicy Transvaalu. Jak wiemy chociażby z wielu filmów, obowiązkiem pojmanego oficera brytyjskiego jest szukanie możliwości wydostania się z niewoli. Dlatego niemal od razu wraz z dwoma kolegami zaczął szykować się do ucieczki, co udało się po dwudziestu czterech dniach. W nocy wydostał się przez okno toalety wychodzące na zewnątrz obozu. Za nim mieli wyskoczyć koledzy, ale hałas zaalarmował straże.

Ucieczka Churchilla była bardzo złą wiadomością dla Burów. Po wzięciu go do niewoli głównodowodzący wojskami Burów napisał do komendanta obozu: „Pod żadnym pozorem nie zwalniać go [jako dziennikarz, a nie żołnierz, mógł być wypuszczony], gdyż może nam bardzo zaszkodzić (...). Trzeba go dobrze pilnować”. Nic więc dziwnego, że na wieść o jego ucieczce władze burskie wywiesiły w okolicy plakaty, oferując 25 funtów za Churchilla „martwego lub żywego”. Towarzyszył im list gończy: „Anglik, wiek 25 lat, wzrost około 170 cm, średniej budowy ciała, lekko utyka, jasna cera, rude włosy, prawie niewidoczny wąsik, mówi przez nos, sepleni i nie zna słowa po holendersku. Odziany na brązowo – nie w mundur, ale w zwykłe cywilne ubranie”.

Po wielu godzinach błądzenia, zdesperowany zapukał do domu, którego mieszkańcem okazał się Anglik, zarządca pobliskiej kopalni. Po ustaleniu tożsamości niespodziewanego gościa zarządca z pomocą kolegi inżyniera, jak się okazało pochodzącego z miasteczka Oldham, gdzie jeszcze mieszkała jego żona, ukrył Churchilla na kilka dni w szybie i przy pierwszej nadarzającej się okazji wyekspediował pociągiem do portugalskiego Mozambiku. Stamtąd statkiem Churchill powrócił do Durbanu 23 grudnia.

Jego ucieczka stała się głośna na całe imperium – nareszcie dobra wiadomość z Afryki Południowej! W porcie witał go entuzjastyczny tłum. Churchill mógł triumfalnie wrócić do Londynu i zostać wziętym dziennikarzem (jego korespondencje dla „Morning Post” cieszyły się dużą poczytnością), ale wojaczka go nadal ciągnęła. Zgłosił się do głównodowodzącego siłami brytyjskimi. Generał Redvers Buller potrzebował oficera, ale był w kłopocie, gdyż Churchill chciał nadal pisać do „Morning Post”. Tymczasem po wyczynach Churchilla zarówno na polu bitwy, jak na papierze w kampanii sudańskiej Ministerstwo Wojny wydało zakaz łączenia ról żołnierza i korespondenta wojennego. Buller jednak potrzebował dobrego oficera, a za takiego uważał Churchilla i przyjął go do Południowoafrykańskiej Lekkiej Kawalerii, choć bez wynagrodzenia. Winston szybko wrócił na front, biorąc udział w wielu akcjach, w których odznaczył się odwagą. Kilka razy był „na muszce” nieprzyjaciela, ale za każdym udało mu się wyjść z opresji nawet bez draśnięcia. Pomógł w uwolnieniu brytyjskich żołnierzy, trzymanych w „jego” obozie jenieckim, do którego wjechał, galopując jak szalony, zrywając burską flagę z bramy i zatykając brytyjską.

Porucznik 4. Pułku Huzarów Królowej Winston Churchill, Indie 1896 rok.

W początkach lipca 1900 roku, gdy zwycięstwo Brytyjczyków było blisko, zdecydował, że czas na powrót do domu i zrealizowanie marzeń o polityce. Zdobył sobie szacunek odwagą, odpowiedzialnością i polotem. Był sławny. I nie dzięki swemu ojcu, ale dzięki sobie (– Kto to jest? – zadał pytanie generałowi dowodzącemu przerwaniem blokady Ladysmith jeden z oficerów. – To Winston, syn Randolpha Churchilla. Nie lubię faceta, ale to być może przyszły premier Wielkiej Brytanii).

W połowie czerwca ukazała się w Londynie jego czwarta książka, London to Ladysmith via Pretoria, zbiór korespondencji dla „Morning Post”, która trzy tygodnie później wyszła w Stanach Zjednoczonych. Książka od razu zdobyła wielką popularność, a nazwisko jej autora stało się głośne. W ciągu paru tygodni sprzedano w Anglii 11 tysięcy egzemplarzy. Przy pensji z „Morning Post”, otrzymawszy dodatkowo honorarium za książkę oraz za serię odczytów w Anglii i w Stanach Zjednoczonych, gdzie zaprosił go amerykański wydawca – ludzie chcieli nie tylko czytać, ale zobaczyć i posłuchać bohatera – Churchill nareszcie miał wystarczająco pieniędzy (w ciągu trzech miesięcy zarobił 270 tys. funtów według dzisiejszej wartości), by zrzec się kwoty asygnowanej mu przez matkę i prowadzić życie polityka.

Dwudziestosześcioletni Winston promujący swoją książkę w Stanach Zjednoczonych, 1900 rok.

Jeszcze w czasie służby w Afryce Południowej konserwatyści proponowali Winstonowi start w najbliższych wyborach z wypoczynkowej miejscowości nad morzem. Churchill odmówił. Chciał kandydować ponownie z Oldham.

W 1900 roku premier, lord Robert Salisbury (ostatni premier zasiadający w Izbie Lordów), zdecydował się ogłosić wybory, pewny wygranej konserwatystów na fali entuzjazmu z powodu zwycięskiej wojny burskiej (która trwała jeszcze przez następne dwa lata), nazwane wyborami w kolorze khaki. Któż w tej sytuacji miał zwycięstwo w kieszeni? Oczywiście Churchill, okryty chwałą i sławą. Oldham przyjęło go entuzjastycznie, a gdy okazało się, że na mityngu wyborczym obecna jest żona inżyniera, który ukrył Winstona w szybie kopalni, na sali zapanowała euforia.

