Cesarzowa. Pierwsze lata Sisi na wiedeńskim dworze - Martina Winkelhofer - ebook

Cesarzowa. Pierwsze lata Sisi na wiedeńskim dworze ebook

Winkelhofer Martina

4,3

Opis

Zupełnie nowe spojrzenie na cesarzową Sisi.

Cesarzowa Elżbieta należy do najbardziej rozpoznawalnych kobiet w historii. Ale kto tak naprawdę kryje się za „mitem Sisi”? Co wiemy o jej życiu? Jak wyglądała jej codzienność? I jak Elżbieta z nieśmiałej nastolatki stała się pewną siebie kobietą?

Dla każdej młodej kobiety w XIX wieku, również dla Elżbiety, zależność od innych, zwłaszcza od ojca, a potem męża, stanowiła element codzienności. Narzucone role żony, matki i cesarzowej nie pozwalały Elżbiecie na samodzielne kierowanie swoim życiem, a mimo to udało jej się stać prekursorką emancypacji. Czym różniło się wychowanie Sisi od wychowania innych dziewcząt jej stanu, co sprawiło, że przyszła cesarzowa znalazła w sobie odwagę do buntu? Jakie wydarzenia i doświadczenia okazały się punktami zwrotnymi w jej życiu, dzięki którym dojrzała i stała się osobowością fascynującą kolejne pokolenia?

Martina Winkelhofer przekonująco i z zamiłowaniem do detali ukazuje legendarną cesarzową Austrii z zupełnie innej strony: Sisi jako osobę prywatną na tle dziewiętnastego wieku. Centralny punkt tej książki stanowi nie władczyni, nie ikona – lecz młoda kobieta.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 463

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (37 ocen)
16
16
5
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kociozaur

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo wciągająca, a to tego solidnie oparta na źródłach historycznych. Polecam!
00
Karolinka1988

Dobrze spędzony czas

Biografia cesarzowej Elżbiety- Sisi. Autorka skupia się na jej dzieciństwie i pierwszych latach na dworze. Obala niektóre mity na jej temat. Przytacza źródła historyczne, szczególnie listy jej samej i rodziny. Jednak jest to niepełna biografia. Kończy się w latach sześćdziesiątych XIX wieku. Chętnie przeczytałabym dalszą część biografii Elżbiety. Ciekawa pozycja na temat Sisi, ale niepełna.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu Si­sis Weg
Prze­kład MAG­DA­LE­NA KACZ­MA­REK
Wy­daw­ca KA­TA­RZY­NA RUDZ­KA
Re­dak­tor­ka pro­wa­dząca KA­RO­LI­NA WĄSOW­SKA
Re­dak­cja MAL­WI­NA KO­ZŁOW­SKA
Ko­rek­ta JAN JA­RO­SZUK, MAG­DA­LE­NA WO­ŁO­SZYN-CĘPA
Pro­jekt okład­ki i stron ty­tu­ło­wych DA­WID GRZE­LAK
Opra­co­wa­nie ty­po­gra­ficz­ne, ła­ma­nie CY­PRIAN ZA­DRO­ŻNY
Ko­or­dy­na­tor­ka pro­duk­cji PAU­LI­NA KU­REK
Zdjęcie na okład­ce © Clu / Di­gi­ta­lVi­sion Vec­tors / Get­ty Ima­ges
Zdjęcie nas. 7 © Mon­da­do­ri Por­to­fo­lio / Get­ty Ima­ges
Si­sis Weg Co­py­ri­ght © Pi­per Ver­lag GmbH, Mün­chen/Ber­lin Co­py­ri­ght © for the trans­la­tion by Mag­da­le­na Kacz­ma­rek Co­py­ri­ght © for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy, War­sza­wa 2022
War­sza­wa 2022 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67406-48-2
Wy­daw­nic­two Mar­gi­ne­sy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skie­go 11A 01-527 War­sza­wa tel. 48 22 663 02 75re­dak­cja@mar­gi­ne­sy.com.pl
www.mar­gi­ne­sy.com.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

Dla Jo­han­ny i Fran­zi­ski

PRZED­MO­WA

Kiedy przed wie­lo­ma laty w moje ręce po raz pierw­szy tra­fi­ły pro­to­ko­ły ce­re­mo­nii dwo­ru ce­sar­skie­go, za­fa­scy­no­wa­ła mnie po­stać mło­dej ce­sa­rzo­wej Elżbie­ty. Wsty­dli­wa szes­na­sto­lat­ka, któ­rą dzi­siaj cały świat wy­da­je się znać od pod­szew­ki, za­uro­czy­ła mnie swo­ją ele­gan­cją i mężno­ścią. Cen­ne źró­dła, obec­nie prze­cho­wy­wa­ne w Ar­chi­wum Dwo­ru i Pa­ństwa w Wied­niu, na­kre­śla­ją szcze­gó­ło­wy ob­raz gi­gan­tycz­nej i skom­pli­ko­wa­nej or­ga­ni­za­cji wie­de­ńskie­go dwo­ru ce­sar­skie­go, któ­ry ucho­dził za naj­wy­twor­niej­szy dwór daw­nej Eu­ro­py. Wpi­sy za­war­te w tych gru­bych, stro­na po stro­nie gęsto za­pi­sa­nych ksi­ęgach opo­wia­da­ją o ży­ciu w mi­kro­ko­smo­sie, w któ­rym na­wet naj­bar­dziej pry­wat­ne mo­men­ty ży­cia wład­ców – na­ro­dzi­ny, ślu­by i śmie­rć – ale rów­nież zwy­kła co­dzien­no­ść osa­dzo­ne były w sta­łych ry­tu­ałach i nie­pod­le­ga­jącym zmia­nie ce­re­mo­nia­le.

Pod­czas stu­dio­wa­nia tych sta­rych źró­deł za­sta­na­wia­łam się, jak mu­sia­ła się czuć nie­do­świad­czo­na i prze­stra­szo­na Elżbie­ta, w wy­ni­ku ślu­bu z ce­sa­rzem Fran­cisz­kiem Jó­ze­fem wy­nie­sio­na na szczy­ty im­pe­rium i pre­zen­to­wa­na jako jego wi­zy­tów­ka, ce­sa­rzo­wa Au­strii. Jak doj­rze­wa­ła pod ar­gu­so­wy­mi ocza­mi zło­śli­wych dwo­rzan, z nie­pew­nej sie­bie na­sto­lat­ki sta­jąc się aser­tyw­ną i de­cy­du­jącą o so­bie ko­bie­tą, któ­ra do­ko­na­ła – z punk­tu wi­dze­nia dzie­wi­ęt­na­sto­wiecz­nych stan­dar­dów – nad­zwy­czaj­ne­go roz­wo­ju oso­bi­ste­go.

Po lek­tu­rze se­tek stron by­łam w sta­nie wy­obra­zić so­bie, co mo­gła dla niej zna­czyć nie­zgo­da na ży­cie w wąskim gor­se­cie tego su­ro­we­go ce­re­mo­nia­łu. Po­sta­no­wi­łam do­wie­dzieć się wi­ęcej o olśnie­wa­jącej po­sta­ci ce­sa­rzo­wej, któ­rej pierw­sze wy­stępy na dwo­rze wie­de­ńskim były tak wzru­sza­jąco wsty­dli­we. Jak dla ka­żdej in­nej mło­dej ko­bie­ty w tam­tych cza­sach, za­le­żno­ść od in­nych była dla niej ele­men­tem co­dzien­no­ści. Rola żony, mat­ki i ce­sa­rzo­wej znacz­nie ogra­ni­cza­ła jej wła­sny za­kres dzia­ła­nia. A mimo to uda­ło jej się stać jed­ną z pierw­szych ikon eman­cy­pa­cji.

Jak ka­żdy ba­dacz czy ka­żda ba­dacz­ka, rów­nież ja po­sta­wi­łam so­bie głów­ne cele w swo­jej pra­cy. W cen­trum mo­ich ba­dań umie­ści­łam dziec­ko – „Eli­zę”, dziew­czy­nę – Elżbie­tę oraz mło­dą ce­sa­rzo­wą Au­strii. Jak wzra­sta­ła? Czym na­zna­czo­ne było jej dzie­ci­ństwo? Czym ró­żni­ło się jej wy­cho­wa­nie od wy­cho­wa­nia in­nych dziew­cząt jej sta­nu? Ja­kie na­dzie­je w niej po­kła­da­no, gdy osi­ągnęła wiek od­po­wied­ni do za­mążpó­jścia? Jak do­pa­so­wa­ła się do ży­cia na dwo­rze ce­sar­skim? Jak spe­łnia­ła po­kła­da­ne w niej ocze­ki­wa­nia? Jako ce­sa­rzo­wa, pierw­sza dama, ma­łżon­ka, mat­ka, cór­ka, sy­no­wa? Ja­kie wy­da­rze­nia i do­świad­cze­nia spra­wi­ły, że doj­rza­ła, sta­jąc się oso­bo­wo­ścią, któ­ra fa­scy­nu­je po dziś dzień i na nowo skła­nia ka­żde po­ko­le­nie do od­kry­wa­nia tej nie­zwy­kłej ko­bie­cej hi­sto­rii? Ja­kie cio­sy od losu i oso­bi­ste suk­ce­sy sta­ły się punk­ta­mi zwrot­ny­mi w jej ży­ciu?

Mój po­my­sł na ni­niej­szą ksi­ążkę nie opie­rał się na za­mia­rze opo­wie­dze­nia hi­sto­rii ży­cia „od ko­ńca”. Zbyt często dzie­ci­ństwo Elżbie­ty, jej mło­do­ść, wcze­sne lata na dwo­rze wie­de­ńskim uka­zy­wa­ne są z per­spek­ty­wy „mitu Sisi”. Z in­for­ma­cji o pó­źniej­szym roz­wo­ju Elżbie­ty wy­ci­ągni­ęto za wie­le wnio­sków o prze­ży­ciach z lat dzie­ci­ństwa i mło­do­ści. Luki w bio­gra­fii na­der szyb­ko wy­pe­łnio­no przy­pusz­cze­nia­mi. Pierw­sze lata na dwo­rze wie­de­ńskim zbyt chęt­nie przed­sta­wia­ne są rów­nież jako hi­sto­ria jej oso­bi­ste­go upad­ku – po­mi­mo że to wła­śnie w tych la­tach oka­za­ło się, jak nie­zwy­kłą go­to­wo­ścią do ad­ap­ta­cji i na­uki cha­rak­te­ry­zo­wa­ła się mło­da Elżbie­ta. Do naj­wi­ęk­szych pro­ble­mów w re­cep­cji tej hi­sto­rycz­nej po­sta­ci na­le­ży to, że jej ży­cie i oso­bo­wo­ść ka­żdo­ra­zo­wo pod­le­ga­ły ana­li­zom i in­ter­pre­ta­cjom z po­zy­cji ak­tu­al­ne­go „dzi­siaj”, po­dob­nie jak ocen – za­rów­no po­zy­tyw­nych, jak i ne­ga­tyw­nych – do­ko­ny­wa­no za­zwy­czaj na pod­sta­wie obie­go­wych war­to­ści i ocze­ki­wań. Przy­gląda­no się przy tym ko­bie­cie z po­ło­wy dzie­wi­ęt­na­ste­go wie­ku, któ­rą ogra­ni­cza­ły zu­pe­łnie inne ry­go­ry oso­bi­ste i wo­bec któ­rej wy­ma­ga­nia spo­łecz­ne były inne niż te od­no­szące się do ko­lej­nych po­ko­leń.

Wy­ru­szy­łam więc na po­szu­ki­wa­nia dziew­czy­ny, mło­dej ko­bie­ty ukry­wa­jącej się za „mi­tem Sisi”. Chcia­łam zba­dać osa­dzo­ne w kon­wen­cjach tam­tych cza­sów ko­bie­ce ży­cie i jed­no­cze­śnie umie­ścić hi­sto­rię jej oso­bi­ste­go roz­wo­ju w re­aliach dzie­wi­ęt­na­ste­go wie­ku. Po­zby­łam się przy tym ste­reo­ty­pów, nie tyl­ko tych, któ­re do­ty­czy­ły Elżbie­ty, ale rów­nież tych, któ­re w celu ugrun­to­wa­nia „mitu Sisi” przy­kle­jo­no jej naj­bli­ższym: mat­ce, te­ścio­wej, ojcu, mężo­wi. Na dro­dze do­kład­nej ana­li­zy i re­kon­struk­cji co­dzien­no­ści sta­ra­łam się spra­wić, by mło­de lata Elżbie­ty sta­ły się bar­dziej uchwyt­ne, a cza­sy le­piej zro­zu­mia­łe. Moim za­mia­rem było jed­nak przede wszyst­kim po­ka­za­nie wszyst­kich aspek­tów ży­cia ko­bie­ty jej sta­nu. Wła­śnie dla­te­go naj­wa­żniej­szy punkt ni­niej­szej ksi­ążki sta­no­wi nie ce­sa­rzo­wa ani iko­na – lecz mło­da ko­bie­ta.

Wspo­mnia­ne na po­cząt­ku za­mia­ry od­na­le­zie­nia szes­na­sto­lat­ki, któ­ra w 1854 roku po­ja­wi­ła się na dwo­rze wie­de­ńskim, sta­ły się pod­ró­żą przez pierw­sze dwa­dzie­ścia sie­dem lat ży­cia jed­nej z naj­słyn­niej­szych mo­nar­chiń w hi­sto­rii. Pod­róż ta za­pro­wa­dzi­ła mnie do ar­chi­wów i zbio­rów, pro­to­ko­łów ce­re­mo­nii dwor­skich i za­cho­wa­nych akt se­kre­ta­ria­tu ce­sa­rzo­wej, po­żó­łkłych pa­mi­ęt­ni­ków, ko­re­spon­den­cji i ob­szer­nej spu­ści­zny daw­nych lat. Pró­bo­wa­łam zre­kon­stru­ować pu­blicz­ne wy­stąpie­nia mło­dej ce­sa­rzo­wej, szki­co­wa­łam tra­sy jej pod­ró­ży, fil­tro­wa­łam in­for­ma­cje z ko­re­spon­den­cji, któ­ra w du­żej mie­rze za­cho­wa­ła się frag­men­ta­rycz­nie i w ko­piach, stu­dio­wa­łam naj­ró­żniej­sze źró­dła i ba­da­łam je pod kątem ich wia­ry­god­no­ści. Z ró­żnych in­for­ma­cji, któ­re z tych źró­deł po­cho­dzi­ły, sta­ra­łam się wy­do­być sed­no. Ba­da­łam nie­licz­ne za­cho­wa­ne ele­men­ty ubio­ru mło­dej ce­sa­rzo­wej i stu­dio­wa­łam sta­re ma­lo­wi­dła. W wy­ni­ku tych dzia­łań po­wstał au­ten­tycz­ny i spój­ny ob­raz ca­ło­ści ko­bie­ce­go ży­cia, roz­wo­ju Elżbie­ty od cza­sów dzie­ci­ństwa aż po do­ro­sło­ść.

Wie­deń, 2021

DOM RO­DZIN­NY

Na­uczą się sie­bie ko­chać[1]

Trzej kró­lew­scy dy­gni­ta­rze, któ­rzy wie­czo­rem 24 grud­nia 1837 roku oko­ło go­dzi­ny dwu­dzie­stej trzy­dzie­ści wkro­czy­li do kosz­tow­nie urządzo­ne­go sa­lo­nu przy Lu­dwig­stra­ße pod nu­me­rem ósmym[2], li­czy­li się z tym, że spędzą tu­taj naj­bli­ższe go­dzi­ny[3]. Po­miesz­cze­nie, do któ­re­go wpro­wa­dził ich słu­żący w li­be­rii, nie mo­gło być wy­twor­niej­sze. Sze­ro­kie na osiem me­trów i dłu­gie na trzy­na­ście, mia­ło trzy osie okien i znaj­do­wa­ło się, jak przy­sta­ło na salę re­cep­cyj­ną naj­pi­ęk­niej­sze­go pry­wat­ne­go pa­ła­cu w sto­li­cy Ba­wa­rii, do­kład­nie nad trzy­bra­mo­wym wjaz­dem. Trzech urzęd­ni­ków – ba­ron Se­ba­stian von Schrenck, mi­ni­ster spra­wie­dli­wo­ści, Lu­dwig Rit­ter von Wie­sin­ger, mi­ni­ster spraw we­wnętrz­nych, oraz mi­ni­ster domu kró­lew­skie­go ba­ron Frie­drich von Gise – zo­sta­ło od­de­le­go­wa­nych do pa­ła­cu, by po­świad­czyć na­ro­dzi­ny ksi­ężnicz­ki w ro­dzi­nie Wit­tels­ba­chów. Za­nim to jed­nak na­stąpi­ło, mie­li dość cza­su, by do­kład­nie przyj­rzeć się jed­nej z naj­bar­dziej zna­nych sal mia­sta re­zy­den­cjo­nal­ne­go Mo­na­chium.

