Calineczka i inne baśnie - Hans Christian Andersen - ebook

Calineczka i inne baśnie ebook

Hans Christian Andersen

3,0

Opis

Wybór najpiękniejszych i najbardziej lubianych przez dzieci baśni. Baśni, które od pokoleń wzruszają, bawią i uczą dzieci na całym świecie.

Uniwersalne wartości i ponadczasowe treści, które płyną z baśni pomogą najmłodszym w zrozumieniu ludzi, świata i siebie.
Klasyczne teksty i piękne ilustracje zabiorą czytelników w magiczną podróż do świata pełnego czarów, bajkowych postaci, niesamowitych wydarzeń i szczęśliwych zakończeń.

Przeczytaj baśnie o swoich ulubionych bohaterach.

Wspaniała książka zarówno dla dzieci jak i rodziców.
Idealna do wspólnego czytania i oglądania pięknych ilustracji

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 107

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,0 (4 oceny)
1
0
2
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Hans Christian Andersen

Calineczka

i

inne baśnie

Wydawnictwo Zielona Sowa Kraków

Przełożyła:

Cecylia Niewiadomska

Ilustracje:

Marek Szal

Ilustracja na okładce:

Zbigniew Seweryn

Projekt okładki:

Mariusz Pająk

Opracowanie graficzne, skład:

Piotr Iwaszko

Anna Olek

Adam Lis

Redakcja:

Marta Stęplewska

Paulina Małochleb

© Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Kraków 2009

ISBN 978-83-265-0605-5

Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o.

30-404 Kraków, ul. Cegielniana 4A

tel./fax (012) 266-62-94, tel.(012) 266-62-92

www.zielonasowa.pl

[email protected]

CALINECZKA

Pewna kobieta bardzo pragnęła mieć maleńkie dziecko, ale nie wiedziała, skąd by je wziąć. Poszła więc do czarownicy i rzekła:

- Tak bym chciała mieć malutkie dziecko. Powiedz mi, co mam zrobić, by je mieć.

- O ! to nietrudne - odpowiedziała czarownica - mogę ci doskonale poradzić. Masz tu ziarnko jęczmienia - ale to nie jest takie zwyczajne ziarnko, które sieją w polu, albo sypią kurom na pokarm; zasadź je starannie w doniczce od kwiatków, a zobaczysz, co z tego będzie.

- Dziękuję - rzekła poczciwa kobieta i zapłaciła jędzy dziesięć groszy, bo tyle to ziarnko kosztowało.

Po powrocie do domu, zasadziła je starannie w doniczce od kwiatów i zaraz pokazała się mała roślinka, która okryła się pięknymi listkami, a w środku wyrósł jakiś kwiat złoto-purpurowy, podobny do tulipana, tylko zamknięty jak pączek.

- Cóż to za prześliczny kwiat! - rzekła kobieta i tak była zachwycona, że całowała złote i czerwone płatki. W tej samej chwili jednak kwiat z wielkim łoskotem otworzył się i w środku, na zielonym dnie kielicha, gdzie zwykle mieści się słupek kwiatowy, stała prześliczna mała dziewczynka.

Nazwali ją Calineczką, gdyż była maleńka, jak młoda pszczółka, miała nie więcej niż cal wysokości.

Kobieta wzięła zaraz łupinkę orzecha, żeby w niej urządzić kolebkę dla swego dzieciątka; fiołkowe płatki posłużyły za sienniczek, a jeden płatek róży za kołderkę.

W nocy Calineczka spała wybornie a w dzień bawiła się na stole. Dobra kobieta postawiła na nim talerz z wodą otoczony wiankiem kwiatów, których łodyżki były w niej zanurzone; listek tulipana zastępował łódkę, dwa pręciki kwiatowe służyły za wiosła i Calineczka pływała sobie po talerzu od jednego brzegu do drugiego. Ślicznie to wyglądało!

Umiała też śpiewać i to tak ładnie, że nie można tego opisać. Pewnego razu w nocy, kiedy Calineczka spała spokojnie w kołysce na stole, przez wybitą szybę wskoczyła do pokoju ropucha. Szkaradne to było stworzenie: ciężkie, grube, mokre i... bardzo ciekawskie. Zaraz spostrzegła Calineczkę, śpiącą pod różanym płatkiem.

- Hm, hm! - mruknęła - bardzo ładna żona dla mojego synka.

I razem z kołyską zabrała dziecinę, wyskoczyła do ogrodu i zaniosła ją do swego mieszkania.

Znajdowało się ono w czarnym, gęstym błocie nad strumieniem. Syn ropuchy był jeszcze brzydszy od matki, chociaż bardzo do niej podobny.

- Koak, koak, brekke-ke-keks! - tylko tyle umiał powiedzieć, gdy ujrzał Calineczkę.

- Nie mów tak głośno - szepnęła mu matka - obudzisz ją i może nam uciec, bo jest lekka jak puszek łabędzi. Trzeba ją przenieść na liść wodnej lilii, aż na środek strumyka. Tam będzie, jak na wyspie, a tymczasem przygotuję dla was mieszkanie w głębi błota.

Po powierzchni strumienia pływały zielone, okrągłe liście wodnych lilii. Ropucha wybrała największy, który zarazem leżał najdalej od brzegu, i na nim umieściła łupinę orzecha ze śpiącą Calineczką.

Kiedy dziewczynka zbudziła się rano i zobaczyła, gdzie jest, zaczęła płakać. Wkoło była woda głęboka, ani sposób dostać się z listka do brzegu.

A ropucha urządzała tymczasem w głębi błota mieszkanie dla młodej pary. Przyozdobiła ciemną i szkaradną jamkę trzciną i wodnymi roślinami, żeby się synowej podobała, potem popłynęła wraz z synem do listka, aby przenieść kolebkę panny młodej.

Ujrzawszy Calineczkę, ukłoniła się jej w wodzie bardzo głęboko i rzekła chrapliwym głosem:

- Oto mój syn, mości panno; zamierza ożenić się z tobą i właśnie urządzamy wam wspaniałe mieszkanie w głębi błota.

- Kok, koak, brekke-ke-keks - powiedział syn ropuchy.

Zabrali piękną kołyseczkę i odpłynęli znowu, a Calineczka usiadła na liściu i bardzo płakała, bo nie chciała mieszkać u brzydkiej ropuchy i być żoną jej syna.

Małe rybki, co pływały w wodzie koło listka, słyszały całą rozmowę ropuchy, a teraz przykro im było słuchać płaczu dziecka. Więc wychyliły główki nad powierzchnię wody, aby zobaczyć młodą narzeczoną; ale na widok prześlicznej dziewczynki, tak im się jej żal zrobiło, że postanowiły ją obronić.

- Nie bój się - powiedziały - nie dostanie cię brzydka ropucha.

Zebrały się wszystkie razem dookoła łodyżki, na której trzymał się listek i przegryzły go ostrymi ząbkami. Listek popłynął z prądem strumyka daleko i ropucha już go dogonić nie mogła.

Calineczka cieszyła się bardzo z tej podróży. Wszystko bawiło ją niezmiernie: mijała wsie i miasta, łąki, pola, lasy, a ptaki na gałązkach przyglądały się jej i śpiewały wesoło:

- Patrzcie, patrzcie tylko, jaka prześliczna dziewczynka! A jaka malusieńka!

Calineczka odwzajemniła uśmiechy, a listek płynął dalej, aż do innego kraju.

Prześliczny biały motyl usiadł na listku lilii, aby się lepiej przyjrzeć maleńkiej dziewczynce. Słońce świeciło ślicznie, woda błyszczała jak srebro, wszystko się jej podobało. Zdjęła swój pasek i przywiązała nim motylka do listeczka. Teraz popłynęła jeszcze prędzej.

Wtem - och, jak się przelękła! Chrabąszcz ogromny porwał ją z listka i uniósł het, wysoko na drzewo.

Najbardziej żal jej było pięknego motyla, którego przywiązała do listeczka: jeśli się nie urwie, umrze chyba z głodu.

Ale niedobry chrabąszcz nie troszczył się o to. Posadził ją wysoko na wygodnym liściu, przyniósł jej miodu z kwiatów i powiedział, że jest bardzo, bardzo ładna, chociaż niepodobna wcale do chrabąszcza.

Wkrótce zaczęły schodzić się inne chrabąszcze, mieszkające w pobliżu, aby zobaczyć Calineczkę. Gospodarz sadzał gości na najpiękniejszych liściach.

- Ach, jakaż ona biedna: ma tylko dwie nogi! - zawołała jedna młoda chrabąszczówna.

- A rożków wcale nie ma - dorzuciła druga.

- A jaka cienka w pasie! Fe, podobna do człowieka!

- Szkaradna! - zadecydowały wszystkie razem.

Naprawdę Calineczka była bardzo ładna i taką się wydała chrabąszczowi, który porwał ją z listka lilii. Ale gdy wszyscy zaczęli ją ganić, uwierzył też, że jest brzydka i już chciał się jej pozbyć. Odniósł ją więc na łąkę i posadził na polnym kwiatku, żeby tylko nie mieć jej w domu i żeby sąsiedzi nie śmiali się z jego gustu.

Calineczka płakała bardzo, że jest aż tak brzydka, iż chrabąszcz nawet nie chce patrzeć na nią. Ale cóż miała robić? Przecież tak naprawdę była bardzo ładna.

Całe lato mała dziewczynka przeżyła sama jedna w wielkim lesie; z trawy uplotła sobie wygodne łóżeczko i zawiesiła je pod listkiem koniczyny dla ochrony przed deszczem. Żywiła się sokiem kwiatów, a piła rosę, stojącą kropelkami co rano na trawie, liściach i kwiatach.

Tak upłynęły jej lato i jesień. Ale nadeszła zima, długa, mroźna zima. Wesołe ptaszki odleciały do ciepłych krajów, kwiaty powiędły, drzewa stały nagie, ogołocone z liści, nawet listek koniczyny, pod którym uczepiła swe łóżeczko, zwiądł, skurczył się i opadł. Zimno jej też było strasznie, bo sukienki zupełnie się jej podarły, a sama była taka maleńka i drobna. Zamarznie chyba.

Wkrótce i śnieg zaczął padać, a każdy jego płatek znaczył dla niej tyle, co dla nas pełna taczka, bo przecież była tylko Calineczką. Otuliła się w suchy listek, ale ten pękł zaraz i znowu drżała z zimna.

Tuż koło lasu rozciągało się pole rozległe, niegdyś zbożem okryte; zboże zżęto już dawno i spod śniegu wyglądały tylko nagie, suche źdźbła twardej słomy. Dla takiego maleństwa stanowiły one las prawdziwy; dziewczynka przesuwała się pomiędzy nimi, drżąc z zimna i potykając się o grudki ziemi, lub zapadając w śnieg, niewiele grubszy od kożuszka na śmietance.

W końcu doszła do mieszkania bogatej myszy polnej, która miała tu pod ziemią swoją norkę. Ciepło tam było i bardzo wygodnie: izba obszerna, kuchnia i spiżarnia pełna zboża.

Calineczka stanęła w drzwiach jak żebraczka i cieniutkim głosikiem poprosiła o ziarnko żyta lub jęczmienia, gdyż od dwóch dni nic nie jadła.

- Biedne stworzenie - rzekła myszka litościwie - chodźże do ciepłej izby, zjemy razem podwieczorek.

Maleńka dziewczynka podobała się jej bardzo, toteż powiedziała do niej przed wieczorem:

- Możesz zostać u mnie przez zimę, tylko musisz mi za to utrzymywać porządek i czystość w mieszkaniu, a w chwilach wolnych opowiadać ciekawe historie, które niezmiernie lubię.

Calineczka naturalnie zgodziła się z największą chęcią i tym sposobem miała zapewnione schronienie przez całą zimę.

- Będziemy miały dzisiaj odwiedziny - rzekła mysz pewnego dnia - co tydzień odwiedza mnie bogaty sąsiad. Ho, ho, to pan! Mieszkanie ma większe ode mnie. Co za salony! A chodzi w aksamitnym futrze. Gdyby się z tobą ożenił, byłabyś dobrze zabezpieczona moja droga. Tylko że ślepy jest, nic nie widzi. Musisz mu opowiedzieć najpiękniejszą ze swoich bajek.

Calineczka nie troszczyła się jednak o to, czy się spodoba sąsiadowi, który był zwyczajnym kretem.

Zjawił się wkrótce w swoim aksamitnym futrze, a mysz polna przyjęła go bardzo uprzejmie. Był niezmiernie bogaty i bardzo uczony; mieszkanie miał ogromne, dwadzieścia razy większe od norki myszy polnej i mógł mówić o wszystkim. Nie lubił tylko słońca i kwiatów, których nie widział nigdy; złe też miał o nich zdanie.

Calineczka śpiewała piosenkę o chrabąszczu, a potem o  chłopczyku, który grał na fujarce i kret się w niej zakochał. Nie mógł zapomnieć jej głosu i myślał, jak to byłoby przyjemnie mieć żonę, która by mu tak śpiewała. Ale nic o tym wszystkim nie powiedział, gdyż był bardzo przezorny.

Niedawno zbudował sobie właśnie nowy korytarz od swojego domu do mieszkania myszy i pozwolił obu damom spacerować po nim do woli. Ostrzegał tylko, żeby się nie przestraszyły martwego ptaka, który tam leży na środku. Musiał niedawno umrzeć, bo jest jeszcze cały, z dziobem, z piórkami i pochowano go w tym samym miejscu, gdzie kret przekopał swój korytarz.

Zapragnął nawet pokazać to wszystko gościnnej gospodyni i miłej śpiewaczce, wziął więc w pyszczek kawałek spróchniałego drzewa i szedł naprzód, oświecając im posępną drogę. Kiedy doszli do miejsca, gdzie leżał martwy ptak, kret podniósł nos w górę i odrzucił ziemię; przez otwór, który powstał tym sposobem, wpadł blady promyk słońca i oświetlił leżącą na ziemi jaskółkę. Biedactwo przytuliło do boków skrzydełka, nóżki skurczyło i schowało w piórka, główkę przechyliło gdzieś na bok, że nawet widać jej prawie nie było i leżało sztywne, bez życia. Widocznie mróz ją zabił.

Calineczce okropnie żal się zrobiło ptaszyny; wszystkie ptaszki lubiła bardzo za to, że w lecie tak ślicznie śpiewają. Ale kret był innego zdania.

- Teraz już śpiewać nie będzie - rzekł, trącając ją nogą pogardliwie - nędza to straszna urodzić się ptakiem. Dzięki Bogu, z moich dzieci żadne nim nie będzie. Cóż posiada takie stworzenie oprócz swego »kiwit!« bez wartości? Przyjdzie zima i z głodu umiera.

- Bardzo rozsądne słowa - potwierdziła mysz poważnie. - I cóż ptakowi z tego śpiewu i świergotu, kiedy nadejdzie zima? Marznie i głód cierpi. To nic wesołego.

Calineczka nie wyrzekła ani słowa, ale kiedy tamci się odwrócili, pochyliła się nad jaskółką, odgarnęła piórka i ucałowała ją w zamknięte oczy.

- Może to ona w lecie tak ślicznie śpiewała nad moim listkiem koniczyny? - pomyślała sobie w duszy. - I tyle jej zawdzięczam przyjemności! Biedna, biedna ptaszyna!

Kret tymczasem zatkał znowu otwór ziemią i odprowadził damy do mieszkania.

Ale w nocy Calineczka wcale nie mogła zasnąć; ciągle myślała o nieżywym ptaszku, jakby czuł jeszcze zimno. Podniosła się na koniec, uplotła cichutko ciepły dywanik z siana, wymknęła się na korytarz i okryła nim jaskółkę. Przyniosła jeszcze potem suche kwiatki, które znalazła w norce, i podesłała je z boków ptaszkowi, aby mu było cieplej i wygodniej.

- Żegnam cię, piękny ptaszku! - rzekła ze łzami w oczach. - Dziękuję ci za wszystkie prześliczne piosenki, których słuchałam w lecie, kiedy drzewa były zielone, a kochane słonko tak jasno i ciepło świeciło. Och, żegnam cię!

I z płaczem przytuliła główkę do martwego ciałka zmarzniętej jaskółki. A w tej samej chwili podniosła się przestraszona: ptaszek żył jeszcze! Uczuła leciutkie bicie jego serca. Skostniał widać i zdrętwiał od chłodu, a teraz pod wpływem ciepła przychodził do siebie.

Gdy w jesieni jaskółki odlatują do ciepłych krajów, zdarza się, iż niektóre słabsze lub zbyt młode nie mogą lecieć z nimi, nie mają sił. Zostają więc, ale padają od chłodu zesztywniałe na ziemię, śnieg je okrywa i umierają.

Calineczka drżała ze wzruszenia i strachu. Co ona pocznie teraz z takim wielkim ptakiem! Jak mu pomoże? A ratować go trzeba!

Niedługo jednak nabrała odwagi.

- Co tylko mogę, zrobię dla niej - rzekła - podzielę się tym wszystkim, co dostałam od litościwej myszy. Ach, żebym tylko mogła ją ocalić!

Pobiegła znów do norki i przyniosła cały pęk suchych kwiatków, miękkich niby wata, otuliła ptaszynę, jak mogła najlepiej, i przykryła ją liściem miętowym, który jej samej dotąd służył za kołderkę.

Następnej nocy wymknęła się znowu. Jaskółka już ożyła, ale była jeszcze bardzo osłabiona; z trudem otworzyła na chwilkę powieki i spojrzała na Calineczkę, która stała z kawałkiem spróchniałego drzewa, bo nie miała innej latarki.

- Dziękuję ci, śliczne dziecię - rzekła słabym głosem. - Tak się tutaj ogrzałam! Wkrótce powrócą mi siły i wylecę znowu tam, gdzie świeci jasne, ciepłe słonko.

- Och! - szepnęła Calineczka. - Nie ma teraz słonka jasnego! Zimno na świecie, śnieg okropny pada, nikt tam wyżyć nie może. Zostań więc lepiej w tym ciepłym łóżeczku, a ja pielęgnować będę cię, ile mi tylko sił stanie.

Przyniosła jaskółce wody na suchym listeczku, ptaszek się napił i opowiedział jej, jak to się stało, że z innymi do ciepłych krajów nie odleciał. Skrzydełko miał zranione o cierń ostry, więc latać dobrze nie mógł. Potem przyszło zimno, nie mógł znaleźć pożywienia i upadł zmęczony na ziemię. A co się dalej stało, nie pamiętał, nie wiedział, jakim sposobem dostał się pod ziemię.

Przez całą zimę dziewczynka troskliwie opiekowała się biedną jaskółką, lecz musiała ukrywać swój dobry uczynek przed kretem i myszą polną, którzy nie lubili ptaszka.

Kiedy wróciła wiosna i ciepłe słonko zaświeciło znowu, jaskółka pożegnała Calineczkę, która otworzyła jej otwór w sklepieniu, starannie zatkany przez kreta. Natychmiast jasne i ciepłe promienie wśliznęły się do środka i rozweseliły posępne podziemie.

- Leć ze mną - rzekła serdecznie jaskółka. - Usiądź na mnie, a zaniosę cię daleko, do zielonego gaju. Tam żyć będziemy razem, będzie nam przyjemnie i wesoło.

- Nie mogę - odpowiedziała Calineczka - byłoby bardzo smutno myszy polnej, gdybym ją tak porzuciła. - Więc bądź zdrowa, kochana, dobra Calineczko! - zaszczebiotała wesoło jaskółka i przez słoneczny otwór wzleciała ku górze i zniknęła w ciepłym blasku.

Dziewczynka została sama i długo patrzyła za nią ze łzami w oczach. Tak polubiła ptaszka!

- Kiwit! kiwit! - rozległo się znów nad otworem, ale cień tylko przemknął i zniknął natychmiast.

Smutno teraz było maleńkiej. Mysz jej nie pozwalała oddalać się z norki, a dokoła rosło zboże tak gęste i tak wysokie, że dla Calineczki stanowiło las prawdziwy, w którym nie widać jasnego słoneczka.

Tęskniła więc