Ostatecznie Churchill został wybrany na posła do Izby Gmin z ramienia partii konserwatywnej. Cóż z tego, że niewielką przewagą głosów! Najważniejsze, że w wieku 26 lat zasiadł w ławach parlamentarnych. Nie wziął jednak udziału w pierwszym po wyborach posiedzeniu Izby Gmin w styczniu 1901 roku, gdyż pojechał do Stanów Zjednoczonych i Kanady z serią odczytów, by promować swoją najnowszą książkę. Wzbudził tam zachwyt, mimo że rząd oraz prasa amerykańska nie byli zadowoleni z pokonania Burów, gdyż dla Amerykanów była to przegrana walka o niepodległość. Mark Twain w mowie wprowadzającej przed jednym ze spotkań autorskich w Nowym Jorku oświadczył żartobliwie: – Ojcem pana Churchilla jest Anglik, matką Amerykanką. Bez wątpliwości takie połączenie daje doskonałego człowieka. Oto bohater pięciu wojen i przyszły premier Wielkiej Brytanii.

*

W styczniu 1901 roku, w czasie pobytu Churchilla w Stanach Zjednoczonych, zmarła królowa Wiktoria, a wraz z nią zakończyła się era wiktoriańska. W lutym, gdy parlament ponownie się zebrał, Churchill składał przysięgę poselską na wierność Edwardowi VII, królowi zmienionego państwa, o innej obyczajowości, słabnącej gospodarce, rozdzieranego strajkami i konfliktami społecznymi.

W Anglii zaczął się okres edwardiański. Osłabły surowe wcześniej zasady moralne. Nowy król nie był symbolem wstrzemięźliwości i wiktoriańskiego purytanizmu, lubił zakazany hazard, słynął też z wielu romansów (mówiono, że do jego kochanek zaliczała się również matka Winstona). Zmieniały się również reguły życia społecznego. Rozkład zaczął się już pod koniec panowania Wiktorii. Zaczęły walczyć ze sobą dwie koncepcje ładu społecznego: liberalna, uznająca prywatną własność za dobroczynną dla całego społeczeństwa, oraz socjalistyczna, potępiająca liberalny humanitaryzm jako złudzenie kapitalistyczne.

Prowadzono publiczne dyskusje nad niebezpieczeństwem tak szybkiego uprzemysłowienia. Konserwatyści, przywiązani do wielkiej własności ziemskiej i tradycyjnej struktury społecznej, uważali, że zagraża indywidualizmowi, który należy kultywować i chronić. Z drugiej strony, wraz ze wzrostem dobrobytu i umocnieniem się bogacącej się klasy średniej oraz z rozszerzeniem praw wyborczych socjalizujący intelektualiści twierdzili, że wolność jednostki oznacza jedynie wolność bogacenia się. Radykalizm zaczął przybierać na sile pod hasłem: wolność dla wszystkich, która może być realizowana jedynie w ramach kolektywizmu, a nie indywidualizmu. W 1884 roku powstała Fabian Society, nazwana tak od Fabiusa Maximusa, rzymskiego generała walczącego z Hannibalem, którą założyli między innymi wybitni pisarze, jak Bernard Shaw, Herbert G. Wells czy Sidney i Beatrice Webb, i politycy o wrażliwości społecznej. Dewizą stowarzyszenia była cierpliwość – czekanie na sprzyjającą okazję, by wprowadzić socjalizm na drodze demokratycznej, metodą intelektualnej i politycznej perswazji. Do fabianów należała śmietanka intelektualna Anglii i choć, jak twierdzą konserwatyści, ocena ich wpływów była mocno przesadzona, to jednak odegrali ważną rolę w kształtowaniu się lewej strony polityki brytyjskiej.

Ostatnią dekadę XIX wieku niektórzy nazywają walką dwóch odcieni żółci, czyli dwóch kultur: „Żółtej Książki”, literackiego „dekadenckiego” pisma, czerpiącego z francuskiej sztuki i promującego wrażliwość na kolor, przeżycie chwili, sensualizm (najlepszym przykładem twórczość Oscara Wilde’a) obok artykułów o walce klas i potrzebie poprawy losu robotników, oraz żółtej prasy („Evening News” czy „Daily Mail”), czytanej przez większość społeczeństwa, które było bardziej imperialistyczne niż klasa rządząca. Teksty tam zamieszczane były niezmiernie patriotyczne, pełne optymistycznych opisów sukcesów i wielkości Wielkiej Brytanii.

Zaczynały aktywizować się kobiety-sufrażystki – żądające coraz donośniej praw wyborczych. Gdy po kilku latach zakazu sztuka Ibsena Dom lalek została wystawiona w Londynie, kobiety na widowni zamierały. Szokowała postawa bohaterki sztuki, Nory, która opuszcza męża i dzieci, szukając własnej drogi życiowej. Taka odwaga była całkowitą nowością. W literaturze i sztuce wiktoriańskiej kobiety albo czekały na męża, albo zdobywały go, albo walczyły z nim, ale nie opuszczały go, były z nim „na dobre i na złe”. Ibsen pokazał kobietom, że można walczyć o prawo do picia i palenia papierosów w miejscach publicznych, o prawo do jazdy na rowerze czy później prowadzenia samochodu, o prawo do edukacji i w konsekwencji o prawo głosu. Trzeba przyznać, że o prawo głosu długo walczyły – dopiero w 1918 roku przyznano pełne prawo głosu kobietom powyżej trzydziestego roku życia (w tym samym roku pierwsza kobieta – księżna Constance Markievicz, Irlandka, żona Polaka – została posłanką, ale nie zasiadła w Izbie Gmin, gdyż była czynną członkinią Sinn Féin, irlandzkiej organizacji nieuznającej władzy Londynu), a w 1928 roku obniżony został wiek – po ukończeniu 21 lat – uprawniający kobiety do udziału w wyborach. Dłużej trwała walka o równe prawa dla kobiet na uniwersytetach – dopiero w 1947 roku Cambridge zaczął przyznawać kobietom te same tytuły naukowe co mężczyznom, a na przykład w Oxfordzie All Souls College dopiero w latach osiemdziesiątych XX wieku zezwolił, by kobiety były pracownikami (fellow) uczelni.

Osiemnastego lutego 1901 roku Churchill wygłosił pierwsze przemówienie w Izbie Gmin. Do dzisiaj wystąpienia inauguracyjne w Izbie Gmin są ważne, mogą wynieść na piedestał lub zniszczyć; mogą być wysłuchiwane z uwagą i przy pełnej sali lub lekceważone. Mają być treściwe, iskrzyć się dowcipem i inteligencją. Churchill sporo lat później zdefiniował dobre przemówienie: „Powinno być jak damska spódnica – wystarczająco długie, by wyczerpać temat, i odpowiednio krótkie, by wzbudzić zainteresowanie”. Co celniejsze fragmenty przyjmowane są przez posłów okrzykami aprobaty lub potępienia (przez opozycję, którą od ław rządowych dzieli odległość dwóch szpad), choć zdarza się, że cała Izba wyraża aprobatę. Pod żadnym pozorem nie wolno nudzić. Liczy się wszystko – głos, dykcja, ubiór, gestykulacja. Churchill ciężko pracował nad swoją dykcją (musiał zwalczyć seplenienie i zacinanie się) oraz nad głosem, który brzmiał nieatrakcyjnie płasko (bardzo spektakularną metamorfozę przeszedł głos Margaret Thatcher – od piskliwego do sporo niższego, znamionującego autorytet). Kiedyś co lepsze wystąpienia były przytaczane przez prasę w całości, w gorszym wypadku obszernie omawiane. Od 1975 roku tę rolę częściowo przejęło radio (choć BBC zaproponowało nadawanie przebiegu obrad już w latach dwudziestych). Gdy nastała era telewizji, musiały upłynąć dziesiątki lat, by posłowie zgodzili się na transmisję obrad (na próbę zaczęto od dostojnej Izby Lordów). Na transmisje telewizyjne Izba Gmin zgodziła się dopiero w 1990 roku po półtorarocznej próbie. Widocznie posłowie obawiali się, że gdy naród zobaczy ich wynikające też z tradycji zachowanie na sali, czasami przypominające rozwydrzonych uczniaków, to straci szacunek dla swoich przedstawicieli.

Izba Gmin ma własny kod zachowania, a nawet ubioru. Mimo swobody wypowiedzi – poseł nie może być ścigany za wygłoszone oskarżenia czy nieprzychylne uwagi, jeśli padły na terenie parlamentu – użycie obraźliwych słów w czasie obrad pod adresem innego posła może spotkać się z żądaniem marszałka Izby (Speaker of the House) ich wycofania. Po latach Churchill, już jako doświadczony parlamentarzysta, zarzucił komuś kłamstwo. Gdy marszałek zwrócił mu uwagę, ku radości zebranych natychmiast poprawił „kłamstwo” na „terminologiczną nieścisłość”. Wchodząc lub wychodząc z sali obrad, należy ukłonić się marszałkowi Izby, który winien nosić perukę (zrezygnowano z tego kilka lat temu). Na salę obrad nie wolno wnosić teczek, gazet, czasopism, listów itp., z wyjątkiem materiałów przydatnych w obradach. Posłowie nie mogą czytać swoich wystąpień, choć mogą korzystać z notatek, a głos zabierają jedynie na stojąco. Dlatego gdy ogląda się transmisję z obrad, widać często, że posłowie podrywają się ze swoich miejsc (by zwrócić na siebie uwagę marszałka lub gdy sądzą, że to ich czas na zabranie głosu) i siadają (gdy głos udzielany jest komuś innemu) jak wańka-wstańka, co jest w końcu dobrym ćwiczeniem lędźwi – jak ktoś żartobliwie skomentował. Oczywiście w czasie obrad nie można jeść czy palić (palenia zakazano już w końcu XVII wieku), ale do dzisiaj wolno żuć tytoń.

Do niedawna obrady zaczynały się po południu i często przeciągały się do północy i później. Tak nieludzkie godziny pracy posłów ograniczały udział kobiet. Te, które zasiadały w Izbie Gmin, narzekały, że życie rodzinne jest całkowicie rozbite, że nigdy nie widzą swoich dzieci i mężów. Rozpoczynanie późno obrad tłumaczono czasem, który jest potrzebny, by dojechać do centrum Londynu często z dalekich przedmieść lub spoza stolicy. Posłowie nie są skoszarowani w domu poselskim, a ci, którzy muszą dojeżdżać z daleka, wynajmują mieszkania w Londynie. Gdy Izba kontynuowała debatę po północy, policjanci pełniący służbę w parlamencie zdejmowali hełmy. Późne godziny wymusiły obyczaj do dzisiaj aktualny, że po zakończeniu obrad policjant na dyżurze wznosi okrzyk: „Kto idzie do domu?”. Zapewne chodziło o to, by dla bezpieczeństwa posłowie w grupie opuszczali gmach parlamentu i razem szli przez nieoświetlony niegdyś plac.

Nic więc dziwnego, że debiutant Churchill wygłosił swą pierwszą mowę w Izbie Gmin dopiero o wpół do jedenastej wieczorem. Ubrany był w mundur polityka, czyli w surdut i cylinder. Nakrycie głowy, a raczej manipulacje nim, było dokładnie skodyfikowane i w zasadzie do niedawna aktualne. Wchodząc do Pałacu Westminsterskiego (siedziby parlamentu), należało kapelusz zdjąć, ale po zajęciu miejsca w ławach nałożyć ponownie i potem zdejmować podczas zabierania głosu. Problem z kapeluszami wystąpił, gdy kobiety zasiadły w ławach poselskich. Dla nich musiano wprowadzić inne reguły – mogły mówić w nakryciu głowy. Głosowanie odbywa się przez przechodzenie przez drzwi z napisem „aye” – tak lub „no” – nie

Przed wystąpieniem Churchilla sala się zapełniła, ale zapewne nie dlatego, że miał po raz pierwszy przemówić syn lorda Randolpha, ale z powodu tego, że tuż przed nim występował przywódca liberałów, David Lloyd George, gwiazda parlamentarna z Walii, którego przemówienia zawsze podnosiły temperaturę obrad. Lloyd George wygłosił namiętną mowę przeciw toczącej się jeszcze wojnie z Burami. To wprowadziło w zakłopotanie Churchilla, gdyż dobry obyczaj nakazywał (i nakazuje) nawiązać do wypowiedzi swego poprzednika. Churchill starannie przygotował się do wystąpienia (stało się to jego zwyczajem do końca kariery parlamentarnej, nawet w czasie II wojny światowej) i nauczył się go na pamięć. Teraz nagle musiał coś dodać spoza przygotowanego tekstu. Z pomocą przyszedł mu sąsiad, który szeptem zasugerował właściwą frazę. Churchill wspominał: „Manna na pustyni nie byłaby bardziej mile widziana. Spadła w samą porę”.

Jak na konserwatystę, było to zaskakujące wystąpienie. Z jednej strony solidaryzował się z Burami, mówiąc „gdybym był Burem, tobym walczył”, co wywołało okrzyki aprobaty proburskich przedstawicieli irlandzkich nacjonalistów i sympatię liberałów; z drugiej strony oczywiste było dla niego, że republiki Transvaalu i Oranii powinny przejść pod zarząd brytyjski i zaatakował liberałów za nazywanie tego konfliktu „wojną chciwości”, wskazując, jak wiele dobrego płynie z faktu bycia członkiem Imperium Brytyjskiego. Na pewno nie było to nijakie przemówienie, toteż prasa następnego dnia sporo miejsca poświęciła jego omówieniu. Większość gazet, szczególnie konserwatywnych, pisała pochlebnie. Liberalna „Daily News” stwierdziła, że w porównaniu z Lloydem George’em Churchill wypadł o wiele słabiej, ale trzeba powiedzieć: „Ma jedną zaletę – intelekt (...) potrafi myśleć i jest zdolny do samodzielnej oceny”. Z kolei „Glasgow Herald” porównał pierwsze wystąpienie Churchilla do przemówień jego ojca: „Czasami ton i zadęcie silnie przywodziły na pamięć jego ojca, lorda Randolpha Churchilla, ale czcigodny pan nie ma wielce doskonałej umiejętności debatowania swego ojca (...). Wszyscy, którzy pamiętają elektryzujące wrażenie, jakie wywarła pierwsza mowa w Izbie Gmin lorda Randolpha, doszli do wniosku, że jego syn nawet w przybliżeniu nie osiągnął tego efektu, co ojciec”.

Młody poseł postanowił dodać sobie powagi i godności, więc zapuścił niezbyt imponujące wąsy. Po jakimś spotkaniu podeszła do niego pewna kobieta i oświadczyła: – Panie Churchill, dwóch rzeczy nie lubię u pana – pańskiej polityki i pańskich wąsów. Churchill natychmiast odparował: – Droga pani, błagam, niech się pani nie kłopocze. To wielce nieprawdopodobne, by nawiązała pani kontakt z jednym lub z drugim.

W okresie posłowania Churchill nie był zbyt aktywny, ale kilka jego wystąpień zostało zapamiętanych. W jednym z nich protestował przeciw rządowym planom rekonstrukcji sił zbrojnych i żarliwie bronił Marynarki Wojennej, której siła według Churchilla stanowiła o potędze Wielkiej Brytanii: „Wydanie równych sum pieniędzy na armię i na flotę wojenną (...) może oznaczać bolesny upadek między dwa rozstawione stołki – Marynarkę Wojenną bezużytecznie słabą i armię bezużytecznie silną”. Niemal godzinne przemówienie było świetnie skonstruowane i jeszcze lepiej wygłoszone, spotkało się więc z entuzjastycznym przyjęciem przez prasę oraz ciepłą reakcją posłów z dalszych ław, no i przez liberałów.

Churchill nieczęsto zabierał głos w istotnych sprawach, natomiast rozrabiał jak mógł z kolegami, których od imienia przywódcy grupy (lord Hugh Cecil) nazywano Hughliganami lub bandą czterech. Młodzi posłowie prowokowali burdy w czasie posiedzeń na zasadzie „dobrze czy źle, aby o nas mówiono”, często w sprawach błahych, na przykład spowodowali odrzucenie inicjatywy poselskiej o przyznanie prawa wdowcom do poślubiania szwagierki, za czym opowiadała się większość torysów. Churchill przypominał takim zachowaniem swego ojca, który wszczynał wiele awantur w Izbie Gmin. Kiedyś lord Randolph – niezbyt znany ze swej religijności – mimo akceptacji Izby Gmin nie dopuścił do udziału w obradach młodego posła z Northampton, który odmówił złożenia przysięgi parlamentarnej, zawierającej słowa o wierności wobec Kościoła anglikańskiego. Dopiero po sześciu latach (wyborcy uparcie na niego głosowali) posła dopuszczono do udziału w posiedzeniach Izby. Jak widać, i dla ojca, i dla syna każda okazja była dobra dla rozróby i licząc głównie na rozgłos, obaj często głosowali wbrew swojej partii.

Młodzi posłowie prowadzili bujne życie towarzyskie, a gdy ich nie zapraszano na kolację, to sami się wpraszali. Raz służba nie chciała ich wpuścić, więc gospodyni podeszła do drzwi i ze zgorszeniem zauważyła: – Panie Churchill, pan jest pijany. – Pani natomiast jest brzydka, a ja jutro będę trzeźwy – odparł Winston. Mimo to Hughligani prywatnie mieli świetne stosunki z posłami z obu stron ław Izby Gmin. Utarło się, że co pewien czas zapraszali na doskonałą kolację bardziej znaczących posłów, by przedyskutować, wysondować czy po prostu czegoś się od nich dowiedzieć. Zaproszenia były przyjmowane, gdyż ceniono błyskotliwość umysłu, dowcip i okazję do inteligentnej rozmowy z Churchillem i jego przyjaciółmi. Oczywiście młodym stażem posłom zdarzały się wpadki, gdy na przykład zaprosili jednocześnie dwóch panów, którzy ze sobą nie rozmawiali już od dobrych kilku lat (jeden nie przyszedł, drugi od razu wyszedł, gdy zobaczył listę gości). Po jednej z takich kolacji lord Joseph Chamberlain, jeden z najbardziej wpływowych torysów, dziękując za przyjęcie, powiedział: „Młodzi dżentelmeni, przyjęliście mnie po królewsku i w zamian powierzę wam bezcenny sekret. Cła! Jest to problem przyszłości i to nieodległej. Pilnie studiujcie tę kwestię, zostańcie znawcami przedmiotu, a nie pożałujecie ugoszczenia mnie”. Sprawa wprowadzenia ceł rzeczywiście zdominowała politykę brytyjską na kilka lat.

Dla Brytyjczyków bardziej opłacalne stawało się sprowadzanie wielu towarów, szczególnie rolniczych, z zagranicy, zwiększył się również import zboża z USA i Kanady kosztem własnego rolnictwa. Rodzimy przemysł i rolnictwo zaczęły odczuwać skutki wzmożonego importu – pojawiło się bezrobocie. Związki zawodowe rosły w siłę. Strajk o wyższe płace dokerów w Londynie, czyli grupy robotników niewykwalifikowanych i dotąd niezorganizowanych, zakończył się sukcesem. Dowiódł, że związki zawodowe są skuteczne w walce o prawa pracownicze. Robotnicy zaczęli domagać się nacjonalizacji przemysłu jako remedium na fluktuacje koniunktury i gwarantowanego standardu życia. Wobec coraz liczniejszych i coraz bardziej gwałtownych strajków rząd wprowadził zasadę arbitrażu między związkami zawodowymi a pracodawcami w sytuacjach wybuchowych.

W 1899 roku grono amerykańskich filantropów założyło w Oxfordzie Ruskin College (na cześć Johna Ruskina, poety, malarza, pisarza, który głosił, że robotnikom i pracownikom najemnym należy się szacunek i dostęp do szeroko pojmowanej kultury i sztuki). Zadaniem college’u było umożliwienie robotnikom wyższego wykształcenia, którzy z braku środków nie mogli studiować na uniwersytecie. Kilka lat późnej, w 1903 roku, powstało Stowarzyszenie Edukacyjne Robotników (Workers’ Education Association).

Mimo spadku pozycji Wielkiej Brytanii w świecie klasa średnia i oczywiście arystokracja nie odczuwały tak bardzo skutków obniżania się standardu życia. Samochodów było już tyle, że wprowadzono tablice rejestracyjne oraz prawo jazdy. Okazały się też łakomym kąskiem dla złodziei, którzy przede wszystkim kradli je dla części zamiennych. Jednocześnie szybko poprawiał się transport – w 1906 roku metro londyńskie zyskało nową nitkę, Piccadilly Line, przybyło też sporo połączeń kolejowych. W tym samym roku radio nadało pierwszą audycję wigilijną.

W celu ochrony brytyjskich interesów część konserwatystów pod wodzą Josepha Chamberlaina, bardzo popularnego posła z Birmingham, ministra kolonii, w 1903 roku rozpoczęła kampanię na rzecz wprowadzenia ceł, z wyjątkiem handlu z koloniami. Zyski z nich miały być przeznaczone na przeprowadzenie reform społecznych w kraju. Celem coraz bardziej wpływowego ruchu było także przeistoczenie Imperium Brytyjskiego w jednolity blok handlowy, który byłby w stanie skuteczniej konkurować z USA, Niemcami czy Francją. Doszło do gwałtownych polemik wśród konserwatystów, gdyż było to całkowicie obce dotychczasowemu myśleniu torysów, dla których wolny handel był ostoją dobrobytu od czasów Adama Smitha. Premier Arthur Balfour nie był w stanie się zdecydować, czy jest za propozycją Chamberlaina, czy przeciw. Chamberlain na znak protestu zrezygnował z udziału w rządzie i pewny, że zdoła uzyskać większość w Izbie Gmin dla swego projektu, jeździł po kraju, przekonując do swego pomysłu. Zwolennicy wolnego handlu też agitowali za swoją ideą i tłumaczyli, że brak ceł jest lepszy dla wszystkich. Churchill był zwolennikiem wolnego handlu. W liście do swoich wyborców napisał w roku 1902: „Nasza planeta jest dosyć mała w porównaniu z innymi ciałami kosmicznymi i nie widzę szczególnego powodu, by utworzyć na niej jeszcze jedną mniejszą, zwaną Imperium Brytyjskim, odciętą szczelną granicą od wszystkich”. Poza tym Churchill obawiał się, że wprowadzenie ceł spowoduje wzrost korupcji, gdyż co bardziej wpływowi i pozbawieni skrupułów przedsiębiorcy będą walczyli o wyższe cła na towary przez siebie wytwarzane, co pociągnie za sobą „drogą żywność dla ubogich i tanią siłę roboczą dla bogatych”. O pewności siebie i arogancji Churchilla świadczy jego list do premiera (poseł z tylnych ław w czasie swojej pierwszej kadencji w parlamencie pisze osobisty list do premiera!), który zakończył ostrzeżeniem, że jeśli premier nie wycofa się z propozycji wprowadzenia ceł, to on, Winston Churchill, „będzie musiał zrewidować swoje stanowisko polityczne”. Churchill, pod wielkim wrażeniem ostatnio przeczytanej książki, opisującej biedę w Yorku, energicznie występował przeciw polityce własnego rządu, mówiąc, że coraz bardziej broni on interesów kapitalistów i „wydaje się, że wszyscy myślą jedynie o pieniądzach (...). Jakość [życia], edukacja, obywatelskie zasady i społeczne cnoty z roku na rok są coraz mniej w cenie (...). W Londynie mamy ważną część społeczeństwa (...), która każdy dzień zaczyna modląc się słowami: Mamonę racz nam dać, Panie”.

Partyjni koledzy do tego stopnia mieli już dosyć rebelii Churchilla, że gdy pewnego dnia został wywołany do zabrania głosu w Izbie Gmin, premier wyszedł z sali. Po chwili ruszyli za nim pozostali ministrowie, a wkrótce też większość konserwatystów, również tych z tylnych ław. Był to straszny afront ze strony własnych kolegów partyjnych. W dodatku jego wyborcy z Oldham przysłali mu list, że nadużył ich zaufania i nie może liczyć na poparcie w razie wyborów do parlamentu. Trzy tygodnie później Churchill znowu zabrał głos, broniąc z wigorem praw związków zawodowych (konserwatywna bulwarówka „Daily Mail” określiła to wystąpienie jako „niezmiernie czerwony radykalizm”), ale nagle po 45 minutach mówienia bez kartki pamięć go zawiodła. Przez kilka chwil szukał w głowie słów, po czym usiadł z twarzą ukrytą w dłoniach. Izba zamarła. Upłynęło niewiele ponad dziesięć lat od chwili, kiedy jego chory ojciec, lord Randolph, wygłosił ostatnią, kompletnie bełkotliwą mowę w Izbie Gmin. Czyżby i jego czekał taki kompromitujący koniec kariery parlamentarnej w wyniku tej samej choroby? Po pewnym czasie Churchill doszedł do siebie i pomny tego doświadczenia zawsze miał w kieszeni dokładne notatki swego wystąpienia.

Głosowanie przeciw projektom rządowym, przemówienia Churchilla w parlamencie i na mityngach w kraju, sprzeciwiające się polityce konserwatystów, izolowały go we własnej partii (choć niektórzy sądzą, że gdyby zaproponowano mu jakąś pozycję w rządzie, byłby bardziej ugodowo nastrojony), spotykały się natomiast z aplauzem przywódców i zwykłych członków partii liberałów. Na pierwszym posiedzeniu Izby Gmin po przerwie wielkanocnej w 1904 roku Churchill wszedł na salę obrad, zatrzymał się na chwilę, ukłonił się marszałkowi Izby i skręcił w prawo, zasiadając w ławach opozycji obok Lloyda George’a, przywódcy liberałów.

W ten sposób Churchill zaryzykował wszystko. Demonstracyjna zmiana ław partyjnych jest niebezpieczna w polityce. Z jednej strony, porzuca się partyjne przyjaźnie bez gwarancji, że znajdzie się nowe, z drugiej – przez nowych jest się traktowanym jako mało lojalny członek partii, któremu nie można całkowicie ufać. W każdym razie liberałowie z ochotą przyjęli Churchilla. Potrzebowali kogoś znanego, młodego, z temperamentem przywódcy.

Decyzja Churchilla spotkała się z ostracyzmem towarzyskim. Wymuszono na nim rezygnację z członkostwa w Carlton Club, został wykluczony z najbardziej prestiżowego klubu gry w polo w Londynie, przestał być przyjmowany w niektórych domach. Również król, Edward VII, już nie zapraszał Churchilla i unikał rozmów o nim ze swoją przyjaciółką, lady Randolph.

Na szczęście pewien poseł konserwatywny z jednego okręgów w Manchesterze ogłosił, że rezygnuje z mandatu. Liberałowie szybko załatwili, by lokalne koło partyjne poparło Churchilla jako posła niezależnego w wyborach uzupełniających, które Winston wygrał. Tym samym w 1906 roku w wyborach parlamentarnych Churchill „uprawomocnił” swoją poselską przynależność do liberałów. Dla wyborców kandydatura Churchilla nie stanowiła problemu przede wszystkim z dwóch powodów: mieszkańcy Manchesteru, miasta przemysłu tekstylnego, zależnego od intensywnej wymiany handlowej, stanowczo opowiadali się przeciw jakimkolwiek barierom celnym, a okręg, z którego startował Churchill, zamieszkany był w sporej liczbie przez Żydów, którzy uciekli do Anglii przed pogromami w Rosji i pamiętali, że Churchill głosował przeciwko rządowemu projektowi ograniczenia imigracji do Wielkiej Brytanii.

Winston Churchill po wyjściu z partii konserwatywnej i przyłączeniu się do partii liberałów, 1904 rok.

Po wielu latach siedzenia na ławach opozycji liberałowie wygrali wybory. Nowy premier nie zapomniał o Churchillu, który został wiceministrem do spraw kolonii. Na stanowisku tym wyróżnił się skuteczną obroną w Izbie Gmin projektu przyznania samorządności Transvaalowi i Oranii w Afryce Południowej, oczywiście w ramach Korony Brytyjskiej, z brytyjskim gubernatorem, ale z równorzędnością języka angielskiego i Burów (afrikaans) w obiegu oficjalnym. Król napisał wtedy do Churchilla: „Jego Królewska Mość z przyjemnością zauważa, że stał się pan rzetelnym ministrem i przede wszystkim poważnym politykiem, który dobro państwa przedkłada nad interesy partyjne”.

W 1908 roku Churchill awansował na członka rządu jako prezes Board of Trade (Izby Handlu), czyli ministerstwa zajmującego się szerokim wachlarzem spraw istotnych dla gospodarki, jak rolnictwo, flota handlowa, transport, patenty czy rozstrzyganie sporów między właścicielami a robotnikami w fabrykach i reguł zatrudniania robotników. Ale wystąpił problem. Do 1926 roku obowiązywała zasada, że nowy członek rządu musi uzyskać akceptację swoich wyborców (ministrami mogą być tylko posłowie). Tymczasem wyborcy Manchesteru odrzucili Churchilla jako swojego posła na rzecz niezależnego socjalisty. Churchill w ciągu kilku dni musiał znaleźć inny okręg wyborczy, który chciałby go zaakceptować. Na szczęście szybko okazało się, że może startować w wyborach uzupełniających w Dundee w Szkocji, gdzie wygrał, choć niewielką przewagą głosów.

Churchill był bardzo aktywnym szefem swego resortu. Zaczął od zatwierdzenia państwowej renty starczej, która przysługiwała każdemu od 70. roku życia, wprowadził urzędy pośrednictwa pracy, wywalczył płacę minimalną, szczególnie ważną dla zatrudnionych, przeważnie kobiet, w małych szwalniach i warsztatach, gdzie nie było związków zawodowych. Razem z ministrem finansów, Lloydem George’em, opracował budżet nazwany „budżetem ludu”, który wypowiadał wojnę ubóstwu, między innymi wprowadzał zasiłek dla bezrobotnych i zasiłek chorobowy, opłacany z podwyższonej akcyzy na alkohol i tytoń, wyższych podatków, w tym podatku gruntowego, co było solą w oku konserwatystów. Budżet został przyjęty przez Izbę Gmin, ale odrzucony przez Izbę Lordów (po raz pierwszy od prawie 250 lat!) w większości posiadaczy ziemskich. Poza tym lordowie uważali, że środki na reformy socjalne mogą być uzyskane z ceł nałożonych na importowane produkty.

Odrzucenie budżetu przez Izbę Lordów oznaczało, że przyznała sobie uprawnienia przysługujące wybieranej przez naród Izbie Gmin, oświadczył premier Herbert Henry Asquith. To Izba Gmin, reprezentując naród, decyduje, z czego zabiera i na co przeznacza pieniądze z podatków. Czy Izba Lordów uzurpuje sobie rolę legislatury, a więc powrót do rządów arystokracji? Lordowie nie przejęli się argumentacją i w listopadzie znowu zawetowali budżet.

Rząd upadł. Nowe wybory odbyły się w styczniu 1910 roku, a ich motywem przewodnim było ograniczenie praw Izby Lordów. Zwyciężyli konserwatyści, ale nie mieli większości. Powstał więc rząd mniejszościowy liberałów z poparciem Partii Pracy i irlandzkich nacjonalistów. Izba Lordów znowu odrzuciła budżet i król Jerzy V, syn zmarłego Edwarda VII, zgodził się rozpisać ponowne wybory na grudzień. Liberałowie znowu nie zdobyli większości i ponownie utworzyli rząd mniejszościowy z poparciem poprzednich sojuszników. Premier Asquith, mszcząc się na lordach, prośbą i presją skłonił króla do wyrażenia zgody na ewentualne powołanie tylu liberałów do Izby Lordów, by wystarczyło do zneutralizowania większości konserwatystów. W konsekwencji Izba Lordów zatwierdziła budżet równo rok po pierwszym odrzuceniu. Ale nie był to koniec zemsty i w 1911 roku większość rządowa przegłosowała zasadę, że Izba Lordów nie może przedłużać deliberacji nad ustawą budżetową ani nie może jej zawetować. Ograniczono również czas kadencji parlamentu z siedmiu do pięciu lat.

*

Jako członek rządu Churchill mógł pomyśleć o stabilizacji uczuciowej. W 1908 roku na proszonej kolacji w jednym z arystokratycznych domów Winston siedział obok młodej damy, z którą rozmawiał cały wieczór. Okazała się nią śliczna i inteligentna Clementine Hozier, na tyle dobrze urodzona, żeby otrzymać zaproszenie na bal debiutantek na dworze królewskim, ale na tyle uboga, by pójść w pożyczonej sukni. Brak pieniędzy spowodował, że matka Clementine, lady Hozier, po rozwodzie przeniosła się z czwórką dzieci do Dieppe we Francji, gdzie życie było tańsze, by po kilku latach powrócić do miasteczka niedaleko Londynu i później po latach znowu zamieszkać w Dieppe. Clementine zrobiła maturę w normalnej szkole (zdobyła srebrny medal w ogólnokrajowym konkursie języka francuskiego), po czym rodzina przeniosła się do stolicy, gdzie Clementine wśród arystokratycznych przyjaciółek wyróżniała się zarabianiem na utrzymanie lekcjami francuskiego. Tegoż pamiętnego wieczoru, zmęczona całodziennymi lekcjami, nie chciała ruszyć się z domu, tym bardziej że zaproszenie przyszło w ostatniej chwili (zapewne jedna z pań nie mogła przyjść). Matka jednak ją namówiła, wspominając, że ciotka, lady St Helier, była i jest im bardzo życzliwa.

Para zaczęła wymieniać liściki i się spotykać. Byli tak bardzo w sobie zakochani, że przyjaciele i znajomi po pierwszym zdumieniu ze zrozumieniem przyjęli fakt, iż wybranka Winstona jest uboga. Clementine ujęła ich urodą, inteligencją i skromnością. Wielka dama salonów politycznych, Beatrice Webb, zanotowała: „Jadłam lunch z Winstonem Churchillem i jego wybranką – urocza dama, dobrze wychowana i ładna, przy tym bezpretensjonalna, ale niebogata (...), za co należy się Winstonowi uznanie”.

Winston postanowił przedstawić Clementine rodzinie i zawiózł ją do Blenheim, gdzie się oświadczył, a kilka miesięcy później wzięli ślub.

„Ach, co to był za ślub!” Odbył się w kościele św. Małgorzaty w samym centrum Londynu. Kościół szczelnie wypełnił tłum. Obecni byli biskupi, książęta i księżne, lordowie i ladies. Byli również zwykli „misters” z żonami – w tym byli premierzy, obecny i przyszli, niezależnie od barw partyjnych. Panna młoda, ubrana w białą, skromną, ale elegancką suknię, zachwycała urodą (niektórzy z gości stawali w kościele na ławkach, by się przyjrzeć Clementine); wygląd pana młodego w ślubnym surducie był „katastrofą – według słów właściciela firmy, ubierającej najmożniejszych w kraju – wyglądał jak woźnica przebrany za stangreta”. Przy wyjściu z kościoła parę młodych obrzucono płatkami róż zamiast tradycyjnym ryżem.

Po ceremonii młodzi odjechali samochodem do domu ciotki Clementine na weselne przyjęcie. Przejeżdżali przez ulice wypełnione tłumem gapiów tak gęstym, że policja wstrzymała ruch na trasie przejazdu. Ludzie stali na chodnikach w czterech czy pięciu rzędach, pozdrawiali Winstona, krzyczeli „Boże, błogosław Winnie!”, życzyli wszystkiego najlepszego.

Jednak zdaniem wielu gości nie wróżono świeżo poślubionym świetlanej przyszłości: „z tej mąki chleba nie będzie”; „Winston nie jest materiałem na małżonka”; „związek przetrwa najwyżej sześć miesięcy przy odrobinie szczęścia”; „on nie ma żadnych pieniędzy, ona też nie, więc związek dobrze nie rokuje”. Na wieść o tym, że Winston planuje poślubić Clementine, córka premiera (notabene zaprzyjaźniona z Clemmie), która zapewne podkochiwała się w Churchillu, napisała do przyjaciółki, kochanki swego ojca: „Czy biedny Winnie wie, jaka z niej pompatyczna głupia gęś?”. Gęś?! Ta „gęś” potrafiła wyjść z pokoju, trzaskając drzwiami, gdy nie odpowiadało jej towarzystwo kumpli męża, których uważała za mało interesujących, żerujących na popularności Churchilla. Gdy oni, coraz bardziej rozochoceni trunkami zażarcie dyskutowali z Winstonem o polityce, ona siedziała w milczeniu i zastanawiała się, skąd wziąć pieniądze, by zapłacić w mięsnym następnego dnia za niespodziewaną kolację. Ta sama „gęś” w najbardziej okropnych politycznie okresach życia Winstona trzeźwo analizowała sytuację i udzielała mu rad; podczas II wojny światowej potrafiła odwołać na bok de Gaulle’a i wykwitną francuszczyzną zwrócić uwagę na trudną sytuację męża (Churchill potem powiedział: „Największy krzyż, jaki musiałem nieść w czasie wojny, to Krzyż Lotaryński” – symbol Wolnej Francji de Gaulle’a) lub w 1942 roku przywołać do porządku Churchilla listem wysłanym drogą oficjalną (czyli był czytany przez pracowników sekretariatu premiera), w którym upominała go, że robienie awantur podwładnym za niepowodzenia wojenne nie jest właściwym postępowaniem.

Clementine, mimo wielkiej miłości, nie miała lekkiego życia z Winstonem. Churchill nigdy nie dbał o finanse, wydawał pieniądze lekką ręką. A konieczność wynajęcia odpowiedniego mieszkania i prowadzenia domu na właściwym pozycji Winstona poziomie przy braku stałych dochodów było trudne. W dodatku Winston lubił hazard i zdarzało się, że z kumplami przegrywał całkiem spore sumy, szczególnie na corocznych obozach wojskowych swojej jednostki (które odbywały się w Blenheim), co dla Clementine przyzwyczajonej do zastanawiania się nad wydaniem każdego szylinga, szyjącej sobie samej suknie, podczas gdy Winston musiał mieć bieliznę z najdelikatniejszego jedwabiu (tłumaczył się, że ma bardzo wrażliwą skórę), było horrorem.

Winston Churchill z żoną Clementine, krótko przed wybuchem I wojny światowej.

Zainteresowania Clementine nie ograniczały się do spraw domowych. Była oczytana, śledziła zawodowe zmagania Winstona i w ogóle życie polityczne, często komentując je wnikliwie w listach do męża. Opowiadała się za prawem wyborczym dla kobiet i w dyskusjach z mężem zażarcie ujmowała się za sufrażystkami. Niestety, „bojowe ramię” ruchu kobiecego, sufrażetki, wszczynały bójki z policją i fizycznie atakowały każdego bardziej prominentnego polityka. Jedna z nich w 1909 roku zaatakowała Churchilla w Bristolu na stacji kolejowej i omal nie strąciła pod nadjeżdżający pociąg. Na szczęście Clementine zdołała odciągnąć go za połę płaszcza od krawędzi peronu.

Gdy Churchill w ramach obowiązków wyjeżdżał z domu, pisywali do siebie czułe liściki, nawet kilka razy dziennie, zdając sprawę z przebiegu dnia. Listy Winstona podpisywane były „Twój mops”, potem „ryży mops” i ozdabiane rysunkami psiaka zależnie do nastroju: wesołego, figlarnego czy zmęczonego. Później rysunki mopsa zastąpiły świnki. Clemmie oznaczała swoje listy szkicami kota. Jednak napisała kiedyś do Winstona, że musi wziąć kilka lekcji rysunków, bo jego mopsy są o wiele lepsze.

Rok po ślubie narodziło się pierwsze dziecko, Diana. Kilka tygodni przed porodem Churchillowie przeprowadzili się z kawalerskiego mieszkania Winstona do niedrogiego i wygodnego domu, ale w niezbyt wówczas eleganckiej dzielnicy, Pimlico. Mieszkanie oczywiście musiało mieć przynajmniej dwie sypialnie (tylko ubodzy małżonkowie mieli wspólną), pokój dla dziecka i dla niani. Clementine nie mogła dojść do siebie po porodzie (po narodzinach każdego dziecka – czterech córek i syna – cierpiała zapewne na depresję poporodową) i dwa tygodnie później wyjechała na odpoczynek, zostawiając Dianę pod opieką niańki i męża. Winston okazał się niezwykle czułym ojcem. Pisał: „Kociątko, [Diana] ma się doskonale, ale opiekunka traktuje mnie jak intruza. Nie pozwolono mi być przy porannej kąpieli...”.

*

Po utworzeniu rządu mniejszościowego przez liberałów w wyniku wyborów parlamentarnych w styczniu 1910 roku premier Asquith zreorganizował rząd i zaoferował Winstonowi stanowisko ministra spraw wewnętrznych – w wieku 35 lat był najmłodszym od 1822 roku szefem tego resortu. Churchill z energią rzucił się do nowych obowiązków. Próbował wprowadzić nowe, jak na ówczesne czasy, podejście do przestępców, uważając, że ważniejsza jest resocjalizacja niż sama kara i że małoletni więźniowie powinni być łagodniej traktowani. Mimo że potępiał postępowanie sufrażetek, uważał, że nie są to zwykłe kryminalistki, i wprowadził kategorię „więźniów politycznych”, z czym wiązały się pewne przywileje. Ale kiedy sufrażetki od razu po aresztowaniu zaczynały strajk głodowy, nakazał sztuczne ich karmienie. Do obowiązków ministra spraw wewnętrznych należało też podpisywanie wykonania wyroków śmierci. Churchill nie szafował tym uprawnieniem: na 43 wyroki śmierci za jego rządów w 21 wypadkach rekomendował ułaskawienie. Ale ten ponury obowiązek spowodował nawrót „czarnego psa”, jak nazywał swoje napady depresji, raz dłuższe, raz krótsze, które towarzyszyły mu do końca życia.

Churchill