Choćbym miała za to spłonąć: Niezwiązana - M. Slavik - ebook

Choćbym miała za to spłonąć: Niezwiązana ebook

M. Slavik

4,2

Opis

Dwudziestoletnia Lavender to z pozoru zwyczajna dziewczyna, która na co dzień pracuje w herbaciarni, stara się sprostać wymaganiom rodziny i poukładać swoje życie. Tylko że do serwowanych herbat dodaje zaklęcia, a jej rodziną jest bostoński sabat, który uważa ją za wybryk natury.
Marzenia o spokojnym i ułożonym życiu z dnia na dzień zdają się coraz bardziej odległe, gdy moc dziewczyny zaczyna wymykać się spod kontroli. Lav nie może liczyć na jakiekolwiek wsparcie, więc sama próbuje ją okiełznać i… wtedy zostaje przyłapana.

Strażnik to ostatnia osoba, która powinna wiedzieć, że Lav używa Mroku bez nadzoru. Dlaczego więc młody mężczyzna tak chętnie chce jej pomóc?

Wkrótce okazuje się, że dziewczyna nie jest i nigdy nie była jak inne czarownice. No bo jak może być, jeśli w jej wnętrzu drzemią dwie sprzeczne natury, dwa zupełnie przeciwne przeznaczenia? Jest przekonana, że poniesie porażkę i dopiero Strażnik o obsydianowych oczach sprawia, że zaczyna w siebie wierzyć.

Lav chce żyć na własnych zasadach, być wolna i szczęśliwa. Niestety, przeznaczenie już dawno zadecydowało za nią.

Dziewczyna ma stać się bronią, ostatnią nadzieją albo… zagładą.

 

GATUNEK: ROMANS URBAN FANTASY 

ZALECANA KATEGORIA WIEKOWA: 16+

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 501

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (112 oceny)
59
30
12
6
5
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
martyna_pam
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Zdecydowanie jest to książka godna polecenia!!! wspaniale wykreowany świat, w którym magia - ta dobra - przeplata się ze światem realnym. Walka dobra ze złem, miłość, przyjaźń, wiara w drugiego człowieka!!! Nie ma tu zbędnych kłótni między bohaterami, za to jest dużo szczerości i dobra! tak, jak lubię najbardziej! bohaterka nie ma kolorowo, ale jest silna, dzielna i ma u swego boku cudownych mężczyzn! polecam !!!!
40
AlicjaAmi

Z braku laku…

Moja ocena nie jest do końca wiarygodna bo przeczytałam 30%tej książki ale dalej szkoda mi czasu.Na pewno papierowe wydanie tej książki jest dopracowane graficznie ale i tak liczy się treść.Stylistycznie wypada Ok ale poza tym jest nudno.Nie wciąga mnie ani wykreowany tu świat magiczny ani główna historia,bohaterowie bez charakteru a wątek romantyczny też jakiś letni.Wątpię by im dalej tym lepiej ale może się mylę...
30
centner

Całkiem niezła

nie powaliła mnie, niby napisana dobrze, system magiczny i bohaterowie spoko, ale w całości jakaś taka naiwna i mdła. raczej nie podejmę się kontunuacji.
10
Tysiulec87

Z braku laku…

Opis i okładka zdecydowanie zachęcające :) niestety okropnie zmęczyła mnie ta książka. Akcja wg mnie działa się „po łebkach”, główna bohaterka raczej z tych mega irytujących, wiecznie zapłakana albo gotowa do heroicznych czynów. Dialogi czasami zabawne na siłę, wymuszone. Zastanawiam się czy sięgać po drugi tom.
10
werkaku02

Nie oderwiesz się od lektury

Poproszę już kolejną część, bo nie mogę się doczekać
10

Popularność




Choćbymmiała za tospłonąć

M. Slavik

 

 

 

 

 

 

tom 1

Niezwiązana

Wydanie pierwszeKraków 2022

Copyright © by Monika Sławik, 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone.Każda reprodukcja lub adaptacja całości bądź części niniejszej publikacji,niezależnie od zastosowanej techniki reprodukcji(drukarskiej, fotograficznej, komputerowej i in.), wymaga pisemnej zgody Autorki.

 

Ilustracje: Monika SławikRedakcja: Anna Adamczyk – Warsztat SłówKorekta: Klaudia SordylSkład i łamanie: Konrad Jajecznik – ManuscriptProjekt okładki: Marta Urbaniak – myartuse.pl

Wydawca:Sklepik Cynamonowy Monika Sławik

ISBN: 978-83-963046-4-3 (druk)

978-83-963046-6-7 (ePub)

978-83-963046-7-4 (mobi)

978-83-963046-5-0 (pdf)

 

 

 

 

 

 

 

 

Ta książka jest dedykowana Wam – moim czytelniczkom.Na myśl o tym, ile wsparcia dostałam od Was przy debiucie,a później przy powstawaniu tej powieści, wzruszam się jak nigdy dotąd.

 

Dziękuję, że we mnie uwierzyłyście

 

Słowniczek

Wszechświat – źródło życia i mocy, wszystko, co stanowinaturę.

 

Mrok – magia pochodząca z ciemności i nocy. Jest wynaturzona, dzięki niej można zrobić tak naprawdę wszystko. By używać jej zgodnie z naturą, każde zaklęcie należy poprzedzić odpowiednią ofiarą krwi. Używanie Mroku bez ofiary rozstraja naturę – prowadzi do kataklizmów i anomalii. Używanie go wpływa również na stan fizyczny wiedźmy, powodując zmęczenie, a w ekstremalnych przypadkach może doprowadzić do śmierci.

 

Światło – magia pochodząca od jasności i dnia. Opiera się na tym, co znane i możliwe w naturze. Dzięki Światłu czarownice mogą wzmocnić działanie roślin oraz posługiwać się drobnymi zaklęciami, które nie ingerują w ład Wszechświata. Magia ta w porównaniu z Mrokiem jest ograniczona, słaba i nie niesie za sobą żadnychkonsekwencji.

 

Umysł – magia polegająca na ingerowaniu w umysły innych w każdy możliwy sposób – od odczytywania myśli poprzez ich kontrolowanie po kompletne wyczyszczenie. Konsekwencją jej używania jest powoli postępująceszaleństwo.

 

Rytuał Przebudzenia – pierwszy rytuał w życiu czarownicy lub wiedźmy. Odbywa się zaraz po narodzinach i ma za zadanie połączyć nowonarodzone dziecko z naturą. Podczas niego dziewczynka otrzymuje swój kamień, który ma prowadzić ją przez życie i wspierać na magicznejścieżce.

 

Rytuał Związania – rytuał, podczas którego czarownice związują drzemiący w nich Mrok z kamieniem otrzymanym podczas Rytuału Przebudzenia. Od tej pory mogą uprawiać Mrok, tylko i wyłącznie gdy mają przy sobie kamień, a ich moc jest słabsza niż u wiedźm, które nie przeszły RytuałuZwiązania.

 

Czarownice – kobiety zrzeszone w sabatach, które zamknęły Mrok w kamieniu podczas Rytuału Związania. Posługują się wyłącznie Światłem. Boją sięMroku.

 

Wiedźmy – kobiety, które używają Mroku. Nie zrzeszają się w zwykłych sabatach, czasem tworzą swoje. Wiedźmy dzielą się na te, które używają Mroku zgodnie z prawami Wszechświata, składając ofiarę krwi, oraz te, które tej ofiary nie składają, zaburzając tym samymrównowagę.

 

Strażnicy – głównie mężczyźni, którzy funkcjonują w społecznościach jako rządowa organizacja odpowiedzialna za kontrolowanie istot magicznych oraz zapobieganie kataklizmom wywołanym przez zaburzenie równowagi świata. Dzielą się na tych, którzy aktywnie uczestniczą w misjach, oraz na tych, którzy są częścią sabatów, a ich zadaniem jest ochrona czarownic i raportowanie o zagrożeniach.

 

Wiedźmiarze – mężczyźni, którzy nie należą do żadnej społeczności ani sabatu. Wiodą życie w odosobnieniu, często zrzeszają się we własnych grupach. Buntują się przeciwko prawom przyjętym przez społeczności, chcąc używać magii swobodnie, bez kontroli Strażników. Nie obchodzi ich ludzki los, a ich celem jest zaprzestanie życia w ukryciu i podporządkowanie sobie ludzi. Bardziej radykalne grupy dążą do zagłady ludzkości i przejęcia władzy nad światem. Nie przejmują się równowagą Wszechświata, często działają specjalnie na niekorzyść ładu, chcąc ustanowić nowy – własny. W ich szeregi wstępują równieżWiedźmy.

 

Niezwiązana – rodzi się w trudnych dla Wszechświata czasach, by go uporządkować. Jej zadaniem jest przywrócenie równowagi i walka z tymi, którzy chcą ją zaburzyć. Jej moc jest potężniejsza od mocy przeciętnej wiedźmy. Jako jedyna istota oprócz Światła i Mroku, może również posługiwać sięUmysłem.

 

Przeklęta – potomkini wiedźm torturowanych, a następnie straconych podczas procesów w Salem w latach 1692 i 1693. Nazwa pochodzi od klątwy, którą skazane wiedźmy zrodziły i przekazały każdej dziewczynce w następnych pokoleniach. Przeklęta nawołuje do zemsty na ludziach za to, co imzrobili.

 

Lavender Blue* 

Lavender blue, dilly, dillyLavender greenIf I were king, dilly, dillyI’d need a queen

 

Who told you so? Dilly, dillyWho told you so?I told myself, dilly, dillyI told me so

 

If your dilly, dilly heartFeels a dilly, dilly wayAnd if you’ll answer, „Yes”In a pretty little churchOn a dilly, dilly dayYou’ll be wed in a dilly, dilly dress of

 

Lavender blue, dilly, dillyLavender greenThen I’ll be king, dilly, dillyAnd you’ll be my queen

 

If your dilly, dilly heartFeels a dilly, dilly wayAnd if you’ll answer, „Yes”In a pretty little churchOn a dilly, dilly dayYou’ll be wed in a dilly, dilly dress of

 

Lavender blue, dilly, dillyLavender greenThen I’ll be king, dilly, dillyAnd you’ll be my queen

 

 

* Tekst: Larry Morey. Muzyka: Eliot Daniel.

 

1.

Herbata o smaku gumy balonowej

– Na litość boską, Lavender, przestań nosić te przeklęte soczewki do pracy! Wystraszysz wszystkichklientów.

Cholera, ta kobieta doprowadzi mnie w końcu do szału.

– Ciebie też miło widzieć, Helen. Przepraszam, zapomniałam o nich – mówię, gryząc się w język, żeby jej nieodpyskować.

To, że pracuję dla gorliwej katoliczki, która boi się wszystkiego, czego nie może lub po prostu nie chce zrozumieć, jest nawet zabawne. Za każdym razem, gdy widzi prawdziwy kolor moich oczu albo dostrzega naszyjnik z pięcioramienną gwiazdą na mojej szyi, robi się czerwona i kreśli znak krzyża na piersi.

Muszę naprawdę mocno powstrzymywać się od tego, żeby nie wybuchać wtedy śmiechem. Znak krzyża w swojej symbolice nie różni się za wiele od pentagramu. Helen wierzy w Boga w trzech postaciach, a ja w naturę w jej pięciu odzwierciedleniach, czyli w powietrze, wodę, ziemię, ogień i ducha.

I tyle. Żadnego szatana i zjadania kotów. Ja nie tykam nawetjajek.

No i w gruncie rzeczy to jest po prostu zwykły naszyjnik z gwiazdką.

– Dziewczyno, musisz się w końcu opamiętać – mówi Helen, wracając z zaplecza ze skrzynią czystych naczyń. Stawia ją z trzaskiem na blacie i zaczyna rozładowywać, wkładając kubki do szafek pod ladą. – Ja wiem, że teraz jest moda na to wszystko… Na te jogi, medytacje i te oczyszczające herbatki, ale to w końcu przyniesie zgubęświatu.

Przewracam oczami, ale nic nie mówię. Nie mogę być tak otwarta w temacie swoich wierzeń jak Helen, ale nawet gdybym mogła, w życiu nie potrafiłabym komuś narzucać ich w tensposób.

Ignoruję jej przytyk i uśmiecham się do brunetki mniej więcej w moim wieku, która właśnie podchodzi do lady.

– Dzień dobry. Co podać?

Dziewczyna mruży oczy i próbuje wyszukać coś z menu umieszczonego na ścianie za mną. Nie powinna mieć z tym aż takiego problemu. Wszystko zostało zapisane literami o odpowiedniej wielkości, dzięki czemu jest czytelne nawet z przeciwnej stronylokalu.

Przyglądam się jej. Ma cienie wokół oczu, jej szczęka jest napięta, a broda niemal niezauważalnie drga. Przesuszone wargi są popękane, jakby długo je przygryzała. Przenoszę wzrok niżej: ma na sobie legginsy i obszerny sweter, a torba wbijająca się w jej ramię jest wyładowana opasłymi książkami w twardychoprawach.

Dziewczyna pewnie męczy się z jakimś egzaminem, którego nie udało się jej zdać w pierwszym terminie. Jest wykończona i zestresowana, a do tego ma słabywzrok.

– Poproszę podwójną latte z miodem i cynamonem.

Cynamon to dobry wybór. Pomoże jej z koncentracją. Przydałoby się jeszcze trochę anyżu na siłę umysłu i bylicy na zmęczenie.

Biorę papierowy kubek i wciąż się uśmiechając, zagaduję dziewczynę, by nie widziała, że sięgam do przyczepionej do paska nerki i wyciągam z niej po szczypcie mielonego anyżu i bylicy.

– Harvard?

Na samo brzmienie tego słowa w oczach dziewczyny pojawia się panika. Nieźle.

Kiedyś żałowałam, że nie poszłam na studia, ale odkąd pracuję w Tealy… Studenci, zwłaszcza Harvardu znajdującego się po przeciwnej stronie zatoki Back Bay, często nas odwiedzają. Są odcedzeni z jakiejkolwiek radości i energii życiowej, a za to pełni nerwów. Nawet moje najszczersze zaklęcia czasem nie są w stanie impomóc.

– Szkoła biznesowa. Mam ostatni egzamin za trzygodziny.

Odwracam się do niej tyłem, by spienić mleko, i klnę w myślach na to, że nie mam przy sobie suszonej borówki. Przydałaby się na jej wzrok. Co prawda efekt byłby słaby i trwałby maksymalnie kilka godzin, ale zawszecoś.

Zaraz…

Mój wzrok wędruje do górnej półki, na której ustawionych jest dokładnie pięćdziesiąt słoików z różnymi mieszankami herbat. Odszukuję szybko tę z dodatkiem owoców leśnych i sięgam po nią. Wychylam głowę w stronę wahadłowych drzwi na zaplecze, by upewnić się, że Helen nie czai się w ukrytej wnęce, i odwracam się do dziewczyny.

– Masz może ochotę na herbatę z owoców leśnych? Na kosztfirmy.

Dziewczyna przygląda mi się nieufnie, a ja poszerzam uśmiech tak bardzo, że aż czuję ból w szczęce.

– Dlaczego? – pyta, unoszącbrwi.

Wzruszamramionami.

– Wiem, jak to jest stresować się egzaminem. – Guzik prawda. – Ta herbata dobrze ci zrobi, zaufajmi.

– Eee… Okej? – mówi w końcu dziewczyna i uśmiecha sięniepewnie.

– Już się robi! – Podaję jej kubek z gotową kawą i wieczko. – Możesz usiąść. Zawołam cię, gdy herbata będzie gotowa. Jak masz na imię?

– Alyssa.

Zapisuję imię na kubku i odmierzam odpowiednią ilość herbaty, dobierając kilka dodatkowych cząstek suszonej borówki. Dosypuję bylicę i anyż, a później zalewam wszystko wodą i nakrywam kubek dłonią. Przymykam oczy i sięgam do kieszonki przy pasku, w której odnajduję szpilkę. Nakłuwam palec i skupiam się na swojej intencji, myśląc o Alyssie.

Wyobrażam sobie, jak jej cienie znikają, jak jej oczy patrzą z bystrością. Jak jej umysł otwiera się na wiedzę, którą zaraz będzieutrwalać.

A później koncentruję się na swoim bólu. Trzymając dłoń wciąż schowaną w nerce, rozcieram kciukiem kroplę krwi, która wydostała się z mojego palca. Czuję jej ciepło i rdzawy zapach. Pozwalam spłynąć paru kolejnym kroplom i otwieramoczy.

Mrugam kilka razy, by pozbyć się mroczków, które pojawiły się przed moimi oczami i wkładam dłonie pod kran. Gdy jestem już pewna, że krew przestała cieknąć, wycieram ręce w papier i zatykam wieczko kubka, a później wołam Alyssę. Dziewczyna posyła mi lekki uśmiech, dziękuje za napój i wraca do stolika, już zastawionegoksiążkami.

Mam nadzieję, że to chociaż trochę jejpomoże.

Na jednym wdechu dopijam resztkę swojej już drugiej dzisiaj kawy. Zaklęcia, w połączeniu z kolejną nieprzespaną nocą w tym tygodniu, sprawiają, że ledwo udaje mi się utrzymać otwartepowieki.

Na wspomnienie dziwnego snu, który nie chciał dać mi spokoju tej nocy, moje ciało przechodzą dreszcze. Błagająca o pomoc dziewczyna o buzi tak pięknej, że każda kobieta mogłaby jej pozazdrościć… Tylko te puste oczy, wpatrujące się w jeden punkt, oraz usta powtarzające w kółko: „pomóż mi, błagam” psują jej idealny obraz i doprowadzają do tego, że za każdym razem budzę się z krzykiem i zlanapotem.

Pierwszy raz ta dziewczyna przyśniła mi się jakieś dwa lata temu i od tego czasu śni mi się regularnie. Z tym że kiedyś regularnie oznaczało średnio raz w miesiącu, w ostatnich tygodniach pojawia się niemal każdej nocy, a jej spojrzenie wydaje się jeszcze bardziej opustoszałe. Jakby o pomoc błagało mnie samo ciało, bezducha.

Kręcę głową, nie chcąc znowu dać się pochłonąć temu paraliżującemu obrazowi. Zaparzam kolejną kawę i przyjmuję następne zamówienia. Dopóki kolejka nie robi się zbyt długa, każde z nich ulepszam po swojemu. Jak na sobotnie popołudnie, ruch w herbaciarni jest wyjątkowo duży, a lokal aż kipi od zniecierpliwieniaklientów.

Przecieram czoło i proszę następnego klienta o chwilę cierpliwości. Uchylam drzwi na zaplecze i krzyczę:

– Helen? Mogłabyś pomóc w rozładowaniuruchu?

Kobieta po chwili wychodzi, wiążąc krótkie, siwiejące włosy w niskikucyk.

– Stanę przy kasie, a ty zajmij się zamówieniami. Za jakąś godzinę przychodziJosie.

Kiwam głową i biorę się do pracy. Helen znika na zapleczu kilka sekund po przyjściudziewczyny.

Josie przewracaoczami.

– Nie mam pojęcia, co ta kobieta robi tam całymidniami.

– Na pewno nie składa zamówień – mówię, wskazując na puste słoiki nad naszymi głowami. – Tydzień temu zgłosiłam, że skończyły się zapasy najpopularniejszych herbat. Chyba będziemy musiały same się tymzająć.

Odstawiam na boczny blat kubek z mrożoną miętową herbatą i wołam osobę o imieniu „Alex”.

– Zajmę się tym pod koniec dnia – stwierdza Josie, przekazując mi kolejnezamówienie.

Patrzę na nią z wdzięcznością. Dziewczyna jest trzy lata młodsza ode mnie i dopiero co skończyła liceum, a mimo to mocno stąpa po ziemi i nie raz wykazała się większą odpowiedzialnością niż ja czy nawet Helen. W ciągu kilku miesięcy jej pracy Tealy zaczęło funkcjonować o niebo lepiej. Ani razu nie brakło nam kubków na wynos i dostajemy najlepsze oceny za obsługę i atmosferę we wszystkich portalachrecenzyjnych.

– Dziś jest jakiś festyn i pokaz fajerwerków przy zatoce, stąd tyle ludzi – mówi dziewczyna. – Rozluźni się pewnie dopiero, gdy zamiast herbaty i kawy będą chcieli pić alkohol i rozejdą się do barów.

Kiwam głową, krzywiąc się lekko, bo właśnie ukłułam swój palec już chyba dwudziesty raz podczas tejzmiany.

Pracujemy w ciszy, starając się jak najszybciej rozładować kolejkę. Dopiero koło osiemnastej udaje nam się zejść do trzech czekających osób. Gdy dostaję od Josie zamówienie na herbatę o smaku gumy balonowej, krzywię się i zerkam ponad ramieniem, chcąc odszukać osobę, która zamówiła to paskudztwo. Przy ladzie stoi wyraźnie wykończona kobieta w średnim wieku, a do jej nogi tuli się kilkuletni chłopiec ze wzburzonymi kręconymiwłosami.

I gada. Dużo i szybko, jak zacięta płyta. Mogę się założyć, że przez cały dzień dał tej kobiecie nieźle w kość.

– Guma! Guma! Mamo, chcęgumę!

Pora dać mamie trochę spokoju, mały.

A więc… lawenda.

Uśmiecham się i kłując się po raz kolejny w ten sam palec, drugą ręką dosypuję do paskudnej, sztucznej mieszanki trochę pokruszonejlawendy.

Kładę kubek z parującym wywarem na blacie i wołam „Andrew”, patrząc radośnie na chłopca. Malec wyrywa się mamie i wyciąga ręce, by chwycić herbatę. Na szczęście mam całkiem dobry refleks i zanim jego drobne rączki lądują na gorącym napoju, unoszę go na bezpieczną odległość. Mówiłam Helen, że musimy zainwestować w te z dodatkową ochronątermiczną…

Marszczębrwi.

Kubek jest zimny. Lodowaty. To niemożliwe! Przecież zaledwie kilka sekund wcześniej niemal parzył. Uchylam wieczko i jestem jeszcze bardziej zdezorientowana. W napoju pływają małe odłamki lodu, których na pewno tam nie wrzuciłam. Zresztą nawet nie przypominają kształtem tego, którego używamy. Są nieregularne, jak pokruszony kamień, a my mamy lód w kostkach.

Posyłam uśmiech kobiecie, która dogoniła chłopca i właśnie wyciąga rękę po herbatę.

– Przepraszam, pomyliłam napoje – mówię. – Proszę jeszcze chwilę poczekać, dobrze?

Przygotowuję kolejny raz to samo i tym razem wręczam kobiecie kubek do ręki, owijając go wcześniejserwetką.

– Smacznego.

Wracam do pozostawionego obok zlewu napoju i znowu przyglądam się zawartości. Po lodzie nie ma ani śladu, a temperatura wywaru jest terazletnia.

Co, do cholery?

– Lav? Wszystko w porządku? – Głos Josie przywołuje mnie do rzeczywistości.

Potakuję i postanawiam odpuścić już sobie magię na dziś.

Może przesadziłam? Był duży ruch i chyba nigdy do tej pory nie wykonałam tylu zaklęć jednego dnia. Jasne, były drobne, ale mój palec boleśnie przypomina o tym, że niewielkie rzeczy szybko się nawarstwiają i tworzą sporyproblem.

Poza tym jeszcze nie wiem, jakie są konsekwencje ewentualnego przeholowania. Może zmiana temperatury wywaru jest jedną z nich?

Nakładam wieczko na zwykłą cejlońską czarną herbatę, a gdy mój wzrok pada na imię klienta, marszczębrwi.

Storm? To dość niespotykaneimię…

Cała sztywnieję, gdy na moje dłonie, spoczywające na kubku, pada wysoki cień. Unoszę powoli głowę i napotykam wzrok młodego mężczyzny… I od razu wiem, że mamkłopoty.

Cholera. Naprawdę. Mam. Kłopoty.

I chciałabym mieć na myśli jedynie jego wygląd, który jest zabójczy. Dosłownie, wygląda, jakby miał kogoś zabić, a do tego jest przystojny jak cholera. Ma na sobie czarną skórzaną kurtkę, która wydaje się wręcz krzyczeć z bólu, gdy facet krzyżuje ramiona na piersi, napinając przy tym mięśnie. Jego szczęka sprawia wrażenie, jakby była z tytanu. Zresztą przez postawę, jaką przyjął, cały wygląda jak wykuty z najtwardszego metalu, a odcień jego skóry… To pewnie jakieś zboczenie zawodowe, ale przywodzi mi na myśl moją ulubioną czekoladowąlatte.

A do tego oczy – ciemne i bezdenne. Dopiero po chwili dostrzegam tylko o pół tonu ciemniejszą źrenicę. Ich czerń jest głęboka i tylko w nielicznych miejscach zaburzają ją szare i srebrneprzebłyski.

Wyglądają jakobsydian.

I wpatrują się we mnie tak jak oczy Helen, gdy kiedyś przyłapała mnie na rozdawaniu darmowychherbat.

– Widziałeś, prawda? – pytam, mimo że doskonale znamodpowiedź.

Kiwa ledwo zauważalnie głową i mrużyoczy.

Spoglądam na jego dłoń i tak jak się spodziewałam, widzę pierścień Strażników z czarnymobsydianem.

– Mogę to wyjaśnić.

Kłamstwo. Nie mam pojęcia, jak mogłabym to wyjaśnić. I niemal mogę usłyszeć myśli kłębiące się w jegogłowie.

Dlaczego uprawia Mrok? Jest niezgłoszonąwiedźmą?

Mężczyzna jest Strażnikiem, co do tego nie mam wątpliwości. Cholera, pewnie już poinformował o tym, co wyprawiam, swoich przełożonych. Tylko co obcy Strażnik robi w Bostonie?

Zabiera kubek i kiwa głową w stronę drzwi, a później wychodzi z lokalu. Odchrząkuję i klepię Josie w ramię.

– Wracam za pięćminut.

Dziewczyna potakuje i wraca do obsługiwania klienta, a ja ruszam do drzwi. Chłodne wieczorne powietrze przeszywa cienki materiał mojej koszuli i początkowe orzeźwienie szybko zmienia się w nieprzyjemny chłód. Obejmuję się ramionami i rozglądam po okolicy. Dopiero po chwili udaje mi się dostrzec Strażnika. Siedzi na ławce po przeciwnej stronie, zaraz przed wejściem do parku Public Garden. Przebiegam szybko przez ulicę, ignorując trąbienie taksówkarza, któremu weszłam przed maskę. Staję przed Strażnikiem, który patrzy na mnie, unosząc jednąbrew.

– No co? – pytam zdenerwowana jego wyniosłąpostawą.

– Wiesz, że kilka kroków dalej było przejście dlapieszych?

Jego głos jest głęboki i czysty. Nie chropowaty i lekko zachrypnięty jak u większości mężczyzn, ale pewny, bez nawet jednej nuty zawahania. Facet mógłby byćlektorem.

– Mam mało czasu, więc powiem tylko, że to nie tak, jak myśliszi…

– Wydaje mi się, że jest dokładnie tak, jak myślę – przerywami.

Zaciskam szczękę i biorę głęboki wdech, zdrapując jednocześnie resztki zielonego lakieru z paznokci.

– Nie jestem wiedźmą. Nie do końca. Po prostu… Nie przeszłam RytuałuZwiązania.

Mężczyzna opiera łokcie na kolanach i patrzy mi prosto w oczy.

– Zupełnie jak spora część wiedźm – mówi.

– Nie. Nie jestem wiedźmą – powtarzam z uporem. – Należę do bostońskiego sabatu. Mój rytuał po prostu… Niezadziałał.

Nie kłamię, ale nie mam, jak tegoudowodnić.

Strażnik mruży oczy i przygląda mi się z zaciekawieniem.

– Naprawdę myślisz, że ci uwierzę?

Kręcęgłową.

– Szczerze mówiąc, nie – przyznaję. – Ale zgaduję, że skoro tu jesteś, to zatrzymujesz się w naszej siedzibie. Zapytaj Starszyzny, oni ci wszystkowytłumaczą.

– Wolę, żebyś najpierw ty to zrobiła.

Nabieram głośno powietrza do ust i pocieramramiona.

– W pierwszą pełnię po moich szesnastych urodzinach przystąpiłam do Rytuału Związania, tak jak każda inna czarownica. Po prostu… Moja moc nie zostałazwiązana.

Mężczyzna przygląda mi się uważnie, a moje policzki zaczynają płonąć od jego świdrującego wzroku. Milczy dłużą chwilę, aż w końcu kręcigłową.

– To niemożliwe.

Wzdycham.

– Wiem. Ale tak było. Możesz wypytać o to mójsabat.

– Tak zrobię – mówi nieobecnym głosem, wpatrując się w coś ponad moim ramieniem. – Dlaczego nikt nam tego nie zgłosił? To, że nie przeszłaś Rytuału Związania, nie znaczy, że możesz swobodnie używać Mroku. Powinniśmy zostać o tympoinformowani.

Marszczębrwi.

– Powinniście?

Storm splata ręce na piersi i opiera się o ławkę.

– Powinniśmy być poinformowani o każdym odstępstwie od normy. Chyba dobrze wiesz, co się dzieje, gdy ktoś nieumiejętnie używa Mroku i harmonia zostajezachwiana.

Jasne, że wiem. Światu odwala. Trzęsienia ziemi, huragany, trąby powietrzne, powodzie… Dlatego nie możemy używać Mroku. Sama natura przed tym przestrzega, bo żeby móc prawidłowo korzystać z tej mocy, trzeba złożyć ofiarę z własnej krwi. Gdy się tego nie zrobi, albo zrobi się to źle… Może dojść do tragedii.

Dlatego w pierwszą pełnię po ukończeniu szesnastego roku życia, kiedy w końcu jesteśmy na tyle silne, by tego dokonać, przechodzimy Rytuał Związania. Zamykamy wtedy buzujący w nas Mrok w przypisanym nam od urodzenia krysztale, w którym zostaje on uśpiony.

„Mrok naszego ducha pochłonięty zostaje przez Światło” – tak o rytuale mówią księgi. Przy praktykowaniu Światła ofiara krwi nie jest wymagana, a czarownica może ograniczyć się jedynie do drobnych, słabych zaklęć i używać ich tylko we własnym zakresie lub na potrzebysabatu.

Dla bezpieczeństwa czarownice chowają gdzieś swoje kamienie z Mrokiem, by nie zostać posądzone o bycie wiedźmami, a czasem po to, by użycie tej strasznej magii ich niekusiło.

No cóż, tak to przynajmniej wygląda u wszystkich pozamną.

Mój Rytuał Związania skończył się… fiaskiem. Drzemiący we mnie Mrok nie został skumulowany w moim krysztale. Wciąż go mam. Czuję go w każdym calu mojego ciała. Wręcz nim kipię, a pół roku temu przekonałam się, że tłumienie go w końcu doprowadza do tragedii. Dlatego muszę używać magii. Muszę czarować, wykonywać drobne zaklęcia, mimo że jest to wbrewzasadom.

Mój sabat nie może się o tym dowiedzieć. Storm nie może powiedzieć im o tym, co widział.

– Pilnuję równowagi – mówię, i nie mogę nic poradzić na to, jak desperacko brzmi mój głos. – Nie robię nic niebezpiecznego. To są tylko drobne zaklęcia. Nikomu nimi nie szkodzę, po prostu… Trochępomagam.

– Nie powinnaś tego robić – mówi cicho Storm. – Nawet niewielka ingerencja jest zabroniona, a każda wiedźma musi dobrowolnie oddać swój kamień lub być kontrolowana. Twój sabat na to pozwala?

Spuszczamgłowę.

– Wiesz, co się stanie, jeśli się dowiedzą. Zostanę wygnana – mówię.

– I będziesz pod nasząkontrolą.

Przełykamślinę.

Nie mogę do tego dopuścić. Może mój sabat za mną nie przepada, ale są moją jedyną rodziną. Nie mogę odejść. Nie mogę żyć ze świadomością, że Strażnicy kontrolują każdy mójruch.

W moim wnętrzu narasta panika. Patrzę w oczy Storma i robię krok w jegostronę.

– Nie mów im o tym – błagam. – Naprawdę wolałabym tego nie robić… Próbowałam tego nie robić, ale to nie wyszło na dobre. Nie mogę znowu tego unikać. – Przymykam oczy i próbuję uspokoić oddech. – Składam ofiary, nikogo nie krzywdzę. Ja po prostu… Nie umieminaczej.

Patrzę w ciemne oczy Storma, szukając jakiegokolwiek zrozumienia, ale nie jestem w stanie nic z nich wyczytać. Mężczyzna wypuszcza powietrze ze świstem i przesuwa się na koniec ławki. Klepie wolne miejsce obok siebie, a ja z wahaniem siadam. Jego sylwetka jest tak szeroka, że stykamy sięramionami.

– Co miałaś na myśli, mówiąc, że nie wyszło to na dobre? – pyta po chwili, wpatrując się przedsiebie.

Kręcę głową, czując tępy uścisk w gardle.

– Ja… Przez przypadek kogośskrzywdziłam.

– Kogo? – Nieodpuszcza.

– Kogoś z mojego sabatu – zaczynam z wahaniem. – Możesz o to wypytać, jeśli chcesz, ale pamiętaj tylko, że nie chciałam nikomu zrobić krzywdy. Moja moc po prostu… wybuchła.

Storm milczy, a po chwili kiwa głową. Oddycham z ulgą na myśl, że nie będę musiała mu o tymopowiadać.

– Dlaczego masz taki problem z panowaniem nad magią? Mamy na oku dużo wiedźm i kontrolujemy ich aktywność. Nieuprawianie magii nie sprawia im żadnychtrudności.

No cóż, jestemwyjątkowa.

– Nie wiem, dlaczego tak jest, ale jeśli regularnie nie uwalniam swojej mocy, ona wybucha w niekontrolowany sposób. Mój sabat tego nie rozumie, dlatego… Dlatego to ukrywam.

Storm przeciera twarzdłonią.

– Jak ci na imię?

– Lav. Od Lavender.

Kącik ust Storma lekko sięunosi.

– Ładnie.

Rumieniec wpływa na mojepoliczki.

– Dzięki – mówię. – To przez mojeoczy.

Odruchowo łapię ametyst wiszący na mojejszyi.

Zaraz po narodzeniu przechodzimy Rytuał Przebudzenia, podczas którego zostaje nam przydzielony kamień, mający prowadzić nas po naszej magicznej ścieżce. Jako symbol połączenia między nami a kamieniem nasze oczy przejmują jego barwę – w moim przypadku jest to fiolet.

Storm przygląda mi się i mogłabym przysiąc, że dosłownie na ułamek sekundy jego usta lekko sięrozchylają.

– Nigdy nie spotkałem kogoś, kto miałby tak wyjątkowy kolor tęczówek – mówi z nutą fascynacji. – To rzadko się zdarza, nawet wśródnas.

– Dlatego zazwyczaj ludzie sądzą, że noszę soczewki, a ja dla niepoznaki zakładam raz na jakiś czasciemnobrązowe.

Kiwa głową, a po chwili głośnowzdycha.

– Lavender, wiesz, że gdyby wyszło na jaw, że ukryłem coś takiego, miałbym poważnekłopoty.

Zaciskam mocno powieki, aż czuję ból, i czekam na jego kolejnesłowa.

– Ale mogę ci obiecać, że odwlekę to trochę w czasie.

Patrzę na niegozdumiona.

– Dlaczego chcesz to zrobić?

Storm śmieje siękrótko.

– Przecież mnie o to prosiłaś.

– Tak, ale… Dlaczego miałbyś mi pomóc? – W mojej głowie zapalają się czerwonelampki.

– Bo, w przeciwieństwie do większości Strażników, uważam, że nie wszystkie wiedźmy są złe i źle używają swojej mocy. I nie zawsze używanie mocy i ingerowanie w życie innych jest niewłaściwe. – Mruga do mnie znacząco, a mnie nagleolśniewa.

– To ty zmieniłeś temperaturę tej herbaty! – wykrzykuję.

Storm uśmiecha siękrzywo.

– Ty przymknij oko na mój występek, a ja przymknę oko na twój. Nikt nie dowie się o tym przez jakiś miesiąc. Ale to nie znaczy, że ja nie będę ciępilnował.

– Zostajesz tu aż miesiąc? – pytamzdziwiona.

– Tak, ja i paru innych Strażników. Przez następne kilka tygodni będą występować tu potężne sztormy. Musimy się nimizająć.

Prychamśmiechem.

– Więc masz na imię Storm i będziesz walczył ze… sztormami?

Przewracaoczami.

– To już dawno przestało mnie śmieszyć, wiesz?

Znowu cichochichoczę.

Strażnicy mają zupełnie inne moce niż czarownice. Ich magia nie jest tak skomplikowana. Jej siła wzrasta z wiekiem i praktyką, ale nigdy nie wymyka się spod kontroli. Nie dzieli się na Mrok i Światło, nie wymaga ofiar ani zaklęć. Opiera się za to na czterech żywiołach – każdy Strażnik włada powietrzem, wodą, ogniem i ziemią. Do głównych zadań Strażników należy korygowanie zachwianej równowagi i powstrzymywanie kataklizmów. Są rozmieszczani na całym świecie, zawsze gotowi do ewentualnejingerencji.

Oprócz tego zajmują się też tropieniem wiedźm, czyli kobiet, które używają Mroku, oraz Wiedźmiarzy, którzy nie przyłączyli się do Strażników i również są pod ichkontrolą.

W porównaniu z czarownicami Strażników jest o około połowę mniej. Częściej rodzą się dziewczynki, a w dodatku czarownic, które odłączają się od sabatów i uprawiają Mrok, ciągleprzybywa.

Strażnicy mają po prostu dużo pracy, a ich liczba zamiast rosnąć, maleje. Równowaga jest coraz bardziej zachwiana, a jej efekty jeszcze bardziej wynaturzone. Trąby powietrzne pochłaniają całe osiedla w miejscach, gdzie nawet nie mają prawa istnieć. W rejonach, w których nikt nigdy nie widział śniegu, występują śnieżyce. Ostatnio nawet w środkowej Europie doszło do silnego trzęsieniaziemi.

Światwariuje.

– Dziękuję – mówię w końcu i wstaję.

Storm również podnosi się z ławki i staje przede mną. Jest ogromny. Przy moich stu sześćdziesięciu centymetrach, przewyższa mnie o co najmniej dwiegłowy.

– Nie ma sprawy. Pamiętaj, że będę cię miał na oku. – Nie wiem, czemu te słowa wywołują w moim żołądku łaskotanie. – Muszęspadać.

Kiwam sztywnogłową.

– To pewnie… do zobaczenia?

– Do zobaczeniawkrótce.

Uśmiecham się i odwracam, by przejść przez ulicę. Już mam zrobić krok przed siebie, kiedy ktoś łapie mnie za dłoń. Podskakuję i wyrywam rękę z uścisku, gdy moje palce przeszywa prąd. Odwracam się do Storma, który równie zaskoczony przygląda się mojejdłoni.

– Uważaj na samochody – mówi niskim głosem, a rozpędzona taksówka przejeżdża pół metra przede mną, rozwiewając mi włosy na twarz.

Przełykam ślinę i kiwam głową. Tym razem rozglądam się lepiej i dopiero, gdy upewniam się, że nic nie jedzie, przebiegam przez ulicę. Wchodzę do Tealy, a potem związuję fartuch, wpatrując się przy tym w okno i nieruchomą, ciemną sylwetkęStorma.

– To twój znajomy? – pytaJosie.

Mogłam się spodziewać, że nasza rozmowa jej nieumknęła.

– Eee… Tak.

– Superciacho z niego. Gdyby był trochę młodszy… Nie, w sumie nieważne. Jeśli jest wolny i ty go nie chcesz, to szepnij mu parę dobrych słów o mnie, co?

Patrzę na dziewczynę szeroko otwartymioczami.

– Mówiszpoważnie?

– No jasne! W końcu, ile on może mieć lat? Maksymalnie dwadzieściapięć.

Zerkam znowu w stronę okna. Stormzniknął.

Wzruszam ramionami i wracam do pracy. Wychodzę z Tealy równo o dwudziestej pierwszej, zostawiając w środku Josie i Helen, które składają zamówienie u naszego dostawcy. Wchodzę drzwiami obok do budynku, w którym wynajmuję jednopokojowe mieszkanie. Dzięki niemu wyrobiłam sobie niezłą kondycję – kamienica ma osiem pięter, a ja mieszkam na poddaszu. Ma windę, ale odkąd się tu przeprowadziłam, prawie pół roku temu, wciąż jestzepsuta.

Otwieram skrzypiące drzwi i z uczuciem ulgi wchodzę do mieszkania. Znajomy ziołowy zapach wypełnia moje nozdrza i natychmiast mnieuspokaja.

Odkładam torbę i kurtkę na wieszak, gdy za sobą słyszę stukot. Uśmiecham się pod nosem i odwracam w stronę uchylonego okna, przez które właśnie przeciska się Luna – przygarnięty przeze mnie białykot.

Luna od razu wskakuje mi na ramię, zaczepiając się boleśnie pazurami o mój łokieć. Zaczyna ocierać się o moją skroń, głośno przy tym mrucząc, a ja drapię ją za uchem.

– Jak minął ci dzień, piękna? – pytam, a kotka miauczy w odpowiedzi. – Mam nadzieję, że nie zostawiłaś mi dziś żadnych niespodzianek przyoknie.

Luna uwielbia przynosić mi podarunki w postaci martwych myszy lub ptaków i mogłabym przysiąc, że z obrzydzeniem przypatruje mi się, gdy zamiast nich na kolację zjadamsałatę.

Kocica zeskakuje z mojego ramienia na blat w kuchni i spogląda na mnie, gdy nakładam jej karmę. Odstawiam miskę obok niej, a ona dziękuje mi głośnym miauknięciem i zaczynajeść.

Przyrządzam sobie szybką sałatkę z burakiem i orzechami, dodaję ulubioną mieszankę ziół na zmęczenie i doenergetyzowanie. Zamykam oczy i kłuję opuszek palca. Stawiam talerz obok Luny i zaczynam jeść, wsłuchując się w jejmruczenie.

Gdy przełykam ostatni kęs, dzwoni mójtelefon.

– Lav, musisz dziś przyjść – mówiBluebell.

Niemaljęczę.

– Dlaczego?

– Zebranie. Przyjechali… Strażnicy.

Całasztywnieję.

– O? Co oni tu robią? – pytam, grając niczegonieświadomą.

– Nie wiem, ale jest zebranie i musisz tu być.

– Nie wiem po co. I tak nigdy nie mam nic do powiedzenia. – Myję szybko miskę i odstawiam ją na miejsce.

– Nawet jeśli – zaczyna przyciszonym, podekscytowanym tonem Blue – to musisz przyjść chociażby po to, żeby ich zobaczyć. Oni są superprzystojni.

Prycham.

– Mogę się założyć, że są co najmniej dziesięć lat starsi od ciebie!

Kręcę głową z niedowierzaniem i podchodzę do okna mieszczącego się w niewielkim salonie przyłączonym do kuchni. Wpatruję się w oświetlony park i spacerujących po nimludzi.

– Hej, za parę dni mam Rytuał Związania, pamiętasz?

– Po którym nadal będziesz szesnastolatką – przypominamjej.

Blue wzdycha, a ja śmieję siębezgłośnie.

– O której jest to zebranie?

– Dwudziestatrzecia.

– Okej. Będę.

Żegnam się z Blue i ruszam do łazienki.

Cholera. To był naprawdę męczący dzień i spotkanie z moim sabatem to ostatnie, na co mam ochotę. Ale nie mogę się na nim niezjawić.

Zatykam korek w wannie i odkręcam wodę. Dosypuję do niej mieszankę z suszonych kwiatów i soli. Następnie zmywam szybko makijaż różanym olejkiem własnej roboty i zapalam świeczki ustawione na brzegach wanny i wokół umywalki. Wchodzę do gorącej wody, niemal się przy tym parząc, po czym zakręcam kran. Biorę głęboki wdech i zanurzam całe ciało. Sięgam po czekający na brzegu agat, zeszlifowany w ostry stożek, i nacinam nim niewielką kreskę na wnętrzudłoni.

Wyobrażam sobie, jak stres i zmęczenie zostają ze mnie zmyte razem z wodą, a później ulatniają się z niej wraz z parą.

Ulga jest niemal natychmiastowa… i zbyt duża. Błogość ogarnia moje ciało, rozluźniając każdy mięsień. Czuję się, jakbym dryfowała na otulającej mnie chmurze. Zaczynam powoli odpływać, z sekundy na sekundę coraz bardziej zapadam się w mojąchmurkę…

Nie!

Wynurzam się gwałtownie, zaczerpując głośno powietrza i rozchlapując wodę dookoła. Mrugam szybko, by się rozbudzić, i odtykam korek. Opłukuję się pospiesznie lodowatą wodą, a następnie wychodzę. Owinięta w ręcznik, ruszam chwiejnym krokiem do kuchni, całą siłę wkładając w to, żeby moje powieki zostały otwarte. Przeszukuję słoiki ustawione na półce nad blatem. Wyciągam szafran, anyż oraz ziarno kawy, które przerzucam od razu do moździerza. Nie tracę czasu na ich dokładne zmielenie i zalanie wodą. Wysypuję wszystko na dłoń i wrzucam do ust. Wyciągam z szuflady mały nożyk, po czym nacinam kolejną linię na wnętrzu dłoni. Przymykam powieki i połykam mieszankę, krzywiąc się, gdy ostre kawałki drapią mojegardło.

Natychmiast otwieram szeroko oczy. Serce zaczyna mi szybciej bić, a krew szumi w uszach. Uspokajam oddech i wspieram się z ulgą na blacie. Luna ociera się o mój łokieć i patrzy mi prosto w oczy, jakby chciała się upewnić, czy wszystko w porządku.

Uśmiecham się do niej i głaszczęją.

– Już wszystkodobrze.

Siadam na kanapie, krzyżując nogi, i otwieram zniszczony notes z pofalowanymi od wody stronami. Kilka dni temu niemal straciłam wszystkie swoje zapiski po tym, jak postanowiłam zabrać go ze sobą do wanny.

Zapisuję nowe uwagi z dziś, nadmieniając, żeby nie przesadzać z zaklęciami odprężającymi podczaskąpieli.

Byłam o krok od utopienia się w wannie. Nie powinno mnie to jednak dziwić, bo badanie magii metodą prób i błędów nie raz kończyło się w podobnie niebezpiecznysposób.

W przeciwieństwie do czarownic posługujących się Światłem nie mam gotowych ksiąg przekazywanych z pokolenia na pokolenie, które tłumaczyłyby mi, jak działają moje moce. Muszę to sprawdzać na własnej skórze – dosłownie. Może istnieje zasada na to, jak dobierać wielkość ofiary. Może istnieje sposób na kontrolowanie moich mocy. Może jest milion granic, o których nie mam pojęcia, póki ich nieprzekroczę.

No cóż, pozostaje mi mieć nadzieję, że nie skończy się to tragicznie.

Głośne miauknięcie odwraca moją uwagę od natrętnych myśli. Podchodzę do Luny, która próbuje wydostać się na zewnątrz. Uchylam szerzej okno i niemal zwracam całą zjedzoną wcześniejsałatkę.

Przed oknem, na spadzistym dachu, leży mała, szara mysz. Martwa.

– Luna! – krzyczę, na co kocica odpowiada mi zadowolonym z siebie miauknięciem. Trąca mysz nosem… a ta się rusza! Ledwo zauważalnie poruszyła tylną nogą. – Luna, sio! Zostaw!

Zbliżam się do zwierzęcia i znowu zauważam ruch. Mysz żyje, ale jest w agonii. To muszą być dosłownie ostatnie sekundy jejżycia.

Przełykam ślinę i próbuję wybić sobie z głowy pomysł, który zaczął się w niejklarować.

Nie, za późno.

Podbiegam do słoików i dłuższą chwilę zajmuje mi odnalezienie rośliny, której nigdy jeszcze nie użyłam do żadnegozaklęcia.

Selaginella lepidophylla. Róża jerychońska. Widliczka łuskowata. Mała, brązowa kulka, którą można spotkać na pustyniach. Wydaje się wysuszona na wiór i obumarła, ale gdy dostanie choć odrobinęwody…

Wyciągam jedną kulę, biorę po drodze olejek, wodę księżycową i nóż. Nie mam pojęcia, czy to wypali. Nie mam pojęcia, czy robię to dobrze. Staję przy oknie i powoli umieszczam widliczkę na zwierzęciu. Polewam ją wodą i olejkiem, a później przymykam oczy. W normalnej sytuacji roślina potrzebowałaby sporo czasu na rozwinięcie się, ale ja tego czasu nie mam. Mam za to moją magię. Mój Mrok. Wynaturzony, zaprzeczający wszelkimprawom.

Nacinam wnętrze dłoni głębiej niż zazwyczaj. Umieszczam rękę nad zwierzęciem i wyobrażam sobie, jak… Wyobrażam sobie, że ożywa. Że nie czuje już bólu, że jej ciało się regeneruje, że otwiera swoje małe ślepia, wstaje i odchodzi.

Skupiam się na tym obrazie, czując, jak moc szaleje w całym moim ciele, jakby ktoś wlał wrzątek do moich żył. Moje skronie zaczynają pulsować, a mięśnie drżeć. Cały gorąc, a wraz z nim moja moc odpływa z każdej kończyny do naciętej dłoni. I uwalnia się. Opuszcza mnie, opróżnia. Szarpie mną do przodu, aż muszę podeprzeć się o parapet. Otwieram oczy, a mysz… Mysz zniknęła. Rozwinięta widliczka leży obok miejsca, w którym wcześniej znajdowało się zwierzę, a mokre małe ślady prowadzą wzdłuż dachu na dół.

Z satysfakcją wpatruję się w ciemność. Udałosię.

Biorę głęboki oddech, chcąc uspokoić pulsowanie w skroniach. Nigdy wcześniej się tak nie czułam. Niemal nie wyczuwam swojej mocy. Słyszę jej ciche mruczenie gdzieś bardzo głęboko we mnie, ale czuję się, jakbym wyczerpała wszystkie swojebaterie.

Powłóczystym krokiem idę do łazienki, by przemyć ranę. Nakładam na nią domowej roboty, już wcześniej zaklętą, maść, która ma przyspieszać gojenie i minimalizować blizny. Siadam na kanapie, wspierając łokcie na kolanach. Uciskam palcami skronie, aż ból powoli ustępuje. Sięgam po notes i zapisuję składniki, których użyłam do wykonaniazaklęcia.

 

2.

Prosto w fale

Pół godziny później tkwię z głową w szafie i próbuję znaleźć jakieś nadające się na dzisiejsze spotkanie ciuchy, przeklinając się za to, że nie zrobiłam wczoraj prania. W końcu wyciągam z dna sprane czarne dżinsy i szarą koszulę w kratę, którą wtykam w spodnie, żeby ukryć dziurę przy dolnejkrawędzi.

Dosuszam włosy i zaplatam jasne pasma w dwa luźne warkocze, sięgające trochę poza ramiona. Nakładam tusz do rzęs, lekki błyszczyk i wychodzę z kurtką pod pachą.

Idę chwilę wzdłuż parku, aż docieram na opustoszały przystanek. Klnę cicho pod nosem. Ostatni autobus, którym mogłabym dojechać do siedziby, odjechał kilka minut temu. Pozostaje mi jedynie zamówienieUbera.

Zbankrutuję przez te nocnezebrania.

Gdy docieram na miejsce, jest chwilę po dwudziestej trzeciej, i już wiem, że moje spóźnienie spotka się z dezaprobatą. Przygryzam wargę, wpisując kod do bramy, i wchodzę na nasze małe, osobliwe osiedle – niewielki kompleks paru kilkupiętrowych budynków, oddzielający siedzibę od ruchliwej ulicy i miasta.

To miejsce jest oderwane od rzeczywistości i służy bostońskim czarownicom już od wielu pokoleń. Samo w sobie jestmagiczne.

W momencie przejścia przez bramę odnosi się wrażenie, jak gdyby przenikało się przez jakiś portal. Zgiełk miasta ustępuje niemal całkowitej ciszy, zakłócanej jedynie przez szum fal. Cały teren należący do sabatu znajduje się na skraju niewielkiego wzniesienia, u którego podnóża leży zatoka Massachusetts. Mamy nawet skrawek własnej plaży, oddzielonej od reszty skałami. Gdy tu mieszkałam, mogłam słuchać szumu fal do snu, a letni dzień zaczynać lub kończyć w wodzie.

Może dlatego nie lubię tu wracać – świadomość, że te czasy już nie wrócą, roztrzaskuje moje serce na kawałki.

Idąc przez dziedziniec, dostrzegam, że w żadnym oknie gmachu głównego nie pali się światło, więc od razu ruszam na tyły budynku. Szum fal staje się głośniejszy, a ja mimowolnie uśmiecham się pod nosem na ten dźwięk. Mijam zadbane grządki i krzewy oraz ścieżkę prowadzącą w dół, aż na naszą małą plażę, i kieruję się do szklarni, która służy nam również do odprawiania różnych rytuałów, a czasem jest miejscemspotkań.

Światła w niej są zapalone, a przez szyby zauważam zgromadzone sylwetki, co tylko bardziej utwierdza mnie w tym, że jestem spóźniona. Przełykam ślinę i podchodzę do drzwi. Naciskam klamkę najciszej, jak tylko potrafię, ale zardzewiałe ustrojstwo wydaje z siebie głośny, żałosny jęk, informując wszystkich w pobliżu o moim przybyciu. Biorę głęboki wdech i wchodzę.

Trwające wcześniej rozmowy zostają nagle przerwane, a kilkanaście par oczu wpatruje się prosto we mnie.

Cudownie.

– Przepraszam za spóźnienie – dukam i stoję w miejscu, nie wiedząc, co ze sobązrobić.

Drobna dłoń chwyta mój łokieć i ciągnie mnie do przodu.

– Masz przechlapane – szepcze Blue. – Babcia jest dzisiaj bardzo drażliwa. Chyba wkurza ją obecnośćStrażników.

Stajemy z tyłu zgromadzonych wokół kamiennego stołu osób. Wszyscy ciągle mi się przypatrują. Kiwam głową do Ice’a, który uśmiecha się do mnie w swój standardowy łobuzerski sposób i kręci głową z niedowierzaniem. Przewracam oczami i przenoszę wzrok na resztę członków sabatu. Oni z kolei patrzą na mnie z politowaniem. W końcu dostrzegam Storma, ale nie chcąc zdradzić, że jest mi znajomy, od razu odwracam głowę, a moje spojrzenie pada na pozostałych nowo przybyłychStrażników.

Blue mówiła prawdę. Każdy z nich wygląda… nieziemsko. Cholera, każdy jest zupełnie inny, ale na swój sposób wszyscy są perfekcyjni, a do tego emanują jakąś niewidzialną, wręcz przytłaczającąsiłą.

I wpatrują się we mnie, jakbym właśnie cośprzeskrobała.

– Naprawdę przepraszam za spóźnienie – mówię tym razem głośniej i w końcu ośmielam się spojrzeć na Starszyznę. Saphire i Rosemary kręcą głowami z dezaprobatą w jednym rytmie, co nawet wygląda zabawnie, i tylko Gale, który jest dla mnie jak ojciec, którego nigdy nie miałam, uśmiecha się do mnie słabo. – Uciekł mi autobus – dodaję na swojeusprawiedliwienie.

– Co nie byłoby problemem, gdybyś mieszkała w siedzibie – mówi Rosemary, nie kryjąc nuty złośliwości w głosie.

Muszę ugryźć się w język, żeby jej nie odpyskować. Przecież sama pół roku temu dała mi do zrozumienia, że nie jestem tu milewidziana.

– Howe – wtrąca Saphire, a na brzmienie tonu, jakim wypowiada moje nazwisko, czuję mdłości. Staruszka, podobnie jak jej córka, nigdy nie zwraca się do mnie po imieniu. Zawsze używają mojego nazwiska, żeby nie pozwolić mi zapomnieć o tym, z jakiej krwi pochodzę. A wszystko przez głupią legendę. – Następnym razem zadbaj chociaż o odpowiedni strój. Zwłaszcza, gdy mamygości.

Marszczę czoło i zerkam w dół. Wymięty przód koszuli wydostał się z dżinsów, a dziura jest teraz idealnie widoczna. Wtykam ją znowu w pas spodni i zaciskam dłonie w pięści.

– Przepraszam – mówię kolejny raz, a policzki zaczynają mniepiec.

– Dobrze, myślę, że powinniśmy wrócić do omawiania naszej sprawy – mówi Gale, a ja posyłam mu spojrzenie pełne wdzięczności. – Lav, dla wprowadzenia, Strażnicy spędzą u nas kilka następnych tygodni ze względu na zbliżającą się falę sztormów, której siłę uznano za anomalię. Nie mamy wątpliwości co do tego, że jest ona efektem zaburzenia równowagi. Ktoś w pobliżu używaMroku.

Nieprawidłowo – powinien dodać. Prawidłowo uprawiany Mrok, poprzedzony ofiarą, nie zaburzarównowagi.

– Mamy nadzieję – odzywa się Saphire – że to nie ty, Howe. Dobrze wiesz, co stało się poprzednimrazem.

Gale otwiera szerzej oczy i patrzy na staruszkę z niedowierzaniem. Zerkam na stojącą obok Bluebell, na bliznę biegnącą wzdłuż jej policzka aż do szyi. Dziewczyna uśmiecha się do mnie pocieszająco, a ja znowu wbijam wzrok w swojestopy.

Saphire i Rosemary od dawna tworzą jednolity front przeciwko mnie, a wypominanie mi wydarzenia sprzed miesięcy w obecności Strażników jest idealną okazją do uprzykrzenia mi życia. A to, że Bluebell, czyli kolejna w ich pokoleniowej linii, staje po mojej stronie, doprowadza je do szału. Zwłaszcza po zdarzeniu sprzed pół roku. Cholera, tak naprawdę, to dziwię się, że w ogóle nie oddały mnie jeszcze pod kontrolę Strażników, ale domyślam się, że to zasługa Gale’a. Jako trzeci członek Starszyzny, nieraz stara się je utemperować i zawsze pomaga mi wydostać się ze wszelkichkłopotów.

– To nie byłam ja. Nie uprawiam magii – kłamię bez najmniejszego zawahania, ale mój wzrok od razu wędruje w kierunkuStorma.

Mężczyzna opiera się o filar oddalony o kilka metrów. Ma na sobie czarną bluzę i spodnie w tym samym kolorze. Wpatruje się w mnie niby obojętnym wzrokiem, ale w jego oczach dostrzegam coś więcej. Coś jakby… gniew?

Pewnie po naszym spotkaniu nieźle się o mnie nasłuchał i jest wściekły, że obiecał mniekryć.

– No cóż – kontynuuje Saphire – zgaduję, że wkrótce się o tym przekonamy. Strażnicy będą szukać źródła tych problemów i mam nadzieję, że wszyscy – przenosi wzrok ze mnie na pozostałych członków sabatu – pomożecie naszym gościom w szybkim rozwiązaniu sprawy. Zgłaszajcie każdą podejrzaną rzecz. Każdy ślad użycia Mroku. Znalezienie tych, którzy się tego dopuszczają, jest ważne dla naswszystkich.

Wszyscy wokół potakują na znakzrozumienia.

– Po spotkaniu wraz ze Strażnikami ustalimy strefy, które będziemy patrolować – dodaje Gale. – Podzielimy się też na mniejszegrupy.

– A my? Co z czarownicami? Co możemy zrobić? – pytam.

Rosemary i Saphire od razu posyłają mi groźnespojrzenia.

– Naszym zadaniem jest zapewnienie wsparcia. Bycie w pogotowiu, gdyby coś się działo – odpowiada Rosemary. – Poza tym nie zapominaj, że niedługo będziemy obchodzić Rytuał Związania. Musimy sięprzygotować.

Zaciskamzęby.

– Lav. – Blue mnie szturcha. – Nic niemów.

– Powinnyśmy robić więcej – wypalam. – Mogłybyśmy patrolować. Towarzyszyć Strażnikom i wspierać ich na miejscu. Głupie zaklęcie na zmęczenie, skupienie, polepszeniewzroku…

Saphire zrywa się ze swojego miejsca i uderza drewnianą laską o betonowąposadzkę.

– Nie będziesz podważać naszych decyzji. Zwłaszcza przy gościach – mówi jednocześnie cichym i donośnymgłosem.

Rosemary obejmuje ją i pomaga jej z powrotem usiąść, zaszczycając mnie przy tym kolejnym wściekłymspojrzeniem.

Przełykamślinę.

– Dobrze, to by było na tyle – mówi Gale. – Teraz zapraszamy was na kolację do głównej jadalni. Zachęcamy do wzajemnego zapoznania się ze sobą. W końcu przez następne tygodnie będziemy musieli ze sobąwspółpracować.

Starszyzna wychodzi zza kamiennego stołu i gdy widzę, że Saphire i Rosemary kierują się w stronę stojącej obok Blue, szturcham przyjaciółkę w bok i wskazuję na drzwi.

– Zaraz dołączę. Muszę zabrać kilkarzeczy.

Blue smutnieje, ale kiwa głową. Odchodzę na drugi koniec szklarni, nie oglądając się na nikogo, i zaczynam zrywać rośliny. Dopiero, gdy wszyscy opuszczają pomieszczenie, uspokajamoddech.

Nienawidzę tego, w jakiej sytuacji stawia Blue moja relacja z jej babcią i matką. Każda z nas jest dla niej ważna, więc ona sama często staje się czymś w rodzaju piłeczki do ping-ponga, którą między sobą odbijamy. Tylko ze względu na przyjaciółkę trzymam się w ryzach i nie walczę z tym, jak obie kobiety mnietraktują.

Wyciągam z torby lnianą siatkę i kucam przy grządkach, zbierając zioła, których zapasy mi się skończyły: werbenę, lawendę, bylicę, szałwię, rozmaryn i mniszek lekarski. Zrywam też kilka liści laurowych i łodyg mięty. Umieszczam wszystko w siatce, a później chowam do torebki, zostawiając ją otwartą, żeby rośliny miały dostęp do powietrza.

Większość z nich uprawiam w małych ilościach w swoim mieszkaniu, ale przy codziennym rzucaniu zaklęć w Tealy i różnych eksperymentach zużywam więcej, niż jestem w stanie wyprodukować. Wytłumaczenie Saphire po co mi zioła, skoro nie mogę czarować, nie było łatwe, ale powiedziałam jej, że używanie ich nawet bez magicznych właściwości sprawia, że czuję się chociaż trochę jak czarownica, jak jedna z nich. Udało mi się dotknąć resztek jej sumienia, ukrytych gdzieś głęboko pod tą całą nienawiścią, i z litości pozwoliła mi korzystać z sabatowych zapasów. Oczywiście nie omieszkała przy tym podkreślić, jak bardzo wybrakowanajestem.

Wzdycham głośno i siadam na ławce umieszczonej obok drzewek pomarańczowych. Czuję, jak moc zaczyna znowu we mnie narastać, łaskocząc delikatnie moją skórę od wewnątrz, i wyginam usta w zmęczonym uśmiechu. Żadne zaklęcie nie wypruło nigdy ze mnie tyle energii. Wbijam wzrok w szklany sufit, a po chwili moje powiekiopadają.

Cholera, jestem wykończona. Pewnie właśnie dlatego nie usłyszałam, że ktoś się do mnie zbliża, zanim nie padł na mnie cień. Otwieram szeroko oczy i widzę oprawioną złotymi włosami i brodą twarz Ice’a.

– Chowaszsię?

– Można tak powiedzieć – odpowiadam zachrypniętymgłosem.

– Dały ci dziś nieźle popalić. Mogę sięprzysiąść?

Kiwam głową i robię mu miejsce na ławce. Mimo że zajmuję tylko mały kawałek długiego siedziska, Ice siada tak blisko, że jego sylwetka napiera na mój bok. Marszczę czoło i patrzę na niego kątemoka.

– Dawno cię nie było. Tęskniłem – mówichłopak.

Ice jest dwa lata starszy ode mnie i można powiedzieć, że się razem wychowaliśmy. Trafiliśmy do tego miejsca w tym samym czasie. Oboje zostaliśmy osieroceni. Rodzice Ice’a, mama czarownica, tata – nie, zginęli w wypadku samochodowym, gdy chłopak miał dwanaścielat.

Ja swojego ojca nigdy nie poznałam. Nie wiem nawet, czy miał magiczne moce. Moja mama za to była czarownicą. Od dziecka mieszkała w Bostonie, ale nie należała do sabatu. Odeszła z niego rok po swoim Rytuale Związania, gdy zaszła ze mną w ciążę, i wyprowadziła się do miejscowości Peabody, znajdującej się niedaleko stąd. Była wiedźmą, ale niepraktykującą, przynajmniej nigdy nie widziałam, żeby cokolwiekczarowała.

Gdy miałam dziesięć lat, popełniłasamobójstwo.

Znalazłam ją wykrwawiającą się w wannie. Gdy bostoński sabat dowiedział się o jej śmierci, przygarnął mnie do siebie i od tej pory wychowywałam się w jego murach. Moją prawną opiekunką została Rosemary, ale to była jedynieformalność.

Starszyzna pamięta moją matkę. Biorąc pod uwagę to, jak często Rosemary lub Saphire mówią, że ją przypominam, zgaduję, że darzyły ją co najmniej taką samą niechęcią jak mnie. Tak naprawdę zawsze byłam pozostawiona sama sobie i tylko Gale i Ice zwracali na mnieuwagę.

Ice i ja chodziliśmy do tej samej szkoły, bawiliśmy się razem, uczyliśmy się rozpoznawać zioła, podglądaliśmy rytuały, w których nie mogliśmy brać udziału. Gdy miałam czternaście lat, on stał się pełnoprawnym Strażnikiem. Przejął kilka obowiązków, brał udział w różnych patrolach i trenował swoją moc bardziej niż dotychczas. W końcu stał się pewny siebie, często przesadnie i wkurzająco. Zaczął też interesować się mną w inny niż do tej pory sposób. Przynosił mi bukiety z lawendy, łapał za rękę i trochę zbyt długo przytulał, a później… Pocałował mnie. Na początku jego podchody były urocze. Podobały mi się. Szybko stały się jednak nachalne i musiałam go spławić. Nasza przyjaźń mocno na tymucierpiała.

Nie pomogło jej również to, że wykorzystałam go po moim nieudanym Rytuale Związania. Byłam w rozsypce – wkurzona i zdezorientowana, a moja moc szalała. Wiedziałam, że Ice żywi do mnie głębsze uczucia, a mimo to… Przespałam się z nim. Straciliśmy ze sobą dziewictwo, a później po prostu zaczęłam go unikać. Odkąd się wyprowadziłam, nasz kontakt ograniczył się niemal do zera.

– Miałam dużo pracy – odpowiadam zgodnie z prawdą.

– Muszę w końcu wpaść do tej herbaciarni. Przypomnisz, jak sięnazywa?

W głowie od razu zapala mi się czerwona lampka. Co jeśli naprawdę przyjdzie i, tak jak Storm, zobaczy, co tam wyprawiam? Mimo jego sympatii do mnie wiem, że od razu doniósłby o tymStarszyźnie.

Ice jest dobrym człowiekiem i jestem pewna, że nie chciałby mnie skrzywdzić, ale jest też oddanym Strażnikiem i… lizusem. Nigdy nie przepuści okazji, by się przypodobać. Po części zresztą chyba to było powodem tego, że w końcu mnie sobie odpuścił. Przecież byłam czarną owcą tejrodziny.

– Tea Tea Time – podaję mu wymyśloną na poczekaniu nazwę, licząc, że da sobiespokój.

– Super, jak tylko będę mógł, to wpadnę. Chociaż nie zapowiada się, że będę miał w najbliższych dniach zbyt dużo wolnegoczasu.

– Kiedy spodziewacie się pierwszegosztormu?

– Jutro.

Unoszębrwi.

– Jesteście gotowi? Jak silnybędzie?

Ice śmieje się mrukliwie i obejmuje mnie ramieniem, przyciągając jeszcze bliżej siebie. Jego uścisk jest mocny i nieco zaborczy. Nie podoba mi się, ale nic niemówię.

– O nic się nie martw, Lavi. Jesteśbezpieczna.

– Eee… Dzięki – odpowiadam z wahaniem i garbięramiona.

Stukot dochodzący od wejścia przykuwa naszą uwagę. Moje serce omija kilka uderzeń, gdy w drzwiach do szklarni dostrzegam Storma. Ice napina ramiona, a jego nozdrza sięrozszerzają.

– Nie podoba mi się ten koleś – szepcze mi do ucha. – Odkąd przybyli, wypowiedział może dwa lub trzy słowa. Ciągle trzyma się gdzieś z boku i obserwuje, jakby nas pilnował. Jakby tylko czekał, aż cośzawalimy.

Muszę przygryźć wargi, by powstrzymać się od uśmiechu. Cóż, Ice’owi przyda się lekkie przytemperowanie pewnościsiebie.

Storm staje przed nami i unikając mojego wzroku, zwraca się do Ice’a:

– Muszę porozmawiać z Lavender.

Unoszę brwi ze zdziwienia.

– O czym niby chcesz z nią porozmawiać? – pyta chłodnym tonem Ice, przyciągając mnie jeszcze bliżej siebie i ściskając mocniej. Sprawia mi tym ból, więc ruszam ramieniem, próbując wydostać się z jego uścisku, jednak bezskutecznie. Krzywię się i rzucam mu zirytowane spojrzenie, którego nie dostrzega, bo mierzy wzrokiem drugiego Strażnika. Stormowi jednak to nie umknęło. Mruży oczy i robi krok w stronę Ice’a.

– Po prostu nas zostaw. Przypominam tylko, że jako młodszy masz słuchać moichrozkazów.

O, wow.

Ice nagle mnie puszcza i zrywa się z miejsca.

– Owszem, jeśli chodzi o kwestie związane ze sprawamiStrażników.

– Właśnie te kwestie muszę omówić z Lavender.

Iceprycha.

– Ta, jasne. Widziałem, jak się na niągapiłeś.

Przełykam ślinę i zerkam przelotnie na Storma. Jego szczęka napina się i lekko drży, ale głos nie tracipewności.

– Spostrzegawczość Strażnika powinna pomóc ci dostrzec, że podczas zgromadzenia przyglądałem się każdemu z obecnych. I tak samo z każdym chcę porozmawiać. A terazodejdź.

W powietrzu wręcz czuć, jak bardzo nabuzowany jest teraz Ice. Mam wrażenie, że zaraz wybuchnie. Na swoje szczęście jednak odpuszcza i wychodzi, rzucając mi ciche „do później” na pożegnanie.

Storm przez chwilę nic nie mówi, a później odchrząkuje i kiwa głową w stronę tylnego wyjścia, prowadzącego do ogrodu. Nie czekając na mnie, rusza w jego stronę, a ja po chwili podążam za nim.

Ogród na tyłach szklarni jest niewielki i oddzielony od pozostałych terenów przeróżnymi drzewami i krzewami, zarówno owocowymi, jak i ozdobnymi. Niski, sięgający ledwie łokci murek odgradza koniec ogrodu od urwiska. Gdy byliśmy dziećmi, Ice i ja przesiadywaliśmy tutaj godzinami, oglądając fale i statki pływające w oddali.

Opieram się łokciami o zimny kamień i wbijam wzrok w wodę połyskującą w świetle Księżyca zbliżającego się do pełni. Jak zawsze stojąc w tym miejscu, mam ochotę zbiec w dół i wskoczyć prosto w fale.

Storm staje obok mnie, a gdy odwracam się tyłem i wyskakuję na mur, patrzy na mnie przerażony. Uśmiecham się i klepię miejsce obok siebie. Spogląda nieufnie w dół przepaści, ale w końcu siada ramię w ramię ze mną. Gdy jednak przenoszę nogi na drugą stronę tak, że teraz zwisają wolno nad urwiskiem, Storm kręci stanowczo głową i mam wrażenie, że najchętniej przerzuciłby mnie przez ramię i postawił na ziemi. Dopiero po kilku sekundach wygodniej rozsiada się na murze, zostając jednak po tej bezpieczniejszejstronie.

– Dlaczego woda w niej tak się błyszczy? – pyta po chwili, ze wzrokiem wbitym w niewielką fontannę ustawioną na środkuogrodu.

– To woda księżycowa. Przy każdej pełni jedna z czarownic wymienia ją na świeżą, by mogła naładować się na nowo mocą Księżyca. Służy do wzmocnienia zaklęć, a tą niezużytą podlewamy rośliny. Ot, taki jeden z naszych rytuałów – tłumaczę. – Nie wiem, czy wy czujecie ją tak samo, aleona…

– Mówi do ciebie? – pyta. Patrzę w jego obsydianowe oczy trochę zbyt długo i kiwam głową. – Ja nie odczuwam jej w żaden sposób, ale moja mama mi o tymopowiadała.

Uśmiechamsię.

– Wydaje mi się, że nie każda czarownica czuje ją tak mocno – urywam i z wahaniem dodaję: – Myślę, że wiedźmy czują ją bardziej. No wiesz, bo mają kontakt z Mrokiem, a Księżyc to jegoczęść.

Storm kiwagłową.

– Moja mama żyje w naszej społeczności, ale jednocześnie jest wiedźmą. Pod ścisłąkontrolą.

Przyglądam mu sięzdumiona.

– Więc to dlatego jesteś taki wyrozumiały w stosunku do mnie.

– Tak, dlatego postanowiłem nie mówić nikomu, przynajmniej na razie, o tym, co robisz. W przeciwieństwie do większości wiem, że nie wszystko jest czarne albo białe. Wiedźmy w naszej społeczności pomagają nam w krytycznych sytuacjach, na przykład gdy ktoś zostaje ciężko ranny – kontynuuje ze wzrokiem wbitym przed siebie. – Ale to nie znaczy, że nie będę miał cię na oku. W społeczności to co innego, tam mamy nad tym kontrolę, a wiedźmy należą do naszych rodzin. Ufamyim.

Kiwamgłową.

– Dlatego chciałeś się ze mną widzieć? Żeby przypomnieć mi, że mnieobserwujesz?

– Po części tak. – Uśmiecha się krzywo. – Masz na nazwisko… Howe.

Przewracamoczami.

– Tak, jestem potomkinią Elizabeth Howe. Jedną z tych, które rzekomo zrodziłyklątwę.

Storm otwiera szerzej oczy i patrzy w stronędrzwi.

– Domyślam się, że dlatego zbytnio cię nie szanują. Wierzą w legendy.

– Aż tak to widać?

Elizabeth jest moją pra razy milion babcią, jedną z kobiet, które na skutek polowań na czarownice w Stanach ginęły z rąk ludzi. Jedną ze skazanych w nagłośnionych wszędzie procesach w Salem i jedną z trzech słusznie oskarżonych o powiązanie z magią. Pozostałe kobiety i mężczyźni nie mieli mocy i zginęli przez głupie podejrzenia*.

Legendy podają, że okrucieństwo i ból, których doświadczyła, sprawiły, że trzy czarownice zrodziły klątwę, która teraz jest przekazywana z pokolenia na pokolenie. Którą rzekoma ja, Przeklęta, mam w sobie.

Klątwę, która ma nakazywać mi zemstę na gatunkuludzkim.

Brednie.

– Cóż, trudno było nie zauważyć zachowania Starszyzny. Szczerze podziwiam cię, że po prostu stamtąd nie wyszłaś. W sumie to dziwię się, że w ogóle jeszcze należysz do tegosabatu.

Patrzę na niego, jakby właśnie wyrosła mu drugagłowa.

– Jako Strażnik nie powinieneś chyba zachęcać do takichrzeczy.

Storm śmieje siękrótko.

– Ujmijmy to tak: ty jesteś czarną owcą czarownic, ja – Strażników.

– Czym sobie na to zasłużyłeś? – pytam, nie mogąc ukryćzdziwienia.

– Właśnie takimi zachowaniami jak niezgłaszanie wiedźm. Mimo że te w naszej społeczności są akceptowane, to moim zadaniem nadal jest tropienie tych działających poza naszym prawem i odbieranie immocy.

Unoszę brwi. Na myśl o tym, że ktoś odebrałby mi moją moc, robi mi się niedobrze. Nie, żeby to było możliwe, skoro najwyraźniej nie da się jej zamknąć w żadnym kamieniu, ale już przez tę chwilę, w której ją wyczerpałam, czułam się, jakby ktoś pozbawił mnie jakiejś kończyny albo ważnegoorganu.

– To… okrutne.

Stormprzytakuje.

– Nie każda wiedźma ma złe zamiary. Niektóre nawet w ogóle nie używają Mroku, a jeśli już używają, to znają zasady i się ich trzymają. Tworzą swoje sabaty. Nadal je kontrolujemy, ale nie odbieramy immocy.

– Mówisz w liczbie mnogiej… Czyli Strażników takich jak ty jestwięcej?

Kącik jego ust sięunosi.

– W naszej społeczności jesteśmy tylko my i na każdą misję ruszamy razem. Ja, Ash, Blaze i Reed.

Próbuję dopasować te imiona do Strażników, których wcześniejwidziałam.

– Cóż, to można powiedzieć, że miałam farta, że przysłano was i że akurat ty zobaczyłeś… to, co zobaczyłeś w Tealy – mówię i zastanawiam się chwilę, próbując zebrać się na odwagę. – Skąd te wiedźmy znajązasady?

– Z ksiąg, od siebie nawzajem, sam do końca nie wiem. Pewnie wygląda to podobnie jak z czarownicami. Wiedźmy również tworzą sabaty i wymieniają się wiedzą, uczą się razem nowych rzeczy, praktykują je – odpowiada, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

Odwracam się w jego stronę i łapię go za ramię.

– Skąd mają księgi? – pytamcicho.

Tyle godzin spędziłam na przeszukiwaniu naszych sporych zbiorów i nie znalazłam w nich nawet najmniejszej przydatnej informacji, która mogłaby mnie nakierować na to, jak używać mojejmocy.

Storm wzruszaramionami.

– Pewnie od poprzednichpokoleń.

Rozdziawiam usta i z powrotem wbijam wzrok w wodę.

To zmienia tak wiele! Gdyby udało mi się poznać taką wiedźmę… Poznać takisabat…

– Zaraz… – odzywa się Storm, przekręcając głowę w moją stronę. Patrzę wyczekująco, podczas gdy on wydaje się nad czymś intensywnie myśleć. – Skąd ty bierzesz informacje? Skąd wiesz, jak używaćMroku?

Opuszczam głowę. Wyglądam teraz pewnie jak Luna, która wie, że zrobiła cośgłupiego.

– Po prostu… próbuję – mówię w końcu.

Storm zrywa się na równe rogi i odchodzi kawałek. Słyszę, jak chodzi w tę i z powrotem za moimiplecami.

– Próbujesz? – pyta, niedowierzając. – Czyli raz ci się coś uda, a raz nie? Myślałem, że masz chociaż jakąś wiedzę na tentemat!

Przełykam ślinę i zaczynam zdrapywać lakier z paznokci, uporczywie się w niewpatrując.

– Nigdy nie wpłynęłam źle na równowagę. Wszystkie zaklęcia najpierw próbuję na sobie, a na innych rzucam tylko jakieś drobne, bezpieczne… Wiem, jak dużą ofiarę złożyć. To nie jest takie trudne… Ja w pewnym sensie czuję, jak to robić.

– Ale nie masz pewności, dobrzerozumiem?

– Nie… Nie do końca – mówię, jąkającsię.

Storm wypuszcza głośno powietrze. Wspiera się dłońmi na murze i kątem oka widzę, jak jego szczęka intensywniepracuje.

– Przepraszam…

– Nie musisz przepraszać. Nie ty – mówi, a ja marszczę czoło, nie rozumiejąc, co ma na myśli. Siadam okrakiem na murze i patrzę na niego. – Twój sabat powinien ci pokazać, jak radzić sobie ze swoją naturą, a nie zostawiać cię zdaną na samą siebie. Powinni cię nam zgłosić, jeśli nie wiedzieli, co zrobić. To, że radzisz sobie z tym sama, jest cholernieniebezpieczne.

Oczy zaczynają mniepiec.

– Nie wiedziałam, że… mogę tym zaszkodzić. Nigdy nie widziałam żadnych następstw moich działań, naprawdę! Gdybym tylko zobaczyła, że coś jest nie tak, od razu bymprzestała…

Przełykam twardą gulę, która uformowała się w moim gardle, czując napływające do oczu łzy. Wyraz twarzy Storma łagodnieje. Znowu siada obok, jeszcze bliżejmnie.

– Nie chodzi mi o zaburzenie równowagi. Szczerze wątpię, że to, co się teraz dzieje, jest przyczyną twoich działań i wierzę, że umiesz dobierać ofiarę do zaklęcia. Wiem, że instynkt podpowiada wam, jak to robić. Ale mimo wszystko… Próbowanie w ciemno? W samotności? To cholernie niebezpiecznie, Lav.

– Nie rozumiem – mówię niemalbezgłośnie.

– Nigdy tak naprawdę nie wiesz, jaki wynik będzie miało dane zaklęcie. Czy nie zadziała zbyt mocno i nie wyssie z ciebie energii do utraty przytomności. Czy jego efekt nie będzie całkiem odwrotny. – Kręci głową i przeciera twarz dłonią. – Nie powinnaś uczyć się tego na własnej skórze. Po to wiedźmy łączą się w swoje sabaty: żeby się wspierać. Mrok jest zbyt niebezpieczny, by próbować opanować go samemu – urywa na chwilę, a gdy wypowiada ostatnie słowa, włosy na moim ciele się jeżą. – Znam osobę, która w ten sposób doprowadziła się do szaleństwa.

– Kim jest ta osoba?

– Mojąsiostrą.

Otwieram szeroko oczy. W mojej głowie pojawia się milion pytań naraz, ale zanim zdążę jakieś zadać, dzwoni mójtelefon.

– Blue?

Odpowiada mi trzask i szuranie.

– Lavi, coś się dzieje. Coś złego – mówi ściszonymgłosem.

Marszczębrwi.

– Blue, gdzie jesteś? Ledwo cię słyszę. Co siędzieje?

– Ktoś chyba… Ktoś chyba nas zaatakował. Mama zamknęła mnie w pokoju i kazała się ukryć. Ktoś sięwdarł…

– Blue, siedź tam, dobrze? – mówię, wstając na równe nogi. Storm robi to samo, zaalarmowany moim zachowaniem. – Zaraz to sprawdzę.

Ruszam w kierunku bocznego przejścia wzdłuż szklarni, a Storm idzie kilka kroków za mną.

– Lavi, nie! Zostań tam, gdzie jesteś! – oponuje Bluegorączkowo.

– Wszystko będzie w porządku. Nie ruszaj się nigdzie, dobrze?

– Okej. Bądź ostrożna, proszę.

– Będę. – Rozłączam się i chowam telefon. Storm wyrównuje ze mną krok i patrzy na mniepytająco.

– Ktoś nas chyba… zaatakował? – mówię, niedowierzając.

Słyszałam o atakach na sabaty w całych Stanach, ale chodziło zazwyczaj o te potężne, liczące po kilkadziesiąt osób i posiadające w swoich zbiorach cenne przedmioty. Nasz sabat liczy, łącznie ze mną, trzynaście osób i nie przechowuje żadnych wartościowych artefaktów ani składników, których Wiedźmiarze czy wiedźmy moglibypożądać.

Storm klnie pod nosem i zatrzymuje się, chwytając mnie wcześniej za łokieć. Patrzę na niegopytająco.

– Zostań tutaj – mówi.

– Nie ma mowy. – Wyrywam mu się i ruszam przedsiebie.

– Lav. Zostań – powtarza, doganiając mnie. Tym razem jednak mnie niełapie.

– Nie mogę. Mój sabat tam jest. Muszę im pomóc, one nawet nie potrafią się obronić. Ja mogę…

– Nie – mówi Storm uniesionym tonem i znowu mnie przytrzymuje. – Nie możesz użyć magii. Gołym okiem widać, że dziś już przeholowałaś i nie panujesz nad mocą na tyle, by wykorzystać ją w akcji. Nie wspominając nawet o tym, że jeśli zrobisz to przy Starszyźnie, znajdziesz się na ichcelowniku.

Przygryzam wargę. Wiem, że ma rację, ale mimo to ruszam przedsiebie.

– Nie użyję magii, ale muszę tam być – mówięcicho.

Storm kręci głową i mruczy coś pod nosem, ale w końcuodpuszcza.

Wchodzimy tylnym wejściem do głównego budynku i kierujemy się do jadalni. Stół jest zastawiony, a po niedojedzonych porcjach na talerzach, wnioskuję, że cokolwiek się wydarzyło, przerwało kolację. Przechodzimy do holu, sprawdzamy kilka pobliskich pokoi, ale nikogo w nich nie ma. Cały budynek jest kompletnie opustoszały. Kieruję się do drzwi prowadzących na dziedziniec, jednak one są zamknięte.

– Mogę? – pytaStorm.

Kładzie dłoń na klamce i przymyka oczy. Po kilku sekundach coś wypływa z dziurki od klucza. Coś czerwonego i parującego, co po zetknięciu z zimną krawędzią drzwi i podłogązastyga.

– Czy ty właśnie stopiłeśzamek?

Storm kiwa głową, uśmiechając się krzywo. Zaraz jednak poważnieje i patrzy mi prosto w oczy.

– Nie rób nic głupiego, dobrze?

– Obiecuję.

Storm staje przede mną i powoli, bezdźwięcznie uchyladrzwi.

To, co rozgrywa się przed nami, sprawia, że mam ochotę od razu odwołać złożoną chwilę temuobietnicę.

Czarownice z mojego sabatu stoją w ściśniętej grupce za plecami trzech nowo przybyłych Strażników. Ice oraz Fog są ustawieni po bokach, jakby chcieli chronić je z każdejstrony.

Mimowolnie do mojej głowy wkrada się pewna myśl – czarownice, niegdyś uważane za najpotężniejsze, dużo potężniejsze od Strażników, chowają się za nimi i niemal trzęsą się ze strachu. Ten widok jest… smutny.

Za to obraz tego, co dzieje się kilka metrów przed Strażnikami, wzbudza we mnie ochotę dołączenia do chronionychkobiet.

Na oko dziesięciu Wiedźmiarzy ustawiło się w półokręgu wokół wielkiej plamy krwi na środku dziedzińca. Plamy krwi, w którejleży…

– Gale! – krzyczę, wyrywając się do przodu.

Udaje mi się podbiec jedynie kilka kroków, zanim Storm łapie mnie w talii i przyciąga do siebie. Próbuję mu się wyrwać, alebezskutecznie.

– Przestań – syczy, a gdy zauważam, że ściągnęłam na nas uwagę Wiedźmiarzy, w końcu się uspokajam. Storm jednak przesuwa mnie za siebie, nie przestająctrzymać.

– Kogo my tu mamy? – mówi około trzydziestoletni Wiedźmiarz, trzymający nogę na plecach Gale’a.

Gale unosi lekko głowę i patrzy w naszą stronę, a ja niemal mdleję z ulgi. Żyje! Gdy mnie dostrzega, otwiera szeroko oczy i szepcze coś, czego nie jestem w stanieusłyszeć.

Znowu próbuję się wyrwać, ale uścisk Storma sięwzmacnia.

– No proszę – zaczyna Wiedźmiarz. – Czy nie mówiłeś, że to już wszyscy członkowie sabatu, Strażniku?

Szarpie Gale’a za koszulkę, unosząc go do góry. Mężczyzna ledwo może utrzymać się na nogach, jest zmuszony podeprzeć się na Wiedźmiarzu. W końcu dostrzegam, skąd wzięło się pod nim tylekrwi.

Jego bark… Jego bark jest rozszarpany. Zwisają z niego strzępki materiału koszuli i… skóry.

– Nie… – szepczę, a moje zęby zaczynają o siebieuderzać.

– Kim jest ta blond piękność, hm? – pytaWiedźmiarz.

Gale nie odpowiada, czym zarabia cios w szczękę. Mężczyzna znowu bierzezamach.

– Przestań! – krzyczę.

– To może sama powiesz mi, kim jesteś? – mówi, uśmiechając się do mniekrzywo.

Przełykam ślinę i już mam się odezwać, gdy Storm szepcze mi do ucha:

– Milcz, Lav.

Wiedźmiarz znowu uderza Gale’a w zraniony bark. Strażnik wydaje z siebie głośny jęk i upada na kolana.

– Nie należę do cierpliwych, czarownico – ponagla mnieWiedźmiarz.

– A kim mogę być? – krzyczę. – Jesteś w siedzibie sabatu. Jestem jedną z nich, to nie jest trudne do wywnioskowania.

– Och, tego się domyśliłem – stwierdza, rozbawiony moim ironicznym komentarzem. – Zastanawiam się jedynie, dlaczego Starszyzna jeszcze chwilę temu twierdziła, że nie ma już innych członków. Dlaczego o tobie niewspomnieli?

– Dlaczego mieliby to robić? – mówię. – Jesteśmy rodziną. Chronimysię.

Te słowa zostawiają w moich ustach gorzki posmak. Od dawna nie czułam się jak członek sabatu. Nie zmienia to jednak faktu, że jesteśmy swego rodzaju rodziną i czy reszta tego chce, czy nie, ja również do niejnależę.

– To by miało sens – zaczyna Wiedźmiarz, robiąc kilka kroków w naszą stronę. Storm napina się, a po chwili mnie puszcza i wychodzi jeszcze bardziej przede mnie. Mierzy Wiedźmiarza groźnym wzrokiem. – Gdyby nie fakt, że Starszyzna nie miała problemu z potwierdzeniem, że w budynku ukrywa się jeszcze jedna z was.

Bluebell. Nie… Patrzę z niedowierzaniem na Saphire i Rosemary. Dlaczego powiedziały im o niej?

– Bez obaw – kontynuuje Wiedźmiarz. – Nie zamierzam jej nawet szukać. Jest dla mnie bezużyteczna. Ty natomiast… – Zaplata ręce na lędźwiach i intensywnie mi się przyglądając, podchodzi jeszczebliżej.

Z ust Storma wydobywa się ostrzegawczy pomruk. Wiedźmiarz, który wcześniej go ignorował, przenosi na niego wzrok i mruga kilka razy, jakby wybudzony z transu.

– Cóż, może po prostu ominęli cię, bo nie jesteś znacząca – mówi, znowu patrząc na mnie. Tym razem jest jednak jakby… znudzony. – Nie wyczuwam w tobie niemal żadnej mocy. A szkoda – dodaje po chwili. – Cóż, wygląda na to, że nie znajdziemy tutaj tego, czegoszukamy.

Wiedźmiarz wykonuje jakiś gest w stronę swoich towarzyszy, po którym jeden po drugim odwracają się… i wychodzą. Tak po prostu wszyscy kierują się do wyjścia, zostawiając wykrwawiającego się Gale’a na ziemi.

Mężczyzna rzuca mi ostatnie spojrzenie i rusza za nimi. Niemal znika za bramą, gdy Stormwykrzykuje:

– Czegoszukacie?

Patrzę na niego z niedowierzaniem. Po co go zatrzymuje? Nie mamy na to czasu, musimy pomóc Gale’owi!

– Prędzej czy później się dowiesz, Strażniku – mówi Wiedźmiarz, nawet się nie odwracając, a późniejznika.

Nie zwlekając ani sekundy, rzucam się w stronę Gale’a, podobnie jak reszta sabatu. Przeciskam się przez nich i padam na kolana, nie przejmując się tym, że klęczę w jego krwi. Łapię za jego dłoń i przyciskam ją do piersi.

– Gale?! Proszę, powiedzcoś!

Uchyla lekko oczy, a moje serce pęka, gdy widzę, ile trudu i bólu mu to sprawia. Odwracam się do stojących nade mną i odszukuję wzrokiem Ice’a.

– Weźcie go stąd! Zanieście go do pokojuleczniczego!

Ice kiwa głową, a czyjeś drobne ręce odciągają mnie do tyłu.

– Lav, musimy zrobić immiejsce.

Blue, która zjawia się jakby znikąd, ciągnie mnie do góry, a ja wstaję i razem z nią odchodzę na bok. Będąc jakby w amoku, patrzę, jak Ice i Fog niosą Gale’a do budynku. Reszta czarownic rusza za nimi. Przyciągam przyjaciółkę do siebie i mocnościskam.

– Nie martw się. Wszystko będzie dobrze – mówię, chcąc jednocześnie pocieszyć samąsiebie.

– Powinnyśmy tam iść. Zobaczyć, czy możemy jakośpomóc.

Kiwam głową, a w mojej głowie pojawia się obraz myszy w agonii, którą dziśuratowałam.

– Bluebell, mógłbym chwilę porozmawiać z Lavender?

Nawet nie wiem, kiedy Storm do nas podszedł. Blue patrzy to na niego, to na mnie, a gdy potakuję, odchodzi.

Obejmuję się ramionami, mój wzrok pada na zakrwawiony beton. Tylekrwi…

– Nawet o tym niemyśl.

Unoszę wzrok na Storma.

– O czym niby mam niemyśleć?

Mężczyzna wkłada ręce do kieszeni.

– Widziałem twoją minę wcześniej. Gale jest ci bliski. Chcesz mu pomóc.

– Jest dla mnie jak ojciec – mówię, patrząc mu w oczy z uporem. – I jeśli będę mogła mu pomóc, zrobięto.

Storm zaciska zęby, a ja nie czekając na to, aż mnie zatrzyma, wymijam go i ruszam w stronędrzwi.

– Wiesz, dlaczego nikt im o tobie nie powiedział? – słyszę za plecami.

Garbię się i wbijam wzrok w czubkibutów.

– Bo nie jestem znacząca – odpowiadamcicho.

– Jesteś bardzo znacząca, Lav. Dlatego Gale zaryzykował życie, by cię chronić. Dlatego nawet te dwie suki nic o tobie niepowiedziały.

Staję gwałtownie i odwracam się do niego.

– Skąd możesz wiedzieć to wszystko? Skąd ty sięurwałeś?

Storm ucieka wzorkiem dosłownie na ułamek sekundy, a gdy znowu się na mnie skupia, mówi:

– Po prostu uważaj, dobrze?

Zamykam oczy i kręcę energiczniegłową.

– Jeśli tylko będę mogła, pomogę mu za wszelką cenę. A to, co stanie się ze mną później, nie ma dla mnie żadnego znaczenia – mówię i wchodzę do budynku.

 

 

Przypisy:

 

* Odwołanie do słynnych procesów oraz egzekucji, które miały miejsce w Salem w stanie Massachusetts w 1692 roku. Wykonywano je na osobach oskarżonych o uprawianie magii (przyp. aut.).

 

Podziękowania

Kiedy w styczniu usiadłam do pisania tej książki, nie miałam wątpliwości, kto zajmie największą część podziękowań – jesteście to Wy, moje najwspanialsze na świecie czytelniczki. Nie wiem nawet, od czego zacząć, więc może od początku?

 

Przed premierą Nie pozwolę ci uciec, które było moim debiutem, stresowałam się jak nigdy. Historia została odrzucona przez blisko dwadzieścia wydawnictw, a ja mimo to postanowiłam wydać ją sama, wkładając w to całe swoje serce i każdą złotówkę. Od zawsze marzyłam o tym, żeby pisać, i to była ostatnia szansa na realizację tego marzenia. Wszystko albo nic. Nie miałam pojęcia, jak to przyjmiecie, i bardzo się tego bałam. Bałam się pierwszej opinii, bałam się wszystkiego, co mogło pójść nie tak, i zupełnie nie spodziewałam się tego, co nastąpiło.

 

Wyprzedany nakład, a teraz również dodruk (właściwie to zlecam już kolejny!), mnóstwo cudownych opinii, dzięki którym nie przejmuję się tymi gorszymi, mnóstwo filmików, postów, reakcji i komentarzy… dziękuję Wam za wszystko! A przede wszystkim dziękuję za to, co dzieje się poza publicznym okiem. Każda Wasza wiadomość, każda rozmowa, każda opinia, którą dzielicie się ze mną prywatnie, wspólne przeżywanie fabuły… Nawet nie wiem, co napisać, bo zwykłe „dziękuję” wydaje się po prostu słabe. Uwierzyłyście we mnie, kiedy nikt inny nie wierzył. Zaufałyście mi, mimo że od początku byłam szczera co do mojej „porażki” z wydawnictwami. Wspierałyście mnie dobrym słowem, przesyłałyście informację o mojej książce dalej. Historia Lav od dawna była w moim sercu i wyobraźni, ale to dzięki Wam mogłam pokazać ją innym. Dzięki Wam spełniam marzenia i nigdy nie przestanę być za to wdzięczna.

 

Chciałam też specjalnie wyróżnić kilka osób, których wsparcie wykroczyło poza skalę moich najśmielszychoczekiwań.

 

Dziękuję Alex, która była dla mnie ogromnym wsparciem, a w dodatku obdarowała mnie pięknymi zdjęciami i cudownymi słowami o moim debiucie. Jesteś wspaniałą osobą i tak się cieszę, że Cię poznałam. No i że zostałaś moją okładkową Lavender! Bo to właśnie Alex jest pierwowzorem Lav patrzącej na Was z okładki :)

 

Dziękuję za recenzje, zdjęcia, filmiki i całe okazane wsparcie, w szczególności Anastazji – @smutmasterka, Anicie – @anita.dysko, Dominice – @lekki_book, Ilonie – @brylantynaczyta, Martynie – @pociagzksiazka, Karolinie – @karolina_zynda, Roksanie – @book_alcoholics_diary, Dominice – @domsonczyta, Marii – @markra_czyta. Bardzo doceniam wszystko, co dla mnie zrobiłyście, i każde Wasze dobresłowo!

 

Dziękuję też Oli, @aleksandra.muraszka, mojej koleżance po fachu, za nieustanne kibicowanie i długie rozmowy. Tylko my wiemy, jak bardzo musiałyśmy walczyć o naszehistorie.

 

Specjalne podziękowania należą się również moim obserwatorkom, które wybrały imię dla mojego ulubionego bohatera – Asha! Dziękuję @fernrealm, @paula.photo86, @kadziula8, ale też każdemu, kto zaangażował się w naszą małązabawę.

 

Dziękuję też Agnieszce, @bookbookcoffee, która wpadła na pomysł genezy imienia Ash! Od razu spodobało mi się to, że chłopak miał tak naprawdę urodzić się jakoAshley!

 

Najchętniej każdą z Was bymwyściskała.

 

Teraz pora podziękować mojej drużynie od zadańspecjalnych.

 

Ania, nie znam drugiej tak wspaniałej, pracowitej i utalentowanej osoby, jak Ty. Gdyby nie Twoje redaktorskie sugestie i czujne oko, ta książka nie nadawałby się do pokazania innym. Wyniosłaś tę historię na zupełnie inny poziom i słowo daję, że do dziś nie mam pojęcia, jak Ty to robisz. Dziękuję za każdą uwagę, każdą poprawkę, niezwykłą szczegółowość, każde dobre słowo i ciągłe wsparcie, również psychiczne. Będę tęskniła za naszymi późnymi rozmowami, ale mam nadzieję, że ta tęsknota nie potrwa długo i zaraz zaczniemy prace przy następnejksiążce.

 

Dziękuję Klaudii, która podczas korekty pilnuje, żeby nie umknęła nam żadna literówka, przecinek ani inne, dużo gorsze, wpadki. Z moją tendencją do przestawiania szyku zdań, nadużywania przecinków i innych dziwactw – to musi być nie ladawyzwanie!

 

Dziękuję Panu Konradowi, który odpowiedzialny jest za to, jak książka prezentuje się wizualnie. Dziękuję, że dzieli się Pan ze mną swoją cenną wiedzą i przede wszystkim pasją, a także wszystkimi ciekawostkami na temat typografii. Dziękuję za staranność, z jaką podchodzi Pan do swojej pracy oraz za cierpliwość do moich pomysłów. Jest Pan niezastąpiony i moim marzeniem jest praca tylko i wyłącznie z tak profesjonalnymi i wspaniałymi osobami, jakPan.

 

No i w końcu pora podziękować komuś totalnie nie z tego świata, czyli mojej Okładkowej Czarodziejce. Marta, w głowie mi się nie mieści to, jak bardzo magiczne i wyjątkowe ilustracje tworzysz, a okładka Choćbym miała za to spłonąć… Odebrało mi mowę, gdy zobaczyłam końcowy projekt. Miałam milion pomysłów, wymagań i wskazówek, a Ty je przekroczyłaś i stworzyłaś coś tak magicznego i idealnego! Masz ogromny talent i nigdy w to niewątp!

 

Z taką drużyną mogęwszystko!