Ścia­ny sa­lo­nu pod ma­syw­nym drew­nia­nym ka­se­to­no­wym su­fi­tem zdo­bi­ły czte­ry ogrom­ne, ob­ra­mo­wa­ne z góry i z dołu fry­zem fre­ski mo­na­chij­skie­go ma­la­rza hi­sto­rycz­ne­go Ro­ber­ta von Lan­ge­ra, w ja­snych bar­wach i kla­sy­cy­stycz­nym sty­lu przed­sta­wia­jące mo­ty­wy z mi­to­lo­gii grec­kiej. Nad­na­tu­ral­nej wiel­ko­ści bo­go­wie olim­pij­scy zer­ka­li z dłu­giej ścia­ny wschod­niej na kró­lew­skich urzęd­ni­ków. A trzej dys­tyn­go­wa­ni pa­no­wie roz­po­zna­li po­śród zaj­mu­jących za­szczyt­ne miej­sca par – Zeu­sa i Hery po pra­wej oraz Ha­de­sa i Per­se­fo­ny po le­wej – zna­ko­mi­te­go He­ra­kle­sa w lwiej skó­rze, uwal­nia­jące­go z pod­ziem­ne­go świa­ta wiel­ką Al­ke­stis, go­to­wą pó­jść na śmie­rć za­miast ma­łżon­ka. Na pó­łnoc­nej ścia­nie sali wi­dzie­li, jak Te­ze­usz zwy­ci­ęża Mi­no­tau­ra o gło­wie byka. Ścia­na po­łu­dnio­wa uka­za­ła im ar­ty­stę par excel­len­ce: Or­fe­usza, po­etę i pie­śnia­rza, któ­ry do­wo­dził siły słów i dźwi­ęków, śpie­wem i grą na li­rze do­pro­wa­dza­jąc do łez na­wet ska­ły[4].

Na za­cho­wa­nych fo­to­gra­fiach krze­sła i ławy sali re­cep­cyj­nej są usta­wio­ne tuż pod fre­ska­mi. Nie­za­le­żnie od tego, któ­re krze­se­łka ci trzej pa­no­wie za­jęli – w ob­li­czu mo­nu­men­tal­nych po­sta­ci bo­gów i bo­ha­te­rów po­nad swo­imi gło­wa­mi mu­sie­li wy­da­wać się bar­dzo ma­lut­cy. Oczy­wi­ście tych trzech nie mo­gło jesz­cze przy­pusz­czać, że ksi­ężnicz­kę ro­dzącą się za­le­d­wie kil­ka po­miesz­czeń da­lej za­fa­scy­nu­je w przy­szło­ści in­te­lek­tu­al­ny i mi­to­lo­gicz­ny świat an­tycz­nej Gre­cji, któ­ry ota­czał ich na ścia­nach.

Oczy­wi­ście tego wła­śnie 24 grud­nia jesz­cze nic nie wska­zy­wa­ło, że mały czło­wiek, któ­ry wkrót­ce miał uj­rzeć świa­tło dzien­ne, prze­będzie tak nie­zwy­kłą dro­gę ży­cia. Za­da­nie po­sta­wio­ne przed trze­ma mi­ni­stra­mi wła­śnie w wi­gi­lię Bo­że­go Na­ro­dze­nia w pa­ła­cu ksi­ęcia Mak­sy­mi­lia­na Jó­ze­fa przy Lu­dwig­stra­ße nie było zresz­tą żad­nym nad­zwy­czaj­nym obo­wi­ąz­kiem. Cho­dzi­ło po pro­stu o to, aby uwie­rzy­tel­nić na­ro­dzi­ny ko­lej­ne­go człon­ka domu Wit­tels­ba­chów, co na­le­ża­ło do ich zwy­czaj­nych za­dań urzęd­ni­czych. Dwu­dzie­sto­dzie­wi­ęcio­let­ni pan domu, Mak­sy­mi­lian Jó­zef Wit­tels­bach, ksi­ążę Ba­wa­rii, zo­stał w tych go­dzi­nach po raz czwar­ty oj­cem. Do tej pory do­cze­kał się już dwóch sy­nów i jed­nej cór­ki – z cze­go dru­gi syn zma­rł w pierw­szym roku ży­cia. Te­raz jego żona Lu­dwi­ka po­now­nie cier­pia­ła bóle po­ro­do­we. Wi­gi­lij­ny wie­czór chcia­ła jesz­cze spędzić u mat­ki, lecz za­bro­nił jej tego le­karz. Przy­pusz­czał, że ak­cja po­ro­do­wa za­cznie się wła­śnie tego wie­czo­ru – i jak się oka­za­ło, nie po­my­lił się[5].

Mi­ni­stro­wie cze­ka­li już po­nad go­dzi­nę, za­nim Lu­dwi­ka – czy też Lu­iza, jak w ro­dzin­nym kręgu na­zy­wa­no dwu­dzie­sto­dzie­wi­ęcio­lat­kę – zbli­ży­ła się do ko­ńca swo­je­go czwar­te­go po­ro­du. Po­ród od­by­wał się w jej „bia­łym bu­du­arze”. Emo­cjo­nal­ne­go wspar­cia udzie­la­ły zaś czte­ry ko­bie­ty, będące rów­nież naj­bli­ższy­mi po­wier­ni­ca­mi: mat­ka, owdo­wia­ła kró­lo­wa Ka­ro­li­na Fry­de­ry­ka Ba­de­ńska; była wy­cho­waw­czy­ni, a obec­nie głów­na och­mi­strzy­ni, hra­bi­na Au­gu­sta von Rot­ten­han; o dwa­dzie­ścia lat star­sza przy­rod­nia sio­stra, hra­bi­na Au­gu­sta von Leuch­ten­berg, re­zy­du­jąca w nie­da­le­kim pa­ła­cu Leuch­ten­berg, oraz jej cór­ka Eu­ge­nia, ma­łżon­ka ksi­ęcia – na­stęp­cy tro­nu Ho­hen­zol­lern-He­chin­gen. Obie damy dwo­ru Lu­dwi­ki ocze­ki­wa­ły w go­to­wo­ści w po­ko­jach obok. Ich za­da­niem było usłu­gi­wa­nie krew­nym swo­jej pani, gdy tyl­ko te opusz­czą bu­du­ar ro­dzącej.

Apar­ta­ment Lu­dwi­ki sąsia­do­wał bez­po­śred­nio z po­miesz­cze­nia­mi re­pre­zen­ta­cyj­ny­mi pa­ła­cu, do któ­rych na­le­żał rów­nież wspo­mnia­ny sa­lon z mi­to­lo­gicz­ny­mi fre­ska­mi. Ocze­ku­jący tam mi­ni­stro­wie spo­dzie­wa­li się, że po­ród ra­czej nie po­trwa dłu­go; w prze­ciw­nym ra­zie nikt nie ści­ąga­łby ich już do pa­ła­cu – zwłasz­cza w wi­gi­lię Bo­że­go Na­ro­dze­nia. W przy­pad­kach ta­kich jak ten ni­g­dy nie byli za­wia­da­mia­ni za­raz po po­ja­wie­niu się pierw­szych bó­lów po­ro­do­wych.

Do­kład­nie w go­dzi­nę i trzy­na­ście mi­nut po wkro­cze­niu mi­ni­strów do pa­ła­cu ich ocze­ki­wa­nie do­bie­gło ko­ńca: na świe­cie po­ja­wi­ła się dru­ga cór­ka ksi­ęcia Mak­sy­mi­lia­na i ksi­ężnej Lu­dwi­ki. Te­raz mi­ni­stro­wie zo­sta­li po­pro­sze­ni do bu­du­aru po­ło­żni­cy, gdzie po­ło­żna za­pre­zen­to­wa­ła im no­wo­rod­ka. Przy­mkni­ęto oczy na fakt, że Lu­dwi­ka po tru­dach po­ro­du spo­czy­wa na szez­lon­gu w noc­nej ko­szu­li i szla­fro­ku, a za­rów­no jej ubra­nie, jak i fry­zu­ra nie znaj­du­ją się w sta­nie po­zwa­la­jącym na przyj­mo­wa­nie ob­cych go­ści – abs­tra­hu­jąc od tego, że ko­bie­ta kró­lew­skiej krwi w ogó­le nie po­win­na przyj­mo­wać mężczyzn w swo­im bu­du­arze. Ale w ko­ńcu cho­dzi­ło o to, aby prze­pi­som dwor­skim sta­ło się za­do­ść. A te stwier­dza­ły, że no­wo­ro­dek za­raz po przy­jściu na świat zo­sta­nie za­pre­zen­to­wa­ny wła­ści­wym wy­so­kim urzęd­ni­kom pa­ństwo­wym. W ten spo­sób gwa­ran­to­wa­no, że dziec­ko, w któ­re­go ak­cie uro­dze­nia za­war­te zo­sta­nie, iż jest pra­wym człon­kiem domu Wit­tels­ba­chów, rze­czy­wi­ście zo­sta­ło uro­dzo­ne przez pa­nią domu. Z tego zresz­tą po­wo­du mi­ni­stro­wie mu­sie­li cze­kać w po­bli­żu ro­dzącej. Po­cho­dze­nie dziec­ka i jego przy­na­le­żno­ść do dy­na­stii mu­sia­ły zo­stać po­twier­dzo­ne w oko­licz­no­ściach nie­po­zo­sta­wia­jących miej­sca na wąt­pli­wo­ści. Na szczęście ksi­ężnej oszczędzo­no obec­no­ści ofi­cjal­nych świad­ków pod­czas sa­me­go roz­wi­ąza­nia. Ina­czej niż przy­kła­do­wo na bry­tyj­skim dwo­rze kró­lew­skim, Lu­dwi­ka nie mu­sia­ła od­być in­tym­ne­go aktu na­ro­dzin na oczach mi­ni­strów, chro­nio­na je­dy­nie czy­mś w ro­dza­ju ru­cho­me­go pa­ra­wa­nu, któ­ry co praw­da za­sła­niał dol­ną część cia­ła ro­dzącej, jed­nak na wi­dok ob­cych osób wy­sta­wiał jej tu­łów[6].

Urzędo­we­go aktu po­świad­cze­nia do­ko­na­no szyb­ko. Po uj­rze­niu ose­ska i obo­wi­ąz­ko­wych gra­tu­la­cjach ba­ron Se­ba­stian von Schrenck, Lu­dwig Rit­ter von Wie­sin­ger i ba­ron von Gise opu­ści­li bu­du­ar. Jak za­no­to­wa­li w pro­to­ko­le z na­ro­dzin, w domu Wit­tels­ba­chów punk­tu­al­nie czter­dzie­ści trzy mi­nu­ty po go­dzi­nie dzie­si­ątej wie­czo­rem dnia 24 grud­nia 1837 roku przy­szła na świat ko­lej­na ksi­ężnicz­ka. W ten spo­sób spe­łni­li swój obo­wi­ązek i mo­gli po­spie­szyć do swo­ich ro­dzin.

Nowo na­ro­dzo­nej dziew­czyn­ce nada­no imio­na Elżbie­ta Ama­lia Eu­ge­nia. Imię otrzy­ma­ła po star­szej sio­strze Lu­dwi­ki – Elżbie­cie Lu­dwi­ce Wit­tels­bach, któ­ra trzy lata po na­ro­dzi­nach swo­jej chrze­śni­cy mia­ła zo­stać kró­lo­wą Prus. Dru­gie imię mała ksi­ężnicz­ka otrzy­ma­ła na cze­ść sio­stry bli­źniacz­ki swo­jej chrzest­nej, przy­szłej kró­lo­wej Sak­so­nii. Trze­cie imię – Eu­ge­nia – od­no­si­ło się na­to­miast do ku­zyn­ki, któ­ra to­wa­rzy­szy­ła Lu­dwi­ce w jej bó­lach po­ro­do­wych. Dwa dni po na­ro­dzi­nach ochrzczo­no Elżbie­tę w ko­ście­le pod we­zwa­niem świ­ęte­go Ka­je­ta­na, czy­li ko­ście­le Te­aty­nów w Mo­na­chium.

Mi­nęło za­le­d­wie kil­ka dzie­si­ęcio­le­ci od mo­men­tu, gdy dom Wit­tels­ba­chów, do któ­re­go na­le­ża­ła Elżbie­ta i któ­ry oprócz niej wy­dał tak wie­le in­nych nie­zwy­kłych, a nie­kie­dy eks­cen­trycz­nych oso­bo­wo­ści, otrzy­mał od Na­po­le­ona god­no­ść kró­lew­ską. W nie­spo­koj­nych la­tach po 1804 roku, kie­dy kor­sy­ka­ński do­wód­ca ko­ro­no­wał się na ce­sa­rza Fran­cu­zów, aż do jego upad­ku, któ­ry roz­po­czął się wraz z za­ko­ńczo­ną nie­po­wo­dze­niem in­wa­zją na Ro­sję w 1812 roku, eu­ro­pej­skie pa­ństwa i ich sta­ry po­rządek po­li­tycz­ny ule­gły za­wi­ro­wa­niom. Eu­ro­pej­scy pa­nu­jący, któ­rzy sta­li po stro­nie Na­po­le­ona, mo­gli te­raz po­wi­ęk­szyć swo­je te­ry­to­ria i wpły­wy kosz­tem sąsia­dów – zu­pe­łnie abs­tra­hu­jąc od tego, że uda­ło im się unik­nąć ty­po­we­go losu tych sta­wia­jących opór, któ­rych do­wód­ca i ce­sarz po pro­stu zmió­tł z tro­nów, by usa­dzić na nich człon­ków swo­jej ro­dzi­ny. Dzia­dek Elżbie­ty – Mak­sy­mi­lian I Jó­zef Wit­tels­bach – w tam­tych la­tach wci­ąż elek­tor i ksi­ążę, do­strze­gł szan­sę dla swo­je­go rodu i zo­stał pierw­szym so­jusz­ni­kiem Na­po­le­ona – któ­ry w od­po­wie­dzi na to w 1806 roku uczy­nił go kró­lem znacz­nie po­wi­ęk­szo­nej Ba­wa­rii. Ko­niec epo­ki Na­po­le­ona nie­wie­le lat pó­źniej nie za­szko­dził mło­de­mu kró­le­stwu. Ina­czej niż inni pa­nu­jący, któ­rzy do­szli do wła­dzy wy­łącz­nie dzi­ęki wier­no­ści wo­bec fran­cu­skie­go ce­sa­rza i te­raz ją wła­śnie stra­ci­li, Wit­tels­ba­cho­wie zbyt głębo­ko za­pu­ści­li ko­rze­nie, by stra­cić tron pod­czas re­stau­ra­cji. Nie mó­wi­ąc już o tym, że w ostat­niej chwi­li zmie­ni­li sta­no­wi­sko i dzi­ęki temu nie do­tknął ich nowy po­dział te­re­nów, na któ­rych pa­no­wa­li.

Wit­tels­ba­cho­wie – je­den z naj­star­szych nie­miec­kich ro­dów szla­chec­kich – pa­no­wa­li w Ba­wa­rii już od stu­le­ci. Byli pa­la­ty­na­mi, ksi­ążęta­mi i ksi­ążęta­mi elek­to­ra­mi, a więc za­wsze znaj­do­wa­li się wśród sied­miu ksi­ążąt, któ­rzy mie­li pra­wo wy­bie­rać wład­cę Świ­ęte­go Ce­sar­stwa Rzym­skie­go. Na­po­le­on Bo­na­par­te za­słu­gi­wał tyl­ko na wzmian­kę w hi­sto­rii tej dy­na­stii. Tak czy ina­czej, nowa god­no­ść kró­lew­ska z jego ła­ski ozna­cza­ła pod­wy­ższe­nie ran­gi, a nowy król Mak­sy­mi­lian I Jó­zef wy­ci­ągnął z tego to, co naj­lep­sze dla swo­je­go rodu i dla pa­ństwa. Dzia­dek Elżbie­ty wy­wró­cił wszyst­ko do góry no­ga­mi. Prze­pro­wa­dził re­for­mę ad­mi­ni­stra­cji pa­ństwo­wej i oprócz no­wej kon­sty­tu­cji i de­cy­du­jące­go cia­ła urzęd­ni­cze­go, oprócz pra­wa do swo­bod­ne­go wy­ra­ża­nia zda­nia i wol­no­ści re­li­gij­nej wpro­wa­dził rów­nież po­wszech­ny obo­wi­ązek szkol­ny. Rów­no­ść wszyst­kich oby­wa­te­li wo­bec pra­wa, za­gwa­ran­to­wa­na w kon­sty­tu­cji, była jed­nym ze środ­ków, za po­mo­cą któ­rych pa­nu­jący osła­bił wła­dzę ba­war­skiej szlach­ty. Znió­sł rów­nież przy­słu­gu­jącą jej wol­no­ść po­dat­ko­wą, po­dob­nie jak ma­jący się do­sko­na­le jesz­cze sys­tem pod­da­ństwa. Za cza­sów Mak­sy­mi­lia­na I Jó­ze­fa Ba­wa­ria sta­ła się pa­ństwem no­wo­cze­snym. Był on po­nad­to pierw­szym spo­śród naj­do­stoj­niej­szych kró­lów ba­war­skich, któ­rzy osi­ągnęli taką po­pu­lar­no­ść, o ja­kiej pa­nu­jący z in­nych dy­na­stii mo­gli tyl­ko po­ma­rzyć. W ten spo­sób Wit­tels­ba­cho­wie mo­gli wła­dać Ba­wa­rią aż do ko­ńca pierw­szej woj­ny świa­to­wej, któ­ra od­trąbi­ła ko­niec mo­nar­chicz­nej Eu­ro­py.

Mat­ka Elżbie­ty, ksi­ężna Lu­dwi­ka Wil­hel­mi­na, była przed­ostat­nią cór­ką Mak­sy­mi­lia­na I Jó­ze­fa. Po­cho­dzi­ła z dru­gie­go ma­łże­ństwa mo­nar­chy z ksi­ężnicz­ką Ka­ro­li­ną Fry­de­ry­ką Ba­de­ńską. Z ma­łże­ństwa tego uro­dzi­ło się ośmio­ro dzie­ci: sze­ść dziew­czy­nek i dwóch chłop­ców, z cze­go pierw­szy przy­sze­dł na świat mar­twy, a dru­gi zma­rł we wcze­snych la­tach dzie­ci­ństwa. Lu­dwi­ka i jej sio­stry mia­ły po­nad­to pi­ęcio­ro przy­rod­nie­go ro­dze­ństwa z pierw­sze­go ma­łże­ństwa ich ojca z cór­ką land­gra­fa He­sji-Darm­stadt. Na­le­żał do nich rów­nież przy­rod­ni brat Lu­dwi­ki – Lu­dwik, pó­źniej­szy król Ba­wa­rii. W 1837 roku, kie­dy to na Boże Na­ro­dze­nie Elżbie­ta po­ja­wi­ła się na świe­cie, jako Lu­dwik I już trzy­na­sty rok de­cy­do­wał o lo­sach mo­nar­chii.

Dzie­ci­ństwo i wcze­sna mło­do­ść uro­dzo­nej w 1808 roku Lu­dwi­ki ró­żni­ły się – w naj­lep­szym zna­cze­niu tego sło­wa – od ty­po­we­go dzie­ci­ństwa mło­dych ksi­ężni­czek na dwo­rach nie­miec­kich. Jak­kol­wiek uży­cie po­jęcia szczęśli­we­go ży­cia ro­dzin­ne­go w kon­te­kście ów­cze­sne­go dwo­ru ksi­ążęce­go wy­da­je się trud­ne, to dzie­ci­ństwo Lu­dwi­ki na wskroś od­po­wia­da­ło wspó­łcze­snym wy­obra­że­niom o szczęśli­wym dzie­ci­ństwie. Za­cho­wa­ne i prze­ana­li­zo­wa­ne li­sty jej ro­dzi­ny wska­zu­ją na bli­skie i ser­decz­ne kon­tak­ty po­mi­ędzy jej człon­ka­mi. Za­wzi­ęcie uska­rża­no się w nich na roz­dzie­la­nie ro­dzi­ców i dzie­ci wy­ni­ka­jące z re­pre­zen­ta­cyj­nych obo­wi­ąz­ków pary kró­lew­skiej; ta­kże opi­sy co­dzien­nych sy­tu­acji na­kre­śla­ją ob­raz wład­ców, któ­rzy obok spe­łnia­nia swo­ich za­dań po­tra­fi­li stwo­rzyć na dwo­rze pew­ną prze­strzeń dla ro­dzi­ny. Jako mo­nar­cha w okre­sie wscho­dzące­go bie­der­me­ie­ru, epo­ki sku­pie­nia na nie­wiel­kiej prze­strze­ni ro­dzin­nej (i wraz z tym na jej sty­li­za­cji), Mak­sy­mi­lian spe­łniał się, przy ca­łej swo­jej god­no­ści kró­lew­skiej, w roli wier­ne­go i tro­skli­we­go ojca, gło­wy ro­dzi­ny. Sze­ść có­rek bar­dzo go ko­cha­ło. Rów­nież ich mat­ka, kró­lo­wa Ka­ro­li­na, pie­lęgno­wa­ła bli­ską re­la­cję z dziew­czyn­ka­mi, a wza­jem­ne sto­sun­ki ksi­ężni­czek na­zna­czo­ne były za­ufa­niem i uwa­gą. Aż do ko­ńca swo­ich dni pięć sióstr, któ­re osi­ągnęły wiek do­ro­sły – szó­sta i naj­młod­sza zma­rła jesz­cze jako dziec­ko – oraz ich dwie przy­rod­nie sio­stry z pierw­sze­go zwi­ąz­ku ojca utrzy­my­wa­ły ze sobą bli­skie re­la­cje. Na­wet w pó­źniej­szych la­tach, kie­dy w wy­ni­ku za­mążpó­jścia roz­je­cha­ły się na wszyst­kie stro­ny Eu­ro­py – do Ber­li­na, Dre­zna, Sal­zbur­ga i Wied­nia – wci­ąż pod­trzy­my­wa­ły tę sil­ną ro­dzin­ną sieć, któ­ra umo­żli­wi­ła wów­czas bar­dzo uda­ne pro­jek­ty ma­łże­ńskie.

To rów­nież może ucho­dzić za znak, że ro­dzi­com Lu­dwi­ki na­praw­dę po­wio­dło się zna­le­zie­nie dla sie­bie i swo­ich dzie­ci za­do­wa­la­jącej rów­no­wa­gi po­mi­ędzy obo­wi­ąz­ka­mi re­pre­zen­ta­cyj­ny­mi a spe­łnio­nym ży­ciem ro­dzin­nym. Ale na­wet przy ca­łej mi­ło­ści i spe­łnie­niu, ja­kie ozna­cza­ły ta­kie bli­skie, nie­ma­lże miesz­cza­ńskie re­la­cje z cór­ka­mi, para kró­lew­ska – jak wy­ni­ka z istot­nych źró­deł pi­sa­nych – ci­ągle po­zo­sta­wa­ła świa­do­ma obo­wi­ąz­ków, ja­kie po­ci­ąga za sobą po­zy­cja pierw­szej ro­dzi­ny w pa­ństwie, i mu­sia­ła przy­go­to­wać małe ksi­ężnicz­ki do przy­szłe­go ży­cia dwor­skie­go. Po­dob­nie jak jej sio­stry, Lu­dwi­ka od naj­młod­szych lat była przy­zwy­cza­ja­na do uro­czy­sto­ści dwor­skich. Już jako czte­ro­lat­ka mu­sia­ła brać udział w wy­jściach do te­atru. Jej wy­cho­waw­czy­niom ko­mu­ni­ko­wa­no, by uczy­ły małą dziew­czyn­kę, jak z gra­cją prze­trwać zmęcze­nie czy nudę. W wie­ku trzy­na­stu lat Lu­dwi­ka za­częła po­ja­wiać się na ba­lach dwor­skich. Wci­ąż nie było jej jed­nak wol­no – jako pod­lot­ko­wi – ta­ńczyć, po­nie­waż to do­pro­wa­dzi­ło­by do zbyt­niej bli­sko­ści z mężczy­zna­mi. Za­le­ca­ne wi­zy­ty na ba­lach po­cząt­ko­wo słu­ży­ły tyl­ko jed­ne­mu ce­lo­wi: mia­ła przy­zwy­cza­jać się do wie­lo­go­dzin­ne­go wy­trzy­my­wa­nia wy­da­rzeń to­wa­rzy­skich, nie da­jąc przy tym upu­stu swo­je­mu zmęcze­niu czy po­czu­ciu prze­sy­tu.

W dzie­ci­ństwie i mło­do­ści Lu­dwi­kę ota­cza­ło wiel­kie bo­gac­two ma­te­rial­ne. Rów­nież styl ży­cia jej ro­dzi­ny ca­łko­wi­cie od­po­wia­dał – przy wszyst­kich po­do­bie­ństwach do miesz­cza­ńsko-bie­der­me­ie­row­skie­go ide­ału – zwy­cza­jom dwo­ru kró­lew­skie­go, z pe­łny­mi prze­py­chu re­zy­den­cja­mi i sto­sow­nym luk­su­sem. Ro­dzi­na spędza­ła zimę w re­zy­den­cji mo­na­chij­skiej, gdzie od daw­na miesz­ka­li i skąd spra­wo­wa­li rządy ksi­ążęta ba­war­scy, lato na­to­miast w cza­row­nym pa­ła­cu w Nym­phen­bur­gu, za mu­ra­mi mia­sta. W 1816 roku król Mak­sy­mi­lian uzy­skał po­nad­to oso­bi­stą po­sia­dło­ść, któ­ra mia­ła stać się pry­wat­nym azy­lem ro­dzi­ny: daw­ny klasz­tor be­ne­dyk­ty­ński Te­gern­see, ma­low­ni­czo po­ło­żo­ny w ba­war­skich Al­pach, na wschod­nim brze­gu je­zio­ra o tej sa­mej na­zwie. Tu­taj, w tym prze­bu­do­wa­nym na pry­wat­ną re­zy­den­cję klasz­to­rze, ro­dzi­na mo­gła za­znać spo­ko­ju, to tu od­by­wa­ły się wiel­kie spo­tka­nia i świ­ęta ro­dzin­ne, i to rów­nież do tego miej­sca au­striac­ka ce­sa­rzo­wa od­by­wa­ła pó­źniej pierw­sze pod­ró­że ze swo­ją ro­dzi­ną[7].

W tym sa­mym cza­sie nie­da­le­ko od Lu­dwi­ki, jak­kol­wiek pod względem emo­cjo­nal­nym były to lata świetl­ne od jej szczęścia ro­dzin­ne­go, w zgo­ła od­mien­nych wa­run­kach do­ra­stał chło­piec tyl­ko o trzy mie­si­ące młod­szy od niej. Na­zy­wał się Mak­sy­mi­lian i był krew­nym ro­dzi­ny, a mia­no­wi­cie sy­nem pary ksi­ążąt – Piu­sa i Ama­lii – ze sta­ro­ba­war­skiej li­nii Wit­tels­ba­chów Pfalz-Zwe­ibrüc­ken-Bir­ken­feld-Geln­hau­sen. Oj­ciec Lu­dwi­ki miał go oto­czyć szcze­gól­ną opie­ką. Ist­nia­ło ku temu kil­ka po­wo­dów: Mak­sy­mi­lian był je­dy­nym dziec­kiem w tej bocz­nej li­nii Wit­tels­ba­chów, a oko­licz­no­ści ro­dzin­ne, w któ­rych przy­szło mu do­ra­stać, były nie­zwy­kle trud­ne. Oprócz tego człon­ko­wie tej nie­gdyś wpły­wo­wej i świet­nie sko­li­ga­co­nej bocz­nej li­nii w prze­szło­ści wci­ąż wy­stępo­wa­li prze­ciw­ko su­pre­ma­cji dy­na­stycz­nej li­nii głów­nej, z któ­rej po­cho­dził Mak­sy­mi­lian I Jó­zef – i do­pie­ro nie­daw­no po­rzu­ci­li na­dzie­ję na su­we­ren­ne pa­no­wa­nie na te­re­nie Ba­wa­rii. Wy­da­wa­ło się za­tem lo­gicz­ne, że król chciał swo­ich krew­nych Wit­tels­ba­chów moc­niej chwy­cić za uzdę, w ten spo­sób obej­mu­jąc nad nimi pew­ną kon­tro­lę. Po­nad­to po­cho­dzący z tej ro­dzi­ny chło­piec, o któ­re­go do­bro tu­taj cho­dzi­ło, nie tyl­ko otrzy­mał zna­czące imię – lecz ta­kże pew­ne­go dnia miał zo­stać wy­łącz­nym dzie­dzi­cem jed­nej z naj­bar­dziej zna­czących for­tun w kra­ju. Dla­te­go mo­nar­cha mu­siał do­ko­nać in­ge­ren­cji w ży­cie ma­łe­go Mak­sa i w ten spo­sób bli­żej zwi­ązać sta­rą bo­ga­tą bocz­ną li­nię Wit­tels­ba­chów z li­nią kró­lew­ską. Part­ne­rem kró­la w roz­mo­wach w spra­wie opie­ki zo­stał jego szwa­gier Wil­helm, ksi­ążę Ba­wa­rii. Był on nie tyl­ko gło­wą wspo­mnia­nej li­nii bocz­nej, ale rów­nież jako dzia­dek po­sta­cią do­mi­nu­jącą w ży­ciu chłop­ca. Jego ro­dzi­ce, Pius Au­gust Wit­tels­bach, ksi­ążę Ba­wa­rii, i jego ma­łżon­ka Ama­lia Lu­iza ani nie mie­li wpły­wu na wy­cho­wa­nie syna, ani też nie byli w sta­nie w ja­ki­kol­wiek spo­sób sprze­ci­wić się w tym za­kre­sie jego dziad­ko­wi.

Ksi­ążę Pius za­słu­żył na ró­żno­ra­kie oce­ny swo­ich wspó­łcze­snych – bar­dziej wy­ro­zu­mia­łe ze stro­ny Ba­war­czy­ków, mniej ła­god­ne z za­gra­ni­cy. Na ogół w naj­lep­szym ra­zie przed­sta­wia­no go jako ko­goś spe­cy­ficz­ne­go, po­zba­wio­ne­go umia­ru i – ta­kże w pó­źniej­szych bio­gra­fiach wnucz­ki, Elżbie­ty – dzi­wa­ka ca­łko­wi­cie stro­ni­ące­go od ży­cia to­wa­rzy­skie­go. Znacz­nie gor­sze wra­że­nie oj­ciec Mak­sa zro­bił na pru­skim po­śle w Ba­wa­rii – Fry­de­ry­ku Wil­hel­mie Chri­stia­nie von Za­stro­wie. W oczach Za­stro­wa Pius był zde­mo­ra­li­zo­wa­nym cho­le­ry­kiem, któ­ry bez­pod­staw­nie pro­wo­ko­wał bój­ki, by „znęcać się do cna nad swo­imi prze­ciw­ni­ka­mi i po­twor­nie ich ra­nić” – w zwi­ąz­ku z czym kil­ka razy wy­lądo­wał w wi­ęzie­niu[8]. Dys­po­nu­je­my tyl­ko jed­nym je­dy­nym, iro­nicz­nym, zda­niem, ja­kie wy­po­wie­dział dzia­dek Mak­sa o swo­im synu Piu­sie: „Ko­cha­na isto­ta je jak ka­ni­bal i tra­wi jak struś” (ku­rio­zal­ne pod­su­mo­wa­nie mo­żli­wo­ści wła­snej po­cie­chy przy­rów­na­nej do stru­sia afry­ka­ńskie­go, któ­ry dla po­pra­wy nie­zwy­kłych mo­żli­wo­ści tra­wien­nych swój wiel­ki umi­ęśnio­ny żo­łądek wy­pe­łnia ka­mie­nia­mi, pia­skiem i czym się tyl­ko da); zda­nie to przez dzie­si­ęcio­le­cia po­wta­rza­no w domu ksi­ążęcym jako aneg­do­tę[9]. Ko­niec ko­ńców oj­ciec Mak­sa tra­fił pod nad­zór ro­dzi­ny. W ten spo­sób dzia­dek i ne­stor rodu, ksi­ążę Wil­helm, prze­jął ku­ra­te­lę nad wnu­kiem – w tym przy­pad­ku do­słow­nie, po­nie­waż z re­gu­ły tak czy ina­czej gło­wa domu szla­chec­kie­go po­dej­mo­wa­ła osta­tecz­ne de­cy­zje w spra­wie wy­kszta­łce­nia i miej­sca po­by­tu człon­ków ro­dzi­ny.

Dla ma­łe­go Mak­sa ta trud­na sy­tu­acja ro­dzin­na ozna­cza­ła nie tyl­ko ko­niecz­no­ść ra­dze­nia so­bie od naj­młod­szych lat z ob­ci­ąża­jący­mi oko­licz­no­ścia­mi, ale rów­nież z częsty­mi zmia­na­mi w gro­nie bli­skich osób. Jako sze­ścio­la­tek Maks zo­stał prze­ka­za­ny przez swo­je­go su­ro­we­go dziad­ka, któ­re­go miał się bać jesz­cze jako do­ro­sły, pod opie­kę at­ta­ché, któ­re­go styl wy­cho­waw­czy na­wet jak na tam­te cza­sy był bez­dusz­ny i dra­ko­ński. Ma­jąc dzie­wi­ęć lat, chło­piec tra­fił do in­ter­na­tu, czy­li do pro­wa­dzo­ne­go przez du­chow­ne­go świec­kie­go i pe­da­go­ga Be­ne­dik­ta von Hol­lan­da in­sty­tu­tu o na­zwie Köni­gli­ches In­sti­tut für Stu­die­ren­de w Mo­na­chium. W te­jże pla­ców­ce wy­cho­waw­czej, do któ­rej już samo uczęsz­cza­nie było czy­mś nie­zwy­kłym dla mło­de­go ary­sto­kra­ty za­zwy­czaj ma­jące­go gu­wer­ne­ra w domu, Maks prze­żył rzad­kie dla ta­kich jak on chłop­ców do­świad­cze­nie: wy­cho­wan­ko­wie in­sty­tu­tu byli trak­to­wa­ni rów­no, po­cho­dze­nie czy stan spo­łecz­ny nie od­gry­wa­ły naj­mniej­szej roli. Je­dy­nym przy­wi­le­jem, jaki przy­słu­gi­wał mło­de­mu Wit­tels­ba­cho­wi, była osob­na sy­pial­nia.

O la­tach spędzo­nych w in­ter­na­cie, w któ­rym nie tyl­ko pod­da­no go kla­sycz­ne­mu ka­no­no­wi na­ucza­nia, ale rów­nież roz­bu­dzo­no jego mi­ło­ść do sztu­ki i mu­zy­ki, Maks za­cho­wał przez całe ży­cie naj­lep­sze wspo­mnie­nia. Czas w pla­ców­ce do­bie­gł ko­ńca wraz z jego pi­ęt­na­sty­mi uro­dzi­na­mi. Te­raz na za­rządze­nie swo­je­go kró­lew­skie­go stry­ja-dziad­ka mu­siał opu­ścić in­sty­tut. Uwa­ża­no bo­wiem za istot­niej­sze, aby chło­pak zo­stał wpro­wa­dzo­ny „w ży­cie” przez och­mi­strza. Był to mężczy­zna, któ­re­go Be­ne­dikt von Hol­land nie­przy­pad­ko­wo uwa­żał za im­per­ty­nen­ta i in­try­gan­ta. Jego za­da­niem było przy­bli­że­nie mło­dzia­no­wi zmy­sło­wych ra­do­ści i roz­ry­wek, do któ­rych pra­wo ów­cze­sne spo­łe­cze­ństwo szla­chec­kie, obśmie­wa­jąc znacz­ną część miesz­cza­ńskich wy­obra­żeń o mo­ral­no­ści, przy­zna­wa­ło swo­im męskim człon­kom (a za­tem coś w sty­lu „szko­ły do­lce vita”). Z dzi­siej­sze­go punk­tu wi­dze­nia wy­da­je się dzi­wacz­ne, że po la­tach na­uki i kszta­łce­nia mło­dzi ary­sto­kra­ci zo­sta­wa­li przede wszyst­kim sa­lo­now­ca­mi, któ­rym wpraw­dzie ofe­ro­wa­no cały wa­chlarz roz­ry­wek, ale nie prze­ka­zy­wa­no żad­nych za­dań, na­praw­dę umo­żli­wia­jących roz­wój ich umie­jęt­no­ści.

W wy­ni­ku ta­kie­go splo­tu zruj­no­wa­nych re­la­cji, naj­ró­żniej­szych me­tod wy­cho­waw­czych i wie­lo­krot­nych zmian opie­ku­nów ukszta­łto­wa­ny zo­stał mężczy­zna, któ­ry nie miał żad­nych po­zy­tyw­nych do­świad­czeń zwi­ąza­nych z ży­ciem ro­dzin­nym. Po la­tach spędzo­nych w in­ter­na­cie Be­ne­dik­ta von Hol­lan­da Maks miał jed­nak pew­ne przy­go­to­wa­nie do ży­cia w spo­łe­cze­ństwie, a mia­no­wi­cie umie­jęt­no­ść po­zba­wio­ne­go uprze­dzeń ob­cho­dze­nia się z lu­dźmi z in­nych warstw. Oprócz tego przez dłu­gi czas przy­zwy­cza­jał się do sty­lu ży­cia, któ­ry był ukie­run­ko­wa­ny głów­nie na fol­go­wa­nie jego oso­bi­stym ży­cze­niom i skłon­no­ściom. Jako ksi­ążę Ba­wa­rii, oso­ba no­sząca wiel­ki ty­tuł i be­ne­fi­cjent wiel­kiej for­tu­ny, ca­łko­wi­cie od­po­wia­dał ste­reo­ty­po­wi by­wal­ca sa­lo­nów, któ­ry nie musi się o nic mar­twić. Był jed­nak rów­nież wy­two­rem oto­cze­nia. Smut­ne do­świad­cze­nia z okre­su dzie­ci­ństwa i bez­u­czu­cio­we – na­wet jak na tam­te cza­sy – trak­to­wa­nie przez opie­ku­nów mia­ło na nie­go wpływ jesz­cze dłu­go. Wzru­sza­ją wspo­mnie­nia Mak­sa, któ­ry już jako do­ro­sły uka­zu­je w lep­szym świe­tle swo­ich wiecz­nie nie­obec­nych – za­rów­no fi­zycz­nie, jak i emo­cjo­nal­nie – ro­dzi­ców. W pa­mi­ęt­ni­ku z pod­ró­ży na Bli­ski Wschód na­pi­sał, że w Ba­zy­li­ce Gro­bu Świ­ęte­go w Je­ro­zo­li­mie wy­da­ło mu się, jak­by „wo­kół nie­go z mi­ło­ścią uno­si­ły się du­chy ro­dzi­ców, któ­rzy za­snęli na wie­ki”[10].

Oczy­wi­ste było, że mło­dy mężczy­zna po­kro­ju Mak­sa, wnuk bra­ta ba­war­skie­go kró­la i przy­szły dzie­dzic bo­ga­tej li­nii bocz­nej Wit­tels­ba­chów, nie mógł na wła­sną rękę wy­bie­rać żony. Tę de­cy­zję pod­jął za nie­go oczy­wi­ście król Mak­sy­mi­lian I Jó­zef, przy czym dzia­dek Mak­sa pil­nie wspo­ma­gał go w tym radą i czy­nem. I tak król za­de­cy­do­wał: mło­dy Mak­sy­mi­lian po­wi­nien w przy­szło­ści po­ślu­bić jego naj­młod­szą cór­kę. W wy­ni­ku tych za­ślu­bin dum­na li­nia bocz­na Wit­tels­ba­chów, któ­rej człon­ko­wie nie­gdyś ży­wi­li na­dzie­je na su­we­ren­ne pa­no­wa­nie w Ba­wa­rii, mia­ła zo­stać sil­niej zwi­ąza­na z li­nią kró­lew­ską. A ogrom­ny ma­jątek tej li­nii miał po pro­stu po­zo­stać w ro­dzi­nie. Przy­naj­mniej – na czym kró­lo­wi bar­dzo za­le­ża­ło – nie otrzy­ma­ła­by do nie­go do­stępu żad­na inna dy­na­stia czy ro­dzi­na ary­sto­kra­tycz­na. Dzia­dek Mak­sa obie­cy­wał so­bie na­to­miast po tym pro­jek­cie pod­nie­sie­nie pre­sti­żu wła­snej li­nii. Po­przez ten ślub Maks i jego po­tom­ko­wie mie­li otrzy­mać ty­tuł „kró­lew­skiej wy­so­ko­ści” i do­stąpić do naj­bli­ższe­go kręgu ro­dzin­ne­go kró­la.

Ale Mak­sy­mi­lia­na Jó­ze­fa Ka­ro­li­na, naj­młod­sza cór­ka kró­la ba­war­skie­go, któ­ra zgod­nie z ży­cze­niem obu pa­triar­chów rodu mia­ła zo­stać przy­szłą na­rze­czo­ną Mak­sa, w 1821 roku zma­rła na sku­tek prze­zi­ębie­nia, nie uko­ńczyw­szy na­wet dwu­na­stu lat. W ta­kiej sy­tu­acji na­le­ża­ło wy­zna­czyć na na­rze­czo­ną ko­lej­ną kró­lew­ską cór­kę, któ­rą była ksi­ężnicz­ka Lu­dwi­ka. Już po tym, że po śmier­ci sio­stry Lu­dwi­ka mia­ła wy­pe­łnić po­wsta­łą w ten spo­sób lukę, mo­żna się do­my­ślić, że ten pro­jekt za­ślu­bin w ro­dzi­nie Wit­tels­ba­chów miał dla ba­war­skiej ro­dzi­ny kró­lew­skiej istot­ne zna­cze­nie dy­na­stycz­ne. Pó­źniej­sze przy­pusz­cze­nia, ja­ko­by mat­ce Elżbie­ty nie tra­fi­ła się do­bra par­tia, po­nie­waż jako kró­lew­ska cór­ka po­ślu­bi­ła mężczy­znę, któ­ry no­sił ty­tuł „tyl­ko ksi­ęcia Ba­wa­rii”, na­le­ży po­strze­gać jako ste­reo­typ. Bo wła­śnie to, że do pro­jek­tu ślub­ne­go wy­pchni­ęta zo­sta­ła ko­lej­na cór­ka kró­lew­ska, wy­ra­źnie wska­zu­je, jak istot­ne dla ba­war­skie­go domu kró­lew­skie­go były ko­li­ga­cje z bo­ga­tą li­nią bocz­ną Wit­tels­ba­chów. Lu­dwi­ka po­przez te za­ślu­bi­ny nie uzy­ska­ła wpraw­dzie po­zy­cji u boku rządzące­go mo­nar­chy, ale dla jej dy­na­stii – a w ro­dzi­nie pa­nu­jącej na po­cząt­ku dzie­wi­ęt­na­ste­go wie­ku tyl­ko ten punkt wi­dze­nia się li­czył – za­war­cie zwi­ąz­ku ma­łże­ńskie­go z Mak­sem było dy­na­stycz­ną ko­niecz­no­ścią, któ­ra wzmoc­ni­ła dom Wit­tels­ba­chów.

W mo­men­cie śmier­ci młod­szej sio­stry Lu­dwi­ka mia­ła trzy­na­ście lat. Da­le­ki ku­zyn, któ­re­go za kil­ka lat mia­ła po­ślu­bić, był jej bar­dzo do­brze zna­ny od wcze­sne­go dzie­ci­ństwa. Jej oj­ciec nie tyl­ko spra­wo­wał bo­wiem głów­ny nad­zór nad wy­cho­wa­niem Mak­sa, ale rów­nież umo­żli­wiał chłop­cu – któ­re­go bar­dzo lu­bił i któ­re­mu jako je­dy­ny bli­ski krew­ny ostał się już tyl­ko dzia­dek – częste kon­tak­ty ro­dzin­ne ze swo­imi cór­ka­mi. Lu­dwi­ka i Maks wi­dy­wa­li się więc re­gu­lar­nie jako dzie­ci i pi­sa­li do sie­bie krót­kie li­ści­ki, w któ­rych re­la­cjo­no­wa­li so­bie emo­cjo­nu­jące wy­da­rze­nia i sy­tu­acje ze swo­jej dzie­ci­ęcej co­dzien­no­ści.

Dzi­siaj nie je­ste­śmy już w sta­nie usta­lić, czy Lu­dwi­ka i Maks z okre­su mi­ędzy dzie­si­ątym a dwu­na­stym ro­kiem ży­cia – z któ­re­go za­cho­wa­ło się szcze­gól­nie dużo li­stów – po­tra­fi­li wy­obra­zić so­bie wspól­ną przy­szło­ść. Za­cho­wy­wa­li się w ka­żdym ra­zie jak wszy­scy mło­dzi swo­ich cza­sów i po­zy­cji: nie pod­wa­ża­li de­cy­zji ro­dzi­ców i opie­ku­nów w kwe­stii tego, kogo po­ślu­bić, po­nie­waż mu­sie­li oka­zy­wać po­słu­sze­ństwo. Trud­no so­bie wy­obra­zić bunt i prze­ko­rę wo­bec ro­dzi­ców w ob­li­czu tego, że mat­ki, a przede wszyst­kim oj­co­wie – na do­da­tek wład­cy i mężo­wie sta­nu – sta­no­wi­li wów­czas nie­za­prze­czal­ne au­to­ry­te­ty. Ża­den pro­test Lu­dwi­ki prze­ciw­ko przy­go­to­wy­wa­ne­mu za­mążpó­jściu nie mó­głby spo­wo­do­wać zmia­ny pla­nów. Nie­wy­obra­żal­ne było rów­nież, aby dziew­czy­na w tam­tych cza­sach od­wa­ży­ła się wal­czyć o pra­wo do wy­bo­ru na­rze­czo­ne­go. Nie mniej­szą nie­do­rzecz­no­ścią by­ło­by, gdy­by Maks prze­ciw­sta­wił się ocze­ki­wa­niom swo­je­go stry­ja i kró­la. Tym­cza­sem ser­ca – za­rów­no jego, jak i Lu­dwi­ki – biły moc­niej dla zu­pe­łnie in­nych osób. Jed­na z wnu­czek oboj­ga na­pi­sa­ła pó­źniej, że Maks był za­ko­cha­ny w miesz­cza­ńskiej cór­ce do­wód­cy pu­łku, pod­czas gdy Lu­dwi­ka – któ­ra tym­cza­sem wy­ro­sła na nie­zwy­kle pi­ęk­ną mło­dą ko­bie­tę – pod­czas po­by­tu w Wied­niu za­pa­ła­ła mi­ło­ścią do bez­pa­ństwow­ca, por­tu­gal­skie­go na­stęp­cy tro­nu – Mi­cha­ła I Uzur­pa­to­ra. Obo­je jed­nak byli dla swo­ich ro­dzin nie do za­ak­cep­to­wa­nia. Dla ksi­ęcia po­kro­ju Mak­sa cór­ka czło­wie­ka po­zo­sta­jące­go na żo­łdzie kró­la jako głów­ne­go przy­wód­cy woj­sko­we­go w żad­nym wy­pad­ku nie wcho­dzi­ła w ra­chu­bę jako kan­dy­dat­ka na żonę. A co się ty­czy Lu­dwi­ki, to jej hi­sto­ria mi­ło­sna wca­le nie była tak ro­man­tycz­na, jak często po­wta­rza­no. Mi­cha­ło­wi w za­sa­dzie nie od­mó­wio­no by jej ręki, ale on sam chciał za­cho­wać mo­żli­wo­ść po­ślu­bie­nia swo­jej bra­ta­ni­cy – pierw­szej na­stęp­czy­ni tro­nu i pó­źniej­szej kró­lo­wej Por­tu­ga­lii Ma­rii II – w mo­men­cie, kie­dy tyl­ko osi­ągnie ona pe­łno­let­nio­ść. Na­wet je­śli Lu­dwi­ka mu się po­do­ba­ła, pew­ne jest jed­no: w chwi­li gdy była go­to­wa do za­mążpó­jścia, z przy­czyn po­li­tycz­nych ma­łże­ństwo było nie­mo­żli­we. Abs­tra­hu­jąc od tego, król Mak­sy­mi­lian I nie zy­ska­łby zbyt wie­le na ba­war­sko-por­tu­gal­skim ma­ria­żu. Chciał wy­da­wać swo­je cór­ki za mąż tyl­ko w kra­jach nie­miec­ko­języcz­nych[11].

Nie­za­le­żnie od tego, co czu­li Lu­dwi­ka i Maks lub cze­go so­bie ży­czy­li, de­cy­zja nie na­le­ża­ła do nich. Mo­żna było na taki stan rze­czy na­rze­kać, ale pró­bo­wa­no się po­ro­zu­mieć. A py­ta­nie, czy dwie po­łączo­ne węzłem ma­łże­ńskim bez swo­je­go udzia­łu oso­by będą ze sobą szczęśli­we, mia­ło – je­śli w ogó­le je sta­wia­no – nie­wiel­ką war­to­ść. Nikt nie sfor­mu­ło­wał do­bit­niej niż dzia­dek Mak­sa, co w kró­lew­skich kręgach my­śla­no o wa­run­kach do­ty­czących ma­łże­ństwa. Spy­ta­ny, co sądzi o tym, że jego wnuk i jego wy­bran­ka się nie ko­cha­ją, po­wie­dział: „To kom­plet­nie bez zna­cze­nia. Na­uczą się sie­bie ko­chać”[12], jed­no­znacz­nie przed­sta­wia­jąc w ten spo­sób po­glądy pa­nu­jące w jego cza­sach.

Tak więc 9 wrze­śnia 1828 roku w zam­ku Te­gern­see na­stąpi­ły za­ślu­bi­ny. W miej­sce zma­rłe­go w 1825 roku ojca Lu­dwi­ki rządy spra­wo­wał już jej przy­rod­ni brat, król Lu­dwik I. Jako nowa gło­wa domu Wit­tels­ba­chów rów­nież on po­pie­rał ten pro­jekt ma­łże­ństwa. W ten spo­sób ksi­ężnicz­ka Lu­dwi­ka Wil­hel­mi­na Wit­tels­bach, naj­młod­sza ży­jąca cór­ka pierw­sze­go kró­la Ba­wa­rii Mak­sy­mi­lia­na, oraz ksi­ążę Maks, przy­szła gło­wa bocz­nej li­nii Wit­tels­ba­chów, zo­sta­li parą ksi­ążęcą Ba­wa­rii, mężem i żoną. Za­ślu­bi­ny świ­ęto­wa­no hucz­nie, z pom­pą, prze­py­chem i w obec­no­ści naj­zna­mie­nit­szych go­ści. Kon­trakt, któ­re­go wszel­kie wa­run­ki usta­lo­no już wie­le lat przed za­war­ciem ma­łże­ństwa, nie po­zo­sta­wiał wąt­pli­wo­ści w kwe­stii tego, kto zaj­mu­je wy­ższą po­zy­cję. Lu­dwi­ce ro­dzi­na kró­lew­ska za­strze­gła pra­wo jed­no­stron­ne­go ko­rzyst­ne­go roz­wi­ąza­nia umo­wy o za­war­ciu ma­łże­ństwa w ka­żdej chwi­li.

Wpraw­dzie ran­gą Lu­dwi­ka prze­wy­ższa­ła swo­je­go świe­żo po­ślu­bio­ne­go ma­łżon­ka, ale gdy cho­dzi o wiel­ko­ść ma­jąt­ku, był on znacz­nie wy­żej no­to­wa­ny niż cała jej ro­dzi­na. Bocz­na ksi­ążęca li­nia Wit­tels­ba­chów była wów­czas o wie­le bo­gat­sza niż głów­na li­nia kró­lew­ska, co ozna­cza­ło, że – mó­wi­ąc do­sad­nie – to ksi­ążę Maks, a nie Lu­dwik I, dys­po­no­wał kró­lew­ski­mi środ­ka­mi fi­nan­so­wy­mi. Tyl­ko z kasy pa­ństwo­wej otrzy­my­wał on rocz­ne apa­na­że w wy­so­ko­ści 225 000 gul­de­nów, czy­li nie­wy­obra­żal­nie wy­so­ką wów­czas sumę. Przy­czy­ną tak wy­so­kich wy­płat dla człon­ka nie­spra­wu­jącej rządów li­nii Wit­tels­ba­chów była umo­wa, któ­rą kie­dyś, po swo­jej ko­ro­na­cji, oj­ciec Lu­dwi­ki za­wa­rł z dziad­kiem Mak­sa ksi­ęciem Wil­hel­mem. W umo­wie tej wy­zna­czo­no apa­na­że przy­zna­wa­ne dy­na­stii przez Ba­wa­rię i mniej wi­ęcej po rów­no po­dzie­lo­no je po­mi­ędzy nową li­nię kró­lew­ską i li­nię ksi­ążęcą. Tak hoj­ne upo­sa­ża­nie nie­spra­wu­jącej wła­dzy ga­łęzi Wit­tels­ba­chów przez no­we­go mo­nar­chę na­le­ży uza­sad­nić ta­kże tym, że nowe kró­le­stwo Ba­wa­rii w trak­cie zmian te­ry­to­rial­nych w okre­sie na­po­le­ońskim za­anek­to­wa­ło nie­któ­re po­sia­dło­ści li­nii bocz­nej. Same rocz­ne apa­na­że od pa­ństwa, któ­re przy­słu­gi­wa­ły li­nii bocz­nej Wit­tels­ba­chów, do­pro­wa­dzi­ły z bie­giem cza­su do nie­mo­żli­wej wręcz do prze­wi­dze­nia w mo­men­cie za­war­cia umo­wy kon­cen­tra­cji ma­jąt­ku. Po­nie­waż po­tom­ków męskich w li­nii kró­lew­skiej przy­by­wa­ło, pod­czas gdy ksi­ążęca li­nia bocz­na w ci­ągu wie­lu po­ko­leń mia­ła często tyl­ko jed­ne­go męskie­go przed­sta­wi­cie­la, do­szło do pa­ra­dok­sal­nej sy­tu­acji, że ka­żdy ko­lej­ny dzie­dzic ksi­ążąt Wit­tels­ba­chów gro­ma­dził co­raz wi­ęcej i wi­ęcej pie­ni­ędzy – pod­czas gdy w li­nii kró­lew­skiej apa­na­że pa­ństwo­we wci­ąż mu­sia­ły być dzie­lo­ne po­śród wie­lu po­tom­ków. Ko­niec ko­ńców ksi­ążę Maks miał do dys­po­zy­cji wi­ęcej środ­ków niż wła­da­jący mo­nar­cha[13]. A ma­jątek ten po­wi­ęk­szał jesz­cze bo­ga­ty spa­dek, któ­ry Maks otrzy­mał po śmier­ci po­cho­dzącej z Fran­cji mat­ki. Ksi­ężna Ama­lia Lu­iza Aren­berg była wła­ści­ciel­ką tam­tej­szych roz­le­głych po­sia­dło­ści oraz pa­ła­cu w naj­lep­szej dziel­ni­cy Pa­ry­ża, któ­ry wnio­sła jako po­sag do ma­łże­ństwa z oj­cem Mak­sa.

Ma­jątek ten znacz­nie prze­kra­czał po­sag Lu­dwi­ki. Nie ozna­cza­ło to jed­nak, że nie była ona bo­ga­tą na­rze­czo­ną. Rów­nież ona dys­po­no­wa­ła znacz­ny­mi środ­ka­mi fi­nan­so­wy­mi. Gdy mia­ła czter­na­ście lat, jej oj­ciec za­pi­sał gi­gan­tycz­ną sumę pra­wie dwóch i pół mi­lio­na gul­de­nów swo­jej żo­nie i cór­kom. Tyl­ko z od­se­tek wpły­wa­ło rocz­nie dla ka­żdej z nich 25 000 gul­de­nów[14]. W mo­men­cie za­war­cia ma­łże­ństwa Lu­dwi­ka otrzy­ma­ła do­dat­ko­wo po­sag w wy­so­ko­ści 100 000 gul­de­nów, któ­ry po­wi­ęk­szył ma­jątek ro­dzi­ny ksi­ążęcej. Po­tem Lu­dwi­ka odzie­dzi­czy­ła rów­nież zam­ki Te­gern­see i Bie­der­ste­in.

Bo­gac­two no­wo­że­ńców od­zwier­cie­dla­ło się w dwor­skim sty­lu ży­cia, nad­zwy­czaj­nym dla ksi­ęcia, a wy­star­cza­jąco god­nym dla kró­lew­skiej cór­ki. Szcze­gól­nie rzu­ca­jącym się w oczy dro­go­cen­nym prze­ja­wem tego ży­cia w bo­gac­twie stał się im­po­nu­jący, trzy­pi­ętro­wy „pa­łac Mak­sa” w Mo­na­chium przy Lu­dwig­stra­ße – dom, w któ­rym na świat przy­szła Elżbie­ta. Ksi­ążę miał wła­sne środ­ki na wy­bu­do­wa­nie tego naj­pi­ęk­niej­sze­go pa­ła­cu w mie­ście, ale rów­nież król Ba­wa­rii, wuj Elżbie­ty, Lu­dwik I – mo­nar­cha za­fa­scy­no­wa­ny sztu­ką i ar­chi­tek­tu­rą oraz wiel­ki ad­mi­ra­tor grec­kie­go an­ty­ku – miał swój udział w tym, że Elżbie­ta mo­gła do­ra­stać w tej pe­re­łce ar­chi­tek­tu­ry.

Wy­so­kie wy­ma­ga­nia es­te­tycz­ne Lu­dwi­ka I, któ­re jako mo­nar­cha sta­rał się urze­czy­wist­niać w sto­li­cy i swo­im re­zy­den­cjal­nym mie­ście Mo­na­chium, po­zo­sta­wi­ły wy­ra­źne śla­dy w ży­ciu ro­dzi­ny Elżbie­ty. Król ma­rzył o tym, by ca­łko­wi­cie zmie­nić ar­chi­tek­tu­rę na­dal bar­dzo pro­win­cjo­nal­ne­go Mo­na­chium. Ba­war­ska sto­li­ca mia­ła się roz­wi­jać. Sta­re mury miej­skie zo­sta­ły zbu­rzo­ne, mia­sto się po­wi­ęk­sza­ło. Nowe licz­ne bu­dyn­ki uży­tecz­no­ści pu­blicz­nej w sty­lu kla­sy­cy­stycz­nym mia­ły uczy­nić mia­sto-re­zy­den­cję w ca­ło­ści dzie­łem sztu­ki. Pre­sti­żo­wym pro­jek­tem, szcze­gól­nie le­żącym kró­lo­wi na ser­cu, była Lu­dwig­stra­ße – pe­łen prze­py­chu bul­war w ser­cu mia­sta z za­bu­do­wą w sty­lu neo­re­ne­san­so­wym. Aby jego wi­zja sta­ła się rze­czy­wi­sto­ścią, Lu­dwik I po­trze­bo­wał go­to­wych do dzia­ła­nia i sil­nych fi­nan­so­wo in­we­sto­rów. Mie­li oni nie tyl­ko dys­po­no­wać nie­zbęd­ny­mi środ­ka­mi fi­nan­so­wy­mi, ale rów­nież wy­ka­zać go­to­wo­ść do wcie­le­nia w ży­cie jego ar­chi­tek­to­nicz­nych wy­obra­żeń w ca­ło­ści. Jed­nym z tych in­we­sto­rów zo­stał szwa­gier kró­la, mąż Lu­dwi­ki. Od­kąd Lu­dwik zo­stał kró­lem, nie szczędził wpraw­dzie temu sto­jące­mu ni­żej w hie­rar­chii krew­ne­mu po­ni­ża­jących uwag i drob­nych upo­ko­rzeń – w prze­ci­wie­ństwie do ojca nie ży­wił sym­pa­tii do Mak­sa – ale w kwe­stii es­te­tycz­nych za­in­te­re­so­wań my­śli kró­la i ksi­ęcia podąża­ły w po­dob­nym kie­run­ku. Król nie mu­siał roz­bu­dzać w swo­im ku­zy­nie za­chwy­tu sztu­ką i an­ty­kiem, bo ten był rów­nym jemu es­te­tą.

W ci­ągu za­le­d­wie trzech i pół roku, pod­czas któ­rych Maks i Lu­dwi­ka zaj­mo­wa­li ka­mie­ni­cę w Mo­na­chium, dzi­ęki jego dzia­ła­niu jako in­we­sto­ra przy Lu­dwig­stra­ße 8 po­wstał naj­pi­ęk­niej­szy pry­wat­ny bu­dy­nek w mie­ście. Sło­wo „pa­łac” wła­ści­wie nie pa­so­wa­ło do tego ogrom­ne­go, za­pro­jek­to­wa­ne­go przez sław­ne­go ar­chi­tek­ta Le­ona von Klen­ze przy­po­mi­na­jące­go za­mek gma­chu. Po­wstał na pi­ęciu ty­si­ącach me­trów kwa­dra­to­wych. Ma­jący wy­so­ko­ść dwóch pi­ęter i kszta­łt pod­ko­wy, pa­łac zwró­co­ny był w stro­nę bul­wa­ru pe­łną prze­py­chu fa­sa­dą w sty­lu pó­źne­go re­ne­san­su. Z okien po­miesz­czeń re­pre­zen­ta­cyj­nych roz­ci­ągał się wi­dok wprost na pul­su­jącą ży­ciem Lu­dwig­stra­ße.

Po uko­ńcze­niu pa­łac słu­żył jako ofi­cjal­na zi­mo­wa sie­dzi­ba ksi­ęcia Mak­sa, Lu­dwi­ki i ich ro­dzi­ny. To tu­taj od­by­wa­ły się re­pre­zen­ta­cyj­ne przy­jęcia, tu­taj szlach­ta i dy­plo­ma­ci skła­da­li wi­zy­ty ksi­ążęcej ro­dzi­nie, to tu w wy­so­kiej na dwa pi­ętra sali od­by­wa­ły się wy­staw­ne bale. (Na dzie­wi­ęć dni przed set­ny­mi uro­dzi­na­mi Elżbie­ty pa­łac zo­stał zbu­rzo­ny; 15 grud­nia 1937 roku za­ko­ńczo­no pra­ce roz­biór­ko­we, a w jego miej­scu w cza­sach na­zi­stow­skich po­wsta­ła nowa bu­dow­la Re­ichs­ban­ku. Za­cho­wa­ne jed­nak do dziś szki­ce, pla­ny i fo­to­gra­fie opo­wia­da­ją o kla­sycz­nej pi­ęk­no­ści i nie­zwy­kłych roz­mia­rach tego gma­chu, któ­ry wie­lu uwa­ża za naj­pi­ęk­niej­szy pa­łac ksi­ążęcy, jaki wy­sze­dł spod ręki Le­ona von Klen­ze).

Roz­kład po­miesz­czeń i wy­po­sa­że­nie pa­ła­cu Mak­sa były ide­al­nie skro­jo­ne pod po­trze­by jego miesz­ka­ńców i od­po­wia­da­ło ich wy­so­kiej po­zy­cji. Z po­dzia­łu po­miesz­czeń mo­żna rów­nież do­kład­nie od­czy­tać, gdzie prze­bie­ga­ła gra­ni­ca po­mi­ędzy obo­wi­ąz­ka­mi spo­łecz­ny­mi ro­dzi­ny a jej ży­ciem pry­wat­nym oraz jak po­dział tych dwóch sfer de­ter­mi­no­wał ży­cie i wy­zna­czał dro­gi miesz­ka­jących i pra­cu­jących tu­taj osób: od stro­ny Lu­dwig­stra­ße ro­dzi­na wkra­cza­ła do pa­ła­cu wspa­nia­łym por­ta­lem głów­nym. We­jście to było prze­zna­czo­ne wy­łącz­nie dla pana domu, jego ma­łżon­ki, ich dzie­ci oraz ofi­cjal­nych go­ści. Licz­na słu­żba i sta­jen­ni oraz urzęd­ni­cy w słu­żbie ksi­ążęcej wcho­dzi­li do pa­ła­cu przez dwa we­jścia bocz­ne. Po prze­mie­rze­niu por­ta­lu szło się w lewo z we­sty­bu­lu do pry­wat­nych kom­nat ksi­ęcia, któ­re znaj­do­wa­ły się na par­te­rze. Z dwo­ma przed­po­ko­ja­mi po­łączo­ne były dwa sa­lo­ny. W tych de­ko­ra­cyj­nie wy­po­sa­żo­nych po­miesz­cze­niach oj­ciec Elżbie­ty przyj­mo­wał pry­wat­nych go­ści. Na­stęp­nie był ga­bi­net, któ­ry sta­no­wił prze­jście do pry­wat­nych po­miesz­czeń ksi­ęcia, po­kój pra­cy, bi­blio­te­ka i sy­pial­nia pana domu. Ta część pa­ła­cu była za­re­zer­wo­wa­na dla ksi­ęcia. Ani jego żona, ani dzie­ci nie mia­ły do nie­go wstępu. Żeby zo­ba­czyć męża i ojca, mu­sia­ły naj­pierw za­mel­do­wać się u słu­żące­go.

Na pierw­szym pi­ętrze, do­kład­nie nad apar­ta­men­tem Mak­sy­mi­lia­na, znaj­do­wa­ły się po­miesz­cze­nia na­le­żące do mat­ki Elżbie­ty. Mo­żna się było do nich do­stać sze­ro­ki­mi ele­ganc­ki­mi scho­da­mi, jesz­cze ozdob­niej wy­po­sa­żo­ny­mi niż po­miesz­cze­nia jej męża. Do pry­wat­ne­go apar­ta­men­tu Lu­dwi­ki na­le­ża­ły rów­nież dwa ogrom­ne sa­lo­ny, w któ­rych pani domu przyj­mo­wa­ła go­ści: pierw­szy z nich to „zie­lo­ny sa­lon”, któ­re­go na­zwa po­cho­dzi­ła od znaj­du­jących się na ścia­nach zie­lo­nych je­dwab­nych ta­pet. Wy­po­sa­że­nie sta­no­wi­ły bia­ło-zło­te me­ble i ma­lo­wi­dła olej­ne wiel­kie­go for­ma­tu, przed­sta­wia­jące ksi­ążęcą parę wraz z ro­dzi­ną. Z „zie­lo­nym” sa­lo­nem po­łączo­ny był sa­lon „brązo­wy”, z któ­rym z ko­lei łączył się już wspo­mnia­ny „bia­ły” bu­du­ar na­ro­żny w sty­lu pom­pe­ja­ńskim – po­miesz­cze­nie ob­wie­szo­ne ma­lo­wi­dła­mi przed­sta­wia­jący­mi fi­li­gra­no­we an­tycz­ne po­sta­cie ko­biet, ro­śli­ny i pta­ki, w któ­rym zgod­nie z ak­tem uro­dze­nia po przy­jściu na świat Elżbie­ta zo­sta­ła przed­sta­wio­na kró­lew­skim urzęd­ni­kom[15]. Obok znaj­do­wa­ła się sy­pial­nia ksi­ężnej, po­łączo­na z sy­pial­nią ksi­ęcia na par­te­rze kręco­ny­mi scho­da­mi. W ten spo­sób, po­mi­mo osob­nych części miesz­kal­nych z osob­ny­mi we­jścia­mi, kie­dy tyl­ko ksi­ążę Maks miał ocho­tę, ma­łżon­ka skła­da­ła mu in­tym­ne wi­zy­ty. Im­puls do tych scha­dzek in ero­ti­cis, jak zu­pe­łnie szcze­rze opo­wia­da­ła pó­źniej swo­im wnu­kom Lu­dwi­ka, wy­cho­dził za­wsze i wy­łącz­nie od ksi­ęcia. Wpraw­dzie ci­ągle mia­ła na­dzie­ję, że kie­dyś doj­dzie do cze­goś wi­ęcej niż tyl­ko do krót­kich od­wie­dzin, nie po­tra­fi­ła jed­nak Mak­sa do tego skło­nić[16].

Po prze­ciw­nej stro­nie po­miesz­czeń Lu­dwi­ki znaj­do­wa­ły się apar­ta­men­ty re­pre­zen­ta­cyj­ne, o któ­rych prze­py­chu i wy­po­sa­że­niu krąży­ły le­gen­dy. Ni­czym w ba­ro­ko­wym pa­ła­cu, zo­sta­ły one za­pro­jek­to­wa­ne jako am­fi­la­da, czy­li ciąg po­koi ze znaj­du­jący­mi się w jed­nej li­nii drzwia­mi. Pierw­szym po­miesz­cze­niem te­jże am­fi­la­dy był opi­sa­ny na po­cząt­ku sa­lon z mi­to­lo­gicz­ny­mi fre­ska­mi pędz­la Ro­ber­ta von Lan­ge­ra. Za nim znaj­do­wa­ły się trzy kwa­dra­to­we sa­lo­ny prze­chod­nie – wiel­kie, bo­ga­to wy­po­sa­żo­ne; po ich prze­jściu gość tra­fiał do pó­łnoc­ne­go po­ko­ju na­ro­żne­go i ol­brzy­miej sali ba­lo­wej. Ostat­nim z po­miesz­czeń re­pre­zen­ta­cyj­nych była – jak mó­wio­no w ro­dzi­nie Elżbie­ty – „duża ja­dal­nia”, sala o po­wierzch­ni po­nad stu me­trów kwa­dra­to­wych, w któ­rej od­by­wa­ły się uro­czy­ste ban­kie­ty i ko­la­cje ro­dzin­ne.

W mo­men­cie na­ro­dzin Elżbie­ty pa­łac był już ca­łko­wi­cie wy­po­sa­żo­ny za­iste po kró­lew­sku.

Mó­wi­ąc jed­nak o apar­ta­men­tach re­pre­zen­ta­cyj­nych i oso­bi­stych apar­ta­men­tach pary ksi­ążęcej, opi­su­je­my tyl­ko nie­wiel­ką część pa­ła­cu. Na dru­gim pi­ętrze, w przed­niej części bu­dyn­ku, nad po­miesz­cze­nia­mi na­le­żący­mi do Lu­dwi­ki i apar­ta­men­ta­mi re­pre­zen­ta­cyj­ny­mi, znaj­do­wa­ły się po­ko­je ksi­ążęcych dzie­ci, a ta­kże po­ko­je ich wy­cho­waw­ców i dam dwo­ru. Słu­żba po­ko­jo­wa, po­dob­nie jak urzęd­ni­cy, a ta­kże per­so­nel ku­chen­ny i pra­cow­ni­cy staj­ni za­miesz­ki­wa­li tyl­ną część pa­ła­cu. Co nad­zwy­czaj­ne, rów­nież per­so­nel miał za­szczyt za­kosz­to­wa­nia luk­su­su naj­now­szych osi­ągni­ęć do­ty­czących kom­for­tu miesz­ka­nia i hi­gie­ny. Ła­źnia­mi i to­a­le­ta­mi dys­po­no­wa­li bo­wiem nie tyl­ko w swo­ich apar­ta­men­tach Maks i Lu­dwi­ka – rów­nież w miesz­ka­niach dzie­ci oraz w miesz­ka­niach ich wy­cho­waw­ców były ła­zien­ki i sa­ni­ta­ria­ty. Ta­kże bu­dyn­ki go­spo­dar­cze i za­miesz­ki­wa­ne przez per­so­nel wy­po­sa­żo­ne zo­sta­ły w to­a­le­ty.

Ten im­po­nu­jący ksi­ążęcy pa­łac w mie­ście wy­ma­gał oczy­wi­ście per­fek­cyj­nej in­fra­struk­tu­ry, po­trzeb­nej do tego, by wszyst­ko funk­cjo­no­wa­ło ide­al­nie. Dla­te­go też do pa­ła­cu Mak­sa na­le­ża­ły bu­dyn­ki ad­mi­ni­stra­cyj­ne, po­miesz­cze­nia go­spo­dar­cze – po­cząw­szy od kuch­ni, a sko­ńczyw­szy na pral­niach – kan­ce­la­ria, biu­ro ra­chun­ko­we oraz ró­żne­go typu ma­ga­zy­ny i spi­żar­nie, w któ­rych prze­cho­wy­wa­no wszyst­ko, od żyw­no­ści do drew­na, a ta­kże ka­pli­ca. W po­ło­żo­nej zu­pe­łnie z tyłu części pa­ła­cu – od­dzie­lo­nej od przed­niej części dwo­ma dzie­dzi­ńca­mi – po­ło­żo­ne były za­bu­do­wa­nia staj­ni i wo­zow­nie, w któ­rych sta­ły ko­nie i gdzie par­ko­wa­no wozy oraz znaj­do­wa­ła się sio­dlar­nia.

W za­sa­dzie pa­łac miał wiel­ko­ść nie­wiel­kie­go dwo­ru ksi­ążęce­go, a Elżbie­ta do­ra­sta­ła wśród garst­ki dwo­rzan: jej oj­ciec miał tak zwa­ne­go sze­fa dwo­ru (na du­żych dwo­rach na­zy­wa­ne­go głów­nym och­mi­strzem), któ­ry kie­ro­wał ksi­ążęcym do­mem, dwóch kró­lew­skich szam­be­la­nów oraz na­dwor­ne­go ka­pła­na. Ksi­ężna Lu­dwi­ka mia­ła och­mi­strza i och­mi­strzy­nię, jed­ną lub dwie damy dwo­ru, dwie po­ko­jo­we, dwie gar­de­ro­bia­ne i dwóch lo­ka­jów. Resz­tę per­so­ne­lu sta­no­wi­li do­zor­cy, por­tie­rzy, ku­cha­rze i po­mo­ce ku­chen­ne, słu­żący do sre­bra, lo­ka­je i per­so­nel sta­jen­ny z wo­źni­ca­mi, uje­żdża­cza­mi, fo­ry­sia­mi i sta­jen­ny­mi[17].

Na­wet to krót­kie spoj­rze­nie na cały pa­łac Mak­sa do­wo­dzi już, że pó­źniej­sze wy­obra­że­nia – często roz­po­wszech­nia­ne jako fak­ty – na te­mat skrom­ne­go (rów­nież z punk­tu wi­dze­nia fi­nan­so­we­go) po­cho­dze­nia ce­sa­rzo­wej Elżbie­ty były błęd­ne i nie­jed­no­krot­nie wy­ni­ka­ły z po­wierz­chow­nej zna­jo­mo­ści te­ma­tu. Elżbie­ta do­ra­sta­ła ra­czej w oto­cze­niu na­zna­czo­nym wy­ra­źnym prze­py­chem i wy­so­kim sta­tu­sem. Po­cho­dzi­ła nie „tyl­ko” z bocz­nej li­nii domu Wit­tels­ba­chów, jak pod­kre­śla się w nie­któ­rych jej bio­gra­fiach – zu­pe­łnie jak­by jej ro­dzi­na mia­ła „po­zy­cję Kop­ciusz­ka”. Może to wpraw­dzie od­po­wia­dać pó­źniej­szej ro­man­ty­za­cji „mitu Elżbie­ty” – bied­nej, na­iw­nej dziew­czy­ny, któ­ra po­ślu­bi­ła bo­ga­te­go ksi­ęcia, jed­ną z naj­lep­szych par­tii dzie­wi­ęt­na­ste­go wie­ku – nie jest to jed­nak zgod­ne z oko­licz­no­ścia­mi hi­sto­rycz­ny­mi. Mat­ką Elżbie­ty była cór­ka kró­la Ba­wa­rii, król jej dziad­kiem, a li­nia ksi­ążęca Wi­tels­ba­chów w wy­ni­ku ma­łże­ństwa jej ro­dzi­ców ce­lo­wo – zgod­nie z pla­nem jej dziad­ka – zna­la­zła się bli­sko ba­war­skiej li­nii kró­lew­skiej. W przy­szło­ści Lu­dwi­ka nie by­ła­by w sta­nie wy­dać tylu có­rek za mąż za po­tom­ków ro­dzin kró­lew­skich, gdy­by jej dzie­ci nie były tym, kim były: człon­ka­mi ba­war­skiej ro­dzi­ny kró­lew­skiej. W ten spo­sób były po­strze­ga­ne i jako ta­kie do­ra­sta­ły dzie­ci z tego ma­łże­ństwa. Wpraw­dzie przy­rod­ni brat Lu­dwi­ki, król Lu­dwik I, po śmier­ci Mak­sy­mi­lia­na I Jó­ze­fa pod­kre­ślał w nie­kie­dy wręcz znie­wa­ża­jący spo­sób swo­ją dy­na­stycz­ną prze­wa­gę i od­ręb­no­ść obu li­nii Wit­tels­ba­chów – przy­kła­do­wo od­bie­ra­jąc Mak­so­wi i dzie­ciom na ja­kiś czas ty­tuł „kró­lew­skiej wy­so­ko­ści” – ale tego typu drob­ne szy­ka­ny na­le­ża­ło spro­wa­dzać do pew­nej za­zdro­ści Lu­dwi­ka i ni­cze­go nie zmie­nia­ły w nad­zwy­czaj­nej po­zy­cji, jaką cie­szy­ła się ro­dzi­na Mak­sa i Lu­dwi­ki.

Elżbie­ta nie po­zna­ła więc ży­cia w luk­su­sie do­pie­ro po ślu­bie z au­striac­kim ce­sa­rzem. Zna­ła je już od daw­na dzi­ęki ojcu. Ksi­ążę Maks nie przy­wi­ązy­wał się do pie­ni­ędzy i wy­cho­dził z za­ło­że­nia, że je­śli ja­kieś ży­cze­nie mo­żna spe­łnić przy uży­ciu pie­ni­ędzy, to na­le­ży to zro­bić. Taką po­sta­wę wy­ka­zy­wa­ła pó­źniej rów­nież jego dru­ga cór­ka.

Czy ksi­ążęca li­nia bocz­na mia­ła rów­nież ja­kieś za­da­nia ofi­cjal­ne? Wła­ści­wie tyl­ko jed­no: mie­li od­zwier­cie­dlać w naj­bar­dziej re­pre­zen­ta­tyw­ny spo­sób blask Wit­tels­ba­chów. Cza­sy, w któ­rych ich dzia­ła­nia po­li­tycz­ne mia­ły ja­kie­kol­wiek zna­cze­nie, mi­nęły wraz z ko­ńcem wo­jen na­po­le­ońskich. Od­tąd ist­nia­ła już tyl­ko jed­na li­nia, któ­ra mia­ła zna­cze­nie po­li­tycz­ne: li­nia kró­lew­ska. Wil­helm, dzia­dek Mak­sa, był ostat­nim ksi­ęciem z Wit­tels­ba­chów, któ­ry jesz­cze krążył po po­li­tycz­nym par­kie­cie. Z tego punk­tu wi­dze­nia na­le­ży rów­nież pa­trzeć na pó­źniej­sze oce­ny ojca Elżbie­ty. Pi­sa­no o nim wci­ąż, że ca­łko­wi­cie od­dał się swo­im pry­wat­nym in­te­re­som i nie prze­ja­wiał naj­mniej­szych am­bi­cji po­li­tycz­nych. Jego za­an­ga­żo­wa­nie rze­ko­mo ko­ńczy­ło się na uczest­nic­twie w ob­ra­dach izby ni­ższej par­la­men­tu Kró­le­stwa Ba­wa­rii, w któ­rych bra­li udział wszy­scy do­ro­śli człon­ko­wie płci męskiej domu kró­lew­skie­go. Przez ja­kiś czas miał on rów­nież pew­ną po­zy­cję w ka­wa­le­rii, gdzie do­sze­dł do stop­nia ge­ne­ra­ła – co jed­nak w du­żej mie­rze za­wdzi­ęczał swo­je­mu wy­so­kie­mu po­cho­dze­niu. Dziś trud­no od­po­wie­dzieć, czy ksi­ążę Maks swo­im wy­co­fa­niem się w ży­cie pry­wat­ne uczy­nił tyl­ko to, cze­go ocze­ki­wa­li od nie­go kró­lew­scy krew­ni, do któ­rych zbli­żył go ślub, czy też cho­dzi­ło tu­taj ra­czej o wła­sną re­zy­gna­cję – po­dob­nie jak na py­ta­nie, czy ksi­ążę w ogó­le wy­ka­zy­wał ja­kie­kol­wiek za­in­te­re­so­wa­nie po­li­ty­ką albo spra­wa­mi woj­sko­wy­mi. Zresz­tą pro­wa­dze­nie ta­kie­go try­bu ży­cia nie było dla krew­ne­go ro­dzi­ny kró­lew­skiej ni­czym szcze­gól­nym. Po­li­ty­ką zaj­mo­wał się pa­nu­jący mo­nar­cha, a ka­żde inne za­jęcie ucho­dzi­ło za nie­od­po­wied­nie dla tego sta­nu.

Ksi­ążę Mak­sy­mi­lian i ksi­ężna Lu­dwi­ka w pierw­szych la­tach ma­łże­ństwa jak naj­przy­kład­niej wy­pe­łnia­li wspól­nie obo­wi­ąz­ki re­pre­zen­ta­cyj­ne. Pa­łac Mak­sa był punk­tem spo­tkań ba­war­skiej ary­sto­kra­cji i kor­pu­su dy­plo­ma­tycz­ne­go. Na pierw­szym miej­scu wśród obo­wi­ąz­ków spo­łecz­nych znaj­do­wa­ło się przyj­mo­wa­nie akre­dy­to­wa­nych dy­plo­ma­tów i ich ma­łżo­nek oraz mężów sta­nu i dam pa­ła­co­wych. Oni wszy­scy skła­da­li bo­wiem wi­zy­ty nie tyl­ko w mo­na­chij­skiej re­zy­den­cji, ale rów­nież w pa­ła­cu przy Lu­dwig­stra­ße, gdzie Maks i Lu­dwi­ka przyj­mo­wa­li ich jako człon­ko­wie ro­dzi­ny kró­lew­skiej. Po­rządek przy­jęć aż do ko­ńca trwa­nia mo­nar­chii był taki sam: ksi­ążę przyj­mo­wał dy­plo­ma­tów i mężów sta­nu, ksi­ężna ich ma­łżon­ki i damy pa­ła­co­we. Wi­zy­ty w „wiel­kich to­a­le­tach” od­by­wa­ły się w go­dzi­nach wie­czor­nych: mężczy­źni mu­sie­li po­ja­wiać się w mun­du­rach lub w czar­nych kurt­kach pa­rad­nych i z me­da­la­mi, ko­bie­ty na­to­miast w wie­czo­ro­wych suk­niach z tre­nem, bo­ga­to ozdo­bio­ne bi­żu­te­rią. Za­pro­sze­ni go­ście pod­je­żdża­li po­wo­za­mi przed pa­łac, a na­stęp­nie słu­żba sa­lo­no­wa za­pra­sza­ła ich do apar­ta­men­tów re­pre­zen­ta­cyj­nych, gdzie cze­ka­li na przy­jęcie. Po ko­lei wpro­wa­dza­no ich do po­miesz­cze­nia, w któ­rym cze­ka­ła para ksi­ążęca wraz ze swo­ją świ­tą. Przed­sta­wia­nie w przy­pad­ku ksi­ęcia przej­mo­wał głów­ny och­mistrz, w przy­pad­ku ksi­ężnej – głów­na och­mi­strzy­ni jej dwo­ru. Na­stęp­nie Maks i Lu­dwi­ka za­mie­nia­li kil­ka słów z go­śćmi, po czym byli oni wy­pro­wa­dza­ni. Ta­kie ce­re­mo­nial­ne wi­zy­ty męczy­ły obie stro­ny. Mu­sia­ły się jed­nak od­by­wać re­gu­lar­nie – i z du­żym na­masz­cze­niem – po­nie­waż ze spo­łecz­ne­go punk­tu wi­dze­nia sta­no­wi­ły spo­iwo po­mi­ędzy do­mem kró­lew­skim a ary­sto­kra­cją, po­mi­ędzy ro­dzi­ną pa­nu­jącą a dy­plo­ma­ta­mi[18].

O wie­le ra­do­śniej­sze i bar­dziej ży­wio­ło­we były bale i kon­cer­ty, któ­re w cza­sach swo­je­go ma­łże­ństwa rów­nież or­ga­ni­zo­wa­li Maks i Lu­dwi­ka. Bale w pa­ła­cu Mak­sa na­le­ża­ły do naj­wi­ęk­szych wy­da­rzeń ba­war­skiej sto­li­cy i były szcze­gó­ło­wo opi­sy­wa­ne w lo­kal­nej pra­sie. „Wiel­ki bal u ksi­ęcia Mak­sa” – in­for­mo­wał przy­kła­do­wo na­głó­wek w ga­ze­cie co­dzien­nej „Münch­ner Tag­blatt” o jed­nej z wie­lu uro­czy­sto­ści, na któ­re za­pra­sza­li ksi­ążę Maks i ksi­ężna Lu­dwi­ka[19]. Wy­sy­ła­no sze­śćset do sied­miu­set za­pro­szeń na ka­żdy bal, a o tym, co ocze­ki­wa­ło go­ści, in­for­mo­wa­no nie tyl­ko w ga­ze­tach co­dzien­nych, ale rów­nież w za­pi­skach au­to­bio­gra­ficz­nych i ksi­ążkach by­wal­ców, któ­rzy na­wet w bar­dzo po­de­szłym wie­ku pa­mi­ęta­li ich olśnie­wa­jący blask[20].

Oprócz kla­sycz­nych ba­lów w se­zo­nie zi­mo­wym ksi­ążę Maks i ksi­ężna Lu­dwi­ka za­pra­sza­li na bale ma­sko­we i ko­stiu­mo­we, za­wsze pod­po­rząd­ko­wa­ne okre­ślo­ne­mu mo­ty­wo­wi prze­wod­nie­mu. W okre­sie kar­na­wa­łu or­ga­ni­zo­wa­no je co ty­dzień – i były to nad­zwy­czaj­ne uro­czy­sto­ści, któ­re umac­nia­ły opi­nię o pa­rze ksi­ążęcej jako per­fek­cyj­nych go­spo­da­rzach oraz od­zwier­cie­dla­ły blask bocz­nej li­nii Wit­tels­ba­chów.

Rzecz ja­sna w pa­ła­cu od­by­wa­ły się rów­nież po­mniej­sze wy­da­rze­nia. Przy­kła­do­wo pan domu re­gu­lar­nie za­pra­szał na kon­cer­ty i przed­sta­wie­nia te­atral­ne, po­nie­waż jego oka­za­łe do­mo­stwo – jak wi­ęk­szo­ść pa­ła­ców wznie­sio­nych w okre­sie bie­der­me­ie­ru – mia­ło oczy­wi­ście nie­wiel­ką pry­wat­ną sce­nę, na któ­rej ak­to­rzy Kró­lew­skie­go Te­atru Dwor­skie­go i Na­ro­do­we­go od­gry­wa­li spek­ta­kle kla­sy­ków oraz ko­me­die. Po­nad­to Maks po­le­cił wznie­sie­nie za pa­ła­cem za­da­szo­ne­go hi­po­dro­mu, w któ­rym oprócz przed­sta­wień cyr­ko­wych z ar­le­ki­na­mi i tan­ce­rza­mi od­by­wa­ły się rów­nież po­ka­zy hip­picz­ne, w któ­rych oso­bi­ście brał udział. O jego „ćwi­cze­niach je­ździec­kich” w ów­cze­snym Mo­na­chium opo­wia­da­no le­gen­dy. W mie­ście mó­wio­no, że ksi­ążę po­tra­fi stać na grzbie­tach dwóch bie­gnących obok sie­bie koni i jed­no­cze­śnie kie­ro­wać po­czwór­nym za­przęgiem. Maks upra­wiał szko­łę nad zie­mią, naj­trud­niej­szą i naj­bar­dziej wy­ma­ga­jącą po­stać uje­żdża­nia, a sie­dzący na wi­dow­ni przy­ja­cie­le domu i to­wa­rzy­stwo dwor­skie w lo­żach skła­da­li mu go­rące owa­cje. Jego cór­ka Elżbie­ta wbrew temu, co zwy­kle się twier­dzi, nie uczy­ła się je­ździć na tym hi­po­dro­mie. Jako dziec­ko rzad­ko ogląda­ła rów­nież wy­stępy ojca. Kie­dy mia­ła sie­dem lat, hi­po­drom zo­stał zbu­rzo­ny. Miej­sce, w któ­rym stał, Maks prze­ka­zał wła­dzom mia­sta pod bu­do­wę no­wej uli­cy. Po­nie­waż przed jego wy­bu­rze­niem całe mie­si­ące zda­rza­ło mu się prze­by­wać w pod­ró­ży, cór­ka ra­czej nie mia­ła wie­lu oka­zji, by po­dzi­wiać jego wol­ty­żer­kę[21].

W 1837 roku, pod ko­niec któ­re­go uro­dzi­ła się Elżbie­ta, w ży­ciu Mak­sa i Lu­dwi­ki za­szła znacz­na zmia­na. W tym roku zmar­li za­rów­no dzia­dek, jak i oj­ciec Mak­sa, któ­ry na­gle stał się wła­ści­cie­lem ca­łe­go ksi­ążęce­go ma­jąt­ku. Wpraw­dzie już wcze­śniej dzia­dek w za­mian za rocz­ne apa­na­że prze­ka­zał mu kie­ro­wa­nie wszyst­ki­mi spra­wa­mi do­mo­wy­mi, jego oj­ciec zaś – w tym sa­mym cza­sie i rów­nież za apa­na­że – zre­zy­gno­wał ze wszyst­kich dal­szych praw. Ale wła­śnie te­raz Mak­so­wi po­nad­to przy­pa­dły w udzia­le cały ogrom­ny ma­jątek i wszel­kie po­sia­dło­ści li­nii Pfalz-Zwe­ibrüc­ken-Bir­ken­feld-Geln­hau­sen. Dla­te­go Elżbie­ta w ko­lej­nych la­tach rza­dziej wi­dy­wa­ła ojca niż jej star­sze ro­dze­ństwo, kie­dy było w po­dob­nym wie­ku. Maks po­sta­no­wił bo­wiem spe­łnić te­raz ma­rze­nie swo­je­go ży­cia. I tuż po na­ro­dzi­nach Elżbie­ty udał się w wie­lo­mie­si­ęcz­ną, po­ci­ąga­jącą za sobą ogrom­ne kosz­ty pod­róż na Bli­ski Wschód.

LATA DZIEW­CZĘCE

Eli­za pi­ęk­nie­je i jest do tego ta­kim do­brym dziec­kiem[1]

Gdy Elżbie­ta mia­ła trzy i pół roku, na dwo­rze jej ojca do­szło do tra­ge­dii. W ksi­ędze zgo­nów mo­na­chij­skiej ka­te­dry Najświ­ęt­szej Ma­rii Pan­ny znaj­du­je się wpis, z któ­re­go wy­ni­ka, że 17 maja 1841 roku o go­dzi­nie trzy­na­stej w pa­ła­cu Mak­sa zma­rł mło­dy Afry­ka­ńczyk. Ten – jak za­pi­sa­no w ksi­ędze zgo­nów – „Mu­rzyn z Abi­sy­nii” miał za­le­d­wie sie­dem­na­ście lat[2]. Na dwa lata przed swo­ją mło­dzie­ńczą śmier­cią pod­czas chrztu nada­no mu imię Teo­dor, na­to­miast wcze­śniej wo­ła­no nań „Osman”. Jako przy­czy­nę śmier­ci ksi­ęga zgo­nów po­da­je „wy­cie­ńcze­nie”, z cze­go na­le­ży wnio­sko­wać, że Teo­dor zma­rł albo na sku­tek ci­ężkiej in­fek­cji, albo na cho­ro­bę no­wo­two­ro­wą[3].

Był on jed­nym z pi­ęciu afry­ka­ńskich słu­żących Mak­sa. Pod­czas swo­jej dłu­giej pod­ró­ży na Bli­ski Wschód, któ­ra za­wio­dła ksi­ęcia aż do Egip­tu i Zie­mi Świ­ętej, ku­pił on pi­ęciu chłop­ców na tar­gu nie­wol­ni­ków w Ka­irze i przy­wió­zł ze sobą do Ba­wa­rii. To, że zna­ny ksi­ążę miał czar­no­skó­rych słu­żących, wpraw­dzie spo­wo­do­wa­ło pew­ne zdu­mie­nie w ci­chym i spo­koj­nym Mo­na­chium, ale nie sta­no­wi­ło wi­ęk­szej sen­sa­cji. Na rok przed pod­ró­żą Mak­sa do Orien­tu na dwo­rach nie­miec­kich krąży­ły emo­cjo­nu­jące in­for­ma­cje o afry­ka­ńskiej pod­ró­ży ogrod­ni­ka i po­szu­ki­wa­cza przy­gód – ksi­ęcia Her­man­na von Püc­kler-Mu­skaua. W lu­tym 1837 roku ksi­ążę na­był (rów­nież na ka­ir­skim tar­gu nie­wol­ni­ków) trzy­na­sto­let­nią Abi­syn­kę, któ­ra od tam­tej pory mu to­wa­rzy­szy­ła. Za­in­te­re­so­wa­nie nią w nie­miec­kich kręgach szla­chec­kich do­dat­ko­wo pod­sy­ca­ło to, że wy­kszta­łco­na i uzdol­nio­na języ­ko­wo „Mach­bu­ba” ni­jak nie pa­so­wa­ła do po­wszech­nie pa­nu­jące­go ste­reo­ty­pu pro­stej czar­nej nie­wol­ni­cy.

Na tle po­pu­lar­nej hi­sto­rii prze­żyć pod­ró­żni­czych Püc­kler-Mu­skaua czar­ni słu­żący, któ­rych Maks przy­wió­zł ze sobą we wrze­śniu 1838 roku, wci­ąż ucho­dzi­li za eg­zo­tycz­nych, ale ogól­ne zdu­mie­nie było umiar­ko­wa­ne. Tym bar­dziej że za­kup pi­ęciu chłop­ców w Ka­irze wy­ni­kał z al­tru­istycz­nych po­bu­dek chrze­ści­ja­ni­na. Do dzi­siaj mo­że­my prze­czy­tać, jak prze­ra­żo­ny był Maks pó­łnoc­no­afry­ka­ńskim tar­giem nie­wol­ni­ków. Rze­ko­mo ab­so­lut­nie wzbu­rzył go wi­dok tego, że „lu­dzie są tam sprze­da­wa­ni nie­ma­lże jak by­dło”[4]. Po po­wro­cie do Mo­na­chium ksi­ążę po­le­cił ochrzcić wy­ku­pio­nych eks­nie­wol­ni­ków w ka­te­drze Najświ­ęt­szej Ma­rii Pan­ny.

Jako słu­żący miesz­ka­li oni w znaj­du­jących się na dru­gim pi­ętrze tyl­nej części pa­ła­cu po­miesz­cze­niach dla słu­żby. Rów­nież tam, na gó­rze, ale w przed­niej części bu­dyn­ku, mia­ła swój po­kój Elżbie­ta. Od dziec­ka kon­takt z czar­no­skó­ry­mi słu­żący­mi był więc dla niej ab­so­lut­ną co­dzien­no­ścią. Jako ce­sa­rzo­wa mia­ła na­wet sama za­trud­nić dwóch Afry­ka­ńczy­ków: Nu­bij­czy­ka Mu­ham­me­da Be­schi­ra, któ­ry przez trzy lata słu­żył w jej domu, po czym wró­cił do Afry­ki, jak rów­nież chłop­ca Ru­dol­fa Ru­sti­mo[5]. Obu bar­dzo wspie­ra­ła i im po­ma­ga­ła, rów­nież po za­ko­ńcze­niu przez nich pra­cy na dwo­rze. W pó­źniej­szych bio­gra­fiach czar­ną słu­żbę często uwa­ża­no za prze­jaw sple­enu ce­sa­rzo­wej, do któ­re­go się przy­zna­wa­ła, by szo­ko­wać wie­de­ńskie to­wa­rzy­stwo dwor­skie – ale w ob­li­czu do­mo­we­go oto­cze­nia, w któ­rym do­ra­sta­ła, wy­da­je się spły­ce­niem te­ma­tu.

W ka­żdym ra­zie ukszta­łto­wa­ło ją to w nie­zwy­kły, wszech­stron­ny spo­sób. Cór­ka ksi­ęcia Mak­sa i ksi­ężnej Lu­dwi­ki po­zna­ła w dzie­ci­ństwie dwa „świa­ty” w za­sa­dzie nie do po­łącze­nia: świat ojca i świat mat­ki. W świe­cie Lu­dwi­ki Elżbie­ta w pe­łni na­le­ża­ła do spo­koj­ne­go dzie­wi­ęt­na­sto­wiecz­ne­go ba­war­skie­go ży­cia dwor­skie­go. Zo­sta­ła wy­cho­wa­na tak, jak przy­sta­ło na człon­ki­nię ba­war­skiej ro­dzi­ny kró­lew­skiej, a jej dzie­ci­ństwo wy­zna­cza­ły ry­tu­ały i jed­no­znacz­nie przy­pi­sa­ne jej role. Od­po­wied­nio do swo­jej wy­so­kiej po­zy­cji i płci mu­sia­ła na­uczyć się dys­cy­pli­ny i do­pa­so­wać do oto­cze­nia. Ale mo­gła zaj­rzeć rów­nież do in­ne­go świa­ta – ta­kie­go, któ­re­go wła­ści­wie już od daw­na nie było i któ­ry w ogó­le nie pa­so­wał do „miesz­cza­ńskie­go” dzie­wi­ęt­na­ste­go wie­ku, kie­dy dwo­ry Eu­ro­py pre­zen­to­wa­ły się bar­dziej po­wści­ągli­wie i pro­sto­dusz­nie niż jesz­cze sto lat wcze­śniej, w cza­sach an­cien régi­me. W tym in­nym świe­cie żył jej oj­ciec; tu­taj su­ro­we dwor­skie re­gu­ły pod­da­wa­ne były uwal­nia­jące­mu in­dy­wi­du­al­ne­mu prze­ła­my­wa­niu sty­lu, tu­taj ocho­ta na pro­wo­ka­cję tak samo wpi­sy­wa­ła się w styl ży­cia jak luk­su­so­we, he­do­ni­stycz­ne kre­owa­nie co­dzien­no­ści. Wła­ści­wie Maks i Lu­dwi­ka przed­sta­wia­li swo­im dzie­ciom dwa ca­łko­wi­cie ró­żne spo­so­by na ży­cie we­wnątrz jed­nych i tych sa­mych ram. I tak samo jak te dwa sty­le ży­cia nie mo­gły do­jść do po­ro­zu­mie­nia, tak mało har­mo­nij­ne było wspól­ne ży­cie ich oboj­ga. W ta­kim wła­śnie polu pe­łnym na­pi­ęcia kszta­łto­wa­ły się po­glądy i war­to­ści przy­szłej ce­sa­rzo­wej Au­strii.

Naj­pó­źniej po bli­skow­schod­niej pod­ró­ży Mak­sa ro­dzi­ce Elżbie­ty za­częli wie­ść osob­ne ży­cie. De­cy­zja wy­szła od Mak­sa, któ­ry 20 stycz­nia 1838 roku, za­le­d­wie mie­si­ąc po na­ro­dzi­nach dru­giej cór­ki, wy­brał się w pod­róż mi­ędzy in­ny­mi przez We­ne­cję na Kor­fu, do Aten, Alek­san­drii, Ka­iru i Je­ro­zo­li­my. Gdy osiem mie­si­ęcy pó­źniej wró­cił do Mo­na­chium, po­sta­no­wił, że eks­klu­zyw­ne bale, kon­cer­ty i przed­sta­wie­nia te­atral­ne, krót­ko mó­wi­ąc: całe ży­cie spo­łecz­ne w jego pa­ła­cu ma do­biec ko­ńca. Cała dzia­łal­no­ść zo­sta­ła więc wstrzy­ma­na, a dwu­dzie­sto­dzie­wi­ęcio­la­tek kon­se­kwent­nie za­czął wy­co­fy­wać się z ży­cia dwor­skie­go i pu­blicz­ne­go. Sze­ro­ko za­kro­jo­ne wy­da­rze­nia ustąpi­ły mniej­szym i bar­dziej ka­me­ral­nym spo­tka­niom, pe­łne prze­py­chu po­miesz­cze­nia na pierw­szym pi­ętrze pa­ła­cu co­raz rza­dziej otwie­ra­ły swo­je po­dwo­je. Maks wy­bie­rał te­raz spo­tka­nia w węższym gro­nie, cho­cia­żby w we­so­łym męskim to­wa­rzy­stwie, na któ­re do swo­ich pry­wat­nych prze­strze­ni za­pra­szał ar­ty­stów i na­ukow­ców. Pod­czas wy­kwint­nych ko­la­cji i przy du­żych ilo­ściach szam­pa­na za­pro­sze­ni dżen­tel­me­ni dys­ku­to­wa­li z go­spo­da­rzem o naj­now­szych ksi­ążkach, słu­cha­li wy­kła­dów na­uko­wych, fi­lo­zo­fo­wa­li i mu­zy­ko­wa­li. Ksi­ężna ni­g­dy nie bra­ła udzia­łu w tych męskich spo­tka­niach. Po­nie­waż jej mąż nie chciał wy­da­wać żad­nych wi­ęk­szych przy­jęć – na któ­re za­pra­sza­ne by­ły­by rów­nież ko­bie­ty – dla Lu­dwi­ki za­ko­ńczy­ło się za­rów­no ży­cie to­wa­rzy­skie w pa­ła­cu Mak­sa, jak i jej wy­stępy w roli olśnie­wa­jącej go­spo­dy­ni. W tam­tych cza­sach było nie do po­my­śle­nia, aby ma­łżon­ka z wła­snej ini­cja­ty­wy wy­da­wa­ła bale czy przy­jęcia bez udzia­łu pana domu. Ko­lej­na spra­wa to to, że od tej pory Maks spędzał w jej to­wa­rzy­stwie jesz­cze mniej cza­su niż do­tych­czas.

Ksi­ążę ku­pił rów­nież nie­wiel­ki pa­ła­cyk na wo­dzie, sie­dem­dzie­si­ąt ki­lo­me­trów na pó­łnoc od Mo­na­chium, na ol­brzy­mim te­re­nie my­śliw­skim, i na­ka­zał go roz­bu­do­wać zgod­nie ze swo­im gu­stem. Wkrót­ce za­mek Unter­wit­tels­bach stał się jego ulu­bio­ną sie­dzi­bą. Tu­taj spędzał dni nad ksi­ążka­mi i ba­da­nia­mi oraz pi­sał roz­pra­wy hi­sto­rycz­ne. Przede wszyst­kim jed­nak po­świ­ęcał czas w pa­ła­cy­ku na po­lo­wa­nia i je­ździec­two. Po­ja­wia­li się w nim rów­nież re­gu­lar­nie jego przy­ja­cie­le i uczest­ni­cy we­so­łych spo­tkań to­wa­rzy­skich jako mile wi­dzia­ni go­ście. Tyl­ko Lu­dwi­ka i dzie­ci za ży­cia Mak­sa pra­wie nie od­wie­dza­li tego azy­lu.

Ksi­ężna i dzie­ci wi­dy­wa­ły męża i ojca wy­łącz­nie w mie­si­ącach zi­mo­wych, ale i wte­dy były to spo­ra­dycz­ne spo­tka­nia. To de fac­to ka­wa­ler­skie ży­cie nie za­szko­dzi­ło jed­na­kże w ża­den spo­sób w po­wi­ęk­sza­niu się ro­dzi­ny. Wręcz prze­ciw­nie, po na­ro­dzi­nach Elżbie­ty gro­mad­ka po­tom­stwa Mak­sa i Lu­dwi­ki suk­ce­syw­nie ro­sła. W ko­lej­nych la­tach do star­szych dzie­ci – Lu­dwi­ka, He­le­ny i Elżbie­ty – w krót­kich od­stępach cza­su do­łączy­li Ka­rol Teo­dor, Ma­ria, Ma­tyl­da, Zo­fia i Maks Ema­nu­el. Daty uro­dzin młod­sze­go ro­dze­ństwa Elżbie­ty wy­da­ją się po­twier­dzać spe­cy­ficz­ny rytm ksi­ążęce­go ży­cia ma­łże­ńskie­go: poza Ma­tyl­dą wszyst­kie dzie­ci przy­cho­dzi­ły na świat pó­źnym la­tem lub je­sie­nią, a więc ka­żdo­ra­zo­wo dzie­wi­ęć mie­si­ęcy po zi­mo­wym séjo­ur ksi­ęcia w mo­na­chij­skim pa­ła­cu, gdzie już wspo­mnia­ne kręco­ne scho­dy pro­wa­dzi­ły bez­po­śred­nio z jego sy­pial­ni do sy­pial­ni jego ma­łżon­ki.

Rów­nież zimą ksi­ążę wo­lał spędzać czas w swo­im pry­wat­nym apar­ta­men­cie na par­te­rze pa­ła­cu. Po­nie­waż z nie­go pro­wa­dzi­ło pry­wat­ne wy­jście na uli­cę, ksi­ążę mógł przy­cho­dzić i wy­cho­dzić nie­zau­wa­żo­ny przez ro­dzi­nę. Gdy pew­ne­go razu gu­wer­nant­ka za­py­ta­ła mło­dą Elżbie­tę, czy wi­dzia­ła już ojca, któ­ry tyl­ko co wró­cił z dłu­giej pod­ró­ży, ta od­rze­kła: „Nie, ale sły­sza­łam jego gwiz­da­nie”[6]. Świad­ko­wie re­la­cjo­no­wa­li, że Maks i Lu­dwi­ka często żyli przez wie­le dni pod jed­nym da­chem, w ogó­le się nie spo­ty­ka­jąc. Gdy Lu­dwi­ka i dzie­ci chcia­ły zo­ba­czyć Mak­sa, mu­sia­ły za­mel­do­wać się u jego słu­żące­go. Tak da­le­ko idący dy­stans w for­mach kon­tak­tu był wpraw­dzie w kręgach kró­lew­skich czy­mś ogól­nie przy­jętym – na­wet ma­łżon­ko­wie nie wpa­da­li spon­ta­nicz­nie so­bie na­wza­jem do apar­ta­men­tów, lecz ka­żdo­ra­zo­wo za­po­wia­da­li per­so­ne­lo­wi swo­je przy­by­cie. Ale w przy­pad­ku ksi­ęcia Mak­sa tym bar­dziej uwi­dacz­niał on, że spo­tka­nia z żoną i dzie­ćmi mogą być od­czu­wa­ne jako za­kłó­ca­nie jego try­bu ży­cia.

Wy­da­je się, że w sto­sun­ku do po­tom­stwa Maks po­wie­lał za­cho­wa­nie, z po­wo­du któ­re­go tak bar­dzo cier­piał w kon­tak­tach z wła­snym oj­cem. Nie wy­ka­zy­wał naj­mniej­sze­go za­in­te­re­so­wa­nia po­tom­stwem, i to w wy­ra­źny spo­sób, wpra­wia­jący w osłu­pie­nie krew­nych jego ma­łżon­ki. Jak pi­sa­ła sio­stra Lu­dwi­ki, ar­cy­ksi­ężna Zo­fia, już po na­ro­dzi­nach pierw­sze­go dziec­ka Mak­sa i Lu­dwi­ki, to, że jej szwa­gier „w ogó­le nie zaj­mo­wał się swo­im cu­dow­nym skar­bem”, mia­ło być do­wo­dem bez­mia­ru jego lek­ko­my­śl­no­ści i po­ka­zy­wać, że „jego ser­ce pra­wie nie mówi”[7]. Nie mniej ostrą opi­nię wy­gło­sił pó­źniej brat Elżbie­ty – Ka­rol Teo­dor: jego oj­ciec miał być „uoso­bie­niem ego­izmu”[8].

Elżbie­ta, jako dziec­ko zwa­na w ro­dzi­nie Eli­zą[9], do­ra­sta­ła więc pod wpły­wem mat­ki. I tak jak dzie­ci­ństwo Lu­dwi­ki znacz­nie ró­żni­ło się od dzie­ci­ństwa jej ma­łżon­ka, tak i uwa­ga, jaką sku­pia­ła ona na dzie­ciach, w znacz­nym stop­niu ró­żni­ła się od uwa­gi, jaką miał dla nich on. Rów­nież ksi­ężna po­wta­rza­ła wła­sne do­świad­cze­nia z dzie­ci­ństwa: dzie­ci były dla niej naj­wa­żniej­sze. Tak jak jej ro­dzi­ce po­strze­ga­li wspól­ne by­cie z dzie­ćmi jako ro­dzin­ne szczęście, do któ­re­go war­to dążyć, tak i Lu­dwi­ka znaj­do­wa­ła spe­łnie­nie w opie­ce nad po­tom­stwem. Jed­na z jej sy­no­wych mia­ła na­wet pó­źniej okre­ślić ksi­ężną jako „uoso­bie­nie ma­cie­rzy­ństwa”[10], jako ko­bie­tę, któ­ra żyła wy­łącz­nie dla swo­ich dzie­ci. Sama Lu­dwi­ka po­wie­dzia­ła wie­le dzie­si­ęcio­le­ci pó­źniej do swo­jej wnucz­ki Ame­lie von Urach, że „gdy mężczy­źni idą wła­sny­mi dro­ga­mi”, ko­bie­cie zo­sta­ją tyl­ko dzie­ci[11]. Po­mi­mo bra­ku za­in­te­re­so­wa­nia ży­ciem ro­dzin­nym ze stro­ny Mak­sa ni­g­dy nie za­da­wa­no so­bie py­ta­nia, czy w ogó­le chcia­no mieć po­tom­stwo. Jak wy­ra­zi­ła to sta­ra ksi­ężna: nie par­ta­czo­no Panu Bogu pla­nów[12]. Ogrom­ne za­an­ga­żo­wa­nie Lu­dwi­ki w wy­cho­wy­wa­nie dzie­ci, jej pe­łne mi­ło­ści po­świ­ęce­nie się w roli mat­ki – nie­ty­po­we jak na tam­te cza­sy dla ko­bie­ty jej sta­nu – było rów­nież, abs­tra­hu­jąc od wszyst­kich mat­czy­nych uczuć, rów­nież kom­pen­sa­cją tego, że nie za­zna­ła ona naj­mniej­szej uwa­gi ze stro­ny męża. Maks wy­da­wał się bo­wiem tak samo nie­za­in­te­re­so­wa­ny żoną, jak wła­sny­mi dzie­ćmi i nie wy­si­lał się wo­bec niej w za­sa­dzie na nic wi­ęcej, jak tyl­ko na po­wierz­chow­ne uprzej­mo­ści. Jak stwier­dzi­ła sio­stra Lu­dwi­ki, Zo­fia, uska­rża­jąc się na szwa­gra, po­mi­ędzy tymi dwoj­giem nie było naj­mniej­szej re­la­cji: „To nie­wy­obra­żal­na obo­jęt­no­ść!”[13].

Szu­ka­jąc przy­czyn igno­ro­wa­nia przez