Buzz Astral. Biblioteczka przygody. Disney Pixar - Meredith Rusu - ebook

Buzz Astral. Biblioteczka przygody. Disney Pixar ebook

Rusu Meredith

4,4

Opis

„Buzz Astral”, kolejna książka w serii BIBLIOTECZKA PRZYGODY, to pełna zwrotów akcji opowieść science fiction o dzielnym astronaucie i jego emocjonujących przygodach. Kapitan Buzz Astral posiada wszystkie cechy, które powinien mieć dobry Strażnik Kosmosu: odwagę, niezależność, a przede wszystkim wytrwałość. Gdy wraz ze swoją załogą rozbija się na nieznanej planecie, jest gotów zrobić wszystko, żeby dokończyć misję i sprowadzić rozbitków na Ziemię. Chce tego dokonać sam i po swojemu. Ale gdy przeciwności się piętrzą, a cel wydaje się w pewnym momencie nieosiągalny, przyjaciele pokazują mu, że można do niego dotrzeć inaczej… wspólnymi siłami.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 113

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (8 ocen)
5
2
0
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
MagdaHT

Z braku laku…

ojuvhojt b
00
Pitja

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo dziękuję za poczytanie
00
Martafilonova
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Bazz lighter ⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️⭐️🤩✨
00
Jakub2014

Nie oderwiesz się od lektury

bardzo lubię książki o kosmosie więc daję ⭐⭐⭐⭐⭐
00
RudaZlosnica

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo ale to bardzo faina
00

Popularność



Kolekcje



Roz­dział 1

Na nie­zba­da­nej pla­ne­cie gęsta, zie­lona mgła wisiała nisko nad mokra­dłem, osła­nia­jąc wszystko nie­ru­cho­mym cału­nem. Kto mógł wie­dzieć, jakie dzi­waczne rośliny – albo zwie­rzęta – się w niej skry­wały. Cza­iły, czy­hały, obser­wo­wały. Może już w tym momen­cie peł­zły w kie­runku buta Straż­nika Kosmosu, który wła­śnie posta­wił pierw­szy krok w poza­ziem­skim błocku.

Wła­ści­ciel buta ode­zwał się do komu­ni­ka­tora na nad­garstku:

– Buzz Astral, dzien­nik pokła­dowy: czas gwiezdny trzy-dzie­więć-zero-dzie­więć. – Głos i but nale­żały do kapi­tana Buzza Astrala, Straż­nika Kosmosu. Wypro­sto­wany i czujny, uważ­nie stu­dio­wał roz­cią­ga­jący się przed nim bez­kres, zwra­ca­jąc uwagę na każdy naj­drob­niej­szy szcze­gół, który młodsi i mniej doświad­czeni Straż­nicy mogliby prze­oczyć.

– Czuj­niki wykryły nie­zba­daną pla­netę bogatą w cenne złoża – mówił dalej – dla­tego posta­no­wi­li­śmy chwi­lowo zbo­czyć z kursu i zba­dać sprawę. Straż­nicy Kosmosu doko­nają wstęp­nego roze­zna­nia i oce­nią, czy warto wybu­dzić zespół naukowy z hiber­na­cji… czy lepiej kon­ty­nu­ować naszą długą podróż powrotną do domu.

Buzz pozwo­lił sobie na prze­lotny, ledwo dostrze­galny uśmiech. Poznał już dzie­siątki ukła­dów sło­necz­nych i prze­mie­rzył nie­zli­czone obce światy, ale w tej pla­ne­cie – zwa­nej T’Kani Prime – było coś wyjąt­ko­wego. Buzz poczuł dreszcz pod­nie­ce­nia, który rzadko zda­rzał się tak zapra­wio­nemu w boju Straż­ni­kowi. Według kom­pu­te­rów ich statku nie­zba­dane prze­pastne mokra­dła kryły ogromne ilo­ści bogactw natu­ral­nych. Te zasoby mogły przy­spie­szyć bada­nia naukowe jego załogi o całe lata… albo spro­wa­dzić na nich nie­bez­pie­czeń­stwo, z jakim ni­gdy dotąd się nie zetknęli. Dla Buzza Astrala wszystko na T’Kani Prime było nowe, prze­dziwne i eks­cy­tu­jące.

I być może pla­neta myślała to samo o nim.

Buzz wci­snął czu­bek buta w zie­mię, a błoto mla­snęło, sta­wia­jąc zaska­ku­jąco duży opór.

– Pod­łoże wydaje się nieco nie­sta­bilne. Wciąż brak danych na temat zdat­no­ści powie­trza do oddy­cha­nia. Na razie nic nie wska­zuje na ist­nie­nie w tym rejo­nie inte­li­gent­nego życia.

– Z kim roz­ma­wiasz? – Spra­woz­da­nie prze­rwał mu kobiecy głos. Buzz odwró­cił się na pię­cie i sta­nął twa­rzą w twarz z koman­dor Ali­shą Haw­thorne.

– Z nikim – powie­dział Buzz, pospiesz­nie opusz­cza­jąc rękę z komu­ni­ka­to­rem.

– Znowu mono­lo­go­wa­łeś – rzu­ciła Ali­sha. Ton jej głosu wyra­żał dez­apro­batę, ale Buzz dobrze wie­dział, co się za nią kryło. Koman­dor tylko się z nim dro­czyła.

Dla innych Ali­sha Haw­thorne była surową i do bólu zasad­ni­czą Straż­niczką Kosmosu. Ale z Buz­zem Astra­lem łączyła ją przy­jaźń, którą mógł zbu­do­wać tylko czas. Roz­po­częli szko­le­nie w aka­de­mii w tym samym roku i wspólne tre­no­wali jako kadeci. Razem ślę­czeli nad książ­kami, mor­do­wali się pod­czas dłu­gich musztr i wku­wali na pamięć kodeks Straży Kosmosu, aż byli w sta­nie wyre­cy­to­wać go przez sen. W końcu oboje osią­gnęli to, o czym więk­szość mogła tylko marzyć: wstą­pili w sze­regi Straży Kosmosu. A teraz oboje ramię w ramię odkry­wali dzie­wi­cze rejony wszech­świata.

Buzz wzru­szył ramio­nami.

– Nagry­wam tylko dzien­nik pokła­dowy – rzu­cił i włą­czył lase­rową maczetę, żeby prze­ciąć sękatą łodygę bagien­nego pną­cza, która leżała na jego dro­dze. – To mi pomaga sku­pić myśli. Pełna kon­cen­tra­cja. Jeśli prze­szka­dzam, koman­dor Haw­thorne, to chęt­nie pocze­kam w Kala­re­pie.

Ali­sha uru­cho­miła wła­sną maczetę i zaczęła wyrą­by­wać sobie drogę obok Buzza.

– Pro­si­łam cię już, żebyś go tak nie nazy­wał.

– Ale chyba przy­znasz, że ten sta­tek wygląda rze­czy­wi­ście jak pulchna bulwa – rzu­cił Buzz.

Oboje odwró­cili się, żeby spoj­rzeć na towa­ro­wiec SC-01, któ­rego roz­myty zarys maja­czył we mgle.

Nie dało się zaprze­czyć, że jego pękaty kształt pre­zen­to­wał się bar­dzo kala­re­po­wato.

– Tak, dałeś to wyraź­nie do zro­zu­mie­nia pod­czas inspek­cji pro­jektu – zauwa­żyła Ali­sha.

– Kiedy odkry­łaś, że lubię sobie cza­sem pomo­no­lo­go­wać? – spy­tał Buzz, pod­cią­ga­jąc się na plą­ta­ninę pną­czy tak gru­bych, że wyglą­dały jak pień powa­lo­nego drzewa.

– Wieki temu – przy­znała Ali­sha, uśmie­cha­jąc się lekko. – Jesz­cze w aka­de­mii. À pro­pos, zapo­mnia­łeś zabrać nowego.

– Uch, koman­dor Haw­thorne, wiesz, jaki mam sto­su­nek do żół­to­dzio­bów – powie­dział Buzz, z roz­ma­chem rąbiąc pną­cza. – W niczym nie poma­gają, nie­po­trzeb­nie kom­pli­kują sprawę. Lepiej radzę sobie sam.

– Dla­tego to j a zabra­łam żół­to­dzioba – odparła Ali­sha.

W tym momen­cie Buzz dostrzegł drugą postać drep­czącą nie­pew­nie przez błoto za Ali­shą. Żół­to­dziób. W opi­nii Buzza był tylko nie­zdar­nym paty­ko­wa­tym kade­tem w prze­bra­niu Straż­nika Kosmosu.

– Ee… cześć – bąk­nął żół­to­dziób, wyko­nu­jąc nie­zgrabny gest, który w zamie­rze­niu miał być mach­nię­ciem.

– Nie. – Buzz odwró­cił się z powro­tem do pną­cza.

– Buzz – powie­działa Ali­sha – musimy go zabrać. Kwe­stia pro­to­kołu. Spójrz tylko na niego.

– Nie – powtó­rzył Buzz.

– Buzz, spójrz na żół­to­dzioba – roz­ka­zała Ali­sha.

– Nie! – upie­rał się Buzz. – Wlepi we mnie te smutne gały. Wiesz, że nie radzę sobie ze smut­nymi gałami.

– Spójrz, spójrz, spójrz! – powta­rzała Ali­sha.

Buzz nie­chęt­nie zer­k­nął na żół­to­dzioba. I natu­ral­nie odpo­wie­działa mu para ogrom­nych jak spodki oczu, peł­nych nadziei i bła­ga­nia, jak u małego dziecka. Albo szcze­niaczka.

– No dobra! – jęk­nął Buzz. – Wygra­łaś. Słu­chaj, Feather… Feathe­rings… Feather… – Buzz zmru­żył oczy, pró­bu­jąc odczy­tać dłu­gie i skom­pli­ko­wane imię wybite na nie­śmier­tel­niku żół­to­dzioba.

– Feathe­rin­gham­stan, kapi­ta­nie! – pod­po­wie­dział żół­to­dziób z zapa­łem.

– Słu­chaj, żół­to­dziób. – W gło­sie Buzza drżało napię­cie. – Po pierw­sze, nie gadaj nie­pro­szony.

– Tak jest! – odpo­wie­dział żół­to­dziób.

– Sku­cha na wstę­pie – upo­mniał go Buzz. – Po dru­gie, sza­nuj ska­fan­der. Chroni nie tylko cie­bie, chroni cały wszech­świat. Mając na sobie ten ska­fan­der, wysy­łasz w świat jeden komu­ni­kat: jesteś Straż­ni­kiem Kosmosu i zro­bisz wszystko, by ukoń­czyć swoją misję. Choćby nie wiem co, nie pod­dasz się i będziesz przeć dalej. Nie­ważne, co zaser­wuje ci kosmos… Możesz to wyłą­czyć?!

Buzz sap­nął z iry­ta­cji, odwra­ca­jąc się do Ali­shy, która odtwo­rzyła nagra­nie trium­fal­nych fan­far z panelu na swo­jej piersi.

Ali­sha powoli ści­szyła muzykę, aż zastą­pił ją szum i pomla­ski­wa­nie kosmicz­nych pną­czy.

– Sam się pod­sta­wiasz – zaśmiała się.

– Nabi­jasz się ze mnie, tak? – burk­nął Buzz, daleki od roz­ba­wie­nia.

– Tak, ale kon­struk­tyw­nie – zapew­niła go Ali­sha.

– Koman­dor, pró­buję tylko powie­dzieć – cią­gnął Buzz – że ty i ja ogar­niamy tę robotę…

– Eee… kapi­ta­nie? – ode­zwał się żół­to­dziób za jego ple­cami.

– A ten znów gada – prych­nął Buzz, nie odry­wa­jąc wzroku od Ali­shy. – Ty i ja jeste­śmy zgra­nym duetem. W każ­dej sytu­acji i w każ­dym momen­cie wiem, co myślisz. Wiem, gdzie jesteś. Ale z tym gościem…

Buzz wresz­cie się odwró­cił.

Nowego za nim nie było.

A w jego miej­scu wiła się gęstwa peł­za­ją­cych pną­czy, które wycią­gały się w kie­runku dwojga Straż­ni­ków Kosmosu, jakby chciały im poka­zać, że nie powinno ich tu być.

Roz­dział 2

Pnącza! – wykrzyk­nęła Ali­sha.

Mokra­dła wokół nich nagle ożyły, a setki mla­ska­ją­cych, sprę­ży­stych, wiją­cych się macek zaata­ko­wały w tym samym momen­cie.

W gęstej zie­lo­nej mgle zawi­bro­wało niskie bucze­nie.

– Robale! – wrza­snęła Ali­sha, gdy z góry natarła na nich chmara olbrzy­mich owa­dów.

Buzz odwró­cił się bły­ska­wicz­nie i z prze­ra­że­niem spo­strzegł, że ich sta­tek zapada się w błoto.

– Sta­tek! – wykrzyk­nął. – Sta­tek tonie!

– Wszy­scy z powro­tem do Kala­repy! – roz­ka­zała Ali­sha.

– To nagle wolno nazy­wać go Kala­repą? – rzu­cił Buzz, gdy ile sił w nogach pędzili do statku.

Ale owady szybko ich wyprze­dziły.

– Akty­wa­cja kamu­flażu! – zawo­łała Ali­sha. – To powinno dać nam tro­chę czasu.

Ali­sha i Buzz jed­no­cze­śnie wci­snęli guziki na swo­ich ska­fan­drach i znik­nęli.

Ale ta ochrona szybko stra­ciła moc. Przy­ja­ciele znów stali się widoczni, a owady ruszyły w ich kie­runku. Buzz i Ali­sha zro­zu­mieli, że zostało im tylko jedno wyj­ście. W tym samym momen­cie akty­wo­wali lase­rowe maczety i zaczęli prze­dzie­rać się przez ata­ku­jącą chmarę, sie­kąc na prawo i lewo. Nawet na chwilę nie tra­cili czuj­no­ści, chro­niąc się nawza­jem na każ­dym kroku. Buzz usma­żył nacie­ra­ją­cego owada pro­mie­niem nad­garst­ko­wego lasera i wyko­nał zwinny pół­ob­rót, by zro­bić miej­sce Ali­shy zama­chu­ją­cej się na pną­cze, które już zbli­żało się do wycią­gnię­tej ręki przy­ja­ciela. Wiro­wali w peł­nym gra­cji bale­cie Straż­ni­ków Kosmosu, bez­błęd­nie prze­wi­du­jąc ruchy dru­giego w każ­dym skoku, uniku i wyma­chu. Pną­cze po pną­czu, robal po robalu, mozol­nie prze­dzie­rali się w kie­runku Kala­repy, aż w końcu ramię w ramię wpa­dli do windy lądow­nika. Jej kabina zaczęła wypeł­niać się lep­kim bło­tem i nagle coś trza­snęło, posy­pały się iskry, a winda zamarła.

– Jasny gwint! – wrza­snął Buzz, gnio­tąc przy­ci­ski obry­zga­nego bło­tem panelu kon­tro­l­nego.

– Cze­kaj, prze­kie­ruję zasi­la­nie – powie­działa Ali­sha. Jed­nym ruchem zerwała pokrywę panelu i bez waha­nia zabrała się za prze­łą­cza­nie kabli.

W takich chwi­lach Buzz czuł ogromną wdzięcz­ność, że miał przy boku tak trzeźwo myślącą i opa­no­waną part­nerkę. Żaden żół­to­dziób w życiu by…

Buzz się zawa­hał.

– Zaraz, a gdzie…

– Ratunku! – doszedł ich krzyk żół­to­dzioba. Bie­dak latał to w górę, to w dół, prze­cią­gany niczym wrzesz­cząca lina w zacię­tym poje­dynku mię­dzy owa­dem a pną­czem.

Buzz rzu­cił się bie­giem i odrą­bał pną­cze trzy­ma­jące żół­to­dzioba za nogę. Nie tra­cąc ani chwili, chwy­cił chło­paka za wycią­gniętą rękę, żeby nie pozwo­lić owa­dowi go porwać. Ale robal nie zamie­rzał tak łatwo odpu­ścić. Chla­snął Buzza opa­li­zu­ją­cym skrzy­dłem, wytrą­ca­jąc mu z dłoni lase­rową maczetę. W tym momen­cie pod­stępne pną­cze pod­peł­zło do kapi­tana, oplo­tło go w pasie i pode­rwało wysoko w górę.

– Nie! – krzyk­nęła Ali­sha i wystrze­liła w kie­runku owada lase­rowy pocisk… tra­fia­jąc pro­sto w cel!

Zwie­rzę skrzek­nęło, upusz­cza­jąc Buzza i żół­to­dzioba pro­sto w błot­ni­stą maź. Ale wciąż nie byli bez­pieczni. Kolejne trzy pną­cza pod­nio­sły się z ziemi, ota­cza­jąc ich i szy­ku­jąc się do wcią­gnię­cia ich w zgni­ło­zie­lone odmęty.

– Buzz! – zawo­łała Ali­sha.

Wystar­czyła im wymiana jed­nego spoj­rze­nia. Wie­dzieli, co trzeba zro­bić. Mieli tylko jedną szansę.

Buzz wycią­gnął rękę w momen­cie, w któ­rym Ali­sha cof­nęła swoją, szy­ku­jąc się do rzu­ce­nia mu lase­ro­wej maczety.

– Teraz! – krzyk­nął Buzz.

Celu­jąc bez­błęd­nie, Ali­sha cisnęła maczetę w stronę kapi­tana, a ten zła­pał ją w chwili, gdy pną­cza wcią­gnęły jego i żół­to­dzioba pod powierzch­nię.

Ali­sha wstrzy­mała oddech. Minęła sekunda, która wydała się jej wiecz­no­ścią. Aż w końcu…

Buzz wystrze­lił spod plą­ta­niny pną­czy, uno­sząc jarzącą się lase­rową maczetę w trium­fal­nym geście. Z boha­ter­skim roz­ma­chem prze­wie­sił sobie wyczer­pa­nego żół­to­dzioba przez ramię i rzu­cił się bie­giem w kie­runku statku, w ostat­niej chwili prze­śli­zgu­jąc się przez zamy­ka­jące się drzwi.

– Pójdę do maszy­nowni – oświad­czyła Ali­sha, gdy zabło­cona winda zabrała ich na mostek.

– A ja stanę za ste­rem – odparł Buzz.

– A ja… – zaczął żół­to­dziób.

– A ty będziesz sie­dział na tyłku – wark­nął Buzz. – Damy radę sami.

Potem opadł ciężko na jeden z dwóch foteli kapi­tań­skich. Auto­pi­lot ożył, anon­su­jąc się weso­łym sygna­łem.

– W czym mogę ci dziś pomóc? – zapy­tał pogod­nie.

– Ugh, auto­pi­loty – jęk­nął Buzz. Jeśli było coś, co lubił jesz­cze mniej od żół­to­dzio­bów, to były to auto­pi­loty. Pew­nym gestem chwy­cił ster wysta­jący z kon­soli.

Zwy­kle stat­kiem kie­ro­wali dwaj współ­pra­cu­jący ze sobą piloci. Ale w tej chwili Ali­sha musiała moni­to­ro­wać sprawy w maszy­nowni. Może tym razem auto­pi­lot zdoła ją zastą­pić.

Buzz wie­dział jedno: jeśli ist­niał czło­wiek, który potra­fił wypro­wa­dzić Kala­repę z tej pla­nety w poje­dynkę, to był nim wła­śnie on. Buzz Astral.

– Mogę coś zro­bić, kapi­ta­nie? – zapy­tał żół­to­dziób, nie­śmiało wycią­ga­jąc rękę w stronę panelu kon­tro­l­nego dru­giego pilota.

– Nie! – Buzz pla­snął go w dłoń. – To nie symu­la­cja!

Potem ode­zwał się przez radio:

– Koman­dor, sta­tus?

W gło­śniku wśród trza­sków ode­zwał się głos Ali­shy.

– Paliwo start. Wszyst­kie sys­temy sprawne!

Buzz wci­snął przy­cisk startu i sil­niki ożyły. Lecz po chwili przez cały sta­tek prze­szedł meta­liczny jęk. Lep­kie błoto sta­wiało silny opór. Kala­repa unio­sła się krzywo i zarzę­ziła, pró­bu­jąc wzbić się w powie­trze.

– Uwaga! Nie­pra­wi­dłowa tra­jek­to­ria startu – zasy­gna­li­zo­wał kom­pu­ter pokła­dowy.

Coś było nie tak. Kala­repa skie­ro­wała się w dobrą stronę, ale wciąż nie nabie­rali wyso­ko­ści.

Buzz poczuł, jak po skroni spływa mu kro­pla potu. Z całych sił pocią­gnął za ster. Kala­repa leciała nie­mal rów­no­le­gle do ziemi, a nie zostało im wiele czasu. Wprost przed nimi z mokra­deł wyra­stała masywna góra. Buzz musiał pod­nieść sta­tek – i to natych­miast!

– Zde­rze­nie nie­uchronne – oznaj­mił kom­pu­ter. – Zmień kurs. Zmień kurs. Zmień kurs.

Buzz wyłą­czył auto­pi­lota.

– Kapi­ta­nie Astral, czy mogę pomóc? – spy­tał żół­to­dziób, chwy­ta­jąc za opar­cie pustego fotela Ali­shy, gdy sta­tek gwał­tow­nie prze­chy­lił się na bok.

– Nie!

– Na pewno?

– Jestem Buzz Astral – syk­nął Buzz przez zaci­śnięte zęby. – Zawsze jestem pewien.

Sta­tek w końcu zaczął się pod­no­sić! Góra wciąż się zbli­żała, ale Kala­repa powoli wzno­siła się coraz wyżej. Byli już pra­wie ponad jej szczy­tem… Jesz­cze tylko parę metrów…

TRACH!

W ostat­nim momen­cie pod­wo­zie statku otarło się o wierz­cho­łek góry. W uszach Buzza zadzwo­nił prze­raź­liwy zgrzyt roz­ry­wa­nego metalu… a potem ogłu­sza­jący huk. Poczuł pustkę w żołądku. Wie­dział, co ozna­czał ten drugi dźwięk.

Roz­pę­tał się chaos.

Mostek kapi­tań­ski wypeł­niła kako­fo­nia piskli­wych sygna­łów ostrze­gaw­czych i świa­tło miga­ją­cych kon­tro­lek. Tra­cili wyso­kość, i to gwał­tow­nie. Buzz pró­bo­wał odzy­skać wła­dzę nad ste­rami, ale nic już nie dzia­łało. Kala­repa z impe­tem runęła w mokra­dła i roz­orała brzu­chem zie­mię, wzbi­ja­jąc ku niebu fon­tannę błota i mułu.

– Nie jest dobrze, Buzz – stwier­dziła Ali­sha, wynu­rza­jąc się z wraku maszy­nowni. Była cała w sadzy, a w ręku trzy­mała roz­trza­skaną obu­dowę ogniwa pali­wo­wego. Buzz wbił w nią wzrok i gapił się tępo, pod­czas gdy wokół niego reszta dru­żyny wsz­częła pro­ce­durę ewa­ku­acji.

Na szczę­ście kap­suły hiber­na­cyjne ura­to­wały całą załogę pod­czas zde­rze­nia. Prze­żyli wszy­scy. Wszy­scy poza stat­kiem.

– Nasz krysz­tał napę­dowy jest zupeł­nie znisz­czony – powie­działa Ali­sha. – Czyli ina­czej: utknę­li­śmy tu na dobre.

Buzz przez chwilę prze­twa­rzał tę wia­do­mość. Miał wra­że­nie, że to jakiś kosz­marny sen. Jesz­cze godzinę temu koń­czyli ostat­nie zada­nie pię­cio­let­niej misji, po któ­rym mieli ruszyć w drogę powrotną na Zie­mię. Teraz wszystko się zmie­niło. Czy jesz­cze kie­dyś zoba­czą dom? Czy powrót w ogóle był moż­liwy? Buzz nie mógł sobie wyobra­zić więk­szej kata­strofy.

A wszystko z jego winy.

Przy­gnę­biony, odpiął ze swo­jego ska­fan­dra pla­kietkę z nazwi­skiem i podał ją Ali­shy.

– Co ty robisz? – spy­tała, nie rozu­mie­jąc.

– Oddaję się pod sąd woj­skowy i wydaję wyrok – odpo­wie­dział Buzz. – Koman­dor Haw­thorne, niniej­szym dymi­sjo­nuję się ze służby i pozba­wiam tytułu Straż­nika Kosmosu. To ja dopro­wa­dzi­łem do tej sytu­acji, a ta załoga zasłu­guje na lep­sze dowódz­two. Możesz wrzu­cić mnie do celi.

– Dokończ tę misję, Buzz. – Ali­sha poło­żyła dłoń na jego ramie­niu. – O t o cho­dzi w naszej służ­bie. Nie odpusz­czamy, dopóki wszy­scy nie wrócą bez­piecz­nie do domu.

– Ale bez krysz­tału pali­wo­wego tam nie dole­cimy – zauwa­żył Buzz.

– Więc prze­ko­piemy tę pla­netę. Stwo­rzymy nowy krysz­tał – odparła Ali­sha.

Buzz zmarsz­czył czoło i pokrę­cił głową.

– Fuzja kry­sta­liczna jest bar­dzo nie­sta­bilna.

– Zro­bimy testy – zapew­niła go Ali­sha.

Buzz poczuł zawroty głowy.

– To zbyt nie­bez­pieczne. Stwo­rze­nie krysz­tału zdol­nego do osią­gnię­cia hiper­pręd­ko­ści to jak… jak rzu­ca­nie się z las­sem na słońce. A potem ktoś będzie musiał pod­piąć to słońce do statku. A potem trzeba jesz­cze pole­cieć tym stat­kiem tak, żeby nie roz­paść się na milion kawa­łecz­ków. Trzeba sza­leńca, żeby… Aaa…

Zoba­czył kpiar­ski uśmiech Ali­shy i w końcu pojął. Przy­ja­ciółka przy­cze­piła mu pla­kietkę do ska­fan­dra, a on wypro­sto­wał się i omiótł oko­licę peł­nym deter­mi­na­cji spoj­rze­niem.